rozwińzwiń

The Fragile Threads of Power

Okładka książki The Fragile Threads of Power Victoria Schwab
Okładka książki The Fragile Threads of Power
Victoria Schwab Wydawnictwo: Titan Books Ltd Cykl: Threads of Power (tom 1) fantasy, science fiction
576 str. 9 godz. 36 min.
Kategoria:
fantasy, science fiction
Cykl:
Threads of Power (tom 1)
Wydawnictwo:
Titan Books Ltd
Data wydania:
2023-09-26
Data 1. wydania:
2023-09-26
Liczba stron:
576
Czas czytania
9 godz. 36 min.
Język:
angielski
ISBN:
9781803368368
Średnia ocen

7,7 7,7 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
7,7 / 10
7 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
1
1

Na półkach:

Rhy i Alucard!!

Trochę nie wiem od czego zacząć. Prawda jest taka, że bardzo, bardzo długo zastanawiałam się, czy w ogóle pisać tę recenzję, czy może lepiej zostawić to dla siebie. Bardzo chciałam zostawić tę książkę bez oceny, ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie mogę. Jest zbyt wiele rzeczy, o których chciałbym powiedzieć, a wydaje mi się, że niewiele osób w ogóle o tym wspomina. I nie będę pisać tu o całej tej książce, a chciałbym się skupić na jednym kluczowym aspekcie, który dla mnie od razu sprawia, że nie mogę ocenić tej książki na więcej niż jedną gwiazdkę.

Ale zanim to, czuję się niemal w obowiązku rozpocząć tę recenzję od tego, że wszystkie trzy książki z serii Odcienii Magii zawsze miały szczególne miejsce w moim sercu. Przysięgam, że zawsze uważałam, że uratowały mi życie, polecałam je każdemu i mówiłam o nich dosłownie cały czas. Były (i nadal są) tą dziwną częścią mojej osobowości lol. Jakby kocham wszystko i wszystkich w tej serii, okej? Kocham to, jak irytująca potrafi być czasem Delilah Bard, i to, jak Kell czasami zmienia się nagle w sexy wersję samego siebie, kocham urok Rhy'a i absolutnie uwielbiam cięte riposty Alucarda. Naprawdę wiele moich dobrych wspomnień jest z nimi związanych.

Cóż, ale muszę też przyznać, że tak naprawdę moim głównym powodem, dla którego od samego początku pokochałam tę serię, była historia Rhy'a i Alucarda. Wierzcie lub nie, ale czytając tę serię, autentycznie po raz pierwszy w życiu spotkałam się z reprezentacją queer w książce, która była dobrze napisana i naprawdę mi się spodobała. Powód był prosty, Rhy i Alucard nie byli postaciami pobocznymi i obaj byli bardzo ważni dla fabuły, co moim zdaniem jest absolutną rzadkością w książkach fantasy. Może też mam takie wrażenie dlatego, że niestety nie każda książka jest tłumaczona na język polski i prawdopodobnie wiele perełek wciąż czeka na odkrycie. A dodam, że (pomimo tego że tę książkę akurat czytałam w oryginalne) dużo lepiej czuję się czytając książki po polsku.

Tak czy inaczej, bardzo czekałam na Threads. Właściwie to czekałam na tę książkę kilka lat. Oczywiście zawsze trochę martwiłam się o Rhy'a i Alucarda w tym wszystkim, bo przecież wiedziałam, że Rhy ostatecznie został królem, więc (prawdopodobnie, ale niekoniecznie) będzie potrzebował w końcu jakiegoś następcy. Ta myśl od czasu do czasu do mnie powracała, ale szczerze mówiąc, nie wydawała mi się zbyt realna. Nie wiem, muszę przyznać, że czytając oryginalną serię, odniosłam wrażenie, że świat, który został tam stworzony – który Victoria sama tam stworzyła – był specjalnie przygotowany na coś takiego jak dwóch królów na tronie i rzeczywiście mogłoby to zadziałać. Skusiłam się nawet na ponowne przeczytanie oryginalnej trylogii i nie znalazłam absolutnie żadnej wzmianki o tym, że Rhy potrzebowałby królowej lub dziecka, aby pozostać królem. Jeszcze mogłabym to zrozumieć, gdyby związek Rhy'a i Alucarda od zawsze był zagrożony przez ten fakt, ale nie, nic nie wskazywało na coś takiego.

To znaczy, oczywiście, że w naszym świecie taka rzecz wydaje się być raczej oczywista, ale po prostu miałam nadzieję, że w high fantasy nie będzie takiej potrzeby. Pamiętam też, że przez całą pierwszą serię kilkukrotnie zostało wspomniane, że magia w tym świecie nie jest dziedziczona po rodzicach, więc wydawało mi się, że to byłby kolejny argument za tym, że Rhy wcale nie potrzebuje biologicznego dziecka. Jakby tego było mało, przecież głównym bohaterem całej serii jest członek rodziny królewskiej, który został adoptowany, więc byłam pewna, że adopcja nie byłaby w tym przypadku złym pomysłem dla rodziny królewskiej (zawsze uważałam nawet, że byłoby to bardzo fajne nawiązanie do Kella i jego postaci, gdyby Rhy i Alucard adoptowali dziecko). No cóż, biorąc pod uwagę wszystkie te rzeczy, o których wspomniałam wyżej, przyznaję, że decyzja o tym, że Rhy jednak będzie miał żonę i w ogóle, była ogromnym szokiem.

Wiem, że ten szok dotyczył większości z nas. Pamiętam, że na Instagramie Victorii, po pojawieniu się pierwszego spoilera, w którym wpsomiana była królowa, komentarze nie były zbyt przychylne. Byłam tam, gdy Victoria odpowiadała na to na swoich Stories, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Było mi wtedy strasznie przykro, bo Victoria naprawdę wyglądała na zdruzgotaną całą tą sytuacją. I ja też byłam, szczerze mówiąc. Ale muszę też przyznać, że cały czas zastanawiałam się, czy to nie było trochę oczywiste. Mam na myśli te reakcje. Czy to nie było oczywiste, że ludzie nie będą zbyt zadowoleni, gdy dowiedzą się, że Rhy nagle poślubił kobietę? Jak mówiłam, nikt nie był na takie coś przygotowany. I moja pierwsza reakcja też była zdecydowanie daleka od pozytywnej. Ale Victoria ciągle powtarzała, żeby jej trochę zaufać w tej kwestii, więc zaufałam.

Nie będę kłamać, jeszcze nigdy nie byłam tak zawiedziona, nie podoba mi się, jak to wszystko wyszło. Muszę przyznać, że oczywiście od samego początku strasznie nie podobał mi się sam ten pomysł, po prostu bardzo mnie gryzł. Ale jak już mówiłam, postanowiłam chociaż dać temu szansę, mając szczerą nadzieję, że sposób, w jaki zostanie to przedstawione nam to jakoś wynagrodzi. Osobiście, moim zdaniem niczego nie wynagrodził. I nie mam pojęcia jak, ale dosłownie wszystkie moje najgorsze obawy co do tego okazały się prawdziwe. Naprawdę próbuję sobie wmówić, że powodem mojego rozczarowania jest po prostu szok, ale minęło już sporo czasu i nadal jestem trochę załamana i nadal mi się to nie podoba, choć bardzo się staram jakoś do tego przekonać. Jest tu kilka rzeczy, które budzą moją największą niechęć. I chociaż sam pomysł mi się nie podoba, uważam, że mogłabym uznać to wszystko za bardziej akceptowalne, gdyby sposób napisania rzeczywiście nadrobił. Po prostu czytanie tego było dla mnie strasznie bolesne.

Więc cały ból zaczął się od sceny ślubu. Poważnie, po siedmiu latach czekania na następną książkę, jestem pewna, że ostatnią rzeczą, o której chcieliśmy czytać, było to, jak Rhy bierze ślub z kimś innym. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego scena jego ślubu z kimś innym – o kim nawet nie było mowy w poprzednich książkach, kto był kimś obcym i kto nie miał żadnej historii z Rhy’em – miała więcej stron niż jego ślub z Alucardem. Cóż, swoją drogą trudno to coś z Alucardem nawet nazwać ślubem, biorąc pod uwagę fakt, że nie było to nawet oficjalne, nikt tego nie widział, a cała scena miała może jakieś dwie linijki. Mam wrażenie, że okradziono nas z tej sceny, po prostu okradziono. Ale to jeszcze nic. Ogólnie podczas ślubu Rhy'a i królowej wydarzyło się kilka rzeczy, których kompletnie nie rozumiem. Nie rozumiem, dlaczego kiedy Alucard zaproponował swoją nieobecność, Rhy nalegał, żeby Alucard jednak tam był. Myślałam, że Rhy miał przynajmniej jakiś powód, żeby to zrobić. Ostatecznie wyglądało na to, że Alucard był wręcz zmuszony żeby tam być i patrzeć na to wszystko, podczas gdy wszyscy go po prostu ignorowali. Łącznie z Rhy'em niestety. Był taki moment podczas jego ślubu, kiedy zaczął się rozglądać dookoła i Alucard dosłownie miał nadzieję, że Rhy szukał jego. Ale jak się dowiedzieliśmy, Rhy szukał swojego brata. A ja się po prostu zastanawiałam, po co w ogóle była ta scena? Dlaczego tam była? Co miała na celu? Naprawdę ciężko było to czytać.

Zasadniczo mam tutaj problem z Rhy'em. Ze względu na niewielką ilość jego punktu widzenia w tej książce, niestety pozostawia to nieprzyjemne wrażenie, że kompletnie go to wszystko nie obchodzi. Wiele scen nie pozostawia wątpliwości, że Alucard cierpi z powodu całej tej sytuacji, ale gdzie był wtedy Rhy? I nie zrozumcie mnie źle, naprawdę doceniam, że ich związek przetrwał i że nadal się kochają, ale to była ta jedna rzecz, która była raczej oczywista. Tym, co jednak nie było takie do końca oczywiste, była kwestia tego, jak zostanie rozwiązana sprawa królowej. Te pierwsze chwile, kiedy ją poznajemy, scena ślubu – to właśnie były te momenty najbardziej wrażliwe i nabardziej kontrowersyjne i w pewien sposób dla nas czytelników najważniejsze (to były też te momenty, o które się najbardziej martwiliśmy),bo to one miały wpływ na to, jak będziemy to wszystko później postrzegać. I tu, właśnie w tych miejscach, właśnie w tych momentach, zdecydowanie zabrakło punktu widzenia Rhy'a.

Ja też całkowicie rozumiem to, że Rhy i Alucard nie są głównymi bohaterami tej książki, wiem, że ich czas był ograniczony, rozumiem to, ale ta książka ma ponad 600 stron i naprawdę wierzę, że chociaż dwie sceny więcej mogłyby wiele zmienić. Ale oczywiście musiałyby to być sceny Rhy'a i Alucarda, a nie na przykład Alucarda i królowej lub Alucarda, Rhy'a i królowej. Tutaj też stało się to, czego najbardziej się obawiałam. Moim zdaniem królowa zajęła stanowczo za dużo miejsca. Nie rozumiem, po co robić z niej tak istotną postać, poświęcać jej tyle czasu na stronie, ciągle nazywać ją „żoną Rhy’a”, dawać jej więcej interakcji z Alucardem niż Alucard miał z Rhy'em. Po prostu wydawało się, że królowa zwyczajnie ukradła wszystkie sceny, które miały należeć do Rhy'a i Alucarda i na które czekaliśmy tyle lat. I jak ja mam ją lubić?

Nie wiem, mam też wrażenie, że to zupełnie normalne, że takie rzeczy nam przeszkadzają. Mam wrażenie, że takie rozwiązanie jest po prostu zwyczajnie złe, gdy kochasz dynamikę między postaciami i po prostu ich lubisz, ale jako parę, jako dwójkę. To po prostu złe, gdy wkładasz kogoś pomiędzy nich i to niezależnie od kontekstu. Również fakt, że między Rhy'em a królową nie ma miłości (lub jest tam coś w rodzaju platonicznej),nie jest dla mnie zbyt przekonujący. W mojej głowie już wystarczająco złe jest to, że Rhy się z nią ożenił i poszedł z nią do łóżka tylko po to, żeby zrobić dziecko, a to wszystko wydarzyło się, gdy wciąż był w związku z Alucardem. Tak strasznie mnie to gryzie. I szczerze mówiąc już nawet sama ta świadomość, gdy pojawiała się w mojej głowie w przypadkowych momentach, odbierała mi całą radość czytania tej książki. A ilekroć Ren pojawiała się gdzieś na stronie, nie myślałam wcale o tym, jaka jest urocza, a myślałam tylko o tym, jak nieswojo i niekomfortowo się czuję czytając to, widząc ją i wiedząc, że ona w ogóle istnieje.

Ale tak naprawdę również chciałabym tutaj powiedzieć, że niezależnie od tego, czy jest to para queerowa, czy nie, zawsze byłoby to co najmniej wątpliwe rozwiązanie. A mówię to, bo widzę, że wiele osób próbuje usprawiedliwiać tę sytuację tylko dlatego, że jest to związek dwóch mężczyzn, więc „to po prostu musiało się wydarzyć” lub „w tym przypadku było konieczne”. Tak jak powiedziałam wcześniej, nie byłabym taka pewna, czy rzeczywiście było to konieczne w przypadku high fantasy, ale za to jestem pewna, że gdyby coś podobnego zrobiono Kellowi i Lili, reakcje byłyby znacznie bardziej zdecydowane. No bo wyobraźmy sobie taką sytuację. Mamy serię książek z naszą ulubioną parą, Kellem i Lilą, i nagle, po latach, pojawia się nowa książka, w której Kell poślubia kogoś innego, bez względu na wyjaśnienia. Ma z tą osobą dziecko, ma z nią długą scenę ślubu, podczas której Lila stoi na balkonie i cierpi, a Kell ani razu na nią nie spojrzy. Cóż, no już bądźmy szczerzy, nie brzmi to jak coś łatwego do zaakceptowania, raczej brzmi to jak kompletne zaprzepaszczenie wszystkiego, przez co te postacie przeszły razem w poprzednich książkach, wszystkiego, o co walczyły. I tak to właśnie widzę, niezależnie od tego, czy jest to para queer, czy nie, niezależnie od tego, czy faktycznie musiało się to wydarzyć, czy nie. To naprawdę szokujące, jak nieostrożna wydawała się Victoria pisząc to, biorąc pod uwagę fakt, że sama jest queer. Ja też jestem i moim zdaniem, jak na tak kontrowersyjny i delikatny temat, nie został on przedstawiony w odpowiednio ostrożny i przekonujący sposób.

Tak naprawdę bardzo doceniam to, że być może pomysł na umieszczenie królowej w tej książce wynikał ze zwykłej potrzeby pokazania, nie wiem, innych modeli rodziny? Jeśli to jest właściwe słowo. Doceniam chęć wprowadzenia różnorodności, ale po prostu nie uważam, że było to odpowiednie właśnie w tym miejscu. Ponieważ stało się to kosztem już istniejącej pary, której wątek wydawał się być już w pewien sposób zakończony. I byli uwielbiani i znani dla nas jako dwójka. Chciałam powrócić do dwójki, a nie do trójki. Opuściliśmy ich siedem lat temu jako dwójkę. Kell i Lila zostali jako dwójka. Oczywiście, liczyłam na więcej przygód od nich, ale zdecydowanie nie tego typu. Wiem, że Victoria ma genialny umysł, czytałam też inne jej książki, więc wiem to. Wiem, że potrafi wpadać na niesamowite pomysły, jakby nie było rzeczy niemożliwych, jakby nie było żadnych ograniczeń. Naprawdę miałam nadzieję, że to będzie wyglądać inaczej. Dlaczego mam wrażenie, że to, co jest teraz, jest po prostu najprostszym rozwiązaniem? A moim zdaniem nie powinno być. Po prostu nie tutaj.

Ostatnio uświadomiłam sobie też, że tak naprawdę jest o wiele więcej osób, niż myślałam, które mają takie same przemyślenia, jak ja. Nie wiem, czy powinnam się z tego cieszyć, pewnie nie. Nadal czuję się tu mniejszością. Ale zauważyłam też, że ma tu miejsce pewna sytuacja, jeśli chodzi o oceny tej książki (na ten moment polskich ocen jest niewiele, mówię tutaj o zagranicznych stronach). Zdarzyło się to już kilka razy. Zauważyłam, że nawet jeśli dana osoba pozytywnie oceniła Threads, po wczytaniu się w jej recenzę, okazuje się, że ta osoba również wcale nie jest tak przekonana do wątku Rhy'a i Alucarda w tej książce. Doszłam więc do wniosku, że dla niektórych osób ci bohaterowie zwyczajnie nie byli na tyle ważni, aby w jakiś sposób wpłynęło to na ich ocenę. I mam wrażenie, że dla większości osób, była to tylko jedna z tych drobnych niedogodności w tej książce, nic wielkiego. I nie próbuję tutaj winić tych osób ani nic takiego, rozumiem, że każdy ma swoich ulubionych bohaterów, którzy są dla niego mniej lub bardziej ważni. Wspominam o tym, bo zwyczajnie utwierdziło mnie to w przekonaniu, że jest nas tak naprawdę dużo więcej. Oczywiście jednocześnie nie przeczę, że są też ludzie, którym się to rzeczywiście podobało. Szanuję opinię każdego, nawet jeśli w tym przypadku muszę przyznać, że trochę ciężko jest mi uwierzyć, że są tacy, którzy naprawdę nie widzą w tym niczego złego. Uważam, że wątek Rhy'a i Alucarda został w tej książce kompletnie zniszczony, a mimo to w wielu recenzjach powtarza się, że ta książka była „wszystkim, czym ludzie chcieli, żeby była”, podczas gdy dla mnie była to prawdopodobnie najgorsza rzecz, jaką można było zrobić tym bohaterom. W wielu recenzjach też powtarza się, że ta książka była „jak powrót do domu”, choć dla mnie z oczywistych powodów tak nie było. Moi ulubieni bohaterowie, Rhy i Alucard, byli dziwni, inni, obcy, nie byli tacy sami, bo zbyt wiele zmieniło się w zbyt krótkim czasie.

A najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że cała ta sytuacja wpłynęła również na moje postrzeganie oryginalnej trylogii. Teraz naprawdę ciężko jest mi ponownie czytać o Rhy'u i Alucardzie, wiedząc, że to, przez co przechodzą, po prostu nie jest tego warte. To strasznie boli. To były moje ukochane książki, do których uwielbiałam wracać!

Szczerze mówiąc, nie wiem, czy będę czekać na kolejne książki. Po prostu czuję, że nic nie jest w stanie tego już uratować. To już się wydarzyło i w tym momencie naprawdę żałuję, że to w ogóle musiało powstać. Ta książka nie była niestety warta tylu lat czekania.

Rhy i Alucard!!

Trochę nie wiem od czego zacząć. Prawda jest taka, że bardzo, bardzo długo zastanawiałam się, czy w ogóle pisać tę recenzję, czy może lepiej zostawić to dla siebie. Bardzo chciałam zostawić tę książkę bez oceny, ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie mogę. Jest zbyt wiele rzeczy, o których chciałbym powiedzieć, a wydaje mi się, że niewiele osób...

więcej Pokaż mimo to

avatar
299
87

Na półkach: , , ,

Siedem lat temu Osaron został pokonany.
Siedem lat temu Arnes zyskało nowego króla.
Siedem lat temu dwójka Antarich wypłynęła na morze.
Siedem lat temu Antari poświęcił się dla swojego świata.
Siedem lat temu pewien pirat wrócił do Londynu.

Kończąc kilka lat temu „Wyczarownie światła” nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś będzie mi dane spotkać tych bohaterów i odwiedzić Londyny w innych okolicznościach.
Jednak Victoria Schwab ponownie otwiera przed nami drzwi do magicznego świata, który boryka się z kolejnymi problemami - znikająca moc i rosnąca przeciwko królowi rebelia w Czerwonym Londynie, rozkwitający za sprawą młodziutkiej władczyni Biały Londyn, a także skradzione urządzenie, które pozwala każdej osobie przenieść się w dowolne miejsce.
Obawiałam się tej książki. Bałam się, że osoba autorska zaserwuje czytelnikom powtórkę z „Odcieni magii” i wrócimy do zwalczających się Londynów, jednak ku mojej uldze i szczęściu okazało się, że z tego świata da się wycisnąć jeszcze wiele więcej.

Mimo tego, że Schwab wraca do starych postaci, więc wszyscy stęsknieni za Kellem, Lilą, Rhyem i Alucardem będą usatysfakcjonowani, to wprowadza także spore grono nowych ciekawych bohaterów. I tak mamy między innym Tes, której zdolnością jest rzadki talent do widzenia magii i naprawiania magicznych przedmiotów, a do tego dostaje ona bardzo intrygującą osobistą historię. Poznajmy także nowe członkinie rodziny królewskiej oraz wspomnianą już młodą władczynię Białego Londynu, która oddaje cześć Hollandowi i w zamian za odrodzenie świata jest gotowa przelać wiele krwi. Wraz z tą mnogością bohaterów dostaliśmy wiele perspektyw, co sprawiło, że na początku trzeba się trochę mocniej na tej historii skupić, ponieważ co chwilę zmieniamy miejsce akcji, i tak ze spokojnego morza przenosimy się do pałacowych komnat, a kilka stron później przemierzamy już najciemniejsze uliczki miasta z dwójką kłócących się w kółko zabójców.
Schwab tka swoją historię z ogromną rozwagą, widać, jak wszystko jest przemyślane i podczas czytania tylko czekałam na to, aż każdy z wątków, będący jak osobna nitka, splecie się z innymi i stworzą one skomplikowaną, ale logiczną całość.

„The Fragile Threads…” stanowi początek całkowicie nowej serii i można ją czytać bez znajomości „Odcieni magii”, ale dla mnie największą przyjemność stanowił właśnie powrót do tego świata i przede wszystkim bohaterów. W tej książce widać to, jak wydarzenia z trylogii i kolejne siedem lat odcisnęły na nich swoje piętno, ale nie potrafię nawet wyrazić tego, jak ogromną nostalgię i wzruszenie czułam przy ich ponownych spotkaniach, szczerych rozmowach czy gestach, bo nikt nie potrafi budować relacji między postaciami tak jak V.E. Schwab. Doceniam również to, że wplecione są tu krótkie rozdziały pokazujące, co działo się przez te siedem lat i dzięki temu dostaliśmy pełniejszy obraz tego, jakie konsekwencje pociągnęło za sobą zakończenie „Wyczarowania światła” i jak bohaterowie starali się odnaleźć w nowych dla nich sytuacjach - Kell próbuje uporać się z bólem, który odczuwa przy używaniu swojej mocy, Rhy uczy się, jak być królem, a Lila dostaje swoją upragnioną wolność.

Chociaż rzadko zaznaczam fragmenty w książkach, to mój egzemplarz „The Fragile Threads of Power” jest pełen znaczników, tak samo, jak ta książka pełna jest emocji, niebezpieczeństw, nowych i starych wrogów, niespodziewanych zdrad i przede wszystkim magii. Nie potrafię zliczyć tego ile razy miałam w oczach łzy albo szybciej biło mi serce, a mimo tego wciąż mam wrażenie, że ten tom jest początkiem czegoś większego, bo chociaż cała książka toczyła się dość wartkim tempem, to końcowe sto stron sprawiło, że nie mogłam się oderwać, a ostatnie dwie po prostu wgniotły mnie w fotel.

Chciałabym wyrazić mój zachwyt lepiej, ale o dobrych książkach opowiada się najtrudniej. Mam nadzieję, że już niedługo otrzymamy polskie wydanie, bo potrzebuję go na wczoraj, a kolejnego tomu na jutro. Na zakończenie powiem tylko, że warto było czekać.

Siedem lat temu Osaron został pokonany.
Siedem lat temu Arnes zyskało nowego króla.
Siedem lat temu dwójka Antarich wypłynęła na morze.
Siedem lat temu Antari poświęcił się dla swojego świata.
Siedem lat temu pewien pirat wrócił do Londynu.

Kończąc kilka lat temu „Wyczarownie światła” nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś będzie mi dane spotkać tych bohaterów i odwiedzić...

więcej Pokaż mimo to

avatar
839
298

Na półkach: ,

Ta książka była wielką przygodą. Cudownie było wrócić do Czerwonego Londynu, zobaczyć znów starych ulubieńców i poznać nowe ciekawe postacie❤️

Akcja dzieje się siedem lat po wydarzeniach z "Wyczarowania światła". To duży przeskok, ale jeny, cieszę się, że pokazano co dalej. Życie Lily z Kellem na morzu, Rhya i Alucarda w pałacu... Wiele rzeczy mnie zaskoczyło, ale jednak bardzo podobało mi się czytanie o ich dalszych losach. Szczególnie jak pogodzono związek naszego króla z jego ukochanym - bo wiadomo, król m różne obowiązki, i trochę bałam się o przyszłość Rhya i Alucarda. Ale naprawdę ciesze się, że możemy o tym wszystkim przeczytać. Jak razem pokonują trudności, i że to wszystko dalej trwa, że mają tą wspólną przyszłość. Choć nie zawsze jest im łatwo.

Szczerze zaskoczyło mnie parę rzeczy dotyczących Kella - kompletnie zapomniałam o paru wydarzeniach z finały tamtej trylogii i tu miałam takie "jak to? Kiedy? Czemu?"😆

Początek był powolniejszy. By przedstawić sytuację, świat siedem lat później, Schwab wrzuca nas w wir wydarzeń, zaczyna od rozdziałów z nowymi postaciami i do tego daje trochę przeskoków czasowych, ale ta forma się u niej bardzo dobrze sprawdza. Tylko wymaga tyćkę czujności, bo szczerze na początku musiałam się nie raz wracać po parę stron by zobaczyć kiedy akcja się dzieje, bo mózg nie do końca zakodował i się gubiłam xD ale potem było już dobrze.

Choć przez te wszystkie lata nasze ulubione postaci mocno się zmieniły, to wciąż oni! A i nowe postacie są ciekawe i ich losy intrygują, więc nie ma co się bać! I trzeba to przeczytać ❤️ choć trylogia Odcieni magii jest skończona i wydawała się kompletna, autorka udowadnia, że wciąż jest wiele do opowiedzenia!!!☺️

Ta książka była wielką przygodą. Cudownie było wrócić do Czerwonego Londynu, zobaczyć znów starych ulubieńców i poznać nowe ciekawe postacie❤️

Akcja dzieje się siedem lat po wydarzeniach z "Wyczarowania światła". To duży przeskok, ale jeny, cieszę się, że pokazano co dalej. Życie Lily z Kellem na morzu, Rhya i Alucarda w pałacu... Wiele rzeczy mnie zaskoczyło, ale jednak...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    26
  • Przeczytane
    8
  • Posiadam
    2
  • Teraz czytam
    1
  • Ulubione
    1
  • Po angielsku
    1
  • Serie
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki The Fragile Threads of Power


Podobne książki

Przeczytaj także