rozwińzwiń

Sanatorium Pod Klepsydrą

Okładka książki Sanatorium Pod Klepsydrą Bruno Schulz
Okładka książki Sanatorium Pod Klepsydrą
Bruno Schulz Wydawnictwo: Siedmioróg Ekranizacje: Sanatorium pod klepsydrą (1973) literatura piękna
200 str. 3 godz. 20 min.
Kategoria:
literatura piękna
Wydawnictwo:
Siedmioróg
Data wydania:
2018-01-08
Data 1. wyd. pol.:
2018-01-08
Liczba stron:
200
Czas czytania
3 godz. 20 min.
Język:
polski
ISBN:
9788377918753
Ekranizacje:
Sanatorium pod klepsydrą (1973)
Średnia ocen

6,8 6,8 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,8 / 10
4 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
826
601

Na półkach:

Długo omijałem Schulza, ale niesłusznie, jak się okazuje. To wielka sztuka snuć opowieści w estetyce snu i nie zanudzać czytelnika. Tu nie tylko nie jest nudno, ale i wszystkie opowiadania napisane są z wdziękiem, i mimo delikatnej staroświeckości niosą swoim rytmem. Tytułowe opowiadanie genialne, co najmniej trzy inne świetne.

Długo omijałem Schulza, ale niesłusznie, jak się okazuje. To wielka sztuka snuć opowieści w estetyce snu i nie zanudzać czytelnika. Tu nie tylko nie jest nudno, ale i wszystkie opowiadania napisane są z wdziękiem, i mimo delikatnej staroświeckości niosą swoim rytmem. Tytułowe opowiadanie genialne, co najmniej trzy inne świetne.

Pokaż mimo to

avatar
927
927

Na półkach:

Audiobook.
O ile ,,Sklepy cynamonowe" zostawiły mnie z pewnym niedosytem, to tzw. ich kontynuacja ,, Sanatorium pod klepsydrą'' usatysfakcjonowało mnie w pełni.

Słuchając Bruno Schulza, zastanawiałem się do jakiego autora porównać jego styl i zabijcie mnie ale niewiem.
U tego autora każde zdanie jest magiczne, hm, pełne piękna i inteligencji jakby autor przykładał ogromną wagę do każdego słowa, Schulz jest jak malarz który robi wszystko, każdy ruch z niezwykłą precyzją...
Polecam, inteligencja tego autora jest niesamowita, prawdziwa uczta dla zmysłów niezależnie czy czytamy czy słuchamy, można się rozpływać nad stylem Schulza.

Audiobook.
O ile ,,Sklepy cynamonowe" zostawiły mnie z pewnym niedosytem, to tzw. ich kontynuacja ,, Sanatorium pod klepsydrą'' usatysfakcjonowało mnie w pełni.

Słuchając Bruno Schulza, zastanawiałem się do jakiego autora porównać jego styl i zabijcie mnie ale niewiem.
U tego autora każde zdanie jest magiczne, hm, pełne piękna i inteligencji jakby autor przykładał ogromną...

więcej Pokaż mimo to

avatar
879
879

Na półkach:

Marcowe Wyzwanie LC - książka literackiego patrona ’20–’24

One są jak sen, te opowiadania.
Dziwaczny, magiczny sen, cudzy i ja się w nim znalazłam.
A ja lubię senne mary, ale moje własne czary-mary.
Teleportowałam się tu jakoś.
Wylały się na mnie słowa, potoki słów, który mnie osaczyły i urzekły.
Przechadzam się i oglądam świat oczami autora.
Duszno się zrobiło i gęsto.
Coś pan brał, Panie Autorze?
Grzebię się w tym śnie i jestem zachwycona.
Mimo iż nie lubię takich klimatów.
Wolę jak coś się dzieje, jak jest jakaś historia.
Rozumiem tych, którym się nie podoba, wolą śnić inny sen.
Czuję, że ktoś rzucił na mnie urok.
Nie czytałam okiem ni uchem, ni sercem ni duchem.
Tylko Najwyższą Duszą, czyli mą jaźnią.
Nie mam nic więcej do powiedzenia.

Marcowe Wyzwanie LC - książka literackiego patrona ’20–’24

One są jak sen, te opowiadania.
Dziwaczny, magiczny sen, cudzy i ja się w nim znalazłam.
A ja lubię senne mary, ale moje własne czary-mary.
Teleportowałam się tu jakoś.
Wylały się na mnie słowa, potoki słów, który mnie osaczyły i urzekły.
Przechadzam się i oglądam świat oczami autora.
Duszno się zrobiło i...

więcej Pokaż mimo to

avatar
341
125

Na półkach: ,

Sądziłam, że mnie - miłośniczce "Sklepów Cynamonowych" - "Sanatorium pod klepsydrą" się również spodoba, ale, niestety, tym razem miałam poczucie przerostu formy nad treścią. To, w jaki sposób autor posługuje się językiem, jak bardzo go czuje i ma nad nim kontrolę zasługuje na ocenę 10, bo nie wyobrażam sobie większej maestrii. Te wszystkie piętrowe metafory, długo ciągnące się, zaskakujące porównania, konstrukcja zdań wielokrotnie podrzędnie złożona, poetyckość fraz, do tego oryginalna, kreatywna wyobraźnia - to wszystko jest niezaprzeczalną oznaką geniuszu. Umieć tak wić zdania w architekturę ukwiałów - to trzeba mieć naprawdę wielki talent. Z kolei odnośnie treści, to mam wrażenie, że jest ona tu tylko pretekstem do kreowania tej wybujałej formy, która jak kłącze oplątuje niewiadomy sens. Właśnie do tego sensu nie da się dotrzeć. Jest on migotliwy, niejasny, nieuchwytny. Wielokrotnie, przy kolejnej spiętrzonej metaforze moja uwaga się łatwo rozpraszała, co nakłaniało mnie do czytania akapitu czasem nawet kilka razy, żeby nakreślić jakiś zaledwie cień sensu. Nie zawsze się udawało. Ktoś powiedziałby, że to bełkot szaleńca, zresztą tak pisał w recenzji książki Kazimierz Wyka, że w "Sanatorium..." mamy do czynienia z "utwierdzaniem chaosu", z "eposem emerytury i dziwactw", a Stefan Napierski pisał wprost o "szkaradnej ornamentacyjności" i że autor jest "przerafinowanym i roztkliwionym przeczuleńcem". To zbyt mocne, ale zgodzę się, że świat, który kreuje Schulz jest w dużej mierze jakiś pusty, martwy, wydrążony. Bohaterowie nierzadko przypominają woskowe lalki, manekiny, co, jak wiemy, zapowiadało uprzedmiotowienie człowieka w XX wieku. Ten galicyjski obraz małego miasteczka jest faktycznie "strupieszały", kojarzy mi się z naftaliną i zatęchłymi strychami. Postać Franciszka Józefa jest już przebrzmiałym symbolem, a świat c.-k. monarchii chyli się ku upadkowi. Widzę też nawiązania do prozy Franza Kafki, zwłaszcza w opisach przemiany ojca w skorupiaka (w "Przemianie" bohater zamienia się w karalucha") oraz w postaci człowieka-psa i głodomora. Podsumowując, to jestem zaskoczona, że tak trudny tekst jest na liście lektur szkolnych. Jeśli naprawdę chcemy, żeby Polacy czytali książki po ukończeniu szkoły, to tego typu skomplikowanymi utworami tylko ich do tego zniechęcimy.

Sądziłam, że mnie - miłośniczce "Sklepów Cynamonowych" - "Sanatorium pod klepsydrą" się również spodoba, ale, niestety, tym razem miałam poczucie przerostu formy nad treścią. To, w jaki sposób autor posługuje się językiem, jak bardzo go czuje i ma nad nim kontrolę zasługuje na ocenę 10, bo nie wyobrażam sobie większej maestrii. Te wszystkie piętrowe metafory, długo ciągnące...

więcej Pokaż mimo to

avatar
61
17

Na półkach:

Drugi zbiór opowiadań Schulza. Choć obszerniejszy, moim zdaniem nie dorównuje ,,Sklepom Cynamonowym" - oprócz opowiadania tytułowego, ,,Księgi" i opowiadania ,,Mój ojciec wstępuje do strażaków". Co do reszty, niestety uważam, iż Schulzowi nie udało się osiągnąć czegoś, co osiągnął w ,,Sklepach Cynamonowych". W ,,Sanatorium pod Klesydrą" Schulz nie opisuje już świata tak jak w swoim pierwszym zbiorze, a raczej stawia na opisy zachwytu tym światem - nie na to, dlaczego należy się nim zachwycać. Dlatego opisy nie sprawiają już wrażenia tak gęstych i onirycznych. Być może był to zabieg autora. W końcu bohater dorasta, dojrzewa, nie ma już takiej umiejętności przeżywania wszystkiego wokół, jak w czasach dzieciństwa. Być może Schulz chciał odkręcić to w swojej następnej planowanej książce, która niestety nigdy nie ujrzała światła dziennego - w ,,Mesjaszu z Drohobycza", który miał być w założeniu jego najlepszym i najbardziej olśniewającym dziełem. Co stało się z tą książką - nie wiadomo. ,,Epokę genialną" przerwał nazistowski żołnierz niemiecki, zabijając Schulza w 1942 roku. Mimo tego wszystkiego, zbiór zawiera ,,Sanatorium pod klepsydrą" - w mojej opinii najlepsze opowiadanie Schulza, a także inne. W dalszym ciągu jest to literatura najwyższej jakości, gęsta od metafor i pokazująca erudycję autora. We mnie niestety nie wywołały takich emocji, jak w pierwszym arcydziele tego autora. Ale to nic. Schulz bowiem to chyba jedyny, a przynajmniej jeden z niewielu polskich pisarzy, o którym można powiedzieć, że jest ponadczasowy.

Drugi zbiór opowiadań Schulza. Choć obszerniejszy, moim zdaniem nie dorównuje ,,Sklepom Cynamonowym" - oprócz opowiadania tytułowego, ,,Księgi" i opowiadania ,,Mój ojciec wstępuje do strażaków". Co do reszty, niestety uważam, iż Schulzowi nie udało się osiągnąć czegoś, co osiągnął w ,,Sklepach Cynamonowych". W ,,Sanatorium pod Klesydrą" Schulz nie opisuje już świata tak jak...

więcej Pokaż mimo to

avatar
43
40

Na półkach:

To kolejny po Sklepach Cynamonowych zbiór opowiadań Schultza, zasobniejszy niż pierwszy, ale w niezmiennej autorskiej konwencji, i od momentu ukazania się zasypany ambiwalencjami: kontrowersją i zachwytem, negacją i afirmacją, drwiną i estymą, stan amoku czy geniuszu.
Ciąg opowiadań układa się w konsensus pewnej biografii, a tytuł zbioru opatrzono tytułem jednego z rozdziałów w intuicji czytelniczej jako ten najistotniejszy w swojej wymowie.

Schultz tematycznie jest skąpy. To nie proza zasadzona ekspansywną fabułą, i konkretem, ciągiem zdarzeń sensacji życia, które porywają, to proza poezji słowa, i w pewnej strategii pisarskiej, polegającej na wyrywaniu nieistotnych incydentów codzienności aby słowotwórstwem pastwić się nad nim i odkrywać nowe sensy i znaczenia… całe to schulzowskie imponderabilia.
Narracja schulzowska nie jest łatwa w odbiorze, jest jak szarada ukrytych treści. A może tylko lingwistyczne misterium. Ta poetyzacja prozy zmusza czytelnika do nawrotów i pewnej transpozycji myślowej, co więcej staje się się nieraz nie do odkrycia merytorycznie i w aspekcie sensu, jest w niej jakaś mistyka i zaplątanie albo nieznana głębia, jakby autor w tym pisarstwie wszedł na szerokie bezdroża bliskie granicy subiektywnej transgresji i nikłej eksploracji.

Język prozy prócz nasycenia zasobem werbalnym, jest wieloznaczny, naszpikowany tropizmami, prowokacjami, nie tylko kreuje i wyraża przekaz, ale ma funkcję dualistycznie o wiele większą; mityzuje rzeczywistość ( mityzacja postrzeganie świata inne niż prymatem logiki),a więc przedstawia ją w kształcie nietożsamym podług ludzkiej percepcji , oniryczną ( bez związku przyczynowo skutkowego, poza czasem i przestrzenią) i jakby niezwykłej konfabulacji.
Cała ta sprawna metaforyzacja i mityzacja w swoich sensach czerpie treści z dziejów obrosłych historią i czasem, sięgając mitów, antycznych mitologii, legend i klechd, …nawet jakby się nie chciało, czyni się to na ślepo i bezwiednie, gdyż dzieje kultury od zarania są człowieka ziemską sukcesją, i tkwią w nim nierozłącznie za sprawą kulturowej ewolucji (tradycje np. świąt kościelnych) i osobniczej genetyki, manifestując się lub adaptując w nowe cywilizacyjne anturaże tak czy owak, mimo ludzkiej niedostrzegalności. Na domiar na każdym etapie życia, jest bilateralne tworzenie i wpisywanie nowych mitów w dzieje ludzkości , nowych historii, jakoby ten proces mityzacji trwał w nieskończoność.
Mity tworzy najbardziej świat dzieciństwa, najbardziej wrażliwy i zmyślany, przy braku zdolności dyskursywnej, raz ukonstytuowane w świadomości, przenikają w dorosłość.

Tylko gdzie sens i egzegeza tej przewrotnej mityzacji, nie lepszy ten trop naturalizmu, i opisu explicite to co zmysły ludzkie łapią. Ale to nie schulzowska domena, mityzacja i kreacjonizm dają większe szanse aby wydobyć sedno i sensy tej rzeczywistości i uwikłanego w niej życia jednostki, niejednokrotnie niewyrażalnych. Jest efemerycznie tym kodem na rozumienia świata, wnikania doń, który jednakowoż rysuje się w odmętach metafizyki i ezoteryki, w końcu aby zedrzeć tą jego mimikrę epok (upodabnianie świata do cyklów temporalnych) i wejść w jego czystość, dziewiczość , uniwersalizm i tchnienie jego duszy.
Gombrowicz w swoim nowatorstwie poszedł za głosem fascynacji psychoanalizą Freuda, i na tym substracie rozdziału na świadomość i podświadomość, dwóch przenikających się stanów, z którym pierwszy rejestruje z poziomu nadrzędnego zmysłami realny świat w sposób logiczny, ten drugi jest zasobny w treści pozaświadome, ale treści wszelkiego sortu z zakorzenioną całą pulą emocji i doświadczeń z całego życia ( szczególnie dzieciństwo),i to wcale nie logicznych, słusznych, ale tych abstrakcyjnych, nafaszerowanych lękiem, niepokojem niewiarą, nierozsądnych, śmiesznych i złych. Gombrowicz zabawił się w freeganistę grzebiącego w zasobach tego drugiego stanu, i poszedł na całość w sugestii naprawy świata, zaczynając od zdefiniowania świadomości w dojrzałości (decyzje, wyzwania…) poprzez przedefiniowanie i przeformatowanie wczesnych etapów życia; dzieciństwo, dorastanie ( Ferdydurke).
W kontrapunkcie czym to schulzowskie novum, nie szperanie w podświadomości, ale próba odtworzenia onirycznych, wieloformatowych, metafizycznych światów, ( z abstrakcji snu),kryjących się w jego przekonaniu za naskórkiem realizmu. Idzie to z wiary w aksjomatyczny podziału materii: ciało i dusza (metafizyka),w tym podziale ( nie jestże on po prawdzie skorelowany z rzeczonym podziałem w psychoanalizie) autor suponuje że można dostrzec tą ściganą Tajemnicę sensu wszystkiego.
Grafika Schulza, pomijając treści ( głownie perwersja i fetyszyzm),jest jakby pewnym stadium zmierzania ku metafizyce z jedną destynacją, kontury kubistyczne, spaczone, skrzywione, nieostre, bez proporcji zdradzają bliskość transcendencji, poza którą jest nieokreślony absolutny byt, niewyrażalny ale mający najgłębszy sens i tajemnicę.
Niejeden odbiorca omami tezą: wszak powzięte próby literackie mityzacji świata, szukania metafizyki w materii, doklejanie do niej tego niezgłębionego asomatyzmu, w czasach sztucznej inteligencji wytracają znaczenie w aspekcie ontologicznym oblekając się tylko w rudyment pewnego niegdyś mylnego schematu myślenia i w pokłosie pewnej antycypacji ( języku schulzowski mitem),rozmywają się w snobistyczną demagogię, wydaje się nawet fanaberyjną. Dynamika świata pokazuje, jakże szybko wiedza, nauka, w każdym wariancie traci na statusie niepodważalności a co dopiero literackie gdybania.
Kontrargumentem jest, ze literatura to sztuka, jej walor autonomii, której podlegają swoiste prerogatywy twórczości.

Co niektórzy to decorum, to zdobnictwo stylistyki schulzowskiej utożsamiają z artykulacją bogactwa ornamentyki sztuki architektonicznej; antycznej, baroku, secesji, rokoko…przesadzonej, nabitej, rozpasanej ciągami powtórzeń szczególnie tym wyrafinowanym akantem, girlandą, rocaille… tak jak w danym przypadku trafnym epitetem, szykiem, feerią alegorii, parafrazą, aluzją ( pomijając wszelkie zabiegi anaklazy, animizacji, animalizacji, personifikacji, reifikacji…). Zjawisko, rzecz, incydent.. co by to nie było, w opisie dostaje drugie życie, inny profil, inne funkcje, zostaje pociągnięte do akcji, dynamizmu po rozwięźleniu tej przydanej statyki, staje się rozgrzebane anatomicznie… jest jak demaskacja każdej jego maski.
Wszak walorem tej prozy jest nade wszystko materia języka, a ona jakby była produktem językowego laboratorium, w którym się eksperymentuje, testuje, neologizuje. Można wyłowić i dowieść wielu prawideł w tej strategii pisania, odczytywać to całe nowatorstwo ciągle inaczej, jak czyni to natrętnie krytyka. Czy ktoś po Schulzu tak potrafił, Gombrowicz, Witkacy niby bliżej, ale jakże daleko w tyle, nie mówiąc o znikomości dalszych prób.

Zapowiedź charakteru tego pisarstwa, rozdział Genialna Epoka.
Skłania do roztrząsu znaczenia pojęcia zdarzenia, ale nie zdarzenia stricto zaszeregowanego w bieg faktograficznej rzeczywistości, ale zdarzenia idącego paralelnie innym torem, jakby zapóźnionego na ten bieg, o nieznanej proweniencji i jakby z istoty nie mający miejsca w tym realnym biegu tak czy owak. A jednak ono jest i zachodzi. Zdarzenia to codzienność, to czas, wiek , epoka… czyżby z racji tych surrealistycznych, „nienanizanych” ta epoka zdarzeń urosła ona do rangi genialnej.
Na ten przykład, cóż znaczy ta poza fanatycznego małego rysownika, z szczenięcą inicjacją twórczą, który dostrzegłszy grę światła dziennego wlewającego się oknem do pokoju w porze przedwiośnia, absorbuje otoczenie, wszem ogłasza fenomen chwili, jakoby natchnienia, jakiejś twórczej inicjacji, jakoby objawienia.
Ta trywialność zdarzenia, w którym nie dostrzega się potencjału, dla Schultza jest żerem wymyślności i popisu w aspekcie kreacji obrazów, sparafrazowanych, zmetamorfizowanych, wydających pozór absurdum, oniryzmu ich całej skrywanej mistyfikacji.
Bo tak wygląda taktyka i maniera pisarstwa Schultza, która niezmiennie przetacza się przez wszystkie rozdziały. Rzec by można iż w tej lingwistycznej wirtuozerii, całej metaforyzacji odsłaniającej nowe aspekty i esencje, te słowne spięcia i spiętrzenia, strzeli nagle czysta adekwatność językowa, celność tak doskonała, triumf słowa… aż łapie serce i wstrząsa umysł.
W tym atut pisarstwa i profity czytelnika; degustacja słowem, zajadanie się pyszną mozaiką semantyczną, to smakowanie możliwe tylko w kształcie rodzimego języka ( każde tłumaczenie jest już tylko atrapą),ta przyjemność pojmowania zawiłości sensu i intencji, przyjemność dojrzewania olśnienia mimo męczliwości czytania, i przy tym idąca deliberacja podziwu i dumy, że tak jednak można, tym kunsztem mickiewiczowskim (niepowtarzalnym) na gruncie prozy.
Rzadko się zdarza aby Schulz wypadł nagle z toru swojej konwencji tak przypadkiem lub zaniedbaniem, i zapuścił się w opis prosty, w stylistykę która udziela się zwykłemu, pod publikę pisarstwu, jakby uznał iż byłoby to niewymazanym stygmatem, marnotrawstwem. Wyrósł nagle ponad normatyw, to on dewastator, to on architekt nowej konwencji, jej prekursor, nowator i lider, i w tym najdziwniejsze, jeszcze nie pobity, mimo nieraz agresywnego naśladownictwa, które z czasem bez szans dokonania pełzło w impas.
Nieważne jakie treści podjęło to pióro, zawsze wychodziła magia opisu, to niekonwencjonalne eksperymentatorstwo, to kuriozum ekscentryki , cały ten szok i odbioru splątany z zazdrością o rozmach spekulatywnego intelektu. Jakże trafna sentencja autorska w spuściźnie epistolarnej: „przestawiam poziom recepcji na głębsze piętra wrażliwości”
Ale ta kreacja językowa, to nie wszystko, obok niej idzie w zaparte kreatorska wręcz imaginacja autora, szaleńcza i i nieposkromiona, może to nie ta baśniowo rozpasana z nadmiarem obrazów wyśnionych, wszelkich iluzji jaką oczekuje odbiorca, ale ta spekulacyjna, żądląca wyrafinowaniem i ekspresją, językowo ostra jak ostrze skalpela, zaskakująca nieprzewidywalnym obrazem, fantasmagoryczna, po prostu wyssana z mlekiem matki.
Bo w wielu opisach próbuje się każdej wariacji obrazowej: realnej i surrealnej, naiwnej i śmiesznej, logicznej i niespójnej… na ile pozwala aspiracja fantazji, aby nadać każdej emocji obraz, jej nieuchwytną dramaturgię, każdemu opisywanemu: medium, zdarzeniu, rzeczy… oddać inny wydźwięk i wymiar, zedrzeć ich powierzchniowy kamuflaż i pokazać ich głębszą, metafizyczna istotę nawet tą niewyobrażalną i niemierzalną parametrami logiki.
W tym formacie metaforyzacji w obrębie jakiejkolwiek preparowanej historii kumulują się przeploty: fabuł, fabułek, zdarzeń, scen, nagłe przeskoki zdawałoby sią na stałe wykreowanego nimbu i fluidu danej scenerii w jej inny w koloryt, klimat nieraz bez związku i w dowolnej czaso-przestrzeni. Jest potworna autorska chciwość opisu treści własnej faworyzacji: nocy, lata, atrybutów przyrody: wiatru, powietrza, płodu zieleni, lasu, światła; księgi …przydając im bez liku funkcje, inności i natury, całą ich beletrystykę chimeryczną, maniakalną, i ciągle w niewyczerpanym źródle. Dobywa się to coś, i jak na unikat rzuca się doń moc penetracji, analizy, wiwisekcji i wyłażą jedna za drugą jak z rękawa szykiem hybrydyzacji charakterystyki, konfabulacje, fabularyzowane opisy całej jego struktury.,
To nie wyjdzie z umysłu bez prześladowczej stymulacji i koncentracji w myślowym szperaniu w pamięci, gdzie kondensacja i bogactwo treści, wizualizacji zdobytej z wnikliwej obserwacji, czytelnictwa, wrażliwości i długiej medytacji myślowej.
I w tym punkcie, zaciąga do ancestralnych prawzorów, skądinąd całej judaistycznej spuścizny literackiej (Tora, księgi Biblii, projektujące obraz świata..),i przetaczający się przez wieki żydowski nawyk nadinterpretacji wszystkiego, tradycji żmudnej i obsesyjnej analizy ksiąg spisanych w każdej generacji, wyciąganie coraz to nowych kabalistycznych dogmatów, ich wszelkie mistyczne modyfikacje, a wszystko zasadza się na grze wyobraźnią.
W każdym fraktale opisywanej rzeczywistości jest odcisk jego spekulatywnej mentalności i psychiki, wyszłych z relacji krwi, sutej tradycji żydowskiej, a głównie z introwertyzmu osobowości.

Już na początku w ten rys biograficzny od adolescencji po wiek przemijania, wpisują się reminiscencje dzieciństwa chłopca Józefa, w rodzinie żydowskiej o modelu patriarchalnym, w domu z służąca Adelą, dziewczyną atrakcyjną, kumulującą w sobie erotyzm i samcze rojenia. Chłopiec wspomina ojca ślęczącego nad enigmatycznymi księgami, matkę epatująca miłością rodzicielską, wypady wieczorne z ojcem do ogrodowej restauracyjki i cukierni. powroty z letniska z matką. Ta dzika swoboda ferii, której nie wiadomo było jak ugryźć, ten trywializm zjadania obwarzanków w zasklepionych sieniach pośród zapachów korzennych i wina, idących z rynkowej galerii kolonialnych sklepów i szynków. Ta codzienność szkolna, kiedy ciemnym świtem , oświetlając drogę świeczkami łojowymi przy ścianach ulicznych domostw z lekka światłem umbrowych lamp budzących się do życia, szło się w progi szkoły.
Potem pierwsze inicjacje myślowe w kwestii erotyzmu, na tle aranżacji zmysłowej surrealistycznej relacji z enigmatyczną księżniczką Bianką i jej zdrady.
W wieku maturalnym z mimozowatą posturą latanie do kinoteatru, aby unikać w domu zarzewia macierzyństwa siostry. Nudny rytm życia okraszający wizyty rodzinne z kręgu najbliższych koligacji: wuja Hieronima wyalienowanego depresją emeryta, ciotki Retycji i ich latorośli: Dodo z zaburzeniem otępiennym wskutek urazu w dzieciństwie i Karolcią trzymającą rodzimy dom i gospodarstwo w ryzach.
Był kres prosperity sklepu, emigracja Adeli do Ameryki, odejście ojca.
Na koniec status emeryta, stan łaknący chciwej obserwacji z nudy codzienności, potrzeby dawnego traktowania i dawnej akceptacji, z tym stygmatem dziecinnienia i narostu starczej ignorancji, a w niej jakaś iluzja pokusy elementarnej edukacji , aby się jeszcze nie dać.

Jak w Sklepach Cynamonowych tak i w tym zbiorze całej fabularyzacji wybija się syndrom ojca, guru, mistyka, demagoga, postaci zrysowanej polifonicznie : emocjami, talentami, skłonnościami do mityzacji świata… A to był charytatywnie strażakiem, a to silił się nad meteorologią prowincji, szperał w jakiś manuskryptach dla własnej megalomanii, ale nade wszystko był interesantem i niedościgłym dyplomatą w swojej zawodowej kupieckiej branży. Sam ustalał porządek dnia, o świcie otwierał sklep, brał na swoje barki swoim apodyktyzmem całe zarządzanie, to wypełniało jego życie i sens aż po kres.

Jest i dramatyzm ludzkiej egzystencji w opowiadaniach: „Dodo” i „Edzio”, fatum człowieczego losu, który taktyką losową zsyła kalectwo, patologię, które reorganizują życie jednostki, z całą jej agresją sprzeciwu wobec niesprawiedliwości i pokorną akceptacją stanu rzeczy z bezsilności, z całym zasobem przywilejów gdzie i pobłażanie i litość i ironia i traktowanie dewianta jako podmiot drugiego sortu.

Przez opowiadania przetaczają się obrazy surowego życia domostw żydowskich zasymilowanych, stłoczonych kohabitacją , o ścianach z tapetami z motywami florystyki, draperiami, gobelinami o dedykowanej treści, z ciężkim masywnym meblem, z łożami drewnianymi z pościelami napchanymi pierzem, z symptomami niestarannej higieny: pluskwy, karakony, mrówki, roje much, z zaciągniętymi w oknach ciężkimi kotarami do regulacji komfortu, z oknami otwartymi na przestrzał do eliminacji woni naspania i bytu; z surową konsystencją zapachów: stęchlizny, potu, moczu, kadzideł; z krzątaniną sług zabiegających o czystość , kulinaria, elementarną obsługę domowników,

Wydaje się konceptualnym zamysłem, że pierwszemu rozdziałowi zbioru przydano miano tytułu Księga, jakby złożono w hołdzie temu medium najwyższe uznanie i epolety. Czyli pismo, słowo, przekaz (Autentyk),nieważne jakiej treści : encyklopedycznej, sakralnej, populistycznej jest inspiracją ( w poszukiwaniu schulzowskiego pra-sensu),olśnieniem i doznaniem, motywacją w kontekście całego spektrum aksjologii. Słowo w sugestii autorskiej ma w sobie siłę semantyczną, kreatywną, mimo skłonności schodzenia na mielizny potoczności i trwania w nich, dopóki trend, moda lub zwyczaj. Jakby on sam przyjął rolę jego kustosza, strażnika jego potencjału, aby się nie wypalił tylko przybierał na influencji.
To Józef jako chłopiec kojarzy Ojca wlepionego w księgę, to on zafascynowany szpargałem Adeli, skąd chłonie sklamrowany ferment codzienności, to znowuż z markownika Rudolfa ( klaser znaczków) dobywa blask ( Księga Blasku) i „iluminacje” świata, jego przestwór i kompendium, dziw i przerażenie.

Na ten przykład opowiadanie „Wiosna”. Ileż w tym słowie spektakularnej rozpiętości asocjacji: symboliki tworzenia, zmartwychwstania, odradzania od korzeni, rozbudzania nie z letargu ale z uwiądu, rozkładu w kolumbariach, wszelkiej inicjacji ku prokreacji w szczenięcych zauroczeniach i fascynacjach, olśnienia że ten świat nie ma granic, a w swych dziejach zawiera odium wszelkiego zła, podstępu ( skrytobójstwo brata Franciszka Józefa I) i mistyfikacji, rewizji zdewaluowanych idei i uzurpacji, reinterpretacji… Dano jej znaczenie początku wszystkiego, prapoczątku, innego odczytu całego zasobu dziedzictwa, bankructwa iluzji i odrodu tych lepszej prognostyki, dano miano statusu budzenia innej świadomości idącej skutkiem w rewolucjach, zawłaszczeniach, w kreacji świata skodeksowanego odmienną formułą, mylną i trafną.

Opowiadanie „Sanatorium pod Klepsydra” zaciąga do analizy motywacji autorskiej postawienia go w roli reprezentatywnej symboliki zbioru. Wszak ta kontaminacja, zasadza się na etymologii słowa klepsydra, kojarzonego dwuznacznie: upływ czasu , nekrolog, nie wiadomo tylko czy w czasie pisania, w obiegu istniała paralelność tych znaczeń, i które z nich Schulz miał na myśli, o ile najprawdopodobniej nie wespół, nobilitując znaczenie jako anons kresu czasu.
Bo opowiadanie jest aktem odejścia, w którym dochodzi ostatnia majaczliwa retrospekcja życia, jego istotne wyrwane fragmentaryzacje, co wydaje się fizjologicznie w momencie zgonu nawet uzasadnione.
Ta koncepcja plagiatuje mannowsko-kafkowskiego archetypy, sanatorium w Bergfhof i kafkowski surrealizm fabularyzowany (Zamek) i …
Bo rzecz dzieje się w miejscu mrocznym spowitym „chronicznymi” szarościami i kirem, z odwiecznym stanem beznocy, za domniemaną rzeką ( niczym Styks),za czarnym lasem… wszędzie skisła woń, frenezja snu, jako substytut zieleni i kwiatu czarne paprocie, czas nielinearny skacze aberracją tajemną. W miejscu w którym dochodzi do reaktywacji i relatywizacji czasu (zapóźnienie czasu) w miejscu znanym od zarania jako mitologicznej wizji strefy przejścia w zaświaty.
Sanatorium bez kurateli, z personelem i doktorem Gotardem jak widma, z amfiladą mrocznych i pustych korytarzy i pokoi, na podwórzu swary wściekłych psów i ten surogat bestii niby hybrydy psa-człowieka, wściekłej i przekupnej niczym cerber.
Prócz konstrukcji zamyślonych obrazów jest i zmyślna kreacja aury, zabiegiem wprowadzania szeregu alogizmów, absurdów, niedeterministycznej chronologii zdarzeń jak we śnie, na dodatek i jako novum zabiegiem antynomii zdarzeń, gdzie zdawałoby się pewna konstatacja zdarzenia rychło staje się tylko złudzeniem. Bo w rzeczy samej odchodzenie jest absurdem, egoistycznym aktem ewolucji , która w imię lepszej ochrony genu zadała śmiertelność.

Poszczególne opowiadania nie tworzą ciągu zdarzeń, są niespójne w aspekcie meritum treści. Wydaje się, jakby były samoistnymi niezależnymi aktami w teatrum życia, który jednakowoż jest jakiś formatem fabularyzacji, przywołując na potwierdzenie tej tezy argument niezmienności pewnych jej parametrów: miejsce, czas, postacie, koligacje rodzinne.
Łączy te wszystkie bez wyjątku, opowiadania zawłaszczenie treści surrealizmem, aurą metafizyki, i podskórnie jest pewna destynacja ku pogranicza transcendentu.

Tak jak kiedyś Schulz z admiracji i szaleńczego podziwu dla poezji estymy Juliana Tuwima, jego rzemiosła i fascynującej maestrii słowem i sentencją, słaniał się zazdrością i ambicją bycia wytrawnym epigonem, tak teraz z ogromnej puli sięgających w głąb schulzowskiego kunsztu aby pociągnąć wzory, inspiracje niech chociaż jeden na gruncie aktualnej lingwistyki uroni dzieło rzeczonej rangi.

To kolejny po Sklepach Cynamonowych zbiór opowiadań Schultza, zasobniejszy niż pierwszy, ale w niezmiennej autorskiej konwencji, i od momentu ukazania się zasypany ambiwalencjami: kontrowersją i zachwytem, negacją i afirmacją, drwiną i estymą, stan amoku czy geniuszu.
Ciąg opowiadań układa się w konsensus pewnej biografii, a tytuł zbioru opatrzono tytułem jednego z...

więcej Pokaż mimo to

avatar
3762
3704

Na półkach:

Niejasno pamiętałam, że podobały mi się szkolne lektury Schulza, jak dobrze, że wróciłam do tych opowiadań.

Niejasno pamiętałam, że podobały mi się szkolne lektury Schulza, jak dobrze, że wróciłam do tych opowiadań.

Pokaż mimo to

avatar
993
791

Na półkach: ,

Doczytałam rano „Sanatorium Pod Klepsydrą” Brunona Schulza. I tak sobie tkwię w tym niemym zachwycie kolejny tydzień, bo chyba nic, do czego w tym roku jeszcze sięgnę, nie jest w stanie stylem pobić tych tekstów.
Choć proza ta krzyczy „Czarodziejską górą” Thomasa Manna, wszak odniesień zarówno do miejsca – sanatorium, jak i filozoficznych dywagacji – upływ czasu, nie brakuje, to ja jakoś uparcie chwytam się tego upalnego lata, być może dlatego, że to nas w tym roku przesadnie nie rozpieszcza.
„Dni stały się ciemne, chmurne i szare. Daleka, potencjalna burza leży dniem i nocą na dalekich horyzontach, nie wyładowując się ulewą. W wielkiej ciszy przechodzi czasem przez stalowe powietrze tchnienie ozonu, zapach deszczu, bryza wilgotna i świeża. Ale potem znów tylko ogrody rozpierają ogromnymi westchnieniami powietrze i rosną tysiąckrotnie listowiem na wyścigi, dniem i nocą, na akord. Wszystkie flagi wiszą ciężko, pociemniałe, i leją bezsilnie ostatnie fale kolorów w zgęstniałą aurę. Czasem w wyłomie ulicy zwraca ktoś ku niebu jaskrawą, wyciętą z ciemności połowę twarzy, z okiem przerażonym i świecącym — nasłuchuje szumu przestworzy, elektrycznego milczenia sunących obłoków, i głąb powietrza przecinają jak strzały, drżące i spiczaste, czarno-białe jaskółki.”
W „Sanatorium Pod Klepsydrą” słowa są niczym muzyka, dźwięczą wyraźnie w uszach

Doczytałam rano „Sanatorium Pod Klepsydrą” Brunona Schulza. I tak sobie tkwię w tym niemym zachwycie kolejny tydzień, bo chyba nic, do czego w tym roku jeszcze sięgnę, nie jest w stanie stylem pobić tych tekstów.
Choć proza ta krzyczy „Czarodziejską górą” Thomasa Manna, wszak odniesień zarówno do miejsca – sanatorium, jak i filozoficznych dywagacji – upływ czasu, nie...

więcej Pokaż mimo to

avatar
194
194

Na półkach: ,

Wow! Ale odjazd pod względem języka, porównań i stylistyki. Majstersztyk! Z drugiej strony te długie opisy, analogizmy i archaizmy wpływają na to, że gubiąc na chwilę wątek, trzeba się daleko wracać.
Bruno Schulz to chyba jeden z najbardziej niedocenianych prozaików XX wieku., Obrazy jakie kreślił był jak fantasmagorie, ale zabrać się z nim w podróż to czysta przyjemność.

Wow! Ale odjazd pod względem języka, porównań i stylistyki. Majstersztyk! Z drugiej strony te długie opisy, analogizmy i archaizmy wpływają na to, że gubiąc na chwilę wątek, trzeba się daleko wracać.
Bruno Schulz to chyba jeden z najbardziej niedocenianych prozaików XX wieku., Obrazy jakie kreślił był jak fantasmagorie, ale zabrać się z nim w podróż to czysta przyjemność.

Pokaż mimo to

avatar
99
99

Na półkach:

Stosunek przyczyny i skutku tworzy tu parę tak wyrafinowaną, jak między urzekającą bujnością a jadowitym sokiem pewnych roślin trujących, i ekscytującą jak między gąsienicą i motylem.

Stosunek przyczyny i skutku tworzy tu parę tak wyrafinowaną, jak między urzekającą bujnością a jadowitym sokiem pewnych roślin trujących, i ekscytującą jak między gąsienicą i motylem.

Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Przeczytane
    1 589
  • Chcę przeczytać
    1 428
  • Posiadam
    262
  • Ulubione
    79
  • Teraz czytam
    48
  • Chcę w prezencie
    22
  • Literatura polska
    20
  • Klasyka
    17
  • Literatura polska
    16
  • 2014
    11

Cytaty

Więcej
Bruno Schulz Sanatorium pod klepsydrą Zobacz więcej
Bruno Schulz Sanatorium pod klepsydrą Zobacz więcej
Bruno Schulz Sanatorium pod klepsydrą Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także