Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Uratować Missy


Są książki, po które sięgam z powodu okładki. Tak, okładki, brzmi dziwnie, ale tak jest. Po raz kolejny nieocenione okazuje się być Legimi. To tam wyczaiłam „Uratować Missy” i skuszona okładką, postanowiłam ją przeczytać.


Pod całkiem przyjemna okładką, kryje się nie mniej interesująca, słodko-gorzka historii Missy Carmichael, 79-letniej samotnej pani. Nie ma kontaktu z dziećmi, nie ma przyjaciół, zostaje sama w wielkim domu, czy to nie brzmi znajomo? Może i tak, nie mniej Beth Morrey udało się w swoim debiucie ukuć wzruszającą historię, która toczy się dwutorowo : raz mamy wspomnienia młodości Missy, a za chwilę autorka wraca do współczesności i widzimy jej codzienny świat. Przypadkowe poznanie się z Angelą i Sylvią i Bob to początek zmian w jej życiu. Słodko-gorzka opowieść o starzeniu się, samotności, rodzinie, przyjaciołach i tajemnicy którą Missy odkryje przed nami dopiero na końcu historii.

Mimo że banalna początkowo, staje się historią o natężeniu emocjonalnym, gdzie każda kolejna strona przynosi nam nowe. Historia Missy przecież może być historią każdego z nas. Smutek i rozgoryczenie Missy przelany na pierwszych stronach, ustąpi dając szansę ciepłu, nadziei które rozlewa się wraz z trwaniem niniejszej historii. Zmiana która nastąpi w zachowaniu starszej pani jest skutkiem, który musiał nastąpić, ale to niczego nie odbiera tej książce. Bo tak wygląda życie, niejednokrotnie takie impulsy się zdarzają, a dużą wiarygodnością niech będzie fakt iż cała akcja rozgrywa się na przestrzeni mijającego roku.

Na pewno to nie jest klasyczna „friendly book”, ale to na pewno książka, która otuli niczym milutki kocyk, i zabierze swoich czytelników na kilka dni w lepszy świat. Ta banalna z pozoru historia zaoferuje nam jednak o wiele więcej, i myślę że dlatego warto po nią sięgnąć.


Polecam.
7/10

Uratować Missy


Są książki, po które sięgam z powodu okładki. Tak, okładki, brzmi dziwnie, ale tak jest. Po raz kolejny nieocenione okazuje się być Legimi. To tam wyczaiłam „Uratować Missy” i skuszona okładką, postanowiłam ją przeczytać.


Pod całkiem przyjemna okładką, kryje się nie mniej interesująca, słodko-gorzka historii Missy Carmichael, 79-letniej samotnej pani....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Małgorzata Nocuń „Miłość to cała moja wina. O kobietach z byłego Związku Radzieckiego


Wydawnictwo Czarne jakieś 5 lat temu było moim faworytem, jeśli chodzi o wydawane reportaże, i gdy miałam sposobność – kupowałam je w ciemno. Ostatnimi czasy z względu na brak miejsca, nie kupuję ich, ale od czego jest niezawodne Legimi? Bez chwili wahania wybieram ich pozycje. Tak było z reportażem Małgorzaty Nocuń, o którym w dobrym świetle czytałam trochę opinii – a, że dawno nic z tego gatunku nie czytałam, to padło na tę książkę.


„Miłość to cała moja” to przejmujący, bolesny i szokujący zapis rozmów z mieszkankami byłych już terenów Związku Radzieckiego. Ciężko uwierzyć (a może jednak warto), że kobiety – te niezłomne, waleczne, nieustępliwe istoty, które przeżyły tyle pod kieratem komunistycznego ustroju, są dziś – niejednokrotnie dumne z swojej spuścizny, z tego ile musiały wywalczyć dla siebie i swoich bliskich. Ich postawa może być szokująca, w świetle tego co wiemy (a tego jest naprawdę sporo, nie mówiąc już o natężeniu emocjonalnym) jak wyglądało życiu w Związku Radzieckim. To one: Kazaszki, Ukrainki, Rosjanki, Białorusinki – prawie jednym głosem mówią o sile kobiet. O sile i trudzie życia, którego nikt by nie chciał posmakować. Nękania, donosy, łagry a w tym wszystkim jeszcze – umęczone, strudzone rodziny wypatrujące nieustannie nadziei na lepsze jutro. I to kobiety są siłą napędową. Mężczyźni albo ginęli, albo toną w mroku używek – od alkoholu począwszy, po narkotyki.

Małgorzata Nocuń oddaje im niejako hołd, pozwala mówić, pozwala trwać na łamach swojego reportażu, by usłyszał je cały świat. Ich historie łamią serce i duszę, ale niosą też cień otuchy – skoro one wytrwały, to czy my, nie damy rady? Mieszkając w o wiele lepszych warunkach geopolitycznych? To bez wątpienia potrzebny reportaż, mówiący wiele o Rosji, o spuściźnie stalinizmu na terenach byłego ZSRR. To kolejne świadectwo które trzeba znać.

Polecam
8/10

Małgorzata Nocuń „Miłość to cała moja wina. O kobietach z byłego Związku Radzieckiego


Wydawnictwo Czarne jakieś 5 lat temu było moim faworytem, jeśli chodzi o wydawane reportaże, i gdy miałam sposobność – kupowałam je w ciemno. Ostatnimi czasy z względu na brak miejsca, nie kupuję ich, ale od czego jest niezawodne Legimi? Bez chwili wahania wybieram ich pozycje. Tak było...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kevin Barry „Nocny prom do Tangeru”


Lubię wydawnictwa, które cechują się trafnymi tytułami wydanych książek. Do takich na pewno mogę zaliczyć wydawnictwo Pauzę. To już bowiem moje kolejne spotkanie z ich literaturą, i kolejne, jakże udane.

Irlandzki pisarz Kevin Barry zabiera swojego czytelnika do hiszpańskiej miejscowości Algeciras. To tam dwóch głównych bohaterów - Maurice Hearne i Charlie Redmond, którzy oczekują na prom do marokańskiego Tangeru. Ich zażyła znajomość uwypukla się coraz bardziej, i czytelnik ma okazję poznać ich słodko-gorzkie życie z ich rozterkami i bolączkami. Bo to po prawdzie między utkanymi wspomnieniami gangsterskimi, właśnie historia o życiu – o tym gorzkim brzemieniu samotności, o godzeniu się z losem, depresji. Wszystko utkane misternie, i mimo iż narracja przez większość książki jest więcej niż chaotyczna, z tego chaosu jednak wyłoni się sens.

Przez tu mnie urzekła, bo lubię takie ukryte „zamiary autora, które dobrze o nim świadczą, bo jakby od razu wyłożył przysłowiową kawę na ławę, byłoby chyba nudno. Jednak zdaję sobie sprawę, iż zachwyconych takim stylem literackim, będzie jak i tych, którym ten pomysł nie przypadnie do gustu. Sama początkowo byłam negatywnie do tego nastawiona, ale w pewnym momencie „zatrybiło” i dałam się porwać rozważaniom Hearne i Redmonda.


Od siebie polecam.

7/10

Kevin Barry „Nocny prom do Tangeru”


Lubię wydawnictwa, które cechują się trafnymi tytułami wydanych książek. Do takich na pewno mogę zaliczyć wydawnictwo Pauzę. To już bowiem moje kolejne spotkanie z ich literaturą, i kolejne, jakże udane.

Irlandzki pisarz Kevin Barry zabiera swojego czytelnika do hiszpańskiej miejscowości Algeciras. To tam dwóch głównych bohaterów - ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zdenek Sverak „Opowiadania i wiersz”


W minionym roku i w jeszcze poprzednim odkryłam, że zbiory opowiadań są równie ciekawą propozycją czytelniczą, niż tylko sama proza. Czeskiego pisarza co prawda nie znałam, ale dzięki rekomendacji sprawdzonych źródeł, sięgnęłam i ja. Po raz kolejny dzięki „Melancholia Codzienności odkryłam, jakże godną polecenia książkę, którą śmiało mogę i chcę rekomendować dalej.

Zbiór „Opowiadania i wiersz” przypominają mi dobrej jakości czekoladki – różne smaki, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Jest śmieszno, straszno, melancholijnie, czasem smutno, ale nigdy banalnie. Kiczu czy zwykłej tandety tu nie uświadczymy. Zdenek Sverak daje się poznać jako świetny obserwator ludzkich przywar, jak i życia, a co ważne – okraszone wszystko cudnym poczuciem humoru, którego nie zawsze możemy znaleźć. To bez wątpienia dobra rekomendacja, gdyż obecnie ilość produkowanej nie zawsze współgra z treścią. Jednak, jeśli mowa o literaturze naszych południowych sąsiadów, chyba możemy być spokojni. Czesi w tym temacie, to naprawdę wiedzą co robią. Książka w przekładzie Doroty Dobrew i Jana Węglowskiego dopracowany w każdych szczegółach zbiór opowiadań, naprawdę jest pyszny w całości. Raczyłam się poszczególnymi historiami, doceniając za każdym razem niezwykły talent obserwatorski pisarza, czy doceniając jego poczucie humoru, które naprawdę wylewa się z każdej strony.

Jestem pewna, że czas spędzony z „Opowiadaniami i wierszem” nie będzie należał do straconych. Gorąco zachęcam by zapoznać się z tą książką, bo gwarantuję kawał dobrze spędzonego czasu.

Zdenek Sverak „Opowiadania i wiersz”


W minionym roku i w jeszcze poprzednim odkryłam, że zbiory opowiadań są równie ciekawą propozycją czytelniczą, niż tylko sama proza. Czeskiego pisarza co prawda nie znałam, ale dzięki rekomendacji sprawdzonych źródeł, sięgnęłam i ja. Po raz kolejny dzięki „Melancholia Codzienności odkryłam, jakże godną polecenia książkę, którą śmiało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Złota dziewczynka z Jassów


Powieści o wojnie, traumie Zagłady czytałam wiele, i nie ukrywam, że chętnie do nich wracam. Nie bez kozery twierdzę iż „Złota dziewczynka z Jassów” to kolejna wartościowa pozycja, którą warto umieścić w swoim księgozbiorze.

Gołda Oxenberg a może Dora? Akcja powieści toczy się dwutorowo, raz w Ameryce przełomu XX i XXI wieku, by następnie przenieść się do Rumunii czasów międzywojennego. Umiejętne balansowanie między dwoma jakże odmiennymi światami, nie jest łatwą sztuką, ale Mihuleac czyni to z niesamowitym wdziękiem, dzięki czemu historia trochę „sama się czyta”. Utkana z bolesnych wspomnień 28–30 czerwca 1941 roku o rzezi żydowskiej społeczności porusza niesamowicie, bo wciąż mamy poczucie że to już nie mogło się wydarzyć, ale jednak. Odniesienie tego w książce, przetykane czarnym humorem burzy pogląd że o Zagładzie należy pisać tylko i wyłącznie w pompatycznym tonie.

To powieść o poszukiwaniu siebie, swojej tożsamości i własnej historii. To opowieść o bolesnym rozliczeniu się z niewygodną, traumatyczną przeszłością. Mihuleac przekazuje uniwersalne wartości o Zagładzie, o źle, o życiu po traumie, a nade wszystko przypomina co nas czyni ludźmi. To poruszające świadectwo, które zostanie z mną na pewno na długo.

Oczywiście, polecam!

Złota dziewczynka z Jassów


Powieści o wojnie, traumie Zagłady czytałam wiele, i nie ukrywam, że chętnie do nich wracam. Nie bez kozery twierdzę iż „Złota dziewczynka z Jassów” to kolejna wartościowa pozycja, którą warto umieścić w swoim księgozbiorze.

Gołda Oxenberg a może Dora? Akcja powieści toczy się dwutorowo, raz w Ameryce przełomu XX i XXI wieku, by następnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wojciech Chmielarz „Żmijowisko”

Ratunku! Nie chcę znać nic więcej p. Chmielarza, bo jeśli to jest PONOĆ dobra książką, to aż się boję pomyśleć, jakie są te słabe… Nie, „Żmijowsko”, to kompletnie nie dla mnie historia, ale albo ja jestem za stara na takie niby-kryminały, albo kompletnie się nie znam na książkach, albo mam inny gust. Bardzo możliwe, że wszystkie trzy składniki jednocześnie zadziałały.

Historia która od początku dla mnie nie trzyma się ani kupy ani dupy za przeproszeniem. Małżeństwo z dwójką dzieci, którzy wyjeżdżają na wspólne wakacje. Rodzinka toksyczna pełna jadu, zawiści, braku empatii i zrozumienia dla drugiego człowieka. Na miejscu się dużo dzieje, są afery, urazy (chyba aż za dużo się dzieje momentami) a gdy do emocji dołącza alkohol, nie może wyniknąć nic dobrego. W niewyjaśnionych okolicznościach ginie 15-letnia córka jednej pary letników. Mimo poszukiwań nikt jej nie znajduje. Po roku do wsi wraca ojciec zaginionej córki, by spróbować ją odnaleźć jeszcze raz, czy mu się uda?

Chmielarz poświęcił sporo czasu, by przedstawić swoich bohaterów, pokazać ich psychikę, wybory, to czym się inspirowali lub też nie. To chyba jedyna mocna strona tej książki. Zakończenie kompletnie niedorzeczne, bo naprawdę uważam że TAKIE COŚ nie mogło się wydarzyć, i skąd przyszedł pomysł autorowi na takie zakończenie, naprawdę…

Nie, nie, nie.

Ja od siebie, na pewno nie polecę.
5/10

Wojciech Chmielarz „Żmijowisko”

Ratunku! Nie chcę znać nic więcej p. Chmielarza, bo jeśli to jest PONOĆ dobra książką, to aż się boję pomyśleć, jakie są te słabe… Nie, „Żmijowsko”, to kompletnie nie dla mnie historia, ale albo ja jestem za stara na takie niby-kryminały, albo kompletnie się nie znam na książkach, albo mam inny gust. Bardzo możliwe, że wszystkie trzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Magdalena Jaros „Ty pieronie! Biografia Franciszka Pieczki”


Niezapomniany głos Gustlika w „Czterej pancerni pies”, i wiele innych równie znanych filmów z udziałem tego niezwykle utalentowanego aktora. Tak, Franciszek Pieczka to bez wątpienia jeden z bardziej rozpoznawalnych aktorów.


To snuta wspomnieniami opowieść o mężu, ojcu dziadku i na aktorze, bowiem Franciszek Pieczka bardzo mocno unikał rozmów o swoim życiu prywatnym, i niewątpliwie, tym którzy są ciekawi tej części jego życia, w tej książce nie znajdą za dużo o jego życiu prywatnym. Nie dowiemy się również jak wyglądało jego życie osobiste, jaki był poza sceną, jakim był prywatnie człowiekiem?

Kolejne rozdziały prowadzą nas przez poszczególne etapy jego długiego i ciekawego życia. Życia, które rozpoczęło się na Górnym Śląsku, we wsi Godów położonej nieopodal Wodzisławia Śląskiego. Z książki wyłania się obraz małego łobuza, który od najmłodszych lat lubił psocić, ale też jest zafascynowany teatrem i rodzącą się kinematografią. To właśnie ta fascynacja sprawia że zamiast kariery górniczej której na pewno wszyscy mu winszowali, postanawia spróbować swoich sił jako aktor. Nie możemy mieć wątpliwości, iż był to wybór najlepszy z możliwych. Chyba ciężko się nie zdumieć, ile ról teatralnych i filmowych zagrał p. Franciszek. I każda jakże udana!

Nie mniej czytając tę książkę najchętniej wspominam serial „Czterej pancerni i pies”, gdzie wcielił się w rolę Gustlika Jelenia, a następnie Stanisława Japycza z równie popularnego serialu „Ranczo”. A przecież to tylko dwie role w ogromnym dorobku aktorskim p. Pieczki. Książka jest bardzo sentymentalna, Magdalena Jaros skupiła się na rolach filmowych, zaprowadzając swojego czytelnika poprzez wyszczególnione dokładnie role filmowe, oraz anegdotami związanymi z życiem aktorskim p. Pieczki.

To ciekawa pozycja, nie tylko dla fanów tego aktora, ale w ogóle pokolenia aktorów, którzy odchodzą bezpowrotnie.

Polecam 8/10

Magdalena Jaros „Ty pieronie! Biografia Franciszka Pieczki”


Niezapomniany głos Gustlika w „Czterej pancerni pies”, i wiele innych równie znanych filmów z udziałem tego niezwykle utalentowanego aktora. Tak, Franciszek Pieczka to bez wątpienia jeden z bardziej rozpoznawalnych aktorów.


To snuta wspomnieniami opowieść o mężu, ojcu dziadku i na aktorze, bowiem Franciszek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Eduardo Jauregui „Siedem prawd”


Niezobowiązujące lektury są czasem wskazane dla nas, by móc dać sobie chwilę przysłowiowego oddechu, ale na pewno, jak mówi przysłowie: „co za dużo to niezdrowo”. Coś w tym jest prawdy. Nie przeczę, to nie jest do końca mój typ historii, ale sięgając po książki w stylu „Siedem prawd’ oczekuję przyjemnej, niezobowiązującej lektury, która ma mi dać odpowiednie wytchnienie.

Gdy w życiu Sary León, prawie 40-letniej kobiety pojawia się Sybilla – gadająca kotka, możemy liczyć na pozytywną historię z mądrym przesłaniem. Przecież baśnie i bajki nie są niczym złym, prawda? No a jednak tej historii nie dałam się kupić ani trochę, niestety. W moim odczuciu, ani tu nie ma przesłania, ani nic co mogłoby rekomendować książkę jako wartą polecenia. Motyw gadających zwierząt jest dość znany w literaturze, ale abisyńska kotka udzielająca rad (po prawdzie, niektóre bardzo infantylne, żeby nie powiedzieć oklepane)? Czy to ma prawo się udać? Może tak, gdyby narracja była bardziej rozbudowana a styl pisarski nie przypomniał, że jest to książkowy debiut. Za dużo prostego języka, wysublimowana historia niebezpiecznie skręca i ociera się o komizm (bo ciężko wczuć się w historię, gdy kot doradza takie banały?).

Eduardo Jauregui na pewno miał dobre intencje pisząc tę książkę, ale jeśli chodzi o wykonanie, było już o wiele gorzej. Banalność bije z każdej strony, począwszy od bohaterki (przecież kobiet z podobnym bagażem doświadczeń w literaturze było pełno…) jej perypetii, gadającego kota, no i oczywiście (a jakby inaczej) szczęśliwego zakończenia. Nihil novi jednym słowem. Szkoda potencjału, bo takich historii-wydmuszek już było trochę i właściwie można sobie zadać pytanie, czy kolejna była potrzebna?

Nie polecam 5/10

Eduardo Jauregui „Siedem prawd”


Niezobowiązujące lektury są czasem wskazane dla nas, by móc dać sobie chwilę przysłowiowego oddechu, ale na pewno, jak mówi przysłowie: „co za dużo to niezdrowo”. Coś w tym jest prawdy. Nie przeczę, to nie jest do końca mój typ historii, ale sięgając po książki w stylu „Siedem prawd’ oczekuję przyjemnej, niezobowiązującej lektury, która ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Magda Louis „Moja rodzina na piętrze”


Jak dobrze że ktoś tę książkę polecał. Bo sama zniechęciłabym się okładką. Ta jest fatalna według mnie. Kompletnie nie pasuje do tej historii, ale na szczęście to jedyna niedogodność. Magdalena Louis zabrała mnie do niezwykłej historii 80-letniej Antoniny Pogorzelskiej, która jest przekonana o tym, że „wszystko już przeżyła”. Ta sącząca się leniwie historia zabierze czytelnika począwszy od lat 40. i 50. po okres transformacji i początek nowego tysiąclecia.

Czego tu nie ma! Mądrej, niezwykle sympatycznej staruszki jaką jest niewątpliwie Tosia Pogorzelska, jej barwne grono rodzinne opisane z niezwykłą dokładnością, a także bliskie grono znajomych którzy w życiu staruszki zajmą jak się okaże ważne miejsce.

Mądra to książka,pełna zwykłej mądrości człowieka który ma za sobą różne przygody, a także pewnego rodzaju pokory i pogodzeniem się przed tym co nieuniknione. Ciepło, wrażliwość, ale i bijące z każdej strony. Friendly-book, ale absolutnie do strawienia. To książka która koi, uwrażliwia, daje nadzieje, otula niczym kocyk. Tu nic nie jest pozostawione przypadkowi – mądrość Tosi Pogorzelskiej, jej spostrzeganie świata, dlaczego dokonała takich a nie innych wyborów. Bieda zestawiona z próbą odnalezienia się w nowej, lepszej(?) Polsce, miłość kontra nienawiść, zadawnione urazy, wybory życiowe nie zawsze łatwe do zaakceptowania. Niezwykła więź łącząca ją z ciotką Polą, dzięki której dane jej jest przeżyć tak życie a nie inaczej.

Ta poruszająca historia mnie chwyciła za gardło, to wspaniała podróż wraz z historią Polski i przemian naszego kraju. To bowiem zwykła, niezwykła historia takich jak my, z całym bagażem doświadczeń ale narracja Tosi – matki, babci, wdowy chwyta za serce, porusza swoją mądrością, przenikliwością i empatią.

Takiej starości bym chciała doczekać.

Bardzo polecam! 8/10

Magda Louis „Moja rodzina na piętrze”


Jak dobrze że ktoś tę książkę polecał. Bo sama zniechęciłabym się okładką. Ta jest fatalna według mnie. Kompletnie nie pasuje do tej historii, ale na szczęście to jedyna niedogodność. Magdalena Louis zabrała mnie do niezwykłej historii 80-letniej Antoniny Pogorzelskiej, która jest przekonana o tym, że „wszystko już przeżyła”. Ta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dan Simmons „Piąty Kier”


Są autorzy których nazwiska nierozerwalnie się łączą z jakością swoich książek. Innymi słowy – można brać w ciemno. U mnie w tym zacnym gronie od kilku lat znajduje się nazwisko amerykańskiego pisarza Dana Simmonsa. Gdy na polskim rynku wydawniczym ukazał się „Piąty Kier”, wiedziałam że wcześniej czy później kupię tę książkę. Tak też się stało, a jej lektura rozciągnęła się od mojego urlopu w sierpniu, aż po koniec września. Miał na to zarówno wpływ gabaryt książki (620 str.), jak i fakt, że lekturę sobie dawkowałam, gdyż było mi szkoda ją wcześniej skończyć.

Któż z nas nie zna fikcyjnej postaci Sherlocka Holmesa? To chyba obok Herkulsa Poirota najbardziej znany detektyw w kanonie literatury. U Simmonsa obok niego spotykamy oprócz sławnego detektywa równie zacne grono: Henry`ego Jamesa czy Henry`ego Adamsa. Fabuła wydaje się wręcz banalna, oto bowiem Holmes postanawia odkryć kto stoi za śmiercią Clover Adams. Do tego śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, a jego stawką staje się udaremnienie globalnego spisku anarchistów i uratowanie prezydenta USA przed planowanym zamachem nad jego życie. Wszystko to w cieniu roku 1893 i zbliżającej się nieuchronnie Wystawy Światowej w Chicago. Detektyw wraz z pisarzem Henrym Jamsem rusza w podróż do Ameryki, a przygody których doświadczą na amerykańskim kontynencie będą chwilami naprawdę niemożliwe do wydarzenia się.

W tej książce jest wszystko czego możemy oczekiwać od tej (chociaż po prawdzie, trochę przegadanej) powieści. Jest akcja, moc nieprawdopodobnych zdarzeń, groza, a także dawka humoru. Jestem przekonana że dodatkowym atutem jest odmalowanie przez Simmonsa tak skrupulatnie wieku XIX. Dzięki niezwykłej dbałości o detale, realność postaci i Amerykę tamtych czasów.

Jestem fanką Simmonsa i mimo iż książka spokojnie mogłaby mieć o 100 stron mniej, to i tak mnie chwyciła za przysłowiowe serducho, i będę ją gorąco polecać.

8/10

Dan Simmons „Piąty Kier”


Są autorzy których nazwiska nierozerwalnie się łączą z jakością swoich książek. Innymi słowy – można brać w ciemno. U mnie w tym zacnym gronie od kilku lat znajduje się nazwisko amerykańskiego pisarza Dana Simmonsa. Gdy na polskim rynku wydawniczym ukazał się „Piąty Kier”, wiedziałam że wcześniej czy później kupię tę książkę. Tak też się stało, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bertrand Russel „Wiek XIX”


Historia to mój ulubiony przedmiot – wiem pisałam to wielokrotnie, ale powtarzać to będę za każdym razem, gdy recenzja będzie dotyczyć tegoż gatunku. O wieku XX, powstało multum pozycji, o dwóch wojnach światowych które w tym czasie się toczyły również. Ale co znamienne, o wieku XIX, w którym tak wiele się działo, mało jest książek. Tym bardziej jestem ogromnie rada, że przeczytałam pozycję Russela.

Bertrand Russell – brytyjski filozof, logik, matematyk, działacz społeczny i eseista. W 1950 został uhonorowany nagrodą Nobla. Niniejsza pozycja to bodaj najsłynniejsze dzieło brytyjskiego filozofa. Jak sam pisał: „Książka ta jest próbą przedstawienia głównych przyczyn przemian politycznych, jakie nastąpiły między rokiem 1814 i 1914. Wydaje mi się, że przyczyn tych doszukiwać się należy w zmianach techniczno-gospodarczych, w teoriach politycznych oraz w działalności wybitnych jednostek.” - faktycznie to na tych głównie tematach skupia się ta obszerna pozycja. W tym obszernym woluminie autor próbuje nam przybliżyć najważniejsze wydarzenia z tego stulecia.

Bardzo subiektywne omówienie najważniejszych idei, które kształtowały świat od zakończenia wojen napoleońskich do wybuchu I wojny światowej. To książka która w swoim monolicie zawiera dużo szczegółów dotyczących rządów zarówno Bismarcka, jak i mniej znanych postaci czołowych państw Europy i Świata. Bertrand Russel niezwykle skrupulatnie opisuje główne prądy ideowe jakie zaczęły kształtować się w zachodnim świecie – liberalizm w Anglii, kapitalizm w Ameryce, czy socjalizm. Zaprezentowany został również rozwój nacjonalizmu, na przykładzie, oczywiście Włoch i Niemiec. To również historia USA, wyzysku czy budowania się wielkich korporacji.

Styl pisarski Russela jednak nie przypadnie każdemu do gustu, to bardzo analityczny opis (może aż za bardzo, bo dla dyletanta, będzie ciężko się przebić przez ten zbiór) przemian wieku XIX. Dokładność z jaką autor opisuje przemiany, bohaterów tamtych czasów jest mader imponującą – nie mniej, ten styl na dłuższą metę mnie zmęczył, chociaż nie ukrywam treść niniejszej książki jest naprawdę frapująca.

Jednak jestem przekonana że pomimo lat, ta książka sama się broni treścią i po prostu należy do niej zajrzeć.

Polecam. 7/10

Bertrand Russel „Wiek XIX”


Historia to mój ulubiony przedmiot – wiem pisałam to wielokrotnie, ale powtarzać to będę za każdym razem, gdy recenzja będzie dotyczyć tegoż gatunku. O wieku XX, powstało multum pozycji, o dwóch wojnach światowych które w tym czasie się toczyły również. Ale co znamienne, o wieku XIX, w którym tak wiele się działo, mało jest książek. Tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Osamu Dazai „Uczennica”


Nazwisko autora zobowiązuje do udanej lektury, więc bez oporów sięgnęłam po „Uczennicę” licząc, jak zawsze na dobrze spędzony czas. Nie pomyliłam się ani trochę. Osamu Dazai w charakterystycznej dla siebie prozie oddaje ducha Japonii w ogóle, czytając jego książki wiemy że sięgamy po taką, a nie inną literaturą.


Lektura „Uczennicy” to wewnętrzny monolog toczony przez tytułową bohaterkę. Sama z swoimi lękami, obawami, niejasno rysującą się przyszłością – pytanie co dalej wydaje się wyzierać z kolejnych stron tej krótkiej powieści. „To smutne, że tak szybko dorastam że i nic nie mogę na to poradzić. Pewnie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko podporządkować się temu procesowi, wytrzymać i tylko go, obserwować. Chciałabym zawsze mieć takie ciało lalki.” - te wymowne, ale nie jedyne słowa mogą dać szerszy obraz tego co siedzi w głowie dorastającej dziewczyny. Jej życie emocjonalne jest bowiem bardzo bogate. Ten obraz jej pragnień i marzeń, jej życia w Japonii które dla niej samej – wydaje się być istną męką. Życie nastolatki i jej wewnętrzne zmagania się z samoakceptacją, a także – z nieuniknionym dojrzewaniem – pełny przekrój jak można się lubić, by za chwilę znienawidzić.

Uniwersalność tej książki jest nader wymowna. Mimo upływu lat wydaje się że losy tytułowej „Uczennicy” to obraz pokoleń młodych ludzi – którzy mimo różnych epok zawsze pozostaną tacy sami z swoimi lękami, obawami dotyczącymi przyszłości, pytaniami bez odpowiedzi. Prosty, ale jakże trafiający styl przemówi do wielu i powinien jeszcze zostać refleksją na długo.

7/10

Osamu Dazai „Uczennica”


Nazwisko autora zobowiązuje do udanej lektury, więc bez oporów sięgnęłam po „Uczennicę” licząc, jak zawsze na dobrze spędzony czas. Nie pomyliłam się ani trochę. Osamu Dazai w charakterystycznej dla siebie prozie oddaje ducha Japonii w ogóle, czytając jego książki wiemy że sięgamy po taką, a nie inną literaturą.


Lektura „Uczennicy” to wewnętrzny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Scott A. Small „Zapominamy”


Po dość długim rozbracie z literaturą popularnonaukową, udało mi się przeczytać „Zapominamy”, gdyż dzięki niej po raz kolejny przełamuje swój „lęk” przed tym jakże mało mi znanym gatunkiem czytelniczym. Po raz kolejny jak się okazuje wydawnictwo bo.wiem stanęło na wysokości zadania. Książka Smalla to naprawdę dobry przykład, jak można w przystępny sposób przekazywać treści niekoniecznie łatwe do zapamiętania.


Pamięć to dar, którym jako jednostki „homo sapiens” jesteśmy obdarowani, nie może więc dziwić że w dobie popularyzacji nauki powstaje coraz więcej książek omawiających to zagadnienie. Znów z pomocą przychodzi nieocenione Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, które w swojej pozycji porusza ten, zaiste frapujący temat. „Zapominamy” to ważna pozycja z punktu widzenia nauki, ale i zwykłego człowieka, bowiem tematyka jest podana w taki sposób, że książka „sama się czyta”. Brzmi banalnie, ale nie bez powodu, bowiem autor – lekarz, porusza się w meandrach nauki w sposób godny pochwały. Trudne treści są opisane w sposób zrozumiały nawet dla laika, są też rysunki mające pomóc wyobrazić sobie pewne zagadnienia.


Informacje o zapamiętywaniu, jak działa nasza pamięć, to zaiste – temat wydaje się nie do wyczerpania. Doktor Scott A. Small, wybitny neurolog, od wielu lat koncentruje się na badaniu osób, które doświadczają patologicznych problemów z pamięcią. Jak rozróżnić zwykłe zapomnienie, od bez wątpienia bardzo niepokojącej choroby Alzheimera? Czy w ogóle jest taka szansa? „Najnowsze badania w dziedzinie neurobiologii, psychologii, medycyny i informatyki przyczyniły się do widocznej zmiany toku myślenia. Wiemy już, że zapominanie nie tylko jest naturalnym procesem, ale także przynosi korzyść naszym poznawczym i twórczym umiejętnościom, pozytywnie wpływa na emocjonalny dobrostan czy nawet zdrowie społeczne.” Ciężko uwierzyć, ale to prawda. Autor poprzez przykłady udowadnia że jego teza ma rację.


Nim jednak dojdziemy do tego fragmentu Scott Small w ciekawy i co najważniejsze przystępny sposób opisuje procesy zapamiętywania i zapominania. Posiłkuje się przykładami swoich pacjentów które dotyczą między innymi zespołu stresu pourazowego czy tematu autyzmu, który w nauce jest nadal nie rozwiązaną zagadką i tematem, który warto poruszyć. Wszystko to opisane w klarowny, zrozumiały sposób nawet dla laika. Bezsprzecznie, ten zabieg pomaga w czytaniu i odbiorze treści.


Książkę oczywiście polecam, i życzę sobie możliwie jak najwięcej podobnej literatury.

7/10

Scott A. Small „Zapominamy”


Po dość długim rozbracie z literaturą popularnonaukową, udało mi się przeczytać „Zapominamy”, gdyż dzięki niej po raz kolejny przełamuje swój „lęk” przed tym jakże mało mi znanym gatunkiem czytelniczym. Po raz kolejny jak się okazuje wydawnictwo bo.wiem stanęło na wysokości zadania. Książka Smalla to naprawdę dobry przykład, jak można w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Marie Aubert „Zabierz mnie do domu”

Olaboga, o naiwna ja! Dopiero co pisałam przecież o „Dorosłych”, prawda? Tam u Aubert wszystko zagrało, i podobnie jest to krótka forma. Byłam naprawdę przekonana że sięgając po „Zabierz mnie do domu”, będzie podobnie. No ale tutaj nic nie zagrało. Dobre pytanie, czemu, prawda?

Zbiór opowiadań zapowiadał się naprawdę dobrze, każdy krótki, z odpowiednią, wydawało się skróconą formą historii. Może i w tym lezy problemy, bo czytając te krótkie historie miałam odczucie że czegoś mi zabrakło. Głębszego wejrzenia w sytuacje bohaterów i ich świat? Potraktowane trochę po macoszemu, bez wgłębiania się w postacie swoich bohaterów, tematy mimo iż interesujące – dzięki temu nie zachęciły, a raczej nużyły.

Aubert po raz kolejny pokazuje niczym w kliszach filmowych, urywki z życia. Tego codziennego związanego z koegzystencją w rodzinie czy choćby relacje z bliższymi i dalszymi znajomymi. Miks bohaterów, sytuacje które ich dotykają. Te niepozorne i błahe sprawy u Aubert przybierają na sile z racji wypuklenia ich do granic możliwości. Jednak w moim odczuciu jest zbyt ogólnikowo, autorka ślizga się po tematach, przez co brakuje mi „wczucia” się w sytuacje.Może i zamysł niezły, ale zabrakło mi pogłębienia poszczególnych historii, spojrzenia w historie z innego punktu widzenia.

Dam jeszcze szansę autorce, bo „Dorośli” naprawdę zrobili na mnie wrażenie, a na Legimi na mnie czeka „Wcale nie jestem taka” i naprawdę mam nadzieję iż ta książka zrobi na mnie tak samo dobre wrażenie.

Niestety, tej nie polecam. 4/10

Marie Aubert „Zabierz mnie do domu”

Olaboga, o naiwna ja! Dopiero co pisałam przecież o „Dorosłych”, prawda? Tam u Aubert wszystko zagrało, i podobnie jest to krótka forma. Byłam naprawdę przekonana że sięgając po „Zabierz mnie do domu”, będzie podobnie. No ale tutaj nic nie zagrało. Dobre pytanie, czemu, prawda?

Zbiór opowiadań zapowiadał się naprawdę dobrze, każdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Marie Aubert „Dorośli”



Mniej znaczy lepiej. W przypadku książki norweskiej pisarki Marie Aubert to zdecydowanie racja. Ta króciutka historia zapada w pamięć dzięki tematyce przemyconej przez autorkę. Ta bowiem jest trudna, tak trudna jak tylko mogą być trudne relacje rodzinne.


Ida i Martha – siostry tak bardzo różniące się od siebie. Bezdzietność i singielstwo zestawione z pozornie szczęśliwą rodziną. Córeczka mamusi i ta gorsza, która musiała całe życie coś udowadniać. Rywalizacja która jeszcze bardziej potęguje rozłam rodzinny. Toksyczna atmosfera która wypełza niczym mgła i zatruwa weekend – świętowanie urodzin matki. Wiwisekcja bohaterów, ich emocji przedstawiona fenomenalnie według mnie. Aubert zrobiła kawał dobrej roboty, ukazując zło każdego z bohaterów, ich niedojrzałość, brak stabilności emocjonalnej, czy po prostu zwykłą głupotę.

Trudne relacje rodziny na tle imprezy urodzinowej ich matki – niczym pieprz na słodkim torcie, który psuje tak misternie utkany obraz wydawałoby się idealnej rodziny. Im dłużej czytamy książkę, widzimy jak lukier odpada, a katastrofy wydaje się nie sposób uniknąć.

Pewnie Aubert nikogo nie zaskoczyła pokazując toksyczne, zakłamane relacje w rodzinie, gdzie pozornie wszystko „gra”, ale siłą napędową tej historii bez wątpienia jest jest krótka forma. Nic nie zostało rozciągnięte, wszystko zgrabnie opisane, a bohaterowie – mimo iż tak toksyczni, zapadają w pamięć.

Czy polecam? Tak, nawet bardzo. 8/10

Marie Aubert „Dorośli”



Mniej znaczy lepiej. W przypadku książki norweskiej pisarki Marie Aubert to zdecydowanie racja. Ta króciutka historia zapada w pamięć dzięki tematyce przemyconej przez autorkę. Ta bowiem jest trudna, tak trudna jak tylko mogą być trudne relacje rodzinne.


Ida i Martha – siostry tak bardzo różniące się od siebie. Bezdzietność i singielstwo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Alaitz Leceaga „Córy ziemi”

Przeszłabym koło tej książki zapewne, gdyby nie recenzja osoby, co do której gustu nie mam zastrzeżeń. Właściwie trochę szkoda, że tak mało o niej słychać, bo „Córy ziemi” mnie zabrały do Hiszpanii, 1889 roku, gdzie spędziłam naprawdę dobry czas.

Winnice Las Urracas to miejsce zamieszkania trzech sióstr i najstarszego brata – Rafaela. Dom pełen tajemnic, sekretów, a przede wszystkim wyjątkowego pecha, bowiem Las Urracas jest jedyną winnicą w okolicy, gdzie od lat nie ma zbiorów. Susza je trawiąca wydaje się być przekleństwem dla rodziny Veltrán-Belasco. Czy to może być spowodowane faktem iż siostry mają rude włosy? Nazywane czarownicami, są odrzucone przez mieszkańców San Dionisio i muszą w czasach tak nieprzyjaznym kobietom udowadniać swoją siłę, i to że mają zmysł do interesów.

Klimat narzucony od pierwszych stron zabiera czytelnika do krainy walki o przetrwanie. San Dionisio jest sterowane przez aroganckiego, uprzedzonego burmistrza, niechęci mieszkańców do mądrych i odważnych kobiet – które odważyły się na niezwykły krok – podjęcie walki o samodzielność. W czasach kiedy kobietom było to wszystko zabronione, ten czyn wydaje się czystym szaleństwem. A jednak, one tego dokonują, mimo piętrzących się przeciwności losu.

Nie mogło zabraknąć wątku miłosnego, ale i dramatu, bólu który roznosi się na łamach niniejszej historii, jednak to wszystko tylko pokazuje skalę historii, która w żaden sposób nie może być nazwana „babskim czytadłem”. Historia rodu Veltrán-Belasco fascynuje i mimo że są nużące fragmenty, jako całość się naprawdę dobrze broni. Leceaga ukazuje skomplikowane relacje międzyludzkie, namiętności, walkę o władzę w myśl „po trupach do celu”, i siłę bezinteresownej miłości sióstr która wyłania się z każdej kolejnej strony.

To książka godna zwrócenia uwagi, chociaż po prawdzie – okładka, nie zachęca. Jest zbyt banalna, ale na szczęście treść wynagradza.

Polecam. 7/10

Alaitz Leceaga „Córy ziemi”

Przeszłabym koło tej książki zapewne, gdyby nie recenzja osoby, co do której gustu nie mam zastrzeżeń. Właściwie trochę szkoda, że tak mało o niej słychać, bo „Córy ziemi” mnie zabrały do Hiszpanii, 1889 roku, gdzie spędziłam naprawdę dobry czas.

Winnice Las Urracas to miejsce zamieszkania trzech sióstr i najstarszego brata – Rafaela. Dom pełen...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Yaniv Iczkovits „Córka rzeźnika”

Muszę odkopać się z zaległości, a te sięgają jeszcze…czerwca. Nie, to nie żart. Jedną z książek przeczytaną w tamtym czasie była „Córka rzeźnika”, i nie ukrywam, był to naprawdę dobrze spędzony czas.

Wraz z Yanivem Iczkovitsem przenosimy się do dziewiętnastowiecznego Imperium Rosyjskiego, gdzie zetkniemy się ze społecznością żydowską, polską i rosyjską. Motol jest świadkiem jak tytułowa córka - Fania Kajzman – niezłomna, silna kobieta, wyrusza w samotną podróż, by odnaleźć męża swojej siostry. Minde zostaje Aguną – kobietą porzuconą, której los nie jest łaskawy, bowiem w kulturze hebrajskiej dopóki nie dostanie listu rozwodowego, zostaje jakby w „zawieszeniu”. Jej siostra postanawia zrobić wszystko, by zmienić ten stan rzeczy.


Podróż Fani Kajzman obfituje w nader ogromną ilość przygód, towarzystwo uparcie milczącego Żiżki Breszowa, i wydaje się że ta niesamowita ilość wydarzeń nie może przytrafić się w tak krótkim czasie. A jednak. Fania pokazuje niezwykły hart ducha, niezłomność, wiarę o sprawiedliwość, o lepsze czasy, a jej niezwykła postać zachwyca do samego końca. Nieszablonowa to książka z wielką historią w tle, daje czytelnikowi nader imponujący rozmach, książka czyta się sama, jest naszpikowana autentycznością, niezwykle dokładnym obrazem życia ludności tamtych czasów, jak i bohaterami z krwi i kości. Autor nic nie zostawił przypadkowi, a intensywność wydarzeń rośnie z każdą kolejną stroną.


Zachwyciła mnie okładka, stąd też nie może dziwić, że oczekiwania wobec zawartości też były spore i tu ukłony dla autora – wszystko dopięte na ostatni, przysłowiowy guzik. Lektura dla mnie osobiście, jedna z tych które mogę gorąco polecić, więc to czynię. „Córka rzeźnika” to naprawdę kawał dobrej literatury.


Polecam! 8/10

Yaniv Iczkovits „Córka rzeźnika”

Muszę odkopać się z zaległości, a te sięgają jeszcze…czerwca. Nie, to nie żart. Jedną z książek przeczytaną w tamtym czasie była „Córka rzeźnika”, i nie ukrywam, był to naprawdę dobrze spędzony czas.

Wraz z Yanivem Iczkovitsem przenosimy się do dziewiętnastowiecznego Imperium Rosyjskiego, gdzie zetkniemy się ze społecznością żydowską,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Marcin Kącki „Maestro. Historia milczenia”


Byłam pewna obaw, gdy pobrałam na Legimi reportaż Marcina Kąckiego, bo czytanie o krzywdzie dzieci – to zawsze duże ryzyko, że nie udźwignę emocjonalnie serwowanego mi tematu. W tym przypadku, to absolutnie nie może dziwić, bo historię Wojciecha Kroloppa zna chyba (nawet jeśli pobieżnie) spora cześć społeczeństwa. Bezkarny pedofil przez lata oplatający niczym pająk swoje ofiary, wzbudzający społeczną ufność, pewnego rodzaju szacunek i dumę dla jego osiągnięć. Marcin Kącki w „Maestro” spróbował odpowiedzieć na jedno zasadnicze pytanie: jak to możliwe, że tyle lat, wszystko uchodziło mu płazem, mimo podejrzeń?

Reportaż ten to nie tylko zbiór rozmów z ofiarami Kroloppa, ich rodzinami, nim samym, ale też rozmowy z ludźmi znającymi go bezpośrednio z czasów gdy w Poznaniu robił karierę. Marcin Kącki dociekliwie dopytuje, chce wiedzieć jak najwięcej, próbuje pojąć (czy to w ogóle możliwe?) zachowania rodziców którzy oddawali dobrowolnie swoich synów w łapy pedofila. Podobał mi się ten styl, chociaż autor zachował dużą dawkę obiektywizmu jak na tak trudny temat, to szczególnie w rozmowach z samym oskarżonym, ciężko mu o zachowanie nerwów na wodzy, co nie może dziwić.Ta książka przytłacza swoimi danymi, to ile osób w światku muzycznym, edukacyjnym wiedziało, lub miało podejrzenie o skłonnościach pedofilskich Kroloppa. Dlaczego tyle lat trwała tytułowa historia milczenia.

To także dobrze udokumentowana rywalizacja Polskich Słowików i Poznańskich Słowików, a także walka Kroloppa by zdetronizować Jerzego Kurczewskiego, by móc zagarnąć dla siebie absolutną władzę, wszystkie zaszczyty i całą sławę. Wojciech Krolopp w swojej perfidii, przebiegłości, a także inteligencji i obyciu zjednał sobie środowisko muzyczno-artystyczne, sprawiając wrażenia człowieka najbardziej godnego zaufania.

Sam wywiad z Kroloppem to kolejna trudna przeprawa, której Marcin Kącki sprostał. Maestro do samego końca zaprzeczał oskarżeniom, mimo iż wyrok sądu mówił jasno: winny. Dzięki rozmowie z głównym bohaterem czytelnik może osobiście skonfrontować swoje wyobrażenie o Kroloppie, a tym co faktycznie może znaleźć u Kąckiego.

Rzetelny, bardzo trudny reportaż o zabarwieniu nie tylko emocjonalnym, ale mający spory dyskurs społeczny, bowiem pytanie „Co szło zrobić, by uniknąć kolejnych ofiar” samo ciśnie się na usta. Marcin Kącki pozwolił by w jego reportażu wygrała prawda, i na tyle obiektywne przedstawienie tematu, na ile było to możliwe.

Takim reportażom bez względu na tematykę, zawsze będę mocno kibicować.

Oczywiście, polecam.
8/10

Marcin Kącki „Maestro. Historia milczenia”


Byłam pewna obaw, gdy pobrałam na Legimi reportaż Marcina Kąckiego, bo czytanie o krzywdzie dzieci – to zawsze duże ryzyko, że nie udźwignę emocjonalnie serwowanego mi tematu. W tym przypadku, to absolutnie nie może dziwić, bo historię Wojciecha Kroloppa zna chyba (nawet jeśli pobieżnie) spora cześć społeczeństwa. Bezkarny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jacek Hołub „Beze mnie jesteś nikim. Przemoc w polskich domach”


Jacek Hołub znów o sobie przypomina. Tym razem dzięki kolejnemu mocnemu reportażowi, dzięki autorowi możemy zmierzyć się z tematem jakże zakopanym w Polsce. Temat umiejętnie pomijany, negowany, bo przecież o brudach w domach, nie warto pisać, bo „co ludzie powiedzą”, i przecież „rodzina jest świętością”. Słyszeliśmy te wyświechtane frazesy wiele razy, i za każdym razem są one idealnym odwzorcowaniem naszej fałszywej mentalności i braku kręgosłupa mentalnego. Przemoc domowa jest bezsprzecznie godna potępienia. Nic, żadne okoliczności, nie usprawiedliwiają stosowania przemocy.

Jacek Hołub snuje przed swoim czytelnikiem przerażające, autentyczne historie, które przerażają. Ciężko się czyta historie dzieci, żon, mężów gdzie przede wszystkim panował wszechobecny terror, przemoc słowna, fizyczna, jest pełna kontrola, brak poszanowania prywatności jednostki „Mężczyźni katują żony i dzieci. Bici synowie dorastają i znęcają się nad swoimi partnerkami i dziećmi. Krzywdzone dziewczynki wpadają w szpony toksycznych mężów. Dorosłe dzieci dręczą zniedołężniałych rodziców (...) Przez nasze domy płynie rzeka agresji, bólu, cierpienia i nienawiści”.

Skala problemu opisywanego przez Hołuba zaskakuje swoimi rozmiarami: „W badaniu przeprowadzonym na zlecenie Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej trzydzieści procent – czyli ponad dziewięć milionów – dorosłych Polaków potwierdziło, że było sprawcami przemocy w rodzinie. Siedemnaście procent skrzywdziło bliskich kilka razy, a trzy procent wielokrotnie.” A przecież „czuć” to u Hołoba, że to tylko czubek góry lodowej, bo te oficjalne dane, a co z całą resztą? Ofiary niejednokrotnie nie zgłaszają przecież że coś się dzieje, wstydzą się, nie wiedzą gdzie iść po pomoc, lub zwyczajnie się boją.

Hołub podjął się bardzo trudnego zadania. Jego reportaż jest efektem kilku lat pracy. Ciężkiej, tytanicznej pracy, której nie sposób nie docenić. Rozmawiał nie tylko z ofiarami, ale też ze sprawcami przemocy. Pozwolił by obie strony zabrały głos, co jest niezwykle potrzebne, bo dzięki temu możemy zobaczyć co powoduje że sprawca postanawia uderzyć. Ten reportaż to niezwykłe świadectwo, pełne bólu, lęku, przerażające z każdą kolejną historią, jeszcze bardziej w nas uderza, gdy zaczynamy czytać o problemach kadrowych policji, pracowników opieki społecznej – którzy niejednokrotnie nie mogą nic zrobić, bo nie ma odpowiednich warunków ku temu, ani też środków. Rak zżera od środka, i wydaje się mało realne, żeby miało to się zmienić. Bez edukacji, profilaktyki, odpowiedniego zaplecza kadrowego będą nadal rodziny przemocowe.

Jednak mnie najbardziej przeraziła jedna myśl, świeżo po skończeniu niniejszego reportażu. Każdy z nas może stać się zarówno ofiarą jak i sprawcą przemocy. Wszystko zależy od okoliczności w których się znajdziemy. A o te naprawdę nie trudno, patrząc czysto obiektywnie. Nie mniej, z czystym sumieniem polecam tę niedużą objętościowo lekturę, bo obok tego tematu nie powinniśmy przechodzić obojętnie.

9/10

Jacek Hołub „Beze mnie jesteś nikim. Przemoc w polskich domach”


Jacek Hołub znów o sobie przypomina. Tym razem dzięki kolejnemu mocnemu reportażowi, dzięki autorowi możemy zmierzyć się z tematem jakże zakopanym w Polsce. Temat umiejętnie pomijany, negowany, bo przecież o brudach w domach, nie warto pisać, bo „co ludzie powiedzą”, i przecież „rodzina jest świętością”....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Anna Pamuła „Polacos. Chajka płynie do Kostaryki”

Literatura omawiająca stosunki polsko-żydowskie nie jest żadnym novum, bo co rusz możemy natknąć się na coś nowego, co bez wątpienia poszerzy naszą wiedzę. Po „Polacos” miałam sięgnąć już dawno, nie przeczę, ale niestety (albo stety) ilość książek które chce przeczytać rośnie wręcz lawinowo, a mój własny czas by z nimi wszystkimi się zapoznać, niestety nie.

Anna Pamuła wydanym w 2017 roku reportażu próbuje przedstawić zapomniany świat żydowskich sztetli i ich mieszkańców, którym z różnych powodów przyszło żyć poza granicami Polski. Gorzki, bolesny i niestety bardzo jednostronny to obraz życia w Polsce lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku. Nie ma tu nic pozytywnego, bowiem antysemityzm w Polsce jest niczym trująca narośl, której nie da się całkowicie skutecznie usunąć. Ciężko więc, by bohaterowie wspomnień Anny Pamuły mieli jakiekolwiek pozytywne skojarzenia z latami swojego dzieciństwa. Polska nie okazała się gościnnym miejscem, więc zmuszeni są szukać swego szczęścia w odległych krajach jak choćby Kostaryka czy Panama. Chór głosów opowiadający smutne, ckliwe, nierzadko osnute melancholią – takie to są wspomnienia bohaterów Pamuły.

Zaskakuje liczba, gdy zaczynamy docierać do konkretnych danych, te są twarde – Polskę, w tym czasie opuściło ponad pół tysiąca polskich Żydów. Przyznaję, ta skala mnie mocno zaskoczyła, bo nie miałam pojęcia, że aż tylu obywateli opuściło nasz kraj. Ich historie, losy na nowych warunkach, w nieznanej sobie rzeczywistości nie są lekką ani przyjemną lekturą i niestety – muszą boleć. Dzięki nim jednak, możemy zobaczyć jak powiodło się ich dalsze życie w odległych krajach. Polacos zostają w naszej pamięci, bo Anna Pamuła pozwoliła by ich historia wybrzmiała dla większej liczby ludzi, i co najważniejsze – uczyniła to w sposób naprawdę wyważony.

Więcej takich reportaży poproszę.

7/10

Anna Pamuła „Polacos. Chajka płynie do Kostaryki”

Literatura omawiająca stosunki polsko-żydowskie nie jest żadnym novum, bo co rusz możemy natknąć się na coś nowego, co bez wątpienia poszerzy naszą wiedzę. Po „Polacos” miałam sięgnąć już dawno, nie przeczę, ale niestety (albo stety) ilość książek które chce przeczytać rośnie wręcz lawinowo, a mój własny czas by z nimi...

więcej Pokaż mimo to