rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

W ostatnim czasie cierpimy na ‘’powieści młodzieżowe’’, w których emanuje przerysowany bunt, seks w zbyt młodym wieku, hiperbolizowane problemy i język, który zszokowałby niejednego rodzica. Rzadko zdarzają się książki, z których płynie jakiś morał a ich język jest faktycznie dostosowany do młodzieży. ‘’Niepokorni’’ mają to w sobie, że oprócz bardzo lekkiej i płynnej narracji prowadzonej w pierwszej osobie przekazują jakieś wartości.

Bardzo podoba mi się poruszony problem niespełnionych ambicji rodziców, którzy zapominają że dziecko ma prawo do wybrania własnej ścieżki. To jest zdecydowanie mój ulubiony wątek w tej historii. Kamila nie boi postawić się matce, doskonale wie czego chce i uwielbia ptysie. ‘’Niepokorni’’ także w bardzo ładny sposób ukazują pierwsze zauroczenie, które bywa ogromną sinusoidą. Jednego dnia nasi bohaterowie nie mogą bez siebie żyć, by drugiego rozstawać się z poszarpanymi sercami. Książka jest okroszona typowym szkolnym życiem, a także nastoletnim slangiem (za którym ja już niestety nie nadążam).

Jeżeli szukacie ciekawej książki dla swoich wchodzących w nastoletni okres życia dzieci to polecam. Tutaj nie ma wulgaryzmów, ostrych scen zbliżeń między nastolatkami, a nawet jeśli pojawiają się imprezy to są raczej opisane po Bożemu J . Czy moja stara dusza poczuła się młodo dzięki tej lekturze? Oj, tak. Dwie godzinki relaksu, a człowiek czuje się jakby troszkę lżej. Warto też zaznaczyć, że książka jest bardzo ładnie wydana, ma skrzydełka, a w środku przepiękną wklejkę. Polecam!

fragmenty recenzji pochodzą z bloga:
www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

W ostatnim czasie cierpimy na ‘’powieści młodzieżowe’’, w których emanuje przerysowany bunt, seks w zbyt młodym wieku, hiperbolizowane problemy i język, który zszokowałby niejednego rodzica. Rzadko zdarzają się książki, z których płynie jakiś morał a ich język jest faktycznie dostosowany do młodzieży. ‘’Niepokorni’’ mają to w sobie, że oprócz bardzo lekkiej i płynnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Witaj w Pihonie, jednym z największych tego typu zakładów w Europie. Produkują tutaj mrożonki, takie, jakie możesz znaleźć w lodówkach w każdym supermarkecie. Mrożone owoce? Proszę bardzo. Warzywa? Nie ma problemu. Ofertę mają naprawdę sporą. Zakład pracy jak każdy inny tego typu: marne zarobki, nieelastyczny grafik pracy, nocne zmiany, warunki szkodliwe, a między pracownikami różnego rodzaju relacje. I mówiąc ‘’różnego rodzaju’’ mam na myśli wszelakie konstrukcje rodem z ‘’Mody na sukces’’. Wszystko fajnie pięknie do czasu pewnej nocy, gdy na podłodze jednej z hal zostaje znaleziona krew. I to całkiem sporo tej krwi. Ktoś ewidentnie się wykrwawił na śmierć. Sierżant Szadurski ma więc pełne ręce roboty: od ustalenia tożsamości ofiary, poprzez odnalezienie ciała, a na końcu ustalenie mordercy. Niby spokojny zakład pracy, a tu taka rewelacja…


‘’Czerwony lód’’ to lekki kryminał spod pióra młodej polskiej autorki Małgorzaty Radtke i trzeba przyznać, że jest to całkiem dobry debiut. Książkę czyta się naprawdę szybko, czego zasługą jest szybka akcja – bardzo podoba mi się, że wszystko jest wyważone, nic tu nie przekombinowano, a całość naprawdę ciekawi.

Zainteresowałam się tą książką ze względu na opis. Sama kilka lat temu uwięziłam się właśnie w takim zakładzie pracy działającym w moim mieście. I choć na początku było fajnie, z czasem coraz bardziej zaczął mnie przytłaczać. Ogrom pracy, marny pieniądz, coraz większe wymagania, kierownictwo, które uważało nas pracowników za zwykłe robaki, system czterobrygadowy, nocne zmiany i każde święta w pracy. Gdy się tam zatrudniłam to wszystko nie było takim dużym problemem. Byłam młoda, nie miałam swojej rodziny ani chłopaka więc w zasadzie nie zależało mi, czy w sobotę idę na nockę, czy w Boże narodzenie na popołudniówkę. Dopiero po trzech latach zaczęłam się w tym zakładzie dusić. Jednak przez cały ten czas poznałam zarówno samo pojęcie produkcji, jak i podłość innych ludzi. Plotek po zakładzie nawet na mój temat chodziło tyle, że włos jeżył się na głowie. A jeśli chodzi o romanse między pracownikami, to było to na porządku dziennym. Każdy miał coś za uszami.

Zacznę może od świetnego tła całej książki jakim jest właśnie zakład produkujący mrożonki. Nie wiem, czy autorka wylądowała kiedykolwiek na tego typu produkcji, ale opisy maszyn, miejsc, kolejnych hal i konstrukcja całej machiny jest tak bardzo realistycznie opisana, że jestem w szoku. Naprawdę czułam, jakbym tam była, a momentami miałam przebłyski, że jestem w swojej robocie. Kilka razy przez głowę przebiegła mi myśl, co by było gdyby takie morderstwo zdarzyło się u nas. Och, ile razy sobie wyobrażałam, że wrzucamy kierownika do pieca nie zliczę. Kiedy człowiek jest zmęczony, a oni jeszcze bardziej dobijają swoimi wymaganiami to różne rzeczy chodzą po głowie.

Sierżant Szadurski, pseudonim Szady, to dojrzały mężczyzna bardzo lubiący pracę policjanta. Podoba mi się poprowadzenie akcji w pierwszoosobowej formie narracji. Dzięki temu widzimy wszystko jego oczami, jest nam więc trochę trudniej być czytelnikiem obiektywnym. Mamy tylko te informacje, które podsyła nam główny bohater. A trzeba przyznać, że intryga w książce jest dość mocno zapętlona i całe rozwiązanie nie jest takie proste i przyjemne jakbyśmy chcieli. Szadurski momentami bawił mnie do łez. Miałam wrażenie, że taka z niego trochę sierotka: tu się potknął, tam uderzył. Te momenty sprawiają, że książka momentami ma bardzo komiczny wydźwięk, dzięki czemu czytelnik nie tylko jest zajęty rozwiązywaniem zagadki morderstwa, ale także obserwuje liczne gagi z Szadym w roli glównej. Również dużym plusem jest to, że mamy tutaj także inne wątki, zaglądamy troszkę do życia sierżanta i to też sprawiło, że jako mężczyzna nie za bardzo mi się podoba. Jako policjant jest troszkę cwany i ma żelazne uczucia. To zdecydowanie nie jest mój typ.

Jedyne, do czego mogę się przyczepić to kilka błędów językowych i ortograficznych, które zauważyłam po drodze. Mimo korekty nie zostały poprawione i czasami bolały w oczy. Ale jeśli ktoś czyta szybko, to może nawet nie zwróci na nie uwagi. Nie psują konstrukcji powieści, więc nie są aż takim wielkim minusem, no ale jednak są, więc warto byłoby się im bardziej przyjrzeć.

Polecam tę książkę fanom lekkich kryminałów. Przy tej książce można się zrelaksować, troszkę pogłówkować i szczerze się pośmiać. Autorka ma bardzo lekkie pióro, widać, że kryminał ją fascynuje, bo potrafi się tym bawić. Myślę, że czytelnicy będą zadowoleni, szczególnie że sam tytuł książki jest bardzo pomysłowy. Odniosłam wrażenie, że troszkę tutaj inspiracji ‘’Morderstwem w Orient Ekspresie’’, co jest dowodem na to, że jest to kryminał napisany w starym, dobrym stylu bez udziwnień, upiększeń, z mnóstwem akcji i bardzo zaludnionym gruntem. Z chęcią więc sięgnę po kolejne przygody Szady’ego. Bardzo polecam kryminał z mrożonkami w tle. Następnym razem, gdy pójdę do Kauflanda po jakieś mrożone warzywka to z pewnością przypomnę sobie ‘’Czerwony lód’’.

recenzja pochodzi z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

Witaj w Pihonie, jednym z największych tego typu zakładów w Europie. Produkują tutaj mrożonki, takie, jakie możesz znaleźć w lodówkach w każdym supermarkecie. Mrożone owoce? Proszę bardzo. Warzywa? Nie ma problemu. Ofertę mają naprawdę sporą. Zakład pracy jak każdy inny tego typu: marne zarobki, nieelastyczny grafik pracy, nocne zmiany, warunki szkodliwe, a między...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

‘’Z miłości’’ to czterotomowa seria spod pióra młodej polskiej autorki – Martyny Senator. Już pierwszy tom ‘’Z popiołów’’ zachowany w klimacie new adult pokochały czytelniczki w całej Polsce. Każda kolejna książka była konkretnym dowodem, że w naszym kraju również można napisać ciekawe i wciągające historie o młodych ludziach i dla młodych ludzi. Poznaliśmy już losy Sary, Kaśki i Elzy. Teraz przyszedł czas na Zoję. I niestety będzie to nasze ostatnie spotkanie z tą serią.

Kiedy przyszła do mnie przesyłka z książką nie posiadałam się z radości. Poprzednie części bardzo mi się podobały i byłam bardzo ciekawa, czym tym razem zaskoczy nas autorka. Przyzwyczaiłam się już do jej lekkiego pióra, podziału na rozdziały pisane na przemian z perspektywy chłopaka i dziewczyny, ciekawych bohaterów a także problemów, z którymi borykają się młodzi dorośli.

W momencie, gdy poznajemy Zoję jest świeżo upieczoną maturzystką oczekującą na listę osób przyjętych na wymarzone studia weterynarii. Pracuje w studiu tatuażu, w wolnej chwili jest wolontariuszką w schronisku. To raczej skryta osoba, ostrożna w stosunku do innych, a już na pewno nie myśli o tym by randkować z nowo poznanymi facetami. Gdy w studiu zjawia się Filip przez chwilę udaje jej się trzymać zasad, ale zabawne przekomarzanie i upór chłopaka sprawiają że coraz bardziej zastanawia się nad skokiem na głęboką wodę. Jedno wiadomo na pewno: jeśli coś między nimi iskrzy to na pewno nie będzie łatwo, by ten płomień porządnie zapłonął. Już autorka się o to postara.

Książki Martyny Senator to nie tylko słodziutkie historie o miłości. Mamy w nich wiele wątków pobocznych, które niestety jak czarne plamy zdarzają się na świecie. Autorka przyzwyczaiła swoich czytelników, że droga do miłości wcale nie jest usłana różami. Również ‘’Z ciszy’’ serwuje nam emocjonalny rollercoaster, w którym naprawdę wiele się dzieje! Bohaterowie nie są słodcy i pastelowi. Są namacalni, mają bardzo ludzkie problemy, boją się, kochają, pragną dobrego życia. Mimo, że są młodzi wyznają wartościowe zasady i mocno się ich trzymają. Jeśli błądzą to zawsze pojawia się ktoś, kto sprowadzi ich na dobrą drogę. To rozpala w czytelniku nadzieję, że ktoś na pewno jest nam pisany i na nas czeka.

Ktoś, kto mówi, że można czytać tę serię w dowolnej kolejności to troszkę się myli. W ‘’Z ciszy’’ mamy delikatne spojlery dotyczące poprzednich książek, więc jeśli nie chcecie sobie psuć zabawy to lepiej czytajcie w kolejności. Ta książka porusza bardzo ważne tematy, takie jak: rodzina, wirus HIV, tabletka gwałtu, a także przemijanie. Zoja jest dziewczyną, którą troszkę trzeba poprowadzić za rękę, ale gdy zaufa to kocha całym sercem. Autorka tańczyła na moich emocjach jak tylko mogła. Sklejała moje serce i rozbijała je na nowo. Kiedy myślałam, że już nic więcej nie może się stać, dzieje się najgorsze. To, co spotyka Zoję odbiło się echem na mojej duszy. Najlepsze, że w ogóle się nie spodziewałam, gdzie Martyna Senator ją zaprowadzi. Gdybym była bohaterką jej książki z pewnością bym się obraziła. Nie wiem, czy jeden człowiek jest w stanie znieść tak wiele jeszcze w tak młodym wieku.

Każda z czterech części ma swój urok i każdą kocham na swój sposób. Te książki otworzyły mi drzwi do polskich historii z gatunku new adult/young adult i w moim odczuciu w żaden sposób nie są gorsze od tych zagranicznych. Co z tego, że mamy tu polskie imiona i miejsca akcji? To jest piękne! Pielęgnujmy te nasze polskie Zośki, Kaśki i Maryśki. Dajmy im szansę! Jeśli więc lubicie książki z tego gatunku, musicie spróbować przeczytać książki Martyny Senator. Gwarantuję, że wciągniecie się na maksa!

‘’Z ciszy’’ udowodniła, że seria ‘’Z miłości’’ jest warta uwagi. Pełno w niej pięknych cytatów i choć nie jestem do końca pewna, by młodzi ludzie byli gotowi na tak poważne deklaracje, jestem w stanie to kupić. Filip totalnie skradł moje serducho i jest jedną z moich ulubionych męskich postaci w tym gatunku. Jeśli chcecie go poznać, musicie zajrzeć do książki!

recenzja pochodzi z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

‘’Z miłości’’ to czterotomowa seria spod pióra młodej polskiej autorki – Martyny Senator. Już pierwszy tom ‘’Z popiołów’’ zachowany w klimacie new adult pokochały czytelniczki w całej Polsce. Każda kolejna książka była konkretnym dowodem, że w naszym kraju również można napisać ciekawe i wciągające historie o młodych ludziach i dla młodych ludzi. Poznaliśmy już losy Sary,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

‘’Blizna nie bolała go od 19 lat’’… Yyy… Nie, to nie ta książka. Dzisiaj nie opowiem Wam o młodziutkim czarodzieju z blizną na czole, a o bliznach ukrytych głęboko w sercach i duszach ludzi, którzy na co dzień żyją obok nas.

‘’Zapisane w bliznach’’ to druga (po ‘’Poświęceniu’’) powieść Adriany Locke wydana w Polsce, jednakże to moje pierwsze spotkanie z autorką. Bardzo chciałam poznać tę historię, bo ufam wydawnictwu Szósty Zmysł i wiem, że byle czego to raczej by nie wydali. Nastawiłam się raczej pozytywnie i w ramach relaksu po całym dniu zabawy z moją dwumiesięczną córeczką zasiadłam do lektury. Szukałam tu powieści kobiecej, z nutką pikanterii. Czy znalazłam?

Siniaki znikają. Blizny pozostają jako świadectwo tego, że się żyło. Walczyło. Kochało. Łatwo jest się zakochać. Z kolei odkochanie to najtrudniejsza rzecz na świecie.

Bardzo mnie ucieszyło, że wreszcie mam w rękach losy dorosłych ludzi. Nie szczeniaków, którzy dopiero się poznają, gdzie powieść skończy się tandetnym i oklepanym ślubem. Elin i Ty już są małżeństwem, które przez kłody rzucane przez los zostaje wystawione na poważną próbę. Mimo, że nie było rozwodu po jednej z kłótni Ty po prostu trzasnął drzwiami i zniknął Elin z oczu. Jednym z głównych powodów tego stanu rzeczy jest fakt, że bardzo długie starania o dziecko nie przynoszą efektów. Do tego Ty miał poważny wypadek w pracy, co też odbiło się zarówno na jego zdrowiu, jak i stanie finansowym. Te trzy sprawy powiązane ze sobą tak mocno tak bardzo zakorzeniły się w umysłach naszej dwójki bohaterów, że jako małżeństwo nie byli w stanie sobie poradzić. Po długim czasie ich drogi jednak ponownie się splatają, a Adriana Locke stawia pytanie: czy niektóre blizny są w stanie się zagoić?

Wydawać by się mogło, że tak oklepany schemat znamy już na pamięć: nie mogą mieć dzieci, zdradzają się, rozstają. Zbliżenia stają się przykrym obowiązkiem, zanika pasja, seks staje się być wynikiem odpowiedniej pory cyklu i temperatury ciała. Pragnienie dziecka jest tak silne, że zaburza wszystkie dobre relacje pomiędzy partnerami. Nie inaczej jest pomiędzy Elin i Ty’em.

Początkowo choć historia tej dwójki bardzo mnie zainteresowała, ciężko było mi się wkręcić ze względu na styl pisania autorki. Być może nie pomagał fakt, że zostajemy wrzuceni w sam środek konfliktu. Widzimy konsekwencje, a nie mechanizm w jaki do tego doszło. Dlatego początkowo ciężko się w tę książkę wgryźć, bo dramat tworzy pewnego rodzaju chaos. Ciężko też ocenić bohaterów, bo złe emocje troszkę rozmywają ich prawdziwe ja. W którymś jednak momencie coś wskakuje na odpowiednie miejsce i autorka jest w stanie zaciekawić czytelnika na tyle, by dotrwał do końca. Mimo, że przeczułam zakończenie, ciekawa byłam jak do tego dojdzie.

Teraz, gdy sama jestem mamą rozumiem o wiele więcej. Wiem, jak trudno budować związek, jak dbać o to by relacja była czysta, wiem, że życie bywa brutalne i niesprawiedliwe. Na kartach tej książki jest wiele wątków: od miłości przez przyjaźń, małżeństwo, macierzyństwo. To historia, w której dzieje się bardzo dużo złego, ale autorka odpowiednio dba by przez tę szarą mgłę przebijały promienie słońca.

Szukałam w tej książce odrobiny kobiecości posypanej nutką pikanterii. I muszę przyznać, że patrzeć na dwoje tak dobrze znających się ludzi było równie fascynującym odkrywaniem kart, co tych bohaterów którzy dopiero się poznają. To napięcie między Elin i Ty’em wywoływało odpowiednie emocje. Jestem w stanie przyznać, że sceny zbliżeń między nimi były tak samo gorące jak blaszka świeżo wyjęta z nagrzanego pieca. Są w tej książce momenty, gdy autentyczny rumieniec wylewa się na twarz.

Oczywiście, że są minusy. Elin. Mimo mojego całego zrozumienia sytuacji, główna bohaterka tej książki czasami zachowuje się bardzo dziecinnie. Miałam wrażenie, że przez to dialogi między małżeństwem bywają drętwe, lub za bardzo sztuczne. Czasami też ich monologi nie do końca mi pasowały. Wiem, że autorka chciała w ten sposób przekazać jak najwięcej wartości, ale wątpię by w sytuacji zagrożenia bohaterowie byli w stanie wymawiać takie poematy. Te dwie rzeczy to takie mankamenty całej historii, która mimo wszystko gdzieś tam mnie wciągnęła i zapewniła kilka miłych wieczorów przy winie.


recenzja pochodzi z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

‘’Blizna nie bolała go od 19 lat’’… Yyy… Nie, to nie ta książka. Dzisiaj nie opowiem Wam o młodziutkim czarodzieju z blizną na czole, a o bliznach ukrytych głęboko w sercach i duszach ludzi, którzy na co dzień żyją obok nas.

‘’Zapisane w bliznach’’ to druga (po ‘’Poświęceniu’’) powieść Adriany Locke wydana w Polsce, jednakże to moje pierwsze spotkanie z autorką. Bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z początkiem kwietnia dotarła do mnie tajemnicza przesyłka od Publicat S.A. Grupa Wydawnicza. Otwieram, a tam wśród różowych piórek śmiejące się do mnie dwie książki! Wiadomo, że jak książkoholik dostaje przesyłkę z książkami to sam szczerzy się jak głupi do sera i nie inaczej było ze mną. Ucieszyłam się, że mam w rękach książki polskich autorek, co oznaczało dla mnie, nałogowego czytelnika polskich obyczajówek, kolejne spotkanie z naszym rodzimym piórem.

Na pierwszy ogień sięgnęłam po powieść ''Czterdzieści minus'' Katarzyny Kostołowskiej. Muszę przyznać, że okładka tej książki kompletnie mnie oczarowała. Nie mamy tutaj jakiegoś wykupionego w internecie zdjęcia, z którego szczerzyłyby się do nas cztery panie, a naprawdę fajną grafikę, która serio przyciąga wzrok! Już dawno nie widziałam tak fajnie narysowanych postaci, a musicie wiedzieć, że w tej powieści faktycznie mamy cztery bohaterki, wokół których będą się toczyły różne perypetie. Dodatkowym atutem, który zapalił zielone światełko jest to, że jest do debiut Katarzyny Kostołowskiej. Czego więc chcieć więcej?

Akcja powieści rozgrywa się we Wrocławiu, gdzie miałam okazję zawitać w ostatnie wakacje. Chociaż kompletnie nie kojarzę nazw kolejnych dzielnic, wiem mniej więcej jak wygląda starówka i to wystarczyło bym zaliczyła to miasto jako jedno z najpiękniejszych w jakim byłam. We Wrocławiu mieszkają cztery przyjaciółki: Magda, Anita, Aśka i Karolina, w których - jestem pewna - każda Czytelniczka odnalazłaby echo samej siebie. Jeśli lubicie serial ''Przyjaciółki'' to myślę, że ta książka z pewnością przypadnie Wam do gustu, Autorce fantastycznie udało się ująć cztery zupełnie różne charaktery i połączyć je szaloną, nierozerwalną przyjaźnią - taką, której można szczerze zazdrościć i jakiej wielu nam w życiu brakuje. Przyjaźń, na tle cudownego Wrocławia! W tym miejscu przyznam, że troszkę zabrakło mi opisów miejsc, ale wiem, że autorka postawiła przede wszystkim na relacje między bohaterami - powiedzmy, że mogę jej wybaczyć :).

Różne charaktery bohaterek owocują wieloma wątkami, które przeplatają się na zamianę na kartach powieści. Byłam szczerze zdumiona, że na tych 320 stronach można zmieścić tak wiele i tak wiele tematów poruszyć. Miło, że są to rzeczy z życia wzięte, takie, które nas dotykają na co dzień. Bardzo podoba mi się, że bohaterki są wrzucone w słodko-gorzkie realia, co pomaga nam się z nimi w jakiś sposób utożsamić i wyciągnąć z ich bycia jakieś życiowe lekcje. Fajnie, że nie są to młode dziewczyny, a kobiety z bagażem doświadczeń, które niejedno już w życiu widziały, a które łączy jedna bardzo ważna rzecz: potrzeba miłości.

Ach, ta miłość. Któż by jej nie pragnął? Autorka doskonale więc balansuje pomiędzy małżeńską zdradą - panowie, doprawdy, dbajcie o swoje żony, bo jeśli nie będziecie tego robić prędzej czy później pojawi się ktoś, kto was z chęcią wyręczy. Od małżeńskich problemów śmigamy do samotnego macierzyństwa, odkrywania swojej seksualności, pogardy dla bycia singlem, przeistaczania się z szarej myszki w totalną biznes woman. Tak, jak niegdyś Bridget Jones podtrzymywała nas na duchu i dodawała wiary we własne możliwości, tak cztery bohaterki z Wrocławia pokazują nam, że zawsze trzeba wierzyć i że każdy z nas zasługuje na szczęśliwe zakończenie - wystarczy tylko wyciągnąć ręce.

Jeśli chodzi o styl pisania Katarzyny Kostołowskiej, to w zasadzie nie mam nic do zarzucenia. Jest to powieść obyczajowa, więc ma być lekko, momentami zabawnie, bez zbędnych ozdobników, życiowo. Miejscami można się na chwilę zatrzymać, by zaczerpnąć łyka kawy, ale bardzo chętnie wraca się do tej powieści. I choć nie mamy tutaj nie wiadomo jakich zwrotów akcji, czy scen szczególnie wbijających w fotel, z przyjemnością czyta się dalej. W jednym momencie opadła mi szczęka i sama nie wiem, co zrobiłabym na miejscu właśnie tej bohaterki, która nakrywa męża na zdradzie. Tutaj przyznam, że padło z moich ust siarczyste ''oż cholera'', co zwróciło uwagę mojej mamy siedzącej obok. Także zaskoczeń nie brakuje!

Polecam te książkę na długie wiosenne popołudnia, gdzie w promieniach słońca możemy się schować gdzieś w ogródku i znaleźć chwilkę dla siebie. Tak, jak pisałam w tej powieści z pewnością odnajdą się panie nie tylko z przedziału czterdzieści, ale także te mniej doświadczone (takie, jak ja!). Bo chociaż sama nie mam jeszcze trzydziestki, mężatką jestem dopiero od trzech miesięcy i dopiero odkrywam wady i zalety bycia żoną, z przyjemnością czytam powieści o dojrzałych kobietach, by przypominać sobie, że jeszcze dużo rzeczy przede mną.

recenzja pochodzi z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

Z początkiem kwietnia dotarła do mnie tajemnicza przesyłka od Publicat S.A. Grupa Wydawnicza. Otwieram, a tam wśród różowych piórek śmiejące się do mnie dwie książki! Wiadomo, że jak książkoholik dostaje przesyłkę z książkami to sam szczerzy się jak głupi do sera i nie inaczej było ze mną. Ucieszyłam się, że mam w rękach książki polskich autorek, co oznaczało dla mnie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z twórczością Pauliny Hendel miałam przyjemność zapoznać się już w zeszłym roku za sprawą bardzo dobrze przyjętego wśród czytelników ''Żniwiarza''. To między innymi dzięki tej autorce w blogosferze nastąpił wielki wybuch zachwytów i powrotu do Mitologii Słowiańskiej, troszkę przyćmionej nie tylko w szkole ale także popkulturze przez Mitologię Greków i Rzymian. Wielka szkoda, że w programie edukacji nie ma nic o naszej rodzimej mitologii - bardzo przykro, że dzieciaki nie uczą się o naszych dawnych wierzeniach, nie poznają naszej demonologii. Ale dzięki niebiosom mamy autorki takie jak Katarzyna Berenika Miszczuk (genialny cykl: ''Kwiat Paproci''), czy właśnie wspomnianą Paulinę Hendel, która tą tematyką właśnie bardzo chętnie się bawi.

W każdym razie pióro Pauliny Hendel ma w sobie coś niesamowitego. Już przy lekturze ''Żniwiarza'' czułam tę cudowność, jakbym właśnie zjadła tafelek przepysznej czekolady, która rozpływałaby się leniwie po moim podniebieniu. Lekkość prowadzenia akcji, świadome manipulowanie bohaterami, historia, która naprawdę do siebie przyciąga i właśnie to tajemnicze ''coś''. Choć muszę przyznać, że ''Strażnik'' jest powieścią, która konstrukcyjnie ma swoje wzloty i upadki. Tempo akcji jest jak sinusoida, która czasami balansuje zbyt mocno i, widać to szczególnie w środku powieści, może sprawić, że czytelnik będzie się delikatnie nudził. Książka ma więc także słabsze strony, momenty w których niewiele się dzieje, ale mimo wszystko z przyjemnością się czyta. Dobrą nutą są z kolei momenty akcji, naprawdę bardzo dobrze napisane. Bardzo też cieszę się, że Hubert wzbudza zainteresowanie płci pięknej, a autorka postawiła przede wszystkim na akcję a nie wątki miłosne. Pod koniec książki też żegnamy się z kilkoma ważnymi postaciami, co w powieściach młodzieżowych jest raczej rzadko spotykane. To też sprawia, że czytelnikowi oczy wychodzą z orbit i przeżywa to wszystko, jakby sam był w środku powieści.

Bardzo dobrą zaletą historii jest bohater. Nie mamy tutaj kolejnej nastolatki, która będzie próbowała zbawić świat, ale młodego chłopca, który przez zbieg okoliczności trafia do zupełnie nowej rzeczywistości. To jest zabieg książkowy, który lubię. Narrator nie jest wszechwiedzący, wszystko poznajemy oczami chłopca, który także musi odkryć gdzie się znajduje i po co. Taka troszkę lekcja savoir vivre, razem z Hubertem staramy się odnaleźć i dowiedzieć, o co tutaj chodzi. To podkręca właśnie tę tajemniczość, bo nie wiemy np co się stało z rodzicami Huberta, więc tak jak mówię mimo, że akcja miejscami się dłuży, mamy tutaj ciekawe elementy, zagadki, świat po apokalipsie, a także paskudne potwory z którymi musimy się mierzyć.

Mimo, że jestem kobietą i mam już trochę lat książkę czytało mi się z prawdziwą przyjemnością i bardzo się cieszę, że na mojej półce znajduje się także ''Tropiciel'', z którym spędzę kolejny weekend. Nie mogę się doczekać lektury, tym bardziej że książka jest troszeczkę grubsza, więc nastawiam się na więcej akcji i odpowiedzi! Nie wspomniałam jeszcze, że ''Strażnik'' kończy się bardzo zjawiskowo, powiedziałabym wręcz niespodziewanie, co tylko zachęca do dalszego poznawania historii Huberta.

fragmenty recenzji pochodzą z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

Z twórczością Pauliny Hendel miałam przyjemność zapoznać się już w zeszłym roku za sprawą bardzo dobrze przyjętego wśród czytelników ''Żniwiarza''. To między innymi dzięki tej autorce w blogosferze nastąpił wielki wybuch zachwytów i powrotu do Mitologii Słowiańskiej, troszkę przyćmionej nie tylko w szkole ale także popkulturze przez Mitologię Greków i Rzymian. Wielka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chciałabym umieścić na wstępie krótki opis od Wydawnictwa, który zazwyczaj znajdujemy na tylnej okładce książki, ale czuję, że wtedy zepsułabym zabawę tym, którzy jeszcze Promyczka nie czytali. Dość długo dobierałam się do tej książki - zawsze miałam ją w schowku księgarni, w której zamawiam, ale zawsze było coś ważniejszego, coś co aktualnie przykuło moją uwagę i tak zawsze pomijałam ją zamawiając paczkę. Pewnego dnia jednak przyszedł czas, by ostatecznie dodać do koszyka i złożyć zamówienie. Zbyt dużo osób mówiło o tej książce, chwaliło ją, więc w końcu i ja po nią sięgnęłam.

''Promyczek'' to historia młodziutkiej Kate, jej życia w którym zbyt wcześnie przyszło jej dorosnąć, przyjaciół, których przyciąga jak magnes, jej własnych cieni i nieskończonego optymizmu, który wypływa z tej bohaterki jak rzeka. Książka zaczyna się jak wiele innych: przeprowadzka, nowe miasto, studia, nowa rzeczywistość, nowi ludzie, próba odnalezienia się w tym wszystkim. Od pierwszej strony wiemy, że Katie skrywa tajemnicę, pomimo tego, że dość śmiało wpuszcza nas do swojego świata widzianego jej oczami. Wiadomo, że studia są bardzo ważne, więc dziewczyna przeprowadza się z San Diego, gdzie pozostawiła swoje dotychczasowe życie, a jej obecnym adresem będzie malutki pokoik w akademiku, w również niewielkim Grant w Minnesocie. Za sobą pozostawiła najlepszego przyjaciela Gusa, który niegdyś pieszczotliwie nazwał ją ''Promyczkiem'' - sam Gus jest bardzo ciekawą postacią, wraz ze swoim zespołem wkrótce staną się prawdziwymi gwiazdami rocka. Już na samym początku widzimy niesamowitą więź łączącą tę dwójkę ludzi. Wkrótce na drodze Kate stanie też pewien młody mężczyzna Keller Banks, i możecie się domyślić, że na tej płaszczyźnie zadzieje się coś cudownego.

Kim Holden bardzo powoli opowiada swoją historię, przystępnym, lekkim młodzieżowym językiem, którego czytanie jest prawdziwą przyjaźnią. Próżno szukać tutaj grafomanii, nieścisłości, dziwnych zabiegów fabularnych, czy dziur w całym. Postać Katie być może jest troszeczkę podkoloryzowana, ale wraz z biegiem historii odkrywamy, dlaczego ma taki a nie inny charakter, zaczynamy bardziej rozumieć i bardziej doceniać budowę i cały background bohaterki. To książka, która z początku wydaje się bardziej przegadana, być może nie dzieje się w niej nic istotnego, bowiem autorka postawiła głównie na interakcje pomiędzy swoimi postaciami i nie można mieć jej tego za złe. By dobrnąć do końca musimy wszystkich dokładnie poznać i zbadać, by końcówka historii wywarła jeszcze większe wrażenie.

Największym plusem powieści jest jej przekaz i tutaj właśnie zasługa bardzo silnej Katie - nie każdy autor jest w stanie zbudować tak bardzo autentyczną postać, którą z miejsca się kocha, chce przytulić i zapytać ''co słychać''. Książka zwraca uwagę na wiele życiowych wartości, o których ludzie w dzisiejszych czasach zapomnieli. Jesteśmy zgorzkniali, samolubni, obojętni na krzywdę innych, staliśmy się pesymistami, gonimy za czymś co nieistotne, tracimy cenny czas... Można by tu wiele rzeczy wymieniać. Autorka ustami i oczami Kate wyrzuca nam to wszystko w twarz próbując udowodnić, że nie jest jeszcze za późno i zawsze można inaczej.

''Promyczek'' powinien znaleźć się w biblioteczce każdego szanującego się Czytelnika, który nie ma nic przeciwko sięgnięciu po powieść młodzieżową. Jak na swoją konstrukcję, książka Kim Holden jest niezwykle dojrzała, ciepła, niosąca światło, pomimo tego, że od połowy wiemy że nad bohaterami wiszą czarne chmury i nieustannie zbliża się katastrofa. Końcowe rozdziały to już prawdziwy rozlew łez, emocji, niedowierzania, choć byliśmy na to wszystko przygotowani. Ja czytając tę książkę miałam łzy w oczach, rzadko mi się to zdarza, a jednak Kim Holden potrafiła wzbudzić we mnie emocje za co cholernie jej dziękuję. ''Promyczek'' ląduje na liście moich ulubionych książek, takich z których wyniosę życiową lekcję, które zapamiętam, które będą mi towarzyszyć i do których będę wracać myślami. Jestem bardzo ciekawa innych książek autorki, gdyż było to nasze pierwsze spotkanie i z pewnością nie ostatnie!

Kim Holden udowadnia, że prosta historia może być tą bardzo ważną. Nie potrzeba tutaj wulgaryzmów, wyuzdanych scen, wytatuowanych facetów z wielkimi penisami, bogactwa. Na tle innych książek z tego gatunku ''Promyczek'' wyróżnia się właśnie tą skromnością, która bije nawet z okładki książki. Jest piękna, a gdy bardziej się przypatrzymy znajdziemy w niej o wiele wiele więcej. To tak, jakby Kate krzyczała do nas ''nie oceniaj książki po okładce''.

Sięgnijcie po tę książkę, bo naprawdę warto.

recenzja pochodzi z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

Chciałabym umieścić na wstępie krótki opis od Wydawnictwa, który zazwyczaj znajdujemy na tylnej okładce książki, ale czuję, że wtedy zepsułabym zabawę tym, którzy jeszcze Promyczka nie czytali. Dość długo dobierałam się do tej książki - zawsze miałam ją w schowku księgarni, w której zamawiam, ale zawsze było coś ważniejszego, coś co aktualnie przykuło moją uwagę i tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dzień dobry, Państwu. Oto krótka lekcja historii.
Pytanie: Co wiemy o królowej Bonie?

Muszę przyznać, że z historii nigdy nie byłam dobra - to jest kwestia nauczycieli, którzy zostali nauczycielami ''bo tak'', a nie z pasji. Nie potrafili mnie zarazić tym bakcylem. I o ile jeszcze starożytność i antykw miarę mnie fascynował i coś tam na ten temat wiem, tak jeśli chodzi o Poczet Królów Polskich to niestety jest ciężko. Jakąś tam pamięć do dat mam, ale nigdy nie potrafiłam ''nauczyć się na blachę'' lat panowania, ani który król rządził po którym.
Bonę Sforzę jednak kojarzę. Wiem, że była Włoszką i dzięki niej w niedzielę przy oglądaniu Familiady na stół wjeżdża tradycyjny schabowy właśnie z ziemniaczkami. Nigdy jakoś też nie zagłębiałam się w historię tej kobiety, dlatego sięgnięcie po książkę pani Renaty Czarneckiej miało mi co nie co rozjaśnić w głowie. Z reguły rzadko sięgam po tego typu powieści, bo wymagają ode mnie większego zainteresowania niż zwykłe love story, czy książki obyczajowe. Jednakże raz na jakiś czas trzeba wyjść poza swoją strefę komfortu i spróbować czegoś nieznanego.

''Ja, królowa'' rozpoczyna się w momencie, gdy na Wawel przyjeżdża Bona Sforza, młodziutka kobieta, gotowa poślubić króla Zygmunta. W ten sposób nawiązuje się polsko-włoski sojusz, rodziny Jagiellonów i Sforzów zostają połączone. Bona od początku ukazana jest jako postać, która ma niesamowity temperament, ale także urodę - oba te aspekty z miejsca zachwycają króla. Rzadko się to zdarza, jeśli chodzi o zaaranżowane małżeństwa, ale ci dwoje od razu wpadają sobie w oko, wybucha między nimi pewnego rodzaju namiętność, widać, że Zygmunt jest zachwycony swoją małżonką, której prawdziwy charakterek poznajemy wraz z akcją powieści.

Myślałam, że książka Renaty Czarneckiej będzie rozgrywać się w jakimś określonym odstępie czasu. Że będzie opisywać jakieś konkretne wydarzenie, a tymczasem to rozległa saga rodzinna, opisująca wiele wiele lat z życia Bony, Zygmunta, ich dzieci oraz cudownego Wawelu, którego mury wznoszą się na kartach tej powieści. Tempo akcji jest więc zawrotne i autorka bardzo szybko rozwija kolejne wątki, pojawiające się postaci, ich śmierci, dworskie intrygi, krok po kroku odkrywając charakter głównej bohaterki.

Bona ma charyzmę. Wie, czego chce. Nie jest w stanie też zrozumieć zasad rządzących w Polsce. Autorka bardzo mocno ukazuje kontrast pomiędzy tym, czego chciałaby młoda królowa, a tym co faktycznie dzieje się na dworze Zygmunta. Rządzenie w Polce to nie taka prosta sprawa i kolejne pomysły królowej płoną, jeszcze zanim zostaną na dobre przedstawione argumenty. Jednak to jej nie zniechęca. Jest upartym, doskonałym strategiem, jednakże wraz z akcją książki przysparza jej to problemów i, niestety, wrogów. Jest za to bardzo oddana mężowi, nie boi się dać mu kolejnego potomstwa, co w mojej głowie plasuje ją jako kobietę z zasadami.

Książka jest napisana lekkim językiem, bardzo dobrze mi znanym z tego typu powieści - swego czasu zaczytywałam się w książkach Philippy Gregory. Szybko się przez nią frunie, pomimo nazwisk, nazw miejsc i potężnej palety postaci, które przez książkę się przewijają. Bardzo podziwiam historyczną pasję autorki, która widać, że nie tylko doskonale odrobiła pracę domową, ale jest też zafascynowana swoimi postaciami i lawiruje między nimi jakby żyła w tamtych czasach. Dzięki tej książce dowiedziałam się wielu rzeczy, uzupełniłam swoje braki w wiedzy historycznej i wbrew wszystkiemu udało mi się dzięki tej książce zrelaksować. Nie czytałam innych książek autorki, więc nie mam porównania. ''Ja, królowa'' zachęciła mnie do dalszego poznawania pióra Renaty Czarneckiej, co też w przyszłości z pewnością uczynię.

W historii pojawia się wiele znanych nazwisk: mojej ukochanej Marii Stuart, czy też Roksolany. Widać, że Państwo Polskie swego czasu było prawdziwą potęgą i mieliśmy za sobą wielu dorodnych sojuszników. Przemiana królowej Bony z wrażliwej kobiety w zgorzkniałą zołzę to mistrzostwo świata i nie wierzę, że to piszę, ale naprawdę przyjemnie się to czytało - miejscami naprawdę jej współczułam, by za kilka kartek mieć ochotę nią nakrzyczeć.

Niestety, gdy na kartach powieści dorasta jedyny syn Bony, Zygmunt August dzieje się coś niedobrego. Od tej pory śledzimy jego losy - w zasadzie ten wątek też bardzo mnie zainteresował, szczególnie jego małżeństwo z Barbarą Radziwiłłówną - jednakże ta historia rzuca cień na królową i Bona gdzieś znika na drugi plan. To wielki minus dla powieści, bo chciałabym śledzić wszystko z jej perspektywy, jeszcze bardziej ją poznać, a tymczasem siedzimy w głowie Zygmunta Augusta. To jedyny minus tej, dlatego troszkę zaniżyłam książce jej ocenę. Jakoś tak czuję lekki niedosyt, jakbym zjadła ciasteczko, w środku którego byłaby połowa kremu.

Dla fanek romansu historycznego książka jest z pewnością godna polecenia. Zawsze możemy coś z tej lektury wynieść - ja na przykład dowiedziałam się, że władza nie zawsze idzie w parze z miłością, która nie wiadomo kiedy dopada ludzi i zaczyna kierować ich życiem. Nieważne, czy jest się zwykłą służącą, czy królem Polski - miłość niejedno ma imię i nie raz potrafi w życiu namieszać. Do tego Włoszki naprawdę mają temperament.

recenzja pochodzi z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

Dzień dobry, Państwu. Oto krótka lekcja historii.
Pytanie: Co wiemy o królowej Bonie?

Muszę przyznać, że z historii nigdy nie byłam dobra - to jest kwestia nauczycieli, którzy zostali nauczycielami ''bo tak'', a nie z pasji. Nie potrafili mnie zarazić tym bakcylem. I o ile jeszcze starożytność i antykw miarę mnie fascynował i coś tam na ten temat wiem, tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy Wydawca już z daleka krzyczy do Ciebie, że oto przed Tobą stoi najpiękniejsza książka o bezwarunkowej miłości, głośny tytuł przetłumaczony na ileśtam języków, a do tego okładka świeci na kilometr i przyciąga wzrok swoim pięknem, normalnym jest, że prędzej czy później sięgniesz po tę książkę. Nigdy wcześniej o niej nie słyszałam, nawet, gdy tekst posiadało jeszcze Wydawnictwo Amber. Nigdy nazwisko autora nie rzuciło mi się w oczy, a za swoją najważniejszą powieść o miłości wszechczasów uważałam dotąd ''Wichrowe Wzgórza'' - zajmujące pierwsze miejsce, niezmiennie od lat.

Pochlebne recenzje książki, płynące od moich najbardziej zaufanych ludzi z Blogosfery tylko przekonały mnie, że ta książka to dobry zakup i strzał w dziesiątkę. I być może otwierając paczkę od Czytam.pl widzę przed swoimi oczami powieść roku, która zawładnie moim sercem, która wreszcie mnie wzruszy i skruszy troszkę lodu w moim sercu. Miałam nadzieję na iście czytelniczą ucztę, bo przecież wszyscy tak się zachwycają i w ogóle...
Tak naprawdę to zostałam z niczym.

Autor bardzo lekko wprowadza nas do swojej powieści za pomocą Julii, starającej się odnaleźć swojego ojca. Są to poszukiwania naprawdę trudne, bo dziewczyna musiała polecieć aż na drugi kontynent, by dowiedzieć się, co stało się z jej bliskim, który pewnego dnia po prostu wyszedł z domu i nie wrócił. Ciekawą rzeczą jest, że to matka dziewczyny nakierowała ją właśnie na trop ojca, którego losy rozpoczynają się w okolicach Birmy i Kalkuty, gdzie spędził swoją młodość. Młoda Julia to tak naprawdę narzędzie dla autora, bezcenny element, którego uszy przeprowadzą nas przez trudną historię młodzieńczej, bezwarunkowej miłości.

Poznając historię Tin Wina czułam jakieś emocje, ale to zdecydowanie za mało, żebym osiągnęła efekt WOW. Dawno temu w swoim czytelniczym życiu, niemalże na jednym wydechu pochłonęłam inną powieść. ''Dzwony'' Richarda Harvella - historia o chłopcu, który miał niesamowity słuch, przepiękny głos, co doprowadziło go do utraty męskości. Te dwie powieści wydały mi się tak bardzo do siebie podobne, zarówno tematem jak i klimatem! Czytając ''Sztuka słyszenia bicia serca'' niemalże czułam na sobie oddech tamtej powieści, która tak bardzo wryła mi się w pamięć, że mogę spokojnie nazwać ją jedną z najważniejszych w moim życiu.

Tin Win, uznany przez swoją matkę za przeklęte dziecko, pewnego dnia niedługo po śmierci ojca zostaje przez nią porzucony. Przygarnia go inna kobieta, która niegdyś straciła swoje dziecko, czuje wielką potrzebę zaopiekowania się małym chłopcem. Tin Win pewnego dnia traci wzrok, nikt zupełnie nie rozumie, dlaczego tak mogło się stać, odtąd chłopiec będzie poznawał świat wszystkimi innymi zmysłami. W ten sposób poznaje pewną dziewczynkę, również kalekę, która od urodzenia ma krzywe stopy i porusza się na czworaka. Między tą dwójką rodzi się niesamowita więź, tak często podkreślana przez autora - takiej więzi ze świecą szukać po całym świecie, a nie znajdzie się drugiej takiej samej. Na wskutek wielu wydarzeń i życiowych zawiłości miłość między tą dwójką, choć nigdy nie wygasa, skazana jest na odległość. Tin Win wyjeżdża, żeni się z inną kobietą, lecz w jego sercu na zawsze pobrzmiewają echa Birmy i tej miłości, którą tam pozostawi.

Owszem, książka może i jest piękna, ale nie nazwałabym jej najważniejszą powieścią o miłości. Wiadomo, że życie rządzi się różnymi prawami. Dwoje ludzi się spotyka i wszystko dzieje się samo. Tutaj najważniejszą istotą jest fakt, iż zakochują się w sobie osoby uznane w jakiś sposób za margines społeczny, a tworzące wspólnie coś nad wyraz pięknego. Autor skupia się przede wszystkim na losach głównych bohaterów, więc w całej książce nie znajdziemy dłuższych opisów Birmy, czy okolic, które mogłyby nadać powieści o wiele bardziej magicznego kształtu. Wszak dla nas to zupełnie odrębna kultura, religia, zupełnie inny świat. Wydaje mi się, że gdyby tę książkę napisała kobieta, to faktycznie czytałabym ją trzymając w dłoni chusteczkę. Niestety panowie nie mają tendencji do zbytniego rozlewania uczuć i koloryzowania relacji między bohaterami, dlatego też miłość między Tin Winem i Mi Mi pozostawiła mi lekki niedosyt. Czekałam na jakiekolwiek wzruszenie, czy emocję która ruszy jakąś strunę w moim sercu, ale niestety się nie doczekałam.

Powieść jest króciutka, liczy zaledwie 300 stron, więc czyta się ją bardzo szybko i tak jak napisałam wyżej autor wprowadza nas w jej świat z niesamowitą lekkością. Postać Julii, czyli córki Tin Wina traktuje po macoszemu, robiąc z niej narzędzie do poznania tej opowieści zarówno przez nią jak i czytelnika. Widać jej wielką miłość do ojca, silną więź między nimi, jednakże to wszystko, co tak naprawdę o niej wiemy. Również sam tytuł książki jest wielką zagadką, dopóki nie wtopimy się w czeluści umysłu Tin Wina. Często zdarza się, że poznawanie świata opieramy tylko i wyłącznie na oczach, zapominając o tym że mamy też inne zmysły. Tutaj autor podkreśla, że wzrok to nie wszystko i oczy bardzo często mogą kłamać. Wszak jak często oceniamy kogoś po wyglądzie, czy też książkę po okładce? No właśnie. Podejrzewam, że gdyby nie ta piękna oprawa to być może nigdy nie sięgnęłabym po tę powieść.

Czy ją polecam? Hm, jeżeli macie ochotę poznać historię niesamowitej więzi między dwójką ludzi - to tak. Jeśli natomiast nastawiacie się na wielką literacką ucztę, pełną niezapomnianych wrażeń, to radzę ostudzić emocje. Chyba, że faktycznie to wszystko to kwestia mojego lodowatego serca, które naprawdę trudno wzruszyć.

recenzja pochodzi z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

Kiedy Wydawca już z daleka krzyczy do Ciebie, że oto przed Tobą stoi najpiękniejsza książka o bezwarunkowej miłości, głośny tytuł przetłumaczony na ileśtam języków, a do tego okładka świeci na kilometr i przyciąga wzrok swoim pięknem, normalnym jest, że prędzej czy później sięgniesz po tę książkę. Nigdy wcześniej o niej nie słyszałam, nawet, gdy tekst posiadało jeszcze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To, że mam fazę na poznawanie polskich autorów - z pewnością wiecie.
To, że jestem w 8 miesiącu ciąży być może niektórych Was zaskoczy, a niektórzy na pewno już o tym wiedzą.
(Z tego też tytułu nie nagrywam filmów na YT, bo całe życie - łącznie z moją biblioteczką - zostało wywrócone do góry nogami).

Ciąża do łatwych nie należy, dwukrotnie już byłam w szpitalu - w czwartek zaczynam 32 tydzień, jednak jest ogromne ryzyko porodu przedwczesnego - to wszystko nie napawa optymizmem. Stąd, tworząc ostatnie zamówienie na Czytam PL szukałam książek choć trochę związanych z ciążą, czy pojęciem macierzyństwa. Pragnęłam znaleźć w nich odpowiedzi, jakieś pocieszenie a przede wszystkim ukojenie dla nerwów i stresu.
Małe buciki na powieści Magdalena Majcher od razu przykuły moją uwagę, opis również z miejsca zachęcił i tak oto przybył do mnie ''Stan (nie)błogosławiony''.
Wiecie, uważam za wielce niesprawiedliwe, że są na tym świecie kobiety, które nie chcą dzieci, rodzą w tajemnicy, a potem je zabijają i zakopują malutkie ciałka w ogródku lub palą je w piecu. Podczas gdy ja, jak i główna bohaterka powieści Pola zrobiłybyśmy wszystko, żeby już wiedzieć, że na pewno nie wydarzy się nic złego i wszystko będzie dobrze.

Pola, 28letnia kobieta, uwielbiająca pisać, mająca wspaniałego męża i dla kontrastu toksyczną matkę jeszcze nie chciała dziecka. Chciała to wszystko dobrze zaplanować, mieć pracę, być bardziej gotową. Niestety przewrotny los sprawił, że zaszła w ciążę wbrew swoim planom. Gdy już udało jej się wstępnie pogodzić z nową sytuacją, na badaniach prenatalnych okazało się, że dziecko może urodzić się chore.
I tutaj zaczyna się cała historia pełna emocji, życiowych wyborów, skomplikowanych pojęć ginekologicznych i rzeczy przez które ja również już przeszłam dlatego tak bardzo mogłam utożsamić się z Polą. Mimo, że cały ten świat jest już dla mnie znany (oprócz porodu oczywiście) znalazłam w tej książce kilka informacji, o których nie miałam pojęcia. Miło było przeżywać z Polą te najcudowniejsze chwile, gdy człowiek dowiaduje się, że będzie rodzicem. Łzy wzruszenia w oczach męża Poli odnalazłam kiedyś w oczach swojego kochanego, który bardzo to przeżył, gdy na teście wyszły dwie kreski.

''Stan (nie)błogosławiony!'' to też inny wątek, a mianowicie toksycznej matki głównej bohaterki. Pani Bożena to istna zołza, której zarysy również odnalazłam w swoim życiu i naprawdę ciężko się momentami czytało wiedząc, że obok jest osoba tak bardzo do niej podobna. Te dwa wątki świetnie ze sobą kontrastują, sprawiając że w tej, wydawałoby się, lekkiej powieści naprawdę wieje miejscami smutkiem i niepewnością, czy aby na pewno zmierzamy do happy endu.

Pióro pani Magdy jest niezwykle inteligentne i kulturalne - wszyscy zwracają się do siebie z niezwykłym szacunkiem, często pełnymi imionami a nie zdrobnieniami. Książkę czyta się niezwykle szybko, bardzo mocno mnie wciągnęła (nie dziwię się xD), przyniosła kilka dodatkowych nutek niepokoju, ale także zapaliła w moim serduszku nadzieję, że może nie będzie tak źle i pan Bóg nie pozwoli mojemu maleństwu urodzić się przedwcześnie.

Ech, uwielbiam takie powieści. Powieści, które niosą ukojenie i wzruszenie. Powieści życiowe. Powieści, które w swojej prostocie niesamowicie poruszają.
Pani Majcher ląduje na półce polskich autorek, z którymi na pewno ponownie się spotkam.

recenzja pochodzi z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

To, że mam fazę na poznawanie polskich autorów - z pewnością wiecie.
To, że jestem w 8 miesiącu ciąży być może niektórych Was zaskoczy, a niektórzy na pewno już o tym wiedzą.
(Z tego też tytułu nie nagrywam filmów na YT, bo całe życie - łącznie z moją biblioteczką - zostało wywrócone do góry nogami).

Ciąża do łatwych nie należy, dwukrotnie już byłam w szpitalu - w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

fragmenty pochodzą z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

Nina Reichter gości na mojej półce już wiele lat, od momentu, gdy w moje ręce wpadła fantastyczna ‘’Ostatnia Spowiedź’’. Ta historia sprawiła, że autorka na stałe zagościła na liście moich ulubionych polskich pisarzy i na każdą jej kolejną książkę z utęsknieniem zacieram ręce. Czy za kolejną ładną oprawą graficzną kryje się ładna historia?

Po sukcesie pierwszej części ‘’LOVE LINE’’, wiedzieliśmy, że autorka pracuje nad kolejną i szczerze powiedziawszy miałam co do tej książki pewne obawy. Bo o ile część pierwsza zyskała w moich czytelniczych oczach naprawdę pozytywny odbiór, momentami troszeczkę mi się dłużyła, a ciężkie amerykańskie słownictwo troszkę utrudniało mi czytanie. Relacja głównych bohaterów Beth i Matthew nie należą do najłatwiejszych i początek tej więzi, mimo że niezwykle magiczny, później zamienia się w prawdziwy kalejdoskop emocji. Cały czas zastanawiałam się więc, czego mogę spodziewać się po dalszej części ich przygód, a biorąc pod uwagę dość emocjonującą końcówkę ‘’LOVE LINE’’ obstawiałam kolejną huśtawkę emocji.

Druga część jest na pewno o wiele lżejsza od części pierwszej. Mniej tu ciężkich, amerykańskich zwrotów, które troszkę utrudniały mi czytanie pierwszego tomu (mimo mojej wielkiej miłości do języka angielskiego, nigdy nie zagłębiłam się tak dokładnie w amerykański slang). Więcej tu opisów oraz miłosnych rozterek – napisanych naprawdę zamaszystym, pastelowym i bardzo ciepłym kobiecym piórem. Historia Beth i Matthew mimo, że tak miejscami posępna i smutna, prowadzi do czegoś pięknego i choć od samego początku możemy domyślać się bajkowego zakończenia, zastanawiamy się jak bohaterowie naprawią swoje sprawy i wrócą na odpowiedni tor.

Nina Reichter od czasu swojej pierwszej trylogii rozwinęła skrzydła, to nie jest już opowieść dla nastolatków, ale zdecydowanie dla starszej widowni, gdzie każdy ma już na plecach jakiś bagaż doświadczeń. LOVE LINE to kolejna opowieść, która niesie ze sobą nadzieję i światło, pokazując, że każdemu należy się druga szansa, nigdy nie warto porzucać nadziei, a prawdziwa miłość jeśli ma się wydarzyć, to na pewno Cię znajdzie. Nigdy też nie jest za późno, żeby ze sobą porozmawiać – i właśnie ta rozmowa jest najważniejsza. Nie warto jest skrywać swoich uczuć i tłumić w sobie emocji – chociaż, wiadomo, niedopowiedzenia zawsze były i będą. Jeżeli kogoś kochacie, zbierzcie się na odwagę i po prostu mu powiedzcie. Lepiej żałować, że się coś zrobiło (i poszło nie po naszej myśli) niż gdybać, co by było gdybyśmy jednak to zrobili!

fragmenty pochodzą z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

Nina Reichter gości na mojej półce już wiele lat, od momentu, gdy w moje ręce wpadła fantastyczna ‘’Ostatnia Spowiedź’’. Ta historia sprawiła, że autorka na stałe zagościła na liście moich ulubionych polskich pisarzy i na każdą jej kolejną książkę z utęsknieniem zacieram ręce. Czy za kolejną ładną oprawą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

recenzja pochodzi z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

Joanna budzi się u stóp schodów, słysząc słowa męża: ‘’Joanno, Joanno! Nic ci nie jest?’’. Okazuje się, że spadła ze schodów i nie pamięta zupełnie nic z ostatniego roku swojego życia. Już sam ten wstęp mocno zachęcił mnie do przeczytania tej książki. Wraz z Joanną będziemy starać się rozwikłać zagadkę nieszczęśliwego wypadku, oraz poskładać puzzle z jej pamięci. W trakcie też okazuje się, że jej rodzina nie do końca chce, żeby sobie przypomniała. To zapowiadało super thriller, zapierający dech w piersi. Czy dostałam to, na co się nastawiałam?

Amanda Reynolds ma lekkie pióro, to trzeba przyznać i początkowe rozdziały zachwyciły mnie właśnie swoim klimatem. Stawianie czytelnika w centrum rodzinnego dramatu nie jest łatwą sprawą, tym bardziej, jeśli główną narratorką jest kobieta, mająca dziury w pamięci. Właśnie jej oczami poznajemy męża Roberta, córkę Aleksandrę oraz syna Finleya. Jest to obraz cudownej rodzinnej sielanki, gdzie każdy każdego wspiera, gdzie wszystko jest idealne, a Joanna może mówić o sobie: cudowna matka i żona. I tutaj na scenę wkracza główny problem, czyli ostatni rok, którego nie pamięta. Od początku czujemy, że zdarzyło się coś złego, coś co uruchomiło całą machinę wydarzeń i to trzyma nas mocno przy książce.

Podsumowując ‘’Blisko mnie’’ to historia małżeństwa z bardzo długim, bo dwudziestoczteroletnim stażem. Trzeba też dodać, że Joanna nie należy do najmłodszych bohaterek, jest kobietą dojrzałą, w średnim wieku, co też buduje jej portret psychologiczny – nie mamy do czynienia z młodą żoną, która mogłaby poczuć chęć skakania z kwiatka na kwiatek, ale kobietą dojrzałą, która już raczej powinna siedzieć na tyłku, niż myśleć o romansach. Odkrywanie z nią kolejnych fragmentów tego, co się wydarzyło w ostatnim roku jest ciekawe, tym bardziej, że tutaj poruszane są różne wątki: od romansu, przez związek LGBT, a także molestowanie seksualne. To zdecydowanie najciekawsze fragmenty książki, gdzie Joanna próbuje poskładać wszystko do kupy i zaufać swojej intuicji. Tak jak mówię, fabuła mogła zostać poprowadzona w zupełnie innym kierunku, jednak autorka zdecydowała się na łagodniejszy przebieg akcji. To też trzeba uszanować, ale dla mnie było to troszeczkę za mało.

Polecam tę książkę na jesienne wieczory czytelniczkom, które mają dość problemów w swoich małżeństwach i po prostu poczytałyby o problemach innych kobiet. Myślę, że ‘’Blisko mnie’’ idealnie wpasowuje się w deszczową aurę.

recenzja pochodzi z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

Joanna budzi się u stóp schodów, słysząc słowa męża: ‘’Joanno, Joanno! Nic ci nie jest?’’. Okazuje się, że spadła ze schodów i nie pamięta zupełnie nic z ostatniego roku swojego życia. Już sam ten wstęp mocno zachęcił mnie do przeczytania tej książki. Wraz z Joanną będziemy starać się rozwikłać zagadkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

fragmenty recenzji pochodzą z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

Z Tijan spotkałam się już przy lekturze ‘’Fallen Crest – Akademia’’. Choć wiele aspektów w tej powieści bardzo mi się podobało, nie kontynuowałam swojej przygody z tą serią. ‘’Pozwól mi zostać’’ skusiło mnie nie tylko przepiękną okładką, ale także opisem, który gwarantował pewnego rodzaju emocje przy lekturze książki. Czy się zawiodłam? Czy po przeczytaniu książki w moim umyśle jako jedyny plus pozostaje tylko piękna okładka?

Samobójstwo to ciężki temat, z którym próbowało się zmierzyć wielu autorów, między innymi bardzo dobrze znany Jay Asher. W swojej powieści ‘’Trzynaście powodów’’ starał się oddać atmosferę panującą wśród młodzieży dotkniętych nagłym odejściem koleżanki, ale moim skromnym zdaniem nie do końca mu to wyszło. Jak natomiast poradziła sobie Tijan?

Styl pisania autorki jest lekki, choć porusza trudny temat. Wiadomo, ‘’Pozwól mi zostać’’ to powieść skierowana przede wszystkim do młodzieży, więc nie znajdziemy tu górnolotnych opisów, wątki toczą się pomiędzy szkołą, szkolną miłością, a rodziną. Główną osią fabularną więc jest Mackenzie i jej zachowanie – popaść w rozpacz, czy wręcz przeciwnie zacząć żyć? Jeżeli ktoś zmagał się z traumą, stracił kogoś bardzo bliskiego, nie do końca może zgadzać się z tym, jak postępuje dziewczyna. Żeby zapomnieć pije alkohol, zaczyna uprawiać seks, a nawet wdaje się w mocne potyczki słowne ze swoimi rówieśniczkami. Nie jest to może wzór do naśladowania, ale próbując zrozumieć jej sposób na poradzenie sobie z nową sytuacją dochodzę do wniosku, że tak chyba działa ludzka psychika.

Podsumowując Tijan napisała książkę dla młodzieży, z całą tą otoczką. I mimo, że nie uroniłam ani jednej łzy do ostatniej strony, bardzo mnie ciekawiło, co się dalej stanie. Jest to bardzo przystępny tekst, jednak nie sądzę, bym zapamiętała bohaterów na dłużej. Zapewne po kilku kolejnych książkach zapomnę o nich, ale mimo wszystko nie żałuję, że poznałam ich historię.

Mam jeszcze małe ostrzeżenie dla tych, co lubią czytać ostatnią stronę, czy też zdanie w książce. Nie róbcie tego, bo zepsujecie sobie całą zabawę. Dzięki ostatniemu zdaniu, mi osobiście spadły kapcie. Och, Tijan! Tak się nie robi!

fragmenty recenzji pochodzą z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

Z Tijan spotkałam się już przy lekturze ‘’Fallen Crest – Akademia’’. Choć wiele aspektów w tej powieści bardzo mi się podobało, nie kontynuowałam swojej przygody z tą serią. ‘’Pozwól mi zostać’’ skusiło mnie nie tylko przepiękną okładką, ale także opisem, który gwarantował pewnego rodzaju emocje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

‘’Ona i dom, który tańczy’’ spod pióra polskiej autorki – Małgorzaty Oliwii Sobczak – to powieść, która zrządzeniem losu sama do mnie przyszła. Rzadko mi się zdarzają takie cuda, tym bardziej gdy tylko wyjęłam ją z koperty, od razu zaczęłam czytać. Zaintrygował mnie sam opis: jest to historia trzech kobiet, których losy są nierozerwalnie złączone. Od czasu przeczytania przeze mnie powieści ‘’Czereśnie zawsze muszą być dwie’’ Magdaleny Witkiewicz z utęsknieniem czekałam na książkę, która wywoła we mnie podobne emocje. Z ogromną miłością do polskich autorów z niecierpliwością rozpoczęłam podróż z kolejnym rodzimym piórem.
Och, ta miłość!

Nie do końca wiem, jak przedstawić zarys fabuły, bo nie da się jej konkretnie zaszufladkować. Od pierwszych zdań wiedziałam jednak, że będzie to niezapomniana podróż. Pastelowy i liryczny język przyprószony szczyptą magii wprowadził mnie do tej wielowątkowej historii z pełną gracją, jednak nie do końca czułam się bezpiecznie. Jak jeszcze pierwszy rozdział przyjęłam z w miarę otwartym umysłem, tak następne musiałam witać z szeroko otwartymi oczami. Łatwo się pogubić, ale jeżeli włożymy w to czytanie chociaż odrobinę wysiłku, efekt przyjdzie sam.

Mroczna atmosfera panująca od samego początku budziła we mnie niepokój, lecz mimo to mknęłam dalej prowadzona przez niewidzialną rękę domu, który tańczy. Główną bohaterką książki jest Iwa, młoda dziewczyna, która po latach powraca do rodzinnych Żuław. Tutaj warto wspomnieć, że miejscowość ta jest pięknie opisana tutaj, tak majestatycznie, magicznie, że chciałoby się tam pojechać i osobiście zobaczyć wszystkie te miejsca, o których wspomina autorka. Przedstawia ona także historię Żuław, której musiała poświęcić naprawdę dużo czasu, dzięki czemu jeszcze bardziej spogląda się na tę miejscowość jak na baśniową krainę, w której dzieją się cuda.


Podsumowując. ''Ona i dom, który tańczy'' to książka, której na pewno nie dostrzegłabym przechadzając się między półkami w księgarni. Wokół krzyczałoby do mnie o wiele więcej tytułów, o których w blogosferze jest głośno. Podejrzewam, że i Wy nie zwrócilibyście na nią uwagi. Byłby to błąd. Jeżeli lubicie historie, które wymagają troszeczkę wysiłku i zaangażowania, ta książka jest dla Was. Nie jest to zwykła obyczajówka, ale teraz, gdy jesień króluje za oknami, wieczory są dłuższe, jest idealna. Historia rodziny, której losy ciągną się od czasów wojennych to coś, na co warto zwrócić uwagę.

fragmenty recenzji pochodzą z bloga:
www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

‘’Ona i dom, który tańczy’’ spod pióra polskiej autorki – Małgorzaty Oliwii Sobczak – to powieść, która zrządzeniem losu sama do mnie przyszła. Rzadko mi się zdarzają takie cuda, tym bardziej gdy tylko wyjęłam ją z koperty, od razu zaczęłam czytać. Zaintrygował mnie sam opis: jest to historia trzech kobiet, których losy są nierozerwalnie złączone. Od czasu przeczytania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Schodzę do piwnicy, zapalam światło i wzrokiem przeszukuję całą przestrzeń. W końcu znajduję szmaragdowozielone pudełko na kapelusze, które niegdyś podarowała mi mama. Powiedziała do mnie wtedy: ‘’możesz schować w nim swoje najcenniejsze skarby’. Wracam do pokoju, wyciągam swój najlepszy ulubiony flamaster, kolorową papeterię, siadam przy biurku i zaczynam pisać. Słowa płyną ze mnie ciepłą falą, a ja czuję jakby wszystkie uczucia powoli opuszczały moje ciało. Piszę listy, ale nie byle jakie listy. Piszę listy do wszystkich chłopców, których kochałam. Co by było, gdyby je przeczytali?

Jenny Han to jedna z moich ulubionych pisarek dla młodzieży. Jej trylogię ‘Lato’ pochłonęłam na jeden haps, jedna za drugą, ledwo łapiąc oddech. Lekkie pióro autorki, młodzieżowy styl, historie nastoletnich miłości i rodzinnych perypetii to coś, co naprawdę kocham, mimo, że nie mam już ‘nastu’ lat.

‘Do wszystkich chłopców, których kochałam’ – opowieść, na którą miałam chrapkę już dawno temu, stawiając swoje pierwsze kroki w BookTubowym świecie. Za granicą czytelniczki zachwycały się tą historią, bardzo chciałam po nią sięgnąć, ale udało mi się to dopiero dzisiaj za sprawą wydawnictwa Kobiecego, a raczej ich gałązki – Young. Przez chwilę, jeszcze zanim rozpoczęłam lekturę książki głęboko zastanowiłam się, czy nie jestem troszkę za stara na tego typu opowieść. Jak ją potraktuję? Czy w razie czego uda mi się być obiektywną? Byłam troszkę niepewna, ale po pierwszych akapitach już wiedziałam, że to jest książka, której potrzebowałam na dzisiejsze odstresowanie się. Zapomniałam o bożym świecie zagłębiając się w historię Lary Jean. Przecież kiedyś sama nią byłam, gdy w czasach gimnazjum kochałam skrycie pierwszy raz…

Lara Jean jest nastolatką, którą można spotkać na co dzień w najbliższym sąsiedztwie. Wyróżnia ją jednak koreańskie pochodzenie, co definitywnie dodaje jej urody. Ma dwie siostry i kochającego ojca. Po śmierci matki tworzą niezwykły team, który się wspiera, uwielbia wspólne posiłki i spędzanie razem czasu. Trzy siostry non stop się wspierają, a najstarsza z nich Margot jest ucieleśnieniem postaci godnej naśladowania. Jako najstarsza przejęła tak jakby obowiązki matki, jest dla młodszych sióstr niesamowitą podporą, dlatego też jej decyzja o studiach w Szkocji jest dla całej rodziny niesamowicie trudna. Po wyjeździe Margot następuje wiele przypadkowych wydarzeń, a listy, które Lara Jean potajemnie pisała do wszystkich chłopców, których kochała, nagle trafiają do adresatów.

Tak mniej więcej rozpoczyna się ta historia pełna różnych perypetii zarówno rodzinnych, miłosnych jak i tych na horyzoncie przyjaźni. Oczywiście jest lekko, cukierkowo, ale mimo wszystko pod tą całą powłoką kryje się bardzo mądre przesłanie. Książka jest napisana tak leciutkim językiem, jakby kartki zostały tylko muśnięte odrobiną atramentu. Ta piękna historia uczy, bawi, wzrusza, przekonuje, żeby zawsze pozostać sobą, a także, że życie nie zawsze można zaplanować – czasami bowiem dzieje się coś spontanicznego, co całkowicie wywraca je do góry nogami.

Mocną stroną książki są bohaterowie, a szczególnie trzy siostry, które są zupełnie różne. Mają swoje własne cechy charakteru, co tylko przekonuje mnie do prawdziwości ich osobowości. Pokazują jak ważna jest siła rodzeństwa. Za to tak mocno pokochałam tę historię.

Polecam tę książkę i młodszym czytelnikom, a także tym starszym, którzy czasami jeszcze lubią znaleźć w historiach odrobinę nastoletniej magii. Fajnie było chodzić do szkoły, śledzić na szkolnych korytarzach swoje pierwsze miłości. Teraz, gdy człowiek jest starszy, na pewne rzeczy patrzy się z zupełnie innej perspektywy i aż dziw bierze, że za pewnymi sprawami po prostu się tęskni.

a teraz lecę obejrzeć ekranizację Netflixa :)
recenzja pochodzi z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

Schodzę do piwnicy, zapalam światło i wzrokiem przeszukuję całą przestrzeń. W końcu znajduję szmaragdowozielone pudełko na kapelusze, które niegdyś podarowała mi mama. Powiedziała do mnie wtedy: ‘’możesz schować w nim swoje najcenniejsze skarby’. Wracam do pokoju, wyciągam swój najlepszy ulubiony flamaster, kolorową papeterię, siadam przy biurku i zaczynam pisać. Słowa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Runa' to jedna z tych książek, które wciągają od pierwszej strony. Już sam jej klimat wprawia czytelnika w pewnego rodzaju odrętwienie, wiemy, że mamy do czynienia z niezwykła historią. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, że gdy już porwie nas w swoje sidła, nie będzie drogi ucieczki. Do tej książki powinna być dołączona ulotka 'nie czytać, jeśli masz coś do zrobienia'. Mimo swojej objętości, która niejednego mogłaby zniechęcić, czyta się szybko za sprawą kunsztu pisarskiego autorki, która niczym zawodowy malarz przedstawia nam kolejne wątki.

Wielowątkowość, która w pewnym momencie splata się w jedną całość to główna zaleta tej historii. Na początku poznajemy kilka elementów układanki: szpital psychiatryczny, eksperymenty na kobietach, tajemnicze morderstwo, mała dziewczynka (dlaczego małe dziewczynki zawsze budzą tak paniczny strach?), mamy też przepiękny wątek miłosny tak nieoczywisty i tak niespodziewany! Istny misz-masz! Eksperymenty przeprowadzane na kobietach opisane przez autorkę budzą strach i niedowierzanie, ale powiedzcie: czymże byłaby dzisiejsza medycyna bez szaleńców robiących eksperymenty na ludzkim ciele i mózgu? Do tej pory pamiętam książkę, w której kobiety co chwila umierały przy porodach, dopóki pewien mądry człowiek nie zorientował się, że przed każdym zabiegiem trzeba dokładnie myć ręce. Medycyna zawsze budziła we mnie jednocześnie grozę jak i szacunek. Przypomina mi, jak bardzo człowiek jest kruchy, a gdy towarzyszy temu ułomność nie sposób przejść obojętnie.

Runa to postać, która na długo zapadnie w pamięci. Tak, jak swoje poprzedniczki (w tym Samara z 'The Ring') ma budzić strach i niepewność. Mała, niewinna, mająca wygląd i twarz dziecka - a tak naprawdę to ciało to tylko skorupa. Skorupa dla czegoś o wiele bardziej dojrzalszego i złożonego. Czytając tę książkę wiedziałam, że nigdy nie wyrzucę jej obrazu z głowy. Podoba mi się także relacja pomiędzy nią a jednym z głównych bohaterów: Runa zachowuje się dziwnie, przez co wiele osób po prostu się jej boi. Jorie Richard Hell, chce zdobyć dyplom i jednocześnie uratować swoją ukochaną. W Runie widzi swoją szansę i chce usunąć operacyjne obłęd z mózgu pacjentki. Włos się jeży na głowie! Nie chciałabym żyć w tamtych czasach!

Bohaterowie pierwszoplanowi, jak i drugoplanowi mają swoje role i zadania. Nikt tutaj nie pojawia się znikąd. Autorka doskonale balansuje pomiędzy wątkami i kolejnymi relacjami między swoimi charakterami. To sprawia, że książkę czyta się na jednym wydechu aż do ostatniej strony. Można by powiedzieć, że ta historia nie ma wad. Nie wiem, czy tak rzeczywiście jest. Może, gdybym przeczytała ją po raz drugi, to znalazłabym jakieś haczyki, czy niedociągnięcia. Jednak pierwsze podejście zrobiło na mnie ogromne wrażenie i nawet, jeśli jakieś luki fabularne były, ja po prostu tego nie zauważyłam.

Nie spodziewałam się, że historia małej dziewczynki Runy tak bardzo mnie zaangażuje. Podchodziłam raczej do tej powieści sceptycznie, obawiając się jej grubości, a tu proszę państwa spotkała mnie jedna z najmilszych niespodzianek ostatnich miesięcy. Dostałam książkę, która klasyfikowana na thriller spędziła mi sen z powiek na kilka dni i do tej pory jeszcze o niej myślę. Horror tamtych kobiet, bezsilność, upiorność kliniki i dramat małej dziewczynki pozostaną ze mną na długo.

Runa' to jedna z tych książek, które wciągają od pierwszej strony. Już sam jej klimat wprawia czytelnika w pewnego rodzaju odrętwienie, wiemy, że mamy do czynienia z niezwykła historią. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, że gdy już porwie nas w swoje sidła, nie będzie drogi ucieczki. Do tej książki powinna być dołączona ulotka 'nie czytać, jeśli masz coś do zrobienia'. Mimo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Historia Marshalla, z którego perspektywy poprowadzona jest narracja, nie należy do najłatwiejszych. Ten dwudziestoośmiolatek ma za sobą naprawdę ciężkie przeżycia i wcale mu się nie dziwię, że jego marzeniem było zacząć od nowa. Żeby zejść z oczu swoim rodzicom, a także zapomnieć o traumatycznych wydarzeniach z przeszłości przeprowadza się do Nowego Jorku, gdzie zatrudnia się w jednostce strażackiej, a jego zajęciem jest mycie samochodów. W ten sposób poznaje swojego przyjaciela Asha, który pomaga Marshallowi znaleźć mieszkanie. Wkrótce na drodze bohatera staje Sara, dziewczyna, która pozbawia go tchu, z którą połączy go namiętny romans, jednak mrok skrywający jej serce może się okazać zbyt potężny dla tego uczucia. Sara prowadzi życie na krawędzi, gdy Marshall odkrywa jej tajemnice postanawia za wszelką cenę jej pomóc.

‘Zapomnij o mnie’ to pierwsza książka K.N. Haner, która wpadła mi w ręce, choć to nazwisko jest na polskim rynku doskonale znane. Młodziutka autorka dziewięciu gorących książek – to już samo za siebie mówi, że w tej powieści można spodziewać się prawdziwej emocjonalnej bomby. Czy tak było?

Zacznę od narracji, wyjątkowo poprowadzonej z perspektywy faceta, któremu już niedługo stuknie trzydziestka. Nie jest więc nastolatkiem, a lekko pogubionym w życiu mężczyzną, który żeby się odnaleźć wyjechał do Nowego Jorku. To w pewien sposób jest dla mnie nowością, bo w takich książkach wątek jest poprowadzony kobiecym okiem, co często ma na celu wywołać łzy i nieprzespane noce. Facet niby trochę inaczej jest skonstruowany niż kobieta, więc wydawać by się mogło, że jego emocje mieszczą się w łyżeczce od herbaty, ale okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Marshall to facet, który czuje i myśli, choć często niestety tą złą częścią ciała. Ale jest pełen empatii i siły, której w wielu przypadkach brakuje kobiecym bohaterkom. Marshall jest całkowicie niezależny i powolutku odbudowuje swoje ja. To mi się w tej postaci najbardziej podobało. W momencie, gdy poznaje Sarę niestety troszkę traci grunt pod nogami.

Sama Sara jest moją traumą, po przeczytaniu ‘Zapomnij o mnie’. Wątek romantyczny między tymi bohaterami totalnie wypruł ze mnie wszystkie emocje, a wnętrzności totalnie poskręcał. Takiej karuzeli zupełnie się nie spodziewałam. Sara, jako postać kobieca, całkowicie mnie wymęczyła, a sama jej obecność sprawiała, że czułam się bardzo źle. Nie tylko dlatego, co robiła z Marshallem, ale ogólnie jej historia naprawdę potrafi sprawić ból. Sądziłam też, że autorka pochwyci się o znane schematy i tu (cudownie!) mnie zaskoczyła. To, co serwuje młodym bohaterom, te twisty fabularne, te niespodziewane wydarzenia to coś, czego się w takich książkach szuka. Podczas, gdy na rynku mamy wysyp utartych schematów nieszczęśliwej miłości, tutaj dramat goni dramat i choć momentami jest delikatnie przerysowany i jak dla mnie za dużo tego patosu, to i tak czyta się tę historię obgryzając paznokcie.

Oczywiście znajdziemy w tej powieści znane motywy, takie jak chociażby trójkąt miłosny, toksyczną miłość, obecność w szpitalu, strzelanki, czy tradycyjne picie piwa przed telewizorem (wiem, że to nie jest motyw, ale to takie fajne, jak bohaterowie siadają przed TV z popcornem i piją piwo). K.N. Haner jednak doskonale radzi sobie z dawkowaniem emocji i odkrywaniem kolejnych kart. Trójkąt miłosny wcale nie jest taki oczywisty, toksyczna miłość nie próbuje udawać, że jest inaczej. Książka więc broni się wieloma fajnymi scenami, bo Marshall zdecydowanie za dużo myśli ma w głowie, przez co Czytelnik może mieć go dość.

Końcowe rozdziały zwalają z nóg i tutaj muszę przyznać, że zaczynając czytać tę książkę w życiu nie wpadłabym na to, jak ta historia się skończy. To tylko świadczy o tym, jak bardzo jest poplątana, jak wiele wątków zawiera i nieoczywistych twistów fabularnych. Zakończenie totalnie złamało mi serce i dla niego warto przeczytać tę książkę.

recenzja pochodzi z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

Historia Marshalla, z którego perspektywy poprowadzona jest narracja, nie należy do najłatwiejszych. Ten dwudziestoośmiolatek ma za sobą naprawdę ciężkie przeżycia i wcale mu się nie dziwię, że jego marzeniem było zacząć od nowa. Żeby zejść z oczu swoim rodzicom, a także zapomnieć o traumatycznych wydarzeniach z przeszłości przeprowadza się do Nowego Jorku, gdzie zatrudnia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Evah jest czternastoletnim chłopcem, który wraz ze swoją rodziną mieszka w niewielkiej wiosce. Pomaga ojcu, dopiero uczy się jak zostać mężczyzną. Pewnej nocy nad wioską pojawia się tytułowy Żelazny Kruk, potwór siejący spustoszenie. Jego atak zabiera Evahowi rodzinę. Chłopiec jednak nie poddaje się, postanawia, że wyruszy na poszukiwanie potwora, by pomścić swoją rodzinę. Po drodze spotyka wielu ludzi, którzy pomogą mu w tej misji, a także uświadomią mu jak niezwykłym młodym człowiekiem jest.

‘Żelazny Kruk’ to pierwszy tom młodzieżowej trylogii spod pióra polskiego autora Rafała Dębskiego. W ostatnim czasie bardzo często sięgam po książki właśnie naszych rodzimych twórców, żeby przekonać się, że wcale nie są gorsi od zagranicznych kolegów po fachu. Sięgając po tę książkę wiedziałam, że jest to fantastyka dla młodszego czytelnika i w takiej kategorii właśnie na nią patrzyłam.

Evah to młody chłopiec, który tak jak jego poprzednicy – Harry, Frodo, czy Percy ma misję do wykonania. Nie jest to misja narzucona przez kogoś, ale przez wypadki losowe, które napędzają kolejne wydarzenia. Niby znane motywy, możliwe, że Czytelnik poczuje, iż już gdzieś to czytał, ale nie daj się zwieźć! Ta historia ma naprawdę spory potencjał.

Sama postać Evaha jest wykreowana w sposób bardzo prosty – jest to maksymalnie pozytywny bohater, odważny, bardzo dojrzały jak na swój wiek, mądry, przyjazny – ma wszystkie cechy, które powinny być naśladowane przez młode osoby. To mi troszeczkę przeszkadzało, że na tej postaci nie ma ani jednego pęknięcia, ani jednej złej ryski. Wszyscy dookoła go podziwiają i powtarzają jak bardzo jest niezwykły.
Jestem w stanie zrozumieć zabieg autora, który z pewnością w ten sposób niesie przez swoją powieść dobre wzorce dla młodych ludzi i historią Evaha pokazuje, które wartości w życiu są najważniejsze. Jednak zbytnie faworyzowanie głównego bohatera troszkę psuło mi atmosferę książki, która jest naprawdę ciekawa – nie wiem, dlaczego ale przypominała mi pierwszy sezon Wikingów i młodego syna Ragnara, którego ojciec uczył jak zostać mężczyzną i dbać o swoją rodzinę. Tutaj ta relacja między synem a ojcem również jest bardzo istotna. Dzięki temu wydźwięk tego, co spada na głównego bohatera jeszcze bardziej kształtuje jego osobowość, ale czekam, by w kolejnych tomach coś poszło nie tak. Czekam, aż Evah zaklnie, zrobi coś złego, lub po prostu się pomyli.

Książeczka nie jest gruba, jednakże jest to początek trylogii, więc tutaj dopiero poznajemy wykreowany świat, który widzimy z perspektywy czternastolatka. Język jest lekki, stabilny, powiedziałabym melodyjny. Nie ma tu ciężkich słów, przydługich opisów, czy sytuacji w których młody czytelnik mógłby się nudzić. Pomysł z Żelaznym Krukiem, który nawiedza wioski i zabija mieszkańców jest bardzo ciekawy, na pewno jest to coś bardzo oryginalnego w powieściach dla młodzieży. To taki element grozy, który rozbudzi nie tylko wyobraźnię, ale także wywołuje dreszczyk emocji. Historia sama w sobie ciekawi, mimo, że jest to powieść droga, w której bohater naprawdę nauczy się wielu rzeczy, spotka wielu ludzi, a przede wszystkim pozna sam siebie. W wieku czternastu lat nie jest łatwe wejrzeć w głąb siebie i wiedzieć, czego się chce. Evah jest więc uosobieniem wszystkiego, czym młody człowiek powinien się kierować.

Mogę z czystym sumieniem polecić po nową historię od Rafała Dębskiego, który tym razem próbuje zaciekawić młodszego czytelnika. Myślę, że jest to początek naprawdę dobrej historii, która pozostawi po sobie ślad w sercach czytelników. Nawet, jeżeli jesteście starymi wyjadaczami fantastyki, to myślę, że Żelazny Kruk spokojnie Was zaciekawi, a na pewno sprawi, że wrócicie myślami do czytelniczych, młodzieńczych lat.


recenzja pochodzi z bloga:
www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

Evah jest czternastoletnim chłopcem, który wraz ze swoją rodziną mieszka w niewielkiej wiosce. Pomaga ojcu, dopiero uczy się jak zostać mężczyzną. Pewnej nocy nad wioską pojawia się tytułowy Żelazny Kruk, potwór siejący spustoszenie. Jego atak zabiera Evahowi rodzinę. Chłopiec jednak nie poddaje się, postanawia, że wyruszy na poszukiwanie potwora, by pomścić swoją rodzinę....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Trylogia Silos to bardzo porządne wielowątkowe si-fi. Mamy tutaj klasyczne elementy budujące powieść z gatunku dystopijnego: niedaleka przyszłość, władza totalitarna, poruszanie się i życie według określonego systemu, świat po wielkiej wojnie, zniszczenia, brak możliwości funkcjonowania w normalnym środowisku i oczywiście wielka panika, jeśli jakaś jednostka postanowi się wyjść poza schemat. Mówiąc historia wielowątkowa mam na myśli nie tylko zagrania polityczne, świat po apokalipsie i podporządkowanie się systemowi, ale także znajdziemy tu silne więzi między postaciami, miłość, przyjaźń, tajemnice, a także intrygę, która sięga nawet kilkadziesiąt lat wstecz.

fragment recenzji pochodzi z bloga: www.miastoatramentowychslow.blogspot.com

Trylogia Silos to bardzo porządne wielowątkowe si-fi. Mamy tutaj klasyczne elementy budujące powieść z gatunku dystopijnego: niedaleka przyszłość, władza totalitarna, poruszanie się i życie według określonego systemu, świat po wielkiej wojnie, zniszczenia, brak możliwości funkcjonowania w normalnym środowisku i oczywiście wielka panika, jeśli jakaś jednostka postanowi się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Mieszkańcy Scardale są wstrząśnięci, kiedy Alison Carter znika 11 grudnia 1963 roku. Zgłoszenie o jej zaginięciu dostaje George Bennet, bardzo zaangażowany w swoją pracę glina – natychmiast wyrusza do wioski, by rozpocząć śledztwo. Mieszkańcy są wstrząśnięci a chłodna zimowa aura wcale nie pomaga w śledztwu. Nikt nie wierzy w jej ucieczkę, wielu ochotników pomaga przeszukać lasy i wrzosowiska. Alison Carter zniknęła i minie wiele, wiele lat, nim Bennet dowie się, co tak naprawdę się tam stało.

Fani kryminałów z pewnością powinni sięgnąć po ten tytuł. Dlaczego? A no dlatego, że w tej historii nic nie jest oczywiste. Możemy się domyślać, ale tak naprawdę nigdy nie rozwiążemy całej zagadki zaginięcia trzynastoletniej Alison Carter. Powinniście przeczytać tę książkę, jeśli lubicie mroczne i chłodne opowieści, pełne tajemnic i zagadek. Wejdź do świata Scardale, a zostaniesz do niego na zawsze wciągnięty. Realizm całej historii to najmocniejszy punkt Val McDermid, nawet jeśli nie ma tu rozlewu krwi.

fragment recenzji pochodzi z mojego bloga:
http://miastoatramentowychslow.blogspot.com/2018/07/val-mcdermid-miejsce-egzekucji.html

Mieszkańcy Scardale są wstrząśnięci, kiedy Alison Carter znika 11 grudnia 1963 roku. Zgłoszenie o jej zaginięciu dostaje George Bennet, bardzo zaangażowany w swoją pracę glina – natychmiast wyrusza do wioski, by rozpocząć śledztwo. Mieszkańcy są wstrząśnięci a chłodna zimowa aura wcale nie pomaga w śledztwu. Nikt nie wierzy w jej ucieczkę, wielu ochotników pomaga przeszukać...

więcej Pokaż mimo to