Slow sex. Uwolnij miłość

Okładka książki Slow sex. Uwolnij miłość
Marta NiedźwieckaHanna Rydlewska Wydawnictwo: Agora nauki społeczne (psychologia, socjologia, itd.)
250 str. 4 godz. 10 min.
Kategoria:
nauki społeczne (psychologia, socjologia, itd.)
Wydawnictwo:
Agora
Data wydania:
2016-01-26
Data 1. wyd. pol.:
2016-01-26
Liczba stron:
250
Czas czytania
4 godz. 10 min.
Język:
polski
ISBN:
9788326823084
Tagi:
seks slow sex intymność miłość zrozumienie
Średnia ocen

                6,2 6,2 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Okładka książki Slow sex. Uwolnij miłość Marta Niedźwiecka, Hanna Rydlewska
Ocena 6,4
Slow sex. Uwol... Marta Niedźwiecka,&...

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,2 / 10
251 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
961
961

Na półkach:

Dlaczego uważam, że ta książka jest nie tylko bezużyteczna, ale wręcz szkodliwa?
Nie, nie z powodów jakichś „moralnych”, z powodów całkiem pragmatycznych i realistycznych.
Przede wszystkim język, przesycony lewicową ideologią i psychologizującym, pseudonaukowym bełkotem, pełny bezużytecznych pojęć mających brzmieć mądrze, a w rzeczy samej śmieszny. Slow seks. Co to za bzdura. Chyba w założeniu książka miała opowiadać, jak przy pomocy głębokiej koncentracji, pełnej uwagi - na partnerze - budować relację intymną. Do czego ma służyć wymyślanie takich żenujących terminów - doprawdy nie wiadomo. O tych sprawach należy pisać uważnie i z pełną koncentracją, nie mniejszą, niż zaleca się w ją seksualnym partnerom.
Zapewniam autorki, że nie trzeba być lewicowym marksistowskim, antykulturowym rozbijaczem wszystkiego, by rozumieć i posiadać zdolność do czegoś nadzwyczajnego w relacji seksualnej.
Następna rzecz, to mieszanie i wprowadzanie do jednego worka przypadkowej relacji seksualnej z kimś, kto nas bardzo pociąga, z poszukiwaniem kogoś intencjonalnie „na zawsze”. Zupełnie zignorowany został temat DOPASOWANIA(!!!) partnerów planujących połączyć się w stałym związku.
Błędem jest podejście do seksu „eksperymentalnie”, przynajmniej jeśli chodzi o potencjalne pragnienie budowania więzi - związku. Eksperymentować można w przygodnych, niezobowiązujących relacjach, w których w zasadzie mamy pewność, że nic z tego tak na stałe nie wyjdzie. A jeśli tacy przypadkowi partnerzy odkryją, że jednak pasuje im być razem, to zaczynanie budowania więzi od końca spowoduje powstanie całej masy problemów, których się absolutnie nie spodziewają.
Czymś okropnym w tej książce jest odwoływanie się do pseudoreligii wschodu, do pseudoduchowości i tworzenie kolejnej nowomowy, która prowadzi na manowce, wprowadza w błąd. Co bardziej zabawne - jest w tym ukryta sugestia, jakoby ludzie z Azji umieli się lepiej pieprzyć, niż ludzie z Europy, a to jawna sprzeczność z lewicowym dogmatem o równości płci, ras, religii itd. Zaprzeczanie samym sobie, to zabawny aspekt takiego stawiania sprawy.
Pewne informacje dotyczące zwłaszcza kobiecego ciała mogą być użyteczne dla całkowicie pozbawionych świadomości seksualnej mężczyzn, ale to za mało, żeby uznać tę książkę za użyteczną.
Czy mógłbym napisać więcej słów krytycznych? Oczywiście, najlepiej napisać całą książkę od nowa. Tyle że to naprawdę wielkie wyzwanie, które można zrealizować dopiero po uprzednim przemyśleniu, nie tylko wszystkiego - w sensie poukładania informacji - ale i przemyślenia kolejności spraw, o jakich należałoby opowiedzieć.
Na pewno tego nie zrobię...
Na pewno należałoby opowiedzieć o tym, że forma, w jakiej emanuje z nas seksualność, rodzaj dotyku, pragnienia - są przedłużeniem naszej natury. Zachęcanie bardzo uległej kobiety, żeby mocno pieściła swojego partnera, który wyraża taką potrzebę będzie sprzeczne z jej naturą i jej seksualną „emanacją”. Niedopasowana seksualnie para może jednorazowo spełniać swoje oczekiwania, wzajemnie, rezygnując z krzyku własnej natury, ale para z nich będzie kiepska i właśnie seksualne niedopasowanie jest przyczyną tak zwanej „seksualnej nudy”, ponieważ partnerzy w seksie nie odgrywają wówczas siebie, tylko jakiś teatrzyk i nie pomoże wprowadzanie najwymyślniejszych technik, gdy wiemy, że nie wyrażają one tego, czego naprawdę pragnie partner czy partnerka.
Książka jest napisana z perspektywy kobiety. To trochę dobrze, ale i trochę źle - nawet gdy zawieszam chwilowo znęcanie się nad jej formą. Nie wiem, ile jest prawdy w tym, że kobiety są dużo elastyczniejsze od mężczyzn w seksie, że mają większą zdolność dostosowywania się, ale u mężczyzn ta elastyczność jest doprawdy minimalna, a i u kobiet wydaje mi się mocno podejrzana. Gdyby było inaczej, to nie byłoby tyle agencji towarzyskich i poczucia konieczności skoku w bok, a ludzie to robią dlatego, że szukają czegoś, czego nie mają w związku. A dlaczego nie mają? I tu właśnie pojawia się problem dopasowania seksualnego, o którym w książce niemalże ani słowa.
Książka odżegnuje się intencjonalnie od stereotypów, a jednocześnie pełna jest stereotypów, zwłaszcza lewicowego sortu. Mówi o jakiejś stereotypowej kobiecie i stereotypowym mężczyźnie. Nie ratuje tego rytualne stwierdzenie, że wszyscy jesteśmy różni i mamy różne potrzeby seksualne, bo problem próbuje ona rozwiązać w czysto techniczny sposób: tu gładzić, tam naciskać itd., owszem dobrze, ale dlaczego? Nasze różne potrzeby seksualne odzwierciedlają nasze natury, bardzo różne, skłonność do dominacji czy uległości, do zawłaszczania partnerem czy poddawania się zawłaszczeniu, związane są z ukrytymi pragnieniami i fantazjami, które pragniemy w intymnej relacji wyrazić. Ani słowa o tym w książce.
Dlaczego uważam, że ta książka jest tak niewyobrażalnie szkodliwa? Dlaczego uważam, że zwiększa ona ilość nieudanych związków i rozwodów, a co za tym idzie nie tylko nieszczęść ludzi stosujących się bezkrytycznie do podawanych porad, ale i innych osób, choćby dzieci, których istnienia ta książka nie przewiduje?
Ponieważ należałoby budować z kimś relację dokładnie odwrotnie, niż sugerują autorki. Najgorszy sposób zbudowania głębokiej, silnej relacji powodującej trwały związek i kosmiczny seks, to wskakiwanie od razu do łóżka. To najgorsze, co można zrobić. Nieprzypadkowo kultura białego człowieka wymyśliła coś takiego, jak „okres narzeczeństwa”. Jest to genialny wynalazek, tyle że jest on praktykowany w sposób nieudaczny i fatalny, a o tym ta książka powinna opowiedzieć. Ale niestety nie opowiada...
Dlaczego „okres narzeczeństwa”, czyli okres bezłóżkowy, w którym nie dochodzi do seksualnej „konsumpcji” jest tak ważny?
Z wielu powodów. I tylko wtedy działa, gdy jest realizowany z pełną świadomością, zwłaszcza z świadomością kobiety, a podstawowy problem polega na tym, że statystyczna kobieta nie docenia siły i wagi więzi seksualnej i jej natury. Kobietom (statystycznie) wydaje się, że jeśli mężczyzna spełnia pozaseksualne warunki i normy, które mogą, jej zdaniem, zapewnić poczucie bezpieczenstwa, to gotowa jest zapakować się w niedopasowany związek, nawet dostosowując się seksualnie. Ale to tak nie działa, bo im lepiej partnerzy poznają się, tym bardziej on poczuje, że ona nie jest sobą i „seks się wypali”, a on zacznie się rozglądać dookoła. I dlatego to „narzeczeństwo” może posłużyć jako rewelacyjna próba ognia, pod warunkiem że nie będzie to okres spędzony biernie. Ponieważ nie mogę się rozpisywać w nieskończoność, zaznaczę tylko, że podstawowym celem tego czasu dla kobiety powinno być poznanie absolutnie najskrytszych pragnień partnera i nie po to, żeby się do nich dostosować, tylko po to, by je skonfrontować z własnymi pragnieniami i zdecydować, czy pragnienia i fantazje są wspólne. Czy to TEN(!!!) facet. Jeśli nie są wspólne, to rozhuśtać nogę i kopnąć gościa w zadek na tyle mocno, by wyleciał na Księżyc, a jeśli się nie da, to przynajmniej tak dotkliwie, by nie wrócił. Nawet gdyby miała ona popłakać się z żalu, że ogólnie przecież to fajny chłopak, ale ja mówię: niedopasowany - kopniak, raz na zawsze. Ludzkość to ponad 8 miliardów ludzi, znajdzie się ktoś inny, wybór jest duży. Wszystko, cały test musi biedna kobieta przeprowadzić WYŁĄCZNIE W WYOBRAŹNI. Dobrze radzę. I musi to zrobić właśnie kobieta, bo mężczyzna jest skażony testosteronem i gotów jest do największych kłamstw i manipulacji, by doprowadzić do łóżka kobietę, która mu się fizycznie podoba. A jeśli on osiągnie swój cel, a wasze pragnienia, potrzeby i emanacje seksualne okażą się niedopasowane, to niebawem sobie pójdzie w inną stronę. Użyje do tego jakiegoś pretekstu, wbije cię w poczucie winy, a prawda będzie zupełnie inna. Niedopasowanie seksualne. Kobieta musi być przebiegła i poznać emanację seksualną partnera nie ujawniając swojej, dopiero gdyby partner okazał się „rokujący”, może zacząć się wychylać. Kobietom nie jest łatwo mówić o seksie tak wprost, może nawet wielu ludziom obojga płci sprawia to trudność, więc te rozmowy mogą być prowadzone na przykład za pomocą komunikatorów czy sms-ów, przynajmniej w fazie początkowej (kiedyś to musiały być miłosne listy, dziś mamy łatwiej). Im dłużej kandydaci na partnerów znają się i im więcej zamienią intymnych słów, tym i odwagi przybędzie. Te rozmowy mają jeszcze inny cel: budują wyobraźnię seksualną i ukazują całą gamę możliwości i oczekiwań. Przez dłuższy okres narzeczeństwa okaże się, czy te intymne rozmowy nakręcają, czy prowadzą do znużenia. Czy są oni dla siebie, czy też nie. Niewskakiwanie do łóżka ma także tę zaletę, że nie pojawi się niechciane dziecko i niechciana tragedia osoby trzeciej.
Myślę, że jeśli terapeutka seksualna może być przydatna do czegokolwiek, to właśnie mogłaby z taką parką pracować nad wizualizacją ich potrzeb seksualnych, w takich właśnie rozmowach. Dodawać odwagi. Bez wskakiwania do łóżka i nauki głaskania czy miziania. Bo tak naprawdę, gdy partnerzy są ekstremalnie dopasowani, to jedynym problemem jest tylko to, żeby dowiedzieli się o tym wzajemnie, na najgłębszym poziomie.
Czy istnieje jakaś „wzorcowa” długość okresu narzeczeństwa?
Nie.
Jeśli kobieta ma pewne doświadczenie i samoświadomość, to może wystarczyć dwa tygodnie, ale mówimy o osiągnięciu celu: poznaniu tajemnic i zbudowaniu oraz nakręceniu wspólnej wyobraźni. Krócej się nie da, bo za faceta będzie mówił testosteron. Krócej tylko wtedy, gdy wiadomo już, że to nie ten. A dłużej? Czasem trzeba faceta wychować i potrzebne są miesiące, albo pół roku... rok.
Jeśli warto...
Krytyczne uwagi autorek na temat posługiwania się pornografią są jak najbardziej słuszne. Zabija ona wyobraźnię wynikającą z własnej natury i może wprowadzać zewnętrzne stereotypy i wzorce. Obce, teatralne, nie mające nic wspólnego z tym, co dziać się powinno między wybrankami, jeśli są oni dla siebie.
Seks, seksualność człowieka, to coś w mózgu. Poruszanie organami płciowymi, pocałunki czy dotyk, to coś wtórnego, co powinno wynikać z tego czegoś w mózgu. Bawienie się własnym ciałem bez odniesienia się do wyobraźni i to wyobraźni celowej skupionej na wybranej osobie - nie ma żadnego sensu. Nie buduje żadnej więzi. Nie rozbudza seksualności zdolnej do bliskości. To, co na ten temat autorki powymyślały, to porażka. Czysto fizjologiczne podejście do tematu i własnego ciała, bez budowania więzi - to najkrótsza droga do seksualnej impotencji czy oziębłości seksualnej. A już na pewno hodowla ludzi niezdolnych do trwałych więzi i uczuć z wyższej półki.

Nie chce mi się o tym dłużej pisać. Nic nie da liźnięcie tematu, a nie jest moim celem wyręczać autorek i pisać za nich książkę jeszcze raz...

Dlaczego uważam, że ta książka jest nie tylko bezużyteczna, ale wręcz szkodliwa?
Nie, nie z powodów jakichś „moralnych”, z powodów całkiem pragmatycznych i realistycznych.
Przede wszystkim język, przesycony lewicową ideologią i psychologizującym, pseudonaukowym bełkotem, pełny bezużytecznych pojęć mających brzmieć mądrze, a w rzeczy samej śmieszny. Slow seks. Co to za...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    809
  • Przeczytane
    451
  • Posiadam
    95
  • Teraz czytam
    94
  • Poradniki
    12
  • 2023
    10
  • Audiobook
    10
  • 2022
    10
  • Psychologia
    7
  • Chcę w prezencie
    6

Cytaty

Więcej
Marta Niedźwiecka Slow sex. Uwolnij miłość Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także