-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać245
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-05
2024-04
Cześć zaczytani ludzie! Przyznam, że to jedna z tych książek (u mnie jest ich naprawdę mało), za której recenzję/opinie nie wiem jak zabrać. „Lucky” Marissy Stapley przyciągnęła mnie do siebie okładką (oczywiście), opinią na okładce i opisem. Czytało mi się naprawdę bardzo przyjemnie i dosyć szybko, ale ostatecznie nie wiem co o niej sądzić.
Autorka poznaje nas – czytelników z Lucky i jej ojcem Johnem. Poznajemy ich wędrowny tryb życia, smutną historię tego w jaki sposób żyją, że ich głównym motorem napędowym i sposobem na życie jest oszukiwanie ludzi, okradanie ich. W pewnym momencie można pomyśleć, że to taka współczesna historia o Robin Hoodzie, co nawet padło w powieści, jednak im dalej w ‘las’ tym wszystko nabiera innego kształtu. Marissa oprócz opowiedzenia o teraźniejszych przeszkodach życia Lucky, jej poczynaniach i niesamowitej sile walki o przetrwanie, zabiera nas w przeszłość. Pozwala czytelnikowi poznać historię dziewczyny, jej dzieciństwo i jak doszło do tego, że dzisiaj jest w tym konkretnym miejscu.
Historia Lucky jest dla mnie naprawdę przejmująca, nie widzę tutaj tych zabawnych momentów, o których możemy przeczytać na okładce. Dla mnie perypetie bohaterki są godne refleksji nad życiem, zastanowienia się nad tym ilu ludzi żyło, albo nawet żyje właśnie w taki sposób. Jak społeczeństwo w Stanach Zjednoczonych prowadzi życie na osiedlach przyczep. Niesamowita historia dziewczyny, która całe życie walczy: najpierw o przetrwanie wraz z ojcem, później o swoje marzenia – skończenia normlanej szkoły, zyskania wykształcenia, później jej walka nabiera totalnie innego wymiaru: walczy o siebie, o swoje dobra i szczęście.
Bardzo podobało mi się, nazwę to zwrotem akcji, pojawienie się w historii biologicznej matki Lucky i jej powierniczki, siostry Margaret Jean. Świetnie wprowadzone postaci, które totalnie zmieniły bieg historii. Dla mnie był to moment przełomowy w książce, czekałam w napięciu czy i kiedy dojdzie do poznania matki z córką. Czekałam na ‘happy end’ dla Lucky, w końcu po całym życiu tułaczki, uciekania, walki i próby poznania prawdy o samej sobie, miała na horyzoncie upragnione ‘normalne’ życie.
Całość czyta się błyskawicznie, historia naprawdę wciąga, ale czułam po niej swego rodzaju smutek. Historia sama w sobie jest dla mnie poruszająca, w pewnym momencie nie pozwalała na to, aby odłożyć ją na bok. Jednak pomimo tego wszystkie, nie będzie to książka, która zostanie ze mną na dłużej, nie miała w sobie ‘tego czegoś’ co sprawia, że nie można zapomnieć o przeczytanej historii.
Kończąc, to jest to ciekawa pozycja dla fanek/ów obyczajówek i pozycji skłaniających do refleksji, a przede wszystkim dla tych, których po prostu przyciągnie okładka.
Cześć zaczytani ludzie! Przyznam, że to jedna z tych książek (u mnie jest ich naprawdę mało), za której recenzję/opinie nie wiem jak zabrać. „Lucky” Marissy Stapley przyciągnęła mnie do siebie okładką (oczywiście), opinią na okładce i opisem. Czytało mi się naprawdę bardzo przyjemnie i dosyć szybko, ale ostatecznie nie wiem co o niej sądzić.
Autorka poznaje nas –...
2024-04
Po „Współczesnego dżentelmena” sięgnęłam z czystą przyjemnością i ciekawością co autorka zaprezentowała w innej historii. Tak mocno byłam oczarowana „Zjazdem rodzinnym”, że nie mogłam pozostać obojętna na inne książki Meghan Quinn i nadal nie jestem 😉
Tym razem przenosimy się do Nowego Jorku, do agencji HYPE, w której pracuje przystojny Wes Woldorf – felietonista występujący pod pseudonimem tytułowego Współczesnego dżentelmena. Dziennikarz dostaje zadanie, aby napisać swego rodzaju poradnik, jak rozkochać w sobie kobietę. Los sprawia, że Wes przypadkiem poznaje June. Niesamowicie komiczne spotkanie przy psiej kupie sprawia, że Wes chce za wszelką cenę poznać bliżej dziewczynę, jednak z biegiem czasu priorytety w znajomości z June July się zmieniają, a Wes zaczyna zakochiwać się w swojej przypadkowo poznanej kobiecie.
Musicie przeczytać całą książkę, żeby przeżyć wszystkie perypetie Wes-a. Czytając dosłownie przeniosłam się z bohaterami na ulice Nowego Jorku, a każdą przygodę przeżywałam razem z nimi. Postać June totalnie skradła całe show. Niesamowicie zabawna, inteligentna i oryginalna osoba, która sprawia, że mamy ochotę ją poznać. Moc komicznych sytuacji powodowała, że czytając nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, ale też współczułam Weso-owi jego kontuzji, których doznawał próbując zaimponować i zdobyć względy swojej wybranki.
Bardzo podobał mi się ma zabieg, który wykonała autorka oddając pod koniec głos June. Przez całą książkę narratorem powieści był Wes, który opisywał swoje przygody zwracając się wprost do czytelnika, dzięki temu mogłam nawiązać jeszcze większą wieź z bohaterem. Z June końcówka nabrała jeszcze większego tempa. Bohaterka mocno angażowała mnie jako czytelnika.
Styl pisania autorki jest genialny i po raz kolejny sięgając po jej dzieło zagwarantowałam sobie niesamowicie przyjemny wieczór. Mogłam się pośmiać, zadumać lekko nad tym jak nieprzewidywalne może być życie, ale także wzruszyć, do czego skłoniła mnie końcowa część „Współczesnego dżentelmena”.
Po „Współczesnego dżentelmena” sięgnęłam z czystą przyjemnością i ciekawością co autorka zaprezentowała w innej historii. Tak mocno byłam oczarowana „Zjazdem rodzinnym”, że nie mogłam pozostać obojętna na inne książki Meghan Quinn i nadal nie jestem 😉
Tym razem przenosimy się do Nowego Jorku, do agencji HYPE, w której pracuje przystojny Wes Woldorf – felietonista...
2024-04
Na samym początku chciałabym podziękować wydawnictwu SQN za wybranie mnie do recenzowania debiutu literackiego Hanny S. Białys „Robaki w ścianie”.
Przyznam, że jak tylko zobaczyłam nabór od razu się zgłosiłam, fabuła naprawdę mnie zachęciła, a okładka zaciekawiła. I wiecie co - nie zawiodłam się. Książkę pochłonęłam, pomimo jej ponad 500 stron i mocnego klimatu.
Wyruszamy w podróż w czasie, do lat 90. do Bydgoszczy. Stajemy oko w oko z komisarzem Markiem Bondysem, który wyrusza w pościg za seryjnym mordercą. Autorka już na pierwszych stronach powieści uderza w czytelnika niesamowicie mocnym i dokładnym opisem zwłok mężczyzny, które zostają znalezione w lesie przez dziewczynę, która jak się później okazuje, jest znaczącą osobą w całej historii. Z biegiem czasu Bondys zmaga się z kolejnymi ciałami znalezionymi w różnych miejscach Bydgoszczy, a jego zespół i naczelnik zachodzą w głowę kim jest poszukiwany i skąd u niego takie a nie inne modus operandi.
Muszę Wam powiedzieć, że dawno, albo w ogóle nie czytałam tak mocnej, brudnej historii. Autorka w tak dosadny i szczegółowy sposób opisuje ciała ofiar, ich obrażenia, że momentami były wręcz namacalne dla mojej wyobraźni. Fragment, w jednym z rozdziałów należy do ofiary, to właśnie ten moment był dla mnie krytycznym. Musiałam przerwać czytanie i odpocząć. Opisanie sceny z punktu widzenia okaleczonego i torturowanego mężczyzny był niesamowicie emocjonalny, dogłębnie sięgający moich zakończeń nerwowych. Czułam każde skaleczenie, a opisany stan emocjonalny ofiary był druzgocący.
Bardzo ważnym i wydaje mi się, że jednym z najważniejszych motywów, dzięki któremu cała historia sprawia wrażenie niesamowicie realnej jest sposób przedstawienia miasta i czasów, w których odbywa się akcja polowania na mordercę. Realistyczne odwzorowanie klimatu lat 90-tych, dosłownie przenosi czytelnika na ulice Bydgoszczy.
Autorka w bardzo sprytny i autentyczny sposób ukazała życie rodzinne w przeszłości, to jak ludzie funkcjonowali, jak wyglądały relacje rodzinne, jak działało miasto. Jak bardzo szerzyła się nietolerancja, a kościół był lekiem dosłownie na wszystko – szczególnie na homoseksualizm. Ukazała sferę robotniczą, która była ‘brudnym’ tłem do wszystkich wydarzeń. Tytułowe robaki ukazała jako metaforę do tego co ukrywa każda rodzina, że w każdym domu skrywają się robaki, które wychodzą zza boazerii czy z tytułowej ściany. Obnażając ich tajemnice, sekrety i to czego najbardziej się boją.
Zakończenie to ogromny plot twist. Nie spodziewałam się pojawienia kolejnej postaci, czy przede wszystkim takiego obrotu sprawy. Rewelacyjne zakończona historia, która była wciągająca, poruszająca i trzymająca w napięciu.
Na samym początku chciałabym podziękować wydawnictwu SQN za wybranie mnie do recenzowania debiutu literackiego Hanny S. Białys „Robaki w ścianie”.
Przyznam, że jak tylko zobaczyłam nabór od razu się zgłosiłam, fabuła naprawdę mnie zachęciła, a okładka zaciekawiła. I wiecie co - nie zawiodłam się. Książkę pochłonęłam, pomimo jej ponad 500 stron i mocnego klimatu.
Wyruszamy...
2024-03
„The hating game” wpadło na moją listę ‘do przeczytania’ już po nowym wydaniu. Okładka od razu wpadła mi w oko, opis pasował idealnie do mojego gustu. Musiałam ją mieć i przede wszystkim przeczytać.
Standardowo – swoje przeleżała na stosie hańby 😉
Autorka Sally Thorne zabiera Nas do wydawnictwa B&G. Poznajemy Lucy Hutton i Joshua Templeman- współdzielących biuro, odwiecznych wrogów. Całe wydawnictwo wie, że ta dwójka mogłaby się pozabijać, a co mają powiedzieć, gdy zaczynają walkę o to samo stanowisko? Ich codzienne gry, w których patrzenie na siebie i cięte riposty są standardowym elementem, zmieniają się diametralnie gdy Joshua postanawia pocałować Lucy. Pocałunek zmienia wszystko, a najbardziej uczucia, które towarzyszą Lucy względem nemezis z pracy.
Życie dziewczyny zostaje totalnie wywrócone do góry nogami, pocałunek Joshua coś zmienił, coś odblokował. Czytając powieść widziałam od samego początku, że mężczyzna próbował za każdym razem pokazać Lucy, że nie nienawidzi jej, a darzy kompletnie odwrotnymi uczuciami. Jednak skrywa wszystko pod maską wspólnej nienawiści i drobnych uszczypnięć słownych.
Autorka w przewrotny sposób ukazała wydarzenia w książce, poczynania dwójki współpracowników. W przepiękny sposób ukazała uczucia, które są skrywane, ale też te, które obydwoje pozwalają sobie uzewnętrznić, stopniowo odkrywając siebie. Pod maską wzajemnej niechęci skrywa się coś totalnie odwrotnego. Joshua pokazał to pierwszy, jednak Lucy do samego końca bała się przyznać, głównie przed samą sobą, że jej nienawiść do Josha to tylko przyzwyczajenie, które łatwiej było jej zaakceptować.
Postaci wykreowane przez Sally Thorne od pierwszych stron wzbudziły moja sympatię. Lucy – pełna energii, pasji, zaangażowania i powiedziałabym, że delikatnie szalona. A na dodatek fanatyczna Smerfów. Joshua to jej kompletne przeciwieństwo – spokojny, wywarzony i piekielnie przystojny młody mężczyzna, który dźwiga na swych barkach ciężkie wspomnienia z dzieciństwa, odrzucenie w rodzinie i poharatane serce (które Lucy skradła mu już w pierwszym dniu ich wspólnej pracy). Perypetie tej dwójki to przygoda, którą musi przeżyć każda fanka komedii romantycznych – historia pełna humoru (kolejna książka, na której mocno się uśmiałam), wzruszeń, ale też gorących scen, które za każdym razem wprawiały mnie w poruszenie i wywoływały rumieńce na twarzy i uśmiech.
„The hating game” dosłownie pochłonęłam, a teraz tęsknie za grą „w albo coś” i wpatrywaniem się w siebie Lucy i Joshui, za jej obsesją na punkcie ciała mężczyzny i tym, jak on wielbił jej czerwone usta.
„The hating game” wpadło na moją listę ‘do przeczytania’ już po nowym wydaniu. Okładka od razu wpadła mi w oko, opis pasował idealnie do mojego gustu. Musiałam ją mieć i przede wszystkim przeczytać.
Standardowo – swoje przeleżała na stosie hańby 😉
Autorka Sally Thorne zabiera Nas do wydawnictwa B&G. Poznajemy Lucy Hutton i Joshua Templeman- współdzielących biuro,...
2024-03-11
2024-03
„Yellowface” autorstwa Rebecci F. Kuang to książka która aż krzyczała do mnie z półek w księgarni: „kup mnie i przeczytaj! Widzisz jak jestem wydana?!” Możecie się śmiać, ale tak było - „Yellowface” dołączyła do mojej kolekcji.
Cóż to była za ciekawa podróż. Niezwykle wyboista i pełna zwrotów akcji, jednak początek wymagał ode mnie maksymalnego skupienia, gdyż miałam problem z wgryzieniem się w historię, bohaterów i świat, który został stworzony.
Autorka zabiera czytelników do Stanów Zjednoczonych i poznaje Nas z kulisami świata wydawniczego, wprowadza Nas do domów autorek, ale także na salony literackiej społeczności. Poznajemy Athenę Liu – amerykańską pisarkę, chińskiego pochodzenia, która dosłownie zdobywa literackie góry, pławiąc się w popularności na samych szczytach. Zostajemy zaznajomieni również z Juniper Song – tzw. przyjaciółką bestsellerowej autorki, dla której świat wydawniczy nie był tak dobry. Juniper zmaga się z wieloma przeciwnościami losu, po trupach brnąc (dosłownie) do osiągnięcia swojego celu, którym jest stanie się najpopularniejszą pisarką, która zostawi po sobie spuściznę. Akcja zaczyna się jednak od spotkania obu kobiet, ale tylko Juniper wychodzi z niego żywa, trzymając w torbie rękopis i inne zapiski, swojej nieszczęśliwie zmarłej koleżanki. To wydarzenie rzuca cień na całe życie Song.
Fabuła pełna niesamowitych sprzeczności, kombinatoryki i brnięcia do przodu, a to wszystko utkane na sieci pełnej problemów z poczuciem własnej wartości, mocno narcystycznej osobowości i obsesji, z którą zmaga się Juniper. Bohaterka próbuje na mocy kłamstw i stworzonej przez siebie historii odnieść spektakularny sukces. Zafiksowanie Juniper na tym punkcie w pewnym momencie staje się maniakalne, mocno wpływa na jej zdrowie.
Kuang w tak genialny sposób wykreowała postaci w swojej książce, że czytając historię Juniper miałam wrażenie, że całość wydarzyła się naprawdę. Dało się odczuć istnienie i twórczość Atheny Liu, to że jej powieści były bestsellerami, że naprawdę umarła, a Juniper sięgnęła gwiazd dzięki swoim podstępnym działaniom. Postaci są tak prawdziwie nakreślone, że ich zachowania wydają się namacalne, a ja jako czytelniczka patrzę na wszystko z boku.
Akcja jest naprawdę mocno poprowadzona, sposób przedstawienia bezwzględności zachowań, jest niesamowity. Mam tutaj na myśli każdą z bohaterek, gdyż żadna z nich nie miała skrupułów przed swoimi działaniami: Athena w tej części życia, której nikt nie relacjonował, Juniper kradnąc jej spuściznę czy nawet Candice i jej bezwzględna gra na sam koniec powieści. Jednak najbardziej brutalną postacią były dla mnie media społecznościowe. Często anonimowa społeczność, która potrafi zniszczyć człowieka.
„Yellowface” to specyficzna powieść, mocna, wciągająca i zaskakująca. Ale przede wszystkim powieść, która jest obrazem przekrojowym pokazującym jak wygląda świat literacki od środka i co potrafi zrobić z człowiekiem. Świetna pozycja, która wg. mnie musi się znaleźć w biblioteczce każdej osoby kochającej czytać.
„Yellowface” autorstwa Rebecci F. Kuang to książka która aż krzyczała do mnie z półek w księgarni: „kup mnie i przeczytaj! Widzisz jak jestem wydana?!” Możecie się śmiać, ale tak było - „Yellowface” dołączyła do mojej kolekcji.
Cóż to była za ciekawa podróż. Niezwykle wyboista i pełna zwrotów akcji, jednak początek wymagał ode mnie maksymalnego skupienia, gdyż miałam...
2024-02
„Zjazd rodzinny” to jeden z tytułów, który był na moim stosie hańby. Oh jakie to byłoby cudowne, gdyby on wreszcie zaczął się kurczyć, a nie rosnąć w nowe tytuły 😉
Z ręką na sercu przyznaję, że jest to książka, na którą czekałam od początku roku, jak nie dłużej. Meghan Quinn zabrała mnie w podróż jakiej potrzebowałam i słuchajcie – jestem tak oczarowana rodzeństwem Chnce, że nie mogę przestać się uśmiechać i nie wiem jak wejdę w nowa historię.
Dosłownie przeniosłam się razem z bohaterami, czyli wspomnianym rodzeństwem: Palmer, Cooper-em i Fordem, na Marina Island niedaleko Seattle. Rodzeństwo zjeżdża się, aby uczcić przyjęciem jubileuszowym swoich rodziców. Poznajemy trzy różne postaci, trzy różne historie miłosne, których perypetie autorka rozłożyła na mocne prawie 500 stron. Palmer jest najmłodsza z rodziny. Z pozoru żyje swoim wymarzonym życiem, jednak pod warstwą ochronną znajduje się dziewczyna, która nadal nie poradziła sobie z wydarzeniami z przeszłości. Pogubiona, natrafia na swoją nastoletnią miłość i odkrywa, że uczucia do Beau są cały czas aktualne, a jej pożądanie względem dorosłego już mężczyzny jest coraz mocniejsze. Podobny schemat dotyczy dwóch braci. Ford to najstarszy z rodzeństwa i wydawać by się mogło, że najbardziej dojrzały, najbardziej odpowiedzialny i najmądrzejszy. Przejął prowadzenie rodzinnego biznesu, jednak w swojej przygodzie z rodzinną firma, totalnie zatracił siebie, a przede wszystkim zapomniał o uczuciach i sercu, które od wielu lat skrywa miłość do swojej asystentki Larkin. Larkin tak jak i Ford skrywa uczucia, do swojego szefa. A Beau, który jest jej bratem, od lat kocha się w Palemer. Inna sytuacja spotyka Coopera, który po rozwodzie chce zmiany w swoim życiu. Po drodze do znalezienia samego siebie odkrywa, że jego drugą połówką jest najlepsza przyjaciółka jego byłej żony, Nora.
Rodzeństwo oprócz skrywanych uczuć, problemów osobistych, mają jedną największą wadę – zatracili swoje więzi rodzinne, doprowadzając do rozłamu w rodzinie Chance-ów.
Przezabawna historia, która pokazuje jak każdy z nich walczy z samym sobą, ale też ze sobą. Autorka w cudowny sposób ukazała, że rodzina i więzi rodzinne naprawdę są najważniejsze, a grając do jednej bramki jesteśmy w stanie osiągnąć wszystko co sobie tylko wymarzymy. Bardzo podobało mi się to, że każdy z bohaterów jest na wskroś realistyczny, jest człowiekiem, którego znamy, albo mijamy na ulicy. Bez problemu możemy utożsamić się z każdym z rodzeństwa, znaleźć w nich siebie. Cudownie było przeżywać razem z nimi zmiany, które zachodziły w nich samych, prawdy do których dochodzili, ale przede wszystkim razem z Palmer, Cooper-em i Fordem dostrzec, że to co sprawia, że są szczęśliwi jest tuż obok nich, w zasięgu ręki.
Przecudowna powieść, która doprowadziła mnie do łez z kilku powodów: ze śmiechu i z emocji, czułam motylki w brzuchu razem z bohaterami, a sceny miłosne doprowadzały wręcz do wrzenia.
Jeśli jeszcze nie poznaliście rodzeństwa Chance i nie odwiedziliście Marina Island to najwyższa pora to zmienić.
„Zjazd rodzinny” to jeden z tytułów, który był na moim stosie hańby. Oh jakie to byłoby cudowne, gdyby on wreszcie zaczął się kurczyć, a nie rosnąć w nowe tytuły 😉
Z ręką na sercu przyznaję, że jest to książka, na którą czekałam od początku roku, jak nie dłużej. Meghan Quinn zabrała mnie w podróż jakiej potrzebowałam i słuchajcie – jestem tak oczarowana rodzeństwem Chnce,...
Na samym początku chciałabym podziękować wydawnictwu Czwarta strona i serii Bezwstydna za egzemplarz recenzencki i możliwość zapoznania się z kolejną książką Klaudii Bianek. Powiem Wam tak, zobaczyłam okładkę, przeczytałam opis i wiedziałam, że potrzebuję tej historii.
Autorka zabiera nas do Poznania i Bielawy. Poznajemy trójkę, klasowych przyjaciół: Wiktorię, Oskara i Sebastiana. Akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych: obecnie i kiedyś. Jesteśmy świadkami silnej przyjaźni miedzy trójką bohaterów, ale też skrywanego uczucia Wiktorii do Oskara. Dziewczyna swoją tajemnicą zadręcza swoje myśli i serce, wylewając morze łez w poduszkę, patrząc na miłosne poczynania Oskara. Nieodwzajemnione uczucie potrafi boleć najbardziej, o czym przez lata szkoły licealnej przekonywała się nasza główna bohaterka. W czasie teraźniejszym poznajemy Wiktorię w innej odsłonie, jest matką, kobietą po rozwodzie i kobietą biznesu, jednak w środku nadal nosi niespełnione uczucie do najlepszego przyjaciela, które rozkwita na nowo, po 12 latach. Bal absolwentów sprawia, że jej serca zaczyna bić szybciej, a świat staje na głowie.
Co robisz gdy po 12 latach, staje przed Tobą pierwsza, niespełniona miłość? Uczucie jest dla Wiktorii lekko obezwładniające, ponieważ wszystkie uczucia do Oskara ożywają na nowo. Mam wrażenie, że Wiktora chce uciec przed tym, obronić siebie, swoją córkę, a przede wszystkim swoje serce przed zranieniem, rozstaniem. Jednak pomimo tego czytając uśmiechałam się sama do siebie widząc jak kobieta nabiera wiatru w żagle, zaczyna żyć i pozwalać sobie na kiełkującą nadzieję na to, że coś może zmienić się w jej życiu.
Przepięknie opowiedziana historia o drugiej szansie i walce z przeszłością. O tym jak ważnym jest, aby siebie i swoje szczęście wreszcie postawić na piedestale. „Zatańcz ze mną” to historia o tym, że warto spróbować posłuchać swojego serca, bo wielka miłość może zdarzyć się tylko raz w życiu.
Ależ ja potrzebowałam takiej historii, potrzebowałam zatopić się w miłosnych uniesieniach i motylach w brzuchu. Klaudia Bianek w cudowny sposób przeniosła mnie do moich licealnych lat (tak, tak, to ten sam rocznik), nie były one tak spektakularne jak bohaterów książki, jednak wprowadzenie play-listy rodem z mojego szkolonego czasu zrobiło swoje.
Niesamowicie lekkie pióro autorki, bohaterowie z charakterem i historia sama w sobie to idealny pomysł na spędzenie wiosennego wieczoru. Ta historia po prostu Was otuli, a odłożycie ją dopiero po zamknięciu ostatniej strony.
Na samym początku chciałabym podziękować wydawnictwu Czwarta strona i serii Bezwstydna za egzemplarz recenzencki i możliwość zapoznania się z kolejną książką Klaudii Bianek. Powiem Wam tak, zobaczyłam okładkę, przeczytałam opis i wiedziałam, że potrzebuję tej historii.
więcej Pokaż mimo toAutorka zabiera nas do Poznania i Bielawy. Poznajemy trójkę, klasowych przyjaciół: Wiktorię, Oskara i...