-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać287
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
Dramaty Szekspira - tragedie, komedie i kroniki - to dzieło, które zabrałabym na bezludną wyspę. Za każdym razem - niezależnie od tego, ile razy czytałam już dany dramat w przeszłości - zauważam coś innego, inne uczucie, inny wątek, inny problem.
Jak sam tytuł wskazuje - wydanie składa się z dramatów oraz kronik. Dramaty to: Romeo i Julia, Juliusz Cezar, Hamlet, Otello, Król Lear, Makbet, Tymon Ateńczyk, Korolian. Z kronik: Henryk IV, Henryk V i Król Ryszard III.
Po przeczytaniu "Romea i Julii" (a nie zliczę, ile razy w życiu czytałam już tę sztukę:) stwierdzam, że przekład Stanisława Barańczaka to arcydzieło!
Za mało napisać - że miłość Romea i Julii nie ma sobie równej w całej literaturze.
Za mało napisać - że nigdy nie czytałam o miłości tak pełnej, wzajemnej i prostej.
Za mało napisać - że to miłość o której każdy powinien marzyć i o którą powinno się walczyć - dokładnie tak jak uczynili to Romeo i Julia.
Ten dramat to tylko pięć aktów, które czyta się w kilka godzin. Krytyka tej sztuki nie przestaje mnie zadziwiać. Czy tak trudno jest uwierzyć, że jedno spotkanie, jedno spojrzenie, może odmienić losy dwojga ludzi? Czy tak trudno jest uwierzyć, że dwoje ludzi, razem i zgodnie, jest w stanie zadecydować o całym swoim życiu? O wiele łatwiej uwierzyć mi we wzajemność miłości Romea i Julii, niż w każdą inną historię o nieodwzajemnionej miłości, gdzie tak często, problemy sami sobie tworzymy.
I niech nikt nie myśli - że zachwycona romantyzmem miłości Romea i Julii - nie zauważyłam w tym dramacie całej nienawiści, zwykłej ludzkiej głupoty i zaciętości, które ostatecznie, razem, okazały się potężniejsze niż miłość. Nieważne, z której strony spojrzymy na ten dramat - jest to arcydzieło:).
-----------------------------
Dramat "Juliusz Cezar" w przekładzie Stanisława Barańczaka brzmi doskonale, zwłaszcza w rozmowach Kasjusza i Brutusa. Czuje się ich kłótnie, czuje się ich przyjaźń. Natomiast, przyznaję, że lubię także przekłady Leona Urlicha i Józefa Paszkowskiego. Uważam, że niektóre momenty, tłumaczyli lepiej, może używali bardziej wzniosłych słów:)? Trudno wybrać mi ulubione tłumaczenie.
"Juliusz Cezar" to dramat polityczny. Bardzo lubię przemowę Antoniusza nad ciałem Cezara - wykazał wtedy duży talent polityczny. I bardzo lubię kłótnię, a później pogodzenie się Brutusa i Kasjusza, na moment przed bitwą pod Filippi. Nigdy nie widziałam tego dramatu na scenie - a przyjemnie byłoby zobaczyć aktorów, odgrywających właśnie te emocje.
-----------------------------------------------
"Makbet" to historia zbrodni - jej motywy wykonanie i kara. To dwa genialne portrety zbrodniarzy tj. Makbeta i lady Makbet. To wybór Macduffa i tragedia jego rodziny. To widzi się na pierwszy rzut oka.
Dzisiaj pomyślałam, że na początku - Szekspir ciekawie odmalował relacje małżeńskie państwa Makbet. Nie tyle w odniesieniu do samej zbrodni, ale w ogóle - ciekawe było ich pożycie jako męża i żony. Zanim doszło do zbrodni, w ich rozmowach, widać wiele uczuć. Starali się o potomka, darzyli bezwzględnym zaufaniem, mieli podobne ambicje, plany i cele. Zbrodnia i jej następstwa - zamazuje obraz tego małżeństwa - takim, jakie było wcześniej tj. pełne oddania i zgodne.
----------------------------------------
"Henryk V" to pierwszy dramat należący do kronik historycznych Szekspira, jaki przeczytałam.
Osią całego dramatu jest podbój Francji, dokonany przez króla angielskiego Henryka V. Szekspirowi udało się oddać pożogę wojenną na deskach teatru, a zarazem, oprócz zniszczenia, wojny i śmieci, ukazał całą odwagę żołnierzy i ich braterstwo.
Najbardziej lubię scenę, kiedy Henryk, w przebraniu, chodzi po obozowisku, w przeddzień bitwy pod Azincourt i słucha tego, co żołnierze o nim mówią. To świetna scena.
Czytam dalej:), bo przede mną jeszcze kolejne dramaty.
Dramaty Szekspira - tragedie, komedie i kroniki - to dzieło, które zabrałabym na bezludną wyspę. Za każdym razem - niezależnie od tego, ile razy czytałam już dany dramat w przeszłości - zauważam coś innego, inne uczucie, inny wątek, inny problem.
Jak sam tytuł wskazuje - wydanie składa się z dramatów oraz kronik. Dramaty to: Romeo i Julia, Juliusz Cezar, Hamlet, Otello,...
Czytałam "Burzę" wiele razy. I za każdym razem - klimat tego utworu - mnie uwodzi. Zupełnie tak - jakby zaczynały działać czary!
Nigdy nie określiłabym tego dramatu jako komedię. Nie ma też w nim wiele z romansu (choć wątek Mirandy i Ferdynanda ma duży urok:).
"Burza" to dramat magiczny. Dosłownie! Fantastyka tego dramatu oddziałuje z taką siłą - że cały czas zastanawiam się nad tym, czy rzeczywiście byłam świadkiem burzy, rozbicia statku, czy rzeczywiście słyszałam rozmowy Prospera, Ariela, Kalibana, Mirandy, Ferdynanda, Gonzala? Czy to wszystko - cały zamysł Prospera, cała jego intryga - rzeczywiście miała miejsce?
Uwielbiam wszystkie rozmowy Ariela i Prospera. Zwłaszcza pierwszą - gdy Ariel wprost domaga się wolności. Ariel to jedna z najwspanialszych postaci szekspirowskich. A w kontekście całego dramatu - pragnienie wolności Ariela jest tym bardziej czarujące i zastanawiające - że on, w gruncie rzeczy był wolny. Od początku, widzimy jak bardzo przywiązany jest do Prospera, jak bardzo go chroni, jak zaangażowany jest w całą intrygę i zemstę - od rozpętania burzy zaczynając! Ariel nigdy nie wypełniałby rozkazów Prospera - gdyby tego nie chciał. Wolał przecież niewolę z rąk czarownicy Sykoraks i wieloletnie cierpienie - zaklęty w sosnę - niż wypełniać jej rozkazy. I roześmiałam się na koniec, kiedy Prospero zaprasza wszystkich do swojej jaskini, i kiedy wprost - osobno! - zwraca się do Ariela: "Racz wejść do mojej celi":). Nie ma to jak ostatni rozkaz - przed pełną wolnością:). I tak sobie myślę, że Ariel pewnie nigdy nie opuści Prospera.
Zastanawiające są też więzi Prospera i Kalibana. To trochę relacja pana i niewolnika, trochę mistrza i nauczyciela, trochę ojca i syna. Kaliban to, w gruncie rzeczy, postać tragiczna.
"Burza" to jedno z najwspanialszych dzieł Szekspira. Mogę o tym dramacie dyskutować bez końca. Myślę, że interpretacji tego utworu, związków i uczuć bohaterów - jest więcej. Ten dramat to także wielka inspiracja dla innych powieści i innych autorów.
Czytałam ten dramat w przekładach Stanisława Barańczaka i Leona Urlicha. Nieznacznie różnią się od siebie - ale oba tłumaczenia są doskonałe.
Czytałam "Burzę" wiele razy. I za każdym razem - klimat tego utworu - mnie uwodzi. Zupełnie tak - jakby zaczynały działać czary!
Nigdy nie określiłabym tego dramatu jako komedię. Nie ma też w nim wiele z romansu (choć wątek Mirandy i Ferdynanda ma duży urok:).
"Burza" to dramat magiczny. Dosłownie! Fantastyka tego dramatu oddziałuje z taką siłą - że cały czas zastanawiam...
Jest to najbardziej dwuznaczna komedia Szekspira. I moim zdaniem - najsmutniejsza. To jest uważam, że pod warstwą błazenady i przebieranek ukryto smutną prawdę o nieodwzajemnionych uczuciach, o złudnych nadziejach, o niemożliwych miłościach, wreszcie o pogodzeniu się z losem i z tabu społecznym.
Jest coś bardzo ujmującego w rozmowach Sebastiana i Antonia, a ich wzajemne uczucia są co najmniej dwuznaczne. Jest coś poruszającego w uczuciach Oliwii do Cezaria (czyli do Violi), a ile jest dramatu i nieodwzajemnionych uczuć w rozmowach Violi, czyli Cezaria i Orsina.
Kto może z czystym sumieniem powiedzieć, że Orsino, Viola, Oliwia, Sebastian, Antonio, nawet Malvolio znaleźli szczęście? Ja uważam, że pogodzili się - każde na swój sposób, ze swoim przeznaczeniem.
PS. I oczywiście postacią najmądrzejszą w dramacie jest Błazen - co dużo mówi o ironicznym spojrzeniu Szekspira na świat i ludzi.
Jest to najbardziej dwuznaczna komedia Szekspira. I moim zdaniem - najsmutniejsza. To jest uważam, że pod warstwą błazenady i przebieranek ukryto smutną prawdę o nieodwzajemnionych uczuciach, o złudnych nadziejach, o niemożliwych miłościach, wreszcie o pogodzeniu się z losem i z tabu społecznym.
Jest coś bardzo ujmującego w rozmowach Sebastiana i Antonia, a ich wzajemne...
2014-08
..."Jestem igraszką dziwnych namiętności, tysiące myśli w głowie mi się snuje"...
Trzeba wybaczyć Szekspirowi anachronizmy dramatu – to słynne bicie zegara! czy też używanie takich słów jak "cech" czy "czeladnik":) Po prostu autor nie opuścił swojej epoki i nie przeniósł się wraz z bohaterami do starożytnego Rzymu!:)
Tytułowy Juliusz Cezar nie jest głównym bohaterem, choć to spisek na jego życie, stanowi kulminacyjny punkt dramatu. Sztuka ta ma trzech bohaterów – Brutusa, Kasjusza i Marka Antoniusza.
Najpierw jest Brutus – Brutus, który się wahał, pomiędzy zamiarem straszliwego czynu, a jego dokonaniem. Wierzył w swój honor, w swoją prawość i ze zgnębieniem patrzył na dyktaturę Cezara. Najgorsze było, kiedy przez cały czas – jak głupiec, myślał, że morderstwo z zimną krwią można usprawiedliwić!!! Miałam ochotę trzepnąć go w głowę i krzyknąć: „Tego co uczyniłeś, nie można usprawiedliwić!!! Straciłeś swój honor, swoją prawość i swoją uczciwość, i nigdy ich nie odzyskasz!!! – ale to nie znaczy, że nie możesz być politykiem, że nie możesz rządzić!!! Polityk nie potrzebuje do rządzenia honoru, prawości czy uczciwości!!!” Ale Brutus tego nie rozumiał, żył oderwany od rzeczywistości! I zawsze uważałam za wielką ironię historii, że imię takiego idealisty - jak Marek Junniusz Brutus, jest po dziś dzień archetypem zdrajcy.
Później jest Kasjusz – Kasjusz, który rozumiał meandry polityki, który był przenikliwy i złowieszczy. Zdawał sobie sprawę z zagrożenia ze strony Antoniusza. Wiedział także, że żeby zajmować się polityką,trzeba iść na ustępstwa, trzeba parać się pochlebstwami i przekupstwami. Ale nie miał uroku osobistego, nie umiał przekonać do siebie. Przez cały czas jakby krył się w cieniu Brutusa. Ich rozmowa w przeddzień bitwy pod Filippi - jest świetną sceną – gdzie krzyżują się dwa charaktery ludzi niezdecydowanych – a przez to słabych. Uśmiechałam się, kiedy wzajemnie zapewniali się o miłości – takie to było trochę dwuznaczne!
Wreszcie Antoniusz – silny, przebiegły i dwulicowy. Bez żadnych zasad, grający od początku na dwie strony. Antoniusz miał własne plany, rozumiał ludzi, potrafił grać na ich uczuciach – był urodzonym politykiem! Jego mowa nad grobem Cezara to majstersztyk! I uśmiechnęłam się, kiedy mówił: że nie przychodzi, aby kraść serca!
To te trzy charaktery dramatu, te trzy postawy polityczne, stanowią o uniwersalności utworu i są zarazem wyrazem geniuszu Szekspira.
..."Jestem igraszką dziwnych namiętności, tysiące myśli w głowie mi się snuje"...
Trzeba wybaczyć Szekspirowi anachronizmy dramatu – to słynne bicie zegara! czy też używanie takich słów jak "cech" czy "czeladnik":) Po prostu autor nie opuścił swojej epoki i nie przeniósł się wraz z bohaterami do starożytnego Rzymu!:)
Tytułowy Juliusz Cezar nie jest głównym bohaterem, choć...
Przeraża mnie, kiedy po przeczytaniu tego dramatu - niemal każdy, na pytanie: "Czy ZAWSZE należy mówić PRAWDĘ? - odpowiada, że NIE, NIE zawsze!
Ja uważam, że ZAWSZE należy mówić prawdę. A ten dramat w rzeczywistości to potwierdza. Gdyby Gina - na początku, powiedziała prawdę mężowi - nie doszłoby do tragedii. Gdyby stary Werle - powiedział prawdę - Ekdal nie trafiłby do więzienia i nie zrujnował syna! Gdyby Hialmar od początku znał prawdę - jego losy potoczyłyby się zupełnie inaczej. Może by się ożenił, może nie, ale jego więzi z Jadwigą byłyby zupełnie inne. Gdyby Jadwiga, od początku, znała prawdę o swoim urodzeniu - nie straciłaby ojca, a zyskała brata i inną rodzinę!
Grzegorz Werle powiedział prawdę. On jeden. A wszyscy inni, omotani kłamstwem, lub zezwalający na istnienie kłamstwa, zobaczyli z przerażeniem, że życie, jakie wybrali, jakie toczyli, okazało się nic niewarte, zbudowane na iluzjach, nie posiadające żadnej trwałej wartości.
Kłamstwa zawsze dają cudowne złudzenia. Złudzenia, na których ludzie czasami budują wartości np. więzi rodzinne. Ale to nie jest prawdziwe. Nigdy nie było. Jak bardzo jest to ułudą - okazuje się, gdy pojawia się ktoś taki jak Grzegorz. Wszyscy nienawidzą takich jak on, bo on odziera złudzenia. I nagle okazuje się, że za iluzją i złudzeniem - pozostaje tylko brudne kłamstwo. Tak brudne i złe, że ludzie w nim umaczani - już nie pamiętają, co było prawdą i już jej nawet nie chcą pamiętać!
Przeraża mnie, kiedy po przeczytaniu tego dramatu - niemal każdy, na pytanie: "Czy ZAWSZE należy mówić PRAWDĘ? - odpowiada, że NIE, NIE zawsze!
Ja uważam, że ZAWSZE należy mówić prawdę. A ten dramat w rzeczywistości to potwierdza. Gdyby Gina - na początku, powiedziała prawdę mężowi - nie doszłoby do tragedii. Gdyby stary Werle - powiedział prawdę - Ekdal nie trafiłby do...
„Nie widać w zdrajcy człowieczej natury, bo ją oblazło robactwo podłości” (akt I, scena II w przekładzie S. Barańczaka)
To niezwykle okrutny dramat. Dziwię się, że jest lekturą. Dzieci nie powinny czytać o takich zbrodniach - a zbrodnia jest w każdej scenie tego dramatu. Zabójstwo Duncana to tylko jedna z wielu zbrodni.
Nie podzielam opinii, która sugeruje, że „Makbet” to historia "człowieka szlachetnego", który schodzi ze ścieżki dobra i zamienia się w mordercę! W którym momencie, Makbet uderzał szlachetnością???
Czy, kiedy w akcie I, scenie II, z opowieści Kapitana wyłania się obraz walecznego, szalejącego wojownika?, który: „by dopaść łotra; bez ceregieli rozpruł mu kadłub od gardła do pępka, a głowę zatknął na zamkowych murach”?
Czy kiedy w akcie I, scenie IV – czyli jeszcze przed rozmową z lady Makbet, dowiaduje się, że następcą króla będzie jego syn – książę Cumberland i kiedy myśli: "Gwiazdy, skryjcie się w obłoku, niech blask nie wnika w głąb mojego mroku: niech oko nie wie, co czyni skrwawiona dłoń; ale krwawy czyn niech się dokona?"
Czy kiedy w akcie I, scenie VI – zjawia się drżący przed żoną, z nadziejami, niepewnością, zwątpieniem i chce się naradzić? Pytam: o czym chciał radzić?? To oczywiste, o czym myślał.
Czy kiedy w akcie I, scenie VII – już wprost myśli o morderstwie! Makbet bał się następstw morderstwa, a nie samego czynu. Gdzie tu szlachetność??
Zawsze, zachwyca mnie u Szekspira, jego umiejętność wplatania fantastyki do dramatów, które z fantastyką nie mają nic wspólnego. Tak tu: kto w ogóle, na poważnie, wierzy, że Makbet i Banquo zobaczyli trzy Wiedźmy? Przecież to niemożliwe. Wiedźm nie ma. Była za to wojna i dwaj przyjaciele, unurzani w krwi nieprzyjaciela, śnili na jawie i rozmawiali o swoich marzeniach. Wiedźmy to personifikacje, to uosobienie ich marzeń. To jakby mojry, które tkają los ludzki i które pokazują człowiekowi, w jego marzeniach: kim może być, jeśli tego pragnie?, jeśli ma odwagę?, jeśli tylko wybierze daną drogę?
Nigdy nie umiałam odczuć tragizmu Makbeta. Zresztą - konflikt tragiczny, to wybór między wartościami równorzędnymi. Czyli - nawet, jeśli Wiedźmy, Mojry, Parki, czy nawet żona - przędą nasz los - zawsze tylko od nas zależy, czy złapiemy za nóż!
Makbet był zbrodniarzem. Myśl o morderstwie króla to nie był chwilowy szał. Jasne, że miał wątpliwości, ale myślał o tym, na długo przed rozmową z żoną! Żona powiedziała tylko, żeby wziął się w garść i przestał wahać. Długo go nie przekonywała, bo plan był gotów!
W tym dramacie, byłam całym sercem za Macduffem. Dziwne, że tak mało się o nim zawsze pisze. Żaden zbrodniarz, choćby tak pomysłowy jak Makbet, nie powinien przysłonić nam postaci Macduffa i jego całej tragedii. To Macduff jest postacią tragiczną i to jego los, rzeczywiście mną wstrząsnął!
PS. Każdy adwokat Makbeta lub jego żony zbiłby fortunę!:)
„Nie widać w zdrajcy człowieczej natury, bo ją oblazło robactwo podłości” (akt I, scena II w przekładzie S. Barańczaka)
To niezwykle okrutny dramat. Dziwię się, że jest lekturą. Dzieci nie powinny czytać o takich zbrodniach - a zbrodnia jest w każdej scenie tego dramatu. Zabójstwo Duncana to tylko jedna z wielu zbrodni.
Nie podzielam opinii, która sugeruje, że „Makbet” to...
..."Lecz jeśli grzechem jest żądza zasłużonej sławy - jestem największym grzesznikiem wśród żywych." (akt IV, scena III)
Przeczytałam, co prawda, że "Henryk V" stanowi część tetralogii, którą powinno się czytać w kolejności: "Ryszard II", "Henryk IV, cz. I i II i "Henryk V". Bez wątpienia, jest to kolejność zajmowania tronu angielskiego przez tych trzech władców - ale nie sądzę, że Szekspir pisał swoje kroniki w kolejności.
Po przeczytaniu tego dramatu - zrozumiałam, że dla Szekspira nie ma rzeczy niemożliwych! W pięciu aktach dramatu, na deski teatru, przeniósł kampanię Henryka we Francji, oblężenie Harfleur, ukazał racje dwóch stron konfliktu, dramat nocy i wyczekiwania przed bitwą pod Agincourt(Azincourt), a nawet świetnie zarysował postacie żołnierzy angielskich i francuskich. Przede wszystkim jednak, uchwycił w postaci króla Henryka coś uniwersalnego. Ukazał go bowiem jako wielkiego zdobywcę, którzy mimo tego, że mieli krew na rękach, z uporem i szaloną odwagą, zmieniali losy świata.
Oczywiście, Szekspir, gloryfikował władcę angielskiego, który najechał Francję. A jednak, bez trudu, lubiłam Henryka, kiedy wprost i szczerze mówił, że interesuje go tylko żądza sławy. Czyli bohater nie oszukiwał się, że wojna, którą rozpętał miała służyć jakimś innym celom.
Myślę też, że rozmowa Henryka i Katarzyny (akt V, scena II) to jedna z najbardziej uroczych scen, jakie napisał Szekspir.
..."Lecz jeśli grzechem jest żądza zasłużonej sławy - jestem największym grzesznikiem wśród żywych." (akt IV, scena III)
Przeczytałam, co prawda, że "Henryk V" stanowi część tetralogii, którą powinno się czytać w kolejności: "Ryszard II", "Henryk IV, cz. I i II i "Henryk V". Bez wątpienia, jest to kolejność zajmowania tronu angielskiego przez tych trzech władców - ale nie...
…”Nic śmieszniejszego na świecie
Nad diabła, który rozpacza.”…
Jednym zdaniem: Mefistofeles rządzi!
Diabeł w interpretacji Goethego to wspaniały bohater o dwoistej naturze i główna moc sprawcza dramatu. Z jednej strony – to istota potężna, lawirująca na krawędzi mroku i nicości, buntownik, mający władzę nad wszystkim, co złe w człowieku. Z drugiej strony był bardzo ludzki i wzbudzał sympatię. Jako towarzysz podróży głównego bohatera był sprytny, cyniczny, złośliwy, czasami zabawny i humorzasty. Tworzył miraże (w tym dwa przedstawienia teatralne:), stwarzał Faustowi możliwości wyboru, trudził się w świecie antycznym, gdzie jego władza napotykała opór, czarował, zmieniał postać, podjudzał, kusił – ale do niczego nie zmuszał.
Zastanawiające było poczucie samotności Mefistofelesa. To on mówi do Fausta, że: „Najgorsze towarzystwo jest lepsze niż samotność.” To on w pewnej chwili pyta Fausta: „Czy ty pojmujesz próżnię i samotność?” Czasami miałam wrażenie, że podjął cały zakład o duszę Fausta, bo czuł się samotny.
Mefistofeles musiał wiedzieć, od samego początku, że może przegrać zakład. (Kiedy zakładamy się o coś – jesteśmy przekonani, że wygramy, ale musi istnieć choćby minimalna szansa przegranej – inaczej nie jest to zakład!) Mimo wszystko podjął grę i włożył w nią wiele wysiłku i pomysłów (jako Forkiada przeszedł samego siebie:). Podejmując zakład o duszę człowieka, mimo woli, stał się poszukiwaczem pełni szczęścia i jednej doskonałej chwili. Pomyślałam nawet, że może tak jak Faust, tak jak każdy człowiek, świadomie szukał tego momentu pełni szczęścia. Tylko, że nigdy by się do tego nie przyznał, ograniczony pychą, i dumą i przekonaniem, że nie może i nie chce odwrócić swojego przeznaczenia. Kiedy zaczęły spadać płatki róż – Mefistofeles odwrócił się od miłości, a każde odwrócenie się od miłości, powoduje, że zaczynamy wątpić w siebie i pogrążamy się w mroku. Diabeł nie jest wyjątkiem. Było w tym coś tragicznego i wzruszającego.
PS. Chciałabym zobaczyć kiedyś ten dramat na scenie – przy czym wydaje mi się to niemożliwe!
PS.2 Mimo woli trochę inaczej spojrzałam na Bułhakowa i jego Wolanda - bo inspiracje i nawiązania są oczywiste.
…”Nic śmieszniejszego na świecie
Nad diabła, który rozpacza.”…
Jednym zdaniem: Mefistofeles rządzi!
Diabeł w interpretacji Goethego to wspaniały bohater o dwoistej naturze i główna moc sprawcza dramatu. Z jednej strony – to istota potężna, lawirująca na krawędzi mroku i nicości, buntownik, mający władzę nad wszystkim, co złe w człowieku. Z drugiej strony był bardzo ludzki...
Uważam, że "Dziady" - zwłaszcza część III - to bardzo trudne dramaty.
Pamiętam, że w liceum wkuwałam formułki o Gustawie vel Konradzie i wydawało mi się, że Mickiewicz oszalał, kiedy pisał "Wielką improwizację", czy "Widzenie księdza Piotra". Wierzyłam w każdą legendę, że był wówczas pod wpływem "ziółek" - bo te wszystkie wyobrażenia walki z Bogiem, prometeizm, mesjanizm - wydawały mi się przesadzone.
Obecnie, wydaje mi się, że czym innym były "Dziady" dla czytelnika polskiego XIX wieku i czym innym są "Dziady" dla czytelnika współczesnego. Myślę, że w "Dziadach", zwłaszcza części III, tkwi duch Narodu, w momencie swojego najczarniejszego upadku, bezsilności, braku nadziei, braku wiary, braku niepodległości. Myślę, że poeta zdołał przenieść poszarpaną duszę Narodu, z całym jego smutkiem, całą niejednoznacznością, całą tragedią i zachował ją dla czytelnika współczesnego. I, my, obecnie, na kartach tego dramatu, widzimy tego ducha, widzimy mętną przeszłość i możemy ją odczuć. Inną sprawą jest natomiast czy chcemy spojrzeć w tragiczną przeszłość.
Przyznaję, że czuję dreszcze, kiedy czytam "Dziady" - i to już jest wystarczający powód, by uznać je za arcydzieło:)
Uważam, że "Dziady" - zwłaszcza część III - to bardzo trudne dramaty.
Pamiętam, że w liceum wkuwałam formułki o Gustawie vel Konradzie i wydawało mi się, że Mickiewicz oszalał, kiedy pisał "Wielką improwizację", czy "Widzenie księdza Piotra". Wierzyłam w każdą legendę, że był wówczas pod wpływem "ziółek" - bo te wszystkie wyobrażenia walki z Bogiem, prometeizm, mesjanizm...
2015-10
W utworach Szekspira motywy fantastyczne (duchy, wiedźmy, widma, itp.) występują dość często. Ale w tym konkretnym dramacie postacie fantastyczne są tak samo ważne jak postacie realne. Dwa światy: świat realny i świat fantastyczny przenikały się i były dla siebie lustrzanym odbiciem - przez jedną, wyjątkową noc.
Czy jest to komedia??? Szekspir nie byłby sobą, gdyby nawet w magicznej opowieści o elfach i czarach, nie zawarł konkretnych uczuć czy momentów goryczy. Z dużą sympatią i współczuciem spojrzałam na Podszewkę - jego przebudzenie, po nocy z królową Elfów, musiało być okrutne. Oberon wzbudza we mnie dużą niechęć. Nie sądzę, by zrozumiał, że poniżenie Tytanii, było w rzeczywistości jego poniżeniem. Ironią jest, że królowa, pod wpływem czarów, czuła i przeżyła więcej niż Oberon. Wreszcie czworokąt bohaterów: Hermia, Helena, Lizander i Demetriusz - to znakomite przykłady niewłaściwego lokowania uczuć. Dobrze, że się nie pozabijali!
Ale wydaje mi się, że najważniejszym, najmądrzejszym i najbardziej tajemniczym bohaterem jest Puk. Za pomocą magii zmieniał rzeczywistość i uwydatniał te pragnienia i uczucia, które mogły na zawsze pozostać ukryte. Niby przyjmował polecenia Oberona, ale zawsze działał zgodnie z własną wolą. To on zakpił z Oberona - czyniąc z kochanka Tytanii - osła. To on dopuścił do kłótni Demetriusza i Lizandra o Helenę, i w konsekwencji, odsłonił przed Demetriuszem jego prawdziwe uczucia. To genialny obserwator dwóch światów, ale sam nie poddawał się uczuciom, choć otaczali go mężczyźni i kobiety, elfy i wróżki. Poczułam smutek, kiedy zniknął wraz ze wschodem słońca.
PS. Jedną gwiazdkę odejmuję za anachronizmy - kiedy w akcie I, scenie II, Kloc i Podszewka rozmawiają o "francuskiej chorobie" w starożytnych Atenach - parsknęłam śmiechem.
W utworach Szekspira motywy fantastyczne (duchy, wiedźmy, widma, itp.) występują dość często. Ale w tym konkretnym dramacie postacie fantastyczne są tak samo ważne jak postacie realne. Dwa światy: świat realny i świat fantastyczny przenikały się i były dla siebie lustrzanym odbiciem - przez jedną, wyjątkową noc.
Czy jest to komedia??? Szekspir nie byłby sobą, gdyby nawet w...
Nie jest wcale tak, że na lekcji języka polskiego uznałam ten dramat za arcydzieło! Przeciwnie, z tego co pamiętam, "Wesele" to była jedna z lektur-"horrorków":)
Przeczytałam jednak utwór pt. "Plotka o >Weselu< Wyspiańskiego" Tadeusza Boy-Żeleńskiego. Boy-Żeleński w tak bardzo przystępny sposób opisał genezę "Wesela", że byłam zachwycona. Bo nagle te mało zrozumiałe postacie dramatu, a zwłaszcza symbole do nich przypisane, ożyły w mojej wyobraźni.
Wreszcie sam Wyspiański - co to był za poeta!!! Przyszedł na wesele przyjaciela (bo Rydel był jego najlepszym przyjacielem), stanął sobie pod ścianą, nie tańczył, ani nie bawił się i po prostu OBSERWOWAŁ, po prostu ZOBACZYŁ swoją sztukę!! Uwielbiam ocenę Boya-Żeleńskiego: "Można by podejrzewać, iż Wyspiański, biorąc pióro do ręki, zamierzał tu napisać złośliwy pamflecik na swoich znajomych; w trakcie pisania geniusz poezji porwał go za włosy i ściany Bronowickiego dworku rozszerzyły się — niby nowe Soplicowo — w symbol współczesnej Polski"
Uważam, że "Wesele" jest trudnym i dość niezrozumiałym dramatem, jeśli nie przeczyta się go bez dodatkowych informacji i wskazówek.A Boy-Żeleński bardzo jasno i przystępnie opisał symbolikę "Wesela", zwłaszcza Wernyhorę, ale także Stańczyka, Widmo, czy Rycerza i znakomicie odniósł te symbole do żywych, realnych ludzi!
Czyli polecam przeczytać dramat, a zaraz po nim artykuł, albo odwrotnie:)!!
Nie jest wcale tak, że na lekcji języka polskiego uznałam ten dramat za arcydzieło! Przeciwnie, z tego co pamiętam, "Wesele" to była jedna z lektur-"horrorków":)
Przeczytałam jednak utwór pt. "Plotka o >Weselu< Wyspiańskiego" Tadeusza Boy-Żeleńskiego. Boy-Żeleński w tak bardzo przystępny sposób opisał genezę "Wesela", że byłam zachwycona. Bo nagle te mało zrozumiałe...
2015-02
..."szczęście jest tak rzadką perłą w tym ziemskim oceanie!".
Dramat ten składa hołd miłości, ale jednocześnie ostrzega, by nie lekceważyć jej siły.
Na pozór była to komedia, ale decyzje bohaterów - Perdykana i Kamilli niosły w sobie duży dramat. Bo bohaterom towarzyszyły wszystkie uczucia, niezmiennie powiązane z miłością i od zawsze jej towarzyszące, czyli: strach, niepewność, łatwowierność, lekkomyślność, obłuda, pycha. I wydawało im się, że świadomie i bezkarnie mogli poigrać z uczuciami swoimi i innych, i aż do granic - nie zawahali się podjąć gry.
Dopiero na końcu, zrozumieli to, o czym autor czarująco przypomina w tytule - nie igra się z miłością! Cena igrania z miłością jest zawsze najwyższa.
I tak sobie pomyślałam - jak często ludzie - wydawałoby się dla siebie stworzeni - po prostu się ominą, przegapią, zlekceważą? Najgorsze, że nie można odwrócić naszych igraszek z miłością.
PS. Czytałam ten dramat w innym wydaniu, ale na pewno w przekładzie T.Boy-Żeleńskiego. Nikt, tak jak Boy, nie przekłada literatury francuskiej!
..."szczęście jest tak rzadką perłą w tym ziemskim oceanie!".
Dramat ten składa hołd miłości, ale jednocześnie ostrzega, by nie lekceważyć jej siły.
Na pozór była to komedia, ale decyzje bohaterów - Perdykana i Kamilli niosły w sobie duży dramat. Bo bohaterom towarzyszyły wszystkie uczucia, niezmiennie powiązane z miłością i od zawsze jej towarzyszące, czyli: strach,...
2014-05
..."Czy świat mógłby powstać, gdyby jego twórca myślał, ilu i jakich trosk sprawcą się stanie? Tworzyć życie to znaczy tworzyć walkę i trud, i niepokój"...
Mit o Pigmalionie zawsze mnie fascynował! Historia króla Cypru - Pigmaliona jest dość prosta:) Wyrzeźbił posąg kobiety tak pięknej, że się w niej zakochał. Bardzo cierpiał z powodu daremnej miłości, do momentu, kiedy Afrodyta - bogini miłości, zamieniła posąg w żywą kobietę - Galateę. Historia miłości i magii jest zatem dość standardowa, a sam Pigmalion wydawał mi się dziwakiem! Jednak, zawsze, fascynował mnie moment przemiany Galatei - i zawsze zastanawiałam się, co musiała poczuć, kiedy tak nagle, zjawiła się w świecie ludzi?!
G.B. Shaw - pisząc swoją sztukę i interpretując mit - bezwiednie odpowiedział na moje pytanie:) Mityczna Galatea odżyła w postaci Elizy i podobnie jak w micie, tak i w sztuce, pozostała dla mnie postacią najciekawszą i wzbudzającą największy szacunek:)
Każda rozmowa Elizy i Henryka była interpretacją mitu, każda była wyjątkowa! Np. awantura po balu w ambasadzie, kiedy Eliza czuje się tak dotknięta, zagubiona i zraniona - tak pewnie czuła Galatea! Ale jeszcze wspanialsza jest ich rozmowa w salonie, kiedy Eliza nagle mówi:...-"Ale mogę się obejść bez pana, proszę nie myśleć, że nie."... A Higgins po chwili odpowiada:..."W swoim nieskończenie ciasnym egoizmie nie pomyślałaś, czy ja się mogę obejść bez ciebie"... O tak - drgnęło mi wtedy serce! To jest sedno związku Pigmaliona i Galatei, twórcy i dzieła, mistrza i ucznia - ten moment odejścia, którego uświadomienie sobie, niesie zmianę i ból.
Akcja dramatu została wspaniale zawiązana - zresztą, każdy zakład o kobietę - jest, co najmniej, łobuzerski i wiadomo, że przyniesie za sobą ogromne zmiany, po stronie każdego z bohaterów!
Lubiłam zarówno Higginsa, Pickeringa jak i Freda - każdy z nich był inny, każdy został idealnie zarysowany, był żywym człowiekiem:) Świetna jest rozmowa Higginsa i Pickeringa: ..." - Wybacz pan, że zapytam szczerze i otwarcie, czy pan jest mężczyzną mocnego charakteru, gdy w grę wchodzi kobieta? - Czy pan spotkał kiedy mężczyznę mocnego charakteru, gdy w grę wchodzi kobieta?"...
Podobało mi się ponadto, że autor zawarł w dramacie świetne didaskalia - takie opisy wiele ułatwiają. Bez problemu, można się znaleźć, pewnej burzowej nocy, w Londynie:)
Dramat jest bardzo interesujący, lekki i w sumie wesoły. Ale muszę napisać, że zawiera w sobie także pewną gorycz. Tak jednak chyba zawsze się dzieje, kiedy ktoś - kogo ukształtowaliśmy - nagle uzna, że może żyć własnym życiem, z dala od swego twórcy. Gorycz utraty - musi być ogromna. I chyba każdy czytelnik, w śmiechu Higginsa, na końcu i w jego okrzyku - zauważył tę gorycz!
..."Czy świat mógłby powstać, gdyby jego twórca myślał, ilu i jakich trosk sprawcą się stanie? Tworzyć życie to znaczy tworzyć walkę i trud, i niepokój"...
Mit o Pigmalionie zawsze mnie fascynował! Historia króla Cypru - Pigmaliona jest dość prosta:) Wyrzeźbił posąg kobiety tak pięknej, że się w niej zakochał. Bardzo cierpiał z powodu daremnej miłości, do momentu, kiedy...
..."Miłość skazana na śmierć przez nienawiść (...)".
Nie znam w literaturze piękniejszego i bardziej doskonałego obrazu miłości dwojga ludzi.
Uważam, że bardzo wielu ludzi krytykuje tę sztukę, bo nie wierzy w miłość dwójki nastolatków. A nawet jeśli w nią wierzymy, to z cynizmem kiwamy głowami nad ich losem i jesteśmy przekonani, że ich miłość tak się musiała zakończyć!
To co mnie czaruje, niezmiennie, w tej sztuce to pokazanie WZAJEMNOŚCI miłości Romea i Julii. Tutaj nie ma romantyczno-tragicznego nieodwzajemnienia uczuć, nie ma skomplikowanych charakterów, nie ma wzdychania, "nicnierobienia" i nieśmiałości. Dlatego właśnie ta scena II aktu II, ta słynna scena "balkonowa" jest tak mistrzowska - bo jest to po prostu zapewnienie o wzajemności uczuć, zwykła przysięga, ale taka, która odmienia życie. Romeo przekonuje się, że Julia jest pod jego urokiem, a Julia jest pewna, że Romeo się w niej zakochał. I od tego momentu oboje będą zdecydowani na wszystko, aby ochronić wzajemne uczucia!
Geniusz Szekspira polega na prostocie pomysłu! Romeo i Julia - spotkali się, spodobali się sobie wzajemnie i po prostu stwierdzili, że chcą żyć razem! I uwielbiam ich za to, że spełnili swoją miłość, nie czekając na inne, może lepsze, okoliczności. Od chwili poznania nie tracili czasu, nie zmarnowali go ani trochę. W konsekwencji zaryzykowali swoje życie, ale przynajmniej wiedzieli po co, i dlaczego, i dla kogo. I przeżyli całą pełnię uczuć! Krótko bo krótko, ale przeżyli to wszystko, co najcenniejsze i najpiękniejsze. Tu tylko wspomnę, że scena V aktu III jest urocza:) I nie stracili wiary w siebie ani w swoją miłość, mimo rozdzielenia, i aż do końca robili wszystko, aby ponownie się połączyć!
I jak ktoś może z cynizmem krytykować takie uczucie? Przecież taka miłość, takie wzajemne oddanie, to w rzeczywistości wszystko czego pragnie każdy człowiek (No dobrze, może tylko ja tego pragnę:) Ale zwykle jesteśmy bardzo ostrożni i nie tylko nie pokochalibyśmy śmiertelnego wroga, ale nawet byśmy na niego nie spojrzeli, a nawet mimo ewentualnego pokochania, z reguły nikt nie odważyłby się zaryzykować sekretnego ślubu i nocy poślubnej:) A oni zaryzykowali! I to jest piękne i godne zazdrości.
I ci wszyscy, którzy kiwają głowami na tym, że tak się musiało skończyć to uczucie, w rzeczywistości usprawiedliwiają własne tchórzostwo. Bo kto z nas potrafiłby rzucić wszystko i po prostu zacząć żyć z inną osobą?
A co jeszcze lepsze, geniusz Szekspira był tak wielki, że w pewien sposób osłodził swoim widzom i czytelnikom dramatu tę zwykłą zazdrość, która budzi się naturalnie po ujrzeniu takiej miłości. Dlatego skomplikował życie bohaterów, dlatego uwikłał ich losy w dwa wrogie domy, dlatego kazał przypadkowi pokierować ich losem i życiem. Ale to nie powinno nikomu przeszkodzić w ujrzeniu wielkiej i uniwersalnej miłości Romea i Julii - bo oboje byli ponad to, co ich dzieliło.
I na marginesie uwielbiam Merkucja - sposób w jaki kpił z Romea nie ma sobie równych!
Ten dramat nigdy mnie nie znudzi! - bo za każdym razem dostrzegam coś innego, i co innego mnie zachwyca:)!
PS. Czytałam tę sztukę w przekładzie Paszkowskiego, Słomczyńskiego i Barańczaka. Uważam, że przekład Stanisława Barańczaka to arcydzieło!
..."Miłość skazana na śmierć przez nienawiść (...)".
Nie znam w literaturze piękniejszego i bardziej doskonałego obrazu miłości dwojga ludzi.
Uważam, że bardzo wielu ludzi krytykuje tę sztukę, bo nie wierzy w miłość dwójki nastolatków. A nawet jeśli w nią wierzymy, to z cynizmem kiwamy głowami nad ich losem i jesteśmy przekonani, że ich miłość tak się musiała...
Uważam, że to jeden z najtrudniejszych i najbardziej złożonych dramatów Szekspira. W żaden sposób nie można uznać go za komedię – bo czy choć jedna scena wywołuje uśmiech na twarzy czytelnika??? Ja takiej nie znalazłam, a czytałam ten dramat kilka razy.
Złożoność charakterów ludzkich zawsze była bardzo mocnym punktem wszystkich utworów Szekspira. Z reguły jednak, motywy działania bohaterów były dość jasno określone. To jest, w innych dramatach, od razu wiedziałam, co było przyczyną takich, a nie innych decyzji bohaterów i wiedziałam, jakie uczucia przysłaniały bohaterom cały świat.
W tym dramacie mam spory problem. Uważam bowiem, że motywy działań bohaterów i ich prawdziwe uczucia są tak niejasne, że w ogóle trudno jest je określić. Przyznaję, że trójkąt miłosny tego dramatu – Antonia, Bassania i Porcji robi na mnie wielkie wrażenie. Przysłania mi nawet cały dramat i krzywdę Shylocka.
Antonio to tytułowa postać - kupiec wenecki – zatem to jego działania powinny określać cały dramat. I w sumie to on - z miłości lub przyjaźni dla Bassania - decyduje się poręczyć dług u Shylocka, co rozpoczyna cały dramat bohaterów. Uczucie Antonia do Bassania jest zastanawiające, bo doprawdy, ciężko nazwać tylko przyjaźnią postawę, kiedy ktoś stawia w zastaw własne życie, aby druga osoba zdobyła szczęście. U Antonia – najbardziej zastanawiała mnie jego bierność, a później brak jakiejkolwiek obrony w sądzie. Należy zauważyć, że już na samym początku sztuki mówi: „Świat biorę za to, czym świat jest... sceną, na której każdy gra swą rolę. Ja gram tragiczną”. Czyli można to rozumieć też tak, że Antonio był tak zrozpaczony decyzją Bassania o ślubie, że najpierw zgodził się na zastaw, a później było mu już wszystko jedno, co stanie się z jego życiem.
Albo taki Bassanio – przystojny, młody chłopak, który chce rozpocząć nowe życie, zakochany w pięknej, bogatej Porcji. I nawet bym go lubiła, gdyby nie był takim beztroskim, naiwnym, egoistycznym głupcem. Bassanio to dla mnie taki typ człowieka, któremu się zawsze wszystko udaje, bo jego powierzchowność i przymilność zjednują mu wszystkich. I Antonio, i Porcja – z miłości dla niego, byli gotowi podjąć każde ryzyko. Znienawidziłabym Bassanio z całego serca, gdyby zupełnie nagle, przed sądem nie powiedział: „Antonio, kocham żonę ponad życie, Lecz moje życie, żona, cały świat Znaczą w mych oczach mniej niż twoje życie. Oddałbym wszystko, wszystko bym poświęcił... byle cię ocalić”. Jestem dość czuła na takie deklaracje miłości. Ale z drugiej strony, słowa nic nie znaczą, jeśli nie są poparte czynami. Bassanio niewiele zrobił, ale może przynajmniej uświadomił sobie swoje prawdziwe uczucia. A to już bardzo dużo.
Najbardziej w dramacie lubię Porcję i współczuję jej z całego serca – bo dziewczyna jest dla mnie postacią tragiczną. Wyszła za mąż za mężczyznę, który ją kochał co prawda, ale nie tak bardzo jak swojego przyjaciela. Zrobiła wszystko, co w jej mocy, aby ocalić tego przyjaciela, którego jej mąż kochał najbardziej w świecie. Wykazała się znakomitą wiedzą prawniczą, a jej argumentacji nie można nic zarzucić, bo pokonała przeciwnika jego własną bronią. Ale co jeszcze bardziej poruszające – na tej samej rozprawie sądowej, stanęła twarzą w twarz, z uczuciami własnego męża. Porcja, od momentu uzyskania pierścionka od Bassania, dowiedziała się ile znaczy dla męża. I odtąd będzie na zawsze świadoma, że nie jest w uczuciach męża najważniejsza. Trudno oczekiwać dla niej rzeczywistego happy endu, choć Porcja zrobiła dobrą minę do złej gry:). Czyli jej dramat dopiero się rozpoczął!
Uważam, że to jeden z najtrudniejszych i najbardziej złożonych dramatów Szekspira. W żaden sposób nie można uznać go za komedię – bo czy choć jedna scena wywołuje uśmiech na twarzy czytelnika??? Ja takiej nie znalazłam, a czytałam ten dramat kilka razy.
Złożoność charakterów ludzkich zawsze była bardzo mocnym punktem wszystkich utworów Szekspira. Z reguły jednak, motywy...
...”Człowiek, co się da lada konceptowi powodować, nigdy do niczego uczciwego nie dojdzie.”
W dramacie „Wiele hałasu o nic” - nie tylko bohaterowie ukrywają prawdziwe oblicze, ale sam tytuł jest przewrotny:). Bo nie jest tak, że fabuła dotyczy wydarzenia błahego, o którym nie warto mówić, czy nad którym nie warto się zastanowić. Przeciwnie - intryga tej komedii, tak podstępna, złośliwa i w gruncie rzeczy skuteczna, nie miała w sobie nic komediowego. I tak jak zawsze w życiu – dopiero w sytuacji prawdziwego zagrożenia, w sytuacji konieczności zajęcia stanowiska, tu podjęcia obrony niewinnej, spotwarzonej kobiety, ukazują się wszystkie cechy charakterów ludzkich.
Uwielbiam w dramacie Benedyka i Beatrycze. To moi ukochani bohaterowie Szekspira – bardziej nawet niż Katarzyna i Petruchio. W ich przypadku nie mam żadnej wątpliwości, że w ciężkiej chwili, w chwili wyboru – Benedyk zawsze stanie po stronie Beatrycze, a Beatrycze zawsze będzie mogła polegać na Benedyku. A przecież na początku – nic na to nie wskazywało. Oboje wydawali się tak zadufani w swoim uprzedzeniu i w swojej niechęci wobec siebie. Z przyjemnością czytałam o żarcie ich przyjaciół, który znakomicie z nich zakpił.
Współczuję Hero z całego serca. Ja nigdy nie wybaczyłabym Claudiowi! Mało jest sytuacji, które nie zasługują na wybaczenie – jednak ta jest jedną z nich. Rozumiem, że Claudio był tak łatwowierny, że uległ intrydze. Naprawdę to rozumiem. Ale Claudio zrobił coś o wiele gorszego. Z premedytacją, w dzień swojego ślubu, próbując się odegrać za złamane serce, zaplanował zgubę dziewczyny, którą przecież kochał! W mgnieniu oka – jego miłość okazała się żałosna i bezwartościowa. Wystarczy tylko porównać – jak w tej samej sytuacji, przy zobaczeniu identycznych dowodów, zachował się Benedyk, a jak zachował się Claudio czy Don Pedro.
W żadnym dramacie Szekspira tak bardzo nie odczułam – że w życiu tak mało potrzeba, aby radość zamieniła się w smutek, miłość w nienawiść, zaufanie w zdradę. I odwrotnie! I jednocześnie, że czasami ratunek przychodzi tak samo nagle, jak wcześniej przyszło nieszczęście.
...”Człowiek, co się da lada konceptowi powodować, nigdy do niczego uczciwego nie dojdzie.”
W dramacie „Wiele hałasu o nic” - nie tylko bohaterowie ukrywają prawdziwe oblicze, ale sam tytuł jest przewrotny:). Bo nie jest tak, że fabuła dotyczy wydarzenia błahego, o którym nie warto mówić, czy nad którym nie warto się zastanowić. Przeciwnie - intryga tej komedii, tak...
Trzy komedie Szekspira uważam za perełki, za koronkowe arcydzieła sztuki dramatycznej. Są lekkie i błyskotliwe - ale przeraźliwie realne. Ich bohaterowie wydają się nurzać w słońcu, ale każdy z nich otrze się o dramat - po prostu jak w życiu. Są to: "Poskromienie złośnicy", "Wiele hałasu o nic" i "Wieczór Trzech Króli".
Każda z tych komedii dotyka innego problemu związków międzyludzkich. Nie należy dać się zwieść rubasznym przepychankom służących i pozornej idylli. Bo jak to u Szekspira - nic nie nie jest powiedziane wprost i nic nie jest tym, co się na pozór wydaje:).
W "Poskromieniu złośnicy" na przykład, wszyscy sugerują się tytułem. I niektórzy nie widzą w tej komedii nic więcej, poza utemperowaniem charakteru jednej sekutnicy przez jeszcze większego sekutnika:).
Tymczasem, ta komedia, od samego początku wciągnęła mnie w życie i stosunki dwóch sióstr, z których jedna - Bianka jest ulubienicą ojca, a druga Katarzyna, wprost przeciwnie. Jak mało Baptysta dbał o Katarzynę, jak mało ją cenił - świadczy szybkość jego rozmowy i umowa z Petruchiem - który przecież nie pokazał się z najlepszej strony. I którego z najłagodniejszej strony można było uznać za łowcę posagów.
Czyli od początku obawiałam się o Katarzynę i polubiłam ją z miejsca. Bo przecież w takim domu, przy idealnej siostrze i przy ojcu, który o nią nie dbał - wybuchy gniewu to była swoista obrona, próba manifestacji swojego ja. Czy można się też dziwić, że Katarzyna będzie próbowała na początku używać swojej broni tj. złości przeciwko Petruchiowi, skoro z takim powodzeniem używała jej na ojcu? I zawsze się zastanawiałam - na ile decyzja Katarzyny i jej ostateczna zgoda na ślub z Petruchiem była chęcią zwykłej ucieczki z rodzinnego domu? A w tej sytuacji - czy w realnym życiu dziewczyna miałaby możliwość zaznania szczęścia z mężczyzną spotkanym przypadkowo, jawiącym się jako złośnik, hulaka, łowca posagów??
Napisałam już jednak, że u Szekspira nic nie jest takie, jak się z początku wydaje. Szekspir był genialnym znawcą charakterów ludzkich. I w pewnym momencie okazało się, że Katarzyna i Petruchio mają dużą szansę na szczęście. Wbrew pozorom nie zadziałało tu dręczenie żony czy jej głodzenie, ale poczucie humoru, które posiadali oboje - i Katarzyna i Petruchio.
Jest w dramacie scena, w której nagle zrozumiałam, że Petruchio zakochał się w Katarzynie naprawdę i kiedy zrozumiałam, że jemu - zwyczajnie zależało na dobrym małżeństwie, a nie na wytresowaniu sobie posłusznej żony. A mianowicie jest to scena V i to nagłe, genialnie absurdalne oświadczenie Petruchia, że świeci księżyc, na co Katarzyna odpowiada, że świeci słońce. Myślę, że w tym momencie Katarzyna zrozumiała żart męża i z humorem, i z czarem podjęła grę w identycznym tonie przy spotkaniu Vincentia. Od tej chwili zaczyna się prawdziwe poznanie się dwójki głównych bohaterów. Od tego momentu zaczyna się ich małżeństwo, przypieczętowane pocałunkiem, a później wzajemnym zaufaniem w domu Baptysty, w czasie zakładu. Nikt nie powinien, w mowie Katarzyny na końcu, dopatrywać się porażki. Dziewczyna z wdziękiem i z humorem oświadczyła, że nie ma to jak zgoda i wzajemne zrozumienie w małżeństwie. Trudno się z tym nie zgodzić.
Uwielbiam tę komedię. Czytałam ją wiele razy. Mam wrażenie, że znam i Katarzynę i Petruchia. Uwielbiam ich razem:).
Trzy komedie Szekspira uważam za perełki, za koronkowe arcydzieła sztuki dramatycznej. Są lekkie i błyskotliwe - ale przeraźliwie realne. Ich bohaterowie wydają się nurzać w słońcu, ale każdy z nich otrze się o dramat - po prostu jak w życiu. Są to: "Poskromienie złośnicy", "Wiele hałasu o nic" i "Wieczór Trzech Króli".
Każda z tych komedii dotyka innego problemu związków...
..."Dwa orły z nas — ale gniazdo twoje strzaskane piorunem."...
Literatura romantyzmu - już w szkole - silnie na mnie działała. Tak jakby uczucia bohaterów, jako echo, odżywały w moim umyśle. Czasami, łatwiej było mi sobie wyobrazić np. Konrada, Kordiana czy hrabiego Henryka - przez ich odczucia, niż jakąkolwiek postać z nowel pozytywistycznych, tak przecież dobrze opisanych.
Dramat Zygmunta Krasińskiego bardzo cenię za ukazanie rewolucji i, w konsekwencji, za ukazanie tragedii głównych bohaterów tj. hrabiego Henryka i Pankracego. Są to niezwykli bohaterowie, a ich rozmowa to arcydzieło. Ta rozmowa dwóch przywódców, stojących po przeciwnych stronach barykady, miała w sobie jakąś iskrę. Lubię, że Krasiński obie strony rewolucji ocenił trzeźwo i obiektywnie - mimo, że sam był przedstawicielem jednej ze stron.
Natomiast część I dramatu raziła mnie prawdziwością. Ile razy zdarzało się w historii, że zakochany człowiek pognał za ułudą miłości, a nie za prawdziwym uczuciem, które miał na wyciągnięcie ręki. Mało jest fantastyki w tym dramacie!
..."Dwa orły z nas — ale gniazdo twoje strzaskane piorunem."...
Literatura romantyzmu - już w szkole - silnie na mnie działała. Tak jakby uczucia bohaterów, jako echo, odżywały w moim umyśle. Czasami, łatwiej było mi sobie wyobrazić np. Konrada, Kordiana czy hrabiego Henryka - przez ich odczucia, niż jakąkolwiek postać z nowel pozytywistycznych, tak przecież dobrze...
Kiedy się pominie szkolne interpretacje, nakazujące widzieć w tym dramacie problemy egzystencjalne głównego bohatera (zwłaszcza to krańcowe zderzenie idealizmu z rzeczywistością:) i kiedy odrzuci się parapsychologiczne biadania nad stosunkiem Hamleta do matki czy do Ofelii:) czy motywy metafizyczne (Ducha)– pozostaje to, co ja kocham w tym dramacie – czyli genialny kryminał z motywem zemsty!:)
Dla mnie „Hamlet” – to kryminał IDEALNY. Nie znalazłam dotychczas lepszego:) Młody chłopak, w trakcie studiów w Wittenberdze – dowiaduje się, że jego ojciec nie żyje. Wraca do domu na pogrzeb – i nagle wszystko wywraca się do góry nogami – bo nasz bohater od razu zacznie podejrzewać, że ojca zamordowano. Co gorsza, od razu zrozumie, że zabił ktoś z jego zaufanego otoczenia. Ale kto?? I Hamlet, otoczony przez potencjalnych zabójców, będzie próbował znaleźć winnego.
W tym miejscu muszę zaznaczyć – że racjonalnie zakładam, że duchy nie istnieją:) Zatem dla mnie Duch tego dramatu – to zwykłe plotki i domysły na temat nagłej i przedwczesnej śmierci króla (potwierdzone przez Horatia i Marcellusa - przyjaciół Hamleta), a rozmowa Hamleta z Duchem jest niczym innym, tylko monologiem wewnętrznym samego Hamleta. Jest roztrząsaniem możliwości – kto zabił i w jaki sposób! Nawet królowa Gertruda w pewnej chwili mówi do syna: „I z bezcielesnym powietrzem rozmawiasz? Twój obłąkany duch wyziera z oczu...”
Nie trzeba być geniuszem, by domyślić się, że najbardziej prawdopodobnym mordercą musiał być ten, kto skorzystał najwięcej. Podejrzenia Hamleta, zupełnie naturalnie, skierują się ku stryjowi – który zyskał najwięcej – bo i władzę i królową:). Uważam jednak, że Hamlet do samego końca, nie będzie pewny – kto zabił, bo przecież nie będzie miał dowodów. Myślę, że Hamlet podejrzewał tak samo: swoją matkę (bo w dwa miesiące po śmierci jednego męża wyszła za drugiego), Laertesa i Poloniusza (czyli rodzinę Ofelii - bo byli zaufanymi sługami nowego króla), nawet Rosencrantza i Guldensterna (bo para królewska posłała po nich).
W tej sytuacji - poczucie osamotnienia Hamleta, wrogość wobec stryja, pogarda wobec matki, odrzucenie Ofelii, pozorowane szaleństwo, nawet atak na Poloniusza, o którym myślał, że podsłuchuje za arrasem – wszystko się zgadza i współgra ze sobą, kiedy uprzytomnimy sobie, że nasz bohater szukał mordercy ojca i że podejrzewał każdego. Pierwsza rozmowa Hamleta z aktorami ( w akcie II scenie II) i to przywoływanie scen morderstw z mitologii – jest świetna. A Hamlet od razu wpadł na pomysł, jak wykorzystać aktorów ( co moim zdaniem potwierdza, że myślał rozsądnie, a szaleństwo było udawane, przynajmniej początkowo) i nawet wyreżyserował sztukę:).
Jednak do ostatniej chwili – nawet już po relacji Horatia po przedstawieniu – które w końcu dało świetną i jedyną poszlakę – kto zabił, Hamlet nie będzie umiał pogodzić się z odkrytą prawdą. Był opętany szaleńczą chęcią odkrycia prawdy o śmierci ojca, ale kiedy już ją odkrył – nie mógł i nie umiał wzbudzić w sobie wystarczającej nienawiści, by dokonać ostatecznej zemsty na mordercy. Musiał się zmusić, aby podjąć działanie, a morderca, w tym czasie, knuł dalsze zbrodnie i intrygi(czyli nakaz wyjazdu do Anglii czy rozmowa z Laertesem)! Ale ostatecznie – Hamlet stanął do nierównej walki – wstrzymałam wtedy oddech - a smutek tej sceny mnie przytłoczył!
Najbardziej współczuję Ofelii. Hamlet wyrządził jej straszliwą krzywdę, bo był zaślepiony chęcią znalezienia zabójcy, a później opętała go żądza zemsty. I nie zobaczył, że traci coś o wiele cenniejszego. Scena I, aktu V - jest bardzo poruszająca, bo Hamlet zrozumiał, jaka jest cena zemsty. Scenę tę uważam za początek jego szaleństwa.
Uwielbiam w dramacie Horatia – był przyjacielem Hamleta, starał się wypełniać wszystkie jego polecenia. Widział szaleństwo bohatera i jego stopniowe pogrążanie się w mroku i nic nie mógł na to poradzić, ale towarzyszył mu przez cały czas i go nie opuścił, aż do końca.
Kiedy się pominie szkolne interpretacje, nakazujące widzieć w tym dramacie problemy egzystencjalne głównego bohatera (zwłaszcza to krańcowe zderzenie idealizmu z rzeczywistością:) i kiedy odrzuci się parapsychologiczne biadania nad stosunkiem Hamleta do matki czy do Ofelii:) czy motywy metafizyczne (Ducha)– pozostaje to, co ja kocham w tym dramacie – czyli genialny kryminał...
więcej Pokaż mimo to