Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Przyznaję, że gdy tylko moim oczom ukazała się ta nowość wydawnicza, nie było możliwości, żeby nie znalazła się w moich rękach. Od dawien dawna śledzę losy brytyjskiej rodziny królewskiej, zapoznaję się z nowymi sprawami, jak i dawnymi wydarzeniami z ich udziałem. Nie tylko dlatego, że są oni niekwestionowanym symbolem Wielkiej Brytanii, lecz także iż za tak ważnymi osobistościami kryje się istne morze niesamowitych, prawdziwych historii.
Elżbieta II to postać, której losy nie tylko obecnie, lecz także kilkadziesiąt lat wcześniej śledziła znaczna część ludzkości. Jest ona najdłużej panującą monarchinią, która musiała zmierzyć się z niemałą ilością przeszkód, zmian politycznych i przeciwności losu, a przy tym wciąż pozostawać przykładem damy o nienagannych manierach. Jej życie z pewnością nie należało do prostych, przeżyła nie mało i to pewnie dlatego wciąż pełni ważną rolę w sercach wielu ludzi, nie tylko Brytyjczyków.
W całej tej biografii w sposób obiektywy zostało przedstawione życie niezwykłej, silnej kobiety, a jednocześnie nieśmiałej następczyni tronu, która z upływem czasu stawiała czoło zmieniającym się czasom, lecz także skandalom swojej licznej rodziny, które nie raz stawały się powodem plotek dla całego świata.
Dzięki tej niepozornej książce, całe życie Brytyjskiej monarchini, a przynajmniej znaczna jego część zostaje nam podana jak na tacy. Zapoznajemy się zarówno z jej dzieciństwem jak i latami jej panowania. Osobiście uważam, że to wprost niezwykłe, że jedna kobieta mogła przeżyć aż tak wiele i mimo wszystko potrafiła znaleźć miejsce na uśmiech.
Moim zdaniem autorka wykonała tu kawał naprawdę świetnej roboty, a cała ta książka bez wątpienia powinna spotkać się z jeszcze większym odbiorem, aby jeszcze więcej osób zapoznało się z życiem tej wspaniałej kobiety.
Jeżeli wy także interesujecie się światem brytyjskiej monarchii i chcielibyście dowiedzieć się czegoś więcej o obecnej królowej, nie mogliście znaleźć lepiej. Serdecznie polecam.

Przyznaję, że gdy tylko moim oczom ukazała się ta nowość wydawnicza, nie było możliwości, żeby nie znalazła się w moich rękach. Od dawien dawna śledzę losy brytyjskiej rodziny królewskiej, zapoznaję się z nowymi sprawami, jak i dawnymi wydarzeniami z ich udziałem. Nie tylko dlatego, że są oni niekwestionowanym symbolem Wielkiej Brytanii, lecz także iż za tak ważnymi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wyobraźcie sobie żyć niemalże idealnym życiem, w idealnej rodzinie, mając idealny dom i idealną pracę. Brzmi pięknie, prawda? A co jeśli, to wszystko to zwykłe pozory, a za tym wszystkim skrywa się jedno wielkie kłamstwo? Kłamstwo, o którego istnieniu wiedzielibyście jedynie z nękających was nocami koszmarów.
Przyznaję, że na samym początku miałam maleńkie wątpliwości, czy aby warto sięgać po tę książkę. Opis oraz krótkie opinie internautów wydawały się dla mnie nie małą zachętą, jednak gdzieś w środku miałam obawę, że to wszystko może być zbyt piękne, a tego typu kryminał kompletnie nie przypadnie mi do gustu. Przyznaję jednak, że ogromnie cieszę się, że mimo wszystko zdecydowałam się sięgnąć po tą powieść, bo nie tylko zyskałam dzięki temu interesującą historię, lecz także przeznaczyłam czas na wiele przemyśleń.
Amy Winter przez cały czas wychowywała się pod czujnym okiem komisarza policji, dzięki któremu sama zdecydowała się pójść w tym kierunku i stawiać czoło seryjnym mordercom. Pech chciał, że jednego dnia cały jej światopogląd zmienił się niewyobrażanie. Była córką złych ludzi. Tych samych, którzy, gdy miała zaledwie cztery latka zabili jej ukochaną siostrę i którzy mimo wyroku sądu, wciąż nie wyjawili lokalizacji trzech ukrytych zwłok.
Przed kobietą pojawia się szansa na rozwiązanie zagadki raz na zawsze i zapewnienie spokoju rodzinom ofiar. Sęk w tym, że żeby to zrobić, musi zacząć współpracować z swoją prawdziwą matką, seryjną morderczynią i zagrać z nią w grę, która doprowadzi ją do ciał zamordowanych dziewczyn. Wraz z biegiem czasu, do Amy wraca coraz więcej wspomnień z dzieciństwa w rodzinie morderców. Zaczyna obawiać się, że i w niej kryje się mrok, bo w końcu swój ciągnie do swego. Pytanie tylko, jak wiele jest prawdy w jej przesiąkniętym kłamstwem życiu?
Jeżeli chodzi o tą książkę, mam jeden ogromny dylemat, gdyż w pewnych momentach aż nadto przeszkadzały mi mozolnie toczące się wydarzenia, z drugiej jednak strony, nie raz odnosiłam wrażenie, że najważniejszy wątek tej książki, to znaczy odnalezienie szczątków zamordowanych kobiet toczyły się zbyt szybko i miejscami były wręcz zbyt zwięźle opisane, przez co czułam ogromny niedosyt.
Nie wyobrażam sobie także, żeby ta książka przedstawiona została inaczej niż w trzecioosobowej narracji. Dzięki temu wszystkie opisane w niej wydarzenia stają się nie tylko mroczniejsze, lecz także bardziej tajemnicze, gdyż autorka nie rozczula się zbytnio nad uczuciami bohaterów, a raczej skupiała na mrocznej otoczce łączących ich relacji oraz powracającej mrocznej przeszłości.
Czas spędzony przy lekturze uważam za udany, jednak nie jestem do końca pewna, czy zdecydowałabym się ponownie sięgnąć po tą książkę. Bez wątpienia jest ciekawa, jednak nie znalazłam w niej zbyt wiele momentów, do których koniecznie chciałabym wrócić. Ot, przyjemna książka na jeden wieczór. Mimo wszystko, warto mieć ją na oku.

Wyobraźcie sobie żyć niemalże idealnym życiem, w idealnej rodzinie, mając idealny dom i idealną pracę. Brzmi pięknie, prawda? A co jeśli, to wszystko to zwykłe pozory, a za tym wszystkim skrywa się jedno wielkie kłamstwo? Kłamstwo, o którego istnieniu wiedzielibyście jedynie z nękających was nocami koszmarów.
Przyznaję, że na samym początku miałam maleńkie wątpliwości, czy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Dotychczas, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja, z przyjemnością zapoznawałam się z książkami, w których to dość istotną rolę odgrywali dawni bożkowie, czy to z mitologii nordyckiej, greckiej, rzymskiej, chińskiej, bądź też – jak w tym przypadku – słowiańskiej, do której ostatnimi czasy mam niemałą słabość i sądzę, że nie szybko ulegnie to zmianie.
Do „Niegodziwych świętych” przyciągnęła mnie w głównej mierze owa nutka mitologii, która ubrana w odpowiednie słowa powinna przysporzyć mi wiele ciekawych doświadczeń. Pierwsze, na co zwróciłam uwagę, gdy tylko ta książka pojawiła się w moich rękach, to niewiarygodnie genialna okładka, której minimalizm ma w sobie swój niesamowity klimat.
Co do treści… bardzo się cieszę, że w tym wypadku autorka zdecydowała się na narrację trzecioosobową, bo dzięki temu zyskaliśmy możliwość bliższego przyjrzenia się głównym bohaterom, zapoznania się z całą sytuacją ze strony dwóch najważniejszych postaci tej historii (w dodatku stojących po przeciwnych stronach).
Już na samym początku zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę i niemalże nie mieliśmy czasu, aby zapoznać się z zasadami i zwyczajami panującymi w klasztorze, bo dosłownie chwilę po rozpoczęciu powieści, Nadia musiała opuścić najbliższe sobie miejsce i wraz z Anną poszukać schronienia z dala od domu. Zadanie to, nie było jednak proste, bo musiały liczyć się z tym, że arcyksiążę wyśle za nimi pościg, aby schwytać dziewczynę, która słyszy głosy bogów.
Nadia jest o tyle niezwykłą postacią, że mimo iż od wielu lat nie było osoby, która kontaktowałaby się z nadprzyrodzonymi istotami, od których mogłaby czerpać moce, jest na dodatek jedyną znaną postacią, która słyszy podszepty więcej niż jednego bóstwa. Jej moc jest tak niezwykła, że może nakłonić gwiazdy, aby zgasły, jak i zyskać siłę i odwagę do walki z wrogiem.
W pewnym momencie na jej drodze staje chłopak oraz dwójka jego kompanów, których już na samym starcie powinna uznać za wrogów. Ona i Tranawianin byli wrogami od stuleci, jednak mimo wszystko zdecydowała się mu zaufać, gdyż wiedziała, że tylko za jego pomocą będzie w stanie zniszczyć wrogie państwo. Szkoda tylko, że jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że za uroczą maską osiemnastoletniego młodzieńca kryje się prawdziwa bestia.
Całość została przedstawiona w iście baśniowy sposób, jednak najbardziej przeszkadzało mi w tym wszystkim fakt, że akcja działa się znacznie za szybko, przez co czytelnik nie raz mógł pogubić się w wydarzeniach, nie mówiąc już o fakcie, że autorka nie zdecydowała się nawet bardziej wgłębić w temat wojny pomiędzy dwoma państwami, co bez wątpienia nie było zbyt dobrym posunięciem.
Mimo wszystko niezwykle zżyłam się z przedstawionymi tu bohaterami, a całość przeczytałam niemalże jednym tchem, dlatego też nie mogę zaprzeczyć iż była to naprawdę dobra książka, do której nie raz zdecyduję się wrócić.

Dotychczas, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja, z przyjemnością zapoznawałam się z książkami, w których to dość istotną rolę odgrywali dawni bożkowie, czy to z mitologii nordyckiej, greckiej, rzymskiej, chińskiej, bądź też – jak w tym przypadku – słowiańskiej, do której ostatnimi czasy mam niemałą słabość i sądzę, że nie szybko ulegnie to zmianie.
Do „Niegodziwych...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mimo iż ostatnimi czasy postanowiłam odłożyć na chwilę na bok fantasy i science fiction, przychodzę do was z nową książką, która w pewnym sensie zdołała przyciągnąć moją uwagę i wzbudzić nie małą ciekawość. Ale do rzeczy. Pierwszym, co wzbudziło moje zainteresowanie w tej lekturze był bez wątpienia opis, dzięki któremu cała ta powieść zapowiadała się dość obiecująco, dopiero potem spojrzałam na całkiem niezłą okładkę. Uznałam, że przecież raz się żyje i tak, teraz mogę podzielić się z wami moja opinią.
Nie da się jednak ukryć, że przedstawiona tu tematyka aż nazbyt przynosi mi na myśl serię autorstwa J.K. Rowling, która podbiła serca nie małej ilości czytelników. Nie jestem pewna, czy było to celowe nawiązanie, inspiracja, bądź też nieświadome działanie, ale osobiście odniosłam wrażenie, że było tak, a nie inaczej.
Najbardziej przeszkadzało mi tutaj pojednanie umysłów głównej bohaterki z Eranem, która aż nadto przynosiła mi na myśl więź łączącą Harry'ego z Voldemortem. No cóż, mimo iż nie miała ona takiego charakteru jak podany przeze mnie przykład, było w tym coś, co nie dawało mi spokoju.
Co do wykonania... miejscami śledzenia przestawionej tu akcji było dla mnie nie lada wyzwaniem i po prostu czułam się wykończona samym czytaniem. Język autorki nie do końca przypadł mi do gustu, tak samo jak główna bohaterka nie raz działała mi na nerwy, nie mówiąc już o sztucznych dialogach.
Jak dla mnie jest tu zbyt wiele niedociągnięć, które skumulowane w całość tworzą niezbyt ciekawą całość. Fakt, miejscami zaczynałam się na serio dobrze bawić, jednak nie zmienia to faktu, że przez większość lektury najzwyczajniej w świecie czułam nudę. Wszystko tu działo się niezwykle mozolnie, co bez wątpienia nie zalicza się do pozytywów.
Gdyby dodać tu nieco więcej akcji, bądź też przyśpieszyć pewne wydarzenia, dodać nieco więcej realizmu bohaterom i przeprowadzanym przez nich dialogom, mogłabym ocenić tę książkę na 5/10. Jest to jednak zwykłe gdybanie i na ten moment muszę zadowolić się 4/10.

Mimo iż ostatnimi czasy postanowiłam odłożyć na chwilę na bok fantasy i science fiction, przychodzę do was z nową książką, która w pewnym sensie zdołała przyciągnąć moją uwagę i wzbudzić nie małą ciekawość. Ale do rzeczy. Pierwszym, co wzbudziło moje zainteresowanie w tej lekturze był bez wątpienia opis, dzięki któremu cała ta powieść zapowiadała się dość obiecująco,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Kryminały skandynawskie mają to do siebie, że pałam do nich nie małą sympatią, nie tylko dlatego, że charakteryzują się niesamowitym klimatem i cudnymi opisami tamtejszej przyrody, - która moim zdaniem zalicza się do miana przecudownej - lecz także wielu tamtejszych pisarzy, stało się po prostu mistrzami tego gatunku. A jak się można domyśleć, musiały być ku temu powody.
Od razu wiedziałam, że ta książka ma w sobie coś, co podbije moje serce. I nie chodzi mi tu tylko i wyłącznie o dość mocne skojarzenia z Camillą Lackberg, zarówno biorąc pod uwagę opis i okładkę, po prostu czułam, że cała ta powieść okaże się istnym strzałem w dziesiątkę. Nie myliłam się zresztą.
To, co najbardziej chwyciło mnie tutaj za serce to akcja. Akcja, akcja i jeszcze więcej akcji, Tu ciągle coś się dzieje, tajemnica przeplata się z tajemnicą, a gdy już myślimy, że w końcu udało nam się wytropić mordercę, okazuje się, że dostajemy zwykłego pstryczka w nos i musimy szukać dalej.
Bardzo podobał mi się motyw, że główny podejrzany stał się także głównym celem mordercy, przez co cała ta historia nabrała jeszcze większego charakteru. Najbardziej zastanawiał mnie jednak fakt, jak mordercą może być osoba, która zginęła parę miesięcy wcześniej? Uwierzcie mi, wszystko zostało tu dopracowane niemalże do perfekcji i musiałabym na siłę doszukiwać się rzeczy, które nie przypadłyby mi do gustu.
Twórczość Madsa Peder Nordbo jest dla mnie zupełną nowością, jednak nie ukrywam, że nazwisko tego autora na dobre zagości na mojej liście czytelniczej i z niecierpliwością wyczekiwać będę jego kolejnych publikacji.
Jeżeli wy także jesteście ogromnymi fanami dobrych kryminałów, bądź też lubicie nieco chłodniejsze klimaty, z pewnością odnajdziecie się w "Pustelniku", który bez wątpienia podbije wasze serca i umysły, do tego stopnia, że nie będziecie w stanie przestać analizować przedstawionych tam zdarzeń przez najbliższe kilka dni. Polecam z całego serduszka.

Kryminały skandynawskie mają to do siebie, że pałam do nich nie małą sympatią, nie tylko dlatego, że charakteryzują się niesamowitym klimatem i cudnymi opisami tamtejszej przyrody, - która moim zdaniem zalicza się do miana przecudownej - lecz także wielu tamtejszych pisarzy, stało się po prostu mistrzami tego gatunku. A jak się można domyśleć, musiały być ku temu powody....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

"Człowiek, który był Czwartkiem", to powieść, co do której miałam nie małe oczekiwania. Zachęcały mnie do niej liczne pochlebne opinie, zachwalające, jaka to ona nie jest cudowna, ciekawy opis, a także chwytliwe hasło na okładce "Jedna z najsłynniejszych powieści brytyjskich XX wieku!". Jak jednak prezentuje się w odzwierciedleniu rzeczywistym?
Nie ukrywam, że czuję się potwornie zawiedziona, bo miałam nadzieję na coś niezwykłego, co wgniecie mnie w fotel i o czym będę wspominać przez kilka najbliższych miesięcy. Okazało się jednak, że jest z goła inaczej i to, co miało być najlepsze w całej powieści, okazało się jednym wielkim wyolbrzymieniem, a prawda prezentowała się o wiele gorzej.
Sam pomysł, na tego typu książkę uważam za rewelacyjny. Członkowie nielegalnej bandy, której członkowie kryją się pod nazwami dni tygodnia, a więc składała się z siedmiu członków, a najważniejszym z nich jest Niedziela, mógłby wypalić, gdyby w międzyczasie pomysł nie legł wypaleniu. O ile koncepcja wniknięcia w to środowisko jak najbardziej mi się podobała, tak sama kreacja tych przestępców pozostawia wiele do życzenia, gdyż autor stworzył ich na takich, co mówią dużo, no i praktycznie na tym się kończy, bo niemalże nie robią nic.
Sam styl, jakim charakteryzuje się autor nie jest zły, ale nie zalicza się do najwybitniejszych. Dość często spotykałam się z tym, że nie podobały mi się przedstawione przez niego opisy, a miejscami strasznie irytowały mnie wręcz sztuczne dialogi.
Nie, bez wątpienia nie jest to książka dla mnie. Być może spowodowane jest to zbyt wielkimi oczekiwaniami, bądź też różnicą czasu, tak czy inaczej nie ulega wątpliwości, że najprawdopodobniej nie zdecyduję się przeczytać jej ponownie, a szkoda, bo miałam nadzieję, na jeden z lepszych kryminałów tego roku.

"Człowiek, który był Czwartkiem", to powieść, co do której miałam nie małe oczekiwania. Zachęcały mnie do niej liczne pochlebne opinie, zachwalające, jaka to ona nie jest cudowna, ciekawy opis, a także chwytliwe hasło na okładce "Jedna z najsłynniejszych powieści brytyjskich XX wieku!". Jak jednak prezentuje się w odzwierciedleniu rzeczywistym?
Nie ukrywam, że czuję się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest to już moja piąta książka Kurta Vonneguta, z którą miałam okazję się zapoznać i bez wątpienia muszę przyznać, że cała ta przygoda z jego twórczością nie nudzi mi się nawet przez chwilę, gdyż w każdej jego kolejnej publikacji znajduję coś zupełnie innego, co w pewien sposób podbija moje serce i budzi uśmiech na myśl o tym autorze.
Bez wątpienia jest to zupełnie inna powieść od poprzednich i mimo iż nadal umieszczona jest w tematyce wojny oraz obrazuje, jak zmienia się ludzka psychika, tym razem bez wątpienia nacechowana jest znaczną ilością polityki, przez co staje się o wiele bardziej nie tyle kontrowersyjna, co unikalna.
Jest tu pełno uwikłań i prawdę powiedziawszy niczego do końca nie możemy być pewni. Vonnegut przedstawił nam tutaj dziennikarza, który jako amerykański szpieg odegrał dość znaczącą rolę w wojnie, za co musiał liczyć się z nie małym zagrożeniem oraz konsekwencjami. Nawet wizją zbliżającej się śmierci.
Mimo iż cała ta książka została napisana w dość prześmiewczym stylu, - podobnie jak większość publikacji tego autora - nie da się ukryć, że przedstawiona tu treść budzi całe morze emocji, a jej potworny wręcz realizm, miejscami powala na kolana.
Właśnie to jest cudowne w tej książki. Mimo ciężkiej tematyce, całość została przedstawiona jako niemalże kpina, a mimo wszystko jej przesłanie trafia do czytelnika, przez co może on wyciągnąć własne wnioski.
Z twórczością Kurta Vonneguta zapoznaję się od dobrych dwóch lat, ale mimo wszystko niezwykle miło było go zobaczyć w tej odsłonie, bo mimo upływu lat, cała ta powieść wciąż pozostaje niewiarygodnie wręcz aktualna.

Jest to już moja piąta książka Kurta Vonneguta, z którą miałam okazję się zapoznać i bez wątpienia muszę przyznać, że cała ta przygoda z jego twórczością nie nudzi mi się nawet przez chwilę, gdyż w każdej jego kolejnej publikacji znajduję coś zupełnie innego, co w pewien sposób podbija moje serce i budzi uśmiech na myśl o tym autorze.
Bez wątpienia jest to zupełnie inna...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Interesuje was historia Polski? Czy zastanawiacie się, jak mogło wyglądać życie naszych dawnych władców? A może po prostu nie mogliście doczekać się kontynuacji serii Elżbiety Cherezińskiej? Jeżeli odpowiedź na którekolwiek z tych pytań brzmiała twierdząco, możecie brać pod uwagę "Wojenną koronę".
Przyznaję, że o twórczości Elżbiety Cherezińskiej słyszałam co nieco już dobre cztery lata temu, jednak dopiero teraz zdecydowałam się nadrobić straty i zapoznać z jedną z jej serii. Mimo iż osobiście nie przepadam za historią samą w sobie, wierzyłam, że to, co zafunduje mi autorka nie będzie tylko i wyłącznie suchymi faktami, a kawałem naprawdę wciągającej opowieści, której pamiętać będę przez długie lata. Nie przeliczyłam się zresztą.
Ta kobieta ma w sobie coś, że nawet najbardziej banalną akcję potrafi uczynić ciekawą. Mimo iż jej powieści nie zaliczają się do krótkich, czyta się je w niemalże ekspresowym tempie, bo po prostu nie mogłam doczekać się dalszego rozwoju akcji. Od samego początku zapałałam sympatią do tutejszych bohaterów, w tym i samego Władysława Łokietka, który swoją osobą potrafił zauroczyć czytelnika, mimo iż jego zachowanie nie zawsze można było nazwać godnym władcy.
Najbardziej spodobała mi się bezpośredniość autorki, ona nie owijała brutalnej prawdy w piękne słowa, jak coś było okrutne, to właśnie takim je przedstawiała. Należy jednak pamiętać, że opisane przez nią wydarzenia mają miejsce jeszcze przed chrztem Polski, a co za tym idzie tamtejsza kultura i światopogląd funkcjonował zupełnie inaczej niż chociażby parę wieków później.
Powiem tak, jeśli pozostałe książki autorki są chociażby tak dobre jak ta tutaj, brałabym je w ciemno, bez najmniejszego wahania. I mówię to jako osoba, dla której historia była zmorą od wczesnych lat podstawówki. Uwielbiam ją za akcję, bohaterów, ciekawą scenerię oraz świetne opisy, które niemalże natychmiast pobudzają moją wyobraźnię.

Interesuje was historia Polski? Czy zastanawiacie się, jak mogło wyglądać życie naszych dawnych władców? A może po prostu nie mogliście doczekać się kontynuacji serii Elżbiety Cherezińskiej? Jeżeli odpowiedź na którekolwiek z tych pytań brzmiała twierdząco, możecie brać pod uwagę "Wojenną koronę".
Przyznaję, że o twórczości Elżbiety Cherezińskiej słyszałam co nieco już...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Premiera "Szkodliwej Medycyny" miała miejsce w 2008 roku, to znaczy dobre jedenaście lat temu, wydawać by się mogło, że temat się przedawnił, stracił na ważności. W końcu w tym czasie rozwój nauki poczynił olbrzymi postęp, dlaczego więc mielibyśmy przejmować się czymś, co w założeniu powinno nas chronić? Nic bardziej mylnego. Mimo upływów lat, temat nadal jest aktualny i to, co wydołowało nam się zaledwie zwykłą przeszłością, nadal ma w sobie dużo realizmu.
Jako osoba, która wiąże swoje plany z medycyną, czułam się niezwykle podekscytowana, gdy znalazłam tą książkę w swoich rękach. Przyznajcie się, kto z was nie szukał kiedyś pomocy w świetnie reklamujących się suplementach diety, bądź też nie myślał o zabiegu upiększającym? Z pewnością takowych przypadków jest bardzo, ale to bardzo niewiele.
Każdy z nas uwielbia skandale, jednak mało kto lubi odgrywać w nich główną rolę. A prawda jest taka, że w tym wypadku to my jesteśmy tu dość istotnymi pionkami. Medycyna, czyli coś, co powinno nas chronić, ma swoje ciemne i jasne strony i o ile mówi się o tych drugich, tak pierwszy temat pojawia się znacznie rzadziej.
Ben Goldacre jest dziennikarzem, którego celem stało się zdemaskowanie samozwańczych dietetyków, serii kosmetycznych, chirurgii plastycznych czy produkcji leków, które nie tylko nie zawsze działają, lecz także często albo przynoszą odwrotny efekt, bądź też niosą za sobą konsekwencje, poprzez zawieranie chociażby trujących substancji.
To temat, który ma wielu sprzymierzeńców jak i przeciwników, jednak fakt jest jeden. Nie powinniśmy w stu procentach ufać reklamom i jak głosi stare, ale dobre przysłowie, mieć na uwadze, że "Co do wszystkiego to do niczego".
Autor w prosty i nieco sarkastyczny sposób przedstawia fakty, dla jednych znane, dla drugich mogące być kompletną nowością; które są owocem jego wieloletniego zbierania informacji z najróżniejszych źródeł. Dzięki temu, że mówi rzeczowo i przedstawia fakty w przystępny dla przeciętnego odbiorcy sposób, książka ta jest rewelacyjna dla miłośników spisków, bądź też osób, które chciałyby poszerzyć swoją wiedzę w tym temacie. Osobiście jestem w niej bardzo zadowolona.

Premiera "Szkodliwej Medycyny" miała miejsce w 2008 roku, to znaczy dobre jedenaście lat temu, wydawać by się mogło, że temat się przedawnił, stracił na ważności. W końcu w tym czasie rozwój nauki poczynił olbrzymi postęp, dlaczego więc mielibyśmy przejmować się czymś, co w założeniu powinno nas chronić? Nic bardziej mylnego. Mimo upływów lat, temat nadal jest aktualny i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

James Frey to kultowy autor, który osobiście kojarzy mi się z niczym innym jak znakomitą serią Endgame, która pochłonęła wielu młodych jak i nieco starszych odbiorców. Bez wątpienia była to trylogia, której się tak łatwo nie zapomina, dlatego też, gdy tylko dowiedziałam się o premierze "Miliona małych kawałków" i szybko skojarzyłam fakty, w mojej głowie pojawiło się pytanie. Czy owa książka może mnie zachwycić niemalże tak samo jak poprzednie? Czy cała ich magia nie wyparowała po zakończeniu serii?
Jak to mówią, do odważnych świat należy i osobiście niewiele myśląc, czym prędzej chwyciłam mój egzemplarz książki i zabrałam się za lekturę. Powiem tak. Nie spodziewałam się, że cała ta lektura zaskoczy mnie aż tak bardzo. Już na samym starcie przeżyłam nie mały szok, gdy zostałam wrzucona w akcję, o której wcześniejszych wydarzeniach nie miał w gruncie rzeczy pojęcia nawet główny bohater!
James budzi się z samolocie z poważnymi obrażeniami i nie ma pojęcia, co się z nim działo przez ostatnie dwa tygodnie. Film mu się zupełnie urwał, a wszystko to dzięki "niewielkiej pomocy" środków odurzających. Następnie trafia do ośrodka USA, gdzie według założeń powinien zostać wyleczony z uzależnienia. W końcu dotychczas udało się to aż siedemnastu procentom przebywających!
Bez wątpienia nie jest to książka dla każdego. Przez pewien czas nie byłam nawet pewna czy jest odpowiednia dla mnie, bo mimo iż czułam się zafascynowana, przedstawiony tu świat przerażał mnie swoim realizmem i niewyobrażalną wręcz wulgarnością. W gruncie rzeczy nic nie wygląda tu jak powinno. Książka nie jest składna, pojawiają się tu liczne powtórzenia, błędy interpunkcyjne, dialogi, które w gruncie rzeczy nie są dialogami, jednak pojawia się pytanie, czy to właśnie nie tak powinna wyglądać książka o uzależnieniu? Cholernie dobrze obrazuje jak bardzo zepsuty jest nasz świat, jak bardzo my możemy być zepsuci.
"Milion małych kawałków" to powieść o uzależnieniu i walce z samym sobą, walce z światem, o lepsze jutro, które może nigdy nie nadejść. Uzależnienie to stan, z którego nie każdemu uda się uciec i czasami mimo szczerych intencji, chęć sięgnięcia po dany produkt jest dużo silniejsza od ludzkiej wolnej woli.
To powieść dla osób silnych, które nie boją spotkać się z okrutną rzeczywistością. Być może niektórzy odnajdą w głównym bohaterze cząstkę siebie. Zagubioną, pragnącą znaleźć rozwiązanie. Tylko czy takowe istnieje? Bez wahania polecam wam tą książkę!

James Frey to kultowy autor, który osobiście kojarzy mi się z niczym innym jak znakomitą serią Endgame, która pochłonęła wielu młodych jak i nieco starszych odbiorców. Bez wątpienia była to trylogia, której się tak łatwo nie zapomina, dlatego też, gdy tylko dowiedziałam się o premierze "Miliona małych kawałków" i szybko skojarzyłam fakty, w mojej głowie pojawiło się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mówią, że przeciwieństwa się do siebie przyciągają, skoro tak, to na świecie trudno o dwoje tak bardzo różnych od siebie osób jak Tate i Trevor. Ona jest czystym ogniem, rozgadana i pełna energii, a on spokojny i nieco wycofany. Los chciał, że spędzili razem noc, co na dobre zmieniło relacje między nimi. Trevor wycofywał się z jej życia, a jednocześnie starał się pomóc dziewczynie z demonami przeszłości. Pytanie tylko czy po tym wszystkim ich wzajemne relacje nadal można zaliczyć do przyjaźni?
Bianca Iosivoni, to autorka, której samo nazwisko sprawia, że w ciemno zdecydowałabym się sięgnąć po którąkolwiek z jej powieści. To kobieta, która niezwykle zwinnie posługuje się swoim warsztatem pisarskim, w dodatku robi to w tak niesamowity sposób, że już na wstępie jest w stanie przejąć serce czytelnika.
Ponadto wykreowani przez nią bohaterzy są niesamowici pod wieloma względami. Najcudowniejsze w nich jest to, że mimo iż na samym początku przypisane są im pewne cechy, szybko okazuje się, że oprócz nich potrafią zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni i pokazać swoje zupełnie inne oblicze. Najbardziej podobał mi się przedstawiony tu motyw przyjaźni, który mimo iż w pewnym momencie został wystawiony na próbę, był obecny. Obydwoje mieli po części w sobie wsparcie bo obydwoje przeżyli nie mało i właśnie to jest w tym wszystkim niesamowite.
Z tego co pamiętam ostatnio tak dobre skojarzenia miałam w przypadku "Hopeless", które mimo iż czytałam jakiś czas temu, na dobre zagościło w moim serduszku i jestem niemalże pewna, że tak samo będzie w tym przypadku, rzecz jasna mam także nadzieję, że ostatni, finałowy tom tej serii również na dobre zapisze się w mojej pamięci, żebym nie tylko chciała wracać do niego myślami, lecz także od czasu do czasu odświeżać przedstawioną ta fabułę, tak jak planuję to zrobić w przypadku trzech pierwszych części.
Jeżeli chodzi zaś o samą akcję, zdaję sobie sprawę, że nie jest ona nie wiadomo jak niezwykła i na rynku są setki jak nie tysiące podobnych tematycznie książek, jednak to właśnie "First Last Night" oraz pozostałe tomy serii "First" mają w sobie coś, co sprawia, że nie sposób o nich zapomnieć. Niesamowici bohaterzy, świetna realizacja no i sceneria, którą osobiście kojarzę z Biancą Iosivoni. To zestaw, obok którego po prostu nie da się przejść obojętnie!
Podsumowując, jeżeli zastanawiacie się, czy warto sięgnąć po tę książkę, bądź też podarować ją komuś na zbliżające się święta, osobiście mogę wam ją polecić z całego serduszka, bo wiem, że to co w niej znajdziecie zadowoli was, bądź innych miłośników lekkich młodzieżówek bądź young adult, bo sądzę, że tą książkę można podciągnąć pod te dwie kategorie.

Mówią, że przeciwieństwa się do siebie przyciągają, skoro tak, to na świecie trudno o dwoje tak bardzo różnych od siebie osób jak Tate i Trevor. Ona jest czystym ogniem, rozgadana i pełna energii, a on spokojny i nieco wycofany. Los chciał, że spędzili razem noc, co na dobre zmieniło relacje między nimi. Trevor wycofywał się z jej życia, a jednocześnie starał się pomóc...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Autobiografia to gatunek po który sięgam baaardzo rzadko i szczerze mówiąc nie pamiętam do końca, kiedy ostatnio miałam w ręce cokolwiek powiązanego z tą tematyką. Gdybym jednak miała za każdym razem czytać o wyidealizowanym życiu znanych osób oraz o ich drodze dojścia na szczyt, - z czym wielu kojarzy się ten gatunek - to chyba dałabym sobie z nim spokój.
Na szczęście na świecie są jeszcze inne, niesamowite książki, nie tylko wymyślone, lecz także takie, które zostały oparte na własnych doświadczeniach, których treść potrafi powalić na kolana. A takową autobiografia bez dwóch zdań jest "Bądźmy dobrej myśli".
Ja tak teraz o tym myślę, to cała ta fabuła wydaje mi się wręcz nieprawdopodobna i rodem z jakiegoś thrillera i aż dziw pomyśleć, że przydarzyła się w prawdziwym życiu. Carolina wiodła zwyczajne życie. Do czasu aż dostała dość nietypową wiadomość od swojego chłopaka z hasłami i instrukcjami dla dziewczyny w razie jego śmierci, kończąc wiadomość słowami "Bądźmy dobrej myśli", które ostatecznie stały się tytułem jej historii. Sytuacja wydała jej nie nad wyraz dziwna, a potęguje ją wydarzenie, które ma miejsce parę miesięcy później. Aksel nie żyje. Carolina znalazła rankiem jego martwe ciało i za wszelką cenę stara się zrozumieć całe to zdarzenie. Tylko czy będzie w stanie to zrobić?
Jest to jedna z lepszych i zarazem najbardziej szokujących książek ostatniego półrocza jaką miałam okazję przeczytać. Nie tylko świetnie obrazuje dramatyzm całej tej sytuacji, lecz także pozwala czytelnikowi wyciągnąć swoje własne wnioski i zastanowić się nieco nad swoim własnym życiem.
Styl jak i wykonanie występuje tu na wysokim poziomie i aż przechodzą mnie dreszcze na myśl o tych wszystkich doświadczeniach autorki, z którymi musiała się zmierzyć, a także trudności jaką zapewne musiało jej sprawić spisanie tego wszystkiego na papier i zarazem rozdrapanie starych ran i głębsze zastanowienie się nad całą tą sytuacją.
Jestem zdania, że mimo iż jest to rewelacyjna książka, nie jest ona przeznaczona dla wszystkich. Na pewno zachęcam raczej starszych czytelników do zapoznania się z jej treścią, bądź takich osób, które czuję się dostatecznie dorosłe na otworzenie się na bardzo poważną i chwytającą za serce historie. Bo sama miejscami miałam z tym problem.
Z kart tej powieści dosłownie kipi ból i cierpienie. To nie do pojęcia, jak bardzo może cierpieć osoba, która w gruncie rzeczy nie jest winna za zaistniałą sytuację, a jednak w gruncie rzeczy to wszystko wraca do niej raz po raz, momentami ze zdwojoną siłą. Bo takie jest cierpienie. Uderza w nas wtedy, gdy stajemy się bezbronni.

Autobiografia to gatunek po który sięgam baaardzo rzadko i szczerze mówiąc nie pamiętam do końca, kiedy ostatnio miałam w ręce cokolwiek powiązanego z tą tematyką. Gdybym jednak miała za każdym razem czytać o wyidealizowanym życiu znanych osób oraz o ich drodze dojścia na szczyt, - z czym wielu kojarzy się ten gatunek - to chyba dałabym sobie z nim spokój.
Na szczęście na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

George R.R. Martin, to autor, który lubi zaskakiwać i nawet w tak małej i niepozornej książeczce potrafi popisać się swoimi umiejętnościami pisarskimi. Aż dziw uwierzyć, że w ciągu nieco ponad stu stron udało mu się osiągnąć znacznie większy poziom niż setkom autorów rozszerzających swoje fantazje na wielotomowe serie. Jak widać, jest to świetny przykład na to, że nie zawsze więcej znaczy lepiej, a w tym wypadku jest wręcz przeciwnie i ten minimalizm wydaje się w stu procentach wystarczający.
Jest to moja piąta książka tego autora, którą miałam okazję przeczytać i przyznaję, że mimo iż nie zalicza się do najlepszych, z pewnością znajduje się na czołówce. Po moim niezbyt przyjemnym spotkaniu z jego pierwszą powieścią "Światło się mroczy", uznałam, że dam mu jeszcze jedną szansę, tym bardziej, że dotychczas byłam pod wrażeniem jego kreacji rzeczywistości i to właśnie dlatego jego opowiadanie "W domu robaka" trafiło w moje ręce.
Przyznaję, że gdybym nie dowiedziała się o wznowieniu publikacji tego wydania, w życiu nie przyszłoby mi przez myśl, żeby się z nią zapoznać. Popełniłabym jednak wtedy olbrzymi błąd i bez wątpienia miałabym czego żałować.
Jest to historia zaliczająca się do gatunku dark fantasy, w której oprócz oryginalnej fabuły, pojawiają się też inne wątki, takie jak wiara i śmierć. To od nas zależy, czy odkryjemy w niej głębsze znaczenie, czy też potraktujemy ją jako zwykłą lekturę, nie zmienia to jednak faktu, że sam Martin przedstawił tu w nieco prześmiewczy sposób współczesne religie.
Gdy świat zaczął chylić się ku upadkowi, a ludzie wraz z innymi istotami zostali zmuszeni do zamieszkania w podziemnych miastach, nastał pewien porządek. Ludzie zjadali jękoli, a jękole zjadali ludzi, a tym samym stali się dla siebie wrogami. Jękole, niemające gałek ocznych stworzenia, którym światło sprawiało ból, zamieszkali głęboko, głęboko pod ziemią, a ludzie zajęli górne piętro podziemia.
Żeby jednak kolej rzeczy mogła dalej trwać, ktoś musiał dostarczać ludziom mięsa. Śmiałkowie zapuszczali się w głąb ziemi, byleby tylko zdobyć pożywienie. Raz wracali, innym razem słuch o nich zaginął. Bez sprzecznie jednym z największych łowców jękoli był Dostarczyciel Mięsa. Skrywał on jednak jakąś mroczną tajemnicę, którą Annelyn wraz z swoimi kompanami postanowili odkryć i przy okazji zabić oszusta.
Pech, bądź przeznaczenie sprawiło, że Annelyn uciekając od śmiertelnego niebezpieczeństwa, wkroczył w świat, o którym dawniej nie miał pojęcia. Odkrył, że historia o Białym Robaku, w którego wierzył jego lud jest brednią, a prawdziwym zagrożeniem nie są jękole, lecz istoty, który czają się dużo głębiej.
Ktoś kiedyś dobrze napisał, że George R.R. Martin to autor, którego albo się kocha, albo się nienawidzi i mogę się z tym zgodzić. Osobiście najprawdopodobniej zaliczam się do tej pierwszej grupy - no może pomijając jeden mały zgrzyt - i mam nadzieję, że reszta twórczości tego autora okaże się równie niesamowita co te, które dotychczas było mi dane przeczytać.
Jeżeli więc zastanawiacie się, czy warto sięgnąć po "W domu robaka", moja odpowiedź brzmi "tak", i podobnie brzmiałaby zapewne w przypadku innych jego książek, jednak to wszystko zależy od waszych własnych upodobań i rzecz jasna od was samych.

George R.R. Martin, to autor, który lubi zaskakiwać i nawet w tak małej i niepozornej książeczce potrafi popisać się swoimi umiejętnościami pisarskimi. Aż dziw uwierzyć, że w ciągu nieco ponad stu stron udało mu się osiągnąć znacznie większy poziom niż setkom autorów rozszerzających swoje fantazje na wielotomowe serie. Jak widać, jest to świetny przykład na to, że nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mimo iż Halloween mamy już dawno za sobą, nie znaczy to jednak, że jest to powód, żeby zrezygnować z czytania horrorów. W szczególności takich, podczas których dosłownie ciarki przechodzą nam po plecach. A przynajmniej, gdy właśnie takie było założenie.
"Więcej upiornych opowieści po zmroku" to króciutki zbiór opowiadań, który powstał na przełomie lat osiemdziesiątych. Mimo iż obecnie miejscami może spotykać się z ironicznym uśmiechem, gdyż całe te historie budziły grozę w tamtych czasach, tak i teraz może spotkać się z uznaniem miłośników klasyków.
Jako osoba, która lubi horrory, jednak z sensowną dawką grozy, czuję się usatysfakcjonowana, mimo iż niektóre sytuacje wydawały mi się aż nadto irracjonalne. Jednak czy nie oto chodzi w tym gatunku? Jak najmniej logiki, jak najwięcej strachu?
W dodatku całość przeczytałam w niemalże ekspresowym tempie i pewnie wyrobiłabym się w ciągu czterdziestu minut, gdyby nie fakt, że miejscami wolałam poświęcić nieco więcej czasu na przyjrzenie się obrazkom, które krótko mówiąc są po prostu genialne. Ogólnie całe to wydanie zachwyca w każdym najmniejszym stopniu. Przepiękna twarda oprawa, która świetnie prezentuje się na półce, miła dla oka czcionka, a także rysunki, które nadają historii nutki dreszczyku. Jak dla mnie bomba.
Ogromy minusem jest tutaj dość ubogi warsztat pisarki autora. Rozumiem, że niezwykle trudno jest zachwycić czytelnika podczas opowiadania liczącego sobie dwie strony, jednak w tym wypadku autor mógł zdecydować się na dobre mniej, a lepiej, gdzie skupiłby się na najlepszych swoim zdaniem opowieściach i zdecydował się je nieco bardziej rozwinąć. Wtedy zarówno jego historie ujrzałyby światło dzienne, jak i czytelnik miałby możliwość nie tylko lepszego poznania bohaterów, lecz także nieco bardziej dogłębnego zapoznania się z otoczeniem i wydarzeniami.
Podsumowując, nie jest to zła książka, szczególnie jeśli wzięlibyśmy pod uwagę rok, w którym została wydana. W tamtych czasach z pewnością budziła strach, jednak obecnie pozostało w niej niewiele grozy i miłośnicy mocnych horrorów mogliby poczuć się zawiedzeni. Jeżeli jednak lubicie klasyki, bądź też chcecie rozpocząć swoją przygodę z tym gatunkiem od czegoś nieco delikatniejszego, w tedy nic nie powinno stać wam na przeszkodzie do zapoznania się z tą książką.

Mimo iż Halloween mamy już dawno za sobą, nie znaczy to jednak, że jest to powód, żeby zrezygnować z czytania horrorów. W szczególności takich, podczas których dosłownie ciarki przechodzą nam po plecach. A przynajmniej, gdy właśnie takie było założenie.
"Więcej upiornych opowieści po zmroku" to króciutki zbiór opowiadań, który powstał na przełomie lat osiemdziesiątych....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Tajemnice, tajemnice i jeszcze raz tajemnice. Nic tak bardzo nie rani jak niedopowiedziane słowa. Prawda jest taka, że im dłużej je skrywamy, tym z większą siłą uderzą w nas oraz tych, których staramy się przed nimi ochronić. Czy da się jednak przebaczyć coś, co można by uznać za wręcz niedopuszczalne?
"Zaufaj mi jeszcze raz" to drugi tom debiutu Magdaleny Krauze, a mianowicie "Czekałam na ciebie". O ile pierwszy tom miejscami wydawał mi się zbyt słodki, tak ten przypadł mi do gustu w niemalże stu procentach. Ogólnie jestem pod wrażeniem, że mimo iż jest to debiut autorki, całość wyszła jej naprawdę bardzo dobrze i wielu bardziej rozpoznawalnych autorów miałoby jej czego pozazdrościć. Przynajmniej jeśli skupilibyśmy się w głównej mierze na początku jej przygody pisarskiej.
Akcja powieści rozpoczyna się w momencie zakończenia tomu pierwszego, co jest całkiem dobrym zabiegiem, bo dzięki temu uniknęliśmy niepotrzebnych luk czasowych, niedopowiedzeń i setek niepotrzebnych pytań, dlaczego tak, a nie inaczej.
Paulina potrzebuje czasu, żeby przemyśleć, czy jest w stanie wybaczyć Igorowi jego potworny błąd. Ukrywał przed nią dziecko, podczas gdy ona zaczynała myśleć o nich nieco bardziej poważnie. Bohaterka podstępując z jednej strony nieco zbyt uczuciowo, spakowała swoje rzeczy i wyjechała do Karpacza, żeby przemyśleć całe to wydarzenie. Tam właśnie poznaje Adama, dla którego los także nie był łaskawy. Jednocześnie w jej myślach ciągle siedzi Igor, który za wszelką cenę stara się wyjaśnić jej wszystko i naprawić swój błąd. Byleby tylko dać im drugą szansę.
Jedną z większych wad jakich się tu dopatrzyłam - i nie jest tu zbyt mała ilość stron, chociaż i tu miałam powód do smutku, bo zakończyłam tę historię znacznie szybciej niż planowałam - jest chyba dość lekkomyślne i irracjonalne zachowanie Pauliny, która za wszelką cenę stara się trzymać z daleka od Igora i unikać z nim kontaktu, podczas gdy wie, że być może dzięki jego opowieści znajdzie się dla nich choć nikła szansa. Jeżeli zaś chodzi o całą tą historię, czuję się lekko zawiedziona. Spodziewałam się czegoś bardziej tajemniczego, a tu dostaliśmy totalnie zagmatwaną i miejscami wręcz nieprawdopodobną historyjkę.
Mimo wszystko bardzo podobał mi się styl jak i szybkość i przebieg akcji. Można by pomyśleć, że w takim przypadku w pewnym momencie autorce mogłoby zabraknąć pomysłów, jednak nic takiego nie ma tu miejsca, a jej historia od początku do końca pozostaje tak samo bardzo ciekawa.
Jeżeli chcecie, możecie po nią sięgnąć, bo z pewnością się na niej nie zawiedziecie, miejcie jednak na uwadze, że jest to drugi tom i żeby wiedzieć, o co w nim chodzi, wypadałoby także zapoznać się z poprzednim. Do czego osobiście serdecznie was zachęcam.

Tajemnice, tajemnice i jeszcze raz tajemnice. Nic tak bardzo nie rani jak niedopowiedziane słowa. Prawda jest taka, że im dłużej je skrywamy, tym z większą siłą uderzą w nas oraz tych, których staramy się przed nimi ochronić. Czy da się jednak przebaczyć coś, co można by uznać za wręcz niedopuszczalne?
"Zaufaj mi jeszcze raz" to drugi tom debiutu Magdaleny Krauze, a...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest jeden dzień w roku, który wyróżnia się spośród innych w sposób szczególnych. To właśnie podczas niego możemy pozwolić sobie na chwilę wytchnienia, życzliwości dla innych, a także obdarować naszych bliskich nie tylko jakimś drobnym podarkiem, lecz także uśmiechem i przebaczeniem. Święta od wielu stuleci mają swój magiczny klimat, dlaczego więc nie przypisać im zasługi połączenia dwojga stworzonych dla siebie osób?
Agnieszka Lingas-Łoniewska, to autorka, do której twórczości pałam nie małą sympatią. Dotychczas miałam już okazję zapoznać się z jej pięcioma powieściami i szczerze mówiąc, nie żałuję poświęconych im godzin. Ta kobieta ma w sobie coś, że jej słowa po prostu chce się czytać. Ciekawy język, tworzenie interesujących, nieprzynudzających wydarzeń oraz kreacja bohaterów do tego stopnia, że nie zdziwiłabym się, jakbym wyjrzała za okno i zobaczyła ich siedzących na jednej z ławek. Ona nie bazuje tylko i wyłącznie na happy endach, mimo iż to o nich głównie lubimy czytać, ona pisze szalenie realistycznie, pokazuje, że życie nie jest jednym wielkim love story i za to ją szanuję.
"Tylko raz w roku" to książka, która nie bez powodu ukazała się pod koniec listopada. Święta zbliżają się wielkimi krokami i to właśnie one są w dość sporym stopniu powiązane z tą lekturą. Nadają jej specyficzną magię, których nie oddałby żaden inny dzień i to właśnie to jest takie niesamowite.
Ela i Kamil poznali się przypadkiem. Ona właśnie przeżywała swój najgorszy dzień w życiu, - mimo iż była to Wigilia - a on szukał ucieczki od swojego pustego, pozbawionego emocji życia. Od razu zapałali do siebie sympatią, która z czasem przerodziła się w coś więcej. Mimo iż byli w sobie szaleńczo zakochani i mogłoby się wydawać, że wszystko idzie w dobrym kierunku, matka Kamila gotowa była zrobić wszystko, byleby tylko ich rozdzielić.
Kamil wyjechał do Paryża, aby wykorzystać swoją życiową szansę na zostanie architektem, a Ela wybrała Polskę, gdzie musiała zająć się dokończeniem szkoły oraz opieką nad mamą. Pech chciał, że coś poszło nie tak, a oni chcąc nie chcąc zaczęli oddalać się od siebie.
Od tamtej pory każde kolejne święta spędzali osobno, jednocześnie myśląc o ich pierwszym spotkaniu. Ich uczucia nie wygasły, jednak żadne z nich nie ma odwagi, żeby naprawić to, co się między nimi popsuło. A może nie ma już czego naprawiać? Czy jest dla nich jakakolwiek szansa? Czy znów połączą ich święta?
Zarówno styl jak i wykonanie występuje tu na bardzo wysokim poziomie, czego zresztą mogłam się spodziewać po tej autorce. Emocje z stron książki dosłownie przelewają się na czytelnika i sprawiają, że on także wraz z głównymi bohaterami przeżywa ich rozterki i nie marzy o niczym innym, aby tych dwoje znowu znalazło się razem. Tyle że życie nie jest aż takie proste.
Osobiście polecam wam tę książkę z całego serca, nie tylko dlatego, że zbliżają się święta. Mimo iż to właśnie Gwiazdka jest tutaj głównym motywem, równie dobrze można by czytać ją w lipcu, a cała ta powieść nadal pozostawałaby jedną wielką bombą emocjonalną.

Jest jeden dzień w roku, który wyróżnia się spośród innych w sposób szczególnych. To właśnie podczas niego możemy pozwolić sobie na chwilę wytchnienia, życzliwości dla innych, a także obdarować naszych bliskich nie tylko jakimś drobnym podarkiem, lecz także uśmiechem i przebaczeniem. Święta od wielu stuleci mają swój magiczny klimat, dlaczego więc nie przypisać im zasługi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

"Świat według Romy". W zasadzie nawet po przeczytaniu tej książki, odczekaniu dwóch dni i głębszym zastanowieniu się o co w niej chodzi, nie jestem w stanie w pełni odpowiedzieć na to pytanie. Powiedzieć, że cała ta książka była nietypowa to niemalże tak samo jak powiedzieć, że księżyc jest daleko. Fakt, jest w tym trochę racji, jednak nadal brak tu precyzji.
Halina Lizak to autorka, z której twórczością spotkałam się po raz pierwszy i nie sądzę, żeby to kiedykolwiek miało ulec zmianie. Po pierwsze od razu widać, że ta kobieta gubi się w narracji. Najpierw rozpoczyna książkę zwracając się bezpośrednio do czytelnika, używając przy tym drugiej osoby liczby pojedynczej, natomiast chwilę później przeskakuje do trzeciej osoby i opisuje wydarzenia z punktu widzenia nieco odległego od wszystkich tych zdarzeń narratora, żeby moment później znowu powrócić do drugiej osoby. I tak przez niemalże cały czas.
Sam jej styl także nie zalicza się do nie wiadomo jak wybitnych. Odnoszę także wrażenie, że miejscami celowo starała się dorzucić tu pewne smaczki w formie nieco trudniejszych słów, a przynajmniej dla standardowego Kowalskiego, no bo umówmy się, raczej mało kto używa w tych czasach takich słów jak jadełko, negujesz czy chociażby trele.
Jeżeli chodzi zaś o sposób opisów, no cóż te także nie są z zbyt wysokiej półki. Dla zrozumienia postanowiłam przytoczyć wam pierwszy lepszy fragment, żebyście mogli zorientować się o co mi chodzi.
"Ejże kobieto! Kot wyprzedził twoje intencje i przybył pierwszy do Antońki! Czytaj znaki kobieto! Na dodatek spotkanie z księdzem?! No dobrze, zakoduję to sobie, lecz teraz nie pora na domysły. Muszę mieć energię na powrót do przestrzeni snu. Wiesz doskonale, że on jest. Czeka w przestrzeni snu. Dostrajasz się..."
Dzięki temu przykładowi macie także wgląd na kolejną z kwestii, jaką miałam zamiar poruszyć, a mianowicie, cała ta książka jest aż nadto naszpikowana poetyckim stylem. Wyniosłe słowa i opisy wcale a wcale nie umilają lektury, a wręcz sprawiają, że każda minuta staje się katorgą. Osobiście nie czułam przy tej książce nic poza irytacją.
Gdybym skupiła się na dialogach, mogłabym powiedzieć, że zostały żywcem wyrwane z jakiegoś dramatu. Uwierzcie mi, nikt już tak nie mówi, nie układa w taki sposób zdań i nie wplata w słowa takiej ilości metafor i nawiązań.
W założeniu miała to być obyczajówka o miłości oraz przepięknych relacjach międzyludzkich, jednak osobiście odnosiłam wrażenie iż jest to nic innego jak test z stylu "spróbuj nie krzyknąć z irytacji". Podsumowując. Jest to kloc, który liczy sobie 437 stron i nie wnosi absolutnie nic do życia czytelnika. Będę z wami szczera, nie widzę tu nic godnego uwagi i bez wątpienia nie zdecyduję się sięgać po kontynuacje.

"Świat według Romy". W zasadzie nawet po przeczytaniu tej książki, odczekaniu dwóch dni i głębszym zastanowieniu się o co w niej chodzi, nie jestem w stanie w pełni odpowiedzieć na to pytanie. Powiedzieć, że cała ta książka była nietypowa to niemalże tak samo jak powiedzieć, że księżyc jest daleko. Fakt, jest w tym trochę racji, jednak nadal brak tu precyzji.
Halina Lizak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdy tylko dowiedziałam się o tej publikacji, nie nie mogłam więcej i zapragnęłam czym prędzej zapoznać się z fabułą kolejnej z książek Agaty Polte, gdyż wiedziałam, że to, co tam zastanę bez wątpienia okaże się jednym wielkim hitem, który pozostanie ze mną na bardzo długo. Dlaczego? Już śpieszę z wyjaśnieniami.
Agata Polte to autorka, z której twórczością spotkałam się dotychczas dwukrotnie przy jej pierwszej publikacji „To, czego nie widać” oraz „Nowe jutro”. „Na przekór” to jej trzecia powieść i trzeba przyznać, że wraz z ukazaniem się kolejnych publikacji, zarówno styl jak i kreacja bohaterów oraz wydarzeń wzrasta, a każda z jej książek staje się lepsza od poprzedniej – co nie znaczy, że wcześniejsze były złe, wręcz przeciwnie, one także wywołały u mnie bardzo pozytywne wrażenie.
I tym razem poruszana tu tematyka nie należy do prostych. Laura najpierw została porzucona przez ojca, gdy miała zaledwie parę lat, a po pewnym czasie opuściła ją także matka, przez co dziewczyna była wychowywana przez babcię. Żeby tego było mało, była pośmiewiskiem wśród rówieśników i z bólem serca patrzyła jak jej dawna najlepsza przyjaciółka zmienia się w jej najgorszą prześladowczynię.
Wytchnieniem okazała się dla niej praca z zwierzętami, zarówno w postaci wolontariatu bądź też dorabiając sobie u zaznajomionego weterynarza. To właśnie wracając z pracy spotyka Filipa i mimo iż całe ich spotkanie bez dwóch zdań nie zaliczało się do zjawiskowych, z pewnością można powiedzieć, że było efektywne, bo od tamtej pory oboje nie będą w stanie o sobie zapomnieć.
Filip stał się jej odskocznią od rzeczywistości. Przy nim zaczęła wierzyć, że los może w końcu się do niej uśmiechnie i że być może Filip okaże się osobą... która nie opuści jej w najmniej spodziewanym momencie i okaże się dla niej nie małym wsparciem. Pech chciał, że nawet taka relacja musiała zostać wystawiona na próbę i niespodziewanie całe życie Laury stanęło do góry nogami i nic ale to nic nie zwiastuje poprawy tego całego bałaganu.
„Na przekór” to powieść, której nie sposób wyrzucić z głowy. Jak już zaczniecie ją czytać, nie oderwiecie się od niej dopóki nie zapoznacie się z ostatnią stroną. Mimo iż temat nie należy do najłatwiejszych, całość czyta się naprawdę szybko i przyjemnie, a wszystko to dzięki niezwykle przyjemnemu stylowi autorki i ciekawym bohaterom, którzy umilają nam lekturę.
To książka, która zyskuje ode mnie trzy głosy na tak i z pewnością jeszcze nie raz pojawi się na moich listach czytelniczych. Polecam ją każdemu, kto chciałby dowiedzieć się czegoś o życiu, bądź też sięgnąć po kawał naprawdę dobrej literatury. Jak najbardziej polecam!

Gdy tylko dowiedziałam się o tej publikacji, nie nie mogłam więcej i zapragnęłam czym prędzej zapoznać się z fabułą kolejnej z książek Agaty Polte, gdyż wiedziałam, że to, co tam zastanę bez wątpienia okaże się jednym wielkim hitem, który pozostanie ze mną na bardzo długo. Dlaczego? Już śpieszę z wyjaśnieniami.
Agata Polte to autorka, z której twórczością spotkałam się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

John Flanagan to autor serii "Zwiadowcy" oraz "Drużyna", które nie tylko są ze sobą powiązane w większym lub mniejszym stopniu, lecz także zdołały zyskać mój nie mały szacunek. Już po raz pierwszy, gdy sięgnęłam po coś spod ręki Flanagana, wiedziałam, że każda jego następna publikacja, będzie przynajmniej na podobnym, jak nie lepszym poziomie.
To, co można mu przepisać, to bez dwóch zdań nie mała fantazja, która bez wątpienia pomogła mu w wykreowaniu tak niesamowitego i świetnie opisanego świata oraz ciekawych i godnych zapamiętania bohaterów, z którymi za każdym razem z bólem serca muszę się rozstać po zakończeniu tomu.
Sam Flanagan pisze lekko i przejrzyście... nie, to nie jest dostatecznie dobre słowo. On dosłownie płynie po całym tym świecie a każdy nawet najmniejszy element jest dopasowany do niemalże perfekcji. Mimo iż głównymi odbiorcami twórczości autora są raczej dzieci i młodzież, jestem więcej niż pewna, że niejeden dorosły zakocha się w przedstawionym tu świecie i z niecierpliwością wyczekiwać będzie flanaganowych nowości.
Jeśli zaś chodzi o tą książkę, a mianowicie "DRUŻYNA: Powrót Temudżeinów" to nie pozostaje ona w tyle za pozostałymi częściami i mimo iż jest to już ósmy tom, nadal potrafi zaskoczyć i to w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Zarówno akcja jak i kreacja bohaterów występuje to na bardzo wysokim poziomie, pojawia się także wartka akcja, niektóre wątki zostają rozwiązane, miejscami pojawiają się też zupełnie nowe. Tak czy inaczej możemy być więcej niż pewni, że nie będziemy narzekać na nudę.
Przyznaję jednak, że mimo iż uwielbiam tę serię, nie jestem jednak zbyt wielką fanką przydługich serii, do których najwidoczniej sam Flanagan ma nie małą słabość. Sami Zwiadowcy ciągnęli się przez czternaście tomów oraz dwie części dodatków, natomiast Drużyna świętuje niedawną publikację ósmej książki z serii. Zaznaczam przy tym, że mimo iż obie te historie darzę nie małą sympatią, tak miejscami odnoszę wrażenie, że całe te wydarzenie celowo rozwlekane są na tak wielką ilość tomów. Dlatego też nie ukrywam, że byłabym przeszczęśliwa, gdybym w końcu mogła zapoznać się z czymś zupełnie odbiegającym od tego całego świata.

John Flanagan to autor serii "Zwiadowcy" oraz "Drużyna", które nie tylko są ze sobą powiązane w większym lub mniejszym stopniu, lecz także zdołały zyskać mój nie mały szacunek. Już po raz pierwszy, gdy sięgnęłam po coś spod ręki Flanagana, wiedziałam, że każda jego następna publikacja, będzie przynajmniej na podobnym, jak nie lepszym poziomie.
To, co można mu przepisać, to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest to trzecia z książek Małgorzaty Garkowskiej, z jaką dotychczas dane mi było się zapoznać. I mimo iż na samym początku wśród październikowych premier nie widziałam nic poza nazwiskiem tej autorki, wiedziałam, że chciałabym się zapoznać z kolejną z jej publikacji, gdyż są one przyjemną odskocznią od książek, po które zazwyczaj decyduję się sięgać, a co za tym idzie, jest to wręcz idealna pozycja na nieco przydługie jesienne wieczory.
Akcja książki nie jest zbytnio zagmatwana, przez co czułam się nieco zawiedziona, bo w poprzednich powieściach autorka już od samego początku zaskakiwała mnie różnymi plot twistami, z którymi miałam nadzieję się tu spotkać. Niestety wcześniej wspomnianych plot twistów było to raczej niewiele, natomiast pojawiło się tu trochę więcej, miejscami absurdalnych wręcz momentów.
Artur, to mężczyzna, którego życie dotychczas toczyło się bez zbędnych zaskoczeń. Mieszkał z kobietą, z którą planował się ożenić i ogólnie wiódł raczej spokojne życie. Do czasu aż nie odkrył, że jego narzeczona nie jest taką świętoszką za jaką wcześniej ją uważał i zdecydował się zerwać zaręczyny. Istnym zbiegiem okoliczności okazało się spotkanie Anny, której jedno spojrzenie wystarczyło, żeby podbić jego serce.
Anna to właścicielka dobrze sobie radzącej firmy. Po tym jak straciła dziecko i pożegnała się z ukochanym, mieszkała samotnie. Cechowała ją niewiarygodna dobroć i bezinteresowność, dlatego też dla wielu nie było niczym dziwnym, że już drugiego dnia przygarnęła pod dach swoją nową pracownicę Ewelinę, która stanęła w progu jej firmy z zaledwie jedną walizką i ogromną nadzieją na znalezienie pracy. Okazuje się, jednak że samo jej pojawienie się w Zamościu ma dużo głębsze znaczenie. Ewelina chce odnaleźć mężczyznę, którego miesiące temu obdarowała nie małym uczuciem, a także... którego dziecko nosi pod sercem.
Jak potoczy się akcja książki? Czy Anna nadal będzie skłonna gościć u siebie Ewelinę, gdy dowie się, że kobieta jest w ciąży? Czy dziewczynie uda się odnaleźć utraconą miłość? Tego i wielu innych rzeczy dowiecie się sięgając po tą książkę!
Ok, skoro nakreśliłam już mniej więcej jak wygląda cała ta sytuacja, to przyszedł czas na krytykę, gdyż to ona jako pierwsza ciśnie mi się na myśl. Niestety, w tym wypadku mimo iż do pałam olbrzymią sympatią do twórczości Małgorzaty Garkowskiej, tak tym razem nie mogę nie wspomnieć o dość licznych potknięciach i niedociągnięciach.
Po pierwsze, nie dowierzałam, że kobieta, która prowadzi swoją własną firmę i właśnie zdecydowała się zatrudnić kobietę, z którą od samego początku było coś nie tak, od razu decyduje się zaoferować jej posadę o pracę, ba!, mieszkanie pod własnym dachem! Cała ta rozmowa kwalifikacyjna wyglądała dość nietypowo, tym bardziej, moje zdziwienie pogłębiło się, gdy Anna zdecydowała się zaproponować jej jakieś lokum. Wiem, na świecie są ludzie bardziej lub mniej bezinteresowni, jednak w tym miejscu powinien pojawić się jakikolwiek instynkt przetrwania. Kobieta widzi ją drugi raz na oczy, nic o niej nie wie, a mimo wszystko decyduje się ją do siebie przygarnąć.
Po drugie, z całych tych opisów wynika, że Ewelina nie zdążyła przepracować chociażby dnia w firmie Anny, bo za pierwszym razem straciła przytomność, a za drugim została w domu, skąd także musiała zabrać ją karetka. No i właśnie tu nasuwa mi się pytanie. Jak można być tak bezinteresownym, żeby proponować opłacenie całego leczenia, zapewniając przy tym, że tak należy zrobić, bo Ewelina jest pracownicą firmy? Przepraszam, ale sama najzwyczajniej w świecie tego nie kupuję.
No i trzecim dość znaczącym minusem będzie zbyt szybka zażyłość pomiędzy Arturem a Anną, gdyż w jednej chwili rozmawiali ze sobą jak dwoje zwyczajnych ludzi, a w drugiej zaczęli wyznawać sobie, jak bardzo są dla siebie ważny, podczas gdy... uwaga, uwaga: znali się zaledwie parę dni.
Jeżeli zaś chodzi o plusy, to bez wątpienia sposób narracji wystąpił tu na dość wysokim poziomie, przez co czytelnik nie mógł narzekać ani na chaotyczną akcję, ani także na zbyteczne monologi wewnętrzne bohaterów, za co autorce należą się nie małe gratulacje.
Mimo wszystko nie mogę jednak zaprzeczyć, że jest to najgorsza z powieści Małgorzaty Garkowskiej, jaką dotychczas miałam okazję czytać. Zarówno pod względem akcji jak i opisów pozostaje daleko w tyle w stosunku do "Życia w spadku" oraz "Czego nie powiedziałam" i osobiście czuję się dość mocno zawiedziona.
Nie zaprzeczam jednak, że z niecierpliwością czekać będą na ukazanie się kolejnej publikacji tej autorki, gdyż mam co do niej nie mały sentyment i wierzę, że jeszcze nie raz uda się jej mnie mile zaskoczyć.

Jest to trzecia z książek Małgorzaty Garkowskiej, z jaką dotychczas dane mi było się zapoznać. I mimo iż na samym początku wśród październikowych premier nie widziałam nic poza nazwiskiem tej autorki, wiedziałam, że chciałabym się zapoznać z kolejną z jej publikacji, gdyż są one przyjemną odskocznią od książek, po które zazwyczaj decyduję się sięgać, a co za tym idzie, jest...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to