Oficjalne recenzje użytkownika

Więcej recenzji
Okładka książki Miłość Paulina Jurga
Ocena 9,1
Recenzja Miłość jest kobietą. Nadzieja jest kobietą. Siła jest kobietą

Wiatr dmący w żagle, zapach soli, prażące słońce i smak grogu… Odpowiedzialność za ludzkie żywota tobie powierzone, nadzieja, która nie pozwala się poddać, i… miłość w jej przeróżnych odsłonach. Kto raz poczuł sól we krwi, ten tak łatwo tej serii nie zapomni.

Finałowy tom „Czarnych...

Avatar
corkaksiegarza Czytaj więcej
Okładka książki Naila z Latającej Doliny Maja Haber
Ocena 7,7
Recenzja Tropem utraconej tożsamości

Jeśli miałabym wskazać jedną książkę, po której nie spodziewałam się zbyt wiele, bo wydawało mi się, że będzie to prosta historia, a zamiast tego otrzymałam tygodnie rozterek i ciągłe powracanie myślami do wydarzeń w niej zawartych – z pewnością byłaby to ta pozycja.

To druga książka w...

Avatar
corkaksiegarza Czytaj więcej

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Jedyne co miałam w głowie po tej lekturze to: Ja chcę jeszcze raaaaaaz! 🤩🙆‍♀️

I dosłownie przekładając ostatnią stronę od razu wróciłam na początek, by przejrzeć ją od nowa. Ile tu cudownych cytatów, ile sarkazmu, słownych potyczek i humoru! Jestem urzeczona 🥰

To było moje pierwsze spotkanie z piórem autorki, ale zdecydowanie niepierwsze podejście do romantasy. Osobiście uważam, że od fantasy pełnego zawiłych uczuć, lepsza jest jedynie fantastyka zewsząd ociekająca posoką. Niestraszne mi ani smuty, ani trup ścielący się gęsto – w jakiś pokrętny sposób obie opcje wydają mi się całkiem pociągające.

Wyobraźcie więc sobie mój uśmiech, gdy akcja zaczęła się od m0rderstwa, a chwilę później poznaliśmy natrętnego wampira, który postanowił przewrócić życie naszej bohaterki do góry nogami 😎

Mimo że motyw aranżowanego małżeństwa może wydawać się nieco oklepany, to wciąż niezmiennie jeden z moich ulubionych zabiegów – zwiastuje słowne utarczki i skomplikowane relacje. A jeśli dodamy do tego pyskatą bohaterkę czarownicę z konkretnym planem na życie, który w jednej chwili sypie się jak domek z kart, mrocznego amanta wampira z niejasną motywacją, tonę sarkazmu i nadciągające niebezpieczeństwo – otrzymujemy mieszankę wybuchową.

W tej pozycji wszystko grało – relacje bohaterów, między którymi iskrzy nie tylko pożądanie, ich powoli ujawniane motywacje, umiejętnie używany ostry język, ciekawie prowadzona narracja, intrygujące zwroty akcji... Wszystko ❤️‍🔥

Podbiła moje serduszko już po kilku stronach i z każdym kolejnym rozdziałem pochłaniała jeszcze bardziej. Z utęsknieniem będę wyglądać kontynuacji, tym bardziej, że obiło mi się o uszy, że w kolejnych tomach na tapet pójdą losy reszty rodzeństwa Carmody. Nie mogę się doczekać!

Jeśli szukacie nieprzeciętnego urban fantasy, pełnego sarkazmu, akcji i emocji, z wiedźmami, wampirami i zagadką do rozwikłania – dobrze trafiliście. Ten tytuł jest genialny! A do tego zabójczo wydany – intensywne barwione brzegi, wzór nawiązujący do mocy bohaterki i bardzo przyjemna jak na takie rarytasy cena. To aktualnie jedna z piękniejszych książek w mojej biblioteczce, która z automatu trafia na półkę ulubionych. Totalnie polecam! 🥰

Jedyne co miałam w głowie po tej lekturze to: Ja chcę jeszcze raaaaaaz! 🤩🙆‍♀️

I dosłownie przekładając ostatnią stronę od razu wróciłam na początek, by przejrzeć ją od nowa. Ile tu cudownych cytatów, ile sarkazmu, słownych potyczek i humoru! Jestem urzeczona 🥰

To było moje pierwsze spotkanie z piórem autorki, ale zdecydowanie niepierwsze podejście do romantasy. Osobiście...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Unpopular opinion: Nie lubię elfów.
A właściwie nie lubiłam, bo ostatnio zaczynam zmieniać o nich zdanie. Skąd czas przeszły? Bo po prostu nie idzie nie zakochać się w świecie wykreowanym przez Justynę Komudę i jej bohaterach. Ale może od początku.

Wierzycie w przeznaczenie? W jakiś magiczny plan, zakładający, że czeka tam na nas coś ważnego do zrobienia, jakiś większy cel? Apopi raczej nie zaprzątała sobie tym głowy, a już z pewnością nie spodziewała się, że jej przeznaczeniem jest śmierć z rąk podejrzanego klienta baru. Ale to nie miał być bynajmniej koniec jej problemów...

Dziewczyna bowiem nie umiera, a budzi się w dziwnej, zupełnie nieznanej jej, rządzonej przez elfy krainie – równie pięknej, co brutalnej, pełnej zarówno cudów, jak i podziałów. Człowiek może być tam co najwyżej sługą, jednak ku niezadowoleniu wszystkich wokół, naszej bohaterce przypadł (wątpliwy z jej perspektywy) zaszczyt zostania Hegemonem.

Pod tajemniczym tytułem tej powieści, kryje się równie tajemnicza i niebezpieczna funkcja. Niedostępna dla ludzi, więc aby jakoś wykaraskać się z kłopotów, w które została wmanewrowana, musi być jak najmniej ludzka i jak najbardziej elfia, co wcale jej nie leży, bo Apopi ceni swoje człowieczeństwo, temperament i wrażliwość. Swoje niezadowolenie okazuje na każdym kroku, co obfituje w kąśliwe uwagi i niezręczne zachowania, które sprawiają czytelnikom niezłą frajdę.

Co tu dużo mówić – uwielbiam główną bohaterkę już od pierwszych stron, a właściwie wysłuchanych w audiobooku zdań. Jej zadziorność, marudzenie i ciągłe przeklinanie, to że nie stara się wpasować w świat, w którym wcale nie chciała się znaleźć i choćby nie wiem co, nie chce się ugiąć do cudzej woli. Jednak to mądra dziewczyna, która wie, że musi powściągnąć swój upór i zacząć grac w grę, w którą została wciągnięta. Nie będzie miała też oporów, by skorzystać ze wszystkich dostępnych kart.

Podstępy, intrygi, przymierza i wiele, wiele nauki na nowej życiowej drodze – to wszystko zaskakuje nie tylko bohaterkę, ale i czytelnika. A w momencie, gdy wjeżdżają fake dating i przygotowania do balu, książka staje się wręcz nieodkładalna. Słuchajcie, to co się w tej książce odwala, to jest po prostu bajka! Miałam nie lada problem, aby niczego Wam tu nie zaspojlerować, bo akcja gna jak szalona, a każdy rozdział trzyma w napięciu. Ale zdarzają się też sceny, na których wprost parskałam śmiechem na ulicy, albo czerwieniłam się w tramwaju. Dużą zasługę przypisuję tu bardzo wczutej w rolę lektorce. To, jak świetnie Małgorzata Kozłowska ożywiła historię Justyny zasługuje na niemałą pochwałę. Wyszło niezwykle naturalne i równocześnie porywająco.

Z przyjemnością dałam się im oderwać od rzeczywistości i żałuję, że ta wspólna podróż trwała tak krótko. W ten świat bardzo szybko się wsiąka i bardzo trudno jest o nim zapomnieć. Las Północny pochłonął mnie i zachwycił panującymi w nim obyczajami, kulturą i wielobarwnością - wszystko zostało dokładnie przemyślane i wystarczająco rozbudowane, a wspomniane sąsiadujące krainy brzmią na równie interesujące. Równocześnie chciałabym się tam znaleźć i nie chciała, więc cieszę się, że mogłam skorzystać z tych przeżyć z perspektywy Apopi.

Audiobook dostępny jest na Legimi, e-book również i szalenie Was zachęcam do przeczytania tej historii. To polska fantastyka, którą totalnie trzeba poznać! Ostrzegam jednak, że czytanie tej książki grozi niepohamowaną chęcią sięgnięcia po kolejny tom, bo kończy się tak niespodziewanie, że aż dwa razu musiałam się upewniać, czy nie przegapiłam jakiegoś zagubionego rozdziału. Naprawdę nie wierzyłam ze to już koniec. Bo tak naprawdę to nie ja skończyłam z książką, a książka ze mną.

Unpopular opinion: Nie lubię elfów.
A właściwie nie lubiłam, bo ostatnio zaczynam zmieniać o nich zdanie. Skąd czas przeszły? Bo po prostu nie idzie nie zakochać się w świecie wykreowanym przez Justynę Komudę i jej bohaterach. Ale może od początku.

Wierzycie w przeznaczenie? W jakiś magiczny plan, zakładający, że czeka tam na nas coś ważnego do zrobienia, jakiś większy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Nie oceniaj książki po okładce”, mawiają. Niech pierwszy rzuci kamień ten, kto choć raz tego nie zrobił! Jestem okładkową sroką, nie będę ukrywać, dlatego bardzo się cieszę, że większość wybieranych przeze mnie książek nie odbiega w zachwytach swoim wnętrzem od oprawy. A jeśli dorzuci się do tego jeszcze bajeczne wklejki wewnątrz okładki i zdobienia na początkach rozdziałów... 🥹 Powiedzcie, jak tu nie ulec pokusie, gdy Nowe Strony wciąż wydają takie cudeńka? 🤩

„Świt Onyksu” nie urzekł mnie od razu, miałam wiele obaw przed wkroczeniem do tego ogarniętego wojną świata i poznaniem totalnie zwyczajnej bohaterki z jakiejś zabitej dechami dziury, której talentem jest leczenie ludzi. Bałam się, że nie poczuję tego klimatu, dlatego w pierwszej kolejności sięgnęłam po audiobooka. I to był mój błąd... 🙆‍♀️😅

Przeleciałam przez niego w zawrotnym tempie! 🔥 A potem i tak sięgnęłam po wersję papierową dla ulubionych fragmentów (a mam ich w tej pozycji naprawdę sporo) i znów pochłonęłam ją dosłownie na raz! A teraz umieram w oczekiwaniu na kontynuację i katuję się powracaniem do ulubionych scen 🫠

Realia wojenne, w które jesteśmy brutalnie wrzuceni, a których tak się początkowo obawiałam, przedstawione zostały z perspektywy zwykłej, prostej dziewczyny, która nie wie zbyt wiele o polityce, własnym kraju i tym, co się dzieje za jego granicami. A wierzcie mi, w tym konflikcie nie wszystko jest takie, jakie się z początku wydaje... Arwena zostaje porwana przez wrogie wojsko i trafia do niewoli, co początkowo jest dość traumatycznym przeżyciem zarówno dla niej, jak i dla czytelnika, ale szybko okazuje się, że to wcale nie tak straszny los, jak można było zakładać 🤫

I wtedy do akcji wkracza ON...! Współwięzień, a potem także i wspólnik w działaniach, irytujący i intrygujący. I na tym poprzestanę, aby nie zdradzić Wam jednego z licznych plot twistów tej historii. Jeśli lubicie slow burn, ostry język, motyw grumpy and sunshine, a dodatkowo chcecie być trochę sponiewierani przez przemoc i prawdziwy konflikt zbrojny... Koniecznie sięgnijcie po „Świt Onyksu”! 🥰

Ta książka jest intensywna i wciągająca, prosta i znajoma, a równocześnie świeża i bardzo kusząca, co oczywiście ma swoje plusy i minusy. Jeśli nastawiacie się na lekturę pełną akcji i mocnych wrażeń – nada się jak najbardziej. Jeśli jednak szukacie czegoś zupełnie odkrywczego – może się Wam wydać trochę schematyczna... Mi jednak ani trochę nie przeszkadzało to w cieszeniu się tą lekturą. Powiem więcej – wyczekiwanych znajomych momentów i motywów, które wpasowały się w nią jak ulał, i które sprawiały, że znów piszczałam jak nastolatka, było tu naprawdę dużo! 🔥

To historia o uczeniu się świata z innej perspektywy niż nasza, o poświęceniu, przetrwaniu, poznaniu wroga i przedefiniowaniu całej swojej postawy. O powolnym rozwijaniu wiary we własną siłę i wartość, i o rozkwitaniu w na pozór niesprzyjających nam okolicznościach, ale za sprawą odpowiednich ludzi. Pośród gnającej akcji i rosnącego napięcia, pada tu wiele naprawdę pięknych cytatów, które każdy chciałby, a na pewno powinien kiedyś usłyszeć 🥹

Co warto podkreślić, chyba najbardziej urzekły mnie opisy o zabarwieniu erotycznym. Są pisane bardzo poruszającym językiem. A po tylu przeczytanych w życiu erotykach, już mało co mnie w książkach rusza. Nawet, gdy de facto do niczego nie dochodzi, czytelnik pozostaje rozgrzany do czerwoności i aż skręca się w oczekiwaniu na konkretniejszy kawałek sceny. Po prostu uwielbiam to, co ta pozycja ze mną robi! 🔥🫠😈
.
Jestem totalnie kupiona. Piękne wydanie, świetne wnętrze. Potrzebuję więcej na już! 🙏🙆‍♀️🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥

„Nie oceniaj książki po okładce”, mawiają. Niech pierwszy rzuci kamień ten, kto choć raz tego nie zrobił! Jestem okładkową sroką, nie będę ukrywać, dlatego bardzo się cieszę, że większość wybieranych przeze mnie książek nie odbiega w zachwytach swoim wnętrzem od oprawy. A jeśli dorzuci się do tego jeszcze bajeczne wklejki wewnątrz okładki i zdobienia na początkach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Podobno wystarczy pięć jagód belladonny, żeby zabić człowieka”. Mi wystarczyło niespełna 20 stron, by dać się skusić tej historii. A może nawet uwieść. I to samej śmierci. A właściwie samemu śmierci, bo przybrał tu nad wyraz męską formę 💀🔥

Postać mrocznego żniwiarza fascynowała ludzkość od zarania dziejów. Powstawały liczne wiersze i poematy na jego temat, nie dziwi więc fakt, że powstał również romans. Zresztą, pewnie nie pierwszy w historii. Jednak tutaj Śmierć przybrał o wiele bardziej fizyczną formę, co na szczęście wcale nie odarło go z jego tajemniczości i nieuchwytności 🤫

I to chyba największy atut tej historii. Romans ze śmiercią brzmi mrocznie, acz kusząco, sami przyznajcie 😈 Choć nie ma go w niej tyle, ile bym chciała. Ta książka to połączenie „Bridgertonów” z Timem Burtonem. Jak dla mnie miejscami za dużo było tu jednak tego pierwszego. Za to upiornego klimatu i samego Śmierci wypatrywałam z utęsknieniem i rozkoszowałam się każdą poświęconą mu chwilą, nie wiedząc, kiedy i czy jeszcze nadejdzie 🥰

„Belladonna” opowiada historię Signy Farrow – samotnej i niezbyt szczęśliwej dziewczyny, za którą od lat krok w krok podąża widmo śmierci (i to dosłownie!). Osierocona we wczesnym dzieciństwie, przekazywana jak niechciany, ale wiele warty przedmiot pomiędzy kolejnymi, odległymi członkami rodzinny, dla których liczy się tylko majątek, który odziedziczy...

Wszyscy jej opiekunowie dość szybko znikają z jej życia, w taki lub inny sposób kończąc własne. Wokół naszej bohaterki zaczynają krążyć plotki, jakoby była naznaczona jakąś klątwą i ściągała śmierć gdziekolwiek się pojawi. I choć nie są to dalekie od prawdy domysły, mogą stanąć na drodze jej marzeniu o zabłyśnięciu w zamożnym towarzystwie 💔

Kolejna rodzina, do której trafia, mierzy się już z własną tragedią. Żałoba po zmarłej pani domu jeszcze nie ustała, a Śmierć czyha już na kolejnych Hawthorne'ów. Czy Signie uda się zapobiec następnej tragedii? Czy duchy zamieszkujące tę starą posiadłość naprowadzą ją na trop truciciela? Co z tym wszystkim ma wspólnego Śmierć i czy naprawdę jest tak zły, za jakiego wszyscy go uważają? 🤔🙆‍♀️

Ciekawy sposób narracji, z perspektywy wszechwiedzącego narratora, który początkowo zdradza nam jedynie urywki historii, sprawiał, że przerwanie lektury po jednym rozdziale zdawało się wręcz niemożliwe. Do czasu, bo niestety miejscami akcja wlokła się przez to niemiłosiernie, a rozterki sercowe bohaterki i rozmyślania oparte o „Poradnik urody i etykiety dla dam”, w obliczu nadciągającej tragedii, której nasza bohaterka mogłaby zapobiec, były trochę nie na miejscu 😮‍💨

Jak typowa nastolatka w powieściach zdawała się zapominać o najważniejszym, rozpraszając siebie i nas pobocznymi wątkami. Mimo to, przyznaję, większość plot twistów mnie zaskoczyła, a nie było to łatwe zadanie 🤯 Znajdziecie w niej też pewnego ducha, z którym utożsami się każda książkara, a jeśli wytrwacie odpowiednio długo, doczekacie się naprawdę spicy interakcji ze Śmiercią (choć i tak jest mi ich mało! 😈).

Nietrudno mi zrozumieć, czemu ta pozycja może się aż tak podobać. Rozumiem też niestety, dlaczego wzbudza też inne skrajne emocje, bo takie wywołała właśnie u mnie. Jest bardzo „nierówna” jeśli chodzi o akcję. Po zachwycających pierwszych rozdziałach, prawie wpędziła mnie w zastój czytelniczy. Na szczęście tylko prawie, a sama końcówka zdecydowanie nadrobiła złe wrażenia i rozbudziła we mnie nieskrywaną ciekawość dalszych losów bohaterów. I samego Losu, którego mam nadzieję poznamy bliżej w kolejnych tomach 😍
[Współpraca Wydawnictwo Uroboros]

„Podobno wystarczy pięć jagód belladonny, żeby zabić człowieka”. Mi wystarczyło niespełna 20 stron, by dać się skusić tej historii. A może nawet uwieść. I to samej śmierci. A właściwie samemu śmierci, bo przybrał tu nad wyraz męską formę 💀🔥

Postać mrocznego żniwiarza fascynowała ludzkość od zarania dziejów. Powstawały liczne wiersze i poematy na jego temat, nie dziwi więc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ta książka to niezły rollercoaster. Jesteśmy wrzuceni w sam środek akcji. A właściwie kradzieży luksusowego samochodu, która to ma otworzyć naszemu bohaterowi drogę do wolności i lepszej przyszłości. I otworzy. Tylko w zupełnie inny sposób, niż się tego spodziewał.
Łatwa robota niespodziewanie przeradza się w obławę i strzelaninę. Wszystko idzie nie tak, jak powinno i robi się naprawdę niebezpiecznie... Nicka z opresji ratuje Ruda. Nie robi tego jednak bezinteresownie – chce go zwerbować do Międzynarodowej Agencji Ochrony Sieci. Stowarzyszenia, które zajmuje się poszukiwaniem i ochroną ludzi takich jak on, Utalentowanych.
Chłopak ma sporo do przetrawienia, a my razem z nim. Przy starym życiu tak naprawdę nic go nie trzyma, a nowe... daje nieoczekiwane możliwości. O ile będzie gotów dostosować się do panujących w Agencji zasad i przejdzie szkolenie razem z czwórką innych adeptów. Czeka go sporo wyzwań, dyscypliny i wyrzeczeń, ale postanawia spróbować aby mieć możliwość zbliżenia się do rudowłosej agentki.
Dzięki różnym perspektywom i wszechwiedzącemu narratorowi możemy poznać myśli i uczucia wielu bohaterów, przez co mamy naprawdę szeroki obraz na całą akcję. A akcji jest tu naprawdę wiele! Tę książkę zaskakująco trudno jest odłożyć, a wszelkie próby przerwania lektury kończą się nieustannym myśleniem o wyzwaniach i zagrożeniach jakie czekają na bohaterów.
Każda z postaci wyszła nad wymiar naturalnie, autentycznie i ludzko. Popełniają błędy i często nie radzą sobie z nowymi doświadczeniami, czy to jako adepci, czy to na płaszczyźnie czysto emocjonalnej. To nie są perfekcyjni i niezniszczalni superbohaterowie, o czym autorka przypomina nam co krok.
Jednak oprócz akcji i nieustannych zagrożeń, znajdziecie w tej pozycji również sporą dawkę dobrego humoru. I mówię to z całą świadomością „żarcików” padających zazwyczaj w młodzieżówkach. Tu wyszło to naprawdę dobrze, wiele razy parskałam w głos śmiechem, zupełnie bez zażenowania. Cięty język bohaterów i ich słowne przepychanki przywodziły mi na myśl „Dary Anioła”.
Podobnie jak w tej serii, w „Sieci” znajdziecie też wiele rozterek moralnych oraz wartych zapamiętania, mądrych i głębokich przemyśleń. Zostawiam Was z jedną, która najmocniej zapadła mi w pamięć: „Większość ludzi, którzy z pozoru są stale weseli i radośni, coś ukrywają. Bezproblemowość to tylko maska, a nikt nie nosi maski dla przyjemności”.
Jeśli miałabym polecić młodemu czytelnikowi dobry polski akcyjniak – zdecydowanie postawiłabym na tę pozycję. Bez problemu zrozumie się z nastoletnimi, porywczymi i nieco zagubionymi bohaterami, a do tego zatraci w akcji na długie godziny.
Ten grubasek to prawdziwa jazda bez trzymanki. I wiecie co? Choć już nieco starsza od bohaterów, z przyjemnością wybrałabym się na tę wyprawę jeszcze raz. Ale najpierw muszę poznać drugi tom! Tym bardziej, że w oko wpadła mi już informacja o nadchodzącym finale serii

Ta książka to niezły rollercoaster. Jesteśmy wrzuceni w sam środek akcji. A właściwie kradzieży luksusowego samochodu, która to ma otworzyć naszemu bohaterowi drogę do wolności i lepszej przyszłości. I otworzy. Tylko w zupełnie inny sposób, niż się tego spodziewał.
Łatwa robota niespodziewanie przeradza się w obławę i strzelaninę. Wszystko idzie nie tak, jak powinno i robi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Słyszeliście o klątwie drugiego tomu? Mieliście z nią do czynienia? Dla niewtajemniczonych – to spadek jakości drugiego tomu względem pierwszego, jedno wielkie rozczarowanie i przewidywalność.
Kilkukrotnie zdarzyło mi się z nią zetknąć, dlatego bardzo cieszy mnie fakt, że w wypadku tej serii mogę powiedzieć stanowcze: NIE TYM RAZEM! Oficjalnie, tom drugi niczym nie odbiega od początku historii, co więcej – w ogóle nie odczułam, że na chwilę opuściłam ten świat i wracam do niego po małej przerwie.
Nick, co prawda, nie zdał testu z finału pierwszego tomu, ale zakasał rękawy i jako jeden z nielicznych adeptów jest dopuszczany do udziału w niektórych misjach Agencji. Jednak zdecydowanie mu to nie wystarcza. Z jednej strony wie, że jest dobry, najlepszy, ale dalej próbuje się wykazać, udowodnić sobie i całemu światu, ile jest wart. Niestety nie uczy się na swoich błędach, a osiągnięcie pierwotnego celu przysłoniło mu inne, ważne w życiu kwestie...
Gina też nie ma lekko – jej relacje z Nickiem i Alexem stają się coraz bardziej skomplikowane, a do tego dręczą ją koszmary i nieprzyjemne wspomnienia związane z tajemniczym Projektem Zero. Tymczasem oddziały Agencji topnieją z dnia na dzień, dziesiątkowane przez fanatyków Nowej Ery, na świecie zaczyna dochodzić do coraz częstszych anomalii pogodowych, a nasi bohaterowie będą musieli zmierzyć się z wrogiem, z jakim jeszcze nie mieli do czynienia...
Już w poprzedniej recenzji pisałam, że nie sądziłam, że pozycja kierowana do młodzieży aż tak mnie pochłonie i wywoła tyle emocji. Jednak myślałam, że po rewelacjach z pierwszego tomu, nic mnie już nie zaskoczy. Wierzcie mi, byłam w błędzie. To co przyszykowała dla nas Agata Lasocka-Myszor zapowiada naprawdę mocny finałowy trzeci tom.
„Sieć. Czas agentów” jak na dobrą młodzieżówkę przystało kładzie nacisk na uniwersalne wartości i kieruje swoich czytelników poprzez gąszcz międzyludzkich relacji i trudnych wyborów, jakie stają przez bohaterami. To historia o byciu innym i akceptacji tego stanu, o przyjaźni i idącej za nią lojalności. O tym, że nasze postrzeganie świata i nas samych nie zawsze jest tym jedynym i najlepszym, i że w pogoni za własnymi marzeniami nie powinniśmy zapominać o tych, dzięki którym w ogóle możemy po nie sięgać.
Gdybym miała podsumować ją jednym zdaniem, brzmiałoby ono: Nastoletnie rozterki kontra rozpadający się świat. I nie zrozumcie mnie źle – obie kwestie są tu naprawdę dobrze poprowadzone, wręcz porywające, a mnożące się tajemnice i niebezpieczeństwa sprawiają, że mimo jej objętości, naprawdę trudno ją odłożyć. Jedyne czego trochę mi brakowało to humor, który tak doceniłam w pierwszym tomie – odniosłam wrażenie, że trochę zszedł na dalszy plan wobec rozterek miłosnych bohaterów i całej tej szalonej akcji, wskutek czego było go trochę mniej. Liczę, że w finale czeka mnie więcej potyczek słownych między bohaterami i już zacieram rączki, w oczekiwaniu na premierę, bo to co się w tej części zadziało wykracza poza wszelkie pojęcie!

Słyszeliście o klątwie drugiego tomu? Mieliście z nią do czynienia? Dla niewtajemniczonych – to spadek jakości drugiego tomu względem pierwszego, jedno wielkie rozczarowanie i przewidywalność.
Kilkukrotnie zdarzyło mi się z nią zetknąć, dlatego bardzo cieszy mnie fakt, że w wypadku tej serii mogę powiedzieć stanowcze: NIE TYM RAZEM! Oficjalnie, tom drugi niczym nie odbiega...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Klątwa kani” mignęła mi w zapowiedziach, ale jakoś niespecjalnie zachęciła mnie swoim opisem. A jednak, pochłonęłam ją w dwa dni, dostarczyła mi świetnej rozrywki i jeszcze długo potem zajmowała moje myśli. Co więcej, wybrałam ją na prezent dla bliskiej mi osoby ze starszego pokolenia. Jak sobie pomyślę, że mogłam pominąć tę historię w gąszczu innych nowości, aż robi mi się smutno...

Do tej pory Hel kojarzył mi się jedynie ze słynnym autobusem linii 666. Po tej lekturze – nieodwołalnie z legendą o drugim, zatopionym Helu, tajemniczym ptaku którego klątwa dotyka ludzi z bursztynowymi oczami, podróżami w czasie i... piratami!

Choć przeważnie unikam książek, których akcja dzieje się w przeszłości, tutaj bez problemu dałam się wciągnąć w wir wydarzeń. A to głównie przez postać głównej bohaterki, ambitnej influencerki, z którą naprawdę nietrudno jest się utożsamić. Wyróżnia ją jednak jeden ważny szczegół – Gina jeździ na wózku. Straciła władzę w nogach podczas tragicznego wypadku, w którym życie straciła jej matka.

Dlatego unika Helu jak diabeł święconej wody. A przynajmniej stara się unikać, ale nie da się wiecznie uciekać od złych wspomnień. Po namowach przyjaciół postanawia wziąć udział w wycieczce łodzią, która kończy się dość niespodziewanym atakiem dzikiego ptaka i kąpielą w Bałtyku.

Wyobraźcie więc sobie jej zdziwienie, gdy wynurza się z wody w zupełnie innym miejscu i czasie. W okolicy nigdzie nie widać łódki jej przyjaciół, a uprzejmy jegomość informuje ją ze wylądowała w roku 1397. Co więcej – może znów chodzić! Wszystko brzmi jak dziwny i nierealny sen, który bardzo szybko okazuje się nową rzeczywistością, z jaką przyjdzie się mierzyć naszej bohaterce. Czy poradzi sobie w tych niebezpiecznych czasach? Czy pozwoli sobie ulec uczuciom do nieznanego pirata? Czy rozgryzie klątwę kani?

To lektura trzymająca w napięciu, a równocześnie przynosząca sporo słodyczy w postaci Witalijskiego pirata, któremu naprawdę łatwo oddać swoje serce. Każdy rozdział rozpoczyna wspomnienie związane z matką bohaterki – jedne miłe, inne przykre, ale każde niezwykle cenne, o czym dowiadujemy się z biegiem stron. Jej naciski na znajomość kultury, języka i historii regionu szybko nabierają zupełnie nowego znaczenia i pozwalają Ginie, a wraz z nią i nam, odnaleźć się w dawnych realiach.

Choć nie jest to wcale proste i Gina przez swoje lekkomyślne czyny wciąż pakuje się w coraz to nowe kłopoty. Przyznaję – serce zamierało mi w piersi, gdy uświadamiałam sobie jakie mogą być ich konsekwencje w tych niesprzyjających kobietom czasach, gdzie bojaźń boża stawała na równi z wierzeniami w morzyce, szalińca i morzkulce, a posądzenie o czary i służbę demonom mogło mieć bardzo przykre skutki.

Jeśli szukacie książki pełnej napięcia i tajemnic, z nutką romantyzmu, ale bez gorszących scen, ukazującej nieznane oblicze popularnej nadmorskiej miejscowości, próbującej pogodzić współczesność ze średniowiecznymi realiami, ze szczerą bohaterką, która mogłaby być każdym z nas i akcją porywająca jak Bałtyckie prądy – koniecznie sięgnijcie po „Klątwę kani”. Podróże w czasie, słowiańskie legendy i piraci – mi więcej do szczęścia nie trzeba, jestem totalnie i nieodwołalnie kupiona i z utęsknieniem będę wypatrywać kontynuacji tej historii!

„Klątwa kani” mignęła mi w zapowiedziach, ale jakoś niespecjalnie zachęciła mnie swoim opisem. A jednak, pochłonęłam ją w dwa dni, dostarczyła mi świetnej rozrywki i jeszcze długo potem zajmowała moje myśli. Co więcej, wybrałam ją na prezent dla bliskiej mi osoby ze starszego pokolenia. Jak sobie pomyślę, że mogłam pominąć tę historię w gąszczu innych nowości, aż robi mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Natia wsłuchiwała się w melodyjne takty, by uchwycić historię zawartą między nutami. Opowieść o księciu zamkniętym w starym zamczysku, o kamiennej wiedźmie, ukrytej w zapomnianym borze, o drobnej Lilibell, dogorywającej w przepastnym łożu i wreszcie zacnym guwernerze, jedynym, który potrafił zapanować nad gniewem Bestii. Być może w tej melodii było również miejsce dla niej – dziewczyny oderwanej od swoich korzeni, która chciała szyć piękne suknie, ale nigdy nie zdołała odmienić swojego losu.”

„Klątwę cierni” miałam okazję czytać jeszcze przed oficjalną premierą, jako propozycję patronatu. Co prawda nie zaiskrzyło między nami wybitnie mocno, ale myślę, że żaden fan retellingów nie powinien przejść obok tej pozycji obojętnie. Debiut Mai Harber to połączenie „Kopciuszka” i „Pięknej i Bestii” z elementami jeszcze kilku klasycznych baśni w świecie nękanym przez skrzydlate potwory i sterowanym przez sabat wiedźm związany z królewskim rodem.

Każdy fan baśni z pewnością doceni jej klimat i dobrze znajome elementy, jednak niejednokrotnie może zostać też zaskoczony nieoczywistym połączeniem tych znanych historii w zupełnie nowym wydaniu. Wszakże Natia, nasza wersja Kopciuszka, zostaje wysłana na bal z tajną misją kradzieży wyjątkowego magicznego sztyletu. Kłopot w tym, że przecież nie dostała zaproszenia, a od powodzenia tej wyprawy zależy spełnienie jej największego marzenia.

Choć czyny naszej bohaterki nie zawsze są właściwe, a często wręcz samolubne, warto podkreślić, że jej niejednoznaczność daje zupełnie inny wydźwięk postaci, na której jest wzorowana i dodaje całej historii pewną dozę niepewności. W końcu nie wiadomo jak potoczy się dalej bajka, skoro ktoś o czystym serduszku, okazuje się mieć więcej ambicji i samozaparcia niż oryginalna historia zakładała, a złoczyńca robi wszystko, by tylko nie zostać całkowicie i niesprawiedliwie zapomnianym.

„Każdego dnia stajesz się wyborami, których dokonujesz”. To jedno zdanie idealnie oddaje sytuację w jakiej znajdują się wszyscy bohaterowie tej powieści. Choć niejednokrotnie wybory te są pokłosiem czynów innych, jednak to do nich należy określenie własnej roli w tej historii – czy staną się kimś ważnym i szanowanym, czy może postanowią zostać czarnym charakterem? Jak te decyzje na nich wpłyną? Jakie będą ich konsekwencje?

„Klątwa cierni” to całkiem udany debiut, jednak jak to debiutom trzeba mu co nieco wybaczyć. Przyznam szczerze, że nie do końca kupił mnie wątek romantyczny, choć niektóre sceny i dialogi na długo zostaną w mojej pamięci. Byłam za to zafascynowana pomysłem na kreację świata i samego przeklętego zamczyska, gdzie w jeden dzień można przeżyć po kolei wszystkie cztery pory roku, ale pęd czasu i wydarzeń wzbudzał we mnie niemałe uczucie niedosytu. Mimo to, losy bohaterów są splecione w naprawdę zaskakujący sposób, a ogrom niesprawiedliwości, jaka spotyka Bestię jest wręcz porażający.

Fani poważnej i skomplikowanej fantastyki mogą nie być do końca ukontentowani, jednak myślę, że ta pozycja świetnie sprawdzi się jako początek przygody z tym gatunkiem, a z pewnością doskonale trafi do fanów wszelkich retellingów, bo baśniowe elementy grają tu naprawdę dużą rolę i skrywają niejedną tajemnicę, która może całkowicie zmienić nasze przywiązanie do klasycznych baśni.

„Natia wsłuchiwała się w melodyjne takty, by uchwycić historię zawartą między nutami. Opowieść o księciu zamkniętym w starym zamczysku, o kamiennej wiedźmie, ukrytej w zapomnianym borze, o drobnej Lilibell, dogorywającej w przepastnym łożu i wreszcie zacnym guwernerze, jedynym, który potrafił zapanować nad gniewem Bestii. Być może w tej melodii było również miejsce dla niej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Od tej lektury minął już sporo ponad tydzień, a ja wciąż wracam myślami, do wszystkiego co wydarzyło się na tych 539 stronach. Świat wykreowany przez autorkę pochłonął mnie bez reszty – równocześnie świeży i dziwnie znajmy, zawładnął na dobre moim umysłem i zmusił go do niewyobrażalnego wysiłku, by choć spróbować przewidzieć, co się zaraz wydarzy. I wiecie co? Poległam! 🙆‍♀️

W każdej zapowiedzi i recenzji widziałam zachwyty nad zwrotami akcji i ich liczbą. Czy były? Były! Nie jestem w stanie ich zliczyć! A ze wszystkich spodziewałam się może z jednego, a i tak nie w pełni. W tej książce każdy rozdział kończyłam z niedowierzaniem lub zapalająca się lampką "o, to będzie ważne!" 🤔

Historia Val, brutalnie zamordowanej księżniczki Ita, która po śmierci powraca do żywych jako mściciel, porywa już od pierwszych stron. Czytelnik dosłownie wsiąka w ten niebezpieczny i skomplikowany świat i razem z główną bohaterką stara się w nim jakoś odnaleźć. Pośród magii, z którą wcześniej nie miała do czynienia, vekonów czekających na wypełnienie i droso, których musi wyeliminować, nasza bohaterka próbuje dowiedzieć się, jak znalazła się w tej zwariowanej sytuacji. Jak doszło do tego, że umarła na swoim balu zaręczynowym? Dlaczego z ręki aż tylu bliskich jej osób? Czym sobie zasłużyła na taki okrutny los? 💔

Początkowo trudno było mi się przyzwyczaić do języka i trzecioosobowej narracji z miejscowym przełamywaniem czwartej ściany. Charakterystyczne dla fantastyki, osobliwe słownictwo i nazwy też nie ułatwiały mi zadania, ale umiejętnie powtarzane w treści, tak by się nie pogubić, okazały się nie takie trudne do zapamiętania. Doceniam zabieg uczenia się tego wszystkiego wraz z główną bohaterką, przez co w rezultacie w ekspresowym tempie dałam się porwać tej przygodzie.

Duży plus również za wydźwięk feministyczny całej książki i subtelne poruszenie problemu nierówności w postrzeganiu płci. Jednak całą robotę robią tu dobrze wykreowane postaci, z których każda musi coś poświęcić i nie daje nam się do końca poznać aż do ostatnich stron, oraz przede wszystkim wyśmienite dialogi. Główna bohaterka to wręcz królowa ciętej riposty. Niejednokrotnie miałam ochotę przerywać czytanie i nagradzać ją oklaskami za refleks i brak zahamowań 😅

To zdecydowanie bohaterka na miarę naszych czasów, badass girl, która z nikim się nie patyczkuje i bez obaw sięga po wszystko, czego pragnie. A jeśli ma przy tym wybić całą wieś, to to też nie problem, a wręcz więcej zabawy! Choć niejednokrotnie jej czyny są moralnie wątpliwe, naprawa się nimi, a my razem z nią. Autorka sprytnie kieruje nas przez jej historię, abyśmy pozbyli się wszelkich skrupułów i łaknęli sprawiedliwości oraz zemsty równie mocno, co Val. Muszę przyznać, że zasada oko za oko, jeszcze nigdy nie przyniosła mi takiej satysfakcji jak przy czytaniu tej pozycji. W końcu, kto by nie chciał, aby złych ludzi dopadła karma w postaci Nybrisa? 😈

„Słoneczny gon” to bardzo udany debiut pełen wyrazistych postaci, tajemnic, które pozostają bez odpowiedzi i akcji, która pędzi jak szalona. Bohaterka z powerem, wrogowie do wyeliminowania i sekrety do odkrycia – jak dla mnie wszystko zagrało tu świetnie, choć czuję się wodzona za nos i pragnę od razu zanurzyć się w drugim tomie. Jestem urzeczona pięknem wydania, zawiłością historii, doskonałymi dialogami i samą główną bohaterką. Val totalnie skradła moje serce swoją skomplikowaną naturą i mam nadzieję, że nie straci pazura w kolejnych tomach. Mam jedynie małe zastrzeżenia co do korekty tekstu i braku kontynuacji tej historii na wczoraj 😉

Na koniec zostawiam Was z moim ulubionym cytatem z tej historii:

„Podobał mu się sposób, w jaki na niego patrzyła. Jak wbijała wzrok w punkty, które szczególnie ją interesowały. Szyję, klatkę piersiową, mięsień barkowy, uda, przedramiona. Wszystkie miejsca, gdzie chciałby poczuć jej usta. Wszystkie miejsca, w których wbicie sztyletu pod odpowiednim kątem skończyłoby się śmiercią. Dwuznaczność tych spojrzeń podniecała go i przerażała jednocześnie” (s 298).

Od tej lektury minął już sporo ponad tydzień, a ja wciąż wracam myślami, do wszystkiego co wydarzyło się na tych 539 stronach. Świat wykreowany przez autorkę pochłonął mnie bez reszty – równocześnie świeży i dziwnie znajmy, zawładnął na dobre moim umysłem i zmusił go do niewyobrażalnego wysiłku, by choć spróbować przewidzieć, co się zaraz wydarzy. I wiecie co? Poległam!...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wybrałam zakładkę i ani razu jej nie użyłam. Myślę, że to najlepiej oddaje moje wrażenia z lektury pierwszego tomu „Lore Olympus”. Komiksu, którym żyje ostatnio cały internet. Którego szalenie byłam ciekawa, a którego cena znacząco mnie odstraszała. W tym miejscu dziękuję @youandyabooks za egzemplarz do recenzji ❤️

Dzieło Rachel Smythe to historia Hadesa i Persefony przeniesiona we współczesne realia. Pierwszy tom to dosłownie wprowadzenie do świata greckich bogów. Choć niewiele się o nim dowiadujemy, poznajemy szczątkowe historie kilku ważnych postaci. Persefona jest nowa na Olimpie – wychowywana w świecie śmiertelników nie bardzo wie, jak się odnaleźć pośród blichtru, blasku i chwały rządzących Olimpem. Z pewnością nie takiego rozwoju wydarzeń spodziewa się, gdy Artemida proponuje jej wspólne wyjście do klubu, jednak to właśnie te zdarzenia (których nigdy nikomu bym nie życzyła) stawiają na jej drodze tajemniczego Hadesa.

Cała akcja jest tak skonstruowana, że dosłownie płynie się z rozdziału na rozdział – wciąż czując niedosyt tego, co będzie dalej. Zainteresowanie, jakie wywołała w sieci jest więc jak najbardziej zrozumiałe. Patrząc na to wydanie od razu widać, że ta historia miała pierwotnie internetowy charakter – kadry mogłyby być nieco większe, bo można odnieść wrażenie, że część strony się jednak marnuje. Albo, jak kto woli – koncentruje się na pojedynczych kadrach kosztem szerokich marginesów.

Można by rzec, że komiksy są o wiele prostsze w odbiorze, niż książki, jednak to nie byłaby do końca prawda. Nie można rozpatrywać ich w tym samym kontekście. Czytając komiks nasz mózg uczy się dostrzegać to, co poza kadrem. Ruch, emocje, wszystko to, co nie zostało uchwycone na pojedynczym obrazie, a odnajdujemy patrząc szerzej lub czytając dialogi i komentarze. To zupełnie inny rodzaj doznań z lektury, który od lat jest dla mnie orzeźwiającym przerywnikiem w nadmiarze książkowych wrażeń.

I właśnie w kontekście książek duże kontrowersje wzbudziła cena polskiego wydania „Lore Olympus” (o 30 zł wyższa niż oryginalnego, przy równoczesnym darmowym dostępie do wersji internetowej). Z oczywistych względów ceny komiksu nie można porównywać do aktualnych cen książek – samo tworzenie takiej historii to godziny pracy nad każdym rysunkiem, ułożeniem kadrów, każdym dymkiem dialogowym. Do tego dochodzi o wiele droższy druk w kolorze, który naturalnie wymaga innego typu papieru – więc do cen czarno-białych mang również nie ma go co porównywać. Jednak pojawiają się obecnie o wiele tańsze wydania komiksów o podobnej objętości, co nie umyka uwadze odbiorców. Nie da się ukryć, że dałoby się to zrobić nieco taniej, ale nietypowy format, grubość papieru i samej twardej oprawy z pewnością wpłynęły na tak wysoką cenę. Że o inflacji nawet nie wspomnę... Jednak myślę, że już te 120 zł zapewne bolałoby mniej.

Jednak wracając do samej fabuły - warto zwrócić uwagę na notkę od autorki na początku. Mamy tu bowiem do czynienia z szeregiem czerwonych flag. Są tu sceny, które najchętniej wyparłabym z pamięci. Budzące wewnętrzny sprzeciw, dyskomfort i które zdecydowanie powinny być opatrzone szerszym komentarzem (zdecydowanie również na okładce), skoro komiks kierowany jest głównie do młodych osób. Jednak zdaję sobie sprawę, że to właśnie na nich opiera się cala akcja i rozwój głównej bohaterki. Trzeba też oddać, że prawie każda próba uprzedmiotowiania kobiet spotykała się z ostrą reakcją bohaterów, co naprawdę doceniam.

„Lore Olympus” to historia o niepewnej, niewinnej i zdecydowanie naiwnej, ale i rozkosznie uroczej dziewczynie w świecie zepsucia, pychy i egoizmu. Dziewczynie, która chce w końcu podejmować własne decyzje – trudne, niekoniecznie właściwe, ale własne. O zagubieniu, niezrozumieniu, samotności wśród tłumu. I w końcu o miłości, która czasem zjawia się w najmniej oczekiwanym miejscu i momencie i której wszystko staje naprzeciw.

Na uwagę zasługuje również charakterystyczna kreska autorki – każda z postaci rysowana jest innym, wyrazistym kolorem, co ma oddawać jej charakter i usposobienie. Kadry miejscami przypominają obrazy rysowane akwarelą. Niezbyt bogate w szczegóły tło jednak schodzi na dalszy plan przy wyrazistych konturach postaci. Jest pięknie narysowana, trudno się z tym nie zgodzić, a do tego intrygująca i pochłaniająca. Ale mimo objętości 384 stron - krótka. Albo to znak, że potrzebuję więcej. Zdecydowanie będę wypatrywać kolejnego tomu, bo po tym wstępie i urwaniu akcji w takim momencie czuję straszny niedosyt 🙆‍♀️

Wybrałam zakładkę i ani razu jej nie użyłam. Myślę, że to najlepiej oddaje moje wrażenia z lektury pierwszego tomu „Lore Olympus”. Komiksu, którym żyje ostatnio cały internet. Którego szalenie byłam ciekawa, a którego cena znacząco mnie odstraszała. W tym miejscu dziękuję @youandyabooks za egzemplarz do recenzji ❤️

Dzieło Rachel Smythe to historia Hadesa i Persefony...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Mieliście kiedyś tak, że zakończenie książki, oprócz wyczekiwanych zdarzeń, przyniosło ze sobą jeszcze więcej nurtujących pytań? Że nie mogliście zasnąć, bo w głowie wciąż kotłowały Wam się brutalne sceny i nierozwikłane tajemnice, które nie wiedzieliście, że zapragniecie odkryć? Ja tak mam w tej chwili po przeczytaniu książki Katarzyny Wycisk 🙆‍♀️

Nie wiem, jak mam Wam opowiedzieć o tej książce, żeby niczego nie zdradzić. Albo przynajmniej nie zdradzić zbyt wiele. Powiem tak: w „Krwi Nowych Bogów” każde, nawet błahe zdarzenie ma głębszy, ukryty z początku sens, a losy wszystkich bohaterów są splecione już od pierwszych stron, czego nie jesteśmy świadomi aż do tych ostatnich. Ta książka to skomplikowany, misternie utkany, fantazyjny gobelin - całość zależy od poszczególnych nici, które dopiero po skończeniu dzieła ukazują prawdziwą historię w nim zawartą 😍

Akcja dzieje się na Alaris, w świecie, który niemal zniszczyła Wielka Wojna. Nieliczni, którzy wtedy ocaleli, znaleźli schronienie w Gnieździe – osadzie zbudowanej podobno przez samych Bogów. Jednak te istoty zdają się być obecnie tylko wspomnieniem, a Gniazdo nie jest już tak bezpieczne, jak kiedyś. W rządzonym przez Anioły mieście niebezpieczeństwa czyhają na każdym kroku. I to nie tylko ze strony tych skrzydlatych stworzeń i ich sługusów – wampirów, ale i zwykłych ludzi, którzy dla paru geltów gotowi są zrobić prawie wszystko. Przemoc, strach i cierpienie to chleb powszedni 😱

Moon nie chce sprawiać problemów starszemu bratu. Dzięki niemu jest bezpieczna. Po śmierci rodziców tylko on jej pozostał i zaopiekował się nią z wielkim poświęceniem. Jednak Tristan nie mówi jej całej prawdy. Wkrótce Moon będzie świadkiem drastycznych wydarzeń, które nieodwracalnie wpłyną na jej życie. Wraz z grupą buntowników stanie przed wyzwaniem, które może pomóc im zniszczyć samego Boga. Jednak czy to aby na pewno jest możliwe? I czy warte swojej ceny? 🤔

"Krew Nowych Bogów” to jedna z bardziej skomplikowanych pozycji, z jakimi do tej pory miałam do czynienia. Bardziej wymagający był chyba jedynie „Cyrk Nocy” Erin Morgenstern. Mamy tu naprawdę wielu bohaterów, a perspektywa opowieści zmienia się w zależności od potrzeby. Są jednak trzy główne osie zdarzeń (oraz kilka pobocznych), które w pewnym momencie nierozerwalnie się ze sobą łączą tworząc niepowtarzalny rollercoaster emocji. Jednak mimo tej zawiłości, po jej zakończeniu będziecie odczuwać niepohamowany niedosyt 🔥

Jest brutalnie, krwisto i strasznie. Ale to chyba dobrze, skoro mamy w książce wampiry, aniołów i... Bogów. Starych i nowych. Jednych opiekuńczych, miłosiernych, ale wciąż nieobecnych i drugich – tajemniczych, absolutnych i mściwych. Już na 21 stronie ginie jeden z bohaterów, a to tylko preludium do pełnej przemocy i flaków akcji, od której w pewien masochistyczny sposób nie będziecie w stanie się oderwać 🙆‍♀️😱

Każda z postaci ma inny charakter – zalety i wady, bardziej lub mniej pasujące do czytelnika. Dzięki temu każdy może wybrać sobie swojego ulubieńca, któremu będzie kibicował. Dla mnie była to Moon, choć wątek Evana też był intrygujący. Szczególnie z początku, gdy przeznaczenie zdawało robić sobie z niego żarty i mijać go dosłownie o milimetry z ukochaną. Moje serce wtedy krwawiło, a poziom niemocy i zirytowania niebezpiecznie wzrastał. Oprócz pełnokrwistych bohaterów i wartkiej, acz zawiłej akcji, znajdziecie tu również szerokie pole do głębszej refleksji nad istotą człowieczeństwa, siłą wiary i wartością władzy.

Aż mi wstyd, że przeczytanie tak dobrej książki zajęło mi tyle czasu. Myślę, że w sprzyjających okolicznościach pochłonęłabym ją w jeden dzień. Dla zainteresowanych spieszę z informacją, że jest już dostępna w ebooku i audiobooku na większości znanych platform. Z przyjemnością przesłucham ją sobie jeszcze raz przed premierą drugiego tomu. Tak się cieszę, że jednak będzie! I to już niedługo! 😍🔥

Mieliście kiedyś tak, że zakończenie książki, oprócz wyczekiwanych zdarzeń, przyniosło ze sobą jeszcze więcej nurtujących pytań? Że nie mogliście zasnąć, bo w głowie wciąż kotłowały Wam się brutalne sceny i nierozwikłane tajemnice, które nie wiedzieliście, że zapragniecie odkryć? Ja tak mam w tej chwili po przeczytaniu książki Katarzyny Wycisk 🙆‍♀️

Nie wiem, jak mam Wam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nietypowa tematyka, ważne tematy i dokładna analiza psychologiczna postaci – to coś, co musiało wyjść dobrze!

„Żeby naprawdę móc kogoś poznać, trzeba zadawać odpowiednie pytania, a ja nie mam już sił, nie mam cierpliwości na to, by szukać tych pytań” (str. 77).

Poznajcie Alex – dziewczynę, która w ostatnim czasie przeszła niemałą zmianę i z radosnej, pełnej życia, zabawowej wręcz dziewczyny stała się typową outsiderką. Żeby nie było – miała powód. I to niezłego kalibru... Jej rodzice nie żyją – ktoś z niejasnych powodów poderżnął im gardła i zostawił na pewną śmieć. Dziewczyna została sama z babcią, w wielkim domu, którego staruszka w pojedynkę nie zdołałaby utrzymać. Alex chciała zostać lekarzem, ale przez rodzinną tragedię nigdy nie poszła na studia – musiała pracować, by wspomóc babcię. Utrata jedynego domu, który znała, nie wchodziła w grę.

Dlatego, mimo bólu po swojej stracie, zaciska zęby i co dzień gna do pracy w kawiarni. Pewnego wieczoru wracając lasem do domu widzi niecodzienne zdarzenie. Choć słowo „niecodzienne” nie oddaje w pełni brutalności tej sytuacji – Alex jest świadkiem egzekucji grupy ludzi. Bynajmniej nie szybkiej. Zostają oni spaleni żywcem przez dziwne, niebieskie płomienie, nad którymi zdaje się panować pewien przystojny blondyn...

Następnego dnia ten sam chłopak pojawia się u niej w pracy, ale zdaje się nie pamiętać niczego z wydarzeń ubiegłej nocy. Gdy dziewczyna zaczyna już myśleć, że traci zmysły, dzieją się jeszcze dziwniejsze rzeczy, a ona sama zostaje wplątana w sprawy Falconu – tajnej organizacji szkolącej wybitnie utalentowanych kadetów na zimnokrwistych zabójców. I może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie nadludzkie zdolności tych żołnierzy i fakt, że jest w to zamieszana bardziej, niż przypuszczała.

„Na ścieżce kłamstw” to pierwszy tom cyklu „Falcon” i zarazem pierwsza książka w dorobku Katarzyny Wycisk. Trzeba przyznać, że jest to naprawdę niezły debiut – autorka weszła na polski rynek z przytupem, a o książce (tak jak i o kolejnych) po premierze mówił niemal cały bookstagram. A przynajmniej śmietanka zebrana w grono patronów. Trochę mi zajęło zanim zdecydowałam się na tę lekturę, ale niczego nie żałuję!

Historia ta jest opowiadana dwutorowo: w teraźniejszości z perspektywy Alex oraz w bliżej nieokreślonej przeszłości, wprost z siedziby Falconu. Daje to nam szersze spojrzenie na poszczególne postaci, ich przeszłość, treningi, motywacje. Chwilę mi zajęło przyzwyczajenie się do specyficznego stylu autorki, mocno odczuwalnego w pierwszych rozdziałach – mamy tu dużo opisów wrażeń głównej bohaterki, jej przemyśleń, często lekko filozoficznych i smętnych. Ale ten zabieg doskonale oddaje to, co dzieje się z człowiekiem po stracie bliskich i zdecydowanie pomaga nam zrozumieć aspołeczną postawę głównej bohaterki i jej powolne ponowne wychodzenie ze swojej skorupy.

To lektura dla młodzieży, ale i starszy czytelnik zdoła się przy niej zrelaksować. Chociaż słowo „zestresować” pasowałoby tu równie mocno. Fabuła gna jak szalona, do tego mamy tu więcej zwrotów akcji, niż śmiałam przypuszczać, przez co naprawdę trudno przerwać czytanie. Myślę, że gdyby nie natłok obowiązków, pochłonęłabym ją w jeden dzień, no góra dwa. I pewnie odebrałbym ją trochę inaczej – jako emocjonalny rollercoaster, pełen niewiadomych, z zaskakującym plot twistem. Jednak dłuższa lektura pozwoliła mi podejść do tej pozycji z większym namysłem i docenić podjęte w niej kwestie.

Pierwszy tom cyklu „Falcon” to książka poruszająca wiele trudnych tematów – śmierć bliskich, przemoc wobec dzieci, odmienność, potrzebę akceptacji i poczucia celu w życiu... I choć to wszystko przedstawione jest w fantastycznym kontekście, nie traci przez to powagi i wartości. Każdy z bohaterów obiera inną drogę, by poradzić sobie z targającymi nim emocjami – mamy tu całe spektrum: gniew, zaprzeczenie, smutek, wyobcowanie, aż po fizyczną agresję. Mimo to, nie jest to lektura naznaczona powagą sytuacji – mamy tu wiele żartów i słownych przepychanek, które w książkach po prostu uwielbiam. I tak, jest to momentami „gimnazjalny” humor, ale i tak sprawiał mi pokrętną satysfakcję.

Muszę przyznać, że choć się starałam, jakoś nie poczułam więzi z Jeden. Ale może to właśnie z „więzią” bohaterów miałam problem? Jeśli nie przeszkadza Wam motyw instant love, to nie macie się czym martwić. Za to pewien jegomość z heterochromią mocno mnie zaintrygował (bynajmniej nie tylko z powodu cudnych, dwubarwnych oczu). Choć równocześnie niesamowicie podnosił mi ciśnienie, więc w tym zupełnie zgadzamy się z główną bohaterką.

Co tu dużo mówić – to naprawdę fajna lektura. Nie zapłonęłam do niej szaleńczą miłością, ale niewykluczone, że gdy już uporam się ze wszystkimi zobowiązaniami, sięgnę po kolejne tomy tej serii. Jestem naprawdę ciekawa dalszych losów Alex i rozwinięcia wątków bohaterów pobocznych. Na razie jednak biorę się za drugi znany tytuł Katarzyny Wycisk – Krew Nowych Bogów, czyli nieco mroczniejsze i z tego co słyszałam brutalniejsze oblicze autorki. Coś czuję, że ta lektura będzie jeszcze bardziej w moim typie.

Nietypowa tematyka, ważne tematy i dokładna analiza psychologiczna postaci – to coś, co musiało wyjść dobrze!

„Żeby naprawdę móc kogoś poznać, trzeba zadawać odpowiednie pytania, a ja nie mam już sił, nie mam cierpliwości na to, by szukać tych pytań” (str. 77).

Poznajcie Alex – dziewczynę, która w ostatnim czasie przeszła niemałą zmianę i z radosnej, pełnej życia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie wiem, czy wciąż czekaliście, ale się doczekaliście. W końcu, po ogarnięciu żyćka i wszelkich perypetii, przychodzę do Was z recenzją mojego drugiego patronatu, czyli książki „Wojownicze serca” pióra Joanny Karyś. Możecie śmiało nadać mi miano Chujowej Pani Patron, biorę to na klatę, bo od premiery minęło już sporo czasu 😅 Ale na dobre książki zawsze jest pora, a na dobre debiuty to już w ogóle! 😉

Więc z okazji wczorajszego Dnia Kobiet chciałam przedstawić Wam pewną niesamowitą Panią, którą miałam okazję poznać tu na Instagramie już dawno temu i której profil od początku śledzę z zachwytem - @joannakarys.autorka ❤️ Pewnie niewielu z Was spotkało się wcześniej z jej nazwiskiem, bo stawia ona dopiero swoje pierwsze kroki w świecie polskiej fantastyki, ale są to kroki niemałe i godne podziwu.

W „Wojowniczych sercach” trup ściele się gęsto, nie przywiązujcie się więc za bardzo do bohaterów, bo autorka wprawnie niczym George R. R. Martin eliminuje naszych ulubieńców. Ale spokojnie, z pewnością wynagrodzą Wam to licznie występujące cięte riposty, przywodzące na myśl niepowtarzalny styl książek Cassandry Clare oraz przepiękne ilustracje stworzone przez @annapiotrowiczpl 😍

Narracja książki prowadzona jest z wielu perspektyw, ale zabieg ten wprowadzany jest stopniowo. Na początku poznajemy główną bohaterkę, Alyson Terrwyn, zwykłą dziewczynę, która nie ma jeszcze sprecyzowanego planu na życie, ale uparcie dzień za dniem brnie do przodu z nadzieją, że w końcu znajdzie dla siebie odpowiednie miejsce na ziemi. I znajduje, szybciej niż mogłaby przypuszczać. Na skutek skomplikowanego splotu wydarzeń dowiaduje się, że jest Wojowniczką, która ma ochraniać ludzi przed demonami. I choć wciąż nie do końca odnajduje się w tej nowej roli, przeznaczenie nie daje jej ani chwili na wahanie. W końcu poluje na nią tajemnicza, potężna istota, żądna jej głowy.

I choć na wątku niepozornej bohaterki, która okazuje się kimś niezwykłym i na której barkach spoczywa wielka odpowiedzialność, powstało już wiele książek, w tym najpopularniejsze do tej pory serie młodzieżowe, mi wcale się on nie nudzi, a wręcz wciąż należy do jednego z moich ulubionych. Ale jeśli drażnią Was już te szare myszki, które zmuszone są ratować cały świat, to z pewnością polubicie rudowłosą, zadziorną Blake, drugą bohaterkę „Wojowniczych serc”, która ani na moment nie zostaje w tyle. Czasem można wręcz odnieść wrażenie, że walczy o miano głównej postaci tej historii. Jest doskonałym dopełnieniem swojej spokojnej przyjaciółki i choć jej charakterek pewnie nie każdemu przypadnie do gustu, to jednak nie da się przy niej nudzić! 🙆‍♀️

Chciałam napisać, że to książka dla młodych czytelników, z drugiej jednak strony, należałoby dodać, że chyba jednak dla tych bardziej oswojonych z urban fantasy, bo mamy naprawdę wielu bohaterów do ogarnięcia. Ale nic nie sto na przeszkodzie, by bawić się przy tej lekturze dobrze będąc już dojrzalszym czytaczem, czego jestem doskonałym przykładem 😉

Tak czy siak, to naprawdę obiecujący debiut, który początkowo miał być trylogią i podobną budowę zachował. Mamy tu bowiem trzy odrębne części – a każda zakończona cliffhangerem 😱 Gdy usłyszałam, że z historii wycięto wampiry, początkowo byłam smutna, ale naprawdę ich tam nie brakowało. Działo się tyle, że bez problemu można się było utożsamić z główną bohaterką – nieco przytłoczoną przez nowe informacje. Czy da się odczuć, że miały to być trzy osobne tomy? Jak już się wie, to można doszukiwać się wyciętych fragmentów, ale jak się nie wie – to po prostu kawał dobrej jak na debiut, zawiłej historii z naprawdę wieloma zwrotami akcji💪

Zapamiętajcie więc to nazwisko, bo coś czuję, że Joasia zrobi jeszcze niemałe zamieszanie w polskiej fantastyce! To wulkan pomysłów, nieskończone pokłady wyobraźni i wielki serducho w jednej osobie❤️ A wydawca chyba wyciągnął nauczkę z wcześniejszych redaktorskich wpadek, bo błędów w druku było tu o wiele mniej, niż w ich poprzednich publikacjach, z którymi miałam przyjemność się zapoznać. Niemniej, zdarzają się nadal, ale raczej w dalszej części książki, gdzie akcja pędzi jak szalona i można przymknąć na nie oko.

Do dopracowania w tej książce pozostaje jedynie wątek romantyczny. No chyba ,że uwierzycie na słowo bohaterom ,że to po prostu przeznaczenie. Ja chyba jestem na to za stara, ale niezaprzeczalnie ten zabieg ma też swoje plusy, bo osoby, które za tymi wątkami w fantastyce nie przepadają, nie będą czuły się nim przytłoczone. Tutaj dominuje jednak akcja. Dużo, dużo akcji, plot twistó i emocji. Magia, zdrada, walka, strata i wybory, które niosą za sobą wielkie konsekwencje🔥

Jeśli wciąż Was nie przekonałam, to zapraszam Was serdecznie na profil autorki, gdzie znajdziecie fragmenty z książki i część grafik z jej wnętrza oraz niepublikowane w niej dalsze perypetie bohaterów, choć to ostatnie bardziej dla osób, które już zaznajomiły się z tą historia i które tak jak ja, nie lubią zbyt szybko rozstawać się z książkowym światem.

❤️❤️❤️

Nie wiem, czy wciąż czekaliście, ale się doczekaliście. W końcu, po ogarnięciu żyćka i wszelkich perypetii, przychodzę do Was z recenzją mojego drugiego patronatu, czyli książki „Wojownicze serca” pióra Joanny Karyś. Możecie śmiało nadać mi miano Chujowej Pani Patron, biorę to na klatę, bo od premiery minęło już sporo czasu 😅 Ale na dobre książki zawsze jest pora, a na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Tak dobra książka zasługuje na jakiś mocny wstęp w recenzji. Niestety jedyne co wciąż mam w głowie po zakończeniu tej lektury to „Książko, coś ty mi zrobiła?!” I bynajmniej nie jest to okrzyk bólu i rozczarowania. Jestem jej totalnie wdzięczna za stan do jakiego mnie doprowadziła. Zwykłe „Dziękuję!” tu nie wystarczy, mam wręcz ochotę pisać peany na cześć autorki i jej kunsztu.

Zaczynając „Krew i popiół” czułam równocześnie ekscytację i strach. Bo to jednak Armentrout – autorka, której poprzednie serie osiągają na rynku wtórnym niebotyczne ceny. To historie, które obrosły już w mity o swojej niezwykłości, niepowtarzalności i wartości. Nic więc chyba dziwnego, że widząc nazwisko autorki miałam wielkie oczekiwania i jeszcze większe obawy...

Długo się zastanawiałam, co właściwie chcę napisać o tej książce. Ze była świetna? Że wciągnęła mnie jak mało która? Że znów zrobiła ze mnie zarumienioną i rozchichotaną nastolatkę? Śmiałam się przy niej w głos, płakałam, a nawet się czerwieniłam. A umówmy się – nie zdarza mi się to często po lekturze tylu erotyków. A tutaj proszę – czułam się jakbym przeniosła się do czasów mojego gimnazjum, gdy to wszystko było dla mnie równie nowe, ekscytujące i zakazane, jak dla naszej Panny, bo właśnie nią chcąc nie chcąc jest Penellaphe, główna bohaterka tej serii. Choć przeważnie jednak nie chcąc.

Wyobraźcie sobie, że jesteście na miejscu Poppy – wybranej przez bogów. Jakiż to zaszczyt Was dostąpił! Od tej chwili całe wasze życie musicie zakrywać twarz i ciało, nosić wyłącznie biel, nie wolno wam z nikim rozmawiać, nie wolno wam nigdzie chodzić bez osobistej straży, a najlepiej jakbyście w ogóle nie wyściubiali nosa ze swojej komnaty, bo wszystko, co uważacie za normalne, dla niej jest zakazane. Jeśli nie chce stać się niegodną, musi przestrzegać całej masy nie do końca zrozumiałych (nawet dla niej samej) reguł.

A Poppy niczego bardziej nie pragnie, niż po prostu móc żyć. Kieruje nią chęć bycia niezależną, możliwość decydowania o samej sobie, której jako Panna jest całkowicie pozbawiona, nawet w najbłahszych sprawach. Jednak naszej bohaterce wbrew pozorom daleko do wcielenia wszelkich cnót, niewinności i pokory, bądź co bądź, poznajemy ją w barze. I to nie pierwszym lepszym barze...

W tym miejscu muszę przyznać, że pierwszy rozdział, a właściwie informacje w nim zawarte nieco mnie przytłoczyły. A było tego sporo, naprawdę. Na szczęście już pod koniec poznajemy pewnego pana i... no mi nie trzeba było nic więcej, totalnie dałam się porwać. Choć najwięcej zarzutów pojawia się właśnie odnośnie wątku romantycznego, ja jestem nim kompletnie urzeczona. Zauroczona. Zaintrygowana, że tak pozwolę sobie zacytować ulubione określenie bohaterów. Nie wszystko mnie zaskoczyło, jednak Hawke'owi trzeba oddać, że potrafi udźwignąć silną kobiecą osobowość. Nie ogranicza naszej bohaterki, jest dla niej wsparciem i wręcz zachęca ją do bycia sobą – w pełni i wbrew wszystkiemu. To partner idealny dla każdej feministki, a równocześnie chodząca pokusa.

Ale „Krew i popiół” to nie tylko wątek romantyczny, to także misternie wykreowany świat, który zawiera wiele niewiadomych, niewyjaśnionych do ostatniej strony. Sama Panna nie wie, jakie dokładnie jest jej przeznaczenie i co czeka ją po Ascendencji. Jeśli w ogóle ją coś czeka. Jeśli okaże się godna. Ale jej własna przyszłość nigdy nie należała do niej. „Krew i popiół” to historia o byciu uwięzionym między tym, co się powinno, a tym, czego się pragnie. Choć trudno to określić, gdy nie miało się okazji nigdy tego spróbować.

Z jednej strony wnikamy w tą opowieść powoli, z rozwagą, fragment po fragmencie, z drugiej – każdy rozdział kończy się niemałym zaskoczeniem, przez co naprawdę trudno przerwać raz zaczętą lekturę. Myślę, że większość fanów twórczości Armentrout nie będzie zawiedziona, choć jest to książka zdecydowanie skierowana do odbiorców 16+ ze względu na pojawiające się tam, dość obszernie opisane sceny. Pod tym względem ten cykl bardziej przypomina „Lucyfera” i jego kolejne tomy, niż dość niewinny na jego tle „Obsydian”.

Nie da się jednak pominąć jednej znaczącej kwestii, która tę książkę wyróżnia i czyni ją niezwykle wartościową – chodzi o nacisk na świadomą zgodę. Wśród niezliczonej liczby publikacji, zawierającej mniej lub bardziej zaawansowane sceny erotyczne, nie jest to dość popularny motyw. A przynajmniej mi jeszcze nie udało się na zbyt wiele takich trafić. A szkoda, naprawdę! Zapytacie, cóż może być seksownego w ciągłym upewnianiu się, czy druga strona się na coś zgadza? Uwierzcie mi, u Armentrout właśnie to stanowi kwintesencję relacji Poppy i Howke'a. Jej słodycz i zarazem pikanterię. Wszystkie wybory, których dokonuje nasza bohaterka są w pełni świadome. W pełni jej. A na tym najbardziej jej przecież zależy.

Co tu dużo mówić – jestem nią szczerze zachwycona! Znów czuję się jak nastolatka po raz pierwszy pochłaniająca „Zmierzch”. Ta książka wzbudziła we mnie tak nowe, świeże, a równocześnie dziwnie znajome uczucia... Ekscytację, oczekiwanie, napięcie. I takie dziwne ciepełko w środku. Jednak przede wszystkim jest to niesamowicie wciągająca lektura, żeby nie powiedzieć „uzależniająca”. Od jej zakończenia co chwila śledzę, czy nie powstały jakieś nowe arty na jej temat, przeglądam wszelkie posty i nie mogę przestać o niej myśleć. Naprawdę nie wiem jak dotrwam do wydania kolejnego tomu! Jeśli wciąż macie jakieś wątpliwości – nie wahajcie się i dajcie się porwać tej elektryzującej i zakazanej przygodzie.

Tak dobra książka zasługuje na jakiś mocny wstęp w recenzji. Niestety jedyne co wciąż mam w głowie po zakończeniu tej lektury to „Książko, coś ty mi zrobiła?!” I bynajmniej nie jest to okrzyk bólu i rozczarowania. Jestem jej totalnie wdzięczna za stan do jakiego mnie doprowadziła. Zwykłe „Dziękuję!” tu nie wystarczy, mam wręcz ochotę pisać peany na cześć autorki i jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mój pierwszy patronat, czyli Bajka o Silnej i Bestii. A właściwie bestiach. Znaczy smokach. No sami wiecie 🤭

Emilia Ziółkowska wita nas swoim debiutem wprost z Damarii – miejsca, gdzie żyłoby się naprawdę dobrze (a przynajmniej znośnie), gdyby nie smoki. Na szczęście król znalazł na to rozwiązanie. Wychował swoją własną Bestię – Fay, która jako jedyna jest zdolna do zabijania tych skrzydlatych potworów, potrafiących przybierać ludzkie kształty 🐲

Nie wymagajcie więc od niej skromności. Ona wie, ile jest warta. Wie, do czego doszła i jaką pozycję zajmuje. Jest roszczeniowa, stanowcza, bezwzględna... Ale taka właśnie musi być, by zachować stanowisko wśród żądnych jej głowy (i nie tylko) mężczyzn.

I to jest ten moment, gdy powinnam Was ostrzec. Mimo, że o smokach, nie jest to książka dla każdego. Jest o silnej, wręcz wyniosłej, dziewczynie w typowo męskim świecie. W świecie pełnym przemocy i okrucieństwa, gdzie mężczyźni mają kobiety za nic. A fakt, że to właśnie ona jakimś cudem zajęła w nim niezwykle ważne miejsce, tylko ich rozsierdza. Że nie wspomnę już o jej pyskatej postawie, która nieraz powodowała wybuchy agresji u bohaterów płci przeciwnej. Agresji, okrucieństwa i wszelkiego rodzaju przemocy, której jest tu naprawdę sporo... 🙈

Zanim skusicie się na książkę ze smokami, które wiem, że wszyscy uwielbiamy, zastanówcie się, czy na pewno to udźwignięcie. To i niestety największy mankament tej książki – błędy. I nie, to nie jest moje skrzywienie zawodowe, albo czepialstwo... Tej książki chyba nikt nie czytał przed wydaniem. Ba, nawet my, patroni, nie dostaliśmy jej do wglądu, nad czym ubolewam, bo jakoś byśmy na tym polu zadziałali. Pani, która podpisała się pod redakcją i korektą powinna się zastanowić nad tym, czy faktycznie jest na właściwym miejscu, bo takich niewyłapanych wpadek ortograficznych nie widziałam już dawno. Podobnie z interpunkcją i częstym brakiem wyróżnienia dialogów. No nie ułatwiało to lektury, przyznaję. Czy wpłynęło na jej odbiór? Zapewne tak.

Niemniej, fani smoków powinni być ukontentowani, bo ich świat, natura i zwyczaje są o wiele bardziej rozbudowane, niż można by się spodziewać po pierwszych stronach książki. A „Dziedzictwo smoków. Łowczyni” to zaledwie pierwsza część trylogii. I powiem Wam, przeczuwam, że w kolejnych tomach to dopiero będzie się działo! I wszystko wreszcie nabierze głębszego sensu. W końcu jest tu tyle postaci, które zasługują na dokładniejsze przedstawienie, tyle intryg i tajemnic, które aż proszą się o rozwikłanie... 🙆‍♀️

Ale, jak wspomniałam – to tylko preludium tej historii. Preludium pozostawiające czytelników zagubionych, z wieloma wątpliwościami i pytaniami bez odpowiedzi. Jeśli lubicie książki, w których ciągle coś się dzieje, a jednak główne wątki rozwijane są powoli i nie straszne wam siedzenie w lochach z naszą Bellą, znaczy z Fay, to myślę, ze powinniście się skusić na tę pozycję ❤️

Mój pierwszy patronat, czyli Bajka o Silnej i Bestii. A właściwie bestiach. Znaczy smokach. No sami wiecie 🤭

Emilia Ziółkowska wita nas swoim debiutem wprost z Damarii – miejsca, gdzie żyłoby się naprawdę dobrze (a przynajmniej znośnie), gdyby nie smoki. Na szczęście król znalazł na to rozwiązanie. Wychował swoją własną Bestię – Fay, która jako jedyna jest zdolna do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Błyszczący niewypał

Sama nie wiem czego spodziewałam się po tej pozycji, ale na pewno nie było to nadwyrężenie gałek ocznych od ich wywracania. Przy tak dopracowanym wydaniu – błyszczącej okładce, świetnej jakości papierze i zdobionych stronach – naprawdę nie chciałam uwierzyć, że historia zawarta w środku może okazać się tak miałka. Zacznijmy od początku...

Matka głównej bohaterki, siedemnastoletniej Philipy, powtórnie wychodzi za mąż za hrabiego Frederika von Rabena. Z tego to powodu nasza bohaterka zostaje zmuszona do porzucenia swojego dotychczasowego życia w Berlinie i przeprowadza się do Danii. Wraz z młodszym bratem i matką mają zamieszkać w Ravensholm – cudownie odrestaurowanym pałacu z wszelkimi możliwymi luksusami.

Na dziewczynę czeka szafa pełna ubrań od najlepszych projektantów, wymyślna biżuteria i życie, za które prawie każdy dałby się pokroić. Niestety Phila, jak to typowa rozkapryszona nastolatka, która nie radzi sobie po śmierci ojca – nie potrafi i nawet nie próbuje się tym cieszyć. Od razu dopatruje się w całej sytuacji spisku, a swojego nowego ojczyma podejrzewa o najgorsze motywacje.

I w sumie, ma co do tego niezłe podstawy, choć myślę, że doszukuje się ich na siłę. W starym zamku faktycznie dzieją się dość dziwne rzeczy. Z Philą również zdaje się nie być najlepiej – miewa niepokojące wizje, jakby sny na jawie, a do tego nadzwyczaj często traci przytomność, przez co robią się znaczne dziury w fabule.

Jednak jest ktoś, kto wydaje się znać odpowiedzi na nurtujące ją, choć niezadane wprost, pytania – tajemniczy Niels, który niczym Anioł Stróż ratuje ją od upadku z wysokiego klifu o uroczej nazwie „Klif Samobójców”. Nieco później Phila dowiaduje się, że ów tajemniczy przystojniak, w którym zdążyła się już zadurzyć, jest jej nowym przyrodnim bratem, w dodatku uważanym przez wszystkich za obłąkanego.

Nie wiem co bardziej dziwi mnie w tej książce – to, że Phila ani przez moment nie wierzy w chorobę psychiczną swojego wybranka, czy to, że nasi bohaterowie zdają się w ogóle nie przejmować faktem bycia rodzeństwem? Na tę kwestię poświęcone zostały dosłownie najwyżej dwie linijki książki, potem problemu jakby nie ma i nigdy nie było.

Ale to nie jedyny absurd tej książki. Cały wątek romantyczny jest totalnie nieuzasadniony, nie na miejscu i w ogóle bez sensu. Z początkiem książki Phila nie wierzy w miłość – nie rozumie zakochanych i wręcz śmieje się z własnej matki i swoich przyjaciółek, które tego uczucia doświadczyły – a potem w jakiś magiczny, niezauważalny dla czytelnika sposób nagle się „nawraca” i staje się nasiąkniętą frazesami, wylewającą „ochy” i „achy” nad praktycznie nieznajomym chłopakiem, chodzącą encyklopedią cukierkowej, nastoletniej miłości. Oczy aż same się od tego wywracają, wierzcie mi.

Gdyby tylko Phila miała jakiekolwiek podstawy, żeby przejść taką zmianę. W ich relacji brakowało dosłownie wszystkiego – jakiejkolwiek dłuższej rozmowy, powodu do fascynacji, nawet typowego przekomarzania, które nadałoby temu jakiejś pikanterii... To już nawet nie miłość od pierwszego wejrzenia, bo zdaje się, że zakochała się zanim jeszcze go dokładnie zobaczyła. Tak po prostu, pstryk i już!

To nie tak, że mam zbyt wygórowane oczekiwania, co do książek młodzieżowych. Po prostu nie jestem w stanie uwierzyć, że normalna nastolatka zakochuje się w kimś z miejsca tylko dlatego, że jest piękny i go nie zna. Philipa ma podobno siedemnaście lat, ale od początku w ogóle się tak nie zachowuje. Jest pretensjonalna i naiwna, żeby nie powiedzieć – głupia. Zanim wpadnie na najprostsze pomysły, coś co każdy czytelnik zrobiłby od razu, albo wyciągnie oczywiste wręcz wnioski – mija niemal pół książki.

Problem w tym, że główna bohaterka w ogóle nie myśli. A jeśli już to o pseudoromantycznych rzeczach. Roztkliwia się nad kolorem oczu Nielsa i nad tym, że nie wie jaką kawę pija... Ma zamiast mózgu dosłownie różową watę cukrową. Nie do takich bohaterek młodzieżówek przywykłam. Autorka już w prologu daje czytelnikom znać, że to Phila będzie „rycerzem na białym koniu”. I to dosłownie. Wydawać by się mogło, że to jedna z tych pozycji, które aż krzyczą: „Girl Power!”. Nic bardziej mylnego. Gdy przychodzi co do czego, Phila leci po ratunek do... mamy! Gdyby to Phila brała udział w Głodowych Igrzyskach, seria skończyłaby się naprawdę prędko...

„Roziskrzone noce” Beatrix Gurian są jak wielkanocna wydmuszka. To naprawdę smutne, że za tak piękną okładką, kryje się tak banalnie naiwna i do tego niedopracowana historia. Niby ta książka ma wszystko, co powinno być w typowej młodzieżówce – przeprowadzkę, przyrodnie rodzeństwo, stary pałac, tajemnice do rozwikłania, czyhające na bohaterkę niebezpieczeństwo i oczywiście miłość od pierwszego wejrzenia – ale w tym wszystkim brakuje sensu, motywu działań i zdroworozsądkowego podejścia.

Dziwny język powieści wcale nie ułatwia sprawy. Z jednej strony pojawiają się tam kwieciste opisy, pełne metafor i precyzyjnych określeń, z drugiej – mocno młodzieżowe sformułowania: „shit”, „bez kitu”, „ten typek”, które burzą całą koncepcję. Podobnie jak wszystkie oniryczne sceny, które sprawiają, że czytelnik może zacząć się zastanawiać, czy autorka podczas pisania aby na pewno niczym się nie wspomagała...

To książka zdecydowanie dla młodszych i mniej wymagających czytelników. Działania bohaterów nie mają widocznej motywacji, brakuje związków przyczynowo-skutkowych, jakiejkolwiek logiki. W dodatku „Roziskrzone noce” aż kipią od niewykorzystanego potencjału. Pojawia się się tam zbyt wiele wątków, w których autorka sama się gubi lub które świadomie porzuca. Żaden nie jest należycie rozwinięty, wszystko pokazane jest naprędce. Niektóre z nich w ogóle nie są domknięte, a inne kończą się jednym zdaniem w ostatnim rozdziale. Wielka szkoda, bo wątki z runami, historią posiadłości, a nawet wciśniętym na siłę wolnomularstwem – aż proszą się o rozwinięcie.

Błyszczący niewypał

Sama nie wiem czego spodziewałam się po tej pozycji, ale na pewno nie było to nadwyrężenie gałek ocznych od ich wywracania. Przy tak dopracowanym wydaniu – błyszczącej okładce, świetnej jakości papierze i zdobionych stronach – naprawdę nie chciałam uwierzyć, że historia zawarta w środku może okazać się tak miałka. Zacznijmy od początku...

Matka głównej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Bardziej nieszablonowych i pięknych opowieści do tej pory nie znalazłam.
I te malowane ilustracje, z mnóstwem detali! Przepiękne!!!

Bardziej nieszablonowych i pięknych opowieści do tej pory nie znalazłam.
I te malowane ilustracje, z mnóstwem detali! Przepiękne!!!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Spotkanie z tą książką było jak... dobra zabawa? Tak, dokładnie. Miło spędziłam czas, nie brałam wszystkiego na poważnie i wyniosłam z tego spotkania parę życiowych lekcji. Dobra, pouczająca zabawa.

Sięgając po jakąkolwiek pozycję Gaimana podświadomie wiemy, czego mamy się spodziewać, a mianowicie maratonu dziwności. Zaczynamy dziwnie, z rozdziału na rozdział robi się coraz dziwniej i na koniec mamy dziwne zakończenie przeplecione morałem. Co bardzo DZIWNE, te wszystkie dziwności wcale nie wydają się nam dziwne, przyjmujemy je wręcz ze stoickim spokojem, zdają się być normalne, na miejscu – bo przecież to dzieło Gaimana tu dziwność jest okey.

Jestem doprawdy zauroczona twórczością tegoż autora, bo jak nikt w pozornie oderwane od kontekstu, śmieszne fragmenty, potrafi wpleść niesamowite lekcje życia.

Chociaż w sumie, to jak szukanie sensu życia w wymiocinach cudzej wyobraźni. Bo gdyby tak się zastanowić, Gaiman wcisnął do tej książki wszystko co mu przyszło w danej chwili do głowy. I (o dziwo!) nie jest to niestrawne, wręcz przeciwnie – jest śmiesznie, dziwnie, ciut przerażająco, ale za to jak klimatycznie.

Może trochę o postaciach. Pan Croup i Pan Vandemar wymiatają. I to bez dwóch zdań. To najczarniejsze charaktery w Londynie Pod i w Londynie Nad, i ośmielę się stwierdzić, że chyba na całym świecie, wnoszące do tej historii tyle barw i dobrych żartów słownych. Ale to nie oni urzekli mnie najbardziej. Nie był to też Richard. Nie Łowczyni i nie Drzwi. Najbardziej zwariowaną postacią, która wraz z Panem Croupem i Panem Vandemarem skradła moje serce, był Markiz de Carabas. Postać żywcem wyjęta z „Kota w butach”, cyniczna i szalona (oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu), która co rusz pokazuje, że ma w tej książce największe jaja. Markizie de Carabas, kocham cię!

Nie ma sensu zachęcać do czytania tej pozycji, ponieważ z twórczością Gaimana po prostu trzeba się kiedyś zmierzyć i większość zaciekawionych czytelników sięgnie zapewne po tę pozycję. Cokolwiek bym tu nie napisała, Ameryki nie odkryję – wszystkie dobre recenzje zostały już wystawione. Od siebie dodam tylko, że naprawdę dobrze się bawiłam czytając „Nigdziebądź”. Dawno już żadna książka tak nie oderwała mnie od rzeczywistości. Z drugiej strony sprawiła też, że stąpam po ziemi jeszcze mocniej. Czyż to nie... dziwne?

Spotkanie z tą książką było jak... dobra zabawa? Tak, dokładnie. Miło spędziłam czas, nie brałam wszystkiego na poważnie i wyniosłam z tego spotkania parę życiowych lekcji. Dobra, pouczająca zabawa.

Sięgając po jakąkolwiek pozycję Gaimana podświadomie wiemy, czego mamy się spodziewać, a mianowicie maratonu dziwności. Zaczynamy dziwnie, z rozdziału na rozdział robi się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Boże... nareszcie koniec!
Przebrnęłam przez całą serię i w końcu mogę wyrzygać całą tę "romantyczną" historię. Będę to pewnie odreagowywać miesiącami...

Po raz kolejny dostałam dowód, że najbardziej reklamowane książki są naprawdę totalnym chłamem...
Poza miłym dla oka językiem autorki trąci od tej historii niedorzecznością i niezwykłą naiwnością, a także popapraniem dosłownie wszystkich bohaterów.

W jakim świecie ty żyjesz, Tarryn Fisher?!

Boże... nareszcie koniec!
Przebrnęłam przez całą serię i w końcu mogę wyrzygać całą tę "romantyczną" historię. Będę to pewnie odreagowywać miesiącami...

Po raz kolejny dostałam dowód, że najbardziej reklamowane książki są naprawdę totalnym chłamem...
Poza miłym dla oka językiem autorki trąci od tej historii niedorzecznością i niezwykłą naiwnością, a także popapraniem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Całkiem zabawna, dobry odstresowywacz, ale niestety trochę przewidywalna.

Całkiem zabawna, dobry odstresowywacz, ale niestety trochę przewidywalna.

Pokaż mimo to