rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Wyobraź sobie, że jest mroźny, styczniowy wieczór roku 1886. Masz to szczęście, że potrafisz biegle czytać, masz dostęp do książek i lampy naftowej, żeby móc przy jej blasku poznać najnowszą nowelę Roberta Louisa Stevensona.
Tytuł tej historii nic Ci nie mówi. Nie masz pojęcia kim jest doktor Jekyll, ani tym bardziej tajemniczy pan Hyde. Jeżeli lubisz popuścić wodze fantazji przed rozpoczęciem lektury, być może upatrujesz w nich dwójkę przyjaciół, braci bądź wrogów, których los postawił na wspólnej drodze. Cóż, nie mógłbyś równocześnie bardziej się mylić i być tak blisko prawdy.

Pod płaszczykiem powieści o szanowanym doktorze Jekyllu i morderczym panie Hyde, kryją się rozważania na temat tego, jak wiele sprzeczności ma w sobie każdy człowiek. I co musi się stać, żeby ta mroczna strona ludzkiej natury otworzyła ślepię i zaatakowała z całą swoją mocą. Książkowy doktor, mądry i prawy człowiek postanowił zabawić się z prawami boskimi i stworzył eliksir, który zamieniał go z pozoru w kogoś całkowicie innego. Tak, mój drogi, otóż w wiktoriańskim Londynie mieli swojego Hulka i zdecydowanie był on bardziej mroczny i przerażający.

Uważam, że ta historia wiele traci na tym, że cóż… większość z nas wie, o co w niej chodzi. W kulturze przyjęło się mówić, że ktoś jest jak „doktor Jekyll i pan Hyde”, a więc ma dwa całkiem odmienne oblicza. To, co najlepszego przytrafiło się tej książce – a więc popularność – jest też jej piętą achillesową, bo od razu traci się ten element zaskoczenia. Jakże satysfakcjonująco musiało się ją czytać przed ponad stu laty, kiedy zakończenie stanowiło wielką niewiadomą!

Mimo tego, ciężki, lepki klimat mrocznej stolicy Anglii, dystyngowany język tamtych czasów i mrok, przemykający pomiędzy słowami sprawia, że ta książka sama się czyta. Pomimo swojej niewielkiej objętości zakorzenia się w umyśle czytelnika i zuchwało pyta: „a co, jeżeli w tobie też mieszka zło i tylko czeka, aż pozwolisz mu wyjść?”.

°°°

W książce "Doktor Jekyll i Pan Hyde" znajdują się także inne krótkie opowiadania: "Olalla", "Markheim", "Pawilon wśród wydm". I naprawdę warto je poznać!

Wyobraź sobie, że jest mroźny, styczniowy wieczór roku 1886. Masz to szczęście, że potrafisz biegle czytać, masz dostęp do książek i lampy naftowej, żeby móc przy jej blasku poznać najnowszą nowelę Roberta Louisa Stevensona.
Tytuł tej historii nic Ci nie mówi. Nie masz pojęcia kim jest doktor Jekyll, ani tym bardziej tajemniczy pan Hyde. Jeżeli lubisz popuścić wodze...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Anna Kańtoch wywiodła mnie w pole!
Do końca nie wiedziałam czy czytam thriller czy książkę z pogranicza horroru. Ale od początku...

*
1966 rok. Niewielka wioska na Śląsku. Wiesza się jeden z młodych mieszkańców. Szok, zaskoczenie, pogrzeb i powrót do codzienności. Jednak po pewnym czasie wiesza się jego równolatek. I następny. I kolejny. W międzyczasie w górskich szczytach gubi się Romek, brat cichej i niepozornej Krysi Wojciechowskiej.
Czy te sytuacje są ze sobą powiązane? Czy można zmusić kogoś do samobójstwa poprzez powieszenie się? Czy można kogoś powiesić, w zupełnej ciszy? A może ten thriller kryje w sobie jakieś mroczne, nadprzyrodzone tajemnice?

Do samego końca nie wiedziałam, czego się spodziewać! Pierwszy raz nie miałam żadnej koncepcji, co do rozwiązania, nie miałam żadnego podejrzanego, ani punktu zaczepienia. Kańtoch rozłożyła mnie na łopatki, znokautowała i sprawiła, że zostałam jej pokorną fanką, mowiaca

W tej książce wszystko było pyszne. Sposób poprowadzenia narracji, główni bohaterowie: mało wyrazista Krysia, przebojowy Łukasz oraz Romek, będący wspomnieniem i ułudą idealnego starszego brata. Klimat jesiennych, deszczowych lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, opis zadymionych kafejek z tamtych lat i ludzkiej mentalności, tak innej od tej naszej współczesnej.

Niczego lepszego nie czytaliście!

Anna Kańtoch wywiodła mnie w pole!
Do końca nie wiedziałam czy czytam thriller czy książkę z pogranicza horroru. Ale od początku...

*
1966 rok. Niewielka wioska na Śląsku. Wiesza się jeden z młodych mieszkańców. Szok, zaskoczenie, pogrzeb i powrót do codzienności. Jednak po pewnym czasie wiesza się jego równolatek. I następny. I kolejny. W międzyczasie w górskich szczytach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zapach świerku unoszący się w pokoju. Chrzęst śniegu pod stopami. Ciepło domu, pełnego śmiechu i miłości. Smak jedynego takiego w całym roku czerwonego barszczu. Trzask opłatka łamanego przy akompaniamencie cichego: „zdrowia, szczęścia i spełnienia marzeń!”. Łaskotanie wąsów wujka, który składa na twoim policzku całusa. Uścisk ramion teściowej, muśnięcie ust ukochanego, głośny śmiech biegających wokoło stołu dzieci. Błysk zimnych ogni w ciemnym pokoju i ten bolesny, chwilowy uścisk w sercu, spowodowany nagłą tęsknotą, za tymi, których już nie ma. Którzy już nie uścisną i nie przedzielą się opłatkiem.

Święta.

Magia świąt.

*

Riley nie czuje tej podniosłej magii świąt; nie potrafi i nie chce się nimi cieszyć. Uciekając przed bolesnymi wspomnieniami szczęśliwych i dobrych chwil, od zawsze świadomie zamykała się na wszystko to, co zachwyca miliony ludzi. Jednak pewne święta były wyjątkowe…

Podczas telewizyjnego wywiadu nieopatrznie wyznała, że przeżyła kiedyś wielką miłość. Sęk w tym, że kłamała i tym kłamstwem ściągnęła sobie na głowę swoich trzech byłych partnerów, święcie przekonanych, że to oni skradli jej serce.

Otoczona ze wszystkich stron świątecznymi aspektami i detalami - wymóg jej agenta, żeby w końcu zrozumiała czym są święta i dzięki temu napisała bestseller wszechczasów - oraz byłymi kochankami, Riley uczy się, jak kochać. Innych. I siebie.

Bardzo ciepła, urocza, zabawna i klimatyczna książka. Jest jak kocyk zarzucony na ramiona przez bliską nam osobę. Jak ciepłe kakao z cynamonem w mroźny dzień. Jak gromkie "ho ho ho!" wykrzyczane przez mężczyznę przebranego za Świętego Mikołaja, wierzącego niezbicie w to, że każdy zasługuje na odrobinę gwiazdki.

Zapach świerku unoszący się w pokoju. Chrzęst śniegu pod stopami. Ciepło domu, pełnego śmiechu i miłości. Smak jedynego takiego w całym roku czerwonego barszczu. Trzask opłatka łamanego przy akompaniamencie cichego: „zdrowia, szczęścia i spełnienia marzeń!”. Łaskotanie wąsów wujka, który składa na twoim policzku całusa. Uścisk ramion teściowej, muśnięcie ust ukochanego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nazwałabym tę książkę groteską. Niby są zwłoki, niby jest morderstwo, ale wszystko owiane jest absurdem i ironią. Cała historia dotyczy pani weterynarz, Rozalii Ginter, która wiodła spokojne i sielskie życie do momentu, aż przydarzył się jej … cóż, nazwijmy to wypadkiem. Po tym wydarzeniu zaczęło ją gryźć sumienie i oczyma wyobraźni codziennie widziała siebie w pasiastym więziennym wdzianku, samotną i oddzieloną kratami od męża i dzieci.

Całości obrazu dopełnia Burbur, kocica, która pisze pamiętnik. I pomimo, że kocham koty, to czytając te wywody czworonożnego narratora czułam ciarki żenady i zawstydzenia.

Przekleństwa, powielanie wszelkich możliwych stereotypów, złośliwość, ignorancja … - nie mam pojęcia jakie osobiste przeżycia miała autorka z kotami, ale stosunki między nimi muszą być bardzo napięte. Zdecydowanie nie jestem zwolenniczką takie poczucia humoru („Zgwałciły mnie te napalone kociska, których pełno pałęta się na wolności. I potem – masz Burburze placek, zostałam sama z pchającymi się na świat bachorami i brakiem perspektyw na alimenty.”) i gdyby nie te „wpisy z pamiętnika kota” to oceniłabym książkę o wiele lepiej.

Bo pomijając te kocie, wredne wstawki, to sama fabuła jest napisana dobrze, z pazurem i charakterem. To odskocznia od kryminałów, które są pełne napięcia i emocji, pokazanie tego gatunku z całkiem innej strony.

Podsumowując, gdybyście się zdecydowali na „Mamy morderstwo w Mikołajkach”, to radzę wam opuszczać fragmenty Burbura. Albo czytać je bardzo pobieżnie, bo w dużych ilościach są ciężkie do przetrawienia.

Nazwałabym tę książkę groteską. Niby są zwłoki, niby jest morderstwo, ale wszystko owiane jest absurdem i ironią. Cała historia dotyczy pani weterynarz, Rozalii Ginter, która wiodła spokojne i sielskie życie do momentu, aż przydarzył się jej … cóż, nazwijmy to wypadkiem. Po tym wydarzeniu zaczęło ją gryźć sumienie i oczyma wyobraźni codziennie widziała siebie w pasiastym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kamienie. Po tych brzydszych depczemy każdego dnia, odpychając je butami, te ładniejsze niekiedy podziwiamy i kolekcjonujemy, a te najpiękniejsze niejednokrotnie są wyrazem miłości i oddania.

Nie wierzę w to, że kamienie - nawet te najbardziej rzadkie - mają specjalną moc. Nie szukam Sagali, nie mam w sobie nic z Nicolasa Flamela czy Froda.

Wierzę jednak, że słowa i historie z nich zbudowane, mają ogromną moc.

I tak jest właśnie w przypadku "Sekretnej mocy kamieni".

***

Luna miała kiedyś przyjaciela. Razem z nim poznawała świat, zachłystała się ulotnym czarem pędzącego czasu. Jednak kapryśny los zadrwił z dwójki kompanów i Luna została sama - zbyt zgorzkniała i smutna, jak na swój wiek. A jedyną siłą, która kazała jej trwać był jej dziadek.

***

Ta książka jest jak podróż przez Drogę Mleczną. Wędrujemy po czasach i miejscach, zachwycając się barwnymi opowieściami i szukając swojego szczęścia. To powieść o magii, która może być zaklęta w każdym przedmiocie, nawet tym najbardziej niepozornymniepozornym - bo czary kryją się w emocjach osób, z którymi ten przedmiot się wiąże. We wspomnieniach i w sile, którą całkiem niespodziewanie znajdujemy w samych sobie.
To przesłanie, że nie talizmany dają nam sekretną moc, ale pewność wręczającego lub pewność nas samych - że damy radę, że możemy, że potrafimy.

Luna może być tobą, mną i jakąkolwiek inną osobą z którą los obszedł się zbyt oschle. I bardzo bym chciała, żeby każdy z nas miał przy sobie kogoś, kto zawsze zapewni: wierzę, że możesz!

Kamienie. Po tych brzydszych depczemy każdego dnia, odpychając je butami, te ładniejsze niekiedy podziwiamy i kolekcjonujemy, a te najpiękniejsze niejednokrotnie są wyrazem miłości i oddania.

Nie wierzę w to, że kamienie - nawet te najbardziej rzadkie - mają specjalną moc. Nie szukam Sagali, nie mam w sobie nic z Nicolasa Flamela czy Froda.

Wierzę jednak, że słowa i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są takie miłości, które wybuchają nagle, obezwładniają i spalają zakochanych, którzy łakną swojej obecności i swojego dotyku.
Są takie miłości, które rodzą się z długoletniej przyjaźni, które pojawiają się nieśmiało i zaskakują obie strony.
Są miłości łatwe, są miłości trudne, są takie, o których można mówić godzinami i takie, o których nie mówi się nic, tylko z zachwytem chłonie się to uczucie dwojga ludzi.

***

„Beach Read” z pozoru jest romansem, prostą opowieścią, rozpalającą serca i policzki. Jednak to tylko pozory, bo pod wierzchnią warstwą lukru i słodyczy kryje się gorzkie wnętrze, pełne długoletnich tajemnic, zawiedzionego zaufania i przeraźliwego poczucia niesprawiedliwości. To nie do końca opowieść o kobiecie i mężczyźnie, którzy się pokochali; powiedziałabym, że to raczej historia kobiety, która musiała nauczyć się kochać swoje życie, które niekoniecznie przypominało bajkowe scenariusze, jakie tworzyła w swojej wyobraźni. I opowieść o mężczyźnie, który też musiał nauczyć się nie tyle przepędzać swoje demony, co pozwolić im odejść. I dać sobie szansę na życie poza kartami książek.

Miłość przedstawiona w tej powieści nie jest żarliwa i gwałtowna, nie spada na bohaterów jak grom z jasnego nieba. Ich relacja przypominała mi raczej taniec z dawnych epok, kiedy kochankowie zbliżali się do siebie i oddalali, by w końcu zacząć wirować w takt granej na żywo muzyki. To romans dla czytelników dojrzałych, dorosłych, którzy może nieco inaczej – może nieco bardziej rzeczywiście – patrzą na to, jak rodzą się związki. Bo przecież nie zawsze uczucie na całe życie zaczyna się od zgubionego pantofelka; niekiedy początek miłości można znaleźć w miejscu kompletnie nieromantycznym, będąc w porozciąganych dresach, z byle jakim kokiem na czubku głowy.

Nie spodziewałam się takiej książki. Musiałam przyzwyczaić się do tempa powieści, dać się jej porwać, by pod koniec przyznać, że to była dobra lektura. Smaczna, dojrzała, przemyślana.

Są takie miłości, które wybuchają nagle, obezwładniają i spalają zakochanych, którzy łakną swojej obecności i swojego dotyku.
Są takie miłości, które rodzą się z długoletniej przyjaźni, które pojawiają się nieśmiało i zaskakują obie strony.
Są miłości łatwe, są miłości trudne, są takie, o których można mówić godzinami i takie, o których nie mówi się nic, tylko z zachwytem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Złamane serce sprawia, że człowieka od środka zżera czysty ból.

Złamane zaufanie sprawia, że człowieka od środka zżera czysta nienawiść.

A co się dzieje, gdy złamane zostanie i serce i zaufanie?

***

W świecie, w którym rządzą pieniądze, broń, nienawiść i mafia, nie ma miejsca na żadne uczucia. Ta lekcja kosztowała Martę, główną bohaterką książki, zdecydowanie zbyt wiele. Poczuła się marionetką, bezwolną lalką, którzy inni się bawili, mamiąc ją obietnicą przyjaźni, przywiązania i miłości.

Upadła moralność, zatwardziałe serce i zraniona duma nadają tempo całej historii. O ile pierwsza część: "Martrioszka" była romansem z wątkami mafijnymi, o tyle "Marionetka" jest thrillerem z odrobiną romansu. Fabuła jest szybka, zwrotna i przewrotna. Bohaterowie są bardziej wyraziści, brutalni i bezwzględni, obdarci z wszelkiej delikatności i kurtuazji.

Mnogość różnych wątków, ogrom tajemnic i niedomówień mogłyby sprawić, że książka byłaby zbyt chaotyczna. Jednak Jurga, niczym mafijny przywódca, miała każdy aspekt powieści pod kontrolą i z niesłychaną wręcz precyzją dbała o to, by nie wprowadzić w fabule żadnego niepotrzebnego zamieszania.

Autorka robi z czytelnikami to, co mężczyźni w tej książce próbowali zrobić z Martą; jesteśmy jej marionetkami, poddając się emocjom, które wyzierają z każdej sceny, dając się ponieść historii, która nie jest cukierkowa i słodka, która pokazuje tę brzydszą stronę ludzkich zachowań. Ale w tym przypadku z całym przekonaniem chcę być marionetką i gnać z Nikołajem, Borysem, Maksem i Martą strona po stronie i razem z nimi przeżywać ten koszmar, w którym się znaleźli i który sami też współtworzyli.

Co się dzieje ze złamanym człowiekiem?

Jak daleko sięga ból odrzucenia?

I do czego jest się zdolnym dla miłości?

Złamane serce sprawia, że człowieka od środka zżera czysty ból.

Złamane zaufanie sprawia, że człowieka od środka zżera czysta nienawiść.

A co się dzieje, gdy złamane zostanie i serce i zaufanie?

***

W świecie, w którym rządzą pieniądze, broń, nienawiść i mafia, nie ma miejsca na żadne uczucia. Ta lekcja kosztowała Martę, główną bohaterką książki, zdecydowanie zbyt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jesteśmy nieśmiertelni!

Nikt nie umiera z powodu chorób czy starości. Nowotwory przestały się rozrastać w ciałach, wirusy przestały atakować, a komórki starzeć. Spełniło się marzenie tysięcy osób, by nie przejmować się czymś tak prozaicznym jak upływ czasu. Brzmi jak błogosławieństwo...

...które okazało się największym koszmarem ludzkości.

Nikt nie umiera z powodów biologicznych, ale też nikt się nie rodzi. Kobiety, które w momencie nastania epidemii były w ciąży, pozostały w niej na lata. Ubóstwo i głód ciągle zbierały swoje krwawe żniwa. Po kilku miesiącach euforii ludzie zaczęli masowo odbierać sobie życia, nie mogąc pogodzić się z tym, że nie zostaną rodzicami, że nie dorosną pod względem fizycznym lub że nigdy nie opuszczą swojej starej, zmęczonej latami funkcjonowania powłoki. Miliony żyć zamkniętych w ciałach kilkulatków, miliony kobiet i mężczyzn marzących o dzieciach, których nigdy nie przywitają na świecie.

Książka Marka Migalskiego przedstawia świat przerażający, gdzie człowiek skazany jest na zagładę nie w wyniku spektakularnej katastrofy, ale przez samą niechęć do istnienia, która prędzej czy później u każdego się pojawi. Nieśmiertelność to zbyt duże brzemię, by jakikolwiek człowiek mógł sobie z nią poradzić.

Ta książka to opowieść o trudnych wyborach moralnych, o poszukiwaniu sensu, o utracie celu. Jednak pod względem stylistycznym jest to proza mocna, dosadna, w której pojawiają się wulgaryzmy, nadając całości większego realizmu. Rzeczywistość przedstawiona przez autora jest brudna, brzydka, gnijąca. To dobra książka, zdecydowanie potrzebna.

Jesteśmy nieśmiertelni!

Nikt nie umiera z powodu chorób czy starości. Nowotwory przestały się rozrastać w ciałach, wirusy przestały atakować, a komórki starzeć. Spełniło się marzenie tysięcy osób, by nie przejmować się czymś tak prozaicznym jak upływ czasu. Brzmi jak błogosławieństwo...

...które okazało się największym koszmarem ludzkości.

Nikt nie umiera z powodów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czułam się bardzo zagubiona.

Na początku poznałam pisarza światowej sławy, który wrócił do Polski i próbował znaleźć w niej odpowiednie miejsce dla siebie i dla swoich czterech tysięcy książek.

Później przeczytałam o dziwnym, bezimiennym miasteczku oznaczonym jako Z., w którym była restauracja serwująca ludzkie mięso.

Na powrót przeniosłam się do rzeczywistości światowej sławy pisarza, który został porwany, uwięziony i zmuszony do wyznania swoich grzechów, chociaż twierdził, że żadnych nie ma na sumieniu.

A następnie narrator porwał mnie znowu w stronę anonimowego miasteczka, pełnego dziwnych sytuacji i upiornych zbiegów okoliczności.

Czytanie tej książki przypominało błądzenie w tunelu, kiedy pod ręką nie miałam chociażby lichej zapałki, która oświetlałaby mi drogę. Czułam niepokój, atmosfera przesiąknięta czymś złym, nienazwanym oblepiała moje emocje i sprawiała, że sama czułam się uwięziona przez tę historię.

Gabarytowo „Pokój bez widoku” nie przeraża, za to robi to treścią. Kojarzycie ten moment, gdy słyszycie poważną, mroczną melodię wygrywaną na kościelnych organach? Czuję zawsze wtedy ciarki niepokoju i tak samo miałam podczas lektury tej książki. Jakby zło powoli, niepostrzeżenie wypływało z liter i sunęło w moją stronę.

Czuję jednak, że nie jest to książka, która porwie tłumy, bo nie jest ona thrillerem w czystej postaci. Styl Gortata nie przypomina tego, co wychodzi spod pióra Cartera czy Cobena; nieco przypomina mi Chattama, ale też jedynie w niewielu aspektach. Gortat pisze bardzo oszczędnie, jakby ważył każde słowo, obracał je kilkakrotnie niczym monetę, nim w końcu zdecydował się umieścić je w tym konkretnym miejscu.

Mocą tej powieści nie jest dynamiczna i zwrotna akcja, ale emocje ukryte pomiędzy słowami, niesamowite wręcz skupienie się na niuansach, które zazwyczaj są pomijane, a tutaj – akcentowane.

Ode mnie książka dostaje mocną ocenę, ale równocześnie czuję się w obowiązku napisać, że jest to lektura, która wymaga tego, by dać jej czas i by dać się w niej zatopić. Wtedy dopiero oddaje cały swój kunszt.

Czułam się bardzo zagubiona.

Na początku poznałam pisarza światowej sławy, który wrócił do Polski i próbował znaleźć w niej odpowiednie miejsce dla siebie i dla swoich czterech tysięcy książek.

Później przeczytałam o dziwnym, bezimiennym miasteczku oznaczonym jako Z., w którym była restauracja serwująca ludzkie mięso.

Na powrót przeniosłam się do rzeczywistości światowej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo często się zdarza, że najważniejsze w naszym życiu znajomości pojawiają się znienacka. Spotkana w sklepowej alejce kobieta okazuje się przyjaciółką na całe życie, a facet nalewający piwo w barze może okazać się tą najważniejszą miłością.

Helen spotkała Rachel na zajęciach w szkole rodzenia. Ekscentryczna, głośna i nieco frywolna kobieta stanowiła całkowite przeciwieństwo cichej, zamkniętej w sobie Helen. Ich przyjaźń była szybka, gwałtowna, dziwaczna i.... nieprawdziwa. Kim tak naprawdę była Rachel? Co chciała osiągnąć? I co się z nią stało, gdy zniknęła bez słowa?

"Greenwich Park" miał być thrillerem z górnej półki, takim, którego nie ma zamiaru się odkładać, który wciąga, przeraża i zaskakuje. Czy taki był?

Nie.

Niestety z tą książką przytrafiło mi się najgorsze, co może - czytałam ją na siłę. Brnęłam rozdział po rozdziale, czekając na moment, kiedy w końcu styl autorki do mnie przemówi, albo kiedy fabuła mnie zaskoczy. Niestety, było miałko, nijako, nudno. Miałam wrażenie, że Faulkner na siłę stara się wprowadzić atmosferę pełną napięcia i niedomówień, ale robiła to w sposób tak nieudolny, że miałam wrażenie, jakbym czytała skrypt teatralnego scenariusza. Same słowa, opisy, bez odrobiny emocji.

Wszystkie postacie zdawały się mieć mroczne sekrety, co prawodpopodobnie miało zagęścić atmosferę, ale dla mnie było to po prostu mało realistyczne.

Thriller psychologiczny to wymagający gatunek. Wbrew pozorom nie jest łatwo stworzyć opowieść, która będzie trzymała nerwy czytelnika na uwięzi, która wzbudzi ogrom emocji, grając jedynie na efekcie niedomówień i tajemnicy. Faulkner pisząc swoją debiutancką książkę porwała się z motyką na słońce, ale niestety, dla mnie, spaliła się w atmosferze.

Nie po drodze mi z tą powieścią i ze sposobem pisania autorki. Nie mogę z czystym sumieniem jej wam polecić, chociaż oceny na portalach książkowych robią wrażenie i jasno pokazują, że innym historia Helen przypadła do gustu. Mi niestety nie i ze swojej perspektywy nie namawiam do jej czytania.

Bardzo często się zdarza, że najważniejsze w naszym życiu znajomości pojawiają się znienacka. Spotkana w sklepowej alejce kobieta okazuje się przyjaciółką na całe życie, a facet nalewający piwo w barze może okazać się tą najważniejszą miłością.

Helen spotkała Rachel na zajęciach w szkole rodzenia. Ekscentryczna, głośna i nieco frywolna kobieta stanowiła całkowite...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Co tworzy rodzinę? Krew, geny, wspólny przodek czy może emocje, uczucia, wzajemny szacunek i wspólne doświadczenia?

Dlaczego tak bardzo potrzebujemy gdzieś przynależeć? Mieć garstkę osób, do której można zawsze, w każdej chwili zadzwonić i powiedzieć zarówno o czymś niezwykle ważnym, jak i całkowicie błahym? Na te pytania próbuje odpowiedzieć sobie Eve, główna bohaterka książki „Trudne prawdy”, która kilka miesięcy wcześniej dowiedziała się, że kobieta, która ją wychowała, nie jest jej biologiczną mamą. Cicha i nieśmiała Eve postanawia w końcu wyjść ze swojej skorupy „nie jest zbyt ciekawie i pasjonująco, ale stabilnie i bezpiecznie” i zawalczyć o swoje życie. I to przyszłe i to przeszłe, bo bardzo często nasze wspomnienia nas kreują.

Bardzo podobało mi się niespieszne tempo tej książki. Sceny były kreślone bez suspensu, nic nie ociekało krwią, znikąd nie wychodziły zjawy, tajemniczy morderca nie grasował po pustych ulicach. Zamiast krwi z rozdziałów wylewały się emocje, zamiast zjaw – duchy decyzji, których Eve bała się podjąć, zamiast mordercy – szyderczy śmiech niewykorzystanego losu.

Przyjemnie czytało mi się tę książkę i szczerze uważam, że jest niedoceniona. Jej przesłanie umyka gdzieś między bardziej chwytliwymi scenami innych powieści, a przecież to właśnie takie tytuły najbardziej ściskają serce, bo opisane tam wydarzenia, są nam najbliższe. Zwyczajne, codzienne. Chociaż może stronimy od takich tytułów, bo boimy się czytać o tym, co może się nam przytrafić. W końcu żal za drugą osobą odczuje każdy z nas, w przeciwieństwie do spotkania na swojej drodze psychopaty lubującego się w zabawie piłą mechaniczną.

Przez książkę się po prostu płynie, kartki umykają jedna za drugą. Każdy rozdział rozpoczyna się wpisem do pamiętnika kobiety, którą Eve przez lata uważała za swoją mamę. Możemy wtedy, jako czytelnicy, poznać jej punkt widzenia, jej ból, jej uczucia, których po latach nie widzą jej zranione córki.

Ze swojej strony bardzo polecam.

Co tworzy rodzinę? Krew, geny, wspólny przodek czy może emocje, uczucia, wzajemny szacunek i wspólne doświadczenia?

Dlaczego tak bardzo potrzebujemy gdzieś przynależeć? Mieć garstkę osób, do której można zawsze, w każdej chwili zadzwonić i powiedzieć zarówno o czymś niezwykle ważnym, jak i całkowicie błahym? Na te pytania próbuje odpowiedzieć sobie Eve, główna bohaterka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niekiedy chęć posiadania dziecka jest tak silna, że zaczyna definiować całe nasze życie. Wszystkie plany - zawodowe, prywatne - zaczynają być podporządkowane myśli: "a może w tym miesiącu się uda?".

Co jednak się dzieje, gdy nagle, po latach walki, okazuje się, że była to walka z wiatrakami? Że najbliższa nam osoba, która powinna stać z nami ramię w ramię, skrywa sekret, który zmienia wszystko?

Olivia zawsze chciała być matką; uważała, że będzie to ukoronowanie jej kobiecości, jej życia. Pomimo usilnych prób, została samotną, czterdziestoletnią, byłą gwiazdą programu telewizyjnego, bez żadnych perspektyw na macierzyństwo. Te nowe doświadczenia sprawiają, że postanawia uporządkować jeszcze jedną sprawę - chce odnaleźć swoją prawdziwą matkę.

Ta książka to piękne zakończenie trylogii. Ostatnia z sióstr, ta najbardziej niepokorna, postanawia pogodzić się z tym, co nieuniknione. Początkowo pełna pretensji i złości, powoli zaczyna uśmiechać się do swojej przyszłości. To książka pełna emocji, niepoukładanych spraw i tematów, którzy niektórzy uważają za kontrowersyjne.

"Bolesne sekrety" to opowieść o kwintesencji kobiecości, o tym, co ją kształtuje, jak ogromną ma ona moc i jak jednocześnie jest delikatna. To książka od kobiety, dla kobiet o kobietach.

Niekiedy chęć posiadania dziecka jest tak silna, że zaczyna definiować całe nasze życie. Wszystkie plany - zawodowe, prywatne - zaczynają być podporządkowane myśli: "a może w tym miesiącu się uda?".

Co jednak się dzieje, gdy nagle, po latach walki, okazuje się, że była to walka z wiatrakami? Że najbliższa nam osoba, która powinna stać z nami ramię w ramię, skrywa sekret,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Główny bohater powinien wyróżniać się jakąś cechą charakterystyczną. Potter miał bliznę na czole, Poirot jajowatą głowę, Geralt białe włosy, a bohaterka "Wioski kłamców" niezwykłe imię - Dioniza.

O czym jest ta książka? Najprościej rzecz ujmując - o butnej byłej policjantce, która próbuje odnaleźć prawdziwych morderców swojego ojca. W tym celu udaje się do Strzygomia, tytułowej wioski kłamców, otoczonej starą legendą i atmosferą typową dla niewielkich miejscowości, gdzie wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą, ale jedynie pozornie. I to rodzi niekiedy ogromne nieporozumienia i kłopoty, bo bardzo często ludzki język gna do przodu, nie oglądając się nawet za rozumem.

Hanna Greń napisała lekki kryminał, pełen postaci, które w gruncie rzeczy okazywały się całkiem inne, niż na pierwszy rzut oka. To książka o miejscu, gdzie plotki i przekazywane szeptem półprawdy zerwały niejedną przyjaźń, wyrządziły niejedną szkodę, zawiązały kilka fałszywych przyjaźni.

Szczerze mówiąc, właśnie ten opis społeczeństwa najbardziej przypadł mi do gustu. Wątek kryminały traktowałam nieco pobocznie, jako dodatek, chociaż był on oczywiście mocno akcentowany przez autorkę. Nie jest to opowieść makabryczna czy trzymająca w napięciu; zagadka kryminalna była dość prosta, a śledztwo Dionie szło jak po maśle. Niektórzy mogliby rzecz, że to wszystko było aż zbyt proste, że tropy same wchodziły kobiecie w drogę. Jednak cała magia "Wioski..." tkwi dla mnie właśnie w tej prostocie, w całym tle, majaczącym na drugim planie. W tych ludzkich historiach opowiadanych z różnych perspektyw.

Jeżeli macie ochotę na coś bardzo lekkiego, na książkę okrywającą stereotypowe banialuki i fabułę wtykającą nos w ludzkie sprawy, to polecam wam "Wioskę kłamców". Myślę też, że jest to odpowiedni kryminał dla wszystkich tych, którzy mają dość wnętrzności wylewających się z nieboszczyków, dość morderców o sympatycznej, fałszywej osobowości i dość detektywów, którzy nie dość, że wyglądają jak David Hasselhoff w drugim sezonie "Słonecznego patrolu", to w dodatku są wyjątkowo inteligentni i spostrzegawczy.

Główny bohater powinien wyróżniać się jakąś cechą charakterystyczną. Potter miał bliznę na czole, Poirot jajowatą głowę, Geralt białe włosy, a bohaterka "Wioski kłamców" niezwykłe imię - Dioniza.

O czym jest ta książka? Najprościej rzecz ujmując - o butnej byłej policjantce, która próbuje odnaleźć prawdziwych morderców swojego ojca. W tym celu udaje się do Strzygomia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mogłoby się wydawać, że sto lat to ledwie mgnienie oka, moment, chwila. Jednak kiedy sięgnęłam po książkę, która opisywała świat nie gwiazd, nie bohaterów, ale zwykłych ludzi, takich jak ja i Ty, wtedy przypomniałam sobie, jak wiele się przez te dziesięciolecia zmieniło. Na szczęście.

Aniela była bękartem. Jej matka, która była garderobianą na dworze, została zgwałcona przez bogatego dziedzica. Zresztą, nie jako pierwsza, ani jako ostatnia; bogaty pan miał żonę, ale miał też olbrzymi popęd seksualny i wykorzystywał wszystkie służki, nie patrząc na to, że robi im krzywdę. Swoje niechciane dzieci oddawał na wieś, do nieznanych sobie rodzin i o nich zapominał, jakby były nic nie wartym przedmiotem.

Dzieciństwo dziewczynki to obraz tego, jak kiedyś podchodzono do wychowywania dzieci; nikt nie skupiał się na tym, żeby je przytulić, kiedy im źle, albo żeby porozmawiać, kiedy miały jakiś problem. Dzieci od małego miały swoje obowiązki i musiały pracować, żeby zasłużyć na swoje miejsce przy stole. A później, kiedy dorastały, musiały się pobrać z dobrą partią, żeby we wsi za bardzo nie plotkowano. I większość dziewczynek wychodziła za mąż za mężczyzn, którzy je bili, gwałcili i to wszystko z błogosławieństwem społeczeństwa. Bo tak już jest.

Smutno czytało mi się tę książkę. Jak wiele kobiet musiało zachowywać kamienną twarz, "bo taka jest powinność żony"? Jak wiele było gwałconych we własnych sypialniach, bitych i poniżanych na oczach dzieci? Oczywiście byli i dobrzy mężowie, jak gospodarz, pod którego opiekę trafiła Aniela- nie pił, nie bił, ale jednocześnie było jasno pokazane, że nie było to standardowe zjawisko.

Na szczęście ta książka pokazuje też, jak powoli, małymi krokami, to wszystko się zmieniało. Aniela, wraz ze swoją historią przeprowadza czytelnika przez lata międzywojenne i drugą wojnę światową. Pokazuje, jak ona, zwyczajna dziewczyna, porzucony bękart, uczy się walczyć o to, co dla niej najcenniejsze.

Mam nadzieję, że te czasy, kiedy kobieta nie zasługuje na szacunek i jest traktowana jako osoba, która musi pozwalać na wszystko mężczyźnie,bo to on jest panem, nigdy już nie wrócą.

Mogłoby się wydawać, że sto lat to ledwie mgnienie oka, moment, chwila. Jednak kiedy sięgnęłam po książkę, która opisywała świat nie gwiazd, nie bohaterów, ale zwykłych ludzi, takich jak ja i Ty, wtedy przypomniałam sobie, jak wiele się przez te dziesięciolecia zmieniło. Na szczęście.

Aniela była bękartem. Jej matka, która była garderobianą na dworze, została zgwałcona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wanda jest córką Anieli, znanej nam z pierwszego tomu serii. Córką nieplanowaną i urodzoną po czterdziestce, kiedy jej mama nie miała już ani siły, ani ochoty piastować małych dzieci.
Dziewczynka uwielbiała się uczyć, na co dorośli patrzyli krytycznie, ale i z niechętnym zrozumieniem. Marzyła o tym, by zostać pisarką, tworzyć niezwykle historie i żyć całkiem inaczej, niż jej matka i siostra, uwięzione w nieszczęśliwych związkach. Czy jej się to udało? Czy na polskiej wsi, w czasach PRL-u było miejsce dla marzeń?

Z jednej strony, w porównaniu do części pierwszej, świat niezwykle ruszył na przód. Nauka stała się czymś powszechnym, zmieniało się podejście do roli kobiet w społeczeństwie. Jednak w Tęczowie, wsi, z której pochodzi tytułowa bohaterka, nie zmieniło się tak naprawdę nic. Kobieta w ciąży, bez męża, nadal była wytykana palcami, nie do pomyślenia było, żeby się rozwieść z mężem alkoholikiem, czy chociażby głośno narzekać na taki stan rzeczy. Wanda walczyła z tymi stereotypami, próbowała żyć inaczej, niż wpojono jej w dzieciństwie, ale czasami trudno jest wznieść się do góry, gdy korzenie mocno trzymają nas przy ziemi.

"Wanda" to historia o życiu, jakich świat widział wiele. Wcale nie podniosłej, romantycznej i wzruszającej. To powieść o trudnych wyborach, o walczeniu o siebie i o swoje szczęście, co często okazuje się Syzyfową pracą. Wanda to przedstawicielka setki kobiet, które kilkadziesiąt lat temu opuściły wieś i przeniosły się do miasta, marząc ułudnie o lepszym życiu.

Lubię tę serię przede wszystkim dlatego, że wspaniałe pokazuje jak wiele zmieniło się na przestrzeni ledwo kilku pokoleń. Autorka opisuje zmianę sposobu myślenia, reagowania na przeciwności losu. Pomimo, że oba tytuły opisują raczej słabości głównych bohaterek, to zdecydowanie historia o sile i niezłomności kobiet.

Wanda jest córką Anieli, znanej nam z pierwszego tomu serii. Córką nieplanowaną i urodzoną po czterdziestce, kiedy jej mama nie miała już ani siły, ani ochoty piastować małych dzieci.
Dziewczynka uwielbiała się uczyć, na co dorośli patrzyli krytycznie, ale i z niechętnym zrozumieniem. Marzyła o tym, by zostać pisarką, tworzyć niezwykle historie i żyć całkiem inaczej, niż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Aniela, Wanda i Urszula. Trzy kobiety, trzy pokolenia, trzy diametralnie różne historie łamiące serce. Jeden morał – strach przed nieznanym przynosi najwięcej nieszczęścia.

Ula wychowała się w domu, w którym zawsze śmierdziało alkoholem. Dorastała patrząc na ojca, który ciągle się zataczał i na mamę, która potulnie i z cierpliwością znosiła to, co dostała od losu. W efekcie dziewczynka wyrosła na nieufną, przerażoną kobietę, która bała się do kogokolwiek zbliżyć.

„Urszula” to książka nasiąknięta emocjami, które bolą najbardziej: krzywdą, niesprawiedliwością, brakiem poczucia bezpieczeństwa i brakiem jakiejkolwiek osoby, która kochałaby na przekór wszystkiemu. To kolejna opowieść o kobiecie, która z rodzinnego domu wyniosła nie tylko wychowanie, skromny posag i wspomnienia, ale przede wszystkim strach przed tym, by zaryzykować. Bo ciągle z tyłu głowy pojawiają się myśli: „a co ludzie powiedzą?”, „a jak sobie dam radę?”, „przecież ja nie potrafię”, „przecież ja nie umiem”. Zarówno Aniela, Wanda, jak i Ula wkroczyły w dorosłość pewnym, butnym krokiem, a później, momentalnie straciły gdzieś impet i dostosowały się do tego, czego oczekiwali od nich inni. I tym samym przegrały siebie.

Smutna to historia, smutna to trylogia. Jednak przez ten smutek przebija się też niezwykła siła głównych bohaterek, które mimo wszystko, mimo tych złych decyzji, nie poddają się, tylko trwają, dzień za dniem, pracując od rana do wieczora, tak, jak zostały nauczone. Mozolnie, każdego dnia, po cichu, bez uskarżania się, bez pretensji, że tak się to potoczyło.

Każda z nas może być taką Ulą, która wyniosła z rodzinnego domu ogrom strachu; ale też każda z nas może zamknąć oczy i się odważyć zrobić ten niepewny, pierwszy krok w przyszłość, która może być inna od przeszłości matek i babć. Główne bohaterki książek Izabeli M. Krasińskiej wypatrywały chłopca idealnego, księcia na białym rumaku, który porwałyby je w stronę baśni. Prawda jest jednak taka, że to my same musimy uciec z miejsca, w którym nam źle. Nikt tego za nas nie zrobi.

Aniela, Wanda i Urszula. Trzy kobiety, trzy pokolenia, trzy diametralnie różne historie łamiące serce. Jeden morał – strach przed nieznanym przynosi najwięcej nieszczęścia.

Ula wychowała się w domu, w którym zawsze śmierdziało alkoholem. Dorastała patrząc na ojca, który ciągle się zataczał i na mamę, która potulnie i z cierpliwością znosiła to, co dostała od losu. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy na dwustu pięćdziesięciu stronach można zawrzeć historię rodziny, w której nic tak naprawdę nie jest w porządku?

Można, co udowadnia Kamila Bryksy.

Bernard jest prostym człowiekiem; nie wymaga zbyt wiele od świata, nie ma większych ambicji i marzeń. Niedawno pochował swoją ukochaną żonę i by w jakiś sposób pożegnać się z nią ostatecznie, wyrusza do miasteczka, w którym się wychowała, próbując zrozumieć, dlaczego nigdy go tam nie zabierała. Cóż, szybko dowiaduje się, że o swojej małżonce i jej rodzinie wiedział naprawdę niewiele.

"Sowniki" to książka pełna duszącej atmosfery małego miasteczka, w którym wszyscy się znają i pod pozorem sympatycznych uśmiechów i serdecznych pozdrowień, zachowują się niekiedy gorzej, niż stado żmij. Nie jest to w moim odczuciu kryminał, a raczej dramat z tajemnicą w tle, rozrysowany na płaszczyźnie społeczeństwa, które można spotkać i w realnym świecie. To świat, w którym teoretycznie wszyscy się doskonale znają, tak naprawdę nie wiedząc o sobie nic, ponadto to, co powierzchowne.

Narracja została rozbita na kilka osób i mimo, że lubię takie rozwiązania, to tutaj zabrakło mi dość przyziemnej rzeczy... zaznaczenia, kogo aktualnie dotyczy fabuła. Przez to co kilka chwil byłam zdezorientowana, bo nie wiedziałam o kim czytam i czyją sytuację obserwuję, a to było mało przyjemne uczucie i zdecydowanie irytujące. I kompletnie nie rozumiem dlaczego autorka zdecydowała się na takie rozwiązanie.

Czy jest to udany debiut? Tak.
Czy ta książka mogłaby być, w moim odczuciu lepsza? Tak.

Autorka bardzo dobrze zbudowała atmosferę pełną niedomówień i kłamstw, sam zamysł na fabułę także był ciekawy. Dobre zakończenie. Poprawna stylistyka. Zabrakło mi nieco silniejszych charakterologiczne postaci, ponieważ grający główne role bohaterowie - sami mężczyźni - byli na tyle do siebie podobni, że czasami odróżniałam ich tylko dzięki imionom. I ten nieszczęsny brak zaznaczenia, o kim czytam.

Jest dobrze, mogłoby być wspaniałe. Będę wypatrywała kolejnych książek autorki ☺

Czy na dwustu pięćdziesięciu stronach można zawrzeć historię rodziny, w której nic tak naprawdę nie jest w porządku?

Można, co udowadnia Kamila Bryksy.

Bernard jest prostym człowiekiem; nie wymaga zbyt wiele od świata, nie ma większych ambicji i marzeń. Niedawno pochował swoją ukochaną żonę i by w jakiś sposób pożegnać się z nią ostatecznie, wyrusza do miasteczka, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są takie książki, które przypominają mi rosiczki; okładka przyciąga wzrok, autorka jest już znana, rekomendacje też zachęcają. Wczoraj miałam chwilę czasu i postanowiłam zacząć czytać „Ty będziesz następna”, myśląc naiwnie, że przeczytam rozdział, dwa i zajmę się sprawami dorosłych ludzi, jak pranie czy gotowanie. Naiwna jak ten owad siadający na rosiczce, żeby tylko chwilę odpocząć. Ani się obejrzałam, fabuła mnie wciągnęła, zahipnotyzowała, zaintrygowała.

Mówiąc oględnie – to jest książka o mordercy, który lubi sobie rozczłonkować ofiary. I tyle, moim zdaniem, wystarczy wiedzieć, nim zacznie się czytać ten tytuł. Autorka już na pierwszych stronach wykłada karty na stół i przedstawia najważniejsze wydarzenia w sposób prosty, brutalny, niezwykle szczery. I taki też styl towarzyszy nam przez całą opowieść – Hillier nie bawi się w półsłówka, w niedopowiedzenia i mało subtelne aluzje. Jest to bardzo duży atut, ale też ukazanie niezwykłego kunsztu autorki, która potrafi wzbudzić zainteresowanie, nie grając jednocześnie z czytelnikiem w ciuciu-babkę.

Autorka oddała głos dwóm postaciom; Geo, która trafiła do więzienia za zatajenie przed laty faktu, że wiedziała, iż morderca rozczłonkował i zakopał ciało jej przyjaciółki oraz Kaisera, detektywa, który przyjaźnił się z obiema dziewczynami w czasach szkolnych. Ich narracje się przeplatają, współgrając ze sobą i tworząc opowieść, którą się pochłania.

Byłam zdziwiona, zszokowana, oburzona, przerażona i zasmucona - Hillier zafundowała mi niezwykłą wręcz gamę emocji, a to wszystko przyprawiła dodatkowo wstrząsającymi detalami, które całkowicie zmieniały obraz niektórych bohaterów. Z ręką na sercu - tę książkę chce się czytać! I nie wiem czy to zasługa samej historii, czy nietuzinkowych postaci czy też stylu autorki, który z książki na książkę jest po prostu coraz lepszy, ale faktem jest, że żałuję, że skończyłam czytać. Bardzo.

Ile kryjemy w sobie zła? I co jesteśmy w stanie zrobić, aby nie ponieść konsekwencji swoich czynów?

Są takie książki, które przypominają mi rosiczki; okładka przyciąga wzrok, autorka jest już znana, rekomendacje też zachęcają. Wczoraj miałam chwilę czasu i postanowiłam zacząć czytać „Ty będziesz następna”, myśląc naiwnie, że przeczytam rozdział, dwa i zajmę się sprawami dorosłych ludzi, jak pranie czy gotowanie. Naiwna jak ten owad siadający na rosiczce, żeby tylko chwilę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wszyscy kłamiemy.

Częściej bądź rzadziej, w sprawach błahych lub poważnych, z własnej próżności lub po to, by nie ranić innych. Kłamię ja, kłamiesz ty, kłamie pani z banku i kłamie pan z telewizji. Zazwyczaj jednak te kłamstwa odbijają się echem, rzucone słowa rozpływają się i nie sprawiają nikomu żadnej krzywdy. Czasami jednak kłamstwo przypomina o sobie po latach. I jak ogień, niszczy wszystko to, co człowiek zbudował. I kim się stał.

Tak właśnie było w przypadku trzech przyjaciółek z książki „Fatalne kłamstwo”. Przez dwadzieścia lat rzucone bolesne słowa krążyły wokoło nich, wpływając na ich wybory, decyzje i ich osobowości. A później nagle się okazało, że to, w co wierzyły, zapewnienia, które brały za pewnik, nie są warte więcej, niż funt kłaków. W przyjaźni nastąpił rozłam, pojawiły się pretensje i nieufność, to naturalne. Czy jesteśmy pewni, że nasze kłamliwe słowa nigdy nie wyjdą z szafy i nie zniszczą nam życia? Czy jedno kłamstwo może zniszczyć komuś życie? Czy konsekwencje tego, co powiemy, mogą rozbrzmieć niczym grzmot, kilkanaście lat później?

To kolejna książka z rodzaju tych: „nie ma makabry, ale przeraża”. Przeraża przede wszystkim tym, że historia trzech przyjaciółek może – chociaż nie dosłownie – przydarzyć się każdemu z nas. Kłamstwa są wszędzie, kłamstwa niszczą ludziom życia, kłamstwa bolą, rozszarpują niczym dzikie zwierzę. Nie da się od tego uciec i właśnie to przeraża najmocniej.
Dobrze czytało mi się tę książkę, pomimo, że niekiedy autorka skupiała się na opisywaniu całkowicie nieistotnych momentów, jak na przykład otwieraniu butelki wina. Oprócz tego niuansu, styl Valerie Krogh był przyjemny, przystępny, dość prosty. Trzy przyjaciółki były opisane ciekawie, ale oprócz nich nie występował praktycznie nikt inny. Oh, oczywiście pojawiały się postacie poboczne, ale były raczej cieniami całej fabuły. One trzy i kłamstwo w roli „tego złego”, chciałoby się powiedzieć.

Czy polecam? Tak. Z uporem maniaka będę polecała książki, które czegoś mogą nauczyć.
Ta uczy: kłamstwo ma nie tylko krótkie nogi. Ma też ostre pazury, twarz wykrzywioną nienawiścią i potrafi się zaczaić i zaatakować znienacka.

Wszyscy kłamiemy.

Częściej bądź rzadziej, w sprawach błahych lub poważnych, z własnej próżności lub po to, by nie ranić innych. Kłamię ja, kłamiesz ty, kłamie pani z banku i kłamie pan z telewizji. Zazwyczaj jednak te kłamstwa odbijają się echem, rzucone słowa rozpływają się i nie sprawiają nikomu żadnej krzywdy. Czasami jednak kłamstwo przypomina o sobie po latach. I jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Podobno Vi Keelenad powinno się znać, bo jest jedną z najlepszych autorek w swoim gatunku.

Cóż, przyznaję się, że wcześniej nawet o niej nie słyszałam i po raz pierwszy spotkałam ją przy okazji czytania książki „Rywale”, w której dwie skłócone rodziny są zmuszone razem zarządzać prestiżowym hotelem.

Z początku wydawało mi się, że historia uroczego i przystojnego Westona oraz nieco chaotycznej, ale sympatycznej Fifi będzie jedną z kolejnych opowieści o miłości, która wyrosła na zgliszczach pozostałych po wojnie pełnej nienawiści, wyzwisk i utrudniania sobie życia. Jednak z przyjemnością muszę napisać, że zostałam zaskoczona – ta książka nie jest tylko mdłą historyjką, pełną erotycznych scen i drewnianych dialogów. Główni bohaterowie mają swoją historię, są autentyczni, szczerzy, zabawni, uroczy, niekiedy smutni i samotni. Pod przykrywką drogich ubrań i dekadenckiego życia skrywają się prawdziwe osoby, którym być może mniej wypada opuścić gardę.

Styl Vi przypadł mi do gustu, przede wszystkim dzięki ironii, niezwykłej lekkości pisania. Jednak największym plusem „Rywali” jest to, że poruszane są w niej tematy trudne, od których często autorzy książek obyczajowo-erotycznych uciekają, bo przecież o takich rzeczach nie chce się czytać. Bo to nie pasuje do kanonu, bo to przygnębia, bo to się nie sprzedaje. Ale Keeland z powodzeniem łamie ten stereotyp, pokazując, że nieszczęścia dotykają każdego, nie zaprzątając sobie głowy stanem konta, pochodzeniem czy osobowością.

Podobała mi się ta opowieść – z pozoru prosta, nieskomplikowana, ale zarazem posiadająca głębię. Pełna wyrazistych drugoplanowych bohaterów - przyrodni brat głównej bohaterki był mistrzem w wywoływaniu irytacji, zaś przyjaciel Westona, pewien przypadkowo spotkany przed laty staruszek, sprawiał, że uśmiechałam się pod nosem.

Oh, oczywiście nie jest to książka na miarę Nike czy Bookera, ale czy w literaturze nie o to chodzi, żeby czasami przeczytać coś, co po prostu się nam podoba? Co wywołuje emocje, co sprawia, że jest nam trochę lżej, trochę lepiej, trochę dalej od codziennych problemów? Książki mają za zadanie cieszyć – a ta z pewnością w moim przypadku swoje zadanie wykonała.

Podobno Vi Keelenad powinno się znać, bo jest jedną z najlepszych autorek w swoim gatunku.

Cóż, przyznaję się, że wcześniej nawet o niej nie słyszałam i po raz pierwszy spotkałam ją przy okazji czytania książki „Rywale”, w której dwie skłócone rodziny są zmuszone razem zarządzać prestiżowym hotelem.

Z początku wydawało mi się, że historia uroczego i przystojnego Westona...

więcej Pokaż mimo to