-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2013-09-11
Rewolucja. Każdy z nas ma swoje skojarzenia związane z tym pojęciem. Jednak jestem pewna, że to, co będzie wspólne dla naszych definicji, to takie słowa, jak znaczące zmiany zachodzące w stosunkowo krótkim czasie. Czy ktokolwiek z nas wyobraża sobie rewolucję taką, jaką zaproponował nam Mario Vargas Llosa?
Rewolucjonista. Każdy z nas ma swoje wymagania względem prawdziwego rewolucjonisty. Czy Alejandro Mayta spełniłby je chociaż po niewielkiej części? Czy nie byłby dla nas rozczarowujący jako rewolucjonista?
Mario Vargas Llosa wykreował postać Mayty w sposób zupełnie niezwykły. Poprzez mistrzowską narrację zapoznaje nas z człowiekiem o wielu twarzach. Można powiedzieć, ilu świadków wydarzeń, tylu Alejandrów. Dla każdego z nich był kimś innym.
Aby dać nam pełen obraz Mayty na kolejnych kartach powieści narrator spotyka osoby związane z nim w najróżniejszy sposób. Spotykamy jego współtowarzyszy partyjnych, matkę chrzestną, siostrę Vallejosa, byłą żonę Mayty... Ich wspomnienia przeplatają się, uzupełniają a czasem całkowicie wykluczają. Zamyka je osobiste spotkanie autora z Maytą. Jakie na nim zrobi wrażenie rewolucjonista? Czy te informacje, do których dotarł w trakcie rocznego śledztwa znajdą odzwierciedlenie w rzeczywistości? Czy ten starszy, zniszczony przez życie i pozbawiony ideałów mężczyzna, to naprawdę nasz Alejandro? Co takiego musiało się wydarzyć, że przestał wierzyć w rewolucję?
Alejandro Mayta to trockista, wierny członek RPR(T). Jego czas upływa na działaniach partyjnych, pisaniu artykułów dla „Głosu Robotniczego” a także kolportażu gazety. Co na pewno zadziwi czytelnika to skala działań partii. Czy wyobrażamy sobie dzisiaj partię składającą się z zaledwie kilku członków? W kluczowym dla siebie momencie Mayta spotyka młodego człowieka przepełnionego nie tylko rewolucyjnymi ideałami, ale przede wszystkim energią do działania. Ta energia, ta świeżość staje się odżywcza dla Mayty. Sprawia, że jego nadzieje na zmiany rodzą się na nowo, ale tym razem, w jego oczach, ich realizacja jest tuż na wyciągnięcie ręki.
Llosa nas czaruje kunsztem swojego warsztatu literackiego. Zabiera nas w podróż do Peru. Niespokojnego, pełnego zamieszek, brudnego. Czy Peru czasów Mayty wyglądało podobnie? Czy nastąpiły zmiany tak bardzo upragnione przez Maytę? Zmiany, dla których walczył i tak wiele poświęcił wraz z swoim przyjacielem Vallejosem. My, czytelnicy, zadajemy sobie pytanie: Jaki to miało sens, Mayta?
"Zaczął marzyć. Jakie będzie Peru za kilka lat? Będzie pracowitym mrowiskiem, odbijającym w skali całego kraju atmosferę, jaka dzięki idealizmowi chłopców panowała w tej furgonetce. Tak jak oni teraz, czuć się będą wtedy chłopi, właściciele swojej ziemi, i robotnicy, właściciele swoich warsztatów pracy, i urzędnicy, świadomi tego, że służą całej społeczności, nie zaś imperialistom, milionerom czy też lokalnym kacykom lub partiom. Zniknie dyskryminacja i wyzysk, zniesione zostanie prawo dziedziczenia i w ten sposób położy się podwaliny pod równość wszystkich obywateli."*
Innym problemem, który autor umiejętnie wplata pomiędzy wiersze głównej historii o Alejandrze, jest sam proces literacki, dochodzenie do prawdy i kreowania bohatera. Wielokrotnie podkreśla, że powieść, którą właśnie tworzy ma być fikcją. Nie zdradzi nam prawdziwego imienia i nazwiska bohatera a wydarzenia tak pokręci, że nawet ci, którzy znają Maytę, nie będą wiedzieć, że to chodzi o niego. Jednak, i tak chce poznać prawdę, aby móc kłamać z wiedzą o prawdzie. Chce stworzyć "raczej coś inspirowanego jego życiem. Nie chodzi o biografię, lecz o powieść. Jakąś bardzo luźną historię o tamtej epoce, środowisku Mayty i o sprawach, które się wtedy działy."
Historia Alejandra Mayty to moje pierwsze spotkanie z twórczością Maria Vargas Llosy. I na pewno nie ostatnie. Chociaż na pierwszy rzut padło na książkę zaangażowaną politycznie, pisarz uwiódł mnie swoim prowadzeniem narracji. Tak, czasem nie miałam pojęcia, czy jestem w czasach Mayty, czy współczesnych narratorowi. Szczególnie na początku, jednak wraz z każdą stroną mój umysł przyzwyczajał się do tych zmian narracji i wraz z każdą stroną byłam coraz mocniej zaintrygowana akcją i związana z naszym komunistą.
Rewolucja. Każdy z nas ma swoje skojarzenia związane z tym pojęciem. Jednak jestem pewna, że to, co będzie wspólne dla naszych definicji, to takie słowa, jak znaczące zmiany zachodzące w stosunkowo krótkim czasie. Czy ktokolwiek z nas wyobraża sobie rewolucję taką, jaką zaproponował nam Mario Vargas Llosa?
Rewolucjonista. Każdy z nas ma swoje wymagania względem prawdziwego...
2009-01-01
2013-07-21
Bułhakow. To nazwisko budzi we mnie wiele pozytywnych odczuć. Chociaż, poza Powieścią teatralną, przeczytałam dotychczas tylko Mistrza i Małgorzatę, to mogę spokojnie powiedzieć, uwielbiam każde jego słowo. Jest moim literackim Mistrzem.
A jednak do Powieści teatralnej długo dojrzewałam. Zanim po nią sięgnęłam, przeleżała na półce dobry rok czasu. Kupiłam ją za symboliczną złotówkę w bibliotece w zeszłe wakacje, i tak sobie czekała.
Na pierwszy rzut oka jest to opowieść o Siergieju Leontjewiczu Maksudowie. Nie był on wybitnym pisarzem. Wręcz przeciwnie, z prawdziwym kunsztem pisarskim miał niewiele wspólnego. Mam wrażenie, że wszystko, co go w związku z jego literacką karierą spotkało, było dziełem dziwacznego przypadku. Przyznaję szczerze, że znając Mistrza i Małgorzatę, oczekiwałam momentami jakiegoś bardziej wyrafinowanego spisku, ale nic się takiego nie wydarzyło. Wygląda na to, że Maksudow miał takie „szczęście”. Najpierw, jakiś niezwykły wewnętrzny przymus „zmusił” go do napisania powieści. Fatalnej powieści. Nudnej, nabazgranej okropnym, prostym i mało wyrafinowanym językiem. A mimo to, miał ogromną nadzieję na jej wydanie. Czy nie jest tak z każdym pisarzem? Każdy przecież chce, aby jego dzieło zostało opublikowane, mało który tak naprawdę pisze do szuflady. Jednak to nie owa językowa fatalność stoi na przeszkodzie opublikowania powieści, ale... cenzura.
Znowu wewnętrzny przymus każe Maskudowi pisać. Tym razem na podstawie powieści powstaje sztuka teatralna. Być może jest równie słaba, jednak sztuką bardzo szybko zainteresował się Teatr Niezależny. Początkowo Maskudow jest zafascynowany teatrem, zachłannie chłonie jego atmosferę. Szybko zostaje sprowadzony na ziemię i poznaje brutalne prawa, którymi rządzi się teatralne życie. Ciągłe zmiany w sztuce, sprawiające, że sztuka przestaje być sztuką Maskudowa. Bo przecież, skoro najważniejsi aktorzy teatru są starszymi mężczyznami, to jak bohaterem sztuki może być młodzieniec? Co ma robić starszyzna? Ustąpić miejsca młodym? Zejść ze sceny? Iść na emeryturę i zająć się plewieniem ogródka? Jakże aktualne są dzisiaj te problemy, i to nawet nie tylko w kontekście teatru, ale naszej codzienności i ciągle wydłużającego się życia przeciętnego człowieka.
Tak więc, Maskudow szybko traci miłość do teatru. Powieść nie ma końca. Chociaż właściwie zakończeniem jest przedmowa Bułhakowa.
Bułhakow izoluje się od słów napisanych przez Maskudowa, narratora powieści. Podkreśla, że tylko dokonał niezbędnych poprawek w notatkach Maskudowa. Mimo to, uznajemy Powieść teatralną za powieść autobiograficzną. Problemy Bułhakowa z wydaniem jego powieści nie są żadną tajemnicą, jak również jego współpraca z Moskiewskim Teatrem Artystycznym.
Ciągle chodzi mi po głowie pytanie, dlaczego przedstawił siebie jako tak nieporadnego i beznadziejnego pisarza?
Powieść teatralna, to książka, której czytanie, mimo braku dynamicznej akcji, jest niezwykłą przyjemnością, literacką ucztą. Wewnętrzne przemyślenia Maskudowa są mistrzostwem, nawet jeśli prowadzone są w nieco senny sposób. Pomiędzy wierszami poznajemy Bułhakowa i jego stosunek do literackiego i teatralnego świata i rzeczywistości, w której przyszło mu tworzyć.
Bułhakow. To nazwisko budzi we mnie wiele pozytywnych odczuć. Chociaż, poza Powieścią teatralną, przeczytałam dotychczas tylko Mistrza i Małgorzatę, to mogę spokojnie powiedzieć, uwielbiam każde jego słowo. Jest moim literackim Mistrzem.
A jednak do Powieści teatralnej długo dojrzewałam. Zanim po nią sięgnęłam, przeleżała na półce dobry rok czasu. Kupiłam ją za symboliczną...
2013-11-30
Nastawiam wodę na herbatę. Będę pisać. Zapalam lampę. Wiele razy już siadałam do tej recenzji.. Przynoszę herbatę i stawiam ją na stole obok komputera. Pulpit, Teksty, Recenzje, Dziennik Helgi. Próbuję zebrać myśli. Czuję jak atmosfera w pokoju się zagęszcza. Otwieram okno. Mała Helga. Kilkuletnia dziewczynka. Przeżyła. Cudem. Herbata już ostygła. A mnie wciąż brak odpowiednich słów do opisania tego, co przeżyła...
Dziennik Helgi Helgi Weissovej to jedna z tych książek, które jeszcze długo po przeczytaniu tkwią w naszych głowach i niebezpiecznie dają znać o sobie. Do tych książek należy również Dziennik Anne Frank. Chociaż Dziennik czytałam wiele lat temu, nadal, kiedy o nim myślę, czuję ten charakterystyczny ucisk w żołądku. Teraz, przy lekturze wspomnień małej Helgi, to wszystko wróciło.
„Rano, gdy się obudziłam, tatuś z mamusią siedzieli ze zawieszonymi głowami przy radiu. Z początku nie wiedziałam, co się stało, ale zaraz zrozumiałam. Z radia dobiegł drżący głos: . Wprawdzie niewiele z tego zrozumiałam, ale czułam, że to coś strasznego.”
Holocaust oczami dziecka. Żydowskiej ośmioletniej dziewczynki. Nie potrzeba mocno rozbudowanej wyobraźni, aby zrozumieć, jak z dnia na dzień, jej życie uległo diametralnym zmianom. Jak odbierała kolejne zaostrzenia wprowadzane względem Żydów?
„Poza tym żaden Aryjczyk (słowo wcześniej nieznane) nie może zatrudniać Żyda – nie- Aryjczyka. Teraz to już idzie raz po raz, rozporządzenie za rozporządzeniem. Ludzie już sami nie wiedzą, co im wolno, a czego nie. Zakazano: wstępu do kawiarni, kina, teatru, na boisko, do parku... jest tego tyle, że nawet wszystkiego nie pamiętam.”
Helga zaczęła pisać swój dziennik w 1938 roku jako ośmioletnia dziewczynka. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo szokujące są dla współczesnego czytelnika informacje o kolejnych zaostrzeniach wprowadzanych dla Żydów, transportach, następnie obozach pracy a w ostatniej kolejności o obozach koncentracyjnych? Taką właśnie drogę musiała przejść Helga. To, że wraz ze swoją mamą, obie przeżyły, można tylko nazwać cudem.
Czytając wspomnienia ośmioletniej dziewczynki mimowolnie nachodzą mnie moje własne wspomnienia z podobnego okresu. Pierwsze prawdziwe przyjaźnie, tajemnice, miłostki, to uczucie, że cały świat do mnie należy i stoi mi otworem. Chociaż życie Helgi było nieporównywalnie trudniejsze, to wciąż zachowywało namiastkę tego wszystkiego. Mimo już trwających represji, uczęszczała na lekcje tak długo jak było to możliwe. W Terezinie zaprzyjaźniła się z innymi dziewczynkami, organizowały potańcówki a nawet zakochała się w niezwykłym chłopcu. Nie była to jednak miłość z szczęśliwym zakończeniem. Niestety.
Dziennik Helgi robi wrażenie treścią i formą. Wspomnienia pisane prostym językiem dziecka, czasem pozornie chaotyczne, urywkowe, pełne wątpliwości i emocji, wzbogacone są rysunkami. Helga nie tylko spisywała swoje przeżycia, ale również je ilustrowała. Zachęcona przez swojego tatę, sporządziła szereg rysunków dokumentujących życie w Terezinie.
Dzisiaj Helga Weissova jest malarką, graficzką. W jej pracach widzimy wciąż obecny Holocaust. Jak widać, jest to coś, od czego nie można się, tak po prostu, uwolnić. Są to doświadczenia, z którymi przychodzi, tym nielicznym którzy przeżyli, żyć.
Nastawiam wodę na herbatę. Będę pisać. Zapalam lampę. Wiele razy już siadałam do tej recenzji.. Przynoszę herbatę i stawiam ją na stole obok komputera. Pulpit, Teksty, Recenzje, Dziennik Helgi. Próbuję zebrać myśli. Czuję jak atmosfera w pokoju się zagęszcza. Otwieram okno. Mała Helga. Kilkuletnia dziewczynka. Przeżyła. Cudem. Herbata już ostygła. A mnie wciąż brak...
więcej mniej Pokaż mimo to2009-01-01
2013-04-20
W całej tej powieści, jedne, co na pewno mnie irytowało, to jej bohaterowie.
Gdybym miała w jednym zdaniu ująć swoje odczucia względem Walki Kotów Eduarda Mendozy, to pewnie tak, by ono brzmiało.
Przyznaję zupełnie szczerze, że czuje niedosyt. To moje pierwsze spotkanie z Mendozą i chyba oczekiwałam od niego więcej. A tu wszystko dalej takie niedokończone...
Przecież predyspozycje są. I to jakie...
Głównym bohaterem miał być historyk sztuki. Jak dla mnie to na plus, mam pewną słabość do tego fachu. Jednak flegmatyczny i, jakiś taki, nijaki Anglik, znawcą i pasjonatą sztuki hiszpańskiej? Przez całą akcję sprawiał wrażenie oderwanego od kontekstu i zupełnie nie pasującego do pozostałych elementów powieści. A co gorsza, strasznie mnie denerwował. Ciągłe te jego egoistyczne ja i mój obraz... Jak to możliwe, że nagle całe madryckie życie skupiło na nim swoją uwagę? Jedyne, co ciśnie się na usta, to, że Anthony Whitelands to po prostu, taka typowa... ciepła klucha.
Nie myślcie sobie, Kochani, że nasz Anglik to jedyny bohater tej powieści. Poza nim jest jeszcze parę kobiet i kilku mężczyzn, którzy wcale nie czynią życia Anglika prostszym. Jednak ich rola w tej zawiłej kompozycji jest dla mnie zbyt zagmatwana, aby próbować ją tutaj wyjaśniać.
Narracja. Prawdziwy majstersztyk. Doskonale ukazana sytuacja polityczna Madrytu w 1936, u progu wojny domowej. Pod tym względem powieść jest fantastyczna. Fragmenty opowiadające o Velazquezie i Tycjanie to takie wisienki na torcie.
Tak, ta książka się zapowiadała całkiem nieźle. Jednak w trakcie czytania, wielokrotnie, zaskoczona dziwnymi wypadkami, które przytrafiały się Anthonemu, pojawiała się myśl: Jeszcze tylko tutaj brakuje tego i tego... i kilka stron dalej ku memu przerażeniu działo się coś równie irracjonalnego.
Walka Kotów wzbudzała we mnie skrajne odczucia. Czasem czytałam z wypiekami na twarzy, czasem miałam ochotę odłożyć książkę, czasem nie potrafiłam wyjść z podziwu nad talentem literackim Mendozy, a czasem zastanawiałam się, co takiego musiało wydarzyć się w jego życiu, że stworzył tak dziwną, abstrakcyjną akcję? Zrobił to specjalnie i świadomie? Czy po prostu wypalił się zawodowo?
Na pewno warto przeczytać, żeby choć na chwilę przenieść się do Hiszpanii. Tą hiszpańskość czuć tu na każdym kroku i to jest chyba powód, dla którego książka ta zyskała taką popularność na całym świecie.
W całej tej powieści, jedne, co na pewno mnie irytowało, to jej bohaterowie.
Gdybym miała w jednym zdaniu ująć swoje odczucia względem Walki Kotów Eduarda Mendozy, to pewnie tak, by ono brzmiało.
Przyznaję zupełnie szczerze, że czuje niedosyt. To moje pierwsze spotkanie z Mendozą i chyba oczekiwałam od niego więcej. A tu wszystko dalej takie niedokończone...
Przecież...
Zawsze wracam do tego albumu kiedy czytam jakąś książkę Whartona. Uwielbiam jego malarstwo. Album pokazuje jak bardzo osobiste są powieści Autora.
Zawsze wracam do tego albumu kiedy czytam jakąś książkę Whartona. Uwielbiam jego malarstwo. Album pokazuje jak bardzo osobiste są powieści Autora.
Pokaż mimo to