rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Ostatnimi czasy chwilowo porzuciłam jedną z największych pasji mojego życia jaką jest czytanie książek. O powodzie nie będę pisać, straszny to nonsens i na prawdę nie warto się tym przechwalać w recenzjach. W mojej biblioteczce znajduje się chyba 6 opasłych tomisk, które kupiłam i do tej pory nie tknęłam. Pewnie aż do wakacji bym żadnej nie przeczytała, gdyby nie szkolne lektury. Jak chociażby „Justynian i Teodora”.
Jest to oczywiście biografia Justyniana i Teodory pokazujące jak wyglądało Bizancjum pod ich rządami. Zanim dowiemy się czegokolwiek o tytułowych bohaterach czeka nas długa historia tego, jak rodzina Justyniana doszła do władzy. Wszystko zaczyna się od Justyna – pozbawionego perspektyw młodzieńca z rolniczej rodziny, który został przyjęty do gwardii pałacowej ze względu na urodę. Potem niejaki Jan Garbus wtrącił go do lochu, ale prześladowały go cudaczne sny, więc go uwolnił. Później Justyn stał się dowódcą gwardii pałacowej. Kiedy więc cesarz Anastazjusz umarł nagle od porażenia piorunem trzeba było wybrać cesarza jak najszybciej, aby nie doszło do kompletnego chaosu. I został nim właśnie Justyn, podobno przypadkowo, ale nie trudno domyśleć się, że musiał uknuć jakiś szalony podstęp. Logiczne jest, że musiał być człowiekiem niebywale inteligentnym lub przebiegłym by doprowadzić do tak niewyobrażalnego awansu społecznego, a te cechy z pewnością podzielał jego siostrzeniec – tytułowy Justynian, który oczywiście stał się jego następcą.
Podobny awans społeczny spotkał Teodorę – córkę aktorki i trenera niedźwiedzi cyrkowych. Ojciec jednak umarł bardzo szybko zostawiając matkę z trzema córkami, a rodzina znalazła się w nędzy. Pomógł im specyficzny klub kibica – Błękitni. Miało to później ogromny wpływ na politykę Justyniana. Teodora zaczęła występować jako aktorka, ta praca była dla niej prawdziwą szkołą życia. Zawód ten wymagał od niej umiejętności kłamania i lotnego umysłu, co niewątpliwie jest niezbędne w byciu cesarzową. Szybko porzuciła tę pracę na rzecz prostytucji, później prawdopodobnie się nawróciła na monofizytyzm i skończyła z tym.
Przy recenzowaniu „Ryszarda Lwie Serce” stwierdziłam, że jest to książka mało „powieściowa”, jednak po przeczytaniu „Justyniana i Teodory” zmieniłam zdanie na temat poprzedniej lektury. Biografia owego wielkiego cesarza i jego charyzmatycznej żony to zdecydowanie źródło naukowe, które nie nadaje się do czytania w celach rozrywkowych. Być może dla ludzi piszących przeróżne prace naukowe nt. bohaterów jest to zaleta, ale dla mnie nie. Mamy tu głównie suche, obiektywne fakty. A szkoda. Justynian i Teodora zdecydowanie musieli być ludźmi o ciekawej osobowości, być może nawet są to jedne z bardziej intrygujących postaci w całej historii powszechnej, więc przydałoby się bardziej przypatrzeć ich psychice. Szczególnie intrygująca jest Teodora, której Browning nie poświęcił zbyt wiele stron. Jest przykładem, że kobieta nawet w najgorszej sytuacji życiowej może osiągnąć coś wielkiego inteligencją, urodą, charyzmą, a także bezlitosnym pozbywaniem się wrogów.
Ogólnie rzecz brakuje tu również humoru, napięcia, wzruszeń, czegokolwiek.
Denerwujące jest również to, że autor opisuje całkowicie niepotrzebne rzeczy np. mozaika z Rawenny opisana jest na całą stronę, a przecież każdy to dzieło widział, więc po co to komu? Styl pisania jest do tego stopnia prosty, zwyczajny, że ma się wrażenie, że czyta się coś w rodzaju instrukcji obsługi.
W poprzednich lekturach, które recenzowałam można było też znaleźć wiele ciekawostek trochę niezwiązanych z tematem, ale bardzo intrygujących i przydatnych. Tutaj takich krótkich odstępstw nie ma prawie w ogóle, a szkoda, przydałoby się jakieś urozmaicenie.
Nie brak za to przydatnych informacji o Bizancjum i średniowieczu - światopogląd, społeczeństwo, konflikty religijne, a przed wszystkim wojny i podboje. Ze wszystkiego można wyciągnąć jakieś wnioski. Świetnie obrazuje np. stosunek średniowiecznych władców do religii. Jednych „heretyków” tolerowali, bo ich bunt byłby groźny, innych nie, bo to oni zagrażali jedności Państwa. Justynian był fanatykiem religijnym, ale jednocześnie dostosowywał politykę religijną do potrzeb społecznych i osiągnięcia własnych celów politycznych.
Dowiadujemy się też, że mimo tego, że Justynian i Teodora niewątpliwie byli genialnymi ludźmi nie osiągnęliby tego wszystkiego, gdyby nie ich wodzowie i inni oddani ludzie. To jest bardzo przydatna prawda życiowa, że nawet będąc kimś wielkim nie osiągnie się niczego w pojedynkę. Za najmniejsze przewinienia bliscy współpracownicy cesarza byli surowo karani przez Teodorę, Justynian był bardziej pobłażliwy. W taki sposób osiągnęli najbardziej lojalną drużynę współpracowników jaką mogli sobie wymarzyć.
Jeśli chodzi o wszelkie opisy bitew, wojen i konfliktów to wyjątkowo trudno to wszystko całkowicie zrozumieć, bardzo to skomplikowane, ale to, że Justynian był absolutnie świetnym strategiem łatwo „wyłapać”. I jak już wcześniej wspomniałam miał bardzo dobrych, oddanych wodzów. Czasem potrafili wygrać używając jedynie psychologii jak np. Belizariusz, któremu udało się sprawić wrażenie, że jego żołnierzy jest o wiele więcej niż w rzeczywistości.
A tak przy okazji - przydałaby się pewna kosmetyczna zmiana – nie ma nic bardziej irytującego niż przypisy na końcu książki.
Co się zaś tyczy książek w ogóle to zdecydowanie muszę zabrać się do ich czytania.
PS. trochę to naciągane, w końcu pisałam do szkoły.

Ostatnimi czasy chwilowo porzuciłam jedną z największych pasji mojego życia jaką jest czytanie książek. O powodzie nie będę pisać, straszny to nonsens i na prawdę nie warto się tym przechwalać w recenzjach. W mojej biblioteczce znajduje się chyba 6 opasłych tomisk, które kupiłam i do tej pory nie tknęłam. Pewnie aż do wakacji bym żadnej nie przeczytała, gdyby nie szkolne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziw mnie bierze, że mój ojciec ma tyle książek popularno-naukowych o tematyce historycznej. Jest ich tyle, że nie mieszczą się u nas w domu i spora ich część znajduje się w mieszkaniu mojej babci. Toteż kiedy musiałam przeczytać jakąś lekturę na historię i zrobić jej recenzję, to mogłam wybierać, co mi się podobało. A wybrałam „Ryszarda Lwie Serce” właśnie, ponieważ był najcieńszy. Tylko dlatego.
Ryszard urodził się 8 wrześnie 1157 roku jako drugi syn Henryka II Plantageneta i jego żony Eleonory. Była to wyjątkowo dziwna rodzina, a nawet bardzo dziwna, żeby nie powiedzieć patologiczna. Eleonora była wcześniej żoną króla Francji - Ludwika VII, ale po piętnastu latach stwierdziła, że rozwiedzie się z nim pod pretekstem istniejącego między nimi pokrewieństwa, a dwa miesiące później wyszła za wspomnianego wcześniej Henryka. Po wielu latach małżeństwa małżonek zdradził ją z niejaką Piękną Rozamundą, w dodatku pokazywał się z nią publicznie i odtąd zaczął się istny cyrk. Matka podburzała dzieci przeciwko ich ojcu i na odwrót. Jedne dzieci były faworyzowane (np. opisywany tutaj Ryszard – oczko z głowie mamusi), o innych jakby zapomnieli. Gdy dorosną, będą walczyć sami ze sobą o władzę, jedni u boku matki, drudzy u boku ojca. Mało tego! Ojciec Ryszarda romansował z jego narzeczoną – Adelajdą, podobno nawet mieli dziecko. Również on zlecił zabójstwo Tomasza Becketa – nauczyciela jego synów, który był dla nich prawie jak rodzina. Dziękuję, za taką rodzinę.
Książka zaczyna się 6 stycznia 1169 roku. Henryk II składa hołd i przysięgę wierności królowi Francji (tak! Temu królowi Francji, któremu wcześniej „odbił” żonę) razem z trzema najstarszymi synami – Henrykiem Młodym, Gotfrydem i Ryszardem właśnie. Wcześniej obaj monarchowie toczyli ze sobą zacięte walki, ale teraz wszystko miało się zmienić, miał zapanować między nimi pokój. Przede wszystkim miało to ogromne znaczenie dla Ryszarda – w Montmiral spotkał swoją narzeczoną Adelajdę. Wieczną narzeczoną, za którą w końcu nie wyszedł, bo ciągle wymyślał preteksty aby tylko się z nią nie wiązać.
Potem obserwujemy jego dorastanie, dorosłość i tak aż do śmierci. I dzięki temu sporo dowiadujemy się o jego charakterze. Ryszard był człowiekiem bardzo często zmieniającym zdanie, pewien człowiek nawet nadał mu przydomek „Tak i nie”. W dodatku strasznym histerykiem – skazał Wilhelma z Barres (świetnego rycerza) na banicję, bo podczas zabawy polegającej na walce trzcinami rozciął mu bluzę. Z innych źródeł słyszałam też, że mimo tego, że był królem Anglii to prawdopodobnie w ogóle nie znał angielskiego i duchowo czuł się Francuzem. W książce można również to dostrzec. Pojechał do Ziemi Świętej i zostawił swoje Państewko na pastwę losu i chyba w ogóle nie zaprzątał sobie nim głowy. Nie umiał zapanować nad swoim wojskiem. I jak już wcześniej wspomniałam, nigdy nie miał czasu poślubić Adelajdy. Z jednej strony to trochę go rozumiałam, w końcu relacja z kimś, kto wcześniej był w związku z jego ojcem musiała być wyjątkowo toksyczna, ale z drugiej, to przecież w tamtych czasach małżeństwa służyły raczej dyplomacji. Kryło się jednak za tym coś więcej – Ryszard miał na koncie doświadczenia homoseksualne. W końcu jednak, w wieku już późnym wyszedł za Berengarię, która odgrywała bardzo małą rolę z jego życiu, nawet nie przyszła na jego pogrzeb. Umarł bezpotomnie.
Muszę przyznać, że jakoś wyjątkowo nie potrafiłam skupić się na tej książce. Czy wynikało to z jej specyfiki czy z tego, że moja kilkuletnia sąsiadka akurat szalała do rytmu głośnej muzyki dziecięcej - tego na prawdę nie wiem. Nie mam jednak zastrzeżeń co do stylu, wszystko opisane jest zwięźle i łatwo to zrozumieć. Autorka objaśnia niektóre fakty dotyczące historii w ogóle, co jest bardzo pomocne.
Postać Ryszarda mnie nie zachwyciła. Ba, nawet mogę stwierdzić, że w ogóle tego człowieka nie lubiłam, jeśli można tak powiedzieć o postaci historycznej. Za to zaintrygowała mnie jego matka – królowa Eleonora z Akwitanii. Charyzmatyczna, nietuzinkowa, niezależna kobieta. I to w jakich czasach – w średniowieczu! Autorka (Régine Pernoud) zanim napisała tę książkę wiele lat poświęciła właśnie jej, czemu się nie dziwię. Chętnie przeczytałabym jakąś biografię królowej matki, gdybym nie miała tylu innych spraw na głowie.
Generalnie rozdział na temat wypraw krzyżowych był rozdziałem zdecydowanie najnudniejszym, a jednocześnie najdłuższym. Nic dziwnego, w końcu im Ryszard poświęcił sporą część swojego życia. W tym rozdziale prawie nic się nie dzieje, poza tym, że Ryszard gdzieś jechał, wojował i wygrywał, bądź przegrywał. Jedyny, co w całym tym rozdziale mnie zaintrygowało to jego ciekawa, jednak niezrealizowana koncepcja małżeństwa między jego siostrą Joanną, a Malikiem al-Adilem – bratem Saladyna. Gdyby doszło to do skutku, to pewnie takie królewskie małżeństwa młuzumańsko-chrześcijańskie (chociaż Malik miał zamiar się ochrzcić, co nie zmienia faktu, że taki związek byłby całkowitym przełomem) w końcu stałyby się czymś normalnym i kto wie, jak wyglądałyby dzisiejsze stosunki między tymi dwoma religiami. Pomysł jednak nie doszedł do skutku, ponieważ bardzo nie spodobało się to Saladynowi.
W książce znajdzie się wiele przydatnych informacji. Nareszcie dowiedziałam się, co oznacza nazwa „asasyni”. Dzięki postaci Eleonory wiem też, że sytuacja kobiet w średniowieczu nie była aż taka okropna. A wszystko na temat historii Anglii i wypraw krzyżowych tutaj zawarte będzie mi bardzo potrzebne na lekcjach historii.
Brakuje mi tu czegoś. Wiem, że to jest publikacja naukowa, ale przydałaby się odrobina humoru, napięcia lub czegokolwiek bardziej „powieściowego”. Może mam zawyżone wymagania po przeczytaniu „Gdy Słońce było Bogiem” Kosidowskiego, książki o wiele bardziej przyjaznej dla ludzi, którzy czytając literaturę historyczną chcą się przy okazji rozerwać?
Szczerze mówiąc, mogłam wybrać lepszą lekturę do zrecenzowania z historii, chociaż dzięki tej wiele się dowiedziała i mimo wszystko całkiem dobrze się ją czytało. Książki mojego ojca wciąż mnie zadziwiają.

Dziw mnie bierze, że mój ojciec ma tyle książek popularno-naukowych o tematyce historycznej. Jest ich tyle, że nie mieszczą się u nas w domu i spora ich część znajduje się w mieszkaniu mojej babci. Toteż kiedy musiałam przeczytać jakąś lekturę na historię i zrobić jej recenzję, to mogłam wybierać, co mi się podobało. A wybrałam „Ryszarda Lwie Serce” właśnie, ponieważ był...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jedna z najbardziej znienawidzonych książek mojego dzieciństwa.

Jedna z najbardziej znienawidzonych książek mojego dzieciństwa.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dawno temu, na wakacjach nad morzem, w namiocie z tanimi książkami miałam szansę kupić inną książkę Natsuo Kirino - "Groteska", jednak z szansy nie skorzystałam, bo pieniądze wolałam wydać na gofra. A teraz biję się za to po głowie.
Toshi, Yuzan, Terauchi i Kirarin spędzają lato chodząc do specjalnej szkoły "juku". Pewnego dnia Toshi słyszy hałasy dobiegające z domu sąsiadów, bagatelizuje jednak sprawę i idzie do szkoły. Po powrocie okazuje się, że to nielubiany przez nią chłopak o przezwisku "Glista" zabił swoją matkę, a w dodatku ukradł Toshi rower i telefon komórkowy. Ta jednak postanawia nic o tym nie mówić policji (również o hałasach, które słyszała nie wspomina ani słowem, gdy jest przesłuchiwana) i zaczyna się chora gra.
Z początku stwierdziłam, że to co zrobiła Toshi (i Yuzan) to kompletny idiotyzm. Wplątały się w śmiertelne niebezpieczeństwo i to zupełnie bez powodu. Ale przymknęłam na to oko.
Nie jest to tak przerażająca książka, jak to próbują wmówić na okładce. Zdecydowanie za mało tu napięcia. Ale wciąga, trzeba przyznać.
Ale z drugiej strony mamy tu wyjątkowo trafny obraz współczesnej Japonii. Dziewczyny nie podają czyhającym zewsząd ankieterom swoich prawdziwych imion, bo wiedzą, że skończy się to nękaniem we własnym domu przez sprzedawców różnych gratów. Ludzie, gdy słyszą syrenę alarmu smogowego, to tylko jęczą "Znowu?!". Licealiści uważają chodzenie na specjalne kursy i uczenie się 12 godzin w wakacje za coś normalnego.
Nie przepadam za powieściami, w których jest paczka przyjaciółek, a wśród nich "kujonka", "lalunia", "szara myszka" itp. To jest chyba pierwsza tego typu "paczka", którą polubiłam. Mimo, że np. Toshi to "szara myszka", a Kirarin "lalunia", to nie można o nich powiedzieć, że mają nudną, szablonową osobowość. Każdy bohater ma zupełnie inny punkt widzenia, który przedstawia w rozdziale zatytułowanym swoim przezwiskiem. Wczuwamy się w rolę Kiararin, potem Yuzan, Toshi, nawet samego Glisty. Z każdym coś mnie łączyło, bardzo polubiłam bohaterów książki, może z wyjątkiem pretensjonalnej Terauchi.
Nawet Glistę lubiłam i identyfikowałam się z nim, a co! Tak bardzo rozumiem, dlaczego zabił swoją matkę, że przerażam sama siebie. W Los Angeles Times napisali: "Zazdrość, strach, arogancja - umysł nastolatka może być naprawdę przerażającym miejscem. Ta powieść otworzy wam do niego drogę." i trafili w sedno.
Podsumowując: za mało napięcia jak na thriller, ale w zamian świetnie opisana Japonia i młodzież, że wprost niewiarygodne, że autorka miała 52 lata pisząc tę książkę. Genialnie oddaje myślenie, odczucia i ogólnie rzecz biorąc świat młodzieży.

Dawno temu, na wakacjach nad morzem, w namiocie z tanimi książkami miałam szansę kupić inną książkę Natsuo Kirino - "Groteska", jednak z szansy nie skorzystałam, bo pieniądze wolałam wydać na gofra. A teraz biję się za to po głowie.
Toshi, Yuzan, Terauchi i Kirarin spędzają lato chodząc do specjalnej szkoły "juku". Pewnego dnia Toshi słyszy hałasy dobiegające z domu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chwilami wydaje się to mało prawdopodobne, żeby dziesięciolatek pisał tak dojrzale, używał rozbudowanych metafor itp., ale i tak świetne.

Chwilami wydaje się to mało prawdopodobne, żeby dziesięciolatek pisał tak dojrzale, używał rozbudowanych metafor itp., ale i tak świetne.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na początku przydałby się jakiś komplement. Ładna okładka.
Od samego początku kuła mnie w oczy jedna rzecz: nie czuć tu żadnego klimatu średniowiecza, wszyscy rozmawiają ze sobą jak współcześni ludzie, opisane to wszystko też w wyjątkowo nieśredniowieczny sposób, ale autor myśli, że jeśli jako "przerywnik" wrzuci jakieś psalmy po łacinie, które mają komentować treść następnego rozdziału, (ale wygląda to co najmniej topornie) to od razu będzie wyczuwalna atmosfera czasów w powieści opisanych. Otóż nie, to nie jest takie proste.
Postaci też nie mają żadnych intrygujących, nieszablonowych osobowości. Dzielą się na dobrych, złych i dobrych, ale robiących złe rzeczy. Są pozbawieni jakiejkolwiek duszy, esencji, wdzięku, nudni jak herbata po ósmym zalaniu. A w szczególności wszyscy Krzyżacy. Są tak nijacy, że różnią się od siebie chyba tylko imionami.
Wątek miłosny przypomina jakiś Harlequin albo operę mydlaną, a jednocześnie jest jakiś infantylny, dziecinny, naiwny. Najgorsze połączenie, jakie może być. Sierotka bez ręki ratuje biedną, napadniętą przez kogoś chodzącą nago po lesie idealnie piękną dzierlatkę, kochają się ponad życie, ale potem czekają ich okropne trudności... I tak dalej.
No właśnie, te "trudności" to największa wada książki, bo były do bólu przewidywalne. Kiedy tylko Lilia zaczęła coś tłumaczyć Ulfiemu, a on powiedział, że nie obchodzi go jej przeszłość czy coś w tym rodzaju, to od razu pomyślałam: "Aha! Więc pewnie się okaże, że to ona zabiła mu rodzinę i odgryzła rękę, ale on i tak na końcu jej wybaczy" i miałam rację. Nie to, że jestem taka genialna, po prostu to jest tak utarty schemat, że chyba każdy by się domyślił. A dialog między nimi, kiedy on się o wszystkim dowiedział i szedł wydać Lilię Krzyżakom był tak bezsensowny, absurdalny i nienaturalny, że nawet nie wiem do czego to porównać.
Opisy walk przypominają mi tylko jakieś parodie filmów sensacyjnych. Gdyby zrobić ekranizację, w której zamiast zakonników byli tam jacyś dziadowsko ubrani faceci z doklejonymi wąsami i krew, która wygląda bardziej jak zupa pomidorowa, to można by to było nazwać "Wściekłymi pięściami Węża fantastyki".
Bo to w ogóle śmieszna powieść jest, ale w sposób zupełnie niezamierzony. Np. kiedy pod koniec Lilia wykrzykuje do zakonników patetyczne zdania typu: "Czy sprawiedliwy Bóg wybaczyłby Ci twoje czyny?" i niektórych okrutnych morderców takie tandetne przemowy rozczulają.
I to by było na tyle. Jeśli chcecie poczytać sobie książkę nieprzewidywalną, z ciekawymi dialogami to "Wilczy miot" omijajcie.

Na początku przydałby się jakiś komplement. Ładna okładka.
Od samego początku kuła mnie w oczy jedna rzecz: nie czuć tu żadnego klimatu średniowiecza, wszyscy rozmawiają ze sobą jak współcześni ludzie, opisane to wszystko też w wyjątkowo nieśredniowieczny sposób, ale autor myśli, że jeśli jako "przerywnik" wrzuci jakieś psalmy po łacinie, które mają komentować treść...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka bardzo mądra, zawiera wiele prawd życiowych. Wcale nie czyta się tak trudno, jak wszyscy wokół powtarzają. Bardzo inspirujące.
Jednak szkoda, że znałam właściwie całą historię na pamięć zanim to przeczytałam. Może gdyby gadające głowy w telewizji i nie tylko nie zdradzały najdrobniejszych szczegółów ludziom, którzy książki jeszcze nie przeczytali, to byłoby bardziej zaskakujące?

Książka bardzo mądra, zawiera wiele prawd życiowych. Wcale nie czyta się tak trudno, jak wszyscy wokół powtarzają. Bardzo inspirujące.
Jednak szkoda, że znałam właściwie całą historię na pamięć zanim to przeczytałam. Może gdyby gadające głowy w telewizji i nie tylko nie zdradzały najdrobniejszych szczegółów ludziom, którzy książki jeszcze nie przeczytali, to byłoby...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dzikus David Almond, Dave McKean
Ocena 6,4
Dzikus David Almond, Dave ...

Na półkach: ,

Wydałam na "Dzikusa" 5 zł. I to by było na tyle wstępu, bo nie mam pojęcia, co tu dalej napisać.
Styl nie jest jakiś bardzo wyrafinowany, w części "obrazkowej" jest tyle celowo zrobionych byków, że sam Jasiu Śmietana się kłania, ale jakoś w tym przypadku mi to nie przeszkadza. Nawet udało mi się wychwycić świetny wyraz - "śłońcowy". Tak mi się podoba, że muszę go użyć, pewnie będzie mi chodzić po głowie przez kilka dni.
Ilustracje - cudo! Świetnie pasują do klimatu opowieści - dobrze narysowane, mroczne, w zimnych kolorach, jakieś takie rozmazane, co dodaje im tajemniczości.
A co do samej fabuły... No, właśnie. Historia raczej infantylna, może było to celowe, bo przecież narratorem jest mały chłopczyk. Jednak wciąga, każdy pochłonie tą książkę w kilka minut. Na początku nie wiemy ile jest w tym wymysłów, ile prawdy i to jest intrygujące. A potem napięcie rośnie, a czytając "osiem" aż miałam dreszcze. Cały czas czekałam, czekałam na coś...
I się nie doczekałam! Wszystko się tak świetnie zaczęło, a potem właściwie nic się nie wydarzyło. Czuję niedosyt i za to tylko 3 gwiazdki. Chyba, że to tylko początek jakiejś ciekawszej historii, ale na to się raczej nie zanosi.

Wydałam na "Dzikusa" 5 zł. I to by było na tyle wstępu, bo nie mam pojęcia, co tu dalej napisać.
Styl nie jest jakiś bardzo wyrafinowany, w części "obrazkowej" jest tyle celowo zrobionych byków, że sam Jasiu Śmietana się kłania, ale jakoś w tym przypadku mi to nie przeszkadza. Nawet udało mi się wychwycić świetny wyraz - "śłońcowy". Tak mi się podoba, że muszę go użyć,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jakoś mam problem z ocenianiem zbiorów opowiadań, a najgorzej jest, jeśli jedne zasługują na 3 gwiazdki, a innym postawiłabym nawet 200 gwiazdek na 5 możliwych.
Tak było tutaj. Pierwsze opowieści jakoś mnie nie zachwyciły (może "Szczury w murach" odrobinę), ale za "Zew Cthulhu" jestem to w stanie tej cegiełce wybaczyć.
Styl pisania Lovecrafta jest zupełnie inny niż pisarzy, których zwykłam wielbić do tej pory. Dialogi ograniczone do minimum, pełno opisów. Poza tym skupia się tylko i wyłącznie na wątkach fantastycznych, nie zagłębia się zbytnio w życie prywatne bohaterów.
A Cthulhu? Jaką trzeba mieć wyobraźnię, by stworzyć tak niepowtarzalne i przerażające istoty! Nic ostatnio mnie tak nie wystraszyło, a teraz zaczynam mieć obsesję na ich punkcie (patrz: mój obecny avatar). Gigantyczne, posiadające jeszcze bardziej gigantyczną wiedzę, podróżujące po kosmosie... - jak tu się ich nie bać, nie zapamiętać ich na długi czas?
Wszyscy fanatycy Lovecrafta podziwiają go głównie za "cykl Cthulhu" i nie dziwię im się, mimo że np. "Sny w domu wiedźmy" też zasługują na uwagę (Brązowy Jenkin - brrr!).
Zdecydowanie do książki pasuje słowo "dziwna". Bo jest dziwna, ale wg. mnie to nie jest wada. Są ludzie dziwni, są ludzie normalni, a ja się zaliczam raczej do tych pierwszych. Kupując ją po przecenie w Matrasie liczyłam na to, że będzie dziwna. Normalni ludzie, którzy chcą na chwilę oderwać się od normalności też powinni ją przeczytać. I tyle.
Gdzieś wyczytałam, że wiele z tych opowiadań jest rasistowskich. Ja tu niczego takiego nie zauważyłam, może Lovecraft był rasistą, ale nie dostrzegam tego w jego twórczości.
Ma jednak parę przywar. Bo po kiego grzyba w co drugim opowiadaniu wspominać o "Necronomiconie - przerażającej księdze szalonego Araba Abdula al-Hazreda", która nawiasem mówiąc w ogóle nie istnieje? Na początku zaintrygowało mnie to, myślałam nawet, że jest to prawdziwa książka i chciałam ją przeczytać. Później tak mnie to znudziło, że gdy znowu widziałam nazwę "Necronomicon" to tylko wywracałam oczami. Lovecraft wymyślił jedne z najbardziej przerażających stworzeń, jakie znam, a nie starczyło mu wyobraźni, żeby wymyślić jakąś inną książkę z czarami czy co? Może był to celowy zabieg, ale wyjątkowo denerwujący, gdy czyta się te wszystkie opowiadania naraz.
Ale i tak to najlepsze 570 stron jakie dostało mi się do rąk od prau dobrych miesięcy.

Jakoś mam problem z ocenianiem zbiorów opowiadań, a najgorzej jest, jeśli jedne zasługują na 3 gwiazdki, a innym postawiłabym nawet 200 gwiazdek na 5 możliwych.
Tak było tutaj. Pierwsze opowieści jakoś mnie nie zachwyciły (może "Szczury w murach" odrobinę), ale za "Zew Cthulhu" jestem to w stanie tej cegiełce wybaczyć.
Styl pisania Lovecrafta jest zupełnie inny niż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trzeba było zrecenzować książkę na historię. Wybrałam akurat tą z bardzo prozaicznego powodu – zgubiłam listę lektur, a ten tytuł wyjątkowo zapadł mi w pamięć i jakoś przyjaźnie się kojarzył. Wypożyczyłam więc z biblioteki publicznej jakieś prawdopodobnie czterdziestoletnie, rozpadające się tomisko i zabrałam się więc za nie, rzucając w kąt cudny zbiór opowiadań Lovecrafta. I było warto.
Książka opowiada jednocześnie o historii oraz o tym, jak tą historię odkrywano. Przedstawione są życiorysy wielkich archeologów, niekiedy dość szczegółowe (np. w przypadku Heinricha Schliemmana). Opisuje społeczeństwo starożytności, budowle, zwyczaje, kulty religijne. Poznajemy ciekawostki dotyczące Mezopotamii, Egiptu, Grecji, Rzymu, a nawet Indian.
Jest to lektura, którą czyta się lekko i szybko. Napisana jest przystępnym językiem, nie mam żadnych zastrzeżeń co do stylu. Autor ma niewątpliwie wielki dar działania na wyobraźnię. Wiele razy widziałam malowidła przedstawiające zigguraty i uczyłam się o nich w szkole, ale jakoś mnie nie zachwycały. Jednak gdy przeczytałam opis takiej budowli w „Gdy słońce...” spojrzałam na nie z innej strony i przez kilka dni nie mogłam pozbyć się obrazu harmonijnego i kolorowego zigguratu z mojej głowy, nie myślałam prawie o niczym innym, marzyłam o zobaczeniu go na własne oczy, w takim stanie, w jakim był w odległych wiekach.
Przygody historyków i odkrywców tutaj zawarte intrygują, wydawało mi się wprost niewiarygodne, że naukowcy mogą mieć tak ciekawe życie. Przede wszystkim czytanie życiorysów tych niewątpliwie wielkich ludzi motywuje do pracy nad sobą. Swoje osiągnięcia zawdzięczali wytrwałości i sumienności, czasem też szczęściu. Gdy tylko chcę odpocząć od obowiązków myślę sobie: „Gdyby Carter (a właściwie jego robotnicy) spoczął na laurach, nigdy nie odkopałby grobowca Tutenchamona! Bierz z niego przykład!” i bardzo mi to pomaga. Byłaby to z pewnością idealna terapia dla ludzi leniwych, pomogłoby im to przemyśleć ich życie.
Trzeba mieć wielki talent, aby opisać tak nudne rzeczy, jak odczytywanie pisma klinowego w sposób interesujący, a Kosidowskiemu się to udało. To kolejna wielka zaleta książki.
Lektura zawiera w dużej części fakty ogólnie znane, jednak mimo to ma się ochotę przeczytać o nich po raz setny, bo czuć trudną do opisania świeżość. Poza tym, trudno mieć o to pretensje do autora, ponieważ za jego życia to wszystko nie było takie oczywiste.
Niektóre fragmenty lektury mocno przeżyłam. Współczułam Teje straty dziecka, a opis paniki w Pompejach wywołał u mnie smutek połączony z przerażeniem. Na pewno nie podchodziłabym do tych wydarzeń tak emocjonalnie, gdybym nie identyfikowała się ze starożytnymi ludźmi.
Najbardziej podobały mi się opisy rytuałów Azteków. Uwielbiam mocne wrażenia związane z makabrą, może to trochę prymitywne, ale nic na to nie poradzę. Ludzie o podobnych upodobaniach powinni koniecznie zgłębić swoją wiedzę na temat ofiar dla boga Quetzalcoatla, a przeczytanie „Gdy słońce...” to świetny początek.
Jest też wiele okazji do śmiechu. Akcenty humorystyczne występują nader często i bardzo ożywiają akcję. Szczególnie rozbawiła mnie krótka dygresja o szczerbatym i wyjątkowo niesympatycznym dyktatorze, który wprowadził podatek od zębów. Na uwagę zasługuje również historia napisów na murach.
Nie da się Kosidowskiemu zarzucić tendencyjności, jest to jedno z najbardziej obiektywnych źródeł historycznych, jakie czytałam.
Chwilami jednak odnosi się wrażenie, że autorowi zabrakło chęci na pisanie i pisze tylko po to, by napisać. Podaje wtedy tylko suche fakty, nie wprowadza nic od siebie. Brakuje humoru, napięcia, wzruszeń i lektura robi się nużąca, jednak zdarza się to na prawdę rzadko.
Książka jest tak dobrze napisana, że nawet osoby, które nigdy nie interesowały się historią starożytną mogłyby ją polubić właśnie dzięki niej. Zapada na długo w pamięć, absolutnie warto ją przeczytać, by odkryć to, co najlepsze w starożytności.
A Lovercraft nie zając! Nie ucieknie!

Trzeba było zrecenzować książkę na historię. Wybrałam akurat tą z bardzo prozaicznego powodu – zgubiłam listę lektur, a ten tytuł wyjątkowo zapadł mi w pamięć i jakoś przyjaźnie się kojarzył. Wypożyczyłam więc z biblioteki publicznej jakieś prawdopodobnie czterdziestoletnie, rozpadające się tomisko i zabrałam się więc za nie, rzucając w kąt cudny zbiór opowiadań Lovecrafta....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jedna z najsłabszych mang. Cała ta bezsensowna fabuła jest tylko pretekstem do łubu-du z całkiem fajnie narysowanymi potworkami.

Jedna z najsłabszych mang. Cała ta bezsensowna fabuła jest tylko pretekstem do łubu-du z całkiem fajnie narysowanymi potworkami.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dostałam to jak miałam 11-12 lat i pomyślałam sobie, że jak miałam 10 lat to nie byłam taka irytująco dziecinna jak ta główna bohaterka i nie znam też nikogo w jej wieku, kto jest taki. Nie wiem do kogo adresowana jest ta książka, bo na pewno jest zbyt infantylna dla rówieśników głównej bohaterki.

Dostałam to jak miałam 11-12 lat i pomyślałam sobie, że jak miałam 10 lat to nie byłam taka irytująco dziecinna jak ta główna bohaterka i nie znam też nikogo w jej wieku, kto jest taki. Nie wiem do kogo adresowana jest ta książka, bo na pewno jest zbyt infantylna dla rówieśników głównej bohaterki.

Pokaż mimo to

Okładka książki Death Note #1: Nuda Takeshi Obata, Tsugumi Ohba
Ocena 8,2
Death Note #1:... Takeshi Obata, Tsug...

Na półkach: ,

Moja ulubiona manga. Nie jestem zwolenniczką kary śmierci, ale cały czas kibicowałam Kirze. I w dodatku autor potrafi pięknie rysować, szczególnie oczy.

Moja ulubiona manga. Nie jestem zwolenniczką kary śmierci, ale cały czas kibicowałam Kirze. I w dodatku autor potrafi pięknie rysować, szczególnie oczy.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Takie absurdalne sytuacje, że aż mi się to podoba!

Takie absurdalne sytuacje, że aż mi się to podoba!

Pokaż mimo to


Na półkach:

I jak można ocenić coś takiego? Nie oceniam!
Wcale mi się nie podobało, ale czy zabytek literatury jest po to, żeby się "podobać"...?

I jak można ocenić coś takiego? Nie oceniam!
Wcale mi się nie podobało, ale czy zabytek literatury jest po to, żeby się "podobać"...?

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciężko się czyta, ale daje do myślenia.

Ciężko się czyta, ale daje do myślenia.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Sienkiewicz chciał pewnie, żebyśmy współczuli głównemu bohaterowi, a ja po przeczytaniu pomyślałam: "I dobrze mu tak! Trzeba było latarni pilnować, a nie ryczeć nad książką!".

Sienkiewicz chciał pewnie, żebyśmy współczuli głównemu bohaterowi, a ja po przeczytaniu pomyślałam: "I dobrze mu tak! Trzeba było latarni pilnować, a nie ryczeć nad książką!".

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Najgorsza książka dla dzieci pod Słońcem.

Najgorsza książka dla dzieci pod Słońcem.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miałam przy sobie 10 zł, a bardzo chciałam kupić książkę. I kupiłam właśnie tą. Nie opłacało się.
Jeden z najnudniejszych kryminałów, jakie w życiu czytałam. Żadnych mylnych tropów, zwrotów akcji, po prostu nic. W dodatku wkurzający główny bohater.
Lubię koty, może dlatego dałam 2 gwiazdki, a nie 1.

Miałam przy sobie 10 zł, a bardzo chciałam kupić książkę. I kupiłam właśnie tą. Nie opłacało się.
Jeden z najnudniejszych kryminałów, jakie w życiu czytałam. Żadnych mylnych tropów, zwrotów akcji, po prostu nic. W dodatku wkurzający główny bohater.
Lubię koty, może dlatego dałam 2 gwiazdki, a nie 1.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo pomysłowe i chwilami zabawne.

Bardzo pomysłowe i chwilami zabawne.

Pokaż mimo to