Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Kiedy piszę ten tekst, książka ma 16 opinii. W 5 z nich (Cranter, PaulinaS, Jarosław Wiśniewski, nulla, Kinga) mowa jest o bezsensie wojny, który zdaniem recenzentów obrazują te opowiadania. Przeczytałem i z grubsza się zgadzam, taki wniosek można wyciągnąć. Przypadkowość, chaos, niejasne motywacje, głupie gadki, głupie śmierci.

A teraz proszę zestawić to z Komu bije dzwon. Wielki hymn na cześć wierności ideałom, poświęcenia, zbiorowego wysiłku, wspólnych wartości których trzeba razem bronić. Na tym polega sens.

I wreszcie, bardzo proszę objaśnić mnie, jak Motyla i Dzwon mógł napisać jeden i ten sam człowiek.

Kiedy piszę ten tekst, książka ma 16 opinii. W 5 z nich (Cranter, PaulinaS, Jarosław Wiśniewski, nulla, Kinga) mowa jest o bezsensie wojny, który zdaniem recenzentów obrazują te opowiadania. Przeczytałem i z grubsza się zgadzam, taki wniosek można wyciągnąć. Przypadkowość, chaos, niejasne motywacje, głupie gadki, głupie śmierci.

A teraz proszę zestawić to z Komu bije...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

czytałem dość dawno temu, jako lekturę obowiązkową. Pamiętam, że wtedy zrobiła na mnie wrażenie socrealistycznego gniotu, którego głównym zadaniem jest zdemaskowanie wyzysku, wiejskiej nędzy, bezwzględnej kapitalistycznej eksploatacji itede itepe.

Dopiero po latach do mnie dotarło, że książkę wydano w roku 1960, w samym środku frankizmu. Autor twierdzi, że początkowo na te tematy chciał pisać (czy też pisywał) do miejscowej prasy, ale zainteresowała się tym cenzura i dostał bana. No i to wtedy Delgado uznał, że jak nie może w gazetach, to opisze rzecz w powieści, jako fikcję literacką. Napisał, no i rzecz mu wydali. Co więcej, w 1963 dostał za nią nagrodę literacką - przyczynek do rozmowy o skali represywności frankizmu. A teraz proszę sobie wyobrazić, że za Gomułki jakiś pisarz, powiedzmy Myśliwski, on lubił wiejskie klimaty - pisze powieść o nędzy i beznadziei na kieleckiej wsi i idzie z tym do wydawcy...

Wiadomo, że kwestia wiejskiej biedy i bezrolnego chłopstwa to była rzecz, która niemal wywróciła Drugą Republikę w latach 30-tych. Nigdzie nie znalazłem porządnego opracowania jak ten temat wyglądał za frankizmu, oprócz tego, że przyspieszony rozwój gospodarczy dopiero w latach 60-tych zaczął odsysać ze wsi ludzi zbędnych, czy to do przemysłu czy to do usług. Z książki wynika - oczywiście biorąc poprawkę na to, że to powieść, a nie analiza statystyczno-historiograficzna - że jeszcze w początkach lat 60. kwestia była fundamentalnym problemem strukturalnym kraju.

W sumie to nie polecam, trochę ciężkawa lektura, oprócz oczywiście tych z Państwa, którzy dostali fioła na punkcie Hiszpanii

czytałem dość dawno temu, jako lekturę obowiązkową. Pamiętam, że wtedy zrobiła na mnie wrażenie socrealistycznego gniotu, którego głównym zadaniem jest zdemaskowanie wyzysku, wiejskiej nędzy, bezwzględnej kapitalistycznej eksploatacji itede itepe.

Dopiero po latach do mnie dotarło, że książkę wydano w roku 1960, w samym środku frankizmu. Autor twierdzi, że początkowo na te...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

co tu będę zawracał Państwu głowę swoimi, za przeproszeniem, przemyśleniami, powieść jest z gatunku kultowych i zapisano o niej tony papieru, w internecie wiszą dziesiątki (setki?) recenzji, artykułów naukowych, nawet książki.

Więc żeby się nie powtarzać, tylko napisać coś w miarę nowego, dwa słowa o Świerczewskim. Bo zastanowiło mnie, że w Polsce przyjęło się za pewnik, że Golz to Świerczewski, a w literaturze zagranicznej niekoniecznie. No i dlaczego, skoro w powieści mamy wiele postaci historycznych (np. Andre Marty), to Świerczewski nie występuje jako Świerczewski?

Wyjaśnienie znalazłem w liście, który Hemingway napisał do jednego ze znajomych, który zadał mu właśnie powyższe pytanie. „He was such a splendid man and splendid soldier that I wouldn’t dare to present him in fictitious situations, and put in his mouth fictitious words”.

Czyli to jednak był Świerczewski. Swoją drogą szkoda, że Hemingway go przerobił na anonimowego Golza, Świerczewski zostałby chyba najbardziej znanym Polakiem w światowej literaturze pięknej. A tak tylko specjaliści wiedzą o księciu Segismondo (Calderon), Monsieur Valdemar (Poe), Królu Ubu (Jarry), Soulinake (ależ sobie wymyślił polskie nazwisko Valle-Inclán) czy Tadziu (Mann). Oczywiście za wyjątkiem galerii małych polaczków, zaludniających powieści Dostojewskiego. No i za wyjątkiem Kapitana Nemo, ale co do niego są wątpliwości, bo Verne napisał rzecz dwuznacznie.

Swoją drogą, fascynacja Hemingwaya postacią Świerczewskiego jakoś trudno daje się pogodzić z przekazami, jakie mamy z lat 1944-1945, w końcu tylko 7 lat później. Oprócz oczywiście tych hagiograficznych o kulach i kłanianiu się, wyłania się z nich obraz aroganckiego, niekompetentnego, niekiedy histerycznego dowódcy, nie mówiąc już o jego legendarnym alkoholiźmie. A Hemingway wspomina na przykład scenę – w której jakoby brał udział – kiedy po drugiej stronie rzeki, na której stał nienaruszony most, stały czołgi Nacjonalistów, a po tej stronie – w miejscu, do którego te czołgi mogły dotrzeć w ciągu 4 minut - Świerczewski, z niewzruszonym spokojem, wydawał rozkazy co jakiś czas rzucając luźne żarty.

Być może tą scenę Ernest sobie trochę podkoloryzował. No ale fascynacja musiała być. Może obaj panowie odkryli pokrewieństwo dusz przy dziesiątej wódce?

co tu będę zawracał Państwu głowę swoimi, za przeproszeniem, przemyśleniami, powieść jest z gatunku kultowych i zapisano o niej tony papieru, w internecie wiszą dziesiątki (setki?) recenzji, artykułów naukowych, nawet książki.

Więc żeby się nie powtarzać, tylko napisać coś w miarę nowego, dwa słowa o Świerczewskim. Bo zastanowiło mnie, że w Polsce przyjęło się za pewnik,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Temat w Polsce nieznany, w Hiszpanii wałkowany regularnie w prasie: wyludnianie się ogromnych przestrzeni kraju. Najczęściej przywoływany przykład (bo jest ich kilka) to tzw. Serranía Celtiberica, czyli górzysty rejon na pograniczu prowincji Soria, Zaragoza, Guadalajara, Cuenca i Teruel. To jest teren większy od Belgii, jakieś 40 tys. kilometów kwadratowych. W Belgii mieszka 12 milionów ludzi, a tutaj... pół miliona. Ponieważ gęstość zaludnienia jest podobna do tej w okolicach koła podbiegunowego, rejon ma ksywę „Hiszpańska Laponia”.

To jest reportaż (czy kilka reportaży), ale proponuję potraktować rzecz jako przewodnik turystyczny. Dla tych z Państwa, których nie interesuje Costa Blanca, Costa Brava, Costa del Sol, Costa Dorada i cały ten turystyczny barcelońsko-śródziemnomorski turystyczny młyn (będąc kilka lat temu w Barcelonie widziałem w środku miasta, na Ramblas, starszego normalnie wyglądającego pana, który stał z wypisanym transparentem „turyści precz”).

Z tą książką w ręku można odbyć niesamowitą, trochę porażającą a trochę przerażającą, podróż po Hiszpanii. Takiej, gdzie nikogo nie ma, a już na pewno nie ma turystów. Lecimy do Barcelony, wynajmujemy samochód na 10 dni (najlepiej mini-furgonetkę, żeby dało się złożyć tylną kanapę i spać na podłodze) i ruszamy w kierunku na południowy-zachód. Po jakieś półtorej godzinie jazdy skończą się przydrożne restauracje, stacje benzynowe, sklepy z pamiątkami, salony samochodowe, a zacznie... no właśnie, zacznie się España vacía.

Byłem w USA raz w życiu, w parkach na południowym-zachodzie. Raz jechaliśmy autem gdzieś, już nie pamiętam, chyba przez Arizonę a może to była Nevada, już wieczorem, na kolejny nocleg. Było już ciemno... Proszę Państwa, to jest doświadczenie, które stawia włos na głowie. Bo przez godziny jesteśmy w całkowitej pustce i ciemności, tylko światła naszego samochodu. W Polsce co chwila jest jakaś miejscowość, albo przynajmniej światła jakiś domów gdzieś w oddali. W Europie zresztą chyba generalnie też. Ale właśnie w Serranía Celtiberica nie... czułem sie tam jak wtedy w Arizonie, tylko jeszcze gorzej, bo w USA droga jest prosta przez dziesiątki kilometrów, a w takim Maestrazgo (taki odludny rejon między Aragonią, Katalonią a Lewantem) cały czas zakręty, bo to góry.

Ta książka opisuje wiele takich wyludnionych rejonów w całej Hiszpanii, też w Galicji czy Andaluzji. Ja byłem w kilku miejscowościach, opisanych tu w reportażach z południowej Aragonii. To są sceny, których się nie zapomina... górzysty, rudo-bury krajobraz (najczęściej jeżdżę jesienią), i jak okiem sięgnąć – a widać daleko, na kilometry – ani jednego domu, nic, tylko czasem wieża wysokiego napięcia. Spotkani Hiszpanie to zupełnie inni niż ci, których widzimy w Walencji czy Barcelonie, oni są niemal wzruszeni, że ktoś tu w ogóle przyjechał... tylko że w innym języku niż po hiszpańsku się nie dogadamy, tam zostali na ogół tylko starsi ludzie. No i z noclegami może być kiepsko, stąd polecam właśnia auta typu Citroen Berlingo; no i ciepły śpiwór, już we wrześniu w Maestrazgo nocą temperatura może spaść w okolice zera.

Jeszcze co do samej książki. Trzy części, pierwsza historyczna, druga literacko-kulturowa (chyba najlepsza), trzecia najbardziej reportażowa. Niestety całość ciut przegięta ze względu na obsesyjne nawiązania do frankizmu, który obwiniany jest za depopulację: że niby biurokracja ograniczała spontaniczny rozwój gospodarczy i koncentrowała przemysł w większych miastach, co miało doprowadzić do wyludnienia. Tak.... Czytałem, że w niektórych regionach Niemiec niedawno pojawiły się wilki, ostatni raz widziane tam w okresie wojny trzydziestoletniej, a przecież tam nie było 40 lat frankizmu. No fakt, był Hitler. I tak w koło Macieju.

Temat w Polsce nieznany, w Hiszpanii wałkowany regularnie w prasie: wyludnianie się ogromnych przestrzeni kraju. Najczęściej przywoływany przykład (bo jest ich kilka) to tzw. Serranía Celtiberica, czyli górzysty rejon na pograniczu prowincji Soria, Zaragoza, Guadalajara, Cuenca i Teruel. To jest teren większy od Belgii, jakieś 40 tys. kilometów kwadratowych. W Belgii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

czytałem w Instytucie Cervantesa.

książka faktycznie o zapomnianych postaciach literatury, no prawie, Bernanos czy Foxá to jeszcze się czasem przemkną gdzieś przez szpalty, ale kto pamięta o takich ludziach jak Fernando Llorca, Jacinto Miquelarena, Ana Maria de Foronda, Arturo Serrano Plaja, Rivas Chérif albo Pedro Ruiz de Galvéz.

Rzecz wydana w 2022, czyli już w epoce całkowitego sfanatyzowania Hiszpanii, ale jest zaskakująco mało postępowa. To znaczy owszem, mamy to teksty-pomniczki dla takich ludzi jak Serrano Plaja czy Ruiz de Gálvez, ale są też całkiem normalne, rzeczowe artykuły o takich przeciwnikach republiki jak Foxá czy Miquelarena.

Niemniej trochę naciągania jest, na przykład pan Fernando Durán, autor artykułu o Miquelarana, na siłę opisuje jego samobójstwo w kontekście politycznym. Tak samo pan Juan Aguillera, pisząc o Bernanosie, robi z niego prawie sympatyka Republikanów, podczas gdy był tylko przeciwnikiem Narodowców. Najgorzej jest jednak z tekstem o Galvezie, bo tu pan Alvaro López w zasadzie prześlizguje się w pół zdania nad kwestią jego udziału w systemie republikańskiego terroru, łącznie z wizytami w jednej z madryckich checa, ale przede wszystkim w związku z jego domniemanym udziałem w kompilowaniu listy faszystów do rozwałki w Paracuellos de Jarama.

Spokojnie dałoby się tam umieścić jakieś polonicum, albo o samym Pruszyńskim (skoro jest o włoskich korespondentach) albo w ogóle o kilku polskich wysłannikach prasowych (było ich chyba siedmiu).

Polecam, zwłaszcza tym z Państwa, co to lubią zapomnianych.

czytałem w Instytucie Cervantesa.

książka faktycznie o zapomnianych postaciach literatury, no prawie, Bernanos czy Foxá to jeszcze się czasem przemkną gdzieś przez szpalty, ale kto pamięta o takich ludziach jak Fernando Llorca, Jacinto Miquelarena, Ana Maria de Foronda, Arturo Serrano Plaja, Rivas Chérif albo Pedro Ruiz de Galvéz.

Rzecz wydana w 2022, czyli już w epoce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

czytałem (no, przejrzałem) w pdf, wiszącym w internecie.

urocza książeczka, pani major LWP Saturnina miała talent do bajkopisarstwa.

Dokładniej przekartkowałem tylko część poświęconą Hiszpanii, bo tą byłem w stanie jakoś zweryfikować. Weryfikacja nie wypadła dobrze, niestety, pani autorce mylą się nie tylko rózne hiszpańskie Sierry, ale także brygady z batalionami, już nie mówiąc o rozróżnianiu obrońców republiki od wrogów republiki (PCE - partia, której celem było zmiecenie burżuazyjnego państwa - występuje jako obrońcy).

Trochę miałem nadzieję, że dowiem się czegoś o szczegółach delegowania Świerczewskiego do Hiszpanii. Niestety, objawia się w Albacete trochę deus ex machina, po prostu został skierowany i już. Tymczasem w pierwszej połowie lat 30-tych jako współkierujący kominternowską szkołą sabotażu, szkolił hiszpańskich bojowników o sprawiedliwość społeczną (taktyka piechoty, materiały wybuchowe, łączność radiowa, i takie tam inne przyczynki do tego, jak wspierać Republikę). Już wtedy miał ksywę Walter, więc pani Seweryna ciut ściemnia gdy pisze, że to w Hiszpanii "przybrał pseudonim". Prawdopodobnie skierowano go do Madrytu, bo z tytułu tychże szkoleń znał różnych Listerów i innych, swoich byłych kursantów. Niestety w książce nia ma potwierdzenia tych moich spekulacji, już nie mówiąc o tym, że w ogóle ze szczegółami marnie (np. kiedy dokładnie pojawił się w Hiszpanii? Niby w grudniu 1936, ale są głosy, że już w listopadzie).

czytałem (no, przejrzałem) w pdf, wiszącym w internecie.

urocza książeczka, pani major LWP Saturnina miała talent do bajkopisarstwa.

Dokładniej przekartkowałem tylko część poświęconą Hiszpanii, bo tą byłem w stanie jakoś zweryfikować. Weryfikacja nie wypadła dobrze, niestety, pani autorce mylą się nie tylko rózne hiszpańskie Sierry, ale także brygady z batalionami, już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

poluję na tą książkę od dłuższego czasu, na razie bezskutecznie. Katalog Biblioteki Narodowej w Warszawie twierdzi, że ją mają, ale zamówić się nie da, a jak byłem na Polu Mokotowskim pytać to miła pani w informacji, po wykonaniu trzech telefonów i przeklikaniu kilku ekranów powiedziała, że chyba jest w oprawie. Może jak będę w Krakowie to zamówię do Jagiellonki.

O autorze też niewiele wiadomo. Dziennikarz prasy warszawskiej, chyba specjalizował się w sporcie i turystyce, a jeszcze konkretniej w marynistyce. W 1938 dostał nagrodę literacką za powieść "Dannemora", zdaje się romansidło w morskich klimatach szwedzko-gdyńskich. W czasie wojny chyba w BIPie, potem na emigracji w Londynie.

Przypuszczam, że Bilbao to coś podobnego do tej Dannemory, tylko że opowiadania, nie powieść. Nie słyszałem, żeby Kawczyński jako korespondent był w Hiszpanii w czasie wojny domowej, więc chyba napisał rzecz z głowy. Ale może się mylę, i dlatego właśnie szukam tej książki, jeśli ktoś coś, to będę dźwięczny.

poluję na tą książkę od dłuższego czasu, na razie bezskutecznie. Katalog Biblioteki Narodowej w Warszawie twierdzi, że ją mają, ale zamówić się nie da, a jak byłem na Polu Mokotowskim pytać to miła pani w informacji, po wykonaniu trzech telefonów i przeklikaniu kilku ekranów powiedziała, że chyba jest w oprawie. Może jak będę w Krakowie to zamówię do Jagiellonki.

O autorze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

trudno, żeby po lekturze tej książki polski czytelnik nie skojarzył Serny z Lecem. Zresztą tłumacz też kieruje czytelnika w tym kierunku, bo przecież "Myślom rozbrykanym" do "Myśli nieuczesanych" niedaleko. No i najważniejsze, w obu przypadkach te same, raczej pogodne klimaty. Mi się wydawało, że u Leca jest nieco więcej ironii (nigdy nie popadającej w złośliwość), a u Serny nieco więcej wygłupu.

Trudno nie pokwitować też pracy Strasburgera. Nie żebym się wymądrzał, bo mój hiszpański jest na tyle słaby, że czytając oryginał wielu aforyzmów Serny nie rozumiałem, więc gdzie mi tam do oceny jakości tłumaczenia. Chciałem tylko napisać, że w wersji Strasburgera wszystko brzmi bardzo zgrabnie. Nie czytałem natomiast "Greguerii" w tłumaczeniu Beszczyńskiej, jestem ciekaw jak to u niej wygląda.

Zawsze miałem Sernę za raczej apolitycznego liberała (on sam przyznawał się do anarcho-surrealizmu). A tu niedawno przypadkowo trafiłem na artykuł, w którym autor opisuje, jak Serna z Buenos Aires mizdrzył się do reżimu Franco (swoje listy do Ridruejo opatrywał eksklamacjami ¡ArribaEspaña! i ¡Viva Franco!). Zdaje się, że z powodów zupełnie przyziemnych (klepał biedę w tej Argentynie), choć były też jakieś tam zbieżności, nazwijmy je, ideowe (jak antykomunizm). Aż sięgnąłem jeszcze raz po tą książkę, żeby wymierzyć, czy aforyzmy Serny są bardziej lewicowe czy bardziej prawicowe. Albo, jak to określił jeden krytyk, czy więcej jest w nich Serny awangardowego anarchizującego surrealisty, czy raczej Serny tęskniącego za porządkiem i zanurzonego w swoistej parafiańszczyźnie. Nie udało mi się, może Państwu się uda.

trudno, żeby po lekturze tej książki polski czytelnik nie skojarzył Serny z Lecem. Zresztą tłumacz też kieruje czytelnika w tym kierunku, bo przecież "Myślom rozbrykanym" do "Myśli nieuczesanych" niedaleko. No i najważniejsze, w obu przypadkach te same, raczej pogodne klimaty. Mi się wydawało, że u Leca jest nieco więcej ironii (nigdy nie popadającej w złośliwość), a u...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Historia Hiszpanii Julio Valdeon Baruque, Antonio Dominguez Ortiz, Manuel Tunon de Lara
Ocena 6,7
Historia Hiszp... Julio Valdeon Baruq...

Na półkach:

faktycznie, jak ktoś napisał obok, część trzecia to zwykły skandal. Dziwię się, że przyzwoite polskie wydawnictwo wybrało do tłumaczenia właśnie tą książkę. Dlaczego nie na przykład (też 700 stron, też trzech autorów) Valdeon (ten sam) / Perez / Julia?

To, że Sawicki we wstępie wystawia Tunonowi de Lara pomnik, niezbyt mnie dziwi. Przecież kluczowe prace Sawickiego (wojna domowa w prozie) pisane są tak, jakby był ministrem kultury w rządzie Negrina.

Stanowczo odradzam. Część poświęcona XIX i XX wiekowi jakby była pisana na zamówienie KC PZPR. Znacznie lepiej kupić polską syntezę Miłkowskiego i Machcewicza.

Aha, i zapomniałem napisać, że nie ma obrazków. A ja lubię, jak są obrazki. Natomiast wybór na okładkę (Goya) jest.... no... dziwny. Można było dać flagę albo mapę Hiszpanii, kolaż z wielkich królów, zdjęcie pejzażu kastylijskiego albo nawet Eskurial (jak u Miłkowskiego/Machcewicza). Jak koniecznie malarstwo, to czemu nie Velazquez, tam jest i gloria, i niepokój? "Lampa diabła" owszem, jak się patrzy to mogą i ciarki przejść po plecach, ale na okładkę syntezy historiograficznej? Może nie taka była intencja wydawcy, może chciał podkreślić tajemniczość, inność, zagadkowość Hiszpanii, ale coś mi to jednak zalatuje czarną legendą: klecha, demony, zabobony, szaleństwo.

faktycznie, jak ktoś napisał obok, część trzecia to zwykły skandal. Dziwię się, że przyzwoite polskie wydawnictwo wybrało do tłumaczenia właśnie tą książkę. Dlaczego nie na przykład (też 700 stron, też trzech autorów) Valdeon (ten sam) / Perez / Julia?

To, że Sawicki we wstępie wystawia Tunonowi de Lara pomnik, niezbyt mnie dziwi. Przecież kluczowe prace Sawickiego (wojna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

powieść musiałem przeczytać z powodów zawodowych, ze względu na jej status lektury obowiązkowej w hiszpańskich szkołach i tłumaczenia na chyba ze 30 języków. Czując w powietrzu feminizm, katalanizm i prawoczłowieczyzm, spodziewałem się najgorszego.

Niesłusznie, raczej niesłusznie. Przecztałem (po polsku, katalońskiego nie znam, a hiszpańskiego pdfa w internecie nie znalazłem) w ciągu jednego dnia i nie bolało. Oczywiście, wszystko jest po linii i na bazie, ale pani autorka ma dryg do pisania.

Stężenie postępactwa jest umiarkowane (jest nawet sympatyczny i rozsądny ksiądz katolicki, który - o zgrozo - ani nie sprzedaje porwanych niemowląt, ani nie donosi na policję). Wszechogarniający humanizm dominuje nad drapieżną krytyką faszystowskiej dyktatury, i powieść dobrze na tym wychodzi.

Serial telewizyjny, który zrobili na jej podstawie w latach 80-tych (jest w całości na YT, obejrzałem) był już gorszy, ale też niezły (zwłaszcza główna aktorka świetnie poprowadzona czy też świetnie gra). Natomiast ostatnie adaptacje teatralne (Carlota Subirós) to podobno - nie oglądałem, oczywiście, czytałem tylko recenzje - całkowita katastrofa, to czego się niesłusznie obawiałem przed lekturą, sfanatyzowany feminizm w pełnej krasie.

powieść musiałem przeczytać z powodów zawodowych, ze względu na jej status lektury obowiązkowej w hiszpańskich szkołach i tłumaczenia na chyba ze 30 języków. Czując w powietrzu feminizm, katalanizm i prawoczłowieczyzm, spodziewałem się najgorszego.

Niesłusznie, raczej niesłusznie. Przecztałem (po polsku, katalońskiego nie znam, a hiszpańskiego pdfa w internecie nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W republikańskiej Hiszpanii Sender anarchizował, co nie przeszkodziło mu (a może pomogło?) dostać Narodową Nagrodę Literacką w roku 1935. Ale nie był zwykłym republikańskim literackim krzykaczem, postepowo afektowanym intelektualistą czy cwanym oportunistą, o czym świadczą jego wybory w czasie wojny domowej. Jej wybuch zastał go w strefie, kontrolowanej przez rebeliantów. I wtedy... facet pocałował na do-widzenia żonę i dzieci, po czym przez linię frontu przedarł się do strefy lojalistów i wstąpił do walczącej na froncie milicji (anarchistycznej). Nie wiemy czy walczył czy raczej był za politruka. Po kilku miesiącach dostał urlop, który wykorzystał wyjeżdżając do Francji żeby spotkać się tam z żoną i z dziećmi. Po czym... wrócił do milicji, a w każdym razie chciał. Ale tu coś się zadziało, oskarżono go o wcześniejsze tchórzostwo, nie wiadomo o co chodziło, czy to były komunistyczno-anarchistyczne walki frakcyjne czy faktycznie dał ciała pod ogniem. Do końca wojny robił w propagandzie i kulturze, a potem przez dekady tułał się po emigracji (choć bywał we frankistowskiej Hiszpanii, tyle że jako obywatel USA). Tą powieść wydał w Meksyku w roku 1962, więc nie musiał prowadzić gierek z frankistowską cenzurą. Mimo to książkę wydano w Hiszpanii w końcu lat 60-tych, a potem przed upadkiem reżimu jeszcze kilkakrotnie wznawiano.

Oczywiście tytułowa „La tesis de Nancy” to nie jest żadna „teza Nancy”, tylko po prostu jej praca magisterska. Nancy na amerykańskim uniwersytecie studiuje antropologię i literaturę hiszpańska, a do Andaluzji pojechała zebrać materiały do tejże pracy. Sender powieść ustylizował na 10 listów, które Nancy napisała do swojej amerykańskiej kuzynki Betsy, rzekomo znajomej Sendera (jak twierdzi w niby-wstępie, który też jest częścią powieści). Listy są długie (książka ma 300 stron) i bardzo literackie (z dialogami, cytatami, piosenkami, wierszami).

Powieść jest ciekawa jako próba opisu ojczystego kraju oczami fikcyjnego obcokrajowca. U nas coś podobnego próbowała Tokarczuk: napisała opowiadanie o profesorze Andrews, którego los rzucił do Polski w chwili ogłoszenia stanu wojennego. Czyli doświadczenie z cyklu „wyjść z siebie i stanąć obok”, próba opisu tego co znajome i oczywiste z perspektywy kogoś całkowicie obcego. Tokarczuk chyba niezbyt się udało, bo jej Anglik to nie tyle Anglik, ile jak-Polak-wyobraża-sobie-Anglika, a właściwie jak-Polak-wyobraża-sobie-Polskę-widzianą-oczami-Anglika. Opowiadanie Tokarczuk to raczej kolekcja polskich stereotypów o Anglikach niż opowieść o absurdach życia w PRL. Senderowi wyszło lepiej, bo mieszkał w Stanach kawał czasu i porządnie się zamerykanizował. Ale tylko trochę lepiej, bo jego Nancy jest skonstruowana tak, żeby możliwie często potykała się o Hiszpanię. W takich momentach widać szwy, którymi zszyta jest narracja. Jest milutka i troszkę głupiutka, na swoim uniwerku była cheerleaderką. A musi taka być, żeby był większy kontrast, kiedy to urocze stworzonko odkrywa ślady zaschniętej krwi.

Mimo wszystko przeczytałem rzecz z prawdziwą przyjemnością. Jako sześćdziesięciolatek Sender dawno już stracił swój cokolwiek sekciarski, anarchistyczny zelotyzm, nabrał dystansu do siebie i życia, a jednocześnie nabrał też stylu literackiego. Ktoś kto znał Sendera z połowy lat 30-tych chyba nigdy by nie przypuścił, że taki bojowy hungwejbin za 30 lat zmieni się w stosunkowo pogodnego ironistę.

W republikańskiej Hiszpanii Sender anarchizował, co nie przeszkodziło mu (a może pomogło?) dostać Narodową Nagrodę Literacką w roku 1935. Ale nie był zwykłym republikańskim literackim krzykaczem, postepowo afektowanym intelektualistą czy cwanym oportunistą, o czym świadczą jego wybory w czasie wojny domowej. Jej wybuch zastał go w strefie, kontrolowanej przez rebeliantów. I...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jagłowskiego mam za jednego z najwybitniejszych polskich hispanistów, z tym że jego działka to filozofia, podczas gdy Skibiński i Wielomski to politologia, Anusik, Skowron i Ciechanowski to historiografia, a Sawicki to literatura. No, w każdym razie to jest nasza hispanistyczna ekstraklasa.

Książka jest absolutnie niszowa, zainteresuje może 15 osób: tych od Ortegi Gasseta, tych (te?) od feminizmu i tych od filozofii poezji (albo poezji filozofii). A jak doliczyć tych zainteresowanych najnowszą historią Hiszpanii (tak ja na nią trafiłem), to może 500 osób. Pojawia się też w niej mnóstwo trudnych i brzydkich słów, takich jak tytułowa anamneza, a także aprioryczność, ejdetyzm, aprehensja, aksjologia i tym podobne.

Oprócz wstępu i zakończenia dwie części: „W granicach czasu” to diagnoza cywilizacji według Zambrano, „Pobożność poezji i anamnezy” to jej recepta. Ogólnie powiem tak: ani w filozofii ani w poezji nie czuję się ani mocny, ani specjalnie zainteresowany, więc rozważania czy jej rozumienie filozofii jest presokratyczne czy raczej antykantowskie nie bardzo mnie biorą i chyba też nie za wiele z nich ogarniam. Podobnie wpływologia. Trafiłem na przykład na uwagi (Krzysztof Stachewicz), że Jagłowski nie uwypuklił odpowiednio wpływu Heideggera, albo że „siatka wpływów” (ech... „siatka wpływów”) jest niewystarczająco i w złym miejscu przedstawiona. Może, może... ja ten tego, raczej wysiadam. Ale jeśli ktoś, coś, to proszę uprzejmie, rzecz jest akurat dla niego.

Bardziej niż brak mapy „siatki wpływów” dokuczało mi pobieżne omówienie życiorysu protagonistski. Albo przynajmniej jego kluczowych epizodów. Czy w owym pamiętnym lipcu 1936 Zambrano była wśród obrońców demokracji, którzy zjawili się u chorego Ortegi i przy akompaniamencie walenia pięściami w stół zmusili go do podpisania deklaracji poparcia dla bohaterskiego ludu pracującego? Bo słyszałem, że była, a nawet że być może na swoich delikatnych poetyckich biodrach nosiła skórzany pas z rewolwerem. Czy w 1984 wróciła do Hiszpanii dlatego, żeby poprzeć demokratyczne przemiany, czy może dlatego, że po latach tułaczki po świecie, biedna jak mysz kościelna i chora, liczyła po prostu na jakiś grancik na leczenie? Zresztą żeby nie było, że się znęcam: doceniam kobietę za to, że podczas wojny domowej, gdy podobnie jak wielu postępowych intelektualistów była wygodnie ulokowana na zagranicznej posadce, jako niemal zupełny wyjątek wróciła na teren republiki, i to w sytuacji, gdy ta republika już wyraźnie robiła bokami.

Jagłowskiego mam za jednego z najwybitniejszych polskich hispanistów, z tym że jego działka to filozofia, podczas gdy Skibiński i Wielomski to politologia, Anusik, Skowron i Ciechanowski to historiografia, a Sawicki to literatura. No, w każdym razie to jest nasza hispanistyczna ekstraklasa.

Książka jest absolutnie niszowa, zainteresuje może 15 osób: tych od Ortegi Gasseta,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W polskiej literaturze, czy to historiografii czy politologii, bardzo brakuje przyzwoitej pracy o hiszpańskiej Falandze. Mamy albo paragrafy w różnych syntezach (poświęconych Hiszpanii, dyktaturom czy faszyzmowi), albo artykuły (np. Łozińskiej), albo duże rzeczy krążące tylko wokół tematu (książki Skibińskiego i Wielomskiego o frankiźmie). Niestety, ten zbiór wiele nie pomoże, bo teksty przemówień i artykułów prasowych to ważna rzecz, ale praktyka polityczna to druga, chyba ważniejsza. Poza tym, oryginalne teksty ciężko się czyta, trzeba przedzierać się przez niemal stuletnią barierę konwencji, ekstrawagancki albo nieudolny styl autora, już nie mówiąc o tym, że publiczne teksty politycznych liderów to nierzadko zwykła ściema na bieżący użytek. Tu bardzo by się przydał duży wstęp, będący systematyczną analizą poglądów Primo, najlepiej na tle całej wczesnej Falangi (Hedilla, Redondo, Ledesma, Mazas, Caballero). Wstęp owszem jest, jakieś 25 stron, ale niewystarczający, poświęcony głównie kontekstualizacjom historiograficznym. Na plus trzeba powiedzieć, że Cape bardzo sprawnie pogrupował fragmenty wypowiedzi Primo na różne tematy, a całość to 23 rozdziały, poświęcone takim kwestiom jak „Intelektualiści a dyktatura” czy „Państwo liberalne”.

Niestety odkładając książkę dalej prawdopodobnie nie będziemy wiedzieć, czy teorię polityczną Falangi słusznie zalicza się do nurtu faszystowskiego (a nawet, czy Falanga była partią prawicową czy lewicową?). Z jednej strony owszem, egzaltacja państwa, socjalizm (a w każdym razie inżynieria społeczna jako kluczowy komponent), silna egzekutywa, antyliberalizm, antyparlamentaryzm, nacjonalizm, także mistycyzm (przeznaczenie, duch narodowy). Z drugiej, katolicyzm, antykapitalizm i deklarowany nie tyle antyfaszyzm, czy raczej odrzucenie faszyzmu jako wzoru dla Hiszpanii. Nie mówiąc o tym, że w Falandze zbiegało się kilka nurtów, od stuprocentowego faszyzmu poprzez syndykalizm, korporacjonizm, chrześcijański autokratyzm, po tradycję pretoriańską czy nawet elementy tradycjonalizmu. Trudno powiedzieć, który z nich by przeważył gdyby Falanga faktycznie objęła władzę, a nie stała się biurokratyczno-propagandowo-związkową przystawką do frankizmu, po tym jak Franco powybijał jej zęby (według innej metafory, wykastrował).

Dla mnie najważniejszym skutkiem lektury tych tekstów było przekonanie się, że młody Primo był intelektualistą pełną gębą, człowiekiem o niezwykle szerokich horyzontach, ogarniętym filozoficznie i kulturowo, z pełną świadomością kontekstu kulturowego i politycznego, ze zdolnością dystynkcji (w sensie, znakomicie rozróżniał między systemami europejskich dyktatur swoich czasów, z naszą sanacją włącznie). Wśród antydemokratycznych liderów politycznych okresu międzywojennego trudno o porównywalną postać, może Salazar w Portugalii i Tsankow w Bułgarii (wybitni profesorowie uniwersyteccy, tyle że nie robili w kulturze), może Maurras we Francji (intelektualny gigant swoich czasów, tyle że politycznie już raczej nieczynny). Inni owszem, też byli oczytani i aktywni intelektualnie, pisali, publikowali, ale to jednak nie ten format, typu dziennikarze (Pats w Estonii, Degrelle w Belgii), przedsiębiorcy (Ulmanis na Łotwie), urzędnicy (Smetona na Litwie, Quisling w Norwegii, Dolfuss i Schuschnigg w Austrii), bogaci burżuje (Mosley w Anglii). Już nie mówiąc o wojskowych, których służba urobiła na trepów (Metaxas w Grecji, u nas Piłsudski, Horthy na Węgrzech) czy wręcz o intelektualnych półgłówkach, tyle że geniuszach politycznej akcji (Hitler, Mussolini, już może mniej geniusze a bardziej półgłówki O’Duffy w Irlandii, Szalasi na Węgrzech, Mussert w Holandii, król Karol w Rumunii). Nasz Piasecki, choć też z ambicjami intelektualisty, to jednak była jedna liga niżej niż Primo.

W polskiej literaturze, czy to historiografii czy politologii, bardzo brakuje przyzwoitej pracy o hiszpańskiej Falandze. Mamy albo paragrafy w różnych syntezach (poświęconych Hiszpanii, dyktaturom czy faszyzmowi), albo artykuły (np. Łozińskiej), albo duże rzeczy krążące tylko wokół tematu (książki Skibińskiego i Wielomskiego o frankiźmie). Niestety, ten zbiór wiele nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka, która była znakiem swoich czasów. Dlatego polecam tym z Państwa, którzy chcą zapoznać się z klimatami intelektualnymi połowy lat międzywojennych. Oczywiście, muszą uzbroić się w wyrozumiałość dla stylu Ortegi, mało zdyscyplinowanego, przegadanego, pełnego dygresji, niejasnych metafor, arbitralnych uproszczeń, a nawet, i owszem, arogancji – np. kiedy w początkach rozdziału 8. oznajmia, że ci którzy się z nim nie zgadzają nie spędzili 5 minut na przemyśleniu tematu. A tym z Państwa, którzy chcą tylko z grubsza zorientować się o co chodzi, polecam właśnie rozdział 8 (pod znamiennym tytułem "Dlaczego masy wtrącają się do wszystkiego i dlaczego czynią to tylko w sposób gwałtowny"); na nim można zacząć i skończyć. Bo całość jest jednak trudna w czytaniu; mi wpadła najpierw w ręce wersja angielska, potem żeby się upewnić przeczytałem polską, a na koniec jeszcze niektóre passusy w oryginale i dalej nie jestem pewien, czy ogarniam temat.

Z grubsza widzę rzecz jako lament epigona dziewiętnastowiecznego liberalizmu, którego cały tekst jest zresztą jedną wielką pochwałą. Ale lament trafny, bo tekst jest pokwitowaniem zjawisk, które właśnie orały europejską glebę: zaczynająca się dominacja kultury masowej, pojawienie się masowych partii politycznych, załamywanie się koncepcji demokracji liberalnej, narodziny totalitaryzmów.

Gdy pisał ten tekst, Ortega uchodził w jednego z głównych kandydatów do tytułu pierwszego mędrca Hiszpanii; jego głównym kontrkandydatem był Unamuno, oprócz grona nieco mniejszych (Marañon, Gomez de la Serna, Menendez Pidal, Azorín, Baroja, Benavente, Perez de Ayala). A Hiszpania właśnie dożywała ostatnich dni monarchii i dyktatury Primo. Za chwilę Ortega rzuci się w objęcia działalności politycznej, budując obywatelską, centrową partię republikańską, po czym za kolejną chwilę zniechęci się de polityki Drugiej Republiki jako do festiwalu sekciarstwa. Kilka dni po zamachu stanu generałów z 1936 odwiedzi go grupa obrońców ludu domagając się, by podpisał stosowny manifest. Odmówił, ale oni wrócili po kilku dniach, tym razem pokrzykując i wymachując pistoletami. Więc podpisał, po czym natychmiast wyjechał z republikańskiej Hiszpanii do Francji. Tam przesiedział wojnę, starannie unikając politycznych deklaracji. Do frankistowskiej Hiszpanii wrócił i pozwalał się honorować, ale większość czasu wolał spędzać objeżdżając świat. Co ciekawe, honorowali go i falangiści (Primo de Rivera junior tworząc Falangę był pod wpływem ortegiańskiej teorii elit, które przewodzą) i lewica (bo był rzekomo „obrońcą Republiki”). Nigdy w latacj 40-tych czy 50-tych nie napisał nic, co byłoby próbą weryfikacji jego koncepcji na tle historii Hiszpanii, więc nie wiemy, czy frankizm uważał za triumf buntu mas czy może wręcz przeciwnie, za poskromienie buntu mas.

Ciekawostką jest fakt, że Ortega za element buntu mas uznał fakt, że ten nowy człowiek masowy nie jest zainteresowany wyjściem poza swoje ja, poza tym co poznał do tej pory i co go ukształtowało, zadawala się tym. Co więcej, nie wstydzi się tego, ale dumnie to obwieszcza, obnosi się z tym i żąda, żeby go słuchać. Ciekawe co by powiedział na ekshibicjonistyczną epokę lajków, folołersów i retłitów, kiedy politykę robi już nawet nie tyle ulica, ile wypadkowa algorytmów i tzw. mediów społecznościowych. A standardy kultury wyznaczają nie intelektualiści, tylko średnia ocen na LubimyCzytać, tworzona przez takich osłów jak niżej podpisany.

Książka, która była znakiem swoich czasów. Dlatego polecam tym z Państwa, którzy chcą zapoznać się z klimatami intelektualnymi połowy lat międzywojennych. Oczywiście, muszą uzbroić się w wyrozumiałość dla stylu Ortegi, mało zdyscyplinowanego, przegadanego, pełnego dygresji, niejasnych metafor, arbitralnych uproszczeń, a nawet, i owszem, arogancji – np. kiedy w początkach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

jak na autorkę, która z pewością jest w ścisłej czołówce najbardziej sfanatyzowanych i zakłamanych producentów powieści w Hiszpanii ostatnich lat, ta książka jest jeszcze wyjątkowo strawna. Głównie dlatego, że jej ukochana obsesja, czyli bezkompromisowa walka o postęp, tym razem pozostaje tylko w zakresie stanów podgorączkowych.

Całość sprawia wrażenie, że Stara Cyganicha kupiła rocznik statystyczny, otworzyła część z tabelami o kwestiach socjalnych, po czym starannie przepracowała rzecz na język narracji powieściowej. Tak żeby wszystkie segmenty były reprezentowane (jest nawet emigrantka z Europy Wschodniej, Swietłana), wszystkie główne problemy wyłapane, a procesy pokwitowane. To danie ugotowała podlewając je obficie wynikami sondaży opinii publicznej, no i bęc, mamy powieść. Nawet wrodzony feminizm przegrał z rocznikiem statystycznym; wśród bohaterów jest 17 kobiet i 16 mężczyzn, choć oczywiście główni protagoniści (Sofia i Diana Delgado) muszą być właściwej pci.

Odradzam, chyba że ktoś lubi czytać roczniki statystyczne w wersji narracyjnej.

jak na autorkę, która z pewością jest w ścisłej czołówce najbardziej sfanatyzowanych i zakłamanych producentów powieści w Hiszpanii ostatnich lat, ta książka jest jeszcze wyjątkowo strawna. Głównie dlatego, że jej ukochana obsesja, czyli bezkompromisowa walka o postęp, tym razem pozostaje tylko w zakresie stanów podgorączkowych.

Całość sprawia wrażenie, że Stara Cyganicha...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dodałem tą powieść do LubimyCzytać z kilku powodów: 1) bo to jest najważniejsza książka o wojnie domowej wydana w czasie niemal 40 lat frankizmu, żadna inna nie była tak popularna i nie zostawiła takiego śladu w kulturze hiszpańskiej, choć może i były wybitniejsze; 2) bo oprócz „Ostatnich sztandarów” Angela M. de Lara nie było tu dotąd żadnej innej powieści o wojnie domowej, wydanej w okresie frankizmu – chyba, w każdym razie ja nie znalazłem; 3) bo na LubimyCzytać jest co najmniej kilkanaście, a pewnie i kilkadziesiąt, powieści o wojnie domowej napisanych przez hiszpańskich autorów w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, i wydawało mi się, że może ktoś zmęczony raczej monotonną i podobną ich formułą chciałby się dowiedzieć, jak zmieniła się literacka perspektywa wojny w ciągu ponad półwiecza.

W zajawce podałem wszystkie podstawowe informacje o powieści. Tu z kontekstowych dodam garść wiadomości biograficznych. Gironella (ur. 1917) pochodził z prostej katalońskiej rodziny, uciekł ze strefy republikańskiej, zgłosił się do wojska narodowców i wojnę spędził jednostce strzelców górskich w Pirenejach. Nigdy nie zdobył ponadpodstawowego wykształcenia, był autodydaktą. Po dość chaotycznym okresie powojennym (m.in. siedział za przemyt) poczuł iskrę bożą i ni z tego, ni z owego (nie miał żadnych koneksji literackich) zaczął pisać. „Cyprysy” (1953) były ogromnym, gigantycznym sukcesem czytelniczym, a „Milion” ten sukces powtórzył. Trzecia część, „Pokój” (1966), też się nieźle sprzedawała, ale już nie tak. Potem dopisał jeszcze czwartą część, „Mężczyźni płaczą w samotności” (1986), i z trylogii zrobiła się kwadrylogia, ale ta ostatnia już przeszła niemal niezauważona. W latach 90-tych Gironella popadał w zapomnienie, a jeśli już go wspominano to raczej negatywnie; w coraz bardziej sfanatyzowanej postępem Hiszpanii przełomu wieków doprawiono mu gębę frankistowskiego pisarza, który robił czytelnikom wodę z mózgu. Z czasem – mimo że powieści przyniosły mu masę pieniędzy – popadł także w biedę. Szukałem, ale nie udało mi się dociec dlaczego, czy jakieś nierozsądne inwestycje, czy wykończyły go finansowo problemy zdrowotne i drogie leczenie, czy coś innego. Zmarł w 2003.

Powieść z całą pewnością nie jest „frankistowska”. Takich było mnóstwo, wydawanych w latach 1940-tych, raczej żadna wybitna, w tych o wojnie domowej republikanie występują jako zdziczała hołota i nie było szansy, żeby ktoś z tamtego obozu był przedstawiony z cieniem sympatii. Gironella był chyba pierwszym, w dodatku jego republikanie (niektórzy) są nie tylko „z cieniem”, ale zdarzają się też tacy całkiem sympatyczni, rozsądni, ludzcy, pełni poświęcenia, idealiści (np. para David i Olga); w zasadzie chyba nie ma w powieści republikańskiego potwora, mordercy, psychopaty, w każdym jest jakiś ludzi rys (nawet w herszcie anarchistów, El Responsable). Co nie zmienia faktu, że u Gironelli proporcje są tak odmierzone, żeby jednak strona narodowa wypadła lepiej (czyli à rebours dzisiejszych powieści, które niby są obiektywne i ogólnoludzkie, ale jakoś tak jest, że republikanie zawsze wypadają w nich lepiej). I chyba ta formuła zapewniła Gironelli gigantyczny sukces czytelniczy; przecież te miliony republikańskich zwolenników po roku 1939 nie wyparowały, mieszkali dalej w Hiszpanii, i oto po raz pierwszy ktoś odezwał się do nich ludzkim głosem. Politycznie motywowane głosy krytyczne były raczej ze strony prawicy, np. karliści byli wściekli na Gironellę za ich powieściowy portret (zwłaszcza za scenę mordowania księży baskijskich).

Powieść jest szeroko zakrojona, postaci głównych jest kilkanaście, drugoplanowych kilkadziesiąt a razem to może będzie i ponad 100 (na końcu książki jest ich indeks, jak u Mackiewicza). Ja zrzuciłem sobie pdf (wisi za darmo) i czytałem na smarciaku leżąc na kanapie, zeszło mi chyba z tydzień, a i tak (przyznaję się) przeskakiwałem tu i ówdzie. Ale czytało się dobrze, może dlatego, że zostałem w szkole uformowany przez Prusa, Reymonta i Żeromskiego, czyli klasyczną formułę powieściową. Zresztą takie były też (oprócz oczywiście politycznych) zarzuty krytycznoliterackie: że powieść jest dziewiętnastowiecznym epigoństwem (całą trylogię porównywano – niekoniecznie jako pochwałę – do „Epizodów narodowych” Galdosa). A oprócz tego że jest bardziej publicystyczna niż literacka, że postacie marne bo ten epicki zamach autora nie pozwala na psychologizowanie, że skonstruowana jak encyklopedia wojny domowej, że łopatologiczny styl ucznia wyższych klas podstawówki, że postacie kobiece to jest tragedia, że przeplatanie narracji passusami historycznymi (znów Mackiewicz) robi z niej niezborną mieszankę epizodów, i tym podobne. Moim skromnym zdaniem, zarzuty raczej słuszne.

Podsumowując: jeśli ktoś znudził się Zafonami, Grandesami, Molinami i chce przeczytać o wojnie inaczej, to jest dobry wybór. W bonusie będzie zapoznanie się z jedną z najważniejszych hiszpańskich powieści XX wieku (nie mówię o skali za przeproszeniem, artyzmu, bo to nie jest Baroja czy Valle-Inclan – choć porównywalny do producentów powieści wymienionych wyżej - ale o znaczeniu w kulturze, np. do dziś większość Hiszpanów średniego i starszego pokolenia wierzy, że w wojnie domowej zginął milion ludzi - to właśnie efekt powieści, mimo że Gironella pisał w przedmowie, że miał na myśli "martwych duchem"). No i jeszcze możemy sobie zobaczyć, co cenzura puszczała w okresie średniego frankizmu. A na koniec: rzecz jest zupełnie za darmo, wisi w pdf, co prawda taki trochę nieporęczny format (3200 stron!) ale da się.

Ps. Jest też watek polski. Epizodycznie występuje polski ochotnik do Brygad Międzynarodowych, niejak Sidlo. Jest sportowcem, oszczepnikiem, miał startować w Olimpiadzie Ludowej w Barcelonie. Po cichu marzy o tym, żeby trafić jakiegoś faszystę oszczepem. .... To postać nieco nam mówi o tym, jak Gironella konstruował swoją powieść. Janusz Sidło szczyt swojej kariery oszczepniczej zaliczył w drugiej połowie lat 50-tych....

Dodałem tą powieść do LubimyCzytać z kilku powodów: 1) bo to jest najważniejsza książka o wojnie domowej wydana w czasie niemal 40 lat frankizmu, żadna inna nie była tak popularna i nie zostawiła takiego śladu w kulturze hiszpańskiej, choć może i były wybitniejsze; 2) bo oprócz „Ostatnich sztandarów” Angela M. de Lara nie było tu dotąd żadnej innej powieści o wojnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

wady:

1) dziwaczna periodyzacja, grupująca w jednej książce dwie kwestie, zasługujące na osobne potraktowanie: Kościół a republika oraz Kościół a frankizm
2) bardzo słabo potraktowane tło społeczno-gospodarcze. Jaki odstek ziemi miał Kościół? Jak wyglądało członkostwo w katolickich i lewicowych związkach zawodowych? Jaki odsetek budżetu państwa szedł na dotacje dla Kościoła? Jaki odsetek uczniów uczył się w szkołach katolickich? Ilu księży/zakonników/zakonnic przypadało na 1m mieszkańców w porównaniu z innymi krajami? Jak duże były średnio parafie/biskupstwa (np. w porównaniu z Polską)? Jak wyglądało uczestnictwo w praktykach religijnych w podziale na regiony? I tak dalej
3) bardzo słabo potrakotwane tło kulturowe. Jakie były mechanizmy antyklerykalizmu i antykatolicyzmu w Hiszpanii? Czy regeneracionismo wzmocniło, czy osłabiło to trendy? Jacy byli główni luminarze kampanii antykatolickiej w kulturze? Jakie były oblicza antykatolicyzmu, od wysublimowanego, intelektualnego, zapatrzonego we Francję republikanizmu, po głuchą nienawiść analalfabetów, anarchizujących chłopów w Andaluzji?
4) niekiedy dziwaczne proporcje, np. przy omawianiu partii prawicy jest podrozdział o Unió Democratica de Catalunya, partii ważnej ale jednak drugorzędnej, a nie ma podrozdziału o Partido Republicano Radical, jednej z najważniejszych partii Drugiej Republiki
5) i w ogóle krzywy portret lidera radykałów, Lerroux. Jak od fanatyka, który wzywa do „umożliwienia zakonnicom poznania błogosławieństwa macierzyństwa” zmienił się w hamulcowego antyreligijnej polityki republikanów
6) obecność niektórych podrozdziałów jest trudna do uzasadnienia, np. po co osobne rozdziały o przygotowaniach do zamachu i drugi o zabójstwie Calvo Sotelo? Jak mają się one do kwestii tytułowej? Zwłaszcza, że „Panorama politycznych i kulturowych postaw katolików w II Republice” to jest też tylko jeden rozdział
7) przeoczenie faktu, że konspiracja wojskowa z 1936 praktycznie nie była napędzana kontrowersjami religijnymi, że motywacje religijne nie grały początkowo żadnej roli, że wśród liderów konspiracji było wielu masonów, itd. Co jest ważne, bo często spotykamy się z bredniami typu „rebelia generałów, wywołana przez arystokrację, posiadaczy i kler”
8) brak syntetycznego omówienia różnic w kwestiach religijnych między „rodzinami” – Falangą, karlistami, monarchistami, biurokracją
9) brak rozdziału o rywalizacji między narodowym syndykalizmem a katolickimi związkami zawodowymi, i jak ten pierwszy zniszczył te drugie (jest tylko o etapie późniejszym, to jest o HOAC)
10) i ogólnie: za dużo drzew, za mało lasu

Poza tym: kompetentna, niezwykle szczegółowa praca. Bezstronna; Skibiński stara się wyjaśnić jakie mechanizmy działały w tytułowej kwestii, a nie zajmuje się demaskowaniem, oskarżaniem i osądzaniem, czy to klechów krwiopijców czy to anarchistów, karmiących księży ich własnymi genitaliami. Rewelacyjna. Absolutnie do koniecznego wznowienia, bo obecnie nigdzie jej nie ma, przeczytałem w BN, ale ze względu na jej szczegółowość jest konieczna jako kompendium na półce.

Tamtą wojnę można intepretować na różne sposoby. Payne twierdzi, że to było przede wszystkim starcie rewolucji z kontr-rewolucją. Histiografia antyrewizjonistyczna uważa, że to była konfrontacja faszyzmu i demokracji. Dla Beevora to była wojna totalitaryzmów. I jeszcze inne. Skibiński tego nie napisał explicite, ale w tym ujęciu historiograficznym tamta wojna domowa to była przede wszystkim wojna religijna.

PS. Maksymalnej oceny nie daję nie z powodu wyliczonych punktów 1-10, ale dlatego, że do hispanistyki światowej książka wiele nie wnosi: przy minimalnej własnej kwerendzie archiwalnej, Skibiński chyba nie dodał nic do naszej wiedzy o samych faktach.

wady:

1) dziwaczna periodyzacja, grupująca w jednej książce dwie kwestie, zasługujące na osobne potraktowanie: Kościół a republika oraz Kościół a frankizm
2) bardzo słabo potraktowane tło społeczno-gospodarcze. Jaki odstek ziemi miał Kościół? Jak wyglądało członkostwo w katolickich i lewicowych związkach zawodowych? Jaki odsetek budżetu państwa szedł na dotacje dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

solidna kwerenda w archiwach francuskich, częściowo także krajowych (autor pisał z Londynu), gorsza (żeby nie powiedzieć żadna) w hiszpańskich. Podobnie znajomość literatury przedmiotu, bez zarzutu jeśli chodzi o autorów francuskich i polskich, marna jeśli o hiszpańskich.

Obszernie wykorzystana polska literatura wspomnieniowa, choć nie jestem pewien czy z wystarczającym krytycyzmem (np. bardzo krytyczne opinie legionistów o Hiszpanii i Hiszpanach).

Całościowe spojrzenie na temat, od formowania Legii po Waterloo, a nawet aż potem, a więc rzecz nie jest ograniczona do kwestii iberyjskiej. Przejrzysta, logiczna segmentacja tekstu. Słusznie – ze względu na jego znaczenie - osobno potraktowano pułk Ułanów Nadwiślańskich.

Ogromny, obszerny słownik alfabetyczny, obejmujący oficerów Legii (636 nazwisk!). Załączniki awansowe i orderowe. Dodatkowo słownik generałów i marszałków francuskich zaplątanych w historię Legii.

Kilkanaście mapek, niestety o charakterze czysto geograficznym; nie uwzględniają działań bojowych, nie mówiąc już o przebiegu poszczególnych bitew.

Bardzo marnie z grafiką, niestety, ilustracji jest jakiś może 10 (na 650 stron). Przecież w domenie publicznej sporo jest francuskiej i hiszpańskiej grafiki, może nie o Legii Nadwiślańskiej, ale przecież też by uatraktyjniły lekturę.

Praca ma ponad 40 lat, ale zdaje się od tego czasu wiele nowego nie napisano. Wydana w roku 2008 książka o Polakach w służbie Napoleona w rozdziałach poświęconych wojnie hiszpańskiej powtarza w większości za Kirkorem.

Spokojnie można kupować, jeśli pojawi się na rynku wtórnym

solidna kwerenda w archiwach francuskich, częściowo także krajowych (autor pisał z Londynu), gorsza (żeby nie powiedzieć żadna) w hiszpańskich. Podobnie znajomość literatury przedmiotu, bez zarzutu jeśli chodzi o autorów francuskich i polskich, marna jeśli o hiszpańskich.

Obszernie wykorzystana polska literatura wspomnieniowa, choć nie jestem pewien czy z wystarczającym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli ktoś już się znudził Zafonami, Grandesami czy Molinami i chce się dowiedzieć, jakie powieści o wojnie domowej wydawano za czasów Franco, to jest dobra książka. Obok słynnego Miliona umarłych Gironelli może i najlepsza, nie wiem czy coś Sendera się załapie. Na pewno nie ten zbok Cela, dla którego wszystko kręci się wokół czterech liter. Powieść Gironelli (1961) była pierwszą, w której Republikanie są ludźmi i mają głos. Wydana 6 lat potem powieść Lery była pierwszą, pisaną całkowicie z republikańskiej perspektywy.

No więc mamy mroczne czasy frankizmu, soldateska rządzi, klechy kradną dzieci, a lud tylko jęczy i czeka na lepsze czasy. No i w takim właśnie roku 1967 wychodzi ta powieść. O czasach sprzed prawie 30 lat, a mianowicie o kilku tygodniach w marcu 1939, między zamachem stanu Casado a wkroczeniem do Madrytu armii Narodowców. Czyli jak jedni Republikanie skoczyli do gardła innym Republikanom.

Powiedzmy sobie szczerze, powieść taka sobie. Mniej więcej wiadomo, czego się spodziewać. Rozgoryczenie, zniechęcenie, stracone złudzenia, obawy, szukanie winnych, ci już się poddali, ci jeszcze się łudzą, a ci kradną i kombinują. Występują też postacie historyczne (Largo Caballero, Alvarez del Vayo, Rosenberg, Mije) i takie jakby upozowane na historyczne ("coronel Sena" coś bardzo przypomina Arturo Mena Roiga). Zdaje się, że z wiernością faktom to jest różnie. Główni protagoniści - Federico, Cubas, Casanova - mają chyba sporo z autora, którego osobiste perypetie w czasie wojny odzwierciedla też rozkład sympatii: anarchiści wypadają lepiej od socjalistów, a najgorzej wypadają komuniści.

Książka jest może ciekawsza jest jeśli czytamy ją nie z myślą o czasie narracji, ale o czasie jej wydania. Co można było wtedy napisać? Czego nie można było napisać? Co trzeba było napisać? Czy jest tu jakaś gra z cenzurą? Albo z innymi autorami? Albo z czytelnikiem?

Powieść kończy się z chwilą, gdy Federico, były anarchista w łapach frankistów, jest gdzieś prowadzany. "Era un pasillo largo y oscuro"; to jest właśnie ostatnie zdanie powieści. Jak Państwo myślicie, czy w roku 1967 w Polsce wydali by powieść o byłym żołnierzu NSZ, która kończy się jak w więzieniu bezpieki wprowadzają go w "długie i ciemne przejście"?

Jeśli ktoś już się znudził Zafonami, Grandesami czy Molinami i chce się dowiedzieć, jakie powieści o wojnie domowej wydawano za czasów Franco, to jest dobra książka. Obok słynnego Miliona umarłych Gironelli może i najlepsza, nie wiem czy coś Sendera się załapie. Na pewno nie ten zbok Cela, dla którego wszystko kręci się wokół czterech liter. Powieść Gironelli (1961) była...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Oblężenie Alkazaru Robert Brasillach, Henri Massis
Ocena 5,0
Oblężenie Alka... Robert Brasillach, ...

Na półkach:

wkrótce po zajęciu we wrześniu 1936 Toledo i odblokowaniu będącej od 2 miesięcy w oblężeniu Akademii Wojskowej, Narodowcy zorganizowali imprezę propagandową, zapraszając tych co chcieli przyjechać. No i przyjachali, Brasillach (27 lat, wschodząca gwiazda dziennikarsko-literackiej prawicy francuskiej) oraz Massis (50 lat, doświadczony redaktor i działacz prawicy narodowo-katolickiej). I machnęli to dzieło. A 70 lat potem, po wygaśnięciu praw autorskich, jakiś sprytny kolo w Polsce uznał, że może da się z tego udoić trochę kasy.

Co tu dużo mówić, egzaltowana serceszczypatielnaja propaganda jak to rycerze Chrystusa pogonili precz bolszewicką hołotę. Zamiast tej gromkiej egzaltacji wolałbym ciut reportażu, np. skąd brali wodę i ile było trupów dziennie (republikańscy apologeci piszą - oczywiście żeby pokazać, że obrońcy wcale nie byli takimi znowu bohaterami - że oblężenie alkazaru w Toledo to był taki piknik, ot, milicjanci trochę popili, trochę postrzelali, trochę pospali, i tak apiać).

Ogólnie raczej bezwartościowe, chyba że ktoś chce badać toposy które chodziły wśród prawicy francuskiej połowy lat trzydziestych.

Brasillach walczył w 1940 z Niemcami, a potem pisał niefajne rzeczy w pismach Vichy (ale taki Alberti pisał gorsze, wskazująć kandydatów na rozwałkę, i został potem wielkim hiszpańskim humanistą). Massis nie walczył (był za stary), ale dla Vichy też pracował.

Brasillach poszedł pod mur, bo zamiast przerobić się na demokratę, w 1944 spędził kilka miesięcy na paryskich strychach. Massis miał więcej wyczucia, przeżył, a potem został członkiem Akademii.

Piszę tylko tak, bo życiorysy autorów wydają mi się ciekawsze od książki. Niemniej wydawnictwu należą się chyba podziękowania, nie wiem czy ich plan komercyjny wypalił (sądzę, że nie, i utopili tu kilkadziesiąt milionów starych złotych), ale zawsze to ktoś kto marnie zna francuski (c'est moi!) to się posili przy tym trochę obrzyganym już stole literatury

wkrótce po zajęciu we wrześniu 1936 Toledo i odblokowaniu będącej od 2 miesięcy w oblężeniu Akademii Wojskowej, Narodowcy zorganizowali imprezę propagandową, zapraszając tych co chcieli przyjechać. No i przyjachali, Brasillach (27 lat, wschodząca gwiazda dziennikarsko-literackiej prawicy francuskiej) oraz Massis (50 lat, doświadczony redaktor i działacz prawicy...

więcej Pokaż mimo to