-
ArtykułyZbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie! Oto najważniejsze informacjeLubimyCzytać2
-
ArtykułyUrban fantasy „Antykwariat pod Salamandrą”, czyli nowy cykl Adama PrzechrztyMarcin Waincetel1
-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński7
Biblioteczka
Różnorakie wynalazki i cuda techniki pozwalają dzisiaj człowiekowi na dokonywanie przeróżnych rzeczy, o których dawniej ludziom nawet się nie śniło. W XXI wieku można nawet wyruszyć na Księżyc i badać inne planety, z bliska zobaczyć gwiazdy. Da się zrobić praktycznie wszystko. Człowiek uczynił niemożliwe możliwym już w wielu dziedzinach - wciąż jednak nie może dotknąć czasu. Zatrzymać, przyspieszyć. Przeszłość może poznać jedynie za pomocą źródeł historycznych, a przyszłość to tylko wyobrażenia, senne mary. Ale co, gdyby tak wbrew wszelkim prawą przenieść się w odległe stulecie i zawitać na jeden z królewskich dworów?
Katie mieszka w Nowym Jorku wraz z mamą, byłą piosenkarką pop i Dolores, gosposią. Ta pierwsza od córki woli uganiać się za chłopami i zawierać kolejne małżeństwa, a druga oglądać hiszpańskie opery mydlane, zamiast zajmować się domem. Katie często więc ucieka w świat książek. Ma pod swoim łóżkiem własną bilbioteczkę i tam zaszywa się na długie godziny. Pewnego dnia, po powrocie ze szkoły, zabiera się za lekturę listów księżniczki Alicji, córki angielskiej królowej Wiktorii. Jednak przy jednym z akapitów zasypia i budzi się... pod kanapą w Pałacu Buckingam - w XIX wieku. Co ją tam sprowadziło, kogo pozna i jakie tajemnice będzie musiała rozwiązać? Tego dowiecie się, otwierając Kroniki Tempusu...
Od książki K. A. S. Quinn nie wymagałem dużo. Gdy sięgałem po tę powieść, traktowałem ją jako niezobowiązującą, lekką rozrywkę na jeden/dwa dni. Jest ona bowiem dość krótka, chciałem więc odbyć szybką przygodę z podróżami w czasie w tle. I tak też się stało, co prawda Kroniki Tempusu. Królowa musi umrzeć nie są idealnym tytułem czy jakiejkolwiek kategorii arcydziełem, jednak wciągają i na kilka godzin dają zajęcie. I może sama historia jest nieco dziecinna, bo bohaterzy są dość młodzi, a niektóre momenty trochę naciągane, lecz mimo wszystko jestem z lektury zadowolony - nie w stu procentach, jednak jestem.
Książkę czyta się bardzo szybko. Czcionka jest dość duża, stron stosunkowo niewiele, a treść lekka i niewymagająca zbytniego wytężania szarych komórek. Styl autorki również jest dość przystępny, chociaż momentami zgrzytał mi sposób prowadzenia narracji. Ogółem jednak Kroniki Tempusu... są całkiem nieźle napisane, biorąc pod uwagę, że jest to pierwsza książka K. A. S. Quinn.
Nieco zdziwiła mnie treść powieści. Spodziewałem się wiele o podróżach w czasie i wszystkiego, co z tym powiązane, a tymczasem otrzymałem bardziej detektywistyczną historię. Trójka młodych ludzi, których różni bardzo wiele - łącznie z epoką - próbują znaleźć przyczynę tajemniczych wydarzeń rozgrywających się w Pałacu Buckingam. Prosta opowieść, świetna dla młodszej młodzieży - można miło spędzić chwile nad rozwiązywaniem zagadki, a przy okazji poczytać trochę o wiktoriańskiej Anglii i nawet czegoś się nauczyć. Myślę, że starszym czytelnikom dzieło K. A. S. Quinn również może się spodobać, jeśli nie będą oczekiwać cudów, bo Kroniki Tempusu. Królowa musi umrzeć to pozytywna książka, nie najwyższych lotów, jednak wystarczająco dobra, żeby nie żałować czasu poświęconego na lekturę.
"- Czy przyszłaś, żeby zabić moją mamę? [...]
- Jak to, zabić twoją mamę?
- No, czy jesteś zamachowcem? Bo inaczej po co bys się chowała pod kanapę?"
Po części pierwszej Kronik Tempusu spodziewałem się czegoś innego - nastawiłem się na podróże w czasie, dostałem jednak więcej opowieści detektywistycznej. Przyszłe tomy zapowiadają przygodę związaną zdecydowanie z tym pierwszym, więc gdy będę miał ponownie ochotę na coś lekkiego i niezobowiązującego, to z pewnością sięgnę po kolejną dawkę przygód Katie. I mimo że Królowa musi umrzeć jest powieścią, z której, wydawałoby się, wyrosłem, to całkiem mi się podobała. Jeśli nie będzie się po niej oczekiwać niesamowitych wspaniałości, to można przyjemnie spędzić czas.
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/
Różnorakie wynalazki i cuda techniki pozwalają dzisiaj człowiekowi na dokonywanie przeróżnych rzeczy, o których dawniej ludziom nawet się nie śniło. W XXI wieku można nawet wyruszyć na Księżyc i badać inne planety, z bliska zobaczyć gwiazdy. Da się zrobić praktycznie wszystko. Człowiek uczynił niemożliwe możliwym już w wielu dziedzinach - wciąż jednak nie może dotknąć...
więcej mniej Pokaż mimo to
Grim jest paryskim gargulcem, a do tego jednym z najlepszych członków Naczelnej Policji Gargulcowej (ah, te nazwy <3). Ma pilnować porządku, tego, by Innostoty nie mieszały się w sprawy ludzi i stać na straży bezpieczeństwa swojego świata. Mia jest nastolatką, która wychowuje się z matką i ciocią. Jej ojciec, malarz, popełnił samobójstwo, bo widział dziwne istoty, w których istnienie nikt nie chciał mu uwierzyć... A teraz niecodzienne rzeczy zaczynają się przytrafiać również Mii.
Tymczasem do paryskiego świata wkrada się strach. Fala niewyjaśnionych morderstw wstrząsa miastem, a Grim i Mia, chcąc nie chcąc, będą musieli współpracować... Gdy już dowiedzą się o swoim istnieniu.
Gdy zaczynamy czytanie Grima, wpadamy w mroczny klimat Paryża, który otula nas aurą tajemnicy, niebezpieczeństw magicznego świata i wąskich, zdobionych uliczek. Grim jawi się jako mocny, intrygujący charakter, a już po kilku rozdziałach na jaw wychodzi szereg zagadkowych wątków, które przytłaczają i wbijają w fotel - wszystkie rozwiązania chce się poznać już, natychmiast, a tu jeszcze tyle kartek (bo książka ma ponad 600 stron)!
I w tym momencie rozumiesz wszystkie zachwyty innych ludzi nad tą powieścią, ona zaczyna pochłaniać również ciebie... a w następnej chwili wszystko szlag trafia. Do akcji wkraczają wróżki, gnomy i jednorożce, a ty masz ochotę podrzeć te strony i czym prędzej spalić! Sio z wróżkami, to było m r o c z n e! Ratunku!
Ze świetnie zbudowanego, obiecującego toru akcja spada prosto na dno. W jednej chwili. A z czasem zaczyna coraz głębiej zapadać się w mule. Wszystkie tajemnicze wątki łączą się w jeden, ble, Mia, jak każda nastoletnia bohaterka z głupiej młodzieżówki, zaczyna mieć rozterki dotyczące wszystkiego, a Grim... jak widać, nie bez powodu znalazł się w tytule książki. Bo staje się tak samo głupi i denny jak ona.
Gesa Schwartz przedstawia nam idealny plan tego, jak napleść słaby pomysł na schemat zajeżdżający schematem, goniący stado schematów. Gdy na horyzoncie pojawiają się problemy, bohaterowie wyciągają asa z du... rękawa, *szast!, prast!, lasery!, pozamiatane!*. Albo, jest też druga opcja. Nagle okazuje się, że Grim ma 1636174628746492 potężnych znajomych, którzy wiszą mu jakąś przysługę i są w stanie zaradzić jego kłopotom. Albo po prostu: byle spotkany człowiek w chwili zagrożenia okazuje się sojusznikiem. Ci książkowi to mają farta, kurde!
No, więc 3/4 książki wygląda tak: Mia i Grim wpadają na pomysł, który może pomóc im w ocaleniu świata, jednak podczas realizacji dopadają ich mega kłopoty, potem wkraczają lasery!/znajomi, a naszym cudownym bohaterom udaje się wydostać! Jednak to, co zrobili, okazuje się niewystarczające, więc wpadają na kolejny pomysł, schemat się powtarza, bla, bla, bla...
Gesa Schwartz, jak przystało na każdego szanującego się przedstawiciela narodu niemieckiego, musiała wpleść w swoje dzieło odrobinkę ich przezabawnego poczucia humoru... który polega na tym, że Naczelna Policja Gargulcowa musi się przebierać w szykowne ciuszki, bo tak umyślił sobie ich szef! Eh, Gesa, ty to jesteś zabawna! Dawno się tak nie uśmiałem podczas czytania!
I jeszcze jedna kwestia, która nie daje mi spokoju... Mia jest nastolatką. Ma czas na wałęsanie się po cmentarzach, hasanie z gargulcem, ukrywanie się po magicznym świecie... ALE CZEMU TA FRANCUSKA ŁAJZA NIE CHODZI DO SZKOŁY?! CZY TAM JEST JAKIŚ INNY SYSTEM EDUKACJI?! I CZEMU JEJ MATKA MA TO GDZIEŚ??? O co chodzi...
Tak sobie teraz myślę... że kiedyś napiszę książkę. Będzie tajemnicza, mroczna i brutalna. Dużo krwi, zatęchłych pomieszczeń, obskurnych klatek i ciemnych korytarzy... Będę w niej mordował tych naj, naj, naj - najgorszych, najgłupszych, najbardziej zasługujących na tortury bohaterów. Ha! Guess who'll be first...
Szkoda, że zapłaciłem za Grima 50 złotych. Bo jestem pewien, że gdyby było inaczej, to już dawno zaliczyłby bliską styczność ze wszystkimi powierzchniami płaskimi w domu. Bleh... Komuś nie szukającemu logiki w treści na pewno Pieczęć Ognia się spodoba. Reszta może sobie darować tę za długą, nudną, infantylną... papkę. Coś strasznego.
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/
Grim jest paryskim gargulcem, a do tego jednym z najlepszych członków Naczelnej Policji Gargulcowej (ah, te nazwy <3). Ma pilnować porządku, tego, by Innostoty nie mieszały się w sprawy ludzi i stać na straży bezpieczeństwa swojego świata. Mia jest nastolatką, która wychowuje się z matką i ciocią. Jej ojciec, malarz, popełnił samobójstwo, bo widział dziwne istoty, w których...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jest jedna taka rzecz. Jedna jedyna, niepowtarzalna, wyjątkowa w całym kosmosie. Taka, która zażegna każdy smutek, spór, przegoni negatywne emocje. Lekarstwo duszy, pożywka zmysłów. Koronowana na królową wszechświata. Wielbiona, czczona, kochana. Czekolada.
Anna żyje w czasach, gdy ta i wiele innych substancji zostało zakazanych. Jest rok 2083, a ona mieszka w Nowym Jorku z babcią i dwójką rodzeństwa. Jest córką bossa czekoladowego, który zajmował się produkcją i rozprowadzaniem kakaowego szczęścia. Niestety, interesy te nie były do końca legalne i jak to bywa w mafijnym świecie, łatwo można stracić głowę. Taki też tragiczny los spotkał rodziców Anny, a ta ma nadzieję, że już nigdy nie będzie musiała angażować się w rodzinne interesy, które przejęli teraz dalsi krewni. Zajmuje się upośledzonym bratem, schorowaną babcią i młodszą siostrą, dodatkowo chodzi do szkoły i chce wieść normalne życie. Jednak nazwisko Balanchine nie wybiera. Jako córka mafioza będzie miała mnóstwo wrażeń.
Z racjonalnego punktu widzenia nie powinienem czytać kolejnej dystopii o 16-letniej bohaterce. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że mi się ona nie spodoba. Bo ileż można znosić takie same realia, problemy i zachowania. A jednak wypiąłem się na moje logiczne myślenie i zapragnąłem jak najszybciej mieć Moją mroczną stronę, gdy tylko wyczytałem, że będzie o czekoladzie. Takie... życiowe zboczenie.
I trochę mnie ta książka zawiodła. Wiadomo, nie liczyłem na arcydzieło literatury, bo choćby będąc nie wiadomo jak zapatrzonym w słowo "czekolada", nie można nie zauważyć, że będzie to bardzo prosta książka. Ale po nieco komediowym opisie liczyłem po cichu na coś groteskowego i ironicznego. Całość okazała się jednak po prostu płaską, szarą młodzieżówką. Lekka, zwyczajna, mało ambitna, bez konkretnego przekazu czy zapadającej w pamięć treści. Tak zwyczajna, że aż trochę boli.
Nie ma w książce Zevin żadnego pazura, ostrości, cięższego klimatu. Niby treść o mafii, a jednak mamy tu taką Annę (która w książce jest ciągle nazywana Anią - Aniu to, Aniu tamto, co irytuje, bo brzmi, jakbyśmy mieli do czynienia z pięciolatką - jakby nie mogło zostać Anya, jak w oryginale, albo chociaż Anna, czy to jakiś problem?), nieporadną kruszynę z charakterem jak owieczka oraz świat i wydarzenia przedstawione tak, że nawet jeśli coś się stanie, to i tak zaraz będzie kolorowo i bezpiecznie. I tak czytasz i zastanawiasz się, czy to serio miało być o mafii, bo na próżno tu szukać dreszczyku czy charakteru, a bohaterowie to cała banda dobrych, ciepłych kluch.
Moją mroczną stronę ratuje trochę obrót wypadków pod koniec, który to daje nam nadzieję na więcej akcji i niebezpieczeństw w drugim tomie tej czekoladowej trylogii. Liczę na to, że fabuła nabierze tempa i w końcu autorka zasieje w czytelnikach jakieś ziarno niepokoju lub emocji. Dużo też zależy od Anny (czy raczej: Ani vel Aneczki), która powinna dowiedzieć się, jak zachowują się prawdziwi mafiozi. Inaczej nie widzę dla tej serii świetlanej przyszłości.
Moja mroczna strona nie zachwyca. Pomysł brzmiał fajnie przed przeczytaniem, bo w praktyce jest z nim o wiele gorzej. Być może w następnych tomach Zevin dopracuje tę historię, ale póki co, zamiast tej pozycji kupcie sobie porządną tabliczkę czekolady. Która, na szczęście, w naszej rzeczywistości nie jest zakazana.
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/
Jest jedna taka rzecz. Jedna jedyna, niepowtarzalna, wyjątkowa w całym kosmosie. Taka, która zażegna każdy smutek, spór, przegoni negatywne emocje. Lekarstwo duszy, pożywka zmysłów. Koronowana na królową wszechświata. Wielbiona, czczona, kochana. Czekolada.
Anna żyje w czasach, gdy ta i wiele innych substancji zostało zakazanych. Jest rok 2083, a ona mieszka w Nowym Jorku...
Przed sięgnięciem po książkę Robin LaFevers nie wiedziałem do końca, czego mam się spodziewać. Zazwyczaj nie czytam opisów na okładkach czy innych streszczeń, bo wolę sam odkrywać całość historii. Tutaj mam fantasy i są asasyni - taki był stan mojej wiedzy na temat Posępnej litości przed lekturą. A podczas czytania przypomniałem sobie, jak to dobrze czasem przeczytać fantasy z elementami historycznymi.
Bretania, XV wiek. Ismae jako nastolatka zostaje uratowana z rąk ojca brutala i równie okropnego męża. Sieć tajemniczych osób pomaga dostać jej się na wyspę, gdzie swoją siedzibę ma klasztor Świętego Mortaina, boga śmierci. Tam odkrywa prawdę - a przynajmniej jej część. Zakonnice naprawdę szkolą elitarne zabójczynie, służki Mortaina, wypełniające część jego woli na tym świecie. Co więcej - ona ma zostać jedną z nich. Ona, Ismae Rienne, naznaczona przez boga śmierci...
A wszystko to powiązane z politycznymi aferami i dworskimi intrygami, wynikającymi z prób zachowania niepodległości przez Bretończyków w obliczu wrogiej i ekspansywnej Francji. Jaką misję będzie miała do spełnienia w tym świecie Ismae?
Po pierwszych rozdziałach myślałem, że powieść LaFevers to zwykłe młodzieżowe fantasy z kolejną papierową, średnio-znośną bohaterką. A tymczasem z rozdziału na rozdział Posępna litość coraz bardziej mnie do siebie przekonywała, zaplątywała mnie w akcję i zagadki, ciekawiła poczynaniami Ismae i kusiła coraz to większą porcją zwrotów fabuły. Do tego mogłem poznać etap historii w szkole raczej pominięty - czasy Anny Bretońskiej i wojen jej małego państwa z Francuzami.
Do gustu z czasem przypadła mi też główna bohaterka. Może nie jest tak, że należy ona do jakichś moich ulubionych czy szczególnych, ale nie irytowała mnie (przesadnie często) i dało się ją lubić. Przy takiej powieści - gdzie postać zajmuje praktycznie najważniejsze miejsce, a dodatkowo jest narratorem - jest to i tak sporym osiągnięciem i zaletą.
Posępna litość to skonstruowana z pomysłem, dobrze napisana historia. Zapewnia podróż do średniowiecznego świata pełnego dworskich intryg, walk i politycznych rozrachunków. Do tego dochodzi wątek Ismae jako sekretnego zabójcy, miłość i nieco fantastycznych wątków. Wszystko zgrabnie się ze sobą łączy, jest logiczne i dobrze się to czyta. A dodatkowo wciąga i ma ponad pięćset stron, więc zapewnia zajęcie na długi czas. Czyli jednym słowem... ta książka ma wszystko, żeby się spodobać!
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/
Przed sięgnięciem po książkę Robin LaFevers nie wiedziałem do końca, czego mam się spodziewać. Zazwyczaj nie czytam opisów na okładkach czy innych streszczeń, bo wolę sam odkrywać całość historii. Tutaj mam fantasy i są asasyni - taki był stan mojej wiedzy na temat Posępnej litości przed lekturą. A podczas czytania przypomniałem sobie, jak to dobrze czasem przeczytać...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Umierasz w środku życia, w środku zdania".
Szesnastoletnia Hazel choruje na tarczycy z przerzutami do płuc. Nie może samodzielnie oddychać, a nieodłączą częścią jej outfitu stał się aparat tlenowy o imieniu Philip. Zostało jej mało czasu, wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Każdy dzień może być tym ostatnim. Hazel ciągle siedzi w domu i czyta tę samą książkę - Cios udręki, napisaną przez autora, który nigdy nie odpisał na żaden z jej listów i dopytywań odnośnie zakończenia jego powieści. Przez to jej mama zaczyna myśleć, że dziewczyna popadła w depresję i wspólnie z panią doktor decyduje, że Hazel przyda się chodzenie na grupę wsparcia. Spotkania z innymi dzieciakami chorymi na raka, dzielenie się przeżyciami, wymienianie imion zmarłych, beznadziejne pocieszanie. Każde zgromadzenie wygląda prawie tak samo, czasem zmieniają się tylko twarze - gdy jeden odejdzie, a na kolejnego spadnie wyrok śmierci. Dla niej jest to rutyna, na którą godzi się tylko ze względu na matkę. I Hazel myśli, że aż do końca jej dni nic ciekawego ją tam nie spotka. Prowadzący będzie wiecznie opowiadał tę samą historię, ciągle zadawał te same pytania, czy dobrze się czują, a każdy chory dzieciak będzie odpowiadał, że "dobrze", po czym zamiast schodów zacznie używać windy... aż w końcu w ogóle przestanie przychodzić. Straszne. Ale to norma. Jednak życie przygotowało dla Hazel coś wyjątkowego. I nie, nie mowa tutaj o kolejnym nowotworze. W przeciwieństwie - o czymś dobrym. Wspaniałym. Niepowtarzalnym. Pięknym. Przerażającym. Bolesnym jednocześnie... O miłości.
"Tak cię pochłania bycie sobą, że nie masz nawet pojęcia, jaka jesteś nadzwyczajna".
Długo omijał mnie szał ciał na Johna Greena. Kultowego amerykańskiego pisarza. Wybraniałem się jak mogłem, odkładałem przeczytanie jego książek na coraz dalszą przyszłość. Ale gdy już w Internecie coś stanie się popularne, ciężko od tego uciec. A gdy chodzi o książkę lub film, to rzeczą potworną jest unikanie czających się wszędzie spoilerów. I mi niestety się nie udało, dopadła mnie ta senna mara każdego czytelnika. Poznałem zakończenie Gwiazd naszych wina przed przeczytaniem czy obejrzeniem. Dopiero wtedy postanowiłem wziąć się za dzieło Johna Greena, chociaż żałowałem i byłem zły, że zrobiłem to tak późno. Bo być może wtedy, przed drastycznym spoilerem, ta historia wywarłaby na mnie większe wrażenie. Bardziej poruszyła, dotarła, cokolwiek. Chociaż muszę wam powiedzieć, że i tak - nie jest źle.
Wiedziałem, że będę musiał się zmierzyć z trudnym tematem. Nieuleczalna choroba w tak młodym wieku (hm... w sumie rak jest tragedią i okrucieństwem niezależnie od wieku). Do tego miłość, że niby nadzieja, światełko w tunelu, para skazana na porażkę już przed poznaniem się. Ciekawy byłem, jak to odbiorę, co będę myślał podczas lektury. I najważniejsze - bo od tego to wszystko chyba zależało - jak przedstawi to autor. Zaskoczyło mnie, z jaką lekkością Green balansuje po tak ciężkim, trudnym i grząskim temacie. Połączył młodzieżowy styl z czymś miażdżącym. I mnie się to podobało. Bardzo. Czytałem, zaczynałem zdawać sobie sprawę z wielu rzeczy, poniekąd przeżywałem coś z bohaterami - nawet jeśli czasami do bólu brzucha rozśmieszało mnie wyobrażenie Hazel prowadzącej samochód z tym całym sprzętem do oddychania, ale to już sprawa mojego zrytego poczucia humoru. Tak czy siak historia mnie wciągnęła, nie przytłoczyła. Nie odbiłem się od niej z lekkością, jak dziecko w dmuchanym zamku, bo część Gwiazd naszych wina we mnie została, ale Pan Zielony przekazał mi tę opowieść tak łatwo i płynnie, że z tym ciężkim tematem na kolanach czułem się dobrze i... miałem nadzieję. Nie wiem jak, na co, po co. Z obiektywnego punktu widzenia ta historia raczej nie wydarzyłaby się w prawdziwym życiu. Ale jakoś wtedy kompletnie mnie to nie obchodziło.
Czasami niestety od bohaterów i pewnych wydarzeń biła taka naiwność i zdarzało się tyle nierealnych sytuacji w stylu "rzygam tęczą", że nie dało się tego nie zauważyć i zignorować. Burzyło mi to nieco obraz całej tej "sielanki w otoczeniu aparatów tlenowych i stosów pigułek do codziennego zażywania", która była tak ładna, że chciało się w nią wierzyć mimo wszystko. Ale jednak i to miało swoje granice i szkoda, że Green czasem nie wstrzymał się z tym całym sadzeniem kwiatków i sianiem jednorożców. Bo kłóci mi się w głowie taka naiwność tej historii z nadzieją i pięknem, w które chce się wierzyć.
John Green, nawet jeśli przekonał mnie do siebie jako facet od świetnych pomysłów i bajarz, pięknie i z lekkością przekazujący nawet najtrudniejszą historię, wciąż musiał mnie zdobyć jako pisarz. Co niestety mu nie wyszło. Pisze zwiewnie, tak że bardzo łatwo się to przyswaja, a jednak gdy się to czyta... to tak niespecjalnie widać w tym jakiegoś porywającego pisarza, genialnego prozaika. Green - pewnie dobry byłby z ciebie opowiadacz. Ale tutaj nie przekonałeś mnie jako twórca słowa pisanego. Chociaż to tylko jedna książka. Zobaczymy przy następnych! Miej się na baczności, już więcej nie dam ci bonusowych punktów za rówieśników z rakiem!
Na pewno wielu z was czytało Gwiazd naszych wina. Lub oglądało produkcję filmową. Ba, co ja gadam, każdy pewnie już to zrobił, a tylko ja wyskakuję jak filip z konopi z moją opinią, podczas gdy już wszyscy szał na ten temat mają za sobą. Ale to nie szkodzi. Lubię tak... inaczej. Mnie książka się podobała. Pięknie opowiedziana historia. Nawet jeśli czasem nie dzieją się w niej piękne rzeczy. Trochę niewiarygodna... jednak w niektórych momentach można na to przymknąć oko, prawda? Po co psuć sobie raj. Chociaż chyba już go popsułem w akapitach wyżej. Ah, ten ja. I ah, ten Green. Ah, ta wina naszych gwiazd. Gwiazdusie, piękne jesteście, wiecie? Ale zlitujcie się czasem nad nami. Taka mała prośba. Naprawdę, proszę. I będę podziwiał wasz blask aż do końca... i jeszcze dłużej. Już to robię. Serio.
Gwiazd naszych wina. Genialna? Nie. Warta przeczytania? Tak.
"Na tym świecie jest tylko jedna rzecz okropniejsza niż umieranie na raka w wieku szesnastu lat, a jest nią posiadanie dziecka, które na tego raka umiera".
A, no i jeszcze uwielbiam niektóre wypowiedzi bohaterów. Cytatów mam pod dostatkiem.
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/
"Umierasz w środku życia, w środku zdania".
Szesnastoletnia Hazel choruje na tarczycy z przerzutami do płuc. Nie może samodzielnie oddychać, a nieodłączą częścią jej outfitu stał się aparat tlenowy o imieniu Philip. Zostało jej mało czasu, wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Każdy dzień może być tym ostatnim. Hazel ciągle siedzi w domu i czyta tę samą książkę - Cios udręki,...
Po tym, co autor zaserwował w pierwszym tomie trylogii Wayward Pines - Szumie, nie mogłem doczekać się chwili, kiedy poznam dalsze losy tego miasteczka. Bunt jawił się więc jako spełnienie moich książkowych marzeń. A teraz szczerze i z pełnym zadowoleniem mogę powiedzieć, że kontynuacja trzyma poziom. Dalej są emocje, akcja, tajemnice do okrycia i zaskakujące momenty. Czyli wszystko idealnie.
Po odkryciu tego, co z Wayward Pines jest nie tak, Ethan Burke zostaje mianowany szeryfem miejscowości. To daje mu możliwość na wniknięcie w społeczność miasteczka i poznanie sekretów jego mieszkańców. Tak samo jest z tymi "na górze", dla których będzie teraz pracował. Obie strony będą przed nim powoli odkrywać karty, jednak on musi wybrać, po której się opowiedzieć. Ale gdy już zaczęło się flirtować z obiema... to będzie ciężko.
W pierwszym tomie głównym wątkiem była tajemnica, na której opierało się całe miasteczko Wayward Pines, i którą mieliśmy wraz z Ethanem odkryć. A po zakończeniu książki, gdy wszystko było już jasne, zastanawiałem się, czym może nas dalej uraczyć autor - i prawie nic ciekawego nie przychodziło mi do głowy. Dlatego byłem jeszcze bardziej zaintrygowany drugą częścią.
Wszystko jednak poszło świetnie. Teraz Blake Crouch postawił na wniknięcie w miasteczkowe relacje i poznanie Wayward Pines "od podszewki". Jest równie tajemniczo, zaskakująco i niebezpiecznie jak za pierwszym razem! Przewracanie kartek idzie błyskawicznie i od powieści nie sposób się oderwać!
Ponownie spotykamy się z masą misternie utkanych intryg, a presja poznania ich wszystkich sprawia, że ma się ochotę tylko i wyłącznie na czytanie. Autor postawił na bardzo ciekawe rozwiązania fabularne, które wciągają jeszcze bardziej w świat Wayward Pines. I dalej mamy do czynienia z niejasnymi i nietuzinkowymi bohaterami, po których nie wiadomo czego się spodziewać. Wszystko w tej książce jest jakby przed czytelnikami ukryte, napięcie ciągle rośnie i rośnie, by wybuchnąć na zakończenie, do którego przez cały czas chce się jak najszybciej dotrzeć!
Bunt czyta się wyśmienicie. Powieść dobrze napisana i zaskakująca, pochłania coraz bardziej z rozdziału na rozdział i gdy już akcja się rozkręci (na co nie trzeba długo czekać), to odłożenie jej przed końcem jest wręcz niewykonalne... A potem pozostaje tylko zżerająca cię pustka, która prosi i błaga o następną część.
Każdy osoba lubiąca thrillery z nutą fantastyki będzie tą serią usatysfakcjonowana!
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/
Po tym, co autor zaserwował w pierwszym tomie trylogii Wayward Pines - Szumie, nie mogłem doczekać się chwili, kiedy poznam dalsze losy tego miasteczka. Bunt jawił się więc jako spełnienie moich książkowych marzeń. A teraz szczerze i z pełnym zadowoleniem mogę powiedzieć, że kontynuacja trzyma poziom. Dalej są emocje, akcja, tajemnice do okrycia i zaskakujące momenty. Czyli...
więcej mniej Pokaż mimo to
Opinia o wszystkich czterech tomach "Noego":
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/2014/12/noe-d-aronofsky-handel-n-henrichon.html
Opinia o wszystkich czterech tomach "Noego":
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/2014/12/noe-d-aronofsky-handel-n-henrichon.html
Opinia o wszystkich czterech tomach "Noego":
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/2014/12/noe-d-aronofsky-handel-n-henrichon.html
Opinia o wszystkich czterech tomach "Noego":
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/2014/12/noe-d-aronofsky-handel-n-henrichon.html
Opinia o wszystkich czterech tomach "Noego":
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/2014/12/noe-d-aronofsky-handel-n-henrichon.html
Opinia o wszystkich czterech tomach "Noego":
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/2014/12/noe-d-aronofsky-handel-n-henrichon.html
Opinia o wszystkich czterech tomach "Noego":
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/2014/12/noe-d-aronofsky-handel-n-henrichon.html
Opinia o wszystkich czterech tomach "Noego":
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/2014/12/noe-d-aronofsky-handel-n-henrichon.html
Okres jesienno-zimowy często swoją ciężką atmosferą zmusza czytelników do poszukiwania lektur o podobnym klimacie. Mroczne, zagadkowe, brutalne powieści - takie najlepiej czyta się w tych miesiącach. Tylko może pojawić się problem, gdy już trzeba coś konkretnego wybrać... Jeśli więc nie macie pomysłu, to mam dla was pewien tytuł: Zagajnik Johna Rectora. Czeka na przeczytanie!
Dexter McCray budzi się pewnego poranka na łóżku z chaosem myśli, w ubraniu i z ubłoconymi butami. Nie ma pojęcia, co stało się w nocy. Od swojego przyjaciela dowiaduje się, że groził swojej żonie pistoletem. Że znowu mu odwaliło, bo przestał brać leki. Zostaje sam... Jednak w zagajniku opodal domu znajduje zwłoki młodej dziewczyny... z którymi po pewnym czasie zaczyna go łączyć głębsza więź. Teraz pozostaje tylko pytanie: kto ją zabił? To nie mógł być on... A jednak, nie pamięta nic z tamtej nocy...
Zagajnik przeczytałem w jeden dzień. Gdy już zacząłem, nie mogłem odłożyć. Wątek tajemnicy i wewnętrzne przeżycia głównego bohatera były tak intrygujące, że po prostu nie dało się inaczej. Książka też nie jest długa, więc jak już się ją weźmie do ręki... to wszystko aż prosi, by przeczytać ją całą przy jednym posiedzeniu.
Bo powieść Rectora jest po prostu ciekawa. Wątek choroby psychicznej Dextera, jego relacji ze zmarłą, odkrycia tajemnicy - to sprawiało, że ciągle myślałem o zakończeniu: jak to się skończy, co wyjdzie na jaw. Język autora jest na wystarczającym poziomie, by Zagajnik czytało się dobrze, a mrok, który wkrada się na karty książki, idealnie pasuje do aury za oknem.
Przed lekturą trzeba się jednak nastawić na to, że autor nie zaserwuje nam literatury najwyższych lotów, a jedynie zwykły i krótki kryminał, urozmaicony przez specyfikę głównego bohatera. Książka jest dobra na jedno popołudnie, szybko ulatuje z głowy i nie daje nic oprócz standardowej rozrywki. A jednak, jeśli lubicie takie klimaty, to poszukajcie jej w bibliotekach lub księgarniach!
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/
Okres jesienno-zimowy często swoją ciężką atmosferą zmusza czytelników do poszukiwania lektur o podobnym klimacie. Mroczne, zagadkowe, brutalne powieści - takie najlepiej czyta się w tych miesiącach. Tylko może pojawić się problem, gdy już trzeba coś konkretnego wybrać... Jeśli więc nie macie pomysłu, to mam dla was pewien tytuł: Zagajnik Johna Rectora. Czeka na...
więcej mniej Pokaż mimo to
"DROBNA UWAGA
Na pewno umrzecie."
Lubię trafiać na dobrą literaturę. Takowa daje mi wiarę w ludzkość. Umacnia. Sprawia, że Ziemia staje się lepszym i piękniejszym miejscem. Nawet jeśli sama książka o rzeczach pięknych nie mówi. Złodziejko książek! Podziękuj Zusakowi, że tchnął w ciebie życie. Ja sam mu za to bardzo dziękuję.
Historia przedstawiona przez australijskiego pisarza to opowieść o Liesel Meminger, niemieckiej dziewczynce, której przyszło żyć w bardzo trudnych czasach. Zdecydowanie nie dla małych dziewczynek. W rodzinie zastępczej ma ciężko. Przeżywa stratę brata i pożegnanie z mamą, zapoznaje się z otoczeniem. Jednak nowi rodzicie bardzo ją kochają (mimo iż matka okazuje to na swój sposób). Liesel znajduje oparcie w swoim przyjacielu Rudym... oraz książkach. Pierwszą ukradła na pogrzebie brata. Drugą z płonącego stosu... A o reszcie przekonacie się sami.
Życie nawet w Molching, miasteczku pod Monachium, nie jest spokojnie. Tak jak wszędzie w nazistowskich Niemczech. Jednak wybuch II wojny światowej czyni je jeszcze bardziej nieprzyjaznym. Oprócz wieści z frontu z czasem docierają również naloty... a wraz z nimi śmierć. Narrator naszej książki. Dbający, by historię złodziejki książek usłyszeli wszyscy.
"Stali na Münchenstrasse.
Inni ich mijali lub przepychali się do przodu.
Patrzyli na Żydów pędzonych drogą jak na katalog kolorów. To nie złodziejka książek wymyśliła to określenie, lecz ja. Tak właśnie wyglądali przed śmiercią. Niebawem będą mnie witać jak ostatniego dobrego przyjaciela, z dymiącymi kośćmi i porzuconymi duszami."
Uważam Złodziejkę książek za powieść niezaprzeczalnie dobrą i wartościową. Dlatego może najpierw rozprawię się z mankamentem, który doskwierał mi w trakcie czytania. Śmierć jako narrator to pomysł genialny. Doceniam go ponad wszystko. Jednak śmierć jest śmiercią. Nie kucykiem. Nie można z niej zrobić przyjaciela sierot i uciśnionych. Po prostu nie. A tak tu się stało.
Mimo to powieść Zusaka jest piękna. To nie historia II wojny światowej. Mamy przed sobą wspaniałą opowieść o przyjaźni i człowieczeństwie, o życiu i o śmierci, o dziewczynce zwykłej i szczególnej jednocześnie, o jej miłości i o jej książkach. Przejmująca, wartościowa i wielowymiarowa.
W Złodziejce książek liczy się wszystko, i wszystko jest tu piękne. Oprócz treści mamy tutaj jeszcze sposób pisania. Uwagi narratora skierowane do nas, przerywniki, wyróżnione fragmenty. Zusak trochę bawi się formą, urozmaica, czasem dodaje grafiki. Zdarzają się rysunki Trudy White. Powieść się nie ciągnie... Oprócz samej historii uwagę co chwilę przykuwa coś. Coś tu, coś tam. Nie rozpraszające coś. Coś wpasowane idealnie. Coś nadające tej książce kolejny plus, czyniące ją jeszcze bardziej wyjątkową.
Nie wiem, czy dobrze opisałem Złodziejkę książek. Prawdopodobnie nie. I prawdopodobnie nigdy tego nie zrobię. Bo o naprawdę wartościowej literaturze ciężko się pisze. Można zachwalać, w nieskończoność wymieniać plusy i mocne strony... Jednak nigdy nie będzie to wystarczająco. By zrozumieć w pełni moje słowa, trzeba tę książkę przeczytać. I mam nadzieję, że wy to zrobicie, jeśli jeszcze ze Złodziejką książek nie mieliście styczności.
"Wy oszuści, pomyślała.
[...] Patrzcie na moje rany. Patrzcie na zadrapania. Widzicie, jaka jestem podrapana od środka? Widzicie, jak te wewnętrzne rany mnie zżerają? Nie chcę już fałszywych nadziei. Nie chcę się modlić za życie Maksa ani Aleksa Steinera.
Bo ten świat nie zasługuje na takich ludzi."
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/
"DROBNA UWAGA
Na pewno umrzecie."
Lubię trafiać na dobrą literaturę. Takowa daje mi wiarę w ludzkość. Umacnia. Sprawia, że Ziemia staje się lepszym i piękniejszym miejscem. Nawet jeśli sama książka o rzeczach pięknych nie mówi. Złodziejko książek! Podziękuj Zusakowi, że tchnął w ciebie życie. Ja sam mu za to bardzo dziękuję.
Historia przedstawiona przez australijskiego...
Takeshi. Niegdyś Cień Śmierci. Bezlitosny wychowanek Zakonu Czarnej Wody. Błyskawiczny, perfekcyjny, niezrównany. Jednak nie dziś. Teraz niewyróżniający się wędrowny artysta, posiadający jedynie kij do podpierania się i terkoczący wózek. Próbujący poskromić swoje przeznaczenie... by jakoś żyć dalej. By nie zostać wytropionym. By nie przelać już więcej krwi. Jednak czy los można oszukać? Czy da się zwieść prawdziwą naturę?
Skoro wędrowny kij skrywa ostrze miecza... A ręce i dusza wciąż palą się do boju... Wystarczy tylko jeden moment, żeby Cień Śmierci znów zawirował w bezlistosnym, krwawym tańcu. I żeby przygoda znów się rozpoczęła. W końcu przed przeznaczeniem nie można uciec.
Japonia, steampunk, niebanalna fabuła, wyjątkowi bohaterowie... i klimat, który uzależnia. Po tej książce Kossakowskiej oczekiwałem dużo. Zobowiązywało samo nazwisko na okadce, ale też bardzo zaintrygował mnie pomysł, bo w końcu mało jest tak barwnych i ciekawych kultur jak te Dalekiego Wschodu. I nie pomyliłem się. Maja Lidia Kossakowska uraczyła mnie świetną, wyjątkową, brutalną i szlachetną zarazem przygodą.
"Obcy postąpił tylko o krok, jeden krok, tuż pod opadającą pałką, a błękitny płomień ostrza musnął tors Małego. Bandyta poczuł klepnięcie w ramię, jakby miecz pragnął go pocieszyć czy uspokoić, a potem serce miał już pełne niebieskiego, zimnego ognia. Żal, smutek i strach wylały się z niego nagłą falą czerwieni i nie zostało nic prócz pustki".
Takeshi. Cień Śmierci to po prostu dobra książka, która potrafi dostarczyć wrażeń na najwyższym poziomie. Mnie urzekła przede wszystkim miejscem i klimatem. Azja Kossakowskiej jest brutalna i bezlitosna niczym ostrze miecza, ale jednocześnie urzekająca, piękna i nieco tajemnicza. Przyciąga jak magnes i nie puszcza aż do ostatniej strony.
Jednak ta książka to przede wszystkim główny bohater. Spokojny, wyrafinowany, bezlitosny i precyzyjny. Jak śmierć. Jednocześnie walczący z własną naturą, kryjący się przed gniewem mistrzów, bo wybrał to, co uważał za słuszne. I właściwie przez wszystkie rozdziały Takeshi był mi obcy, nie czułem z nim szczególnej więzi - aż do końca książki. Wtedy uświadomiłem sobie, że bez Cienia Śmierci ta książka nie byłaby nawet w połowie tak dobra.
Język Kossakowskiej też robi swoje. Może i nieco, odrobinę poetycki? Na pewno bardziej barwny i... ciekawszy, niż to zazwyczaj w fantastyce jest. Jednak przez to wyjątkowy, i nawet jeśli czasem pewnie elementy są rozwlekłe, to wciąż czyta się świetnie, bo autorka porywa słowem i przygodą, którą kreuje.
Po przeczytaniu Takeshiego czułem jednak pewien niedosyt. Nie była to książka idealna, jakby specjalnie pozbawiona pewnych szczegółów, które by ją dopełniły. Ale pierwsze tomy czasem mają to do siebie, że muszą czytelnika wprowadzić w dany świat, by później już iść na całego. I choć uczucie niedosytu po zakończeniu jest, to mam nadzieję, że dalsze części serii to wypełnią.
Pewnie nie wszystkim przypadnie do gustu pióro Kossakowskiej lub fabuła, jaką tutaj tworzy. Być może nie wszyscy lubią Japonię czy steampunk. Jednak... czasem warto zaryzykować. Dla mnie jest to świetna powieść, która zawsze będzie mnie do siebie przyciągała niepowtarzalnym klimatem i bohaterami. Pięknie usnuta, bogata, ciekawa historia. Wyczekuję kolejnych części.
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/
Takeshi. Niegdyś Cień Śmierci. Bezlitosny wychowanek Zakonu Czarnej Wody. Błyskawiczny, perfekcyjny, niezrównany. Jednak nie dziś. Teraz niewyróżniający się wędrowny artysta, posiadający jedynie kij do podpierania się i terkoczący wózek. Próbujący poskromić swoje przeznaczenie... by jakoś żyć dalej. By nie zostać wytropionym. By nie przelać już więcej krwi. Jednak czy los...
więcej mniej Pokaż mimo to
W literaturze popularnej niektóre tematy są na tyle wyeksploatowane i wszechobecne, że potrzeba dużej pomysłowości i polotu, by stworzyć coś oryginalnego na danym poletku. Wampiry zdecydowanie mają ten problem. Mimo że w ostatnim czasie odchodzą w cień, to jednak wciąż jakiś przesyt nimi jest. Wirus również opowiada o tych kąśliwych istotach. Jednak del Toro i Hogan... mieli własne wyobrażenie o wampiryzmie. Czy jednak wystarczająco dobrze je wykorzystali?
Cała historia rozpoczyna się w Nowym Jorku, gdy na lotnisku JFK ląduje samolot z Europy. Przewoził wielu pasażerów, jednak po zatrzymaniu nikt z maszyny nie wysiada. Nie można nawiązać z nikim kontaktu, wszystkie okna są zasłonięte, a drzwi szczelnie zamknięte. I wtedy do akcji wkracza główny bohater książki - Ephraim Goodweather. Specjalista od chorób zakaźnych zostaje wezwany na miejsce lotniska, gdyż władze obawiają się, że na pokładzie wybuchła epidemia...
...co, wydaje się, nie odbiega wiele od prawdy, bo gdy w końcu Ephowi udaje dostać się do środka, zastaje on jedynie czerech żywych pasażerów, którzy nic z podróży nie pamiętają. Jednak w samolocie nie ma jakichkolwiek śladów paniki czy walki. Ludzie wyglądają, jakby po prostu zasnęli w trakcie lotu. A jednak nie wykazują żadnych oznak życia. Władze i główny bohater stają więc przed ogromną zagadką - co spowodowało nagłą śmierć tylu osób? Jednak już wkrótce mają się przekonać, że czeka ich coś gorszego, niż niewyjaśniona śmierć pasażerów... A co? I jaki związek ma z tym historia pewnego polskiego szlachcica oraz Żyd, przebywający niegdyś w obozie zagłady w Treblince? Tego już musicie doszukać się sami.
Co bystrzejsi pewnie już domyślili się, jaki związek ma tytuł książki z fabułą. Wampiryzm rozprzestrzeniający się niczym wirus to pomysł może nie genialny, jednak w połączeniu z przedstawieniem tych istot (o którym dowiecie się dopiero z lektury), daje ciekawą, i jeśli nie oryginalną, to chociaż wyróżniającą się na rynku, całość.
Oprócz pomysłu spodobali mi się również bohaterowie. Byłem zaintrygowany historią wyżej wymienionego Żyda, przyczynami pewnych jego działań, celami oraz pomysłami. Polubiłem też determinację innych postaci, ich zawziętość i odwagę oraz szczere więzi i relacje między nimi. To, jak się zachowywali, jak działali w obliczu zagrożenia i czym się kierowali. Autorzy postarali się przy tworzeniu ich charakterów, przez co ci bardzo dobrze sprawili się wpuszczeni w odmęty akcji i fabuły.
Trochę jednak zawiódł mnie styl del Toro i Hogana. Książka jest napisana poprawnie, można by się jedynie czasem przyczepić do "niezbędności" pewnych opisów, jednak ogółem warsztat jest... ok. A jednak Wirus jakoś nie szedł mi stuprocentowo płynnie, nie czułem w tekście polotu czy szczególnego zaangażowania (lub talentu) pisarzy. Powieść jest napisana poprawnie - niby wszystko w porządku, a jednak nie porywa.
Z wciągnięciem się w wir wydarzeń na pewno też nie pomaga częste odwlekanie przełomowych dla fabuły momentów. Mamy zapowiedź czegoś ważnego, coś ma się wydarzyć, już za chwilę... a tu jakiś nieinteresujący bełkot na trzy strony. A za nim rozdział odwlekania. I kolejny. Aż ty zaczynasz wątpić i zastanawiasz się, czy ta przełomowa chwila kiedykolwiek nadejdzie...
Wirus mi się podobał. Lubię pomysł, dzięki któremu książka nieco wyróżnia się wśród innych o wampirach, darzę sympatią bohaterów i czuję się zaintrygowany tym, jak wszystko dalej się potoczy. Dlatego z chęcią sięgnę po kolejny tom tej trylogii. Jednak nie da się nie zauważyć, że książka del Toro i Hogana to nie dzieło idealne, a oni sami nie są pisarzami z najwyższej półki. Być może przy pisaniu następnej części poszło im lepiej - a nawet jeśli nie, to wciąż tę historię ratują pewne rozwiązania fabularne. Dlatego polecam, jeśli lubicie wampiry i nie boicie się odrobiny obrzydliwości.
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/
W literaturze popularnej niektóre tematy są na tyle wyeksploatowane i wszechobecne, że potrzeba dużej pomysłowości i polotu, by stworzyć coś oryginalnego na danym poletku. Wampiry zdecydowanie mają ten problem. Mimo że w ostatnim czasie odchodzą w cień, to jednak wciąż jakiś przesyt nimi jest. Wirus również opowiada o tych kąśliwych istotach. Jednak del Toro i Hogan......
więcej mniej Pokaż mimo to
Ta chwila, gdy dociera do ciebie wiadomość o śmierci bliskiej osoby... Moment zatrzymania, niedowierzania. Chwilowy brak oddechu. Setki myśli i pytań przewijających się przez głowę. Mięknące nogi, załamanie, chęć ucieczki, cofnięcia się w czasie...
Matka, ojciec i młodszy brat giną w wypadku samochodowym. Pusta droga, nagle materializująca się ciężarówka. Rozpędzona, ciężka maska zderzająca się z autem, masakrująca szyby, drzwi, fotele, pasażerów. Huk, szok, ciemność. Ona budzi się na drodze. Widzi swoją mamę z zastygłym wyrazem twarzy. Kawałki mózgu taty na asfalcie. Słyszy wycie syren... Dostrzega też siebie w otoczeniu ratowników. Próbują ją uratować. Reanimują, wsadzają do karetki. Ona wsiada z nimi. Obserwuje swoje ciało, do którego podłączane są coraz to nowe urządzenia. W szpitalu widzi resztę rodziny. Czekają, mają smutne twarze i zmartwione oczy. Ona chce zobaczyć jeszcze ją - swoją najlepszą przyjaciółkę. I jego - Adama, kochającego chłopaka. Musi zdecydować. Zostać, czy odejść? Żyć w obliczu ogromnej straty i tragedii, czy nie żyć w ogóle? Ona - Mia, siedemnastolatka, wiolonczelistka. Teraz decyzja należy do niej.
W kwestii książek dotykających tej tematyki jestem zielony. Nie czytam pozycji tego typu na co dzień, a po tę sięgnąłem... ze względu na Chloë Grace Moretz na okładce. No cóż, bywa. Ale nie żałuję. Zostań, jeśli kochasz nie zmieniło mojego życia. Jednak z pewnością je urozmaiciło i na swój sposób wzbogaciło. I cieszę się, że powieść Gayle Forman stanęła na mojej drodze.
Przede wszystkim sam ostatnio dużo rozmyślałem o końcu życia, o tym, jak to jest odejść. Zawsze chciałem widzieć zachowanie bliskich w obliczu mojej śmierci - móc obserwować ich twarze, emocje. Tutaj ukazane jest to w obliczu ciężkiego wypadku i śpiączki, to jednak sytuacja jest pokrewna i... jakoś Zostań, jeśli kochasz jest mi przez to bliższe.
Podobał mi się styl autorki - opisowy, ale jednocześnie oszczędny. Forman radzi sobie z przekazywaniem emocji głównej bohaterki i oddaniem nastroju różnych sytuacji, zachowując lekkość i młodzieżowość swojego pióra. Książka jest też krótka, więc czyta się ją po prostu szybko. Jeśli ktoś potrzebuje czasu na zżycie się z historią, to tutaj go nie otrzyma, ale dla osób ceniących sobie lektury na jeden/dwa wieczory będzie jak znalazł.
Z czasem zaczęła mnie irytować monotonna budowa powieści, która opiera się na jednym schemacie. Rozdział rozpoczyna się opisem sytuacji w szpitalu, po czym przechodzi we wspomnienia Mii - dotyczą one różnych sfer jej dotychczasowego życia: rodziców, szkoły, Adama, marzeń, jej przyjaciółki czy gry na wiolonczeli. I mimo że Zostań, jeśli kochasz nie jest długie, to jednak przez ten uparcie utrzymywany do końca schemat potrafi zmęczyć.
Mnie powieść Gayle Forman się podobała. Nie trafiła do moich ulubionych, jednak gdzieś tam mam nadzieję, że jeszcze kiedyś do niej wrócę. Przemyślałem z nią nieco spraw dotyczących życia i śmierci, momentami uśmiechnąłem, momentami byłem nawet poruszony. Identyczna budowa każdego rozdziału trochę dobija, ale mimo to książkę czyta się sprawnie. Nie obcuję z literaturą tego typu na co dzień, więc nie wiem, czy dobrze będzie sugerować się moją rekomendacją, ale nawet jeśli wam się nie spodoba - to tylko 250 stron, więc się nie pochorujecie. Książka nie wzrusza do głębi, może i niezbyt zaskakuje, ale po chwili zastanowienia stwierdzam, że tak - podobała mi się.
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/
Ta chwila, gdy dociera do ciebie wiadomość o śmierci bliskiej osoby... Moment zatrzymania, niedowierzania. Chwilowy brak oddechu. Setki myśli i pytań przewijających się przez głowę. Mięknące nogi, załamanie, chęć ucieczki, cofnięcia się w czasie...
Matka, ojciec i młodszy brat giną w wypadku samochodowym. Pusta droga, nagle materializująca się ciężarówka. Rozpędzona,...
"Wszyscy więc ciałem i w sprawach naszych podlegamy diabłu i gościmy na świecie, którego on jest panem i bogiem. Dlatego pod jego władzą jest chleb, który jemy, napój, który pijemy, ubranie, które nosimy, nawet powietrze, i wszystko, czym żyjemy".
Marcin Luter
Ig Perrish budzi się totalnie skacowany, bez pojęcia o poprzednim wieczorze. Musiał się nieźle zabawić, podejrzewa, że zrobił kilka głupstw. Zbliża się rocznica śmierci jego ukochanej, kiedy to pewnej deszczowej nocy została brutalnie zgwałcona i zabita. Pewnie więc poniosło go - stres, poczucie straty... Jednak gdy spogląda w lustro, oprócz twarzy kogoś, kto przesadził z alkoholem, widzi również rogi, które wyrastają z jego skroni. Twarde, bolesne, pulsujące. Ig nie ma pojęcia co zrobić, ale już u lekarza przekonuje się, jaki wpływ mają one na innych. Gdy wszyscy zaczynają zdradzać mu najskrytsze myśli, grzeszne pragnienia i okropne czyny. Swe najgorsze, zawsze skrywane strony... W końcu w każdym z nas czai się diabeł.
Rogi to kolejna książka, którą przeczytałem, bo do kin wchodziła ekranizacja. Teraz mam za sobą film (który jest najzwyczajniej w świecie gówniany i nie warto w ogóle wydawać pieniędzy na bilet, ale jeszcze o nim napiszę), i literacki pierwowzór. I tak... Powieść Joe'go Hilla jest dobra, ale po synu Stephena Kinga spodziewałem się czegoś lepszego.
Samej historii i jej przekazowi nie mam nic do zarzucenia. Oryginalna, niepokojąca, ciekawa wizja, dobrze wykreowana i przemyślana. Jednak styl Hilla zupełnie do mnie nie przemówił. Czytanie mi się wlokło, często odkładałem książkę. Nie potrafiłem przeczytać za jednym posiedzeniem więcej, niż kilka rozdziałów. Opisany był każdy ruch bohatera, każda najmniejsza myśl i emocja. Takie miałem przynajmniej wrażenie. Do tego dużo retrospekcji, powracania do wydarzeń z przeszłości, długie opisy dawnych sytuacji... Chociaż w Rogach przeszłość jest bardzo ważna dla fabuły, to jednak to ciągłe uciekanie do niej po pewnym czasie robi się męczące i mało interesujące.
Bardzo spodobał mi się jednak pomysł. Zawsze staramy się pokazywać dobre strony, ładne rzeczy, piękne myśli. A jednak każdy ma w sobie część grzesznika, której nigdy nikomu by nie pokazał, o której wie tylko on i tak ma pozostać. Nawet jeśli ktoś nie zdaje sobie z tego sprawy, wypiera tę świadomość, bo to przecież "nienormalne" - a jednak. Diabeł jest obecny w nas wszystkich.
Z jednej strony Rogi bardzo mi się podobają - fabuła, przekaz, niecodzienny główny bohater. To przypadło mi do gustu. Jednak styl Hilla nie do końca mnie przekonał. Według mnie ta książka nie jest dobrze napisana, ale mam ochotę dać autorowi jeszcze jedną szansę, mimo obaw. Bo ciekaw jestem, co jeszcze mogła stworzyć jego wyobraźnia.
Rogi są oryginalne i intrygujące. Może nie prezentują sobą pisarskiego kunsztu, jednak jeśli macie ochotę na ciekawą, diabelską wizję, to ta powieść na was czeka!
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/
"Wszyscy więc ciałem i w sprawach naszych podlegamy diabłu i gościmy na świecie, którego on jest panem i bogiem. Dlatego pod jego władzą jest chleb, który jemy, napój, który pijemy, ubranie, które nosimy, nawet powietrze, i wszystko, czym żyjemy".
Marcin Luter
Ig Perrish budzi się totalnie skacowany, bez pojęcia o poprzednim wieczorze. Musiał się nieźle zabawić,...
Na księgarskich półkach można znaleźć od groma powieści fantasy. Bardzo lubię ten gatunek, ale na pewno czytałbym go więcej, gdyby tylko współcześni autorzy bardziej starali się przy swoich dziełach. Powieści nieprzemyślane, niedopracowane i bez polotu to nie rzadkość - i zdarza się takie rzeczy popełniać nawet pisarzom, którzy swoją pierwszą książkę mają już dawno za sobą. Ponura drużyna to debiut Luke'a Sculla. Jednak gdyby pozycje tej jakości przeważały wśród aktualnie wydawanych fantasy, to z pewnością jeszcze częściej i z jeszcze większą chęcią sięgałbym po nie.
Davarus Cole - zapatrzony w siebie i w swoją życiową misję syn potężnego bohatera Illariusa. Wierzy, że pewnego dnia przy pomocy swego magicznego sztyletu zgładzi tyrana i okrutnika, jakim jest niezwyciężony Salazar, Władca Magii i zabójca bogów. Brodar i Wilk - dwóch potężnych górali, uciekających ze swojej ojczyzny, z którymi lepiej nie zadzierać. Yllandris - czarodziejka z surowych, mroźnych i brutalnych Wysokich Kłów, posiadająca wielkie ambicje, gotowa je spełnić nawet za wysoką cenę. Półmag Eremul - prawdopodobnie jedyny mag w Dorminii (oprócz lorda Salazara) ocalały po Czystce. Niepozorny, żyjący na marginesie społeczeństwa, potrafiący jednak jeszcze nie jedno zdziałać. I wreszcie Barandas - człowiek stojący po drugiej stronie barykady. Zaufany Salazara, dowódca Przysparzaczy, elitarnej jednostkii Dorminii wyposarzonej w magiczne artefakty... To właśnie oni, wraz z wieloma, wieloma innymi postaciami będą zajmować nas w czasie lektury. To ich losy splotą się - mniej lub bardziej - ze sobą. Jednak to zaledwie część Ponurej drużyny...
Bo ta książka zawiera w sobie naprawdę wiele ciekawych i przemyślanych wątków. Bogata i często zaskakująca fabuła to niezaprzeczalnie największy ataut tej powieści, zaraz obok bohaterów. Barwna i liczna gama postaci (ci opisani wyżej to tylko część) zapewnia świetną rozrywkę i skutecznie odwodzi od chęci odłożenia tej książki. Jako fan przygód i epickich historii nie czuję się ani trochę zawiedziony - chciałem dobre czytadło fantasy na popołudnia, takie też otrzymałem. Nie nudne, wielowątkowe i intrygujące. Czego chcieć więcej?
No... może jeszcze humoru. Który również w książce Sculla jest i towarzyszy czytelnikowi od początku do końca. Właściwie to cała ta powieść jest napisana z lekkim przymrużeniem oka - nie powstała z tego żadna komedia, ale treść stała się nieco lżejsza i zyskała specyficzny klimat. Lekturę uprzyjemnia również dobry styl autora. Luke Scull prowadzi opowieść sprawnie i interesująco, potrafi wciągnąć swoimi słowami i zapewnić rozrywkę na długie chwile.
I właściwie to tyle. Nie mam tej książce żadnego większego mankamentu do zarzucenia. To jest po prostu dobre fantasy. Ciekawe, urozmaicone pod względem fabuły i bohaterów, sprawnie napisane, z humorem. W sam raz dla lubiących ten gatunek.
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/
Na księgarskich półkach można znaleźć od groma powieści fantasy. Bardzo lubię ten gatunek, ale na pewno czytałbym go więcej, gdyby tylko współcześni autorzy bardziej starali się przy swoich dziełach. Powieści nieprzemyślane, niedopracowane i bez polotu to nie rzadkość - i zdarza się takie rzeczy popełniać nawet pisarzom, którzy swoją pierwszą książkę mają już dawno za sobą....
więcej mniej Pokaż mimo to
Jacob nigdy nie był przebojowy... Nudne, szare, zwykłe życie. Bez przyjaciół, bez przygód. Jako bohatera miał dziadka, od którego nasłuchał się wielu opowieści o potworach i pewnym sierocińcu na walijskiej wyspie, gdzie ten spędził część młodości. Dlatego jego śmierć jest dla Jacoba wielkim ciosem, zwłaszcza, że to on znajduje martwe ciało. A przy ciele, w ciemności... potwora.
Dziwne rzeczy się działy. Dzieją. I będą działy.
Czy więc oszalał? Zbzikował totalnie, ten odludek bez kolegów? Chociaż... Po odwiedzinach osobliwego domu z opowieści dziadka, można uznać, że wszyscy mamy nierówno pod sufitem...
Książka jest przepiękna. Ubrana w twardą oprawę. Z zadbaną, staranną szatą graficzną. Dodatkowo pełno tutaj dziwnych, napawających lękiem fotografii, które są bezpośrednio powiązane z przedstawioną historią. I, co bardzo mnie zdziwiło, wszystkie zdjęcia to stare oryginały, które pochodzą z różnych zbiorów kolekcjonerskich. To się dopiero nazywa: stworzyć książkę z duszą!
Sama historia jest jednak... dość spokojna i o wiele mniej nienormalna, niż się spodziewałem. Przed przeczytaniem myślałem, że będzie to jakiś psychodeliczny horror, a dostałem książkę dla młodszego czytelnika. A brak strachu czy jakichkolwiek pokrewnych emocji podczas lektury degraduje tę powieść do kolejnej młodzieżówki, w której to nastoletni bohater natrafia na fantastyczne rzeczy i przygody.
Ale mimo tego Osobliwy dom pani Peregrine ma w sobie klimat (najprawdopodobniej za sprawą starych zdjęć) i to coś, co do niego przyciąga. Czytam, czytam i wiem, że to nie jest to, czego oczekiwałem, ale i tak nie mogę przestać. Bo ta książka mi się po prostu podobała. Może i jest nieco dziecinna, jednak na tyle oryginalna i napakowana akcją, że po prostu nie da się jej odłożyć przed końcem. Nawet jeśli nie jest tym, co miało się nadzieję otrzymać.
Język jest prosty i książkę łatwo się czyta. Bohaterowie nie wkurzają i świetnie się w tej dziwnej historii spełniają. Nie można zarzucić Riggsowi braku pomysłowości czy talentu do prowadzenia opowieści, bo przez to, co napisał, się płynie - kartka za kartką, rozdział za rozdziałem Osobliwy dom pani Peregrine pochłania cię coraz bardziej i bardziej. A najgorsze, że nie wypuszcza.
Książka Ransoma Riggsa może i nie spełniła moich oczekiwań. Ale czyta się ją dobrze, akcja i wydarzenia wciągają... i mam się ochotę na dalszą część. A o to chyba chodzi?
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/
Jacob nigdy nie był przebojowy... Nudne, szare, zwykłe życie. Bez przyjaciół, bez przygód. Jako bohatera miał dziadka, od którego nasłuchał się wielu opowieści o potworach i pewnym sierocińcu na walijskiej wyspie, gdzie ten spędził część młodości. Dlatego jego śmierć jest dla Jacoba wielkim ciosem, zwłaszcza, że to on znajduje martwe ciało. A przy ciele, w ciemności......
więcej mniej Pokaż mimo to
Jakuba Ćwieka już polskim czytelnikom przedstawiać nie trzeba. Zawojował rynek popularną serią o Lokim, nordyckim bogu kłamstwa. Później światło dzienne ujrzały inne jego pomysły przelane na papier - Dreszcz, czy też trochę wcześniej, Chłopcy. Czytałem Kłamcę, miałem też okazję poznać Rycha Zwierzchowskiego - aż wreszcie doszło do spotkania z gangiem niegdysiejszych towarzyszy Piotrusia Pana, Zagubionymi Chłopcami.
Już jednak nie są grzecznymi i ułożonymi dziećmi kojarzonymi z bajek. Teraz podstawowymi elementami ich wizerunku są motory, skóry i noże. Pieczę nad nimi ma Dzwoneczek, która również przestała być słodka i różowa - dziś jest niebezpieczną seksbombą. Jednak nie tylko wizerunek przestał być taki jak dawniej - zmieniły się również realia. Życie już nigdy nie będzie bajkowe jak wtedy...
Znałem już lekki styl Kuby, jego niewymające historie i ogólny luz i humor, który zawsze panował w tym, co stworzył. Jednak do tej pory wszystko trzymało się kupy, a jego teksty dawały jako taką konkretną rozrywkę, raz lepszą, raz gorszą. Ale przy Chłopcach spotkał mnie niezły zong, bo... nie podobali mi się. Tym razem poziom "luźnego humoru" i "lekkości" przekroczył dopuszczalną normę.
Historię Zagubionych Chłopców odebrałem jako napisaną z zupełnej nudy - brak solidnego pomysłu, zlepienie kilku banałów, średnio dopracowana całość. Do tego humor, który po prostu sięga dna (a nawet niżej) - bo nie wiem, kogo powyżej dwunastego roku życia śmieszą jeszcze przekleństwa w co drugim słowie i zachowanie bohaterów niczym u klienteli burdelu. Jasne, takie rzeczy są fajne... ale do pewnego momentu i w umiarkowanym stopniu.
Na początku ciekawy wydawał mi się pomysł, jednak nawet on nie okazał się ratunkiem dla Chłopców. Historia jest płytka i jednowymiarowa, a poza wieloma momentami naparzanki nie oferuje potencjalnemu czytelnikowi nic. Chociaż może... Gdzieś tam szykuje się większa draka, coś ciekawszego, ale czuję się na tyle zniechęcony pierwszą częścią, że nawet nie mam ochoty dowiadywać się, jak wszystko się rozwinie.
Nie przekonali mnie bohaterowie, nie porwał styl pisania, nie przypadł do gustu humor, akcja jakoś szczególnie nie wciągnęła - niby czytałem, ale jednak nie wzbudzało to we mnie żadnych emocji. Nawet do pomysłu, początkowo bardzo obiecującego, z czasem się zniechęciłem. Podczas lektury miałem momenty, kiedy cała ta historia przestawała być w moich oczach logiczna. Niby wszystko trzymało się całości, a jednak moja głowa huczała od po co?, bez sensu, kiedy koniec?.
Chłopcy nie trafili do mnie, nie potrafili wciągnąć w swój świat. Cały mój tekst brzmi jak jeden wielki hejt... ale cóż, książka jest słaba. Tyle w temacie.
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/
Jakuba Ćwieka już polskim czytelnikom przedstawiać nie trzeba. Zawojował rynek popularną serią o Lokim, nordyckim bogu kłamstwa. Później światło dzienne ujrzały inne jego pomysły przelane na papier - Dreszcz, czy też trochę wcześniej, Chłopcy. Czytałem Kłamcę, miałem też okazję poznać Rycha Zwierzchowskiego - aż wreszcie doszło do spotkania z gangiem niegdysiejszych...
więcej Pokaż mimo to