-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2021-09-30
2021-12-25
2021-10-31
2021-08-14
2021-07-29
2021-06-11
2021-04-30
2021-02-25
2021-02-12
2020-12-31
2020-11-30
2020-10-29
Czerwonooki czarny ptak na okładce. Angielski tytuł będący nazwą jednego z najbardziej popularnych archetypów w historii Yu-Gi-Oh. Opis sugerujący mroczną historię z oportunistą w jej centrum.
To wszystko elementy, które mniej lub bardziej bezpośrednio sugerowały, że "Czarnoskrzydły" musi być świetną książką. I pomimo pewnych wad przez całą lekturę trzyma równy, bardzo wysoki poziom. Historii brakuje pewnego dopieszczenia tu i tam, ale historia zmagań ludzkości z przeważającymi siłami zombie-podobnych kreatur w wydaniu pana McDonalda to świetny kawałek lektury.
Osobiście myślę, że "Czarnoskrzydłemu" bardzo blisko do post-apo w stylu "Fallouta". Nieszczęście jako żywo przypomina krajobraz po wojnie atomowe. Wrażenie to jest tylko potęgowane przez obecność niezliczonej ilości zmutowanych stworzeń, burz piaskowych czy stale zmieniającego się terenu. Spora część historii dzieje się właśnie w tym raczej nieprzyjemnym obszarze i są to jej najlepsze fragmenty. Konieczność ciągłej czujności względem fauny, flory i wszystkiego po drodze naprawdę dodaje fajnego dreszczyku emocji podczas lektury.
W porównaniu do tego, nieco słabiej wypadają fragmenty opowieści dziejące się w miejscówkach bliższych klasycznemu fantasy. Wciąż są świetne, ale jednak Nieszczęście jest jakże potrzebnym powiewem świeżości. A miasto jak miasto, kto przeczytał jakąkolwiek powieść fantasy z ostatnich ok. 10 lat to wie z czym będzie miał tu do czynienia. Brudne, śmierdzące, z przestępczością i prostytutkami na ulicach. Takie trochę Detroit czy Sosnowiec.
Przez fabułę prowadzi nas Ryhalt Galharrow, doświadczony najemnik i kapitan jednego z zaangażowanych w konflikt półbogów zwanych Bezimiennymi. No i Ryhalt nie pierdzieli się w tańcu. Dać w ryj potrafi, mieczem typa przebije, szlachcica zwyzywa. Jednocześnie ma w sobie pewne pokłady dobra, honoru, dzięki czemu to jednak jemu powinien kibicować czytelnik. To trochę jak wybór między splunięciem komuś w twarz a skopaniem go, no ale mniejsze zło i tak dalej. I Ryhalt jest całkiem fajną postacią. Jego wewnętrzne rozterki są całkiem naturalne i udało się im sprawić, że byłem przejęty kolejnymi losami postaci kapitana Czarnoskrzydłych.
Poza Ryhaltem na wielu stronach powieści pojawia się zgraja barwnych postaci. Pyskata najemniczka Nenn, potężna Prządka Ezabeth czy jej pierdołowaty brat są całkiem udanymi postaciami. I ostrzeżenie dla wszelkich narodowców, jedną z głównych postaci jest gej, więc to chyba nie książka dla was.
Jedyną poważniejszą wadą powieści pana McDonalda jest wciśnięty nieco na siłę wątek romantyczny pomiędzy Ryhaltem i jedną z bohaterek. Ma on sens, bo nadaje on rozpędu historii i podobało mi się jak autor wykorzystał go pod koniec opowieści. Ale w jego początkowych fragmentach wydaje się bardzo, ale to bardzo naciągany.
Ogólnie, "Czarnoskrzydły" jest świetną książką. Sprawnie napisana, wielowątkowa fabuła oraz wyraziste postacie to sporo, ale tutaj jest jeszcze to coś. Wrzucenie do książki tak niestałego elementu, jakim jest Nieszczęście, nadaje jej elementu nieprzewidywalności, który nie pozwalał mi oderwać się od lektury. Bardzo polecam.
Czerwonooki czarny ptak na okładce. Angielski tytuł będący nazwą jednego z najbardziej popularnych archetypów w historii Yu-Gi-Oh. Opis sugerujący mroczną historię z oportunistą w jej centrum.
To wszystko elementy, które mniej lub bardziej bezpośrednio sugerowały, że "Czarnoskrzydły" musi być świetną książką. I pomimo pewnych wad przez całą lekturę trzyma równy, bardzo...
2020-09-14
Po bardzo dobrym "Obłędzie" miałem wysokie oczekiwania wobec kolejnej części trylogii. Spodziewałem się więcej depresyjnego klimatu, więcej poszatkowanej historii oraz jeszcze bardziej smutnych bohaterów. I nie zawiodłem się. "Trauma" jest jednak nieco inną książką niż poprzedniczka. Atmosfera jest nieco mniej tajemnicza, a część zagadek zaczyna się nieco wyjaśniać. I bardzo dobrze, bo jak długo kilku sztokholmskich policjantów może krążyć jak rozbitek na pustyni? No ten, w sumie długo, ale jednak stałoby się to w końcu nudne. W zamian za brak tajemnicy zdecydowanie jednak podkręcony został poziom okrucieństwa kolejnych wydarzeń. W toku śledztwa Jeanette i jej przydupasów stopniowo pojawiają się kolejne postaci, z których praktycznie każda ma albo smutną przeszłość albo przykrą teraźniejszość. Jakby to powiedzieć... no nie jest to radosna książka.
Fabularnie ponownie jest bardzo dobrze. Przewodni wątek serii, dotyczący postaci Victorii, wciąż znajduje się nieco na uboczy głównej historii. Nie przeszkadzało mi to jednak. Przewijające się co jakiś czas fragmenty wspomnień bohaterki są fajnie wplecione w historię i w mistrzowski sposób budują tło oraz motywacje tej postaci. Niemniej, nie jest to główny wątek "Traumy". Tym ponownie jest śledztwo w sprawie tajemniczych i niesmacznych morderstw. I akurat ten wątek nie jest czymś niezwykłym jak na standardy skandynawskich kryminałów. Motywy tajemniczych morderstw, policji mozolnie szukającej powiązań pomiędzy ofiarami, powolnej i nudnej pracy śledczych nie są tutaj specjalnie wymyślne. I w pewien sposób to nawet dobrze. Pozwala to wyróżnić się tym bardziej porąbanym aspektom książki, takim jak cała postać Victorii czy głębsze podejście do psychiki ofiar przemocy czy gwałtu.
Na plus pokazują się też bohaterowie. Główne skrzypce nadal gra duet komisarz Jeanatte i psycholog Sofia. I o ile w pierwszej części były to raczej proste postacie, tak w "Traumie" wyraźnie ewoluują. Najbardziej podobało mi się jak zmienia się ich relacja w zależności od momentu historii. Nie ma tu przejścia od punktu A do B, tylko raczej poplątana niczym słuchawki w kieszeni ścieżka. To duża zmiana na plus, gdyż powieść stoi raczej postaciami niż fabułą. Również pozytywnie zaskoczyła mnie postać Victorii, która wraz z ujawnianiem jej tajemnic coraz bardziej intryguje. Dużo można o niej powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest postacią stereotypową.
Również nowe dodatki prezentują się świetnie. Praktycznie większość postaci ma jakiś sekret, coś za uszami co w kluczowym momencie wyjdzie na jaw. Największe brawa autorom należą się za postaci Ulriki i Linnei. Nie pełnią one wielkich ról w fabule, ale czytając ich opowieści było mi autentycznie przykro. I aż trochę tak nieprzyjemnie. Paradoksalnie właśnie to jest dla mnie największą zaletą "Traumy", nawet jeśli głównym powodem dla którego czytam książki jest rozrywka i szeroko pojęty fun.
Podsumowując, "Trauma" jest świetną kontynuacją bardzo dobrej pierwszej części. Większe skupienie się na bohaterach i ich przeżyciach kosztem pewnej sztampy w pierwszoplanowym wątku wyszło książce tylko na dobre. Jestem bardzo ciekaw, czy przy zamknięciu opowieści o Victorii Bergman autorzy nie przekombinują czy może uda się zrobić im to porządnie.
Po bardzo dobrym "Obłędzie" miałem wysokie oczekiwania wobec kolejnej części trylogii. Spodziewałem się więcej depresyjnego klimatu, więcej poszatkowanej historii oraz jeszcze bardziej smutnych bohaterów. I nie zawiodłem się. "Trauma" jest jednak nieco inną książką niż poprzedniczka. Atmosfera jest nieco mniej tajemnicza, a część zagadek zaczyna się nieco wyjaśniać. I...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-29
Nie powiem, jestem zauroczony wdziękiem z jakim "Szamanka od umarlaków" łączy origin story, klasyczną fantastyczną przygodę i ogromne pokłady humoru. Trochę czasu minęło, od kiedy czytałem książkę, która napisana jest z tak dużą świadomością tego czym chce być. Bo "Szamanka..." to powieść bardzo dobrze skonstruowana. Nie jest przekombinowana, brakuje tu jakichś cudów na kiju, stawia na pozytywnie rozumianą prostotę. No bo po co tworzyć niezrozumiałą dla nikogo poza autorem poszatkowaną fabułę, jak można dowalić jednym, konkretnie dopracowanym wątkiem i całość spełni swoje zadanie?
Fabularnie nie mamy do czynienia z czymś wyjątkowym. Jest sobie bohaterka, dowiaduje się że ma pewnego rodzaju moce, przechodzi szkolenie a następnie musi wykorzystać je w praktyce. Motyw stary (prawie) jak świat, nawet Jezus nie dawał rady reinkarnować trupów od razu. Niemniej, historia spełnia ważną rolę, a mianowicie nie odrzuca czytelnika. Nie ma tu jakichś głupotek, całość jest poprowadzona raczej w porządku. Wprawdzie część zasad uniwersum może podlegać nagięciom w zależności od widzimisię autorki, ale nie przeszkadzało mi to w bardzo pozytywnym odbiorze książki.
Który to odbiór był taki głównie dzięki świetnej narracji. Autorce udało się zmieścić tu więcej humoru niż w polskich komediach romantycznych, wystąpieniach Marka Suskiego czy istnieniu programu Iron Majdan. Niesamowite jest to tym bardziej, że rzadko w którym momencie wydaje się on być wciśnięty na siłę. Przeplatanie się mniej i bardziej poważnych fragmentów opowieści wypada bardzo naturalnie i nie powodowało u mnie zgrzytu zębów przy wciskaniu nieudanych żartów w środku walki bohaterów o życie.
Całość jest bardzo lekkostrawna dzięki gromadce uroczych bohaterów. Protagonistka, Ida Brzezińska to prawdziwe złoto wśród protagonistów. Wyszczekana, uparta i czasem aż nieco irytująca bardzo pasuje jako osóbka przez przygody której poznaje się uniwersum. Nie jest wciągnięta z zewnątrz, jakieś pojęcie o panujących zasadach już posiada, natomiast sporo wciąż trzeba jej tłumaczyć. Sprawia to, że mniej i bardziej ważne informacje o konkretnych elementach świata przekazywane są w naturalny dla czytelnika sposób. Bardzo podobało mi się, że Ida nie daje sobie w kaszę dmuchać, i jak ma kogoś opieprzyć to się nie certoli tylko daje z pełnej. Bardzo przyjemna odmiana po nieco bardziej zrównoważonych bohaterach.
Rozkoszna jest też ciotka Idy, Tekla. Wprawdzie często jest takim typowym, surowym nauczycielem, ale chociażby jej maniera językowa czy inne nawyki nadają tej postaci charakteru, którego postaci drugoplanowe w książkach tak bardzo potrzebują. To wielki sukces Pani Raduchowskiej, że nawet w postaci epizodyczne udało jej się tchnąć życie. Głównie właśnie dzięki akcentom humorystycznym. A najlepszym akcentem humorystycznym jest postać Pecha. To w pewien sposób ironiczne, że postać, która wspominana jest cokolwiek rzadko, jest najjaśniejszym punktem powieści. Czy miałem banana za każdym razem jak Pech zaznaczał swoją obecność? Tak.
"Szamanka od umarlaków" jest świetną książką. Genialna narracja, ogromne pokłady humoru i pełnokrwiści bohaterowie tracą jednak trochę blasku poprzez troszkę za prostą fabułę. Niemniej z całości wyniosłem wyłącznie pozytywne wrażenia i już nie mogę się doczekać sięgnięcia po kolejne części przygód Idy.
Nie powiem, jestem zauroczony wdziękiem z jakim "Szamanka od umarlaków" łączy origin story, klasyczną fantastyczną przygodę i ogromne pokłady humoru. Trochę czasu minęło, od kiedy czytałem książkę, która napisana jest z tak dużą świadomością tego czym chce być. Bo "Szamanka..." to powieść bardzo dobrze skonstruowana. Nie jest przekombinowana, brakuje tu jakichś cudów na...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-11
Na pierwszy rzut oka "Obłęd" wydaje się kolejnym z wielu skandynawskich kryminałów o dziwacznych morderstwach, smutnych policjantach i psychopatycznych zabójcach. I w pewnym stopniu można uznać, że tak właśnie jest. Niemniej elementów wyróżniających tą powieść z masy skandynawskiego barachła jest od groma.
Najbardziej na plus wyróżnia się narracja. Praktycznie cały czas skaczemy pomiędzy perspektywami różnych bohaterów. Oczywiście to samo w sobie nie jest ani oryginalne ani godne zachwytu. Ale to, że narracja każdej z postaci jest zauważalnie różna od innych już mocno podziwiam. To jak zróżnicowane spojrzenie na rzeczywistość i świat ma pani policjant, pani psycholog czy patolog z Jugosławii nie jest wielkim zaskoczeniem. Natomiast to, że autorom udało się to całkiem sprawnie odwzorować to naprawdę sztos.
Kolejnym mocnym punktem jest historia. Mocno odjechana, ale bardziej w stylu Incepcji niż Szybkich i Wściekłych. Dużo symbolizmu, niedopowiedzeń. Aby ogarnąć historię czytelnik musi zwracać uwagę na szczegóły. Co by nie mówić, nie jest to książka do lekkiego, wakacyjnego czytania. Zwłaszcza, że sam punkt wyjścia fabuły nie jest zbyt przyjemny. Zabójstwa dzieci nie są przyjemną rzeczą nawet w fikcji literackiej. Z biegiem czasu śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, a wraz z pojawianiem się kolejnych trupów intryga się zagęszcza. I pozostaje gęsta do ostatniej strony. Dawno nie czytałem książki, z której aż tak wylewałby się ciężki klimat beznadziei. I bardzo podoba mi się to, że wydarzenia w "Obłędzie" są spójne z klimatem jaki udało się wytworzyć autorom.
W porównaniu do reszty składowych części powieści nieco słabiej wypadają postacie. Prowadząca śledztwo pani detektyw Jeanette Kihlberg jest dosyć typową silną babką w zdominowanym przez mężczyzn zawodzie. Musi cały czas walczyć o swoje i tego typu motywy. Poza tym jest jednak typowym kulturowym skandynawskim policjantem. Kłopoty rodzinne, kłopoty finansowe, kłopoty z nałogami. Pełen pakiet. Sprawy nie poprawia druga główna bohaterka, Sofia "wstaw-jej-nazwisko". Pomocna dla każdego pani psycholog, której autorzy próbują nadać nieco głębi, ale próby te kompletnie zawodzą. Gdzieś tam jeszcze dodana jest dramatyczna przeszłość, ale również nie daje ona oczekiwanego efektu. W pewien sposób na plus wyróżnia się tytułowa Victoria Bergman. Jej historia jest tak bardzo smutna, że krzywiłem się na widok kolejnych rozdziałów z jej udziałem. Pokładów sadyzmu, którym zostaje poddana Victoria nie umiem ocenić inaczej niż :(.
Postaci drugo- i trzecioplanowe to płotki. Asystent pani detektyw, bałkański patolog czy walnięty prokurator to postacie, które można by opisać jednym zdaniem i tak naprawdę wyczerpie się ich osobowość. Czy to wada? Niby tak, ale nie do końca. Powiedzmy, że nie ujmują oni książce, ale nie stanowią też wartości dodanej.
Nie jest to książka na lekkie czytanko. Książka bardzo zyskuje przy uważnym czytaniu i zwracaniu uwagi na detale. Polecam chociażby dlatego, że sposób prowadzenia narracji jest ciekawym podmuchem świeżości w jednak dość odtwórczym światku skandynawskiej literatury.
Na pierwszy rzut oka "Obłęd" wydaje się kolejnym z wielu skandynawskich kryminałów o dziwacznych morderstwach, smutnych policjantach i psychopatycznych zabójcach. I w pewnym stopniu można uznać, że tak właśnie jest. Niemniej elementów wyróżniających tą powieść z masy skandynawskiego barachła jest od groma.
Najbardziej na plus wyróżnia się narracja. Praktycznie cały czas...
2020-09-11
Zainspirowany kolejną próbą nakręcenia filmu na podstawie klasycznej powieści Franka Herberta przez filmowców (tym razem na pewno się uda), postanowiłem sprawdzić czy "Diuna" do sci-fi jest tym, czym Grzegorz Lato dla polskich kibiców piłkarskich.
No i o ile "Diuna" nie jest królem strzelców mundialu, tak jest książką dobrą. W momencie jej powstawania prawdopodobnie była czymś, jednak w 2020 roku nie ma już tego efektu wow. Solidnie napisana książka, ale motywy wybrańca, tarcz ochronnych czy wielkich robali zostały już wykorzystane w kulturze tyle razy, że straciły swoją unikalność. To sprawia, że "Diuna" nie wydaje być bardzo oryginalna. Niemniej, nawet przymykając na to oko, powieść Pana Herberta ma trochę innych problemów.
Największym z nich jest zakończenie, które wydaje się skrócone do absolutnego minimum. W porównaniu do reszty książki, gdzie dialogów jest multum, końcowe fragmenty wyglądają jak puszczone w prędkości x4. Brakuje tu jakiegoś podsumowania, epilogi, czegoś w tym stylu. A szkoda, bo do tej pory historia jest całkiem solidna. Nieco raził mnie czasowy przeskok wprzód w pewnym momencie fabuły, ale służył on pominięciu braku wydarzeń, więc nie mam z tym aż tak wielkiego problemu. Sporą nie-do-końca-wadą historii jest pewna kliszowatość. Motyw wybrańca od momentu powstania "Diuny" został już tak przeorany przez szeroko pojętą kulturę, że nieironiczne używanie go jest czymś niespodziewanym. Inna sprawa, że akurat tutaj został wykorzystany bardzo pomysłowo. I fajnie.
Zresztą najmocniejszymi momentami "Diuny" jest początek i szeroko pojęta końcówka. Środek sprawia wrażenie nieco przegadanego. Na początku jest napięcie, na końcu jest napięcie, w środku są smuty i gadanie. Myślę, że dało radę rozpisać to nieco lepiej.
Dużym pozytywem są z pewnością postacie. Paul bardzo dobrze sprawdza się jako protagonista. Bardzo dobre połączenie młodego człowieka, lidera oraz maszyny do walki. Jego postać ma w sobie na tyle tajemnicy, aby była intrygująca dla czytelnika. Ale Paul jest też typem bohatera, któremu dość łatwo się kibicuje. Głównie dlatego, że my, Polacy zostaliśmy tyle razy oszukani na przestrzeni historii, że łatwo nam zidentyfikować się z postaciami, które spotyka to samo.
Cokolwiek blado w porównaniu do Paula wypadają postacie drugoplanowe. Matka Atrydy, Jessica była postacią z dużym potencjałem. ALE... w drugiej połowie powieści jej rola zostaje sprowadzona do pojawienia się, powiedzenia kilku mądrych sentencji i zniknięcia. Postać zmarnowana niczym rozlana śmietana. Drugim rozczarowaniem jest Chani, konkubina protagonisty. Jej istnienie jest podyktowane wyłącznie tym, aby urodzić dziecko Paulowi i być bezużyteczną przez pozostałą część książki.
Nie chcę nic sugerować, ale dużo lepiej w porównaniu do pań, wypadają postacie męskie. O ile też w większości nie są niczym specjalnym (szlachetny książę jest szlachetny, wierny sługa jest wierny, a zły antagonista jest zły), tak przynajmniej pełnią jakąś większą rolę w fabule od początku do końca. Jak bym nie chciał, tak sprawia to, że całościowo są ważniejszymi dla historii postaciami niż Jessica czy Chani.
Największą jednak zaletą "Diuny" jest fantastyczny klimat świata, w którym dzieje się akcja. Widać, że świat nie powstawał na kolanie, że autor włożył sporo wysiłku, aby poszczególne elementy zazębiały się. Takie elementy jak filtraki, tarcze czy dryfy umożliwiające poruszanie się grubasom nie są obecnie czymś niezwykłym w literaturze, ale to jak całościowo komponują się i tworzą ten niezwykły świat jest imponujące. To w sumie częściowo chociaż wyjaśnia, czemu "Diuna" została takim fenomenem.
Ogólnie, uważam że powieść Pana Herberta jest rzeczywiście czymś. Klimat wykreowanego świata jest fantastyczny. Cieniem rzuca się na to mająca słabsze momenty fabuła oraz zmarnowany potencjał niektórych postaci. Wciąż jednak czytając "Diunę" bawiłem się całkiem dobrze. A finalnie chyba właśnie o to chodzi w doświadczaniu kultury.
Zainspirowany kolejną próbą nakręcenia filmu na podstawie klasycznej powieści Franka Herberta przez filmowców (tym razem na pewno się uda), postanowiłem sprawdzić czy "Diuna" do sci-fi jest tym, czym Grzegorz Lato dla polskich kibiców piłkarskich.
No i o ile "Diuna" nie jest królem strzelców mundialu, tak jest książką dobrą. W momencie jej powstawania prawdopodobnie była...
2020-06-25
Wspaniała książka. Dawno nie miałem takiej frajdy podczas lektury. Mamy tu wszystko, czego potrzebuje trzymająca w napięciu powieść. Mnogość wątków, zróżnicowane postacie, ciekawa historię, według mnie te właśnie elementy bardzo pozytywnie wpłynęły na mój odbiór książki.
Najbardziej zaimponowała mi w "Srebrnej" narracja. Kurczę, często przy przedstawianiu wydarzeń z perspektyw dwóch, trzech postaci autorzy się gubią. Wówczas część z wydaje się być dorzucona na siłę, nie pasować to reszty książki. Ale nie tutaj. Ciężko mi stwierdzić jakie dalsze zamiary na rozwój poszczególnych postaci ma autor, ale już wiem, że są pod niego podłożone dobre postawy. To w pewien sposób niesamowite, jak kilka rozdziałów z punktu widzenia postaci pobocznych, gdzie można przedstawić ich sposób myślenia, wartości czy wiedzę, może podnieść wiarygodność ich zachowania w kolejnych częściach opowieści.
Zwłaszcza, że muszę przyznać, że mnogość wątków i skomplikowanie fabuły oraz relacji między postaciami jest ponadprzeciętne. To zaledwie pierwszy tom 5+ książkowego cyklu, a już tutaj mamy do czynienia z taką ilością zwrotów akcji, którymi można obdarzyć by całą trylogię.
Styl prowadzenia fabuły znacząco wspomaga zróżnicowanie głównych bohaterek. Każda z nich jest w pewien sposób charakterystyczna. Wynika to jednak nie tylko z ich wrodzonego charakteru, ale też z miejsca ich pochodzenia. Każda ma swój system wartości, swoje zasady, wiarę w których została wychowana. Powoduje to, że praktycznie każdy czytelnik znajdzie chociaż jedną z nich, której będzie kibicował najbardziej.
Gorzej wypadają bohaterowie poboczni. Są oni mocno stereotypowi i nie miałem poczucia, że są wartością dodaną w "Srebrnej". Jednak w związku z pokaźną ilością głównych bohaterek, nie pełnią oni tak ważnej roli jak w innych książkach. Kilku z nich pojawia się od czasu do czasu w bardzo wygodnych momentach i to tak w sumie tyle. Tragedii nie ma, ale do bardzo fajnie zaprezentowanych głównych bohaterkach nie mają podjazdu.
Spore pozytywne wrażenie zrobiło na mnie również miejsce akcji, które jest zróżnicowane prawie jak układ plam na dwukolorowej Milce. Część kontynentu jest na etapie rewolucji przemysłowej, część to jacyś niby-Wikingowie, a część żyje w lesie(dosłownie). Powiedziałbym, że to niemożliwe, że jakim cudem latające pojazdy nie byłyby powszechne w takim świecie. A potem przypominam sobie, że jakaś połowa Afryki nie ma wody, jedzenia, czy lekarstw. I z jednej strony brawo za realizm, a z drugiej zrobiło mi się smutno. W każdym razie... zróżnicowany kontynent to zróżnicowane miejsca akcji. Mamy tu las, mroźny las, mroźne pustkowie i pokryty wiecznym mrokiem obszar na środku. Biorąc pod uwagę mniej pokazane jeszcze obszary, jak na przykład za...istą lazurową pustynię, nie mogę się doczekać, co jeszcze autor wymyśli.
Podsumowując, widać, że "Srebrna" jest tylko pierwszą z części cyklu. Wiele wątków zostaje ledwie zarysowanych, część bohaterek dostaje znacząco mniej czasu "antenowego" niż inne. Nie są to jednak wady. Po prostu, "Srebrna" bardzo pozytywnie wyróżnia się na tle innych początków. Zazwyczaj mamy do czynienia z zarysowaniem konfliktu, frakcji, bohaterów i wątków. Tutaj jest tyle zawartości, że kurczę, aż trochę szkoda, że jest to zaledwie jeden tom. Stosunkowo znaczny stopień skomplikowania historii jest łagodzony poprzez wielowątkową narrację. Bardzo polecam przeczytać "Srebrną", gdyż dawno nie czułem się tak usatysfakcjonowany przeczytaną historią.
Wspaniała książka. Dawno nie miałem takiej frajdy podczas lektury. Mamy tu wszystko, czego potrzebuje trzymająca w napięciu powieść. Mnogość wątków, zróżnicowane postacie, ciekawa historię, według mnie te właśnie elementy bardzo pozytywnie wpłynęły na mój odbiór książki.
Najbardziej zaimponowała mi w "Srebrnej" narracja. Kurczę, często przy przedstawianiu wydarzeń z...
2020-05-13
Autor bardzo ciekawie podchodzi do w sumie dość znanego i popularnego konceptu Wielkiego Brata. Tylko tym razem akcja dzieje się w Szwecji, a kontrola odbywa się za pomocą komórek. Czy ma to sens? No pewnie nieszczególnie. Czy sprawia, że "Grę" czyta się fajnie. Otóż tak.
I jestem bardzo zaskoczony, że autorowi udało się przedstawić głównego bohatera jako postać wyjątkowo antypatyczną. Na pierwszy rzut oka, HP nie ma żadnych cech, za które czytelnik mógłby go polubić. Na drugi i każdy kolejny, typ dalej jest socjopatycznym przestępcą. Jakim cudem mam mu kibicować w starciach z przeciwnościami? No właśnie chyba nie mam. HP jest jednak bardzo wiarygodną postacią. Głupkowaty, zbyt pewny siebie, socjopatyczny debil. Jego motywacje są jednak cały czas wyraźnie przedstawiane. W żadnym momencie nie czułem, że nie wiem, dlaczego podjął on taką, a nie inną decyzję. Jest spójny, a to w dobie dramatycznych zwrotów akcji i potrójnych agentów spora zaleta. Nie zmienia to faktu, że jako główny bohater jest nieco irytujący. Jego tępota, sposób bycia aż prosi się od mocnego kopniaka od życia. Nie jest to protagonista którego się lubi, natomiast jest to główny bohater, który jest dobrym głównym bohaterem. I to jest w książce najważniejsze.
Poza HP mamy też Rebeccę, drugą główną bohaterkę. Niestety, o ile mężczyzna jest kreacją bardzo spójną, tak Rebecca po prostu jest. Jej historia nie angażowała mnie aż tak bardzo jak ta HP. W zasadzie to ciężko nawet powiedzieć, że ma ona jakąś historię. Większość to wątek obwiniania się i potrzeby odkupienia. Nie powiem, jest świetnie napisany, szczególnie jego rozwiązanie jest niesamowite, natomiast ginie on w zalewie bardziej interesujących wydarzeń. Rebecca jest taką trochę kukiełką. Takim lustrem dla innych postaci. Jednak jak można być lustrem dla innych, jeśli połowę czasu spędza się w samotności. Właśnie to jest największym problemem konstrukcji tej postaci. W przeciwieństwie do HP, postaci drugoplanowe jej wątku są mało charakterystyczne, niezbyt pozwalają zabłysnąć pani policjant jako twardej babce czy czymkolwiek innym miałaby być. Nie powiem, że jej wątek jest słaby. Jest całkiem ok. Wypada natomiast blado przy wątku 30-letniego nieroba.
Fabularnie szału nie ma. Kolejna wariancja na temat Wielkiego Brata i wszystkowiedzących organizacji. Nie są to wyżyny kreatywności, natomiast duży plus dla autora za zakończenie. Nie tylko ładnie podsumowuje ono wątki poszczególnych postaci, ale również bardzo dużo robi w kontekście kreacji świata oraz przygotowanie gruntu pod kolejną część.
Największą zaletą książki jest jednak dla mnie sposób, w jaki jest napisana. Zaimponował mi sposób, w jaki autor do samego końca nie odkrywa wszystkich faktów. Nie ma tu za dużo prymitywnych zagrywek, w stylu zaginionych bliźniaków itp. Większość opisów, faktów, interakcji postaci jest obliczona na wywołanie jakiegoś efektu u czytelnika. Czułem się jakby autor traktował mnie jak inteligentną osobę, a nie idiotę, którego trzeba przechytrzyć sztuczkami pisarskimi. Bardzo miła odmiana.
"Gra" jest bardzo wdzięczną książką. Ale też nie idealną. Świetnie napisana, z jednym wybitnym wątkiem fabularnym jest ciągnięta w dół przez niezbyt odkrywczą historię i drugą część fabuły, która jest zaledwie dobra. Niemniej, czytało mi się to bardzo przyjemnie.
Autor bardzo ciekawie podchodzi do w sumie dość znanego i popularnego konceptu Wielkiego Brata. Tylko tym razem akcja dzieje się w Szwecji, a kontrola odbywa się za pomocą komórek. Czy ma to sens? No pewnie nieszczególnie. Czy sprawia, że "Grę" czyta się fajnie. Otóż tak.
I jestem bardzo zaskoczony, że autorowi udało się przedstawić głównego bohatera jako postać wyjątkowo...
2020-04-21
Kocham KOTOR-y. Możliwość poznania dalszych losów bohaterów znanych mi z tej serii była dla mnie fantastyczną przygodą. Zwłaszcza, że jej autorem jest gość odpowiedzialny za scenariusz oryginalnego KOTOR-a. Wszystkie puzzle są na swoim miejscu, czy coś mogło pójść nie tak?
Pewnie tak, ale na szczęście nie poszło. Byłem zachwycony tym jak sportretowany został Revan. Przedstawienie go jako człowieka z wątpliwościami, niepewnego swojego miejsca w świecie wyszło znakomicie. Kreacja Revana jest bardzo wiarygodna. Po jego przeżyciach w trakcie wojen z Mandalorianami, domowej wojny Jedi czy powstrzymaniu Sithów mogłem uwierzyć w jego zagubienie. Według mnie to niesamowite, jak świetnie autorowi udało się oddać Revana jako Jedi, męża, zbawcę Republiki czy po prostu, człowieka, który wyżej ceni pokój niż swoje życie.
Ku mojej radości sporo postaci z gry powraca w większym lub mniejszym stopniu. Poznanie dalszych losów towarzyszy Revana bardzo mnie ucieszyło i zrobiło mi się ciepło na serduszku. Powraca również główna bohaterka drugiej części KOTOR-a i akurat jej kreacją jestem trochę rozczarowany. Wygnana jest tu taką typową dobrą postacią z łotrzykowskim zacięciem. Pokazanie wpływu przeszłych wydarzeń na jej obecną sytuację, co świetnie udało się u Revana, tutaj nie wyszło.
W obliczu Revana oraz Meetry blado wypadają antagoniści. Ale to tak jakby powiedzieć, że coś jest zimniejsze od słońca. Wątek Sithów uważam za niezbędny w celu zrozumienia ich kultury oraz motywacji. Niemniej, był on jednak najmniej atrakcyjną dla mnie częścią lektury.
Największym kąskiem była dla mnie jednak fabuła. Uzupełnienie części luk pomiędzy pierwszą oraz drugą częścią KOTOR-ów ORAZ dołożenie kolejnej części opowieści dziejącej się już po historii obydwu gier było genialnym pomysłem. Historie Canderousa, T3 czy Bastilli są fantastycznym dodatkiem i pomagają zrozumieć co podziało się między oboma KOTOR-ami.
Czy ktoś bez styczności z grami odnajdzie się w tej powieści. Raczej tak, najważniejsze relacje pomiędzy postaciami oraz istotne wydarzenia są przytoczone, jednak na pewno sporo smaczków ucieknie takiej osobie podczas lektury.
"Revan" jest dla mnie fantastyczną książką. Jest czymś, czego potrzebowałem. Jestem zachwycony, że w końcu miałem możliwość zapoznania się z tą wspaniałością.
Kocham KOTOR-y. Możliwość poznania dalszych losów bohaterów znanych mi z tej serii była dla mnie fantastyczną przygodą. Zwłaszcza, że jej autorem jest gość odpowiedzialny za scenariusz oryginalnego KOTOR-a. Wszystkie puzzle są na swoim miejscu, czy coś mogło pójść nie tak?
Pewnie tak, ale na szczęście nie poszło. Byłem zachwycony tym jak sportretowany został Revan....
2020-03-19
Sięgnąłem po tą książkę spodziewając się kolejnego przeciętnego amerykańskiego thrillera. Może to i dobrze, że z takim podejściem czytałem "Bezwład", gdyż zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony jakością tej powieści.
Nie powiem, trzeba mieć talent i umiejętności, żeby zdradzić tożsamość antagonisty na pierwszych 50 stronach książki, a i tak dać radę wytworzyć atmosferę tak gęstą, że można by ją kroić nożycami. Śledząc poczynania matki i córki cały czas zastanawiałem się, tak naprawdę do czego dążą obie te postacie. Przewrotnie, motywacje Maggie, pomimo że artykułowane wyraźniej, były dla mnie jednak bardziej tajemnicze. Niby wiadomo, czego szuka, jednak cały czas miałem wrażenie, że kryje się za tym coś więcej. Czy tak było? Tego nie zdradzę.
Wątek Allison dotyczy tak naprawdę próby przetrwania w wrogich warunkach. I autorce wyjątkowo sugestywnie udaje się przedstawić przeciwności, z którymi zmaga się ta kobieta.
Desperackie poszukiwania wody, jedzenia, schronienia są opisane świetnie. Może nie aż tak, że kiedy opisywano pragnienie Allison mi też zaczynało się pić, ale brakowało naprawdę niewiele.
Kolejnym świetnym elementem jest fabuła. Niby prosta, ale jednak opisana na tyle sprawnie, że nie mogłem się oderwać od lektury. Bardzo pomogła w tym, dwu- a nawet trzytorowa narracja bohaterek. Zaimponowało mi szczególnie to, że pomimo zastosowania narracji pierwszoosobowej dla obu bohaterek, bez problemu mogłem rozpoznać perypetie której z nich właśnie śledzę. I córka, i matka ma specyficzne dla siebie cechy i łatwo daje je się polubić.
Dużą zaletą powieści są też bohaterowie poboczni. Takie postaci jak policjantka Shannon powinny stanowić wzór tego, jak sprawić, żeby polubić postać po 10 stronach.
Największą dla mnie zaletą jest jednak klimat. Atmosfera niepewności, paranoi i braku kontroli bohaterek nad ich życiem (można powiedzieć, że bezwładu) jest przedstawiona wybitnie.
Bardzo polecam. Wybitny thriller, świetna książka.
Sięgnąłem po tą książkę spodziewając się kolejnego przeciętnego amerykańskiego thrillera. Może to i dobrze, że z takim podejściem czytałem "Bezwład", gdyż zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony jakością tej powieści.
Nie powiem, trzeba mieć talent i umiejętności, żeby zdradzić tożsamość antagonisty na pierwszych 50 stronach książki, a i tak dać radę wytworzyć atmosferę tak...
Przyznam, że z niecierpliwością czekałem na zakończenie niesamowitych przygód Mii Corvere. Poprzednia część zostawiła ją w dość niecnym położeniu, a możliwość zapoznania się z finałem jej historii niemal przyprawiał mnie o palpitacje serce i spocone dłonie.
I początkowe wrażenia są... średnie. Pojawia się kilka raczej przewidywalnych zabiegów fabularnych, kładzione są też podstawy pod resztę opowieści. Problem w tym, że jest to takie zwykłe, normalne. A "Kroniki Nibynocy" miały lepsze lub gorsze momenty, ale raczej unikały bycia normalnymi. I to jednak trochę mnie zawiodło. Na szczęście po tych słabszych fragmentach, historia rusza niczym polski premier w okularach po pieniądze podatników. I jest to historia świetna. Liczba wrogów Mii rośnie wykładniczo i obserwowanie jak dziewczyna i jej gwardia przyboczna radzą sobie z przeciwnościami było miodem dla moich uszu. Oczywiście właśnie pannie Corvere podporządkowany jest wątek główny, natomiast wyjątkowo zaimponowało mi, co autor powyczyniał z pobocznymi aspektami historii. Przypomina to trochę TES V: Skyrim, gdzie główny wątek jest ok, ale bez szału. Natomiast poboczne linie questów są jakieś 54 razy ciekawsze. I tak też jest tutaj. Pobyt Mercurio w siedzibie Kościoła, wątek książki w książce jest poprowadzony mistrzowsko. Czy ma on sens? No pewnie nie do końca, natomiast frajda z jego czytania była nieziemska.
Główną cechą, którą seria pana Kristoffa mnie kupiła to ogromne pokłady czarnego humoru oraz podniesiona do rangi sztuki mhroczność stylu pisania. Praktycznie każde porównanie musi odnosić się do krwi, seksu lub zabijania. I akurat w tej książce to działa. A przynajmniej działa dla mnie.
Co do bohaterów, najbardziej zaskoczyła mnie ich śmiertelność. Źli goście - no można się spodziewać że w ten czy inny sposób zostaną strąceni z planszy. Ale potężne żniwo zostaje zebrane również wśród towarzyszy Mii. Bardzo podobało mi się, że nie wszyscy umierali w nadmiernie dramatyczny sposób. Część z nich pożegnała się z życiem w aż żałośnie głupi sposób. To w sumie dość niestandardowa praktyka, chyba tylko Abercrombie potrafi aż tak zgnoić swoich bohaterów.
Inna sprawa, że większość postaci niezbyt ewoluuje w tej części serii. Mia ma relację z bratem, która oczywiście jest słodka, ale nie wywraca jej charakteru o 180 stopni. To dobrze, ale przez to nie widać za bardzo wpływu odzyskania brata na Mię. Większa przemiana trafiła się Ashlinn oraz "tajemniczemu dobroczyńcy z zaświatów" (w ogóle świetny opis wydawcy, ujawnia jeden z większych zwrotów akcji poprzedniej części). I przyznaję, że miło czytało się o tym, jak obie te postacie przechodzą drogę od wzajemnej nienawiści do akceptacji.
Uważam "Bezświt" za świetną książkę. Ma słabsze momenty, słabsze wątki, ale z nawiązką nadrabia to dobrą historią, niezłymi postaciami i nieogarnionymi pokładami czarnego humoru. Pewne wątki uważam za wybitne, ale najbardziej zaimponowało mi takie trochę przyziemne spojrzenie na świat. Pomimo faktu, że jest to fantastyczna historia o magii, demonach i słonecznych bóstwach, trzeba pamiętać, że nawet od poślizgnięcia się na kafelku można rozwalić sobie głowę. I tą myśl pan Kristoff przekazał perfekcyjnie.
Przyznam, że z niecierpliwością czekałem na zakończenie niesamowitych przygód Mii Corvere. Poprzednia część zostawiła ją w dość niecnym położeniu, a możliwość zapoznania się z finałem jej historii niemal przyprawiał mnie o palpitacje serce i spocone dłonie.
więcej Pokaż mimo toI początkowe wrażenia są... średnie. Pojawia się kilka raczej przewidywalnych zabiegów fabularnych, kładzione są też...