Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Zapraszam Cię na CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Dziś przygotowałem recenzję książek dla zdecydowanie młodszych czytelników. Jednak czy ,,Ostatnie dzieciaki na Ziemi’’ rzeczywiście zasłużyły na polecajkę od Jeffa Kinneya? I dlaczego nie znalazła się ona na drugim tomie? Ale po kolei. ,,Ostatnie dzieciaki na Ziemi’’ to seria bogato ilustrowanych książek dla dzieci. Obecnie ukazało się bądź niedługo będą aż 4 tomy. Ja tymczasem zapoznałem się z dwoma pierwszymi, które otrzymałem do recenzji od wydawnictwa Jaguar.

Historia zaczyna się od głównego bohatera, którzy zaraz ma zostać pożarty przez bliżej niezidentyfikowanego potwora, i zaczyna nas zaznajamiać z tym, jak do tego doszło. Opowiada nam też o tym, że w zasadzie nie wiadomo, dlaczego został sam, ale jakoś sobie z tym radzi. Np. wymyśla sprawności związane m.in. z potworami i sam je sobie przyznaje.

Fabuła nie jest zbytnio rozbudowana. Wątpię, że dałoby się w niej zagubić, niemniej początkowo rzeczywiście jest chaotycznie. Mamy teoretycznie niespójne cząstki, urywki, które dopiero w połowie łączą się w jedną całość. I wtedy zaczyna się właściwa historia. Kończy się retrospekcja, więc łatwiej jest pojmować dalszy bieg wydarzeń.

W sumie na te ponad 500 stron składa się jakieś ponad 300 stron rysunków. W sumie nie mamy dwóch stron samego tekstu. Wygląda to podobnie jak w ,,Dzienniku Cwaniaczka’’, niemniej tamte podobały mi się bardziej. Te swoim stylem przypominają bardziej grafiki z ,,Treasure hunter. Łowcy skarbów’’. Mamy karykaturalne twarze postaci oraz dziwne potwory, które chyba miały straszyć, lecz wyglądają bardziej śmiesznie niż strasznie. No i każda postać męska ma przerośnięty nos. Takie wtrącenie.

W tomie drugim widać, że autor skupił się przede wszystkim na opisywaniu aktualnego biegu wydarzeń. Nie musiał też wprowadzać nas ponownie w swój świat, więc dzieje się więcej. Sam tytuł - ,,Parada zombiaków’’ - jest nieprzypadkowy. Nasi bohaterzy chodzą po cmentarzach, wpadają w pułapki i muszą się z nich wydostać. Co interesujące – na końcu pierwszego tomu mamy zdjęcia z aparatu Jacka, w drugim natomiast stronice z bestiariusza. Wprawdzie nie tego Witolda Vargasa, ale też interesującego. Chociaż uważam, że ciekawsze będzie zrobienie generatora wrzasku ze starej pralki – tak, tego też nie zabrakło w tej książce.

Na okładce widnieje informacja, że Netflix zrobił ekranizację. Podobnie jak w przypadku Trinkets nie potrafię powiedzieć, czy była to ekranizacja dobra, czy nie, jednak mogę stwierdzić, że – jeśli jest po części tak zabawna jak książka – warto się z nią zapoznać.

Zapraszam Cię na CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Dziś przygotowałem recenzję książek dla zdecydowanie młodszych czytelników. Jednak czy ,,Ostatnie dzieciaki na Ziemi’’ rzeczywiście zasłużyły na polecajkę od Jeffa Kinneya? I dlaczego nie znalazła się ona na drugim tomie? Ale po kolei. ,,Ostatnie dzieciaki na Ziemi’’ to seria bogato ilustrowanych książek dla dzieci. Obecnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

zapraszam Cię na CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Dziś przygotowałem recenzję książek dla zdecydowanie młodszych czytelników. Jednak czy ,,Ostatnie dzieciaki na Ziemi’’ rzeczywiście zasłużyły na polecajkę od Jeffa Kinneya? I dlaczego nie znalazła się ona na drugim tomie? Ale po kolei. ,,Ostatnie dzieciaki na Ziemi’’ to seria bogato ilustrowanych książek dla dzieci. Obecnie ukazało się bądź niedługo będą aż 4 tomy. Ja tymczasem zapoznałem się z dwoma pierwszymi, które otrzymałem do recenzji od wydawnictwa Jaguar.

Historia zaczyna się od głównego bohatera, którzy zaraz ma zostać pożarty przez bliżej niezidentyfikowanego potwora, i zaczyna nas zaznajamiać z tym, jak do tego doszło. Opowiada nam też o tym, że w zasadzie nie wiadomo, dlaczego został sam, ale jakoś sobie z tym radzi. Np. wymyśla sprawności związane m.in. z potworami i sam je sobie przyznaje.

Fabuła nie jest zbytnio rozbudowana. Wątpię, że dałoby się w niej zagubić, niemniej początkowo rzeczywiście jest chaotycznie. Mamy teoretycznie niespójne cząstki, urywki, które dopiero w połowie łączą się w jedną całość. I wtedy zaczyna się właściwa historia. Kończy się retrospekcja, więc łatwiej jest pojmować dalszy bieg wydarzeń.

W sumie na te ponad 500 stron składa się jakieś ponad 300 stron rysunków. W sumie nie mamy dwóch stron samego tekstu. Wygląda to podobnie jak w ,,Dzienniku Cwaniaczka’’, niemniej tamte podobały mi się bardziej. Te swoim stylem przypominają bardziej grafiki z ,,Treasure hunter. Łowcy skarbów’’. Mamy karykaturalne twarze postaci oraz dziwne potwory, które chyba miały straszyć, lecz wyglądają bardziej śmiesznie niż strasznie. No i każda postać męska ma przerośnięty nos. Takie wtrącenie.

W tomie drugim widać, że autor skupił się przede wszystkim na opisywaniu aktualnego biegu wydarzeń. Nie musiał też wprowadzać nas ponownie w swój świat, więc dzieje się więcej. Sam tytuł - ,,Parada zombiaków’’ - jest nieprzypadkowy. Nasi bohaterzy chodzą po cmentarzach, wpadają w pułapki i muszą się z nich wydostać. Co interesujące – na końcu pierwszego tomu mamy zdjęcia z aparatu Jacka, w drugim natomiast stronice z bestiariusza. Wprawdzie nie tego Witolda Vargasa, ale też interesującego. Chociaż uważam, że ciekawsze będzie zrobienie generatora wrzasku ze starej pralki – tak, tego też nie zabrakło w tej książce.

Na okładce widnieje informacja, że Netflix zrobił ekranizację. Podobnie jak w przypadku Trinkets nie potrafię powiedzieć, czy była to ekranizacja dobra, czy nie, jednak mogę stwierdzić, że – jeśli jest po części tak zabawna jak książka – warto się z nią zapoznać.

zapraszam Cię na CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Dziś przygotowałem recenzję książek dla zdecydowanie młodszych czytelników. Jednak czy ,,Ostatnie dzieciaki na Ziemi’’ rzeczywiście zasłużyły na polecajkę od Jeffa Kinneya? I dlaczego nie znalazła się ona na drugim tomie? Ale po kolei. ,,Ostatnie dzieciaki na Ziemi’’ to seria bogato ilustrowanych książek dla dzieci. Obecnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zapraszam na CzytanieJestSpoko.blogspot.com

,,Mamusie bez synusiów’’ to książka, którą chciałem przeczytać, odkąd zapoznałem się z jej opisem. Opowiada ona o 3 matkach i 3 synach. Trzech ponadtrzydziestoparoletnich synów, którzy stracili kontakty ze swoimi matkami. Te natomiast – przynajmniej ja tak to odebrałem – przypominają sobie nagle, że mają synów i postanawiają odbudować zerwane relacje. Wynika z tego niezwykle komiczna historia.


Książkę napisano przyjemnym i zabawnym językiem. Pełna jest licznych zabawnych momentów i czytanie jej jest genialną alternatywą dla fantastyki czy innych bardziej wymagających gatunków. ,,Mamusie bez synusiów’’ był też świetnym lekiem na mój kac książkowy spowodowany ,,Ucztą dla wron’’ i brakiem Jaimego w pierwszej części ,,Tańca ze smokami’’. Udało mi się przy tej książce przyjemnie odstresować i wielokrotnie zaśmiać. Znaczącą rolę odegrały tutaj różnorodność metod stosowanych przez matki, którym wydaje się, że ich synowie nadal są nastolatkami, oraz sylwetki synów.


Matt lubi odstresować się przy GTA i w zasadzie nie wiemy, czym się zajmuje. Paul natomiast nie może pogodzić się ze stratą dziewczyny i nieustannie o niej myśli. Daniel zaś nie poinformował matki o swojej orientacji. Tutaj warto wspomnieć, że, wg mnie, jest to naprawdę w świetny sposób przedstawiona scena, gdzie wyjawia on jej tę informację. I tutaj naprawdę fajnie to pokazano. Zupełnie inaczej niż w ,,Twoim Simonie’’, którego lepiej nie czytać.


Ale dla kogo jest ta książka? Powiem szczerze, że naprawdę nie lubię, gdy w takim momencie pada odpowiedź dla wszystkich, bo oznacza to w sumie tyle co dla nikogo. Faktem jest natomiast to, że spodoba się ona zarówno nastolatkom, jak i ich rodzicom. C pierwszi utożsamiać się będą z synami, ich rodzice zaś z matkami. Tym samym ,,Mausie bez synusiów’’ stają się fajną bramą międzypokoleniową, którą napisano naprawdę świetnym językiem. Wszystko jest tam zrozumiałe, a wszechobecny humor tylko zachęca do czytania dalszych rozdziałów. Narrację mamy pierwszoosobową z kilku punktów widzenia, więc jest też więcej drobiazgów i fajnych smaczków. Z tych zabawniejszych momentów było to, jak mamusie myślą, że ich synowie nadal nie potrafią sami zrobić sobie zakupów, a reakcja chłopaków jest niby buntem, ale w sumie im się podoba, niemniej informacja o wprowadzeniu się matki na kilka dni nie wywiera aż takiego entuzjazmu.Tylko że mi oczywiście nawet to skojarzyło się z ,,Grą o Tron'' i Joffreyem. W serialu padły słowa: Prawdziwy król nie musi ciągle przypominać, że jest królem. I w sumie widać tutaj coś podobnego w postawie Matta. Tylko że trudno mu oprzeć się luksusom takim jak gotowe śniadanko, gdy wstaje z łózka czy umyte naczynia...


Nie oglądałem ekranizacji, ale nawet jeżeli będzie chociaż w połowie tak dobra, jak książka, to warto będzie ją polecić innym. Tym samym polecam też wszystkim literacki pierwowzór. Fajne jest to, że możemy tę książkę przeczytać, potem natomiast ofiarować w prezencie (niekoniecznie ten sam egzemplarz) i mieć gwarancję, że ofiarowywana osoba będzie zadowolona. Książkę napisano lekko, ale nie naiwnie. Czyta się szybko, lecz ze zrozumieniem. Przypuszczam, że nie zapamiętam jej na długo, ale czytało mi się ją naprawdę dobrze i chętnie zapoznam się z ekranizacją.

Zapraszam na CzytanieJestSpoko.blogspot.com

,,Mamusie bez synusiów’’ to książka, którą chciałem przeczytać, odkąd zapoznałem się z jej opisem. Opowiada ona o 3 matkach i 3 synach. Trzech ponadtrzydziestoparoletnich synów, którzy stracili kontakty ze swoimi matkami. Te natomiast – przynajmniej ja tak to odebrałem – przypominają sobie nagle, że mają synów i postanawiają...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Fale AJ Dungo
Ocena 7,7
Fale AJ Dungo

Na półkach: , ,

Fajnie, gdybyś odwiedził/a CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Co takiego mają w sobie ,,Fale’’ Aj Dungo, że kupiłem je stacjonarnie a cenę okładkową? Przede wszystkim w pierwszej chwili zwróciłem uwagę na kolor. Cały komiks jest bowiem pokolorowany tylko odcieniami niebieskiego i turkusowego oraz brązowego i pomarańczowego. Jednych mogłoby to odstraszyć, ale wielokrotnie powtarzałem we wpisach, że jedną z moich najulubieńszych książek jest komiks ,,Stwórca’’, który składa się wyłącznie z odcieni niebieskiego.

Drugą rzeczą istotną w komiksie jest kreska. Nie ukrywam, że ta z ,,Fal’’ do najpiękniejszych nie należy. Nie jest wprawdzie tak ‘szpetna’ jak w ,,The End of the F***ing World’’ - niemniej tamtego komiksu nie sposób było narysować ‘ładnie’ - ale do tej ze ,,Stwórcy’’ czy ,,Conana Barbarzyńcy’’ jej daleko. Wprawdzie jest ona szczegółowa, ładnie narysowano tytułowe fale oraz świetnie wprost prezentują się tła, niemniej autor zupełnie nie potrafi narysować głów. Te albo nie mają twarz, albo tylko nosa lub też są zwyczajnie nieuformowane i przypominają bezkształtną figurę. Na szczęście jednak mamy piękne tła, które najczęściej odciągają naszą uwagę od tego drobiazgu.

Jeżeli zaś chodzi o wypowiedzi, myśli postaci, to spotkało mnie tutaj kolejne zaskoczenie. Zaraz doń przejdę, niemniej skupiłem się na formie, ale nie powiedziałem nic o treści. Komiks wyróżnia jedna rzecz – Aj Dungo napisał go w hołdzie dla swej ukochanej, która zmarła na raka i której obiecał, że opowie ich historię. A jako że jest ilustratorem – komiks był to jedyny słuszny sposób, by tę historię opowiedzieć. Komiks to połączenie dwóch opowieści: tej Aj Dungo i jego ukochanej Kristen oraz o surfingu w ogóle. Ta druga przewija się z pierwszą tak, aby nakreślić nam, czym jest ten sport oraz jak łączy się on z osobą Kristen. Był on bowiem jej miłością, drugą zaraz po Aju, i bezpośrednio wpływał na jej życie. Dopóki nie przyszłą diagnoza.

W genialny sposób ukazano tutaj, jak rak niszczy człowieka. Początkowo dziewczyna bagatelizowała tę chorobę i mogłoby się zdawać, że wyparła ją ze świadomości. Niemniej ta nadal była obecna i powoli niszczyła ją od środka. Z czasem Kristen mogła tylko patrzeć na to, jak jej znajomi oraz Aj robią to, co ona robić uwielbiała. Później natomiast nie mogła nawet ruszać się z łóżka.

A to wszystko przeplata się ze szczęśliwymi początkami surfingu, opowiedzianymi na przykładzie dwóch najznamienitszych surferów: Duke’a Kahanamoku oraz Toma Blake’a (tak, mi też te nazwiska kompletnie nic nie mówiły). W komiksie przedstawiono też – w ocenie autora – destruktywny wpływ popularyzacji surfingu na rodzime wyspy i ich mieszkańców oraz samo spopularyzowanie się tej dyscypliny za sprawą Duke’a. Opowieść o Tomie to niestety w głównej mierze historia podążania za marzeniami, by być najlepszym na świecie. Niby przedstawiona ciekawie, lecz było już takich wiele; fakt, iż nie o surferze, ale mimo wszystko…

Komiks podzielono na kilkanaście rozdziałów. Wszystkie, albo prawie wszystkie, mają daty, lecz te z Kristen są zupełnie niechronologicznie i wprowadza to bardziej zamęt niż ład. Niemniej to i kształt głów są jedynymi, co mi się w tym komiksie nie podobało. Reszta to naprawdę dobrze napisana historia miłości, której nieustannie towarzyszy świadomość tego, że nie zakończy się szczęśliwie i że absolutnie nic nie można było w tej kwestii zrobić. Jestem jednoznacznie pozytywnie zaskoczony tym komiksem, jednak odnoszę wrażenie, że niedobrze byłoby mówić o nim jako po prostu ‘fajny’, bo przecież gdyby nie choroba Kristen, nie musiałby on w ogóle powstawać.

Fajnie, gdybyś odwiedził/a CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Co takiego mają w sobie ,,Fale’’ Aj Dungo, że kupiłem je stacjonarnie a cenę okładkową? Przede wszystkim w pierwszej chwili zwróciłem uwagę na kolor. Cały komiks jest bowiem pokolorowany tylko odcieniami niebieskiego i turkusowego oraz brązowego i pomarańczowego. Jednych mogłoby to odstraszyć, ale wielokrotnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wejdź na CzytanieJestSpoko.blogspot.com
Będzie fajnie!

Historia wykreowana przez Becky Albertalli to opowieść o tytułowym Simonie, który ukrywa swoją orientację, bo obawia się reakcji rówieśników. Przytrafia mu się jednak incydent, przez który całą szkoła dowiaduje się o tym z innego źródła, niżby sobie tego życzył. I w sumie tyle. Nie wywołuje to zbyt wielkiego poruszenia. Fakt, wyśmiewa go grupka uczniów, ale nie widać tu ciągłego nękania czy szyderstw. Raczej autorka stara się pokazać w tym wiele zabawnych sytuacji, obrócić wszystko w żart. Przynajmniej ja tak to odebrałem, może jest to błędna interpretacja, jednak dla mnie niekwestionowanie najlepszą książką z wątkiem lgbt od dawna jest ,,Małe życie’’. Chociaż było ono powieścią skierowaną przede wszystkim do czytelników dorosłych. ,,Simon’’ natomiast przeznaczony jest dla nastolatków, co podkreśla się na każdym kroku. Simon je duże niezdrowego żarcia, gra w gry wideo (Chryste, jakie to stereotypowe) i ma kilku znajomych, z którymi robi absolutnie wszystko. W sumie wątkowi jego orientacji poświęcono mniej miejsca niż wszystkiemu wokół: jego licealnemu życiu oraz sytuacji w rodzinie. Ta też ukazana jest typowo po amerykańsku, ponieważ, oczywiście, Simon mieszka tylko z jednym z rodziców.

Ogólnie książka ta pełna jest tego, co zna każdy, kto przeczytał min. 3 młodzieżówki amerykańskich autorów. Niby ‘nowością’ miało być to, że bohater jest gejem, ale pierwsze polskie wydanie jest z 2016, oryginalne z 2015. Czy naprawdę 3-4 lata temu bohater-gej w książce lub filmie był aż taką nowością? Nie. Niby kiedy tę książkę czytałem to szło mi to naprawdę szybko, ale po czasie zdaję sobie sprawę, że nie jest to pozycja dobra. Nie odmówię jej przyjemnego języka i kilku zabawnych scen, ale najczęściej jest tu podkreślane, że stereotypowo domyślna orientacja to ta heteroseksualna, domyślny kolor skóry to biały, a gry wideo szkodzą. Mimo że to tylko wymysły głównego bohatera, który ciągle powtarza to w swojej głowie. Wydaje się przez to, że sam nie akceptuje różnorodności wokół, zamiast ją tolerować. Podobne wrażenie miałem, czytając maile wymieniane przez Simona z Blue, którzy o tych stereotypach piali tak często, że naprawdę odnoszę wrażenie, iż sami w nie wierzą.

Mnie ta książka po prostu odstresowała. Pomogła na książkowstręt, ale nie uważam jej ani za wybitną, ani nawet za dobrą. Jest po prostu przeciętna. Pełno w niej stereotypów, bo napisana jest stereotypowo. Nie ma to nic wspólnego z tym, co myśli sobie Simon. Wydaje się nudna i zupełnie nic nie wnosi. Jeżeli chcecie przeczytać naprawę porządnie napisaną powieść z wątkiem LGBT, to ponownie zachęcam, abyście sięgnęli po ,,Małe życie’’. Nie chodzi tu o objętość, ponieważ wiele świetnych książek ma te nawet 100 stron i historia jest naprawdę przejmująca, edukująca i poruszająca. Niestety, taką książką nie jest ,,Twój Simon’’. Nie chcę, aby recenzja ta miała wydźwięk negatywny, który wyglądać będzie tak, że winę ponosi za to wątek coming outu, bo to w żadnym wypadku nie jest to.

Książkę tę można przeczytać. Nie namawiam, ale też nie mówię kategorycznie, by tego nie robić. Po prostu jest to kolejna nudna, sztampowa i pełna stereotypów amerykańska młodzieżówka, przy której można się rozerwać, lekko odstresować. Ale tylko dopóki ją czytamy. Później zaczynami dostrzegać jej nonsensy – tak jak ja – dlatego czytacie na własną odpowiedzialność. W żadnym wypadku nie zabraniam, ale też nie zachęcam.

Wejdź na CzytanieJestSpoko.blogspot.com
Będzie fajnie!

Historia wykreowana przez Becky Albertalli to opowieść o tytułowym Simonie, który ukrywa swoją orientację, bo obawia się reakcji rówieśników. Przytrafia mu się jednak incydent, przez który całą szkoła dowiaduje się o tym z innego źródła, niżby sobie tego życzył. I w sumie tyle. Nie wywołuje to zbyt wielkiego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Fajnie byłoby, gdybyś odwiedził/a: CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Po raz kolejny od przeczytania poprzedniego tomu Pieśni Lodu i Ognia minęło całkiem sporo czasu, jednak nie miałem problemów z odnalezieniem się w świecie Westeros. Tym razem zrobiłem sobie mały maraton i ciągiem przeczytałem aż dwie części, czyli ,,Ucztę dla wron’’ podzieloną w Polsce na ,,Cienie śmierci’’ oraz ,,Sieć spisków’’. Jak się okazało, nie jest to książka napisana tak, jak poprzednie. W ,,Ucztach...’’ mamy bowiem jedynie wątki z Królewskiej Przystani oraz jej okolic. Mur pojawia się raz, może dwa. Daenerys nie występuje zupełnie. W posłowiu mamy informację, że to zabieg celowy, ponieważ autor wolał zawrzeć w jednej części połowę postaci i połowę wątków niż wszystkie postaci i ¼ wątków. Mi ten zabieg bardzo pasuje, jednak gdybym był fanem Daenerys, a nie Jaimego, to byłbym dość rozczarowany. Wiem wprawdzie, że nie ma go w pierwszej części ,,Tańca ze smokami’’, niemniej pojawia się w drugiej, w ,,Uczcie...’’ zaś było go tyle, że myślę, iż przetrwam te 600 stron bez niego.

Druga część ,,Nawałnicy mieczy’’ była tą, w której wyraźnie dostrzegało się coraz większe nieścisłości między książką a serialem. W ,,Uczcie...’’ jest ich natomiast jeszcze więcej, ale o dziwo wszystkie mi się podobały, gdyż zmieniały fabułę tak, że kojarzyłem ją z serialem, jednak nie zabrakło też zaskoczeń. Chronologicznie mamy w tym tomie historię z całego piątego sezonu oraz część tego, co wydarzyło się w szóstym; jednak z pominięciem Daenerys oraz Muru.

Nie będę wprost wymieniał różnic pomiędzy serialem a książką, gdyż byłoby to wiele spoilerów, a wiem, że wiele osób, tak jak ja, obejrzało serial, ale nie skończyło wszystkich książek. Z takich mniej szkodliwych spoilerów mogę powiedzieć, że inaczej przebiega spotkanie Podricka z Brienne oraz znacznie bardziej rozbudowano wątek tej drugiej. Niemniej są to w mojej opinii najnudniejsze ze wszystkich. Inaczej przebiega też wątek Rycerza Kwiatów oraz zaaresztowania małej królowej i Cersei. Szczerze powiedziawszy, w serialu wyglądało to bardziej spektakularnie, niemniej tutaj też jest znośnie. Po prostu w książce dzieje się to znacznie szybciej. Aha, zmiany tyczą się też Bronna i Jaimego, niemniej ten drugi przedstawiony jest znacznie lepiej niż w serialu.

Mamy też mniej Dorne, ale spodziewam się, że będzie go znacznie więcej w ,,Tańcu ze smokami’’. Niemniej tutaj bardzo fajnie zaczęto wprowadzać czytelnika w te pustynne klimaty. Znacznie inaczej wygląda też wątek Myrcelli. Jest on ciekawy, ale bardzo zmieniony. Szkoda, bo oznaczało to dużo mniej Jaimego. W tym tomie mamy też dość mały Sansy, ale są to wreszcie rozdziały, które nie denerwują czytelnika. Ani razu nie mamy bowiem w nich określeń typu ,,czuła ból w brzuszku’’ czy pokazywania jej jako biedną dziewczynkę wyrwaną z zamku i zostawioną w lesie. Tutaj widać początki jej przemiany w bezwzględną władczynię, która nie zna litości dla wrogów.

Nie mamy zaś w ,,Uczcie...’’ spektakularnych bitew ani pojedynków. Jest kilka oblężeń czy małych walk, które napisano wprawdzie w świetny sposób, ale fabularnie ,,Uczta dla wron’’ jest tomem, w którym mamy wątki polityczne i snucie intryg oraz przejęcie rządów przez Tomm… znaczy Cersei. Prawdziwe walki i kłopoty z niewolnikami będą w ,,Tańcu ze smokami’’, gdy już pojawi się Daenerys. Tutaj jest spokojnie, jeśli chodzi o użycie siły, ale za to mamy mnóstwo intelignetnych posunięć.

Ogólnie ,,Ucztę dla wron’’ czytało mi się bardzo dobrze z kilku powodów. Po pierwsze, o czym wspomniałem, mamy mnóstwu wątków politycznych rozgrywających się w Królewskiej Przystani. Po drugie zaś Martin wreszcie przeszedł do pokazywania silnych stron niektórych postaci jak Sansa czy Sam. Dzięki temu nie musimy męczyć się z czytaniem o kolejnych flegmatycznych grubaskach i bolącym brzuszku Sansy. Po przeczytaniu całości ,,Uczty...’’ widzimy też ogrom mniejszych i większych odskoczni od serialu, dzięki czemu naprawdę przyjemnie czyta się niby tę samą, lecz jednak inną, historię. Jeszcze jednym plusem będzie też to, co podobało się mi, czyli brak Jona oraz Muru. Z serialu wiadomo jednak, że tam też będą ważne zmiany, dzięki czemu liczę, że wreszcie będzie ciekawiej. Polecam też zrobić sobie mini maraton jak ja. Dzięki temu mamy ładnie zamkniętą całość z Westeros i zostanie nam już tylko – niestety – póki co ostatni tom.

Fajnie byłoby, gdybyś odwiedził/a: CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Po raz kolejny od przeczytania poprzedniego tomu Pieśni Lodu i Ognia minęło całkiem sporo czasu, jednak nie miałem problemów z odnalezieniem się w świecie Westeros. Tym razem zrobiłem sobie mały maraton i ciągiem przeczytałem aż dwie części, czyli ,,Ucztę dla wron’’ podzieloną w Polsce na ,,Cienie śmierci’’...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Fajnie byłoby, gdybyś odwiedził/a: CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Po raz kolejny od przeczytania poprzedniego tomu Pieśni Lodu i Ognia minęło całkiem sporo czasu, jednak nie miałem problemów z odnalezieniem się w świecie Westeros. Tym razem zrobiłem sobie mały maraton i ciągiem przeczytałem aż dwie części, czyli ,,Ucztę dla wron’’ podzieloną w Polsce na ,,Cienie śmierci’’ oraz ,,Sieć spisków’’. Jak się okazało, nie jest to książka napisana tak, jak poprzednie. W ,,Ucztach...’’ mamy bowiem jedynie wątki z Królewskiej Przystani oraz jej okolic. Mur pojawia się raz, może dwa. Daenerys nie występuje zupełnie. W posłowiu mamy informację, że to zabieg celowy, ponieważ autor wolał zawrzeć w jednej części połowę postaci i połowę wątków niż wszystkie postaci i ¼ wątków. Mi ten zabieg bardzo pasuje, jednak gdybym był fanem Daenerys, a nie Jaimego, to byłbym dość rozczarowany. Wiem wprawdzie, że nie ma go w pierwszej części ,,Tańca ze smokami’’, niemniej pojawia się w drugiej, w ,,Uczcie...’’ zaś było go tyle, że myślę, iż przetrwam te 600 stron bez niego.

Druga część ,,Nawałnicy mieczy’’ była tą, w której wyraźnie dostrzegało się coraz większe nieścisłości między książką a serialem. W ,,Uczcie...’’ jest ich natomiast jeszcze więcej, ale o dziwo wszystkie mi się podobały, gdyż zmieniały fabułę tak, że kojarzyłem ją z serialem, jednak nie zabrakło też zaskoczeń. Chronologicznie mamy w tym tomie historię z całego piątego sezonu oraz część tego, co wydarzyło się w szóstym; jednak z pominięciem Daenerys oraz Muru.

Nie będę wprost wymieniał różnic pomiędzy serialem a książką, gdyż byłoby to wiele spoilerów, a wiem, że wiele osób, tak jak ja, obejrzało serial, ale nie skończyło wszystkich książek. Z takich mniej szkodliwych spoilerów mogę powiedzieć, że inaczej przebiega spotkanie Podricka z Brienne oraz znacznie bardziej rozbudowano wątek tej drugiej. Niemniej są to w mojej opinii najnudniejsze ze wszystkich. Inaczej przebiega też wątek Rycerza Kwiatów oraz zaaresztowania małej królowej i Cersei. Szczerze powiedziawszy, w serialu wyglądało to bardziej spektakularnie, niemniej tutaj też jest znośnie. Po prostu w książce dzieje się to znacznie szybciej. Aha, zmiany tyczą się też Bronna i Jaimego, niemniej ten drugi przedstawiony jest znacznie lepiej niż w serialu.

Mamy też mniej Dorne, ale spodziewam się, że będzie go znacznie więcej w ,,Tańcu ze smokami’’. Niemniej tutaj bardzo fajnie zaczęto wprowadzać czytelnika w te pustynne klimaty. Znacznie inaczej wygląda też wątek Myrcelli. Jest on ciekawy, ale bardzo zmieniony. Szkoda, bo oznaczało to dużo mniej Jaimego. W tym tomie mamy też dość mały Sansy, ale są to wreszcie rozdziały, które nie denerwują czytelnika. Ani razu nie mamy bowiem w nich określeń typu ,,czuła ból w brzuszku’’ czy pokazywania jej jako biedną dziewczynkę wyrwaną z zamku i zostawioną w lesie. Tutaj widać początki jej przemiany w bezwzględną władczynię, która nie zna litości dla wrogów.

Nie mamy zaś w ,,Uczcie...’’ spektakularnych bitew ani pojedynków. Jest kilka oblężeń czy małych walk, które napisano wprawdzie w świetny sposób, ale fabularnie ,,Uczta dla wron’’ jest tomem, w którym mamy wątki polityczne i snucie intryg oraz przejęcie rządów przez Tomm… znaczy Cersei. Prawdziwe walki i kłopoty z niewolnikami będą w ,,Tańcu ze smokami’’, gdy już pojawi się Daenerys. Tutaj jest spokojnie, jeśli chodzi o użycie siły, ale za to mamy mnóstwo intelignetnych posunięć.

Ogólnie ,,Ucztę dla wron’’ czytało mi się bardzo dobrze z kilku powodów. Po pierwsze, o czym wspomniałem, mamy mnóstwu wątków politycznych rozgrywających się w Królewskiej Przystani. Po drugie zaś Martin wreszcie przeszedł do pokazywania silnych stron niektórych postaci jak Sansa czy Sam. Dzięki temu nie musimy męczyć się z czytaniem o kolejnych flegmatycznych grubaskach i bolącym brzuszku Sansy. Po przeczytaniu całości ,,Uczty...’’ widzimy też ogrom mniejszych i większych odskoczni od serialu, dzięki czemu naprawdę przyjemnie czyta się niby tę samą, lecz jednak inną, historię. Jeszcze jednym plusem będzie też to, co podobało się mi, czyli brak Jona oraz Muru. Z serialu wiadomo jednak, że tam też będą ważne zmiany, dzięki czemu liczę, że wreszcie będzie ciekawiej. Polecam też zrobić sobie mini maraton jak ja. Dzięki temu mamy ładnie zamkniętą całość z Westeros i zostanie nam już tylko – niestety – póki co ostatni tom.

Fajnie byłoby, gdybyś odwiedził/a: CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Po raz kolejny od przeczytania poprzedniego tomu Pieśni Lodu i Ognia minęło całkiem sporo czasu, jednak nie miałem problemów z odnalezieniem się w świecie Westeros. Tym razem zrobiłem sobie mały maraton i ciągiem przeczytałem aż dwie części, czyli ,,Ucztę dla wron’’ podzieloną w Polsce na ,,Cienie śmierci’’...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie zapomnij, by zajrzeć na CzytanieJestSpoko.blogspot.com

W dzisiejszej recenzji powrócimy do świata Schulza i jego Fistaszków. Wszystko to za sprawą kolejnego tomu ,,Fistaszków Zebranych’’. Tym razem z lat 1983-1984.

Już jakiś czas temu recenzowałem inny tom tej serii – lata 1977-’78. Nie ukrywam, że marzy mi się skompletować całość, choćby po części w języku angielskim. Niestety, Fistaszki po polsku kosztują ok.50-70 zł za numery dostępne obecnie, a te po angielsku są jeszcze droższe. Dobrze, że przynajmniej wydaje się je w taki sposób, iż warte są swej ceny. Względem poprzedniego czytanego przeze mnie tomu, wygląd postaci się nie zmienił. Wyglądają tak samo, i będą tak wyglądać aż do końca. Standardowo znalazło się miejsce na mnóstwo pomniejszych opowieści, które jednak łączą: baseball oraz Spike mieszkający na pustyni.

Niestety lekko irytuje mnie jedna rzecz – dość często jakiś pasek jest przez 2 kadry przypomnieniem tego, co działo się w pasu wyżej. Niby fajnie, bo jeżeli ktoś przegapił jakiś numer gazety, w której ukazywały się Fistaszki, nie pogubi się w historii. Niemniej dla kogoś czytającego całość pasków z jednego roku – jak ja – jest to dość irytujące. Mimo wszystko da się do tego przyzwyczaić. Opowiastki jak zwykle są przezabawne. Bardzo fajną odskocznią są całostronicowe wydania weekendowe. Powiem szczerze, że nie znalazłem więcej niż dwóch nudnych pasków. Nie sposób nie uśmiechnąć się czytając, jak siostra Charliego uparcie nazywa swojego niesłodkiego misiaczka – swoim słodkim misiaczkiem.

W tym tomie mamy skomplikowany trójkąt miłosny – o Charliego rywalizują bowiem aż dwie dziewczyny. Natomiast Spike – brat Snoopy’ego – zakłada fanklub kaktusa i piastuje wszystkie stanowiska, ponieważ jest jego jedynym członkiem. Poza tym większość historyjek oscyluje wokół baseballa oraz skomplikowanych romansów. Bardzo fajnie wypadły też wydania specjalne, gdzie jedna historyjka zajmuje całą stronę. Czasem mam wrażenie, że najzabawniejsze są te pozbawione słów, np. z samym Snoopy’m i tym, co on wyprawia.

Recenzja ta jest tak krótka, ponieważ historyjki niby się jakoś łączą, ale nie stanowią 300-stronicowej całości, dlatego też trudno napisać dłuższą opinię. Po prostu Fistaszki się albo kocha, albo uwielbia. Forma jest bardzo przyjemna, bo cztery kadry to zamknięta całość. Nie ma więc problemów ze zrozumieniem. Jedynie niektóre żarty mogą sprawić trudność dla polskiego czytelnika, ponieważ jedne żarty są zwyczajnie z nie naszego podwórka. Niemniej jest ich jedynie kilka i bardzo łatwo jest zapomnieć o czymś, czego nie zrozumieliśmy.

Nie zapomnij, by zajrzeć na CzytanieJestSpoko.blogspot.com

W dzisiejszej recenzji powrócimy do świata Schulza i jego Fistaszków. Wszystko to za sprawą kolejnego tomu ,,Fistaszków Zebranych’’. Tym razem z lat 1983-1984.

Już jakiś czas temu recenzowałem inny tom tej serii – lata 1977-’78. Nie ukrywam, że marzy mi się skompletować całość, choćby po części w języku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wpadnij czasem na CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Najlepsza książka 2019 (jak dotąd)

Przyjaźń jest bezcenna. Wszystko inne możesz ukraść – takim hasłem reklamuje się ta książka. Moim zdaniem pasuje ono kapitalnie. Nie widziałem wprawdzie okładek zagranicznych, ale ta polska, mimo że filmowa, wygląda super. Jednak warto bym opowiedział cokolwiek o fabule, która tylko powierzchownie okazuje się błaha i prostolinijna. ,,Trinkets’’ jest bowiem historią o trzech dziewczynach, które mają wspólne hobby – drobne kradzieże. Niestety, każda trafia na terapię dla anonimowych kleptomanów. Tam zaprzyjaźniają się ze sobą mimo oczywistych, z ich punktów widzenia, barier – Tabitha jest najpopularniejszą laską w szkole. Ma wszystko: pieniądze, jej chłopak jest mięśniakiem, a każda zachcianka może zostać od razu spełniona. Moe (która z nieznanego mi powodu opisana jest na okładce jako główna bohaterka) zadaje się ze zdecydowanie nieodpowiednim towarzystwem, przez które z pewnością wpakuje się w kłopoty, ale niestety to jedyne towarzystwo jakie ma. Elodie natomiast to typowa dziewczyna-cień; szara mysz szkolnego życia, które zajmuje się nauką, bo nie ma zwyczajnie nic lepszego do robienia.

Ogromnym plusem powieści jest to, w jaki sposób autorka nakreśliła powody, dla których każda z dziewczyn kradnie. Przecież Tabitha wcale nie musiałaby tego robić. Elodie zaś kompletnie nie wygląda na złodziejkę. Moe natomiast jest najbardziej zagadkową z ich wszystkich. Jednak na pytanie postawione w tym akapicie najlepiej odpowiadają one same. Książkę bowiem podzielono na mnóstwo rozdziałów, z których każdy opisywany jest przez jedną z dziewczyn. Żeby nie było nudno – każda z bohaterek robi to w inny sposób. Dlatego książka – przynajmniej w 1/3 – spodoba się zarówno osobom lubiącym pamiętniki, jak i wiersze oraz zwyczajną prozę. Tym samym jeszcze lepiej zarysowano osobowość każdej dziewczyny.

Powody, dla których decydują się one na drobne kradzieże, są niby błahe, ale przyglądając się bliżej przestajemy uważać je za takowe. Fajne jest też to, że autorka opowiada co nieco o tym, jak codzienność każdej z dziewczyn wygląda poza szkołą. Jak się okazje – pieniądze nie zawsze dają szczęście, ale można za nie kupić ładne rzeczy. Tylko że prezent ukradziony zawsze będzie znaczył więcej, bo sama kradzież wymaga więcej wysiłku. Ta domena zawsze towarzyszy każdemu wręczanemu prezentowi. Tym samym powoduje mieszanie się szkolnych warstw społecznych. Jednocześnie pokazano, że wszyscy mają coś na sumieniu. Nawet jeśli nie mają problemów w rodzinie – i tak mogą potrzebować małej odskoczni, takiej drobnej kradzieży, ale nie tyle stricte kradzieży, co bardziej zdobycia, wydarcia, kawałka samokontroli z innej płaszczyzny.

Obawiałem się jednego – że autorka zapisuje zakończenie. Co nie byłoby dla mnie zaskoczeniem, ponieważ tworząc tak rozbudowaną historię naprawdę trudno wymyślić satysfakcjonujące zakończenie. W przypadku ,,Gry o Tron’’ wyszło, jak wyszło, ale tutaj końcówka naprawdę przypadłą mi do gustu. Nie było wprawdzie najlepsze, jakie być mogło, ale wydaje mi się odpowiednie. Fajnie zamknięto wszystkie wątki i nie dano czytelnikom otwartego zakończenia, których szczerze nienawidzę.

Wpadnij czasem na CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Najlepsza książka 2019 (jak dotąd)

Przyjaźń jest bezcenna. Wszystko inne możesz ukraść – takim hasłem reklamuje się ta książka. Moim zdaniem pasuje ono kapitalnie. Nie widziałem wprawdzie okładek zagranicznych, ale ta polska, mimo że filmowa, wygląda super. Jednak warto bym opowiedział cokolwiek o fabule, która tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Fabuła powieści nie jest skomplikowana. Ot historia kobiety, której zmarło dziecko i która uroiła sobie, że jego dusza jest teraz w ciele dwulatki, którą obserwuje. Nasza bohaterka zaczyna wpadać w obłęd – uważa, że matka dwuletniej Mercy nie zasługuje na to, co ma. Postanawia nie tyle skopiować jej życie, ile zająć jej miejsce. Kupuje identyczne ciuchy, markowe buty, ozdoby oraz zasłony szyte na zamówienie czy nawet sprowadza z Europy (bo akcja dzieje się w Seattle) perfumy, jakich używa mąż sąsiadki. Sąsiadki, która stała się jej przyjaciółką. Jednak nadal stanowi barierę do szczęścia głównej bohaterki.

De facto nie mam co tej książce zarzucić. Czytało się ją niesamowicie szybko i przejrzyście. Przeczytanie całości zajęło mi dwa wieczory, lepiej jednak poświęcić kilka godzin i przeczytać ją w całości jednego dnia. Wtedy zrozumiemy całość fabuły jeszcze lepiej. Nie powinno się bynajmniej czytać tej książki na raty. Mimo że w moim przypadku były to tylko, czy aż, dwa wieczory – zdążyło mi umknąć trochę z relacji głównej bohaterki z jej mężem.

Ogromnym plusem ,,Bad mommy’’ jest styl autorki. Składa się on bowiem jedynie z potrzebnych rzeczy. Nie ma żadnego powolnego budowania akcji, by zaskoczyć czytelnika. Po prostu czytasz - i nagle BUM! - leżysz. Ciąg przyczynowo-skutkowy jest bardzo dynamiczny. Wszystko rozgrywa się na naszych oczach bądź poza nimi, o czym jednak zostajemy od razu poinformowani w kolejnym rozdziale.

,,Bad mommy’’ składa się z trzech części (zamkniętych w obrębie jednej książki), z których każdą napisano z perspektywy innej postaci: głównej bohaterki oraz rodziców małej Mercy. Zaznaczyłem na wstępie, że główna bohaterka jest psychiczna, jest socjopatką. Czytając jednak dalej okazuje się, że w każdym z nas jest jakiś pierwiastek psychopaty. Intryguje to tym bardziej, gdy czytamy, że ojciec Mercy jest psychologiem, a wcale nie daleko mu do Fig. Fig, której imię nakreśla idealnie jej osobowość – oplata wokół Joele, stara się przejąć jej życie, zdobywa jej zaufanie, kontroluje ją. Niemniej ojciec Mercy też nie jest święty. Nie zamierza powstrzymać Fig przed zajęciem miejsca jego prawdziwej żony; żony, którą naprawdę kocha.

W tym wszystkim jest też partner Fig – który w zasadzie pojawia się w jednym rozdziale, a wspomniany jest w dwóch. Taki człowiek-cień, który zostaje wyobcowany przez własną partnerkę. O dziwo jednak jego pojawienie się jest świetnie nakreślonym momentem ważnym dla fabuły. I właśnie to jeden z tych momentów, o których pisałem 2 akapity wyżej. Mamy szybko rozwijaną akcję – i nagle BUM! - zmieniamy narratora i pojawia się posta nieobecna dotąd. Ale nie ukazuje się nam, jako poboczna postać, która ratuje świat. Jest zwyczajnie postacią wprowadzoną we właściwym momencie.

Wracając do podziału książki na trzy części – o ile nie wyobrażam sobie zamknięcia ,,Mimo moich win’’, ,,Mimo twoich łez’’, ,,Mimo naszych kłamstw’’ w jednej książce, o tyle ,,Bad mommy’’ chciałbym przeczytać jako trzy oddzielne tomy. Brakowało mi jednak jednej rzeczy. Czegoś, co znalazło się w ,,Mimo naszych kłamstw’’, czyli rozdziału napisanego ponownie z perspektywy postaci, od której zaczynaliśmy lekturę. Gdyby jednak autorka zdecydowała się na ostatni rozdział opowiedziany przez Fig, stracilibyśmy bezpowrotnie to, co wnosi ostatnie zdanie. Wiem, że wspominano o nim w każdej recenzji, ale nie były to puste słowa. Ostatnie zdanie to naprawdę gigantyczne zakończenie. O ile wiedziałem, że jest ono zaskakujące i starałem się przewidzieć, czego będzie dotyczyło – o tyle wszelkie starania spełzły na niczym. Uważam, że ostatniego zdania praktycznie nie da się przewidzieć. Jest totalnym zaskoczeniem i nigdzie chyba nie spotkałem się z takim twistem fabularnym.

Fabuła powieści nie jest skomplikowana. Ot historia kobiety, której zmarło dziecko i która uroiła sobie, że jego dusza jest teraz w ciele dwulatki, którą obserwuje. Nasza bohaterka zaczyna wpadać w obłęd – uważa, że matka dwuletniej Mercy nie zasługuje na to, co ma. Postanawia nie tyle skopiować jej życie, ile zająć jej miejsce. Kupuje identyczne ciuchy, markowe buty,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Fajnie byłoby, gdybyś odwiedził/a: CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Powiem tak – jednak czasem warto przeczytać podziękowania. Chociaż w tym przypadku sam autor napisał, że nie musimy tego robić. Zachęcam was jednak do tego, bowiem właśnie z podziękowań dowiedziałem się, iż w ,,Oceanie...’’ znajduje się wiele wątków biograficznych samego autora. Przekształcił on otoczenie, w którym dorastał, oraz umieścił – wydaje mi się – autentyczną rodzinę Hempstocków.

Książka zaczyna się niewinnie. Jak to u tego autora – mamy zwykłego człowieka, który boryka się z normalnymi problemami. W tym przypadku zmierza na pogrzeb do rodzinnej miejscowości. Odwiedza tam farmę sąsiadów, gdzie mieszkała jego przyjaciółka. Wtedy to idzie nad staw, będący tytułowym oceanem, i przypomina mu się wczesne dzieciństwo. I w tym miejscu zaczyna się historia chłopca, który walczył ze złem. To właśnie cecha charakteryzująca styl Gaimana – potrafi on mistrzowsko wpleść w zwyczajność coś onirycznego, coś z fantasy. Tak też dzieje się w tej powieści (która miała być opowiadaniem). Cofamy się do czasów, gdy główny bohater (recenzję piszę na świeżo i nie znalazłem żadnego fragmentu, w którym padałoby jego imię) ma 7 lat i staje się podmiotem w walce dobra ze złem – w walce czasu ze świadomością oraz w pojedynku... trzech kobiet z jedną opiekunką.

Książka ta ma w zasadzie wszystko to, co charakteryzuje Gaimana – równoległe światy, kontrolowanie czasu, walkę ze złem i zagubionego bohatera, który szuka siebie. Jest to też druga powieść, gdzie bohaterem tym jest dziecko. Niemniej – podobnie jak w ,,Księdze cmentarnej’’ - jest to dziecko nad wyraz rozumne i zdolne przechytrzyć wiele złych mocy, oczywiście nie bez pomocy małej dziewczynki. ,,Ocean...’’ jest też poniekąd podobny do ,,Amerykańskich bogów’’, bowiem mamy tu wyraźnie zaakcentowane nawiązania do starego świata oraz teraźniejszości. Trzy kobiety, które rządzą czasem, są tymi, które polubiłem najbardziej. Niby każda inna, a jednak podobna do pozostałej dwójki. To je uważam za najlepiej wykreowane postaci tej książki.

Sama fabuła nie jest specjalnie wyszukana. Mamy tu historię zamkniętą na niecałych 170-stronach, więc siłą rzeczy trudno aby była rozbudowana. Otoczona została natomiast mgłą, sennością, wiele momentów dzieje się w głowach postaci, często relacje są mętne i trudno sobie wyobrazić to, co widzi bohater. Narracja pierwszoosobowa dodatkowo utrudnia zrozumienie, gdzie toczy się akcja. Najtrudniej było mi odnaleźć się we fragmencie, gdy nasz bohater ucieka w deszczu przez pola i jakieś krzaki. Nie mówię, że jest to złe, ponieważ pozwala fajnie utrudnić zrozumienie tekstu i sprawia, że ten staje się nam bliższy niż standardowy opis ze szczegółami, np. każdego miejsca, gdzie spadła kropla deszczu.

Historia tu opisana jest przede wszystkim retrospekcją, zapisem traumy z dzieciństwa, która – mam ważenie – mogła zostać upersonifikowana po to, aby opowiedzieć bolesną historię zapamiętaną przez dziecko. Interesujący jest początek, jeszcze przed prologiem, w którym znajduje się fragment rozmowy Maurice Sedak z Artem Spiegelmanem, autorem m.in. komiksu ,,Maus’’. Czyby miało to sugerować, że upioru przedstawione w ,,Oceanie na końcu drogi’’ to tylko fikcje zastępujące jakieś traumy? To pytanie pozostawiam bez odpowiedzi. Sami zdecydujcie.

Fajnie byłoby, gdybyś odwiedził/a: CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Powiem tak – jednak czasem warto przeczytać podziękowania. Chociaż w tym przypadku sam autor napisał, że nie musimy tego robić. Zachęcam was jednak do tego, bowiem właśnie z podziękowań dowiedziałem się, iż w ,,Oceanie...’’ znajduje się wiele wątków biograficznych samego autora. Przekształcił on otoczenie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wejdź na CzytanieJestSpoko .blogspot .com, aby przeczytać całą recenzję

Są ich miliony, a może nawet miliardy. Owady - bo o nich mowa - to organizmy, które zajmują cały świat. Są dosłownie wszędzie. Nawet na Antarktydzie, chociaż reprezentuje je raptem jeden gatunek. A to tylko owady. Dodajcie do nich bakterie i wirusy, a już nigdy nie poczujecie się samotni, gdziekolwiek bylibyście.

Właśnie o nich opowiada książka Anne Sverdrup-Thygeson o wdzięcznym tytule ,,Terra insecta. Planeta owadów’’. Norweżka w swojej książce stara się przekonać nas co do tego, że mamy wiele powodów, za które powinniśmy pokochać owady. I nie, nie jest to kolejna nudna książka o tym, że nie możemy pozwolić sobie na świat, w którym wyginą pszczoły czy motyle. Tutaj jest to znacznie lepsza historia.

Zaskoczyło mnie jednak to, że nie mamy w niej ani jednego zdjęcia czy jakichkolwiek graficznych wzbogaceń treści - a jedynie sam tekst. I tutaj wchodzi wielka zasługa tłumacza oraz korektorek, które sprawiły, że o owadach czyta się tak płynnie i przyjemnie.

,,Terra insectę’’ podzielono na dziewięć rozdziałów. Szczerze to nie trzymałem się kolejności ze spisu treści, a wybiórczo czytałem po pół rozdziału dziennie. Możliwe, że dzięki temu czytanie było jeszcze przyjemniejsze.

Pierwszy rozdział przybliża nam najciekawsze rodzaje, gatunki owadów oraz to, jak są ,,zaprojektowane’’. Czy wiedzieliście przykładowo, że owady nie mają płuc i nie oddychają przez usta, a przez otworki po bokach ciała? Interesujące nieprawdaż?

Drugi rozdział szczególnie spodoba się wielbicielom książki ,,Intymne życie zwierząt’’. Opowiada bowiem o rozmnażaniu i nie tylko. Mamy np. historię Scaprii beyonceae, czyli owada, który swoją nazwę zawdzięcza tejże piosenkarce.

W rozdziale poświęconym miejscu owadów w łańcuchu pokarmowym oraz ich zwyczajach żywieniowych i ich żywicielach dzieją się rzeczy niesamowite. W podrozdziale Zombie i Dementorzy np. opisany został gatunek osy, która składa jajo w żywej biedronce. Co więcej później wyjada jej organy i we wciąż żywej biedronce wije gniazdko. Nieprawdopodobne.

Dla wegetarian spodoba się rozdział czwarty, traktujący o owadach roślinożernych, które np. spijają łzy z oczu krokodyli. Żywych krokodyli. Które mają te oczy otwarte…

Ale są też robaki, które wolą nasze, ludzkie pożywienie. To im poświęcono kolejny rozdział. Jednak oprócz opisu szaleńczej plagi szarańczy mamy też podrozdział opowiadający o mega pożywnych larwach pewnej osy, które są świetnym posiłkiem dla maratończyków.

Wejdź na CzytanieJestSpoko .blogspot .com, aby przeczytać całą recenzję

Są ich miliony, a może nawet miliardy. Owady - bo o nich mowa - to organizmy, które zajmują cały świat. Są dosłownie wszędzie. Nawet na Antarktydzie, chociaż reprezentuje je raptem jeden gatunek. A to tylko owady. Dodajcie do nich bakterie i wirusy, a już nigdy nie poczujecie się samotni, gdziekolwiek...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Świat lodu i ognia Linda Antonsson, Elio M. García jr., George R.R. Martin
Ocena 8,1
Świat lodu i o... Linda Antonsson, El...

Na półkach: , ,

Szczegółowa recenzja i analiza na Czytaniejestspoko.blogspot.com

Książka jest swoistą encyklopedią wiedzy o nie tylko siedmiu królestwach, ale przede wszystkim kompendium wiedzy o wszystkich krainach, do których kiedykolwiek dotarli maestrzy i mistrele. Pretenduje też do miana podręcznika do historii i geografii w siedmiu królestwach. Skądinąd mówi ona, że tak naprawdę nazwa Siedem Królestw jest błędna, gdyż nie wlicza się w poczet siedmiu królestw Dorne oraz Krainy Korony, które stanowią swego rodzaju oddzielną krainę Westeros.


Jeśli chodzi o treść merytoryczną, to mamy tutaj dwie płaszczyzny. Pierwszą jest część mówiąca o panowaniu smoków, o Podboju Aegona, o Andalach i Dzieciach Lasu oraz Pierwszych Ludziach, a także o rebelii Roberta. Ponadto zawiera istotne informacje o początku znanego świata i pierwszych istotach, które zamieszkiwały dawniej krainy Westeros, Essos, Sothoryos i niezliczonej ilości wysp. I to właśnie jest część, co do której treści nie mam zastrzeżeń. Pierwsze 250 stron książki napisano naprawdę starannie. Przybliżono drobiazgowo każdą z krain Westeros oraz bardzo dokładnie streszczono kolonizację przez smoki. Ponadto jest to jedyna książka, któa naprawdę przybliża to, co działo sięprzed Podbojem oraz opowiada o Dzieciach Lasu i ich przyjaźni z olbrzymami. Napisano ją z niesłychaną wręcz pieczołowitością i zawiera ona też najwięcej najpiękniejszych grafik (do któych jeszcze nawiążę w tej recenzji). Aczkolwiek początki, czyli Historia Starożytna, to rozdział, które czytało mi się dość opornie. Era Świtu i przybycie Pierwszych Ludzi nie zostały bowiem opisane tak szumnie, jak się spodziewałem. To też stało się powodem, dlaczego po przeczytaniu ok. 30 stron porzuciłem dalsze czytanie tejże książki na prawie rok. Na szczęście nowy sezon serialu znowu obudził we mnie miłość do tego uniwersum, dzięki czemu powróciłem do ,,Świata Lodu i Ognia’’. I byłą to decyzja jednoznacznie słuszna. Wtedy bowiem rozpocząłem czytanie od Podboju. Wtedy również zaczęły pojawiać się w tekście wzmianki o tym, co pojawiało się w książkach i ekranizacji. Poza tym któż nie lubi dynastii Targaryenów – chyba nie ma takich osób; ewentualnie były, ale spłonęły. Nie miałem jeszcze okazji zapoznać się z ,,Ogniem i Krwią’’, ale na pewno porównam wtedy opisy królów w tamtej książce, z tymi tutaj. Co jednak zrozumiałe, te w ,,Świecie Lodu i Ognia’’ ograniczają się do kilkustronicowych przybliżeń sylwetek władców od Aegona I do Aerysa II – tym samym możemy rozszerzyć swoją wiedzę o postaci, które nie znalazły się w pierwszym tomie ,,Fire and Blood’’.


Co najlepsze – w tej książce omówiono też różnorakie poboczne wątki, którym w głównym cyklu poświęcono najwyżej pojedyncze wzmianki. Tutaj zaś mamy nawet szczegółowy opis Roku Fałszywej Wiosny, który okazał się przełomowym momentem dla rebelii Roberta. Swoją drogą dzięki zapoznaniu się z tą książką przestałem postrzegać Roberta jako grubego pijaka, który nie zasługiwał na tytuł rycerski - o królewskim nie wspominając. Ponadto warto wspomnieć o tym, jak przedstawiono tutaj każde z królestw. Każdemu bowiem poświęcono oddzielny podrozdział i przybliżono jego lokację, zasoby, dobra oraz mieszkańców; nie zapomniano też o ważnych szczegółach. Jednym z nich jest na przykład fakt, iż Północ wcale nie stanowi więcej niż połowę Westeros. W rzeczywistości zajmuje mniej niż 1/3 powierzchni krainy. Oprócz wymienionych przeze mnie wyżej rzeczy, w każdym podrozdziale opisano historię krainy od pierwszych władców, aż do obecnie rządzących rodów. Na duży plus zasługuje drobiazgowe podejście do każdej krainy, nie tylko tych największych jak Północ czy Krainy Zachodu. Cieszy mnie to bardzo, albowiem moją ulubioną krainą jest Dorne i niezmiernie byłem zadowolony, mogąc poznać wiele szczegółów o tym rejonie, o których nie wspominano dotąd inaczej niż szczątkowo.


Później mamy ok. 25 stron dotyczących Wolnych Miast. Jest to początek drugiej (ale stanowiącej ledwie trochę ponad 50 stron) części historii świata. Dotyczy on Essos oraz przeróżnych innych krain – innych niż Wolne Miasta. Jako że o Lorath, Norvos, Qohor, Swarliwych Córkach, Pentos, Volantis i Braavos maestrzy wiedzą najwięcej, dlatego też są to ostatnie szczegółowe rozdziały tej książki. Jest tu więcej faktów niż domysłów. Łatwiej też było sprawdzić autentyczność niektórych podań, gdyż między Wolnymi Miastami a Westeros krążą regularnie statki kupieckie. Stamtąd też przywędrowali Andalowie, gdy dwa kontynenty były jeszcze połączone lądowym mostem – który zniknął setki lat temu. Co do wartość merytorycznej tych rozdziałów również nie mam zastrzeżeń. One także są kopalnią wartościowych informacji dla fanów ,,Gry o Tron’’ i całego uniwersum.

Szczegółowa recenzja i analiza na Czytaniejestspoko.blogspot.com

Książka jest swoistą encyklopedią wiedzy o nie tylko siedmiu królestwach, ale przede wszystkim kompendium wiedzy o wszystkich krainach, do których kiedykolwiek dotarli maestrzy i mistrele. Pretenduje też do miana podręcznika do historii i geografii w siedmiu królestwach. Skądinąd mówi ona, że tak naprawdę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Więcej ''Gry o tron'' na CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Propos fabuły mogę powiedzieć co najwyżej tyle, ile mówią tytuły obu tomów. STAL – będzie walka, i to nie jedna. Poza tym, nie wszystkie wojny wygrywa się mieczami – pióro i kałamarz są równie dobre – a stalowe były też kielichy, albowiem trucizna też jest dobra. ŚNIEG – bo winter is coming, Inni są za murem, ale przy nim zbierają się dzicy, którzy stanowią prawdziwe zagrożenie. KREW – Krwawe Gody, czerwień krwi i więcej krwi. Cytując Littlefingera, za ZŁOTO kupisz milczenie na chwilę, a za metal na zawsze; poza tym Lannister zawsze spłaca swoje długi.


Ogólnie to tyle jeśli chodzi o fabułę, nie chcę spoilerować więcej, gdyż ,,Nawałnica mieczy’’ to – jak dotąd – najlepsza część sagi. Dzieje się w niej wiele, bardzo wiele. Nie ma miejsca na nudne opisy przyrody czy inne bezwartościowe fragmenty mające jedynie przedłużyć akcję. Nie pamiętam jak było w przypadku ,,Starcia królów’’, aczkolwiek nie wspominam tamtej części źle. Co do ,,Nawałnicy mieczy’’ to naprawdę trudno powiedzieć o tych dwóch częściach coś złego. Każdego z bohaterów jest tyle, że nie można narzekać na brak jakiejś postaci. Pamiętam, że w poprzedniej części było mało Daenerys, tutaj natomiast pojawia się wystarczająco często, aby nie odczuć jej nieobecności.


W tych książkach jest też bardzo dużo wątków, które pominięto w serialu. Fani Catelyn – o ile takowi w ogóle są – nie będą narzekać, gdyż z jej postacią związane jest zdecydowanie największe zaskoczenie, jeśli chodzi o wątki. Mamy też kilka scen przybliżających Dorn, czyli osobiście moją ulubioną krainę Westeros.


.Nawałnica mieczy’’ to również najgrubsza część sagi (oczywiście spośród tych, które się ukazały). W Polsce rozbito ją na dwa tomy – wyjątkowo w tym przypadku ma to sens, albowiem oba tomy mają w sumie ok. 1400 stron. Tyle że nie pojmuję, dlaczego na dwa tomy rozbito też ,,Ucztę dla wron’’, które w sumie miałyby tyle stron, ile ,,Starcie królów’’, więc spokojnie można by wydać je w jednej książce. Można by, ale po co, skoro można też sprzedać 1 książkę w cenie dwóch.


Ale nie jest to recenzja ,,Uczty dla wron’’, a ,,Nawałnicy mieczy’’, czyli bardzo dobrej części sagi, która rozkręca się naprawdę szybko, biorąc pod uwagę objętości kolejnych tomów. Wiem, że większość obejrzała już serial – ja również zaliczam się do tych osób – stąd też trudno mi udawać, że coś mnie zaskoczyło. Niemniej historia książkowa jest znacznie ciekawsza. Dzieje się więcej i mamy więcej zaskakujących momentów, które naprawdę zachęcają do sięgnięcia po kolejną część. Są wojny, pojedynki i bardzo nieuczciwe zagrania, bo to właśnie ta seria, która nie ma klasycznego happy endu i w której lepiej nie przywiązywać się do jakichkolwiek bohaterów, każdy bowiem może zginąć w zupełnie nieoczekiwanych momentach – tak dzieje się także w tej części.


Sam opis Krwawych Godów oraz pojedynku toczonego w imieniu Tyriona opisano znacznie barwniej i w dużo lepszy sposób. Mamy też więcej dzikich i postać Ygritte, którą wykreowano znacznie lepiej niż tę serialową. Jednak moją ulubioną postacią pozostaje Jaime, który póki co dożył do ósmego sezonu, i jego podróż z Bienne jest z pewnością najzabawniejszym wątkiem w tej książce. Nawet Tyrion zdaje się jakby celowo być mniej zabawnym na rzecz przemiany w prawdziwie inteligentnego doradcę, którym zresztą się stanie w dalszych częściach. Swoją drogą mamy tutaj mniej Brana niż w serialu. Uważam, że to dobry zabieg, gdyż finał 4 sezonu serialu zawiera coś, co będzie w ,,Uczcie dla wron’’, a bez czego sezon serialu jest naprawdę nudny – oby książka była lepsza.

Więcej ''Gry o tron'' na CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Propos fabuły mogę powiedzieć co najwyżej tyle, ile mówią tytuły obu tomów. STAL – będzie walka, i to nie jedna. Poza tym, nie wszystkie wojny wygrywa się mieczami – pióro i kałamarz są równie dobre – a stalowe były też kielichy, albowiem trucizna też jest dobra. ŚNIEG – bo winter is coming, Inni są za murem, ale przy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Więcej ''Gry o tron'' na CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Propos fabuły mogę powiedzieć co najwyżej tyle, ile mówią tytuły obu tomów. STAL – będzie walka, i to nie jedna. Poza tym, nie wszystkie wojny wygrywa się mieczami – pióro i kałamarz są równie dobre – a stalowe były też kielichy, albowiem trucizna też jest dobra. ŚNIEG – bo winter is coming, Inni są za murem, ale przy nim zbierają się dzicy, którzy stanowią prawdziwe zagrożenie. KREW – Krwawe Gody, czerwień krwi i więcej krwi. Cytując Littlefingera, za ZŁOTO kupisz milczenie na chwilę, a za metal na zawsze; poza tym Lannister zawsze spłaca swoje długi.


Ogólnie to tyle jeśli chodzi o fabułę, nie chcę spoilerować więcej, gdyż ,,Nawałnica mieczy’’ to – jak dotąd – najlepsza część sagi. Dzieje się w niej wiele, bardzo wiele. Nie ma miejsca na nudne opisy przyrody czy inne bezwartościowe fragmenty mające jedynie przedłużyć akcję. Nie pamiętam jak było w przypadku ,,Starcia królów’’, aczkolwiek nie wspominam tamtej części źle. Co do ,,Nawałnicy mieczy’’ to naprawdę trudno powiedzieć o tych dwóch częściach coś złego. Każdego z bohaterów jest tyle, że nie można narzekać na brak jakiejś postaci. Pamiętam, że w poprzedniej części było mało Daenerys, tutaj natomiast pojawia się wystarczająco często, aby nie odczuć jej nieobecności.


W tych książkach jest też bardzo dużo wątków, które pominięto w serialu. Fani Catelyn – o ile takowi w ogóle są – nie będą narzekać, gdyż z jej postacią związane jest zdecydowanie największe zaskoczenie, jeśli chodzi o wątki. Mamy też kilka scen przybliżających Dorn, czyli osobiście moją ulubioną krainę Westeros.


.Nawałnica mieczy’’ to również najgrubsza część sagi (oczywiście spośród tych, które się ukazały). W Polsce rozbito ją na dwa tomy – wyjątkowo w tym przypadku ma to sens, albowiem oba tomy mają w sumie ok. 1400 stron. Tyle że nie pojmuję, dlaczego na dwa tomy rozbito też ,,Ucztę dla wron’’, które w sumie miałyby tyle stron, ile ,,Starcie królów’’, więc spokojnie można by wydać je w jednej książce. Można by, ale po co, skoro można też sprzedać 1 książkę w cenie dwóch.


Ale nie jest to recenzja ,,Uczty dla wron’’, a ,,Nawałnicy mieczy’’, czyli bardzo dobrej części sagi, która rozkręca się naprawdę szybko, biorąc pod uwagę objętości kolejnych tomów. Wiem, że większość obejrzała już serial – ja również zaliczam się do tych osób – stąd też trudno mi udawać, że coś mnie zaskoczyło. Niemniej historia książkowa jest znacznie ciekawsza. Dzieje się więcej i mamy więcej zaskakujących momentów, które naprawdę zachęcają do sięgnięcia po kolejną część. Są wojny, pojedynki i bardzo nieuczciwe zagrania, bo to właśnie ta seria, która nie ma klasycznego happy endu i w której lepiej nie przywiązywać się do jakichkolwiek bohaterów, każdy bowiem może zginąć w zupełnie nieoczekiwanych momentach – tak dzieje się także w tej części.


Sam opis Krwawych Godów oraz pojedynku toczonego w imieniu Tyriona opisano znacznie barwniej i w dużo lepszy sposób. Mamy też więcej dzikich i postać Ygritte, którą wykreowano znacznie lepiej niż tę serialową. Jednak moją ulubioną postacią pozostaje Jaime, który póki co dożył do ósmego sezonu, i jego podróż z Bienne jest z pewnością najzabawniejszym wątkiem w tej książce. Nawet Tyrion zdaje się jakby celowo być mniej zabawnym na rzecz przemiany w prawdziwie inteligentnego doradcę, którym zresztą się stanie w dalszych częściach. Swoją drogą mamy tutaj mniej Brana niż w serialu. Uważam, że to dobry zabieg, gdyż finał 4 sezonu serialu zawiera coś, co będzie w ,,Uczcie dla wron’’, a bez czego sezon serialu jest naprawdę nudny – oby książka była lepsza.

Więcej ''Gry o tron'' na CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Propos fabuły mogę powiedzieć co najwyżej tyle, ile mówią tytuły obu tomów. STAL – będzie walka, i to nie jedna. Poza tym, nie wszystkie wojny wygrywa się mieczami – pióro i kałamarz są równie dobre – a stalowe były też kielichy, albowiem trucizna też jest dobra. ŚNIEG – bo winter is coming, Inni są za murem, ale przy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pisząc ,,Pana Własnego Losu’’ David Unger inspirował się historią Rodriga Rosenberga, czyli gwatemalskiego prawnika, który postanowił zawalczyć z dramatyczną sytuacją w kraju. Sfingował własną śmierć przygotowując uprzednio nagranie, gdzie oskarża o nią ówczesnego prezydenta.

Wydarzenia zarysowane przeze mnie akapit wyżej miało miejsce w 2009 roku. Sama książka premierę miała w roku 2016. Wydawać by się mogło, że będzie niesamowicie współcześnie napisana, i zrozumiałą każdemu, jednak spotkało mnie coś innego. Niby od wydarzeń na podstawie których powstał ,,Pan Własnego Losu’’ minęło raptem 9 lat, społeczeństwo Gwatemali odebrałem jako niesamowicie chaotyczne, prostolinijne i styranizowane przez prezydenta. Nie ma w nim nawet dnia, który przypominałby społeczeństwo demokratyczne, mimo iż takowym było, z nazwy. Nie znalazłem odniesień do współczesności, zaś zaobserwowałem, że światem książki rządzą korupcje i lawiracje finansowe.

Książka opisuje wczesne lata naszego bohatera, który nazywa się Guillermo Rosensweig. Jedno jest w nim niezmienne – młodzieńczy bunt. Z tym, że jego położenie jest bardziej skomplikowane. Guillermo musi codziennie zmagać się z ojcem, który wymaga od niego przejęcie sklepu z lampami w podupadającej dzielnicy oraz przeciwnościami uniemożliwiającymi mu ucieczkę z miasta.

Relacja ojciec – syn jest tutaj jedna z lepiej opisanych z tych, które czytałem. Nie jest stereotypowa, czyli albo ojciec-tyran, albo super-tata. Tutaj mamy człowieka, który wierzy w sens tego co robi, i mimo coraz mniejszych obrotów jest przekonany, że jego sklep znowu będzie przynosił zyski. Notabene o handlu wie wszystko i stara się wiedzę tę przekazać niezainteresowanemu synowi. Niestety, robi to nachalnie, nie potrafiąc zrozumieć, że akurat sprzedaż lamp Guillerma nie interesuje.

Pisząc ,,Pana Własnego Losu’’ David Unger inspirował się historią Rodriga Rosenberga, czyli gwatemalskiego prawnika, który postanowił zawalczyć z dramatyczną sytuacją w kraju. Sfingował własną śmierć przygotowując uprzednio nagranie, gdzie oskarża o nią ówczesnego prezydenta.

Wydarzenia zarysowane przeze mnie akapit wyżej miało miejsce w 2009 roku. Sama książka premierę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wszystkie powody dlaczego książka ta jest bardzo zła dostępne na Czytaniejestspoko.blogspot.com

Zacznę od pozytywów, a konkretnie jedynego – kompozycja. Książkę bowiem napisano w sposób naprawdę niecodzienny. Cały utwór składa się z krótkich zdań, fragmentów, wypowiedzi – co początkowo sugerowałoby, że mamy do czynienia z dramatem – które należą do różnych postaci. Opisują one akcję, wyrażają własne zdania, czasem zaś przywołują czyjeś. Oprócz tego spora część książki składa się ze zdań zaczerpniętych z przeróżnych wspomnień, dzienników czy pamiętników.

Należą one do najbliższego towarzystwa tytułowego Lincolna – prezydenta USA, którego syn, William, zmarł w młodym wieku z powodu choroby. Jednak jego śmierć jest w zasadzie dopiero początkiem fabuły tejże powieści – Willie wraca bowiem jako duch i stara się skontaktować się ze swoim ojcem, który nie może zaakceptować śmierci syna.

Dlatego też ,,Lincoln w Bardo’’ nazywany jest amerykańskimi ,,Dziadami’’. Jeśli mam być szczery to jednocześnie zgadzam się i nie zgadzam z tym stwierdzeniem. Faktycznie, oba utwory są tak samo nieczytelne i napisane równie chaotycznie, niemniej w moim odczuciu książce tej bliżej do ,,Księgi Cmentarnej’’ Neila Gaimana aniżeli do ,,Dziadów’’.

I na tym można by zakończyć pozytywy. Największą wadą książki jest jej język. Nie mam pojęcia, dlaczego ktokolwiek pozwolił na używanie tak starych archaizmów, że przy ,,Lincolnie w Bardo’’ ,,Krzyżacy’’ stają się czytelni?! Poza tym widać tu wyraźny zgrzyt; rozumiem, że chciano, aby książka brzmiała tak, jakby napisano ją w latach, w których dzieje się akcja. Rozumiem, bo tego samego zabiegu używał Sienkiewicz. Nie pojmuję natomiast dlaczego raz mamy ruchomą końcówkę (tj. formy typu ,,więcem był’’ czy ,,jacyście wyglądali’’), innym zaś słowa typu: moje, swoim, twoimi; które są przecież nowszymi i które powinny były zostać zastąpione mniej współczesnymi formami (tj. ,,swymi’’, ,,twym’’). Rozumiem, ze tych drugi praktycznie się już nie używa, ale jeśli tłumacz i redakcja robią książkę, która ma wyglądać jak napisana x lat temu, to niech zrobią to porządne!

W tym miejscu chciałem napisać o fabule czy bohaterach – niestety nie jestem w stanie tego zrobić. Powiem szczerze, że to jeden z niezwykle rzadkich przypadków, kiedy recenzuję książkę, której nie skończyłem. Dlaczego? Ponieważ nie jestem w stanie ,,przeczytać’’ ponad 400 stron, kiedy z przeczytanych prawie dwustu nie rozumiem więcej niż to, że umarło dziecko prezydenta i denerwuje je to, iż ojciec go nie widzi, bo dziecko jest przecież duchem.

Wszystkie powody dlaczego książka ta jest bardzo zła dostępne na Czytaniejestspoko.blogspot.com

Zacznę od pozytywów, a konkretnie jedynego – kompozycja. Książkę bowiem napisano w sposób naprawdę niecodzienny. Cały utwór składa się z krótkich zdań, fragmentów, wypowiedzi – co początkowo sugerowałoby, że mamy do czynienia z dramatem – które należą do różnych postaci. Opisują...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Więcej o Oszustce na Czytaniejestspoko.blogspot.com

Jest to historia pozornie niemająca nic wspólnego z Muminkami, aczkolwiek doszukałem się w niej niuansów, będących sprytnie poukrywanymi nawiązaniami do Doliny Muminków. Mam tu na myśli np. opis domu Anny Aemelin czy niektóre myśli Katri King, które wyraźnie nawiązują do np. Too-Tiki (jednak miejmy na uwadze, że postać ta była inspirowana partnerką samej Tove).

Książka to zapis niezwykle intrygującej opowieści, który zmieszczono na raptem 240 str. Jest w nim pełno niejasności, a ostatni rozdział wprowadził kompletną konsternację. To historia dwóch kobiet (czyżby kolejna aluzja do związku Tove…), które połączyła naprawdę osobliwa relacja. Co ciekawe, połączył je brat Katri, który wydaje się odgrywać rolę zupełnie marginalną. Jak pisałem wyżej, pełno tu zagmatwać. Wiele postępowań Katri jest doprawdy niezrozumiałe, ale nie jest to dla książki ujmujące. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, iż to jej duża zaleta. To bardzo krótka historia, w której pozornie wszystko wydaje się nie mieć sensu. Próżno szukać w niej wyraźnego zakończenia czy interpretować danego zdarzenia, bo po chwili następuje zupełnie inne, przez które dotychczasowe rozważanie staje się pozbawione sensu. I naprawdę zaskakujące, że to ma sens.

Poza tym akcja dzieje się w malowniczej miejscowości, którą śnieżyca odcięła od świata zewnętrznego do tego stopnia, iż listonosz musi jeździć po pocztę na nartach. Skute lodem morze również opisano ujmująco, przez co autorka sprawia, że możemy wyobrazić sobie iście skandynawski pejzaż. Ponadto mamy tu niezwykle szczegółowe opisy budynków, które tylko ułatwiają zadanie wyobraźni.

Więcej o Oszustce na Czytaniejestspoko.blogspot.com

Jest to historia pozornie niemająca nic wspólnego z Muminkami, aczkolwiek doszukałem się w niej niuansów, będących sprytnie poukrywanymi nawiązaniami do Doliny Muminków. Mam tu na myśli np. opis domu Anny Aemelin czy niektóre myśli Katri King, które wyraźnie nawiązują do np. Too-Tiki (jednak miejmy na uwadze, że postać ta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo ucieszyła mnie informacja, że w Polsce ukaże się wreszcie biografia mojego ulubionego aktora, czyli Robina Williamsa. Ponadto zbiegło się to w czasie z filmem ,,Robin Williams: W mojej głowie’’. Postanowiłem jednak zaczekać z obejrzeniem go do czasu, aż przeczytam książkę.

Na szczęście najpierw przeczytałem – a w zasadzie przesłuchałem w aplikacji Empik Go – biografię Robina Williamsa, czyli książkę ,,Robin’’ David Iztkoffa. Od razu zaznaczę jedną istotną informację: to ok. 700 stron tekstu pełnego opisów i długich relacji. Część jest zwyczajnie pospolita, bo opisuje zwykłe życie. Stąd też niezmiernie ucieszył mnie fakt, iż powstał audiobook, i to całkiem szybko po premierze. Niestety sięgnąłem poń dopiero teraz, aczkolwiek przesłuchanie ponad 20 godzin zajęło mi 3-4 dni. Dlaczego o tym mówię – ponieważ wątpię, że przeczytałbym książkę bez audiobooka. Jest to, bądź co bądź, mnóstwo ciągłego tekstu, z którego czytaniem mam trudności, jeśli nie zawiera on dialogów lub nie zalicza się do fantastyki (albo nie jest ,,Małym życiem’’).

Niemniej audiobook powstał, i dlatego miałem okazję zaznajomić się z tą – jak się okazuje – genialnie napisaną biografią. Jej język jest bardzo przyjemny i przejrzysty. Tłumaczenie również oceniam na bezbłędne – nie mamy tu bowiem notorycznego tłumaczenia pewnego angielskiego przekleństwa na ,,f’’ jako ,,kurczę’’. Rzeczywiście mamy tu prawdziwe i rzetelne tłumaczenie autentycznych słów Robina, które świetnie oddają jego osobowość.Jest tu pokazany cały Robin: i Keating, i pani Doubtfire, i - przede wszystkim - Robin jako człowiek.

Biografia książkowa jest niezwykle obszerna i bogata w szczegóły. Zawiera ona opisy wczesnego dzieciństwa Robina oraz początki jego – niewspieranych przez ojca – marzeń o aktorstwie. Tutaj naprawdę dużo mówi się o jego rodzinie. Widać, że ojciec odgrywał w jego życiu znaczącą rolę.

Podobnie wiele miejsca poświęcono na jego dorobek literacki i towarzyszące mu nominacje do prestiżowych nagród jak Oscary. Co bardzo podobało mi się w tej książce, to to, że wspomniano w niej o każdym filmie i serialu, w jakim wystąpił Robin. Szczególnie nastawiłem się na relacje z planów ,,Pani Doubtfire’’ oraz ,, Stowarzyszenia Umarłych Poetów’’, czyli moich dwóch ulubionych filmów, w których zagrał Williams. Nie zawiodłem się. Zwłaszcza w przypadku ,,Stowarzyszenia...’’ otrzymałem drobiazgową retrospekcję i opisy np. konfliktów dotyczących zmiany tytułu albo tego, że Robin zagrał w nim dopiero po zmianie reżysera. Niestety w filmie nie wspomina się o żadnej z tych produkcji inaczej niż za pomocą krótkich fragmentów umieszczonych w przypadkowych miejscach.

Film zdaje się te bagatelizować końcówkę drugiego małżeństwa Robina i praktycznie całkowicie pomija jego trzeci związek. Na szczęście pop raz kolejny do dyspozycji mamy książkę, w której dokładnie opisano każdy ze związków Williamsa. Bardzo wiele uwagi poświęcono też ostatniej dobie jego życia – wspominam o tym, bo w filmie zabrakło na to miejsca, niestety – który to rozdział jest naprawdę przygnębiający. Aby pokazać drobiazgowość z jaką napisano książkę wspomnę, że znajduje się tam nawet wzmianka o tym, jak Robin starał się opracować najlepszy głos, którym miała przemówić pani Doubfire. Są też jego liczne żarty i opisy jak podawał się za Rosjanina czy Francuza. Ogólnie czyta się to wyśmienicie.

Kolejnym plusem książki jest rozwinięcie akcji i opowiedzenie jak rodzina radziła sobie z pierwszymi miesiącami po śmierci Robina oraz o konflikcie z jego ostatnią żoną. Kapitalnie napisano również epilog, a zwłaszcza ostatnie zdanie. Szkoda tylko, że nie znalazło się w niej miejsce na kilka zdjęć z archiwum prywatnego.

Dotąd postrzegałem Robina Williamsa jako genialnego aktora, który popełnił samobójstwo z powodu depresji. Książkowa biografia zmieniła jednak jego zdanie o nim. W żadnym razie nie zepsuła go. Za to znacząco rozbudowała je. Widać z niej wyraźnie, iż był to jeden z najzabawniejszych ludzi na świecie, który był niesamowicie smutnym człowiekiem. Momentami przykro mi było czytać o jego kolejnych zmaganiach z nałogami i rozpadach rodzin. Jednocześnie gdzieś z tyłu zawsze ma się świadomość tego, że czytamy biografię. A co za tym idzie wiadomym było, że bohater umrze – i wiadomo też jak.

We wpisie na blogu recenzuję dodatkowo najnowszy film dokumentalny o Robinie. Zapraszam: czytaniejestspoko.blogspot.com

Bardzo ucieszyła mnie informacja, że w Polsce ukaże się wreszcie biografia mojego ulubionego aktora, czyli Robina Williamsa. Ponadto zbiegło się to w czasie z filmem ,,Robin Williams: W mojej głowie’’. Postanowiłem jednak zaczekać z obejrzeniem go do czasu, aż przeczytam książkę.

Na szczęście najpierw przeczytałem – a w zasadzie przesłuchałem w aplikacji Empik Go –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Sama książka jest znana licznemu gronu czytelników. Książka ta zalicza się już do klasyki. Wg mnie zestawienie jej obok ,,Folwarku zwierzęcego’’ i komiksu ,,Maus’’ jest jak najbardziej adekwatne, gdyż wszystkie te powieści ukazują społeczeństwo, w którym nie są przedstawieni ludzie, ale zwierzęta. W omawianej przeze mnie książce są to króliki.

Historia jest bardzo przygnębiająca. Nie będę kłamać – czyta się ją miejscami smutno. Na pewno nie zgodzę się z tym, że jest to historia dla dzieci. Zdecydowanie jak na takową posiada zbyt wiele krwawych scen i pojawiają się też przekleństwa. Niemniej sama fabuła jest naprawdę niesamowita. Książkę czyta się jak genialną powieść przygodową, czasem trochę jak kryminał. Wszystko wykreowano w taki sposób, iż do złudzenia przypomina on, jakbyśmy czytali o jakiejś ludzkiej społeczności. Króliki bowiem mieszkają w tzw. królikarniach, którymi rządzi Wielki Królik. W przypadku społeczności, z której wywodzą się nasi bohaterzy, tj. Leszczynek, Piątek czy Czubak rządy są bardzo niesprawiedliwe. Widać wyraźny podział na kasty, który utrudnia życie mniejszym królikom. Okazją do zmian ma być wielka migracja, do której nakłania Piątek – w miejscu obecnej królikarni ma bowiem powstać osiedle mieszkaniowe. Niestety, przez autorytarne rządy nikt, kto chciałby opuścić królikarnię nie może zrobić tego legalnie. W efekcie grupa uciekinierów staje się rebeliantami. Podczas swojej wędrówki do tytułowego wzgórza przejdą przez różne królikarnie i poznają nowe umiejętności, o których wcześniej nie miały pojęcia.

Właśnie tutaj mam pewny niedosyt. Mianowicie dotyczy on opisu życia w pierwszej królikarni. Jest on moim zdaniem napisany niezwykle szybko i z pominięciem wielu szczegółów. Poznajemy głównych bohaterów, i w zasadzie na tym się kończy. Potem zaczyna się wędrówka. Muszę jednak powiedzieć, że to, o czym opowiadają ci, którzy przeżyli zagładę królikarni opisują to w niezwykle dobitny sposób. Przypominał mi on wręcz opis jakiejś zagłady z obozu koncentracyjnego aniżeli zagładę królików.

Opisy życia w innych królikarniach są jednak dużo barwniejsze. Co ciekawe, widzimy w powieści pięknie pokazany przekrój społeczności, gdzie jedne rządzone są twardą ręką, a inne zdają się godzić na straty jednostek, za co ogół żyje w dostatku. Wszystko to sprawia, że kompanii Leszczynka udaje się zdobyć niezwykłe doświadczenie i wiedzę, dzięki czemu jego królikarnia jest dosłownym rajem na ziemi.

Pozostałe przygody również zostały opisane całkiem poprawnie, niemniej niektóre sceny pojedynków czy wpadnięcie we wnyki są momentami wręcz makabrycznymi. Zdecydowanie nie dla dzieci. W sumie z tego powodu książkę tę czyta się tak dobrze. Jest tu pewne zjawisko kontrastu – mamy opis okropnej walki, ale jej wydźwięk osładzają imiona walczących. W ogóle imiona królików są czasem bardzo zabawne, stąd zapewne przeświadczenie, iż to książka dobra dla młodszych.

Jeśli mowa już o postaciach, to nie sposób nie wspomnieć o inteligencji królików. Ukazano je jako zwierzęta dysponujące tyloma cechami i operujące emocjami w taki sposób, że są bardziej ludzkie niż my, ludzie. Bardzo podobał mi się ogólnie opis ich świata. Mają one (w powieści figurują zawsze w rodzaju żeńskim) bowiem własne społeczności, strażników, zbierają zapasy oraz – co wywarło na mnie ogromne wrażenie – własną religię, boga – Frysa, ludowe baśnie i tradycje. Dodatkowo ich alfabet różni się od naszego, aczkolwiek na końcu książki umieszczono niezwykle pomocny słownik ich terminologii. Ich rozmowy i baśnie są po prostu piękne (zwłaszcza te drugie). Historie mają wiele morałów i przypuszczam, że dałoby się zrobić z nich fajną książeczkę z tylko baśniami ze świata królików.

W kwestii bohaterów muszę zaznaczyć jeszcze jedną rzecz. W ,,Wodnikowym Wzgórzu’’ mamy najpiękniejszy opis śmierci z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia. Nigdzie nie przeczytałem czegoś równie pięknego. Tamten z rewelacyjnej powieści ,,Na południe od Brazos’’ był niezwykle smutny – ten jest po prostu piękny.

Do sięgnięcia po ,,Wodnikowe Wzgórze’’ z pewnością zachęciły mnie też przepiękne ilustracje. Każdą ukazano na oddzielnej stronie, bez tekstu nad czy pod grafiką. Obawiałem się o to, jak zostanie przedstawiony króliczy świat. Na szczęście moje obawy się nie sprawdziły – grafiki nie są bowiem ani trochę dziecinne. Te utrzymane w zwyczajnym klimacie czasem przeplatają się z obrazami niezwykle mrocznymi. Wszystko tworzy naprawdę niezwykły klimat i idealnie dopełnia czytaną przez nas historię.

całość na CzytanieJestSpoko.blogspot.com

Sama książka jest znana licznemu gronu czytelników. Książka ta zalicza się już do klasyki. Wg mnie zestawienie jej obok ,,Folwarku zwierzęcego’’ i komiksu ,,Maus’’ jest jak najbardziej adekwatne, gdyż wszystkie te powieści ukazują społeczeństwo, w którym nie są przedstawieni ludzie, ale zwierzęta. W omawianej przeze mnie książce są to króliki.

Historia jest bardzo...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to