Spal pracownię matematyczną... i sam sobie wymyśl matematykę

Okładka książki Spal pracownię matematyczną... i sam sobie wymyśl matematykę Jason Wilkes
Okładka książki Spal pracownię matematyczną... i sam sobie wymyśl matematykę
Jason Wilkes Wydawnictwo: Prószyński i S-ka informatyka, matematyka
628 str. 10 godz. 28 min.
Kategoria:
informatyka, matematyka
Tytuł oryginału:
Burn Math Class. And Reinvent Mathematics for Yourself
Wydawnictwo:
Prószyński i S-ka
Data wydania:
2017-09-19
Data 1. wyd. pol.:
2017-09-19
Liczba stron:
628
Czas czytania
10 godz. 28 min.
Język:
polski
ISBN:
9788380972391
Tłumacz:
Ewa L. Łokas, Bogumił Bieniok
Tagi:
Bogumił Bieniok Ewa Łokas literatura popularnonaukowa
Średnia ocen

7,4 7,4 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
7,4 / 10
34 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
487
58

Na półkach: ,

W opisie z tyłu okładki wydawca zapewnia, że autor porzuca "tradycyjne podejście do nauczania matematyki", jest nowatorski, szalony, stawia świat na głowie! Czy faktycznie tak jest?

Książka składa się z kilku części. We wstępie mamy narzekania na system edukacji, głoszący zdaniem autora, że matematyka to zbiór "prawd objawionych", których należy uczyć się na pamięć, i to w nie żadnej sensownej kolejności, ubranych w pojęcia i symbole, które tylko wszystko utrudniają - i zapewnień, że w tej książce czegoś takiego nie będzie.

Część druga, moim zdaniem najlepsza, zaczyna się wyprowadzeniem wzoru na pole prostokąta i kończy rachunkiem różniczkowym i całkowym jednej zmiennej. Autor czasem wyważa otwarte drzwi myśląc, że jedynie on wpadł na pomysł porównania funkcji do maszyn lub przedstawiając graficzne uzasadnienie wzoru skróconego mnożenia, ale jego wywody są proste i czytelne. Ktoś, kto nigdy wcześniej nie widział procesu definiowania pojęcia może być zaskoczony, jak często matematycy mówią o obiektach, nie wiedząc, czym one są (doskonały pomysł na używanie przez pół książki innego symbolu na liczbę pi) i jak często za podjętą decyzją stoi uzasadnienie "bo wtedy będzie ciekawie/elegancko". Czytelnik niezaznajomiony z pochodnymi i całkami, a chętny do śledzenia wzorów i rysunków dowie się, jaka idea za nimi stoi (i może przestanie je demonizować). A jeśli z jakiegoś powodu nie zrozumiał w trakcie swojej edukacji, że wzory - a raczej stojące za nimi twierdzenia - to własności, z których możemy skorzystać, jeśli to nam się akurat przyda, to się o tym przekona i nawet poćwiczy zapisywanie wzorów w wersji czynnościowej. To naprawdę fajnie podany, porządny kawałek matematyki.

Po którym następuje rachunek różniczkowy wielu zmiennych i przejście do nieskończenie wymiarowego rachunku różniczkowego, gdzie czytelnik dopiero co zapoznany z całkami i pochodnymi funkcji jednej zmiennej prawdopodobnie zgubi się w symbolach, a taki, który coś o funkcjonałach wie przebrnie przez całość, lecz niczego ciekawego się nie dowie. Autor, tak narzekający na oficjalną terminologię nie decyduje się tu na wprowadzenie własnych pojęć, a symboli używa naprzemiennie, których mu akurat wygodnie. Nieważne, co obiecasz na okładce i jak dobre masz chęci, na pewnym poziomie abstrakcji matematyki nie da się już dowolnie upraszczać i jedynie rzetelnie opracowany materiał połączony z wysiłkiem czytelnika skutkuje przekazaniem wiedzy. Niektórzy mogą być rozczarowani, ale nie ma "magicznego podręcznika", który dowód na dziesięć stron zmieni w dowód na pół strony (chyba że dowód ten wykorzystuje lemat z dowodem na dziewięć i pół strony) ani symboli, które abstrakcyjne pojęcia zmienią w coś tak prostego jak krzesło. Może zamiast brnąć dalej trzeba było się zatrzymać na rachunku różniczkowym jednej zmiennej i na przykład wyprowadzić jeszcze z całki ten „tajemniczy” wzór na pole koła?

Co jakiś czas pojawiają się w książce dialogi - Autora z Czytelnikiem, z Matematyką i różnymi gośćmi. Pewnie miała to być przeciwwaga dla rozważań i dowodów. Raz bywa ciekawie (i nawet smutno, gdy wpada na chwilę A.T.),raz dziwnie, zwłaszcza pod koniec. Z kolei cytaty urozmaicają lekturę.

Dla kogo to książka? Na pewno nie dla kogoś, kto matematyki ni w ząb nie jarzy – teoretycznie wiedzy tu mieć nie trzeba, ale pewne kompetencje matematyczne już tak, jak choćby operowanie symbolami. Podstawowa wiedza ze szkoły średniej, z odpowiednim nastawieniem, powinna wystarczyć, nie trzeba też czytać do końca rozdziału o rachunku wariacyjnym, żeby na lekturze skorzystać. Matematyk pewnie znajdzie coś dla siebie, może coś sobie przypomni, może zobaczy treści w innym układzie, może pośmieje przy zamawianiu drinków z dokładnością do izomorfizmu. Nie jest to więc pozycja, które zrewolucjonizuje podejście do matematyki czy zmieni sposób jej nauczania, ale nie sugerujcie się tytułem i po nią sięgnijcie. Matematyka to piękna dziedzina.

W opisie z tyłu okładki wydawca zapewnia, że autor porzuca "tradycyjne podejście do nauczania matematyki", jest nowatorski, szalony, stawia świat na głowie! Czy faktycznie tak jest?

Książka składa się z kilku części. We wstępie mamy narzekania na system edukacji, głoszący zdaniem autora, że matematyka to zbiór "prawd objawionych", których należy uczyć się na pamięć, i to w...

więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

avatar
165
161

Na półkach:

Jestem jedną z tych osób, które matematyki w szkole podstawowej nie lubiły, za to w szkole średniej odkryłam, że nie taka ta matematyka straszna. Trudno mnie jednak nazwać umysłem ścisłym. Czy książka była dla mnie objawieniem? Niekoniecznie. Ale uważam, że powinny przeczytać ją osoby, które matematyki nie znoszą, bo pozwala ona w zupełnie inny sposób (bardziej "na logikę") podejść do matematycznych zagadnień. Osoby, które matematyki nigdy nie rozumiały nie zostaną po tej lekturze następcami Pitagorasa, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie będą wzdrygały się z obrzydzeniem słysząc o równaniach.
Książka jest bardzo nierówna. O ile początek napisany jest świetnie, autor mocno skupia się na tym, aby nauczyć myślenia o matematyce w sposób intuicyjny, logiczny, o tyle końcówka stanowi trochę zaprzeczenie tego, co pisał na początku. Męczyło mnie nowe nazewnictwo pojęć matematycznych (po co?),konieczność jego zapamiętania, aby zrozumieć tłumaczenie zagadnień (czyż nie mieliśmy dać sobie spokój z wkuwaniem regułek?). Nie do końca udała się autorowi rewolucja matematyczna, ale fajnie, że coś próbował zmienić, wprowadzić innowacje do naszego skostniałego systemu nauczania.

Jestem jedną z tych osób, które matematyki w szkole podstawowej nie lubiły, za to w szkole średniej odkryłam, że nie taka ta matematyka straszna. Trudno mnie jednak nazwać umysłem ścisłym. Czy książka była dla mnie objawieniem? Niekoniecznie. Ale uważam, że powinny przeczytać ją osoby, które matematyki nie znoszą, bo pozwala ona w zupełnie inny sposób (bardziej "na logikę")...

więcej Pokaż mimo to

avatar
13
13

Na półkach:

Ksiazka, ktora uczy niezaleznego myslenia, podejscia do zagadnien i wyjscia poza schematy myslowe obowiazujace w dzisiejszym swiecie. Ksiazka nie jest podrecznikiem matematyki. Omawia strategie - metodologie, które zawodowi matematycy wykorzystują na co dzień, ale bardzo rzadko piszą o tym otwarcie w podręcznikach lub omawiają na zajęciach. Dla mnie osobiscie, jako osoby tworzacej modele matematyczne pod katem praktycznego zastosowania- pozycja jest naprawde warta uwagi. Uczy wyjacia poza schematyzm dzisiejszego swiata oraz niezaleznego myslenia. Podane przyklady analiz w ksiazce np. zagadnienia dylatacji czasu Einsteina w oparciu o model i analize matematyczna - sa genialnie przedstawione i omowione - ze nasowa sie pytanie - dlaczego w szkolnictwie nia ma takiego podjescia do analiz i przedstawiania zagadnien. Moze powodem jest fakt ze wszystko przyjmujemy jako pewnik bez jego weryfikacji - czy mamy do czyniania z odwrotnym syndromem sztocholskim? To tylko jedno z wielu zagadnien jakie znajdziesz w tej pozycji. Kazdy zajmujacy sie matematyka od praktycznej strony dostrzega te problemy - o ktorych zreszta mowil Einstein i inni wielcy. Po tej ksiazce zaczniesz inaczej postrzegac matematyke i otaczajacy Ciebie swiat.

Ksiazka, ktora uczy niezaleznego myslenia, podejscia do zagadnien i wyjscia poza schematy myslowe obowiazujace w dzisiejszym swiecie. Ksiazka nie jest podrecznikiem matematyki. Omawia strategie - metodologie, które zawodowi matematycy wykorzystują na co dzień, ale bardzo rzadko piszą o tym otwarcie w podręcznikach lub omawiają na zajęciach. Dla mnie osobiscie, jako osoby...

więcej Pokaż mimo to

avatar
613
3

Na półkach:

Nauczanie matematyki jest trudnym zagadnieniem, ponieważ umysł każdego człowieka jest inny: jedni wolą nauczyć się na pamięć wzoru, dla innych właściwsze jest zrozumienie zależności; niektórzy świetnie myślą abstrakcyjnie, dla drugich jest konieczne przedstawienie zagadnień na realnych przykładach. Niestety w szkole nie ma realnej możliwości zróżnicowania sposóbu nauczania - stąd tak rozbieżne wyniki w nauce dzieci o zbliżonym poziomie intelektualnym. Kiedy trafiłam na tą książkę miałam nadzieję, że w końcu ukazała się pozycja, która pomoże nauczycielom, korepetytorom, rodzicom, a może nawet samym uczniom spojrzeć na matematykę z innej, mniej obstrakcyjnej, perspektywy. Niestety po przeczytaniu książki doszłam do wniosku, że autor nie rozumie kluczowego problemu w nauczaniu. Na początku można odczuć, jakby książka miała na celu wyłącznie skrytykowanie programu i stylu nauczania w szkołach publicznych. Kiedy w końcu autor przechodzi do "wymyślania matematyki" wszystko jest chaotyczne i abstrakcyjne. Być może jest to sposób w jaki autor rozumie matematykę i nie wąpię, że dla osób podobnie myślących książka może być ciekawa, a być może nawet odkrywcza, jednak dla wielu innych osób będzie ona rozczarowaniem.

Nauczanie matematyki jest trudnym zagadnieniem, ponieważ umysł każdego człowieka jest inny: jedni wolą nauczyć się na pamięć wzoru, dla innych właściwsze jest zrozumienie zależności; niektórzy świetnie myślą abstrakcyjnie, dla drugich jest konieczne przedstawienie zagadnień na realnych przykładach. Niestety w szkole nie ma realnej możliwości zróżnicowania sposóbu nauczania...

więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

avatar
195
52

Na półkach: ,

O czym jest tak książka? Zaskakujące, ale… dokładnie o tym, co zapowiada jej tytuł! Autor nie przywołuje (prawie nigdy) reguł i zasad matematyki wyuczonych w szkole, a stara się odtworzyć drogi jej rozwoju. Punktem wyjścia są pojęcia intuicyjne, a podstawowymi narzędziami obserwacja i logiczne myślenie. Na początek dostajemy więc do ręki dodawanie, chwilę później mnożenie i zaczynamy się zastanawiać jak obliczyć powierzchnię prostokąta. Zapewne pamiętacie ze szkoły, że wynosi ona a*b. Z tej książki dowiecie się, że P(d,s),czyli (wersja dla matematycznych inaczej) pole prostokąta zależy od jego długości i szerokości. Ktoś może powiedzieć, że to w sumie odkrycie gorącej wody, ale to jest zadaniem tej książki: nie tyle podawanie gotowych wzorów i formułek, ale pokazywanie pewnych procesów, rozumowania, zależności, kształtowanie intuicji. W takim ujęciu okazuje się, że nawet takie pojęcia, jak różniczkowanie, całkowanie, pochodna czy logarytm, które w latach szkolnych wywoływały drżenie serc męskich i kobiecych, zmiękczały kolana i wyciskały łzy, okazują się całkiem sympatycznymi stworkami, przewidywalnymi i grzecznymi.
Na koniec dwa słowa odnoście krytyki. Wielu zarzuca tej książce przegadanie, dziwną konwencję, niepotrzebne wprowadzanie jakichś dziwnych symboli czy oznaczeń czy wreszcie (mój ulubiony argument) „bo my w polskiej szkole tego wszystkiego uczymy, a nawet więcej”. Otóż moi drodzy: to dzieło nie ma ambicji bycia podręcznikiem matematyki. Autor jedynie chce pokazać pewien sposób podejścia do tej nauki i przypomnieć, że jej studiowanie to nie wkuwanie regułek, a ćwiczenie myślenia, wyszukiwanie zależności, rozbijanie trudnych zagadnień i sprowadzanie ich na szlaki prowadzące do znanych już rozwiązań.

O czym jest tak książka? Zaskakujące, ale… dokładnie o tym, co zapowiada jej tytuł! Autor nie przywołuje (prawie nigdy) reguł i zasad matematyki wyuczonych w szkole, a stara się odtworzyć drogi jej rozwoju. Punktem wyjścia są pojęcia intuicyjne, a podstawowymi narzędziami obserwacja i logiczne myślenie. Na początek dostajemy więc do ręki dodawanie, chwilę później mnożenie i...

więcej Pokaż mimo to

avatar
222
42

Na półkach: ,

Jason Wilkes napisał książkę fascynującą i irytującą jednocześnie. Określeniem adekwatnym byłoby stwierdzenie, że "Spal pracownię matematyczną...i sam sobie wymyśl matematykę" zasługuje na miano pozycji co najmniej ekstrawaganckiej w pozytywnym i negatywnym znaczeniu.

Książki Wilkes'a nie da się uwięzić w wąskich ramach. Porusza ona bowiem ważny problem w nauczaniu matematyki tj. koszmarny sposób w jaki zazwyczaj przedstawia się wiedzę matematyczną uczniom. Zakuj i zapomnij to najgorsza rzecz jaka może człowieka spotkać w tej (i innych) dziedzinie. Niestety tak często wygląda rzeczywistość na lekcjach matematyki (i nie tylko).

Jason Wilkes proponuje całkowicie odmienne podejście dydaktyczne. Zaczyna on od przedstawienia rachunku różniczkowego i całkowego jako klucza do zrozumienia dużej części zagadnień matematycznych. Metoda autora tłumacząca podstawy ww. rachunków pozwala bez większego problemu zrozumieć zasadę działania tej części matematyki. Inną kwestię stanowi fakt, że ktoś kto się nie zajmował wcześniej analizą matematyczną, po przeczytaniu książki, nie będzie w dalszym ciągu umiał policzyć całek, pochodnych, itp. Niemniej będzie mógł zrozumieć ich sens, co według mnie posiada taką samą lub większą wartość od umiejętności "zwykłego" liczenia. Podsumowując - pozycja ta pozwala zajrzeć w umysł matematyczny, ale...

...jednocześnie potrafi również zniechęcić do zgłębiania tajników matematyki. Przyczyną tego stanu jest forma przekazu. Autor, jak sam tytuł sugeruje, burzy dotychczasowe schematy i terminy matematyczne oraz zaczyna sam tworzyć nowe. O ile, zamysł bardzo mi się podoba, ponieważ pozwala poczuć się "swojsko" wśród tych wszystkich trudnych formalnych zagadnień to uważam, że w pewnym momencie J. Wilkes powinien przejść na język formalny i unikać brnięcia w niepotrzebne poplątanie terminologiczne. Kolejnym narzędziem stosowanym przez autora w celu ukazania matematyki tak, żeby nie "straszyła",a który może odstręczać są dialogi - najczęściej pomiędzy 3 osobami: autorem, czytelnikiem i matematyką. Zastrzec jednak trzeba, że "Spal pracownie matematyczną..." to nie podręcznik. Nie służy ona nauczeniu się matematyki, choć czytając można się trochę poduczyć, a raczej zrozumieniu logicznych schematów myślowych stojących za "elastycznymi", ale "sztywnymi" regułami matematycznymi.

Matematyka w wersji Jasona Wilkes'a mi odpowiada i nie odpowiada. Polecam książę zatem i nie polecam. Zaryzykuj i przeczytaj, albo daj sobie spokój. Sam zdecyduj.

P.S. Książka w treści przedstawia oczywiście nie tylko kwestie związane z rachunkiem różniczkowym i całkowym. Porusza wiele więcej zagadnień (nawet fizycznych),ale głównymi filarami są pochodne i całeczki.

Jason Wilkes napisał książkę fascynującą i irytującą jednocześnie. Określeniem adekwatnym byłoby stwierdzenie, że "Spal pracownię matematyczną...i sam sobie wymyśl matematykę" zasługuje na miano pozycji co najmniej ekstrawaganckiej w pozytywnym i negatywnym znaczeniu.

Książki Wilkes'a nie da się uwięzić w wąskich ramach. Porusza ona bowiem ważny problem w nauczaniu...

więcej Pokaż mimo to

avatar
603
507

Na półkach: , ,

Zacznę od tego, że moja formalna edukacja matematyczna zakończyła się na bardzo niskim poziomie – nie zdawałem nawet matury z matematyki (taki rocznik…). W pewnym sensie jestem więc „nieskażony” (czy może raczej skażony w mniejszym stopniu, niż większość czytelników) szkolnym systemem oświaty, który autor "Spal pracownię matematyczną" dość konsekwentnie krytykuje. Książkę kupiłem przede wszystkim po to, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o rachunku różniczkowym i całkowym, którego w szkole nie przerabiałem w ogóle, a który, jak słyszałem, jest bardzo istotny nie tylko w ramach samej matematyki, lecz również dla różnych gałęzi nauk przyrodniczych. O tym, czy udało mi się osiągnąć cel spróbuję rozstrzygnąć w ramach podsumowania niniejszej opinii.

A moja opinia jest ambiwalentna. „Spal pracownię matematyczną” jest projektem niezwykle ambitnym. Autor, Jason Wilkes, postanowił bowiem ukazać matematykę w sposób zupełnie inny, niż czyni to szkoła – nie jako zbiór sztywnych regułek, które trzeba wykuć na pamięć, zapisanych w formie niezrozumiałej notacji, lecz jako przestrzeń intelektualną o znacznym stopniu swobody. Zadanie to karkołomne, bo choć matematyka (na tyle, na ile ją rozumiem) zapewnia swoim twórcom/odkrywcom daleko posuniętą wolność działania, to jednak jest systemem formalnym. Wydaje mi się, że ten podstawowy cel udało się autorowi w pewnym stopniu osiągnąć, w moim odczuciu zawiódł jednak w kwestii celów pobocznych.

Co mi się w „Spal pracownię matematyczną” podobało? Przede wszystkim sama idea. Nadrabiając we własnym zakresie swoje braki w dziedzinie edukacji matematycznej wyrobiłem sobie pogląd, że matematyka jest dziedziną bliższą filozofii, niż naukom ścisłym (pomijając może matematykę stosowaną, która nigdy mnie szczególnie nie interesowała, więc nie chcę w tej kwestii wyrokować). To moje przekonanie Jason Wilkes potwierdził, zwłaszcza w początkowych fragmentach swojej książki. Bardzo ładnie pokazał w nich, że pojęcia matematyczne nie wzięły się z powietrza, a sposób ich definiowania zależy przede wszystkim od nas (twórców/odkrywców) i służy naszej wygodzie. Pokazał, że groźnie wyglądająca notacja matematyczna to w istocie skrót dłuższego opisu słownego, co prawda dobrany zupełnie arbitralnie i nie zawsze szczęśliwie, ale jednak coś więcej niż zbiór niemających przełożenia na nic bardziej zrozumiałego symboli. Pokazał, że za niektórymi pojęciami, które wydawały mi się czystą abstrakcją kryje się w istocie prosta idea (np. sinus i cosinus jako składowa pozioma i pionowa odcinka). Wszystko to sprawiło, że uważam „Spal pracownię matematyczną” za cenną i pożyteczną lekturę. Mam jednak szereg zastrzeżeń.

Po pierwsze, autor wprowadza własne nazewnictwo. Jego celem było zastąpienie terminów, które wydawały mu się zupełnie abstrakcyjne terminami, które byłyby bardziej pomocne i bardziej nawiązywały do tego, czym dany konstrukt matematyczny jest, i co robi. I tak np. zamiast „funkcji” mamy „maszynę”, a zamiast „przeciwprostokątnej” „drogę na skróty”. Uważam, że zastosowanie własnej terminologii było błędem. Większość terminów wprowadzonych przez Wilkesa w niczym nie pomaga, a sprawia tylko, że czytelnik musi posługiwać się podwójną terminologią za każdym razem, gdy chce odnieść się do innych źródeł. Następnie mamy kwestię notacji matematycznej. Autor uważa, że jedną z wad szkolnego nauczania matematyki jest właśnie notacja, która swoim wyglądem odstrasza, jest niezrozumiała i wymaga nauki pamięciowej. Otóż złe wieści – notacja stosowana przez Wilkesa ma dokładnie te same cechy, zwłaszcza w drugiej połowie książki, w której poszczególne pojęcia nie są już wyprowadzane od zera i dokładnie tłumaczone. On również tworzy długie równania z masą symboli, wymagające ni mniej ni więcej, lecz zapamiętania wyprowadzonych wcześniej równań i wprowadzonych wcześniej symboli. W ogóle mam wrażenie, że autor w pewnym momencie „zdradził” swoją własną koncepcję prostoty i odpłynął w matematyczną dal, tworząc potworki, które sam wcześniej krytykował. Rozdział poświęcony rachunkowi wariacyjnemu pozostaje dla mnie całkowicie niezrozumiały. Być może dlatego, że potraktowałem „Spal pracownię matematyczną” rekreacyjnie, a trzeba było z tą książką obejść się jak z podręcznikiem akademickim, sporządzając obszerne notatki i jednak ucząc się na pamięć pewnych elementów? Ale na taki rodzaj lektury w ogóle nie miałem ochoty. A zresztą autor obiecał mi, że niczego nie będę musiał się uczyć na pamięć. Uważam, że obietnicy tej nie dotrzymał.

Pora na – niełatwe – podsumowanie. Z jednej strony uważam, że podjęta przez Wilkesa próba ukazania matematyki od innej strony jest niezwykle cenna i może dostarczyć wspaniałych wrażeń intelektualnych. Z drugiej strony, próba ta zakończyła się co najwyżej połowicznym sukcesem. I, tak z ręką na sercu, to solidnie się na tą książką namęczyłem. A co z samym rachunkiem różniczkowym i całkowym, o który początkowo mi chodziło? Cóż, wydaje mi się, że wiem o nim trochę więcej, niż przed lekturą. Z całą pewnością jednak lepiej te zagadnienia tłumaczy cykl filmów na kanale 3blue1brown na YouTube, dostępny zupełnie za darmo. I tak szczerze mówiąc, to nie wiem, na ile zrozumiałe byłoby dla mnie „wymyślanie” rachunku różniczkowego i całkowego zaproponowane przez Wilkesa, gdybym wcześniej wspomnianego cyklu filmowego nie obejrzał. W końcu to, co my mamy zdaniem autora „Spal pracownię matematyczną” „wymyślić” już w rozdziale 2 wymagało wieloletniej pracy takich tytanów intelektu, jak Kartezjusz, Newton i Leibnitz. Moja ocena końcowa – 6/10 – nie oddaje może tej książce sprawiedliwości, ale dobrze oddaje moje odczucia – odczucia czytelnika rekreacyjnego, niewykwalifikowanego i, ostatecznie, chyba jednak nieco rozczarowanego.

Zacznę od tego, że moja formalna edukacja matematyczna zakończyła się na bardzo niskim poziomie – nie zdawałem nawet matury z matematyki (taki rocznik…). W pewnym sensie jestem więc „nieskażony” (czy może raczej skażony w mniejszym stopniu, niż większość czytelników) szkolnym systemem oświaty, który autor "Spal pracownię matematyczną" dość konsekwentnie krytykuje. Książkę...

więcej Pokaż mimo to

avatar
684
448

Na półkach: , ,

Autor próbuje przekonać:
1. że w szkole matematyka uczona jest źle...
2. I to tak naprawdę nawet nie matematyka
3. oraz jak można by to robić lepiej.
I pomijając drobne "oszustwa" i "przekręty" robi to dobrze.

Szczęśliwie należę do tej części społeczeństwa, która rozumie co do nich mówi(ł) nauczyciel matematyki, więc nie znalazłem tam wielu zaskakujących i odkrywczych tematów.
Jednak całość napisana jest przystępnie, umiarkowanie ciekawie, jasno z pewną dozą humoru. Na pewno warto przeczytać, szczególnie gdy jednak się nie rozumiało tych przeklętych lekcji matematyki...

Autor próbuje przekonać:
1. że w szkole matematyka uczona jest źle...
2. I to tak naprawdę nawet nie matematyka
3. oraz jak można by to robić lepiej.
I pomijając drobne "oszustwa" i "przekręty" robi to dobrze.

Szczęśliwie należę do tej części społeczeństwa, która rozumie co do nich mówi(ł) nauczyciel matematyki, więc nie znalazłem tam wielu zaskakujących i odkrywczych...

więcej Pokaż mimo to

avatar
5
5

Na półkach: ,

Można by napisać, że książka ta ma słaby stosunek "wiedza/ilość stron", ale w ramach rekompensaty autor przedstawia nam matematykę z innej, upersonifikowanej strony, której nie było nam dane oglądać w szkole. Niestety...

Można by napisać, że książka ta ma słaby stosunek "wiedza/ilość stron", ale w ramach rekompensaty autor przedstawia nam matematykę z innej, upersonifikowanej strony, której nie było nam dane oglądać w szkole. Niestety...

Pokaż mimo to

avatar
102
9

Na półkach:

600 stron aby wyprowadzić parę wzorów na wyznaczanie pochodnej i parę wzorów na obliczanie całek oznaczonych (+ kilka drobnych bonusów w postaci wyprowadzenia dylatacji czasu czy rachunku wariacyjnego).

Całość okraszona strasznym słowotokiem i narzekaniem jak to w szkole nas źle uczyli (i głównie o tym jest pierwsze 50 stron książki, można bez strat pominąć). Aby łatwiej
nam było książkę czytać i w końcu zrozumieć matematykę, autor wprowadza cały katalog pojęć zastępujących te którymi się posługiwaliśmy w szkołach i które i tak znamy, przynajmniej z nazwy. Mamy więc: "maszynę" zamiast funkcji; "coś" zamiast "x" (efektem jest M(coś) lub M(c) zamiast f(x)); trzy różne znaki równości; "oczywiste prawo rozdzierania" jako prawo rozdzielności mnożenia względem dodawania; "wzór na długość na skróty" zamiast twierdzenia Pitagorasa; "maszyny plus-razy" - zostawię to jako zagadkę :); "młot" zamiast "wzór" (np. reguła łańcuchowa to młot na zmianę skrótów); "W" jako sinus, "H" jako cosinus; zżymając się na skróty autor wprowadza np.: MM, DD, MD i DM jako "gatunki maszyn" czyli 4 różne rodzaje funkcji; # jako dowolną liczbę itd. Oczywiście cała ta nowa symbolika jest wymieszana z powszechną notacją i pod koniec książki zanika. Oczy mi łzawiły. Zupełnie nie rozumiem dlaczego takie podejście miałoby w czymś pomóc.

Jedynym plusem (ale za to dużym) tej książki jest to, że autor bardzo dogłębnie wyjaśnia dlaczego pochodne czy całki liczy się tak jak się liczy i skąd to się wzięło. Tylko dlaczego tak rozwlekle? I te straszne "heheszkowe" dialogi...

Aha, książka skupia się na koncepcjach a nie na obliczaniu. Więc jak ktoś w życiu całki nie policzył to po przeczytaniu książki też raczej nie policzy.

Jako bonus podam zamienniki:
- w zasadzie cała treść książki podana w sposób normalny: kanał Youtube 3Blue1Brown, a dokładniej seria "Essence of calculus".
- Matematyka w szkole średniej, 3 tomy, WSiP z 1992. Jest to tłumaczenie książki Revised Advanced Mathematics wydanej przez Cambridge University Press. Dla mnie to było mistrzostwo w liceum. Mnóstwo zagadnień (także rachunek różniczkowy i całkowy) wyjaśnionych bardzo łopatologicznie wraz z zadaniami.
- Art of Problem Solving
- podręczniki projektu OpenStax
- Godel, Escher, Bach (GEB) - Douglas Hofstadter
- jak ktoś lubi "heheszkowe" klimaty to polecam "Trolling Euclid" Toma Wrighta

EDIT:
@Carmel - czy książka jest genialna czy wręcz przeciwnie. Dla mnie opcja 2. Niestety. Powyżej podałem przykłady, że da się znacznie lepiej. Zgadzam się, że szkolnictwo źle sobie radzi z matematyką, jednak bolesna prawda jest taka że do matmy trzeba przysiąść i sporo rozgryźć samemu. Ta książka niczego tu nie zmieni, jak pisałem wyżej z książki dowiemy się "dlaczego?" pewne rzeczy są takie a nie inne. Ale czy czytelnik sam powtórzy wywód wyprowadzania pola prostokąta? Bez zrobienia kilku zadań, wątpię. A tych brak.

Co do uwag formalnych:
- notacja - zgoda!
- 30 stron dialogu o pi, dialogi nie są mocną stroną tej książki, po prostu męka. Polecam dialogi w GEB.
- co do ślepych zaułków, to jest akurat dobre podejście, pod warunkiem że czytelnik popełniłby dokładnie takie same błędy.
- tak, brakuje całki nieoznaczonej
- rachunek wariacyjny - to jest akurat dobre, bo można dotknąć nieco analizy funkcjonalnej. Trudne, ale warte wysiłku.

No i właśnie, ostatnie zdanie. Do kogo skierowana jest ta książka? Ja nie wiem.

600 stron aby wyprowadzić parę wzorów na wyznaczanie pochodnej i parę wzorów na obliczanie całek oznaczonych (+ kilka drobnych bonusów w postaci wyprowadzenia dylatacji czasu czy rachunku wariacyjnego).

Całość okraszona strasznym słowotokiem i narzekaniem jak to w szkole nas źle uczyli (i głównie o tym jest pierwsze 50 stron książki, można bez strat pominąć). Aby łatwiej...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    206
  • Przeczytane
    48
  • Posiadam
    33
  • Teraz czytam
    15
  • Chcę w prezencie
    3
  • Matematyka
    3
  • Naukowe
    2
  • Kosmos, fizyka i matematyka
    1
  • Ulubione
    1
  • 2018
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Spal pracownię matematyczną... i sam sobie wymyśl matematykę


Podobne książki

Przeczytaj także