rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Na samym początku chciałabym podziękować wydawnictwu Czwarta strona i serii Bezwstydna za egzemplarz recenzencki i możliwość zapoznania się z kolejną książką Klaudii Bianek. Powiem Wam tak, zobaczyłam okładkę, przeczytałam opis i wiedziałam, że potrzebuję tej historii.
Autorka zabiera nas do Poznania i Bielawy. Poznajemy trójkę, klasowych przyjaciół: Wiktorię, Oskara i Sebastiana. Akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych: obecnie i kiedyś. Jesteśmy świadkami silnej przyjaźni miedzy trójką bohaterów, ale też skrywanego uczucia Wiktorii do Oskara. Dziewczyna swoją tajemnicą zadręcza swoje myśli i serce, wylewając morze łez w poduszkę, patrząc na miłosne poczynania Oskara. Nieodwzajemnione uczucie potrafi boleć najbardziej, o czym przez lata szkoły licealnej przekonywała się nasza główna bohaterka. W czasie teraźniejszym poznajemy Wiktorię w innej odsłonie, jest matką, kobietą po rozwodzie i kobietą biznesu, jednak w środku nadal nosi niespełnione uczucie do najlepszego przyjaciela, które rozkwita na nowo, po 12 latach. Bal absolwentów sprawia, że jej serca zaczyna bić szybciej, a świat staje na głowie.
Co robisz gdy po 12 latach, staje przed Tobą pierwsza, niespełniona miłość? Uczucie jest dla Wiktorii lekko obezwładniające, ponieważ wszystkie uczucia do Oskara ożywają na nowo. Mam wrażenie, że Wiktora chce uciec przed tym, obronić siebie, swoją córkę, a przede wszystkim swoje serce przed zranieniem, rozstaniem. Jednak pomimo tego czytając uśmiechałam się sama do siebie widząc jak kobieta nabiera wiatru w żagle, zaczyna żyć i pozwalać sobie na kiełkującą nadzieję na to, że coś może zmienić się w jej życiu.
Przepięknie opowiedziana historia o drugiej szansie i walce z przeszłością. O tym jak ważnym jest, aby siebie i swoje szczęście wreszcie postawić na piedestale. „Zatańcz ze mną” to historia o tym, że warto spróbować posłuchać swojego serca, bo wielka miłość może zdarzyć się tylko raz w życiu.
Ależ ja potrzebowałam takiej historii, potrzebowałam zatopić się w miłosnych uniesieniach i motylach w brzuchu. Klaudia Bianek w cudowny sposób przeniosła mnie do moich licealnych lat (tak, tak, to ten sam rocznik), nie były one tak spektakularne jak bohaterów książki, jednak wprowadzenie play-listy rodem z mojego szkolonego czasu zrobiło swoje.
Niesamowicie lekkie pióro autorki, bohaterowie z charakterem i historia sama w sobie to idealny pomysł na spędzenie wiosennego wieczoru. Ta historia po prostu Was otuli, a odłożycie ją dopiero po zamknięciu ostatniej strony.

Na samym początku chciałabym podziękować wydawnictwu Czwarta strona i serii Bezwstydna za egzemplarz recenzencki i możliwość zapoznania się z kolejną książką Klaudii Bianek. Powiem Wam tak, zobaczyłam okładkę, przeczytałam opis i wiedziałam, że potrzebuję tej historii.
Autorka zabiera nas do Poznania i Bielawy. Poznajemy trójkę, klasowych przyjaciół: Wiktorię, Oskara i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cześć zaczytani ludzie! Przyznam, że to jedna z tych książek (u mnie jest ich naprawdę mało), za której recenzję/opinie nie wiem jak zabrać. „Lucky” Marissy Stapley przyciągnęła mnie do siebie okładką (oczywiście), opinią na okładce i opisem. Czytało mi się naprawdę bardzo przyjemnie i dosyć szybko, ale ostatecznie nie wiem co o niej sądzić.
Autorka poznaje nas – czytelników z Lucky i jej ojcem Johnem. Poznajemy ich wędrowny tryb życia, smutną historię tego w jaki sposób żyją, że ich głównym motorem napędowym i sposobem na życie jest oszukiwanie ludzi, okradanie ich. W pewnym momencie można pomyśleć, że to taka współczesna historia o Robin Hoodzie, co nawet padło w powieści, jednak im dalej w ‘las’ tym wszystko nabiera innego kształtu. Marissa oprócz opowiedzenia o teraźniejszych przeszkodach życia Lucky, jej poczynaniach i niesamowitej sile walki o przetrwanie, zabiera nas w przeszłość. Pozwala czytelnikowi poznać historię dziewczyny, jej dzieciństwo i jak doszło do tego, że dzisiaj jest w tym konkretnym miejscu.
Historia Lucky jest dla mnie naprawdę przejmująca, nie widzę tutaj tych zabawnych momentów, o których możemy przeczytać na okładce. Dla mnie perypetie bohaterki są godne refleksji nad życiem, zastanowienia się nad tym ilu ludzi żyło, albo nawet żyje właśnie w taki sposób. Jak społeczeństwo w Stanach Zjednoczonych prowadzi życie na osiedlach przyczep. Niesamowita historia dziewczyny, która całe życie walczy: najpierw o przetrwanie wraz z ojcem, później o swoje marzenia – skończenia normlanej szkoły, zyskania wykształcenia, później jej walka nabiera totalnie innego wymiaru: walczy o siebie, o swoje dobra i szczęście.
Bardzo podobało mi się, nazwę to zwrotem akcji, pojawienie się w historii biologicznej matki Lucky i jej powierniczki, siostry Margaret Jean. Świetnie wprowadzone postaci, które totalnie zmieniły bieg historii. Dla mnie był to moment przełomowy w książce, czekałam w napięciu czy i kiedy dojdzie do poznania matki z córką. Czekałam na ‘happy end’ dla Lucky, w końcu po całym życiu tułaczki, uciekania, walki i próby poznania prawdy o samej sobie, miała na horyzoncie upragnione ‘normalne’ życie.
Całość czyta się błyskawicznie, historia naprawdę wciąga, ale czułam po niej swego rodzaju smutek. Historia sama w sobie jest dla mnie poruszająca, w pewnym momencie nie pozwalała na to, aby odłożyć ją na bok. Jednak pomimo tego wszystkie, nie będzie to książka, która zostanie ze mną na dłużej, nie miała w sobie ‘tego czegoś’ co sprawia, że nie można zapomnieć o przeczytanej historii.
Kończąc, to jest to ciekawa pozycja dla fanek/ów obyczajówek i pozycji skłaniających do refleksji, a przede wszystkim dla tych, których po prostu przyciągnie okładka.

Cześć zaczytani ludzie! Przyznam, że to jedna z tych książek (u mnie jest ich naprawdę mało), za której recenzję/opinie nie wiem jak zabrać. „Lucky” Marissy Stapley przyciągnęła mnie do siebie okładką (oczywiście), opinią na okładce i opisem. Czytało mi się naprawdę bardzo przyjemnie i dosyć szybko, ale ostatecznie nie wiem co o niej sądzić.
Autorka poznaje nas –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po „Współczesnego dżentelmena” sięgnęłam z czystą przyjemnością i ciekawością co autorka zaprezentowała w innej historii. Tak mocno byłam oczarowana „Zjazdem rodzinnym”, że nie mogłam pozostać obojętna na inne książki Meghan Quinn i nadal nie jestem 😉
Tym razem przenosimy się do Nowego Jorku, do agencji HYPE, w której pracuje przystojny Wes Woldorf – felietonista występujący pod pseudonimem tytułowego Współczesnego dżentelmena. Dziennikarz dostaje zadanie, aby napisać swego rodzaju poradnik, jak rozkochać w sobie kobietę. Los sprawia, że Wes przypadkiem poznaje June. Niesamowicie komiczne spotkanie przy psiej kupie sprawia, że Wes chce za wszelką cenę poznać bliżej dziewczynę, jednak z biegiem czasu priorytety w znajomości z June July się zmieniają, a Wes zaczyna zakochiwać się w swojej przypadkowo poznanej kobiecie.
Musicie przeczytać całą książkę, żeby przeżyć wszystkie perypetie Wes-a. Czytając dosłownie przeniosłam się z bohaterami na ulice Nowego Jorku, a każdą przygodę przeżywałam razem z nimi. Postać June totalnie skradła całe show. Niesamowicie zabawna, inteligentna i oryginalna osoba, która sprawia, że mamy ochotę ją poznać. Moc komicznych sytuacji powodowała, że czytając nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, ale też współczułam Weso-owi jego kontuzji, których doznawał próbując zaimponować i zdobyć względy swojej wybranki.
Bardzo podobał mi się ma zabieg, który wykonała autorka oddając pod koniec głos June. Przez całą książkę narratorem powieści był Wes, który opisywał swoje przygody zwracając się wprost do czytelnika, dzięki temu mogłam nawiązać jeszcze większą wieź z bohaterem. Z June końcówka nabrała jeszcze większego tempa. Bohaterka mocno angażowała mnie jako czytelnika.
Styl pisania autorki jest genialny i po raz kolejny sięgając po jej dzieło zagwarantowałam sobie niesamowicie przyjemny wieczór. Mogłam się pośmiać, zadumać lekko nad tym jak nieprzewidywalne może być życie, ale także wzruszyć, do czego skłoniła mnie końcowa część „Współczesnego dżentelmena”.

Po „Współczesnego dżentelmena” sięgnęłam z czystą przyjemnością i ciekawością co autorka zaprezentowała w innej historii. Tak mocno byłam oczarowana „Zjazdem rodzinnym”, że nie mogłam pozostać obojętna na inne książki Meghan Quinn i nadal nie jestem 😉
Tym razem przenosimy się do Nowego Jorku, do agencji HYPE, w której pracuje przystojny Wes Woldorf – felietonista...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na samym początku chciałabym podziękować wydawnictwu SQN za wybranie mnie do recenzowania debiutu literackiego Hanny S. Białys „Robaki w ścianie”.
Przyznam, że jak tylko zobaczyłam nabór od razu się zgłosiłam, fabuła naprawdę mnie zachęciła, a okładka zaciekawiła. I wiecie co - nie zawiodłam się. Książkę pochłonęłam, pomimo jej ponad 500 stron i mocnego klimatu.
Wyruszamy w podróż w czasie, do lat 90. do Bydgoszczy. Stajemy oko w oko z komisarzem Markiem Bondysem, który wyrusza w pościg za seryjnym mordercą. Autorka już na pierwszych stronach powieści uderza w czytelnika niesamowicie mocnym i dokładnym opisem zwłok mężczyzny, które zostają znalezione w lesie przez dziewczynę, która jak się później okazuje, jest znaczącą osobą w całej historii. Z biegiem czasu Bondys zmaga się z kolejnymi ciałami znalezionymi w różnych miejscach Bydgoszczy, a jego zespół i naczelnik zachodzą w głowę kim jest poszukiwany i skąd u niego takie a nie inne modus operandi.
Muszę Wam powiedzieć, że dawno, albo w ogóle nie czytałam tak mocnej, brudnej historii. Autorka w tak dosadny i szczegółowy sposób opisuje ciała ofiar, ich obrażenia, że momentami były wręcz namacalne dla mojej wyobraźni. Fragment, w jednym z rozdziałów należy do ofiary, to właśnie ten moment był dla mnie krytycznym. Musiałam przerwać czytanie i odpocząć. Opisanie sceny z punktu widzenia okaleczonego i torturowanego mężczyzny był niesamowicie emocjonalny, dogłębnie sięgający moich zakończeń nerwowych. Czułam każde skaleczenie, a opisany stan emocjonalny ofiary był druzgocący.
Bardzo ważnym i wydaje mi się, że jednym z najważniejszych motywów, dzięki któremu cała historia sprawia wrażenie niesamowicie realnej jest sposób przedstawienia miasta i czasów, w których odbywa się akcja polowania na mordercę. Realistyczne odwzorowanie klimatu lat 90-tych, dosłownie przenosi czytelnika na ulice Bydgoszczy.
Autorka w bardzo sprytny i autentyczny sposób ukazała życie rodzinne w przeszłości, to jak ludzie funkcjonowali, jak wyglądały relacje rodzinne, jak działało miasto. Jak bardzo szerzyła się nietolerancja, a kościół był lekiem dosłownie na wszystko – szczególnie na homoseksualizm. Ukazała sferę robotniczą, która była ‘brudnym’ tłem do wszystkich wydarzeń. Tytułowe robaki ukazała jako metaforę do tego co ukrywa każda rodzina, że w każdym domu skrywają się robaki, które wychodzą zza boazerii czy z tytułowej ściany. Obnażając ich tajemnice, sekrety i to czego najbardziej się boją.
Zakończenie to ogromny plot twist. Nie spodziewałam się pojawienia kolejnej postaci, czy przede wszystkim takiego obrotu sprawy. Rewelacyjne zakończona historia, która była wciągająca, poruszająca i trzymająca w napięciu.

Na samym początku chciałabym podziękować wydawnictwu SQN za wybranie mnie do recenzowania debiutu literackiego Hanny S. Białys „Robaki w ścianie”.
Przyznam, że jak tylko zobaczyłam nabór od razu się zgłosiłam, fabuła naprawdę mnie zachęciła, a okładka zaciekawiła. I wiecie co - nie zawiodłam się. Książkę pochłonęłam, pomimo jej ponad 500 stron i mocnego klimatu.
Wyruszamy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„The hating game” wpadło na moją listę ‘do przeczytania’ już po nowym wydaniu. Okładka od razu wpadła mi w oko, opis pasował idealnie do mojego gustu. Musiałam ją mieć i przede wszystkim przeczytać.
Standardowo – swoje przeleżała na stosie hańby 😉
Autorka Sally Thorne zabiera Nas do wydawnictwa B&G. Poznajemy Lucy Hutton i Joshua Templeman- współdzielących biuro, odwiecznych wrogów. Całe wydawnictwo wie, że ta dwójka mogłaby się pozabijać, a co mają powiedzieć, gdy zaczynają walkę o to samo stanowisko? Ich codzienne gry, w których patrzenie na siebie i cięte riposty są standardowym elementem, zmieniają się diametralnie gdy Joshua postanawia pocałować Lucy. Pocałunek zmienia wszystko, a najbardziej uczucia, które towarzyszą Lucy względem nemezis z pracy.
Życie dziewczyny zostaje totalnie wywrócone do góry nogami, pocałunek Joshua coś zmienił, coś odblokował. Czytając powieść widziałam od samego początku, że mężczyzna próbował za każdym razem pokazać Lucy, że nie nienawidzi jej, a darzy kompletnie odwrotnymi uczuciami. Jednak skrywa wszystko pod maską wspólnej nienawiści i drobnych uszczypnięć słownych.
Autorka w przewrotny sposób ukazała wydarzenia w książce, poczynania dwójki współpracowników. W przepiękny sposób ukazała uczucia, które są skrywane, ale też te, które obydwoje pozwalają sobie uzewnętrznić, stopniowo odkrywając siebie. Pod maską wzajemnej niechęci skrywa się coś totalnie odwrotnego. Joshua pokazał to pierwszy, jednak Lucy do samego końca bała się przyznać, głównie przed samą sobą, że jej nienawiść do Josha to tylko przyzwyczajenie, które łatwiej było jej zaakceptować.
Postaci wykreowane przez Sally Thorne od pierwszych stron wzbudziły moja sympatię. Lucy – pełna energii, pasji, zaangażowania i powiedziałabym, że delikatnie szalona. A na dodatek fanatyczna Smerfów. Joshua to jej kompletne przeciwieństwo – spokojny, wywarzony i piekielnie przystojny młody mężczyzna, który dźwiga na swych barkach ciężkie wspomnienia z dzieciństwa, odrzucenie w rodzinie i poharatane serce (które Lucy skradła mu już w pierwszym dniu ich wspólnej pracy). Perypetie tej dwójki to przygoda, którą musi przeżyć każda fanka komedii romantycznych – historia pełna humoru (kolejna książka, na której mocno się uśmiałam), wzruszeń, ale też gorących scen, które za każdym razem wprawiały mnie w poruszenie i wywoływały rumieńce na twarzy i uśmiech.
„The hating game” dosłownie pochłonęłam, a teraz tęsknie za grą „w albo coś” i wpatrywaniem się w siebie Lucy i Joshui, za jej obsesją na punkcie ciała mężczyzny i tym, jak on wielbił jej czerwone usta.

„The hating game” wpadło na moją listę ‘do przeczytania’ już po nowym wydaniu. Okładka od razu wpadła mi w oko, opis pasował idealnie do mojego gustu. Musiałam ją mieć i przede wszystkim przeczytać.
Standardowo – swoje przeleżała na stosie hańby 😉
Autorka Sally Thorne zabiera Nas do wydawnictwa B&G. Poznajemy Lucy Hutton i Joshua Templeman- współdzielących biuro,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Yellowface” autorstwa Rebecci F. Kuang to książka która aż krzyczała do mnie z półek w księgarni: „kup mnie i przeczytaj! Widzisz jak jestem wydana?!” Możecie się śmiać, ale tak było - „Yellowface” dołączyła do mojej kolekcji.

Cóż to była za ciekawa podróż. Niezwykle wyboista i pełna zwrotów akcji, jednak początek wymagał ode mnie maksymalnego skupienia, gdyż miałam problem z wgryzieniem się w historię, bohaterów i świat, który został stworzony.
Autorka zabiera czytelników do Stanów Zjednoczonych i poznaje Nas z kulisami świata wydawniczego, wprowadza Nas do domów autorek, ale także na salony literackiej społeczności. Poznajemy Athenę Liu – amerykańską pisarkę, chińskiego pochodzenia, która dosłownie zdobywa literackie góry, pławiąc się w popularności na samych szczytach. Zostajemy zaznajomieni również z Juniper Song – tzw. przyjaciółką bestsellerowej autorki, dla której świat wydawniczy nie był tak dobry. Juniper zmaga się z wieloma przeciwnościami losu, po trupach brnąc (dosłownie) do osiągnięcia swojego celu, którym jest stanie się najpopularniejszą pisarką, która zostawi po sobie spuściznę. Akcja zaczyna się jednak od spotkania obu kobiet, ale tylko Juniper wychodzi z niego żywa, trzymając w torbie rękopis i inne zapiski, swojej nieszczęśliwie zmarłej koleżanki. To wydarzenie rzuca cień na całe życie Song.

Fabuła pełna niesamowitych sprzeczności, kombinatoryki i brnięcia do przodu, a to wszystko utkane na sieci pełnej problemów z poczuciem własnej wartości, mocno narcystycznej osobowości i obsesji, z którą zmaga się Juniper. Bohaterka próbuje na mocy kłamstw i stworzonej przez siebie historii odnieść spektakularny sukces. Zafiksowanie Juniper na tym punkcie w pewnym momencie staje się maniakalne, mocno wpływa na jej zdrowie.
Kuang w tak genialny sposób wykreowała postaci w swojej książce, że czytając historię Juniper miałam wrażenie, że całość wydarzyła się naprawdę. Dało się odczuć istnienie i twórczość Atheny Liu, to że jej powieści były bestsellerami, że naprawdę umarła, a Juniper sięgnęła gwiazd dzięki swoim podstępnym działaniom. Postaci są tak prawdziwie nakreślone, że ich zachowania wydają się namacalne, a ja jako czytelniczka patrzę na wszystko z boku.
Akcja jest naprawdę mocno poprowadzona, sposób przedstawienia bezwzględności zachowań, jest niesamowity. Mam tutaj na myśli każdą z bohaterek, gdyż żadna z nich nie miała skrupułów przed swoimi działaniami: Athena w tej części życia, której nikt nie relacjonował, Juniper kradnąc jej spuściznę czy nawet Candice i jej bezwzględna gra na sam koniec powieści. Jednak najbardziej brutalną postacią były dla mnie media społecznościowe. Często anonimowa społeczność, która potrafi zniszczyć człowieka.
„Yellowface” to specyficzna powieść, mocna, wciągająca i zaskakująca. Ale przede wszystkim powieść, która jest obrazem przekrojowym pokazującym jak wygląda świat literacki od środka i co potrafi zrobić z człowiekiem. Świetna pozycja, która wg. mnie musi się znaleźć w biblioteczce każdej osoby kochającej czytać.

„Yellowface” autorstwa Rebecci F. Kuang to książka która aż krzyczała do mnie z półek w księgarni: „kup mnie i przeczytaj! Widzisz jak jestem wydana?!” Możecie się śmiać, ale tak było - „Yellowface” dołączyła do mojej kolekcji.

Cóż to była za ciekawa podróż. Niezwykle wyboista i pełna zwrotów akcji, jednak początek wymagał ode mnie maksymalnego skupienia, gdyż miałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Zjazd rodzinny” to jeden z tytułów, który był na moim stosie hańby. Oh jakie to byłoby cudowne, gdyby on wreszcie zaczął się kurczyć, a nie rosnąć w nowe tytuły 😉
Z ręką na sercu przyznaję, że jest to książka, na którą czekałam od początku roku, jak nie dłużej. Meghan Quinn zabrała mnie w podróż jakiej potrzebowałam i słuchajcie – jestem tak oczarowana rodzeństwem Chnce, że nie mogę przestać się uśmiechać i nie wiem jak wejdę w nowa historię.
Dosłownie przeniosłam się razem z bohaterami, czyli wspomnianym rodzeństwem: Palmer, Cooper-em i Fordem, na Marina Island niedaleko Seattle. Rodzeństwo zjeżdża się, aby uczcić przyjęciem jubileuszowym swoich rodziców. Poznajemy trzy różne postaci, trzy różne historie miłosne, których perypetie autorka rozłożyła na mocne prawie 500 stron. Palmer jest najmłodsza z rodziny. Z pozoru żyje swoim wymarzonym życiem, jednak pod warstwą ochronną znajduje się dziewczyna, która nadal nie poradziła sobie z wydarzeniami z przeszłości. Pogubiona, natrafia na swoją nastoletnią miłość i odkrywa, że uczucia do Beau są cały czas aktualne, a jej pożądanie względem dorosłego już mężczyzny jest coraz mocniejsze. Podobny schemat dotyczy dwóch braci. Ford to najstarszy z rodzeństwa i wydawać by się mogło, że najbardziej dojrzały, najbardziej odpowiedzialny i najmądrzejszy. Przejął prowadzenie rodzinnego biznesu, jednak w swojej przygodzie z rodzinną firma, totalnie zatracił siebie, a przede wszystkim zapomniał o uczuciach i sercu, które od wielu lat skrywa miłość do swojej asystentki Larkin. Larkin tak jak i Ford skrywa uczucia, do swojego szefa. A Beau, który jest jej bratem, od lat kocha się w Palemer. Inna sytuacja spotyka Coopera, który po rozwodzie chce zmiany w swoim życiu. Po drodze do znalezienia samego siebie odkrywa, że jego drugą połówką jest najlepsza przyjaciółka jego byłej żony, Nora.
Rodzeństwo oprócz skrywanych uczuć, problemów osobistych, mają jedną największą wadę – zatracili swoje więzi rodzinne, doprowadzając do rozłamu w rodzinie Chance-ów.
Przezabawna historia, która pokazuje jak każdy z nich walczy z samym sobą, ale też ze sobą. Autorka w cudowny sposób ukazała, że rodzina i więzi rodzinne naprawdę są najważniejsze, a grając do jednej bramki jesteśmy w stanie osiągnąć wszystko co sobie tylko wymarzymy. Bardzo podobało mi się to, że każdy z bohaterów jest na wskroś realistyczny, jest człowiekiem, którego znamy, albo mijamy na ulicy. Bez problemu możemy utożsamić się z każdym z rodzeństwa, znaleźć w nich siebie. Cudownie było przeżywać razem z nimi zmiany, które zachodziły w nich samych, prawdy do których dochodzili, ale przede wszystkim razem z Palmer, Cooper-em i Fordem dostrzec, że to co sprawia, że są szczęśliwi jest tuż obok nich, w zasięgu ręki.
Przecudowna powieść, która doprowadziła mnie do łez z kilku powodów: ze śmiechu i z emocji, czułam motylki w brzuchu razem z bohaterami, a sceny miłosne doprowadzały wręcz do wrzenia.
Jeśli jeszcze nie poznaliście rodzeństwa Chance i nie odwiedziliście Marina Island to najwyższa pora to zmienić.

„Zjazd rodzinny” to jeden z tytułów, który był na moim stosie hańby. Oh jakie to byłoby cudowne, gdyby on wreszcie zaczął się kurczyć, a nie rosnąć w nowe tytuły 😉
Z ręką na sercu przyznaję, że jest to książka, na którą czekałam od początku roku, jak nie dłużej. Meghan Quinn zabrała mnie w podróż jakiej potrzebowałam i słuchajcie – jestem tak oczarowana rodzeństwem Chnce,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Propozycja szefa” to powieść, po którą sięgnęłam, ponieważ bardzo potrzebowałam lekkiej, mocno romantyczno-erotycznej historii, która pozwoli mi się oderwać od codzienności i przeczytanych wcześniej książek. Muszę przyznać, że trafiłam idealnie. 😊
Autorka I.M.Darkass zafundowała mi rewelacyjną przygodę z Hope i Jacob-em. Poznajemy dwójkę nieznajomych , których połączyła mała sprzeczka dot. przeznaczenia i miłości. Los chciał, że wspomniana dwójka spotyka się po raz kolejny, a później kolejny i kolejny. Hope to kobieta wierząca w romantyczną miłość, zapisany los w gwiazdach i to, że przeznaczenie potrafi połączyć dwoje ludzi. Jacob to jej totalne przeciwieństwo. Nie wierzy w miłość (już nie), do tego wręcz wyśmiewa wiarę w gwiazdy i przeznaczenie. Dwa przeciwieństwa spotykają się po raz pierwszy na statku, a później okazuje się, że nowy dom Hope to sąsiadująca działka z domem nowego znajomego, co więcej, praca, którą podejmuje kobieta – to posada asystentki w firmie marketingowej nowego sąsiada.
Przezabawna historia miłosna, pełna sytuacji nakreślonych przeznaczeniem, z mocnym wykorzystaniem motywu hate-love w biurowych okolicznościach. Autorka wykorzystała jedne z moich ulubionych motywów, co więcej wykreowała postaci, które przyciągają nie tylko siebie wzajemnie, ale też mnie – Ciebie/czytelnika. Książka jest jedną z tych, których nie możesz odłożyć na bok, ją się dosłownie pochłania w jeden wieczór. Przezabawne dialogi między główną parą bohaterów, zgryźliwe docinki i kłótnie, z małymi fragmentami, które lekko mnie denerwowały. Mówię tutaj o ciągłym mówieniu Hope o Jaccob-ie, że jest jej sąsiadem/szefem/chłopakiem. Powiedzenie tego raz zdecydowanie by wystarczyło. Jednak są to niuanse, które przeszkadzały indywidualnie moim odczuciom.
Sceny erotyczne, które autorka przemyciła między przekomarzaniem się tej dwójki, to naprawdę mocne i rozgrzewające wersy. Momentami żałowałam, że nie ma ich więcej.
Końcówka historii to nagromadzenie się wątków, ich wyjaśnienia i przede wszystkim zmiana wewnętrzna u Jacob-a. Główny bohater, który pomimo zranienia pozwolił sobie na włożenie serca w pułapkę, jaką jest miłość – odważył się na ten krok i przekonał, że tym razem, nie zostało ono poharatane, a opatrzone. To chwile, które dosłownie trzymały w napięciu.
Przezabawna historia miłosna, którą czyta się z przyjemnością i zaangażowaniem. Koniecznie przeczytajcie „Propozycję szefa”, to idealne wejście w wiosenną aurę.

„Propozycja szefa” to powieść, po którą sięgnęłam, ponieważ bardzo potrzebowałam lekkiej, mocno romantyczno-erotycznej historii, która pozwoli mi się oderwać od codzienności i przeczytanych wcześniej książek. Muszę przyznać, że trafiłam idealnie. 😊
Autorka I.M.Darkass zafundowała mi rewelacyjną przygodę z Hope i Jacob-em. Poznajemy dwójkę nieznajomych , których połączyła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Klub” autorstwa Ellery Lloyd skusił mnie przede wszystkim swoją okładką. Niesamowity klimat, tajemniczość – ciekawość się za tym kryje była u mnie naprawdę duża.
Sam początek książki, pierwsze zdania są mocno klimatyczne, pobudzające wyobraźnię: „Zanim land rover znalazł się w połowie drogi przez groblę, musiało już być jasne, że im się nie uda. Nie przy tak szybkim przypływie.” Autorka po takim wstępie, jeszcze mocniej zaciekawiła mnie jako czytelnika. Wchodzimy już w historię i poznajemy jej początek z artykułu „Vanity Fair” o bardzo subtelnym tytule „Mord na wyspie”. Przedstawienie części wydarzeń po przez artykuł w tak prestiżowym magazynie to bardzo ciekawy zabieg. Przyznam, że podobało mi się czytanie przeszłości jako następujących po sobie rozdziałów i teraźniejszości wyrwanej ze stron gazet. Jednak po tak mocnym początku cała akcja, klimat i wspomniany mord wiszący w powietrzu jakoś ulatują.
„Home Group” czyli firma, która zarządza klubami na całym świecie to wg. mnie główny bohater całej historii. Poznajemy dzieje „The Club”, które z biegiem lat stało się elitarnym klubem tylko dla tzw. wybranych, czyli najbogatszych ludzi świata: celebrytów, polityków, potentatów itd. Całą historię poznajemy z kilku perspektyw, każdy bohater widzi wszystko inaczej, ale też wnosi coś swojego do historii, która się tworzy. Stajemy się świadkami tego co dzieje się i przede wszystkim działo w murach klubów.
Czytając rozdział za rozdziałem czekałam na to co się wydarzy. Czekałam naprawdę długo, bo akcja totalnie wyhamowała, a opisy miejsc, wyglądu bohaterów czy momentami przemyśleń były bardzo rozbudowane. Wręcz spowalniały całość sprawiając, że akcja zaczynała być nudna, a ja myślałam tylko o tym, aby przetrwać od następnego rozdziału. Musiałam czekać do ok. 150 strony, aby autorka postawiła mnie w stan gotowości, a książka nie mogła zostać przeze mnie odłożona na bok. Ze strony na stronę historia coraz bardziej się zagęszczała. Osoby, które z pozoru były tylko pobocznymi bohaterami przekształcają się w kluczowe postaci. Ilość intryg, knucia i spisków staje się równa z alkoholem, który leje się litrami. To w jaki sposób popełnione były zbrodnie budziło w mnie naprawdę mocne emocje. Wyjaśnienie wszystkich sytuacji, poradzenie sobie z opinią publiczną, członkami klubów i tym, że nagle założyciela, dyrektora i wizjonera m.in. „Island home” już nie ma, to wg. mnie największe matactwo całej książki. Zniknięcie Ned-a Groom-a to również zniknięcie tajemnic jakie krył w sobie sam „Klub”.
Miałam naprawdę problem z ocenieniem tego tytułu. Pierwsze strony – świetne. Początek książki – monotonny i pozbawiony werwy czy emocji. Natomiast od niespełna połowy wydarzenia nabierają takiego tempa, że wszystko zaczęłam postrzegać totalnie inaczej. Jeśli szukacie książki, która Was zaskoczy – to koniecznie musicie przeczytać „Klub”.

„Klub” autorstwa Ellery Lloyd skusił mnie przede wszystkim swoją okładką. Niesamowity klimat, tajemniczość – ciekawość się za tym kryje była u mnie naprawdę duża.
Sam początek książki, pierwsze zdania są mocno klimatyczne, pobudzające wyobraźnię: „Zanim land rover znalazł się w połowie drogi przez groblę, musiało już być jasne, że im się nie uda. Nie przy tak szybkim...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na samym początku chciałabym bardzo podziękować Wydawnictwu Ale! za zaufanie, już po raz kolejny, i egzemplarz recenzencki. Przede wszystkim chciałabym podziękować autorce, Klaudii Bianek, za cudowną przygodę, którą mogłam przeżyć prowadzona przez nią za rękę przez strony powieści.
Muszę Wam przyznać, że to jest pierwsza książka z motywem różnicy wieku, która mi się podobała. Baa! ona dosłownie zwojowała moje serce. Autorka zaprasza nas do Poznania i przedstawia nam Natalię i Mateusz.
Poznajemy dwa przeciwieństwa, dwa różne światy, które pomimo różnic odnajdują siebie. Natalia to trzydziestosześcioletnia kobieta, która w życiu zawodowym może pochwalić się niesamowitym sukcesem. Jednak jej życia osobiste to totalna klęska, która spowodowała, że kobieta na kilka lat 'umarła', zostawiając prawdziwą siebie w czasie przed ślubem. Kobieta wychodząc za Pawła przekonała się, że jej życie to istny horror, a to co zafundował jej małżonek dało lekcję na całe życie. Znęcanie się psychiczne i fizyczne było codziennością w życiu Natalii. Teraz, wszystkie lęki, które nagromadziły się w przeszłości pomogły Natalii stać się tym kim była dzisiaj. Kobietą, która uwolniła się od męża tyrana i postanowiła uczcić to szaleństwem nocy w towarzystwie nieznanego jej wówczas Mateusza. Chłopaka młodszego o dziesięć lat. Pamiętna noc, pełna spacerów po Poznaniu, rozmów i śmiechów, zwieńczona namiętnym pocałunkiem i obietnicą, sprawiła, że między dwójką nieznajomych powstaje niesamowita więź, która przeradza się w prawdziwe uczucie. Natalia i Mateusz ostatecznie, wraz ze wschodem słońca, rozchodzą się do swoich światów. Ponowne spotkanie tej dwójki to istny roller-coaster emocjonalny, pełen seksualnych uniesień, dojrzałych decyzji, uczuć, płaczu, a przede wszystkim drogi do przyznania przed samym sobą, jakie uczucia skrywamy i boimy się je wypowiedzieć na głos.
"Zanim odejdziesz" to niesamowicie emocjonalna i po prostu życiowa historia, która poruszyła moje serce i jestem przekonana, że poruszy jeszcze nie jedno. Powieść sprawia, że każda z nas możne odnaleźć część siebie w postaci Natalii. Cała historia pozwala czytelnikowi na podróż w głąb siebie, na przyzwolenie sobie na masę uczuć, które do tej pory skrywaliśmy, na znalezienie siły, by wyrwać się z toksycznego związku. Autorka w przepiękny i niesamowicie dosadny sposób ukazała kobietę, która znalazła w sobie siłę na ucieczkę przed przemocą w domu, pokazała, że to możesz być właśnie Ty, że każda z nas może być bohaterką swojej własnej historii.
Podobało mi się to, że widzimy tutaj różnicę wieku, która dla mnie była czymś nowym, czyli przedstawienie miłości młodego chłopaka do starszej od siebie kobiety. Do tej pory spotkałam się jedynie z historią miłości starszego mężczyzny do młodej kobiety, co bardzo często emanowało brakiem dojrzałości. Ukazana historia miłości, ze strony na stronę, z miesiąca na miesiąc była coraz bardziej dojrzała. "Zanim odejdziesz" to niesamowicie wciągająca i poruszająca historia, która musi znaleźć się w waszych rękach.

Na samym początku chciałabym bardzo podziękować Wydawnictwu Ale! za zaufanie, już po raz kolejny, i egzemplarz recenzencki. Przede wszystkim chciałabym podziękować autorce, Klaudii Bianek, za cudowną przygodę, którą mogłam przeżyć prowadzona przez nią za rękę przez strony powieści.
Muszę Wam przyznać, że to jest pierwsza książka z motywem różnicy wieku, która mi się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Siedem razy eks” autorstwa Lucy Vine to zapowiedź nostalgicznej podróży, stającej u progu trzydziestych urodzin Easter.
Autorka zabiera czytelnika do Londynu i mieszkania, które Easter dzieli z przyjaciółkami Lou i Bibi. Dziewczyna wiodąc z pozoru szczęśliwe życie zdaje sobie w pewnym momencie sprawę, że za chwilę skończy 30 lat, a jej życie uczuciowe zalega kurzem. Odnajdując artykuł, w starym wydaniu jednego z magazynów, o tym, że każda kobieta przeżywa w swoim życiu siedem archetypowych relacji, Easter widzi w nim siebie i swoje poprzednie związki. Postanawia iść tym tropem, odnawiając każdą z relacji, która wpasowuje się w przedstawiony schemat. Na nowo przeżywa swoją pierwszą miłość, wypadek przy pracy, faceta na zakładkę, seks-przyjaźń, niewykorzystaną szansę, drania i poważny związek. Wyrusza w podróż w przeszłość, próbując znaleźć tego jedynego. Życie jednak plecie różne scenariusze, które niekoniecznie pokrywają się z naszymi planami czy pragnieniami.
Przeżywając każdy związek na nowo razem z główną bohaterką poznajemy również jej przyjaciółki, które potrafią równie mocno zaskoczyć czy rozśmieszyć jak Easter.
Przyznam, że czytając opis książki i opinie świetnych autorek, które umieszczone są na okładce, liczyłam na komedie romantyczną, która nie pozwoli mi na odłożenie książki. Trochę się jednak rozczarowałam, cała historia jest naprawdę świetnie napisana, można bez problemu utożsamić się z główną bohaterką, poczuć jej emocje, jednak całości brakuje tego czegoś, ‘vib-u’, który wciągnąłby mnie od pierwszych stron. Dopiero końcówka i moment zderzenia się Easter z samą sobą wprawił mnie w lekkie pobudzenie.
Bardzo podobało się ukazanie przez autorkę podróży do odnalezienia siebie, podróży w głąb siebie i dostrzeżenia tego co jest dla nas najważniejsze, wykorzystując do tego dosłowną podróż w przeszłość. Easter dzięki temu patrzyła jakby z góry na każdą ze swoich minionych relacji. Zaczynała dostrzegać to czego nie widziała jako młoda dziewczyna czy jako już dwudziestoparoletnie młoda kobieta. Poznała swoich byłych parterów na nowo, ale przede wszystkim poznała samą siebie. Pozwoliła sobie na bycie sobą i przewartościowanie tego co najważniejsze w jej życiu.
Pomimo tego, ze było wiele momentów, w których jej zachowanie czy postawa potrafiły totalnie zdenerwować, to ostatecznie Easter jest osoba, z którą może utożsamić się każda z nas, każda która chce poznać siebie, albo po prostu spojrzeć na swoje życie i powiedzieć, że to wszystko jest nie tak, bo moje prawdziwe szczęście i miłość są obok mnie. Musze tylko naprawdę to wszystko zobaczyć.
„Siedem razy eks” to powieść, która niesie ze sobą przesłanie, a przy tym pozwala na przeżywanie wielu emocji i dostrzeżenie ich w sobie samym.

„Siedem razy eks” autorstwa Lucy Vine to zapowiedź nostalgicznej podróży, stającej u progu trzydziestych urodzin Easter.
Autorka zabiera czytelnika do Londynu i mieszkania, które Easter dzieli z przyjaciółkami Lou i Bibi. Dziewczyna wiodąc z pozoru szczęśliwe życie zdaje sobie w pewnym momencie sprawę, że za chwilę skończy 30 lat, a jej życie uczuciowe zalega kurzem....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Idealne czytelnicze rozpoczęcie roku nie istnieje? A jednak, Katarzyna Bester jak zawsze stanęła na wysokości zadania. "Cztery cappuccino i Johnnie" to jedna z tych książek, która od pierwszych stron staje się perfekcyjną pozycją 'comfort book'.
Autorka zabiera czytelnika do Rzeszowa, stawia nas przed grupą przyjaciół po 30-tce, która boryka się z codziennością, przeszłością, szukaniem siebie, mierzeniem się ze swoimi pragnieniami. Poznajemy Gaję, Olimpię, Kalinę, Patrycję i Szczepana, każde z nich reprezentuje inne środowisko, inny worek emocji czy przeżyć jednak łączy ich przyjaźń, dzięki której wspólnie mogą radzić sobie z problemami, złamanym sercem czy sukcesami. Autorka w niezwykle przewrotny sposób ukazała codzienność młodych ludzi, stworzyła postaci, z którymi możemy się jako czytelnicy, bez problemu utożsamić. Czytając mogłam uśmiechnąć się na wiele emocji ukazanych w naszych bohaterach, mogłam poczuć frustrację Gai, starającej się zaimponować 'swojemu kurierowi', później razem z nią przeżywałam zauroczenie 'antychrystem'. Razem z Olimpią przeżywałam rozstanie z Hubertem i jej późniejsze podboje miłosne. Patrycja od samego początku poruszyła moje serce, jej późniejsze zmagania z terapią były bardzo poruszającym wątkiem. Kalina i jej zdroworozsądkowe podejście do życia i relacji tak samo jak u naszych bohaterów powodowało u mnie przytaknięcie na jej ripostę i przejście dalej.
Historia, styl pisania autorki, jej język i pomysł na fabułę to niezmienny sposób na zapewnienie świetnej zabawy dla czytelnika. Po powieści autorki od dawna sięgam w ciemno i jeszcze nigdy się nie zawiodłam. Język wprowadzony przez Katarzynę Bester do książki w niesamowity sposób wprowadza naturalną nutę do całej historii, sprawia, że czytając przenoszę się do Rzeszowa i jestem świadkiem wszystkich wydarzeń.
Postać Gai bez wątpienia stała się moją ulubioną bohaterką. Jej styl życia, praca, oddanie obowiązkom i pasja, a także niesamowite zrządzenie losu, które w idealnym momencie stawia przed nią 'antychrysta' ukazując jego prawdziwą twarz i niepochamowane pragnienia, sprawia, że stała się bohaterką, z którą chciałabym się zaprzyjaźnić. Historia miłosna Gai i Leona wniosła uśmiech na moją twarzy, rozśmieszyła mnie i wywołała rumieńce na twarzy.
Przyznam, że zwlekałam z tą książką, nie mogłam wcześniej po nią sięgnąć z jednego powodu. Okładka! Ależ ona mi przeszkadza, jest trochę pozbawiona charakteru i nie oddaje tego co kryje się wewnątrz. Jak gorące, zabawne i poruszające tematy dzieją się u Olimpii i Gai, z czym boryka się Patrycja, a także Kalina czy Szczepan. To jeden z tych tytułów, które dosłownie się pochłania. Ciężko było mi się powstrzymać przed przekręcaniem kolejnych stron.
Jeśli jeszcze nie czytaliście "Cztery cappuccino i Johnnie" to koniecznie musicie nadrobić tą historię, to idealny tytuł na rozpoczęcie z nią roku, wprowadza w wyjątkowy nastrój.

Idealne czytelnicze rozpoczęcie roku nie istnieje? A jednak, Katarzyna Bester jak zawsze stanęła na wysokości zadania. "Cztery cappuccino i Johnnie" to jedna z tych książek, która od pierwszych stron staje się perfekcyjną pozycją 'comfort book'.
Autorka zabiera czytelnika do Rzeszowa, stawia nas przed grupą przyjaciół po 30-tce, która boryka się z codziennością,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Festiwal lodowych serc” to kontynuacja wydarzeń z „Wypożyczalni Świętych Mikołajów” autorstwa Agaty Przybyłek. Po przeczytaniu pierwszej części od razu wiedziałam, że będę chciała płynnie przejść do drugiej..
Drugi tom zimowych przygód bohaterów to dla mnie niestety lekkie rozczarowanie. Nie poczułam magii świąt, tego klimatu niczym z „Love actually”. Brakowało mi tu charakteru i utrzymania postaci na tym samym poziomie. Tak jak w ‘Wypożyczalni” autorka zabiera Nas do świata kilku bohaterów, opowiada historie w krótkich rozdziałach, powieść czyta się po prostu błyskawicznie, jednak jakość bohaterów jest dla mnie o wiele niższa.
Książkę zaczynamy od Mikołaja i Kaśki, którzy od ostatnich świąt są już parą, a nawet spodziewają się dziecka. Mikołaj przechodzi w tej części mentalną przemianę, znajduje siebie. Ulega sile prawdziwej miłości i bierze odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale też za swoją powiększającą się rodzinę. Tutaj mega plus dla autorki, świetnie poprowadziła jego postać i to w jaki sposób chłopak znalazł prawdziwe ja. Amanda i jej nowe życie to jeden z moich dwóch ulubionych wątków w książce. Uwielbiam bohaterki, które po ciężkich przeżyciach, szczególnie w sferze życia uczuciowego, dochodzą do momentu, w którym prawdziwa miłość wychodzi im naprzeciw. Ksawery i Amanda to duet, który podrywał do lotu motylki w brzuchu i powodował rumieńce niczym u nastolatki. Największym zaskoczeniem i zdecydowanie moją ulubiona bohaterka staje się tutaj Magda i jej duet z Jerzym. Takich emocji mi brakowało, świetnie poprowadzony wątek z romansem dwójki dorosłych, świadomych ludzi, którzy wiedzą czego chcą. Bardzo ucieszyło mnie to, że w życiu Magdy pojawił się ktoś taki, mężczyzna, który twardo stąpa po ziemi i potrafi docenić Magdę, zasłużyła na to po swoich wcześniejszych przejściach. Podobało mi się to w jaki sposób autorka pokazała zmianę bohaterki, jej zachowanie i postrzeganie pod wpływem pojawienia się mężczyzny i uczucia w jej życiu.
No i teraz coś co mi doskwierało przez całą powieść. Jak w pierwszym tomie Justyna i Grzegorz zawładnęli moim sercem, tak w tej części totalnie z niego wypadli. Jedna z najgorszych par jakie miałam przyjemność poznać. Uważam, że postać Justyny została bardzo mocno spłycona i totalnie pozbawiona charakteru. Jej odejście z pracy i zostanie w domu, to jeden z najgorszych ruchów jaki mogła popełnić jako kobieta… uważam, że jej późniejsza frustracja z powodu braku ciąży wynikała głównie z tego, że pozostała w domu. Stała się postacią miałką, niedojrzałą i zapatrzoną w siebie. Rozdziały poświęcone jej i Grzegorzowi były dla mnie momentem, który musiałam jakoś przetrwać i bardzo mocno rzuciły ciemne światło na całą powieść.
Podsumowując uważam, że drugi tom jest mniej porywający niż pierwszy. Brakowało mi tutaj magii świąt i ducha zimowego szaleństwa. Spłycenie bohaterów i pozbawienie ich charakteru totalnie zmieniło postrzeganie całej historii, pomimo tego, że zawierała wątki bardzo dobrze skonstruowane i wciągające.

„Festiwal lodowych serc” to kontynuacja wydarzeń z „Wypożyczalni Świętych Mikołajów” autorstwa Agaty Przybyłek. Po przeczytaniu pierwszej części od razu wiedziałam, że będę chciała płynnie przejść do drugiej..
Drugi tom zimowych przygód bohaterów to dla mnie niestety lekkie rozczarowanie. Nie poczułam magii świąt, tego klimatu niczym z „Love actually”. Brakowało mi tu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Wypożyczalnia Świętych Mikołajów" przewijała się u mnie wiele razy, jednak jakoś nie mogliśmy się spotkać. Ostatecznie trafiła w moje ręce dzięki akcji #bookinaświęta - jako wygrana za najlepsze świąteczne rolki.

Z Agatą Przybyłek i jej bohaterami wkroczyłam w święta i muszę przyznać, że bardzo dobrze mi się ją czytało, to kolejny tytuł, z którym nie wiem czemu tyle zwlekałam. Uwielbiam zimowo-świąteczne opowieści, które są poświęcone kilku bohaterom, indywidualnym postaciom, których drogi przecinają się w tym czy innym miejscu. Poznając każdą z historii na sam koniec tworzy Nam się piękny spójny obraz.

Tak było i w przypadku "Wypożyczalni Świętych Mikołajów". Autorka poznaje czytelnika z właścicielem tytułowej wypożyczalni i jej pracownikami. Poznajemy młodą parę, która za chwilę ma stanąć przed ołtarzem, samotną nauczycielkę czy początkującą rozwódkę z dzieckiem.
Każdy z bohaterów książki reprezentuje inną grupę wiekową czy społeczną, pokazując w jaki sposób przygotowują się do świąt. Oprócz magicznego i niesamowicie chaotycznego czasu poprzedzającego Święta Bożego Narodzenia autorka wplata we wszystko kilka ważnych problemów: radzenie sobie z samodzielnym wychowywaniem dziecka po rozwodzie, samotnością, dawaniu drugiej szansy, zmianom wewnętrznym człowieka czy pokazuje, że kłamstwo ma krótkie nogi i zawsze wyjdzie na wierzch.

Historia Grzegorza i Justyny to jedna z moich ulubionych pokazanych przez autorkę. Niesamowicie poruszająca, odzwierciedlająca prawdziwą magię świąt i to, że czasem warto dać komuś drugą szansę i wspomóc swoje szczęście. Historia Mikołaja jest bardzo podobna, ponieważ pokazuje, że człowiek potrafi się zmienić i uczyć na swoich błędach. Historia Amandy i Tomka jest jedną z tych, w których od samego początku coś mi nie grało, nie wierzyłam w 'wieczną naukę' chłopaka czy sam pomysł ślubu w tak młodym wieku. Od pierwszych rozdziałów podejrzewałam, że ślub to jedna strona medalu, a z drugiej kryje się co innego albo ktoś. Sposób w jaki autorka ukazała karty Amandzie był jak mocne zerwanie plastra- potrzebny i druzgocący.

Autorka idealnie wprowadza w klimat świąt i chaosu, który im towarzyszy. Czytają czułam wszystkie emocje bohaterów i to co działo się w każdym rozdziale. Podoba mi się to, że rozdziały są krótkie i ciekawie się przeplatają, przez co ciężko oderwać się od książki. Teraz czas poznać ciąg dalszy.

"Wypożyczalnia Świętych Mikołajów" przewijała się u mnie wiele razy, jednak jakoś nie mogliśmy się spotkać. Ostatecznie trafiła w moje ręce dzięki akcji #bookinaświęta - jako wygrana za najlepsze świąteczne rolki.

Z Agatą Przybyłek i jej bohaterami wkroczyłam w święta i muszę przyznać, że bardzo dobrze mi się ją czytało, to kolejny tytuł, z którym nie wiem czemu tyle...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Morderstwo w świątecznym ekspresie" to moje drugie spotkanie z kryminalną historią od Alexandry Benedict. Powiem Wam, że jak tylko zobaczyłam zapowiedź kolejnej zagadki z morderstwem na święta bardzo się ucieszyłam, podobała mi się fabuła zeszłorocznej książki, a przede wszystkim jej klimat.

Tym razem autorka zabiera czytelnika na zimowe odludzie! Dosłownie, stajemy się świadkami wykolejenia pociągu u podnóża zimowej góry, dosłownie pośrodku niczego. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że pasażerowie stają się świadkami dokonanych zbrodni. Tak, tak dobrze czytanie, to nie była jedna zbrodnia, trupów było trzech, jednak zbrodni popełniono o wiele więcej.
Alexandra Benedict w historię niczym klasyczny kryminał od Agathy Christie wprowadza niesamowicie ciężkie, ale też potrzebne problemy. Problemy społeczne z jakimi mierzy się wiele kobiet, ale też ludzi, których dotyka zbrodnia gwałtu i jego konsekwencje. Niesamowicie opowiedziana historia Roz, byłej policjantki, borykającej się z masą nierozwiązanych problemów z przeszłości, które ewidentnie odcisnęły na niej swoje złowieszcze piętno. Stajemy się świadkami morderstw, gwałtów i przede wszystkim poznajemy samego zbrodniarza.
Jednak pomimo tego, że sama historia wciągnęła mnie na początku, próbowałam razem z Roz rozwiązać zagadkę każdego morderstwa, nie poczułam klimatu niepokoju, zagrożenia czy przede wszystkim tego, że całość dzieje się w czasie Świąt Bożego Narodzenia. Podobały mi się plot twist-y, które autorka wprowadziła na końcówce. Historia w moim odczuciu była dosyć chłodna i po prostu wolna, miałam wrażenie, że naprawdę wszystko zostało zasypane śniegiem, łącznie z moimi odczuciami. Brakowało mi charakteru i mrocznego klimatu, który poczułam w swojej poprzedniej historii (pod koniec "Morderstwa" jest świetne nawiązanie do wydarzeń, które miały miejsce w Endgame House).

"Morderstwo w świątecznym ekspresie" to kryminał, który czytało mi się naprawdę dobrze i przede wszystkim szybko, strony same się przekręcały, szkoda, że zabrakło w nim iskry mroku i prawdziwego niepokoju. Sama nie wiem czy ją Wam polecam czy nie, chyba musicie sprawdzić to sami. Czytaliście/łyście już nowy tytuł od Alexandry Benedict?

"Morderstwo w świątecznym ekspresie" to moje drugie spotkanie z kryminalną historią od Alexandry Benedict. Powiem Wam, że jak tylko zobaczyłam zapowiedź kolejnej zagadki z morderstwem na święta bardzo się ucieszyłam, podobała mi się fabuła zeszłorocznej książki, a przede wszystkim jej klimat.

Tym razem autorka zabiera czytelnika na zimowe odludzie! Dosłownie, stajemy się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Muszę przyznać, że moja passa dobrego czytania ostatnio mocno kuleje. Po dobrym tytule, trafia mi się coś totalnie pozbawionego sensu. Jednak sięgnięcie po książkę autorstwa Katarzyny Bester to dla mnie zawsze tzw. pewnik. Po rozłące z bohaterami trylogii „Świąteczne nieporozumienie” czułam, że okres świąteczny nie może pozostać bez historii spod pióra autorki. Dlatego jak tylko mogłam sięgnęłam po najnowszy tytuł „Serce Noelle”. I wiecie co? To jest naprawdę niesamowita historia. Katarzyna Bester po raz kolejny uratowała mojego ducha czytelnictwa.
Autorka zabiera nas do przepięknie ośnieżonego i udekorowanego światełkami Londynu, w którym jest mała cukiernia Noelle i Debry. Przyjaciółki spełniają swoje marzenie racząc mieszkańców Londynu swoimi słodkimi wyrobami. Poznajemy również Matta, który jest właścicielem restauracji niedaleko cukierni. Mężczyzna pojawia się z dnia na dzień coraz częściej w cukierni okazując swoje zainteresowanie nie tylko cukierniczym wyrobom, ale również jednej z właścicielek- Noelle. Przewrotna historia miłosna, która pobudzi u każdego ducha świąt, zbudzi go z letniego snu i pozwoli się przenieść do świata stworzonego przez autorkę.
Bardzo podoba mi się podział rozdziałów, czytamy co aktualnie dzieje się z naszymi bohaterami, a następnie dowiadujemy się co było kiedyś, co wydarzyło się kilka lat temu podczas świąt Bożego Narodzenia i jak to wszystko wpłynęło na losy Noelle. Z biegiem historii dowiadujemy się, że wydarzenia z przeszłości wpłynęły nie tylko na uzdolniona cukierniczkę, lecz także na jej nowego przyjaciela, który ze spotkania na spotkanie zaczyna być kimś więcej.
Krótkie rozdziały, niesamowity zwrot akcji i wątki mocno rozgrzewające i pobudzające wyobraźnię w mroźny, zimowy dzień to przepis na historię idealną, która mało tego, że wciąga od pierwszych stron. Ona pozwala na przeniesienie się do Londynu i przeżywanie wszystkich emocji razem z bohaterami, pozwala na utożsamienie się z Noelle, odnalezienie kawałka siebie w jej postaci. Błyskotliwe dialogi między bohaterami, szczypta humoru i nutka smutku to dla mnie znak rozpoznawczy autorki. Uwielbiam Katarzynę Bester za to, że tworzy postaci, które stają się bliskie nam – czytelnikom. Niesamowity przekaz jaki daje autorka przez bohaterów to dla mnie przede wszystkim to, aby czerpać z życia ile możemy, cieszyć się każdym dniem, godziną i momentem, aby nie żałować i móc celebrować to co nas otacza: „Nie wiemy jak długo pozostaniemy na świecie, ale to, co robimy codziennie dla naszych bliskich, nie jest mierzone w godzinach, a w szczerych uśmiechach, roziskrzonych spojrzeniach, miłych słowach i czułym dotyku. Miarą naszego istnienia jest szczęście”.
Jeśli uwielbiacie historię Holdena i Harper, a także ich przyjaciół i całą trylogię, do której przenosiła nas autorka w ostatnich latach i tęsknicie za nimi równie mocno jak ja, to koniecznie musicie poznać historię Noelle i Matta.

Muszę przyznać, że moja passa dobrego czytania ostatnio mocno kuleje. Po dobrym tytule, trafia mi się coś totalnie pozbawionego sensu. Jednak sięgnięcie po książkę autorstwa Katarzyny Bester to dla mnie zawsze tzw. pewnik. Po rozłące z bohaterami trylogii „Świąteczne nieporozumienie” czułam, że okres świąteczny nie może pozostać bez historii spod pióra autorki. Dlatego jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czym kierujecie się przy wyborze książek świątecznych??
Jak na okładkową srokę przystało, kieruję się okładką, ale też opisem fabuły. Historia musi mieć w sobie to 'coś' co mnie przyciągnie. Oczywiście, później w trakcie poznawania fabuły i bohaterów następuje zderzenie oczekiwań z rzeczywistością. W przypadku powieści K.C. Hiddenstorm zderzenie było dosyć mocne i bolesne.
Decydując się na "Bad boy pod choinkę" miałam ochotę na coś lekkiego, nie wymagającego, co pozwoli mi się zatopić w romantycznej historii lekko odrealnionej, mocno rozgrzewającej. Klasycznym 'comfort book'.
Autorka poznaje nas z Olive i Seth-em, sąsiadami, którzy niebawem spędzą ze sobą wiele godzin próbując przetrwać drogę do rodzinnego domu na święta. Olive, jak sama o sobie mówi (bardzo, ale to bardzo często jest to powtarzane w książce), jest kobietą sukcesu, która potrafi o siebie zadbać, spełnia się w pracy i jest z niej dumna, gorzej sytuacja wygląda w strefie życia uczuciowego. Za ścianą zaś, Seth to nieziemsko przystojny chłopak, który zniknął na rok, chłopak, który w dużym stopniu pociąga główną bohaterkę, mieszając to uczucie ze strachem i tajemniczością. Para decyduje się na wspólną podróż, jednak nic o sobie tak naprawdę nie wiedzą. Relacja nawiązująca się między bohaterami i ich perypetie są mocno rozgrzewające, jednak wg. mnie pełne sprzeczności i dosyć mocno patologiczne.
To w jaki sposób Olive podchodzi do samego Setha wywoływało u mnie dosyć skrajne emocje. Dziewczyna jak na pełną samoświadomości, sukcesu kobietę, popada z jednej tragicznej relacji w drugą. Poznając historię bohaterki, dowiadujemy się, że niedawno zakończyła bardzo ciężki, pełen przemocy związek. Jednak czytając książkę miałam cały czas wrażenie, że z jednego weszła w drugi. Seth zachowuje się jak osoba ze schorzeniami natury psychicznej. Raz jest niesamowicie czułym i gorącym kochankiem, a zaraz po chwili staje się agresywnym, nieznoszącym sprzeciwu mężczyzną.
Dialogi między bohaterami również nacechowane są masą sprzeczności i totalnego odrealnienia. Olive notorycznie nazywa Setha głupkiem, bucem i wieloma innymi obraźliwymi słowami. Natomiast Seth nie mówi i mam wrażenie, że nie myśli o niczym innym jak o ostrym seksie w każdym miejscu i sytuacji. W wielu sytuacjach Olive przypomina mi osobę, która cierpi na syndrom sztokholmski... by zaraz potem stać się ofiarą. Przez całą powieść zaprzecza sama sobie nie tylko słowami, ale również zachowaniem.
Pomimo tego, że historia ma całkiem niezły plot twist i na końcówce ciekawie poprowadzony wątek sensacyjny, uważam, że pokazuje bardzo patologiczną relację, która jest niczym innym jak destrukcją personalną dla każdego z osobna.
Śnieżyca za oknem i mocne drinki niestety nie roztopiły lodu, który pojawił się w moim sercu po przeczytaniu "Bad boy na pod choinkę".

Czym kierujecie się przy wyborze książek świątecznych??
Jak na okładkową srokę przystało, kieruję się okładką, ale też opisem fabuły. Historia musi mieć w sobie to 'coś' co mnie przyciągnie. Oczywiście, później w trakcie poznawania fabuły i bohaterów następuje zderzenie oczekiwań z rzeczywistością. W przypadku powieści K.C. Hiddenstorm zderzenie było dosyć mocne i bolesne....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Wszystko czego pragnę w te święta” to moje drugie świąteczne spotkanie z twórczością Anny Langner. Bardzo cenię sobie pióro autorki. W lekkich i przyjemnych opowieściach potrafi w wyjątkowo płynny sposób poruszyć bardzo ważne i czasami ciężkie problemy społeczne. Potrafi sprawić, że czytając książkę identyfikujemy się z bohaterami.
Tym razem poznajemy Ewę, która na czas świąt chce oderwać się od swojej katorżniczej pracy w korporacji, od niezdrowych nawyków i praktycznie pustego, pozbawionego duszy mieszkania i przenieść się do ciepłego i pachnącego rodzinnego domu. Plan bohaterki jest naprawdę bardzo prosty, tylko odpoczynek i regeneracja. Jednak w domu rodzinnym czeka na nią nie tylko brat bliźniak, ale także jego przyjaciel. Bruno, który okazuje się Ewy mały przekleństwem.
Chłopak, który jest niesamowicie atrakcyjnym, pewnym siebie i nieokiełznanym mężczyzną, totalnie miesza w planach Ewy, ale też w jej głowie. Dziewczyna czuje się totalnie zagubiona, ponieważ przyjazd do rodzinnego Jastrowa miał być jej baterią na cały rok, a Bruno niszczy jej plan dzień po dniu. Chłopak sprawia, że dziewczyna odnajduje w sobie pożądanie i z czasem prawdziwe uczucie.
Cała sytuacja z Brunem zaczyna pokazywać zupełnie inną Ewę. Ewę, która pozwala sobie na bycie tym kim jest naprawdę, pozawala sobie na beztroskę i szaleństwo. Sama odkrywa siebie i to jaka jest naprawdę, a co było przez cały ten czas ukryte pod płaszczem perfekcjonizmu, pod którym chowa się tak naprawdę wiele z nas. Dużo osób, nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, że cierpi na perfekcjonizm, który stopniowo zabija w nich prawdziwe duchy, prawdziwe emocje, które czają się pod tym płaszczem i czekają na swój moment. Autorka w bardzo przewrotny sposób ukazuje proces odnajdywania siebie, jaki przechodzi Ewa. Wszystko ukazując na tle historii, która potrafiła mnie rozśmieszyć, ale też porządnie rozgrzać. Historii, która pokazała prawdziwą magię świąt.
Powieść „Wszystko czego pragnę w te święta” to ciepła i poruszająca opowieść o drugich szansach dla samych siebie, o dostrzeżeniu prawdziwego uczucia i porzuceniu strachu przed nim. Cudownie zimowa i śnieżna historia, która idealnie otuli Was klimatem świąt i rodzinnego domu, pełnego zapachów i ciepła z kominka.

„Wszystko czego pragnę w te święta” to moje drugie świąteczne spotkanie z twórczością Anny Langner. Bardzo cenię sobie pióro autorki. W lekkich i przyjemnych opowieściach potrafi w wyjątkowo płynny sposób poruszyć bardzo ważne i czasami ciężkie problemy społeczne. Potrafi sprawić, że czytając książkę identyfikujemy się z bohaterami.
Tym razem poznajemy Ewę, która na czas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"To tylko zimowy blues" to dla mnie kolejne spotkanie z piórem Anny Chaber i muszę przyznać, że po raz kolejny mnie nie zawiodła. Co prawda, książka nabierała ponad rok mocy urzędowej, ale w końcu doczekała się swoich pięciu minut.
To też tytuł, który rozpoczyna moją przygodę z zimowymi, świątecznymi powieściami. Autorka zabiera Nas do pewnej kamienicy, która słynie z tego, że znajduje się w tzw. 'dzielnicy dla starszych ludzi'. Poznajemy tam dwójkę głównych bohaterów, sąsiadów Karolinę i Daniela. Obydwoje zapatrzeni w swoją pracę i nie starający się szukać drugiej połówki. Karolina nadal zmaga się ze szkodami, które zafundował jej poprzedni związek, a Daniel to czysty pracoholik, który nie ma czasu na życie prywatne. Los sprawia, że ich drogi krzyżują się w dość nieoczekiwanych okolicznościach, by później móc zbliżyć ich do siebie.
"To tylko zimowy blues" jest idealną powieścią, która delikatnie wprowadzi czytelnika w zimowy nastrój. Chociaż akcja w książce osadzona jest po nowym roku, to nie przeszkadza w zanurzeniu się w zimowym klimacie. Autorka w bardzo ciepły i otulający sposób przedstawia Nam dwójkę bohaterów, którzy, wywodzą się z dwóch pozornie różnych środowisk, mają totalnie inne charaktery, postanawiają przewartościować swoje dotychczasowe życie i brać z niego garściami. Historia rodzącego się uczucia między Karoliną i Danielem idealnie rozgrzała moje serce w te coraz krótsze i zimne dni, dając mi siłę na przetrwanie jesiennych wieczorów. Poznanie siebie, skorzystanie z drugiej szansy jaką daje nam los, ale często na którą sami powinniśmy sobie pozwolić, skłania do refleksji i zastanowienia się nad swoim funkcjonowaniem i korzystaniem z dobrodziejstw otaczającego nas świata.
Choć było kilka wątków, które dosyć mocno mnie denerwowały powieść Anny Chaber jest bardzo dobrze opowiedzianą historią z bohaterami, którzy nie osiadają na laurach, poprawiają to co można, przeistaczają to w coś nowego, dobrego. To bohaterowie, którzy decydują się wziąć swój los w swoje ręce i zawalczyć o szczęście.

"To tylko zimowy blues" to dla mnie kolejne spotkanie z piórem Anny Chaber i muszę przyznać, że po raz kolejny mnie nie zawiodła. Co prawda, książka nabierała ponad rok mocy urzędowej, ale w końcu doczekała się swoich pięciu minut.
To też tytuł, który rozpoczyna moją przygodę z zimowymi, świątecznymi powieściami. Autorka zabiera Nas do pewnej kamienicy, która słynie z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

“Mexican gothic” bardzo długo czekało na półce. Kusiło mnie mrokiem okładki i opisem. Powieść Silvii Moreno-Garcia czekała na okres jesienny, klimatem idealnie wpasowała się w czas Halloween.
Autorka zabiera czytelnika do XX wiecznej posiadłości, na przedmieściach miejscowości El Triunfo. Wysoki Dwór, bo tak nazywa się posiadłość to podupadający dom owiany bardzo złą sławą, w którym mieszka rodzina Doyle-ów, a wraz z nimi kuzynka głównej bohaterki Noemi, Catalina. Dziewczyna wyszła za Virgin-a Doyle-a i od tej pory przestała być sobą. Stała się cieniem własnej osoby. A Noemi przybywa do Wysokiego Dworu by pomóc i jak się później okazuje uratować Catalinę, ale też samą siebie, nie tylko przed rodziną Doyle-ów, ale również przed samym domem, który jest jednym, wielkim żyjącym organizmem.
Silvia Moreno-Garcia stworzyła niesamowicie klimatyczną historię, która dosłownie przyspiesza bicie serca i oddech. Wysoki dwór to posiadłość, która przyprawia o gęsią skórkę. Dom pozbawiony elektryczności i wszystkich dobrodziejstw obecnych czasów, za to pełen jest mroku i tajemniczości. “𝙎𝙖̨ 𝙩𝙖𝙠𝙞𝙚 𝙯𝙖𝙩𝙚̨𝙘𝙝ł𝙚 𝙢𝙞𝙚𝙟𝙨𝙘𝙖. 𝙈𝙞𝙚𝙟𝙨𝙘𝙖, 𝙜𝙙𝙯𝙞𝙚 𝙘𝙞𝙚̨𝙯̇𝙠𝙞𝙚 𝙟𝙚𝙨𝙩 𝙨𝙖𝙢𝙤 𝙥𝙤𝙬𝙞𝙚𝙩𝙧𝙯𝙚, 𝙗𝙤 𝙬𝙞𝙨𝙞 𝙬 𝙣𝙞𝙢 𝙯ł𝙤. 𝘾𝙯𝙖𝙨𝙚𝙢 𝙩𝙤 𝙨́𝙢𝙞𝙚𝙧𝙘́, 𝙘𝙯𝙖𝙨𝙚𝙢 𝙘𝙤𝙨́ 𝙞𝙣𝙣𝙚𝙜𝙤, 𝙖𝙡𝙚 𝙯ł𝙚 𝙥𝙤𝙬𝙞𝙚𝙩𝙧𝙯𝙚 𝙬𝙣𝙞𝙠𝙖 𝙬 𝙘𝙞𝙖ł𝙤, 𝙬𝙮𝙥𝙚ł𝙣𝙞𝙖 𝙘𝙞𝙚̨ 𝙞 𝙯𝙖𝙘𝙯𝙮𝙣𝙖 𝙥𝙧𝙯𝙮𝙜𝙣𝙞𝙖𝙩𝙖𝙘́”. Ciężki klimat panujący wśród domowników i służby mocno odbija się na tle żywiołowej i pełnej życia Noemi, która dosłownie zderza się ze ścianą próbując czegokolwiek dowiedzieć się o stanie zdrowia swojej kuzynki.
Sposób w jaki autorka ukazała sam dom jest niesamowicie obrazowy i oddziaływujący na czytelnika. Czytając wyobrażałam sobie pozbawione światła ciemne, aż duszne korytarze pokryte dywanami, ściany pełne obrazów i portretów. Czytając czułam zapachy, które unosiły się w domu, ale i w jego okolicach, cmentarz był wręcz namacalny, tak samo jak grzyby wyrastające w całym domu. Przenoszenie się do ‘mroku’, było za każdym razem mocnym doświadczeniem, dosłownie zlewającymi się z codziennością, przez co nadawało jeszcze więcej realizmu panującej rzeczywistości w powieści.
Duże wrażenie zrobiły na mnie opisy poszczególnych wydarzeń, końcówka książki, która dosłownie wbiła w fotel była niesamowicie realna. Wygląd Howarda Doyle-a, który pokryty wypryskami szykował się do ‘przekazania’ siebie, był szokujący i porażający. Moment, w którym Catalina odzyskała świadomość i wykazała się odwagą kończąc żywot tyrana był totalnym zaskoczeniem, tak jak każde późniejsze zachowanie.
Czytając powieść byłam prowadzona za rękę przez autorkę. Na samym początku wprowadza mnie w całą historię, poprowadziła mnie przez Wysoki Dwór, zasiała niepokój, pokazała wiele tajemnic i historii z przeszłości. A z biegiem stron zaczęła jeszcze mocniej zagęszczać atmosferę, sprawiając, że pot na moich dłoniach nie chciał zejść.
Zakończenie powieści to cudowne zachłyśnięcie się świeżym powietrzem, którego potrzebowałam równie mocno, co główni bohaterowie.
Jeśli szukacie powieści grozy idealnej na jesienny wieczór, to “Mexican gothic” jest tytułem idealnym.

“Mexican gothic” bardzo długo czekało na półce. Kusiło mnie mrokiem okładki i opisem. Powieść Silvii Moreno-Garcia czekała na okres jesienny, klimatem idealnie wpasowała się w czas Halloween.
Autorka zabiera czytelnika do XX wiecznej posiadłości, na przedmieściach miejscowości El Triunfo. Wysoki Dwór, bo tak nazywa się posiadłość to podupadający dom owiany bardzo złą...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to