Pięćdziesiąt twarzy Greya
- Kategoria:
- literatura obyczajowa, romans
- Cykl:
- Pięćdziesiąt odcieni (tom 1)
- Tytuł oryginału:
- Fifty Shades of Grey
- Wydawnictwo:
- Sonia Draga
- Data wydania:
- 2012-09-05
- Data 1. wyd. pol.:
- 2012-09-05
- Liczba stron:
- 608
- Czas czytania
- 10 godz. 8 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788375085563
- Tłumacz:
- Monika Wyrwas-Wiśniewska
- Ekranizacje:
- Pięćdziesiąt twarzy Greya (2015)
- Tagi:
- powieść erotyczna BDSM
Hipnotyczna, uzależniająca, iskrząca seksem i erotyką powieść, której nie sposób odłożyć.
Studentka literatury Anastasia Steele przeprowadza wywiad z młodym przedsiębiorcą Christianem Greyem. Niezwykle przystojny i błyskotliwy mężczyzna budzi w młodej dziewczynie szereg sprzecznych emocji. Fascynuje ją, onieśmiela, a nawet budzi strach. Przekonana, że ich spotkania nie należało do udanych, próbuje o nim zapomnieć – tyle że on zjawia się w sklepie, w którym Ana pracuje, i prosi o drugie spotkanie.
Młoda, niewinna dziewczyna wkrótce ze zdumieniem odkrywa, że pragnie tego mężczyzny. Że po raz pierwszy zaczyna rozumieć, czym jest pożądanie w swej najczystszej, pierwotnej postaci. Instynktownie czuje też, że nie jest w swej fascynacji osamotniona. Nie wie tylko, że Christian to człowiek opętany potrzebą sprawowania nad wszystkim kontroli i że pragnie jej na własnych warunkach…
Czy wiszący w powietrzu, pełen namiętności romans będzie początkiem końca czy obietnicą czegoś niezwykłego? Jaką tajemnicę skrywa przeszłość Christiana i jak wielką władzę mają drzemiące w nim demony?
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Pięćdziesiąt odcieni irytacji
Oto nadszedł ten dzień, kiedy dane jest mi napisać recenzję TEJ książki. Książki, o której na długo przed polską premierą, wszystko zostało już napisane i powiedziane. To nie lada wyzwanie, napisać coś nowego. Mój głos z pewnością nie wniesie wiele świeżości do toczącej się od tygodni dyskusji nad fenomenem „Pięćdziesięciu twarzy Greya”, ale dla mnie osobiście jest to recenzja ważna – w końcu po raz pierwszy mogę sobie bezkarnie napisać o książce ironicznie, bo nie będę w tym pierwsza.
Historii zapewne nie muszę szczegółowo przybliżać. Była dziennikarka, gospodyni domowa, Erica Leonard, lat 49, funkcjonująca dziś pod pseudonimem E.L. James, naczytała się „Zmierzchu” Stephenie Mayer. Podobnie jak miliony innych kobiet, dała się oczarować wampirom. W przeciwieństwie jednak do tych milionów innych kobiet, Brytyjka, od dziecka skrycie pragnąca zostać pisarką, zabrała się za pisanie fan-fika „Zmierzchu” (czyli dalszych, alternatywnych losów jego bohaterów). Zaczęło się niewinnie, a skończyło na napisaniu romansu z elementami erotyki (czyli czegoś, co w „Zmierzchu” w ogóle nie występowało). Bo napisać, że „Pięćdziesiąt twarzy…” jest powieścią stricte erotyczną, byłoby obrazą dla takich klasyków gatunku, jak John Cleland („Fanny Hill”) czy David Lawrence („Kochanek lady Chatterley”). Ale do tego wrócę za chwilę. Fascynacja autorki „Zmierzchem” mocno przebija z jej debiutu. Konstrukcja pary głównych bohaterów jest inspirowana Bellą i Edwardem ze „Zmierzchu” do tego stopnia, że wręcz przypominają oni ich lustrzane odbicia. Anastasia Steele, 23-letnia absolwentka literatury, jest niezdarna, niewinna, niepewna siebie i nieświadoma swojej urody. Wypisz, wymaluj Bella. On natomiast, czyli Christian Grey, jest niczym wampir z Cullenów – tak przystojny, że brakuje przymiotników do opisu tej urody (w związku z czym autorka, wzorem Meyer, używa ciągle tych samych), bajecznie bogaty, dobrze wychowany i niezmiernie tajemniczy. No i starszy od niej, tyle że nie o całe wieki, jak w „Zmierzchu”, lecz ledwie kilka lat. Trafiają na siebie - jak to zwykle bywa – przypadkiem. Nie zdradzę niczego, pisząc, że ona szybko się w nim zadurzy, ale nie będzie pewna czy to mężczyzna dla niej. I racja, bo okazuje się, że Grey nie jest zainteresowany normalnym związkiem. On szuka kobiety do odgrywania teatrzyku sado-maso, w którym on będzie Panem, a ona Uległą. Reguły są twarde – on może z nią robić wszystko, ona nie może go nawet dotknąć… Reszty zdradzać nie będę, zresztą jest łatwa do przewidzenia.
Zostańmy jednak jeszcze przy bohaterach. Wzorem „Zmierzchu”, „Pięćdziesiąt twarzy Greya” nie ma bohaterki, którą można byłoby polubić. Ana jest koszmarnie irytująca. Denerwuje nas w niej wszystko, a najbardziej jej naiwność i łatwość z jaką daje się uwieść Greyowi. To nie jest książka, której feministki mogą cokolwiek zawdzięczać (a mówi się o niej w takim kontekście), bo mężczyzna jest tu traktowany jak bóg, a skrytym marzeniem każdej kobiety zdaje się być całkowite jemu oddanie. Żeby jednak być szczerą muszę dodać, że w idealizowaniu męskiej urody James nie pobiła Stephenie Mayer. Choć była blisko. Nie mniej, Any nie da się lubić, a jak wie każdy, kto przeczytał w życiu choć jedną książkę, fajnie jest móc się w jakiś sposób identyfikować, czy po prostu zżyć, z bohaterem. A więc minus na starcie. Obok mało wyrazistej głównej bohaterki mamy jednak Christiana Greya, który jest jej zdecydowanym przeciwieństwem i ratuje tę powieść. To klasyczny homme fatale - niebezpiecznie pociągający, tak seksualnie, jak i intelektualnie, mężczyzna, którego chcemy zdobyć mimo jego niedostępności i świadomości, że znajomość z nim może nam przynieść jedynie zgubę. Grey jest bogatym biznesmenem, zasłuchanym w muzyce klasycznej. Nosi tylko lniane, białe koszule, ma własny odrzutowiec, szybowiec i kilka samochodów. No i ta nienaganna kultura osobista. I ta zdolność do prawienia komplementów – dowcipnych, niebanalnych… I skrywany sekret z przeszłości, który czyni go jeszcze bardziej atrakcyjnym… Ach, Grey to chodzący ideał i doskonały materiał na powieściowego łamacza serc. Jeśli jednak myślisz, że Grey to seks-maszyna bez uczuć (bo przecież tak musi być, skoro praktykuje seks sado-maso), jesteś w błędzie. Grey jednak jest księciem z bajki i głównie ten fakt decyduje, że w przypadku „Pięćdziesięciu twarzy Greya” nie mamy do czynienia z literaturą erotyczną, a zwykłym romansidłem. Zamykanie w szufladki nie ma jednak większego sensu, bo wyznaję, że nie o to chodzi, czy coś się mieści, czy nie mieści w jakimś pojęciu. Nie mniej, seksu BDSM (skrót od ang. bondage & discipline, domination & submission) jest tu tak naprawdę jak na lekarstwo. I nie ma on w sobie nic z drapieżności czy perwersji, o jaką się go podejrzewa. Nie ma tu bynajmniej nic, o czym gdzieś już nie słyszeliśmy. Kajdanki, bicze, związywanie – to nie jest żadne novum. Ponadto, E.L. James ma może i dobre pomysły na same… hm… pozycje i figury, ale nie potrafi ich opisać w sposób, który naprawdę mógłby budzić jakieś podniecenie (a czy nie o to chodzi w literaturze erotycznej?). Jej warsztat językowy jest zbyt ubogi do opisywania seksu, czy to tradycyjnego („waniliowego”, jak dowiadujemy się od Greya), czy tego bardziej niegrzecznego. Ale cóż się dziwić, skoro bardziej doświadczeni od niej twórcy przyznają, że napisać wiarygodną scenę erotyczną jest bardzo trudno. Pani James jest w tym bardzo słaba. Jej zasób słownictwa jest bardzo ubogi. W konsekwencji, Ana najczęściej podczas seksu „rozpada się na milion kawałków”, a Grey krzyczy na nią: „poczuj to dla mnie, mała”. Ich dialogi, o ile można je tak nazwać, podczas zbliżeń, są kuriozalne. Problem z E.L. James polega też na tym, że – bez zagłębiania się w szczegóły, bo to nie miejsce na nie - jej wizja seksu jako takiego, jest mocno wyidealizowana. Z tego powodu książka ta jest bardzo szkodliwa, bo przekazuje młodym, niedoświadczonym dziewczynom (które niewątpliwie po nią sięgną, zważywszy, że jest ona ogólnodostępna) dalekie od rzeczywistości komunikaty na temat tego, jak będzie wyglądać ich życie seksualne, kiedy już w końcu je zaczną. Dość powiedzieć, że dziewczyna, która nigdy nie miała do czynienia z seksem, utratę dziewictwa wita od razu wielokrotnym orgazmem. W gruncie rzeczy „Pięćdziesiąt twarzy… „ pozostaje więc tylko tym, z czego się wzięło – fikcją, pobożnym życzeniem, rzeczywistością, w której fajnie byłoby żyć, ale która nie istnieje.
Analizować książkę z pozycji (uff, co za niefortunny dobór słów) domorosłego seksuologa można by jeszcze długo, ale bezpieczniej będzie przejść do innej ważkiej sprawy. Mianowicie - tłumaczenie. Choć już sam język oryginału z pewnością nie sięgał literackich szczytów (pozostańmy w klimacie książki), to jednak polski tłumacz solidnie przyłożył się do tego, by nie dać nam czytelniczej satysfakcji. W tłumaczeniu najbardziej rażą takie kwiatki jak „kuźwa do kwadratu”, „kurka wodna” i „o, święty Barnabo!”. Dlaczego Ana nie może normalnie przeklinać? Tak, wiem, jest zbyt niewinna, ale najbardziej wymowne słowo na „k” w końcu jednak pada z jej ust i to bodajże dwukrotnie. Jeśli jednak tłumaczka chciała pozostać wierna oryginałowi i włożyć w usta Any przekleństwa, które prawdziwymi przekleństwami nie są, jestem pewna, że przy dobrych chęciach znalazłaby w naszym potocznym słownictwie synonimy brzmiące mniej niecodziennie niż „kurka wodna”. Na tym jednak nie koniec. Ta książka ma tak naprawdę dwie bohaterki – Anę i – uwaga – jej „wewnętrzną boginię”. Nie dowiedziałam się z książki, czy każda kobieta ją ma, ale sądząc po tym, że często zastępowana jest ona „świadomością” (szczytem szczytów jest zdanie „moja świadomość wystawiła swoją somnambuliczną główkę”), domyślam się, że tak. Fakt faktem jednak, że gdy tylko pojawia się na horyzoncie „wewnętrzna bogini” Any, miałam ochotę rzucić tę książkę w kąt. Nietrafione jest też okazjonalne tłumaczenie nazwiska Greya na „Szary” („Pan Szary”). W języku angielskim gra słów jest w tym wypadku do wykorzystania, zwłaszcza że Grey ma szare oczy. Po polsku jednak nie jest to tak finezyjne. Zdaje się, że pani Monika Wiśniewska, która tłumaczyła „Pięćdziesiąt twarzy…” (choć świetnie przetłumaczyła tytuł „Fifty Shades Of Grey”), potraktowała tłumaczenie zbyt dosłownie. Zabrakło jej chyba odwagi, by zdobyć się na odrobinę inwencji. Być może to przez fakt, że pracowała na bestsellerze i bała się go „zepsuć”. No to się udało.
Skoro to książka tak źle napisana i wtórna, co wobec tego sprawia, że się ją pochłania, a nie czyta? Cóż, prawda jest taka, że można się przy niej po prostu zapomnieć. „To słodka udręka – do zniesienia… przyjemna - nie, nie od razu (…)” posługując się cytatem z Any. Nie od razu, ale w miarę czytania da się przywyknąć do stylu E.L. James i jej wewnętrznej bogini (być może to ona kazała napisać jej tę książkę) i czerpać po prostu pewną perwersyjną radość z tego, że oto mamy w ręku książkę, która niczego od nas nie wymaga. Z każdym kolejnym rozdziałem wzrasta poziom jej „szmirowatości”, a jak pewnie udowodnili amerykańscy naukowcy (albo wkrótce to zrobią), natura ludzka jest przewrotna i im niższy poziom coś reprezentuje, tym większą przyjemność sprawia nam obcowanie z tym. Z literaturą jest tak chyba w szczególności. Jasne, obiektywnie patrząc „Pięćdziesiąt twarzy Greya” to strata czasu, zwłaszcza kiedy na półce stoją w kolejce do przeczytania „Ulisses” i „Czarodziejska góra”, ale jako guilty pleasure czytane dla totalnego relaksu po ciężkim dniu, sprawdza się doskonale.
Nie da się pisać o tej książce, bez analizy zamieszania, jakie wywołała. Rynek wydawniczy zaczyna zalewać fala „greyopodobnych” dzieł, aspirujących do miana literatury erotycznej. A to oznacza, że jest popyt. Trylogia E.L. James sprzedała się już w nakładzie 40 milionów egzemplarzy, a liczba ta cały czas rośnie. Kto kupuje? Oczywiście kobiety. I to w każdym wieku, choć to pewnie zależne jest od kraju. Wątpię, że w Polsce sięgną po nią typowe „mamuśki”, równolatki autorki. Ale w Stanach wiele kobiet po czterdziestce przyznaje, że dzięki lekturze tej książki, ich życie seksualne rozkwitło na nowo. Krytycy, recenzenci i dziennikarze szukają odpowiedzi na pytanie, co takiego jest w prozie James, że to właśnie ona rozbudziła uśpione fantazje. Tymczasem, wydaje mi się, że gdzieś w tym całym dyskursie zagubiło się sedno, o jakie chodzi w recenzowaniu literatury – czy warto po tę książkę sięgnąć? Nie ma na to pytanie łatwej odpowiedzi. Zachęcać do czytania słabej literatury nie wypada, ale z drugiej strony - jeśli ta książka jest dziś nie tyle książką, co zjawiskiem, to zainteresowani literaturą, feminizmem czy obyczajowością powinni po nią sięgnąć. I jestem przekonana, że prędzej czy później to zrobią. Nie widzę w jej przeczytaniu nic złego – jeden, góra dwa wieczory wyrwane z życiorysu, zmarnowane, nie do odratowania. Najważniejsze to podejść do lektury z dystansem i nie zapomnieć, że obok pseudoerotycznych romansów nadal istnieje jeszcze w świecie Literatura.
Malwina Sławińska
* tytułu recenzji nie wymyśliłam ja, lecz pani E.L. James
Wszystkie cytaty za: E.L. James „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, przeł. Monika Wiśniewska, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2012.
Oceny
Książka na półkach
- 50 759
- 8 912
- 4 195
- 2 245
- 674
- 641
- 443
- 298
- 263
- 218
Opinia
Sięgnięcie po tę książkę było spontaniczną decyzją. Uległam marketingowi i całej otoczce towarzyszącej Pięćdziesięciu twarzom Greya. Postanowiłam więc chociaż raz być na bieżąco i sprawdzić teraz, a nie za rok czy dwa, dlaczego książka Eriki Leonard wywołała tak wiele kontrowersji. Chciałam mieć własne zdanie, nie kierować się opiniami innych czy sugerować ocenami. Wiedziałam jednak, że ta książka mi się nie spodoba. Dlaczego? Bo współczesne powieści z gatunku romans w ogóle mnie nie interesują. Nie pomyliłam się. Tematyka Pięćdziesięciu twarzy... do mnie nie trafiła. Ale to nie ona jest tutaj największą wadą.
Ana właśnie kończy studia. Jest zapalonym literaturoznawcą, miłośnikiem klasycznej angielskiej powieści i swoją przyszłość łączy z pracą w wydawnictwie. Dlatego zupełnie nie jest przygotowana na wywiad z Christianem Greyem, prezesem potężnej firmy telekomunikacyjnej. Wywiad ten ma być przysługą wyświadczoną współlokatorce i przyjaciółce - Kate. Gdy zmaga się ona z wysoką gorączką, Ana odbywa podróż, która już na zawsze zmieni jej życie. Przytłoczona powierzonym jej zadaniem, nowoczesnym oddziałem firmy oraz idealnymi pracownikami, dziewczyna zalicza kiepskie wejście. Potknięcie na progu gabinetu Greya można uznać za swego rodzaju przenośnię - bo oto ulokuje ona swoje niewinne uczucia w osobie, która zmusi ją do wielu wyrzeczeń, zmian, czynów, a one z kolei wpłyną destrukcyjnie na jej życie. Życie, które właściwie dopiero zaczyna.
Największą bronią Christiana Greya jest jego uroda. Niesamowicie przystojny, młody mężczyzna hipnotyzuje swoimi szarymi oczami. Ulega mu każdy, a wrodzona zdolność do nawiązywania kontaktów i ujmujący sposób bycia, pozwalają mu na manipulowanie otoczeniem. Grey zawsze wie, jak powinien się zachować, czego się od niego oczekuje. Zawsze kulturalny i miły, ale jednocześnie widać, że skrywa wiele tajemnic. Grey to także osoba, która lubi rządzić, chce mieć wszystko i wszystkich pod kontrolą. Dlatego odniósł sukces, a mężczyzna mający świat u swoich stóp, to obiekt pożądania każdej kobiety. Ana nie pozostaje obojętna na jego wdzięki i szybko zatraca się w marzeniach o poważnym i przystojnym Christianie. Kiedy jednak myśli, że z Greyem może być tylko we własnej wyobraźni, milioner zdecydowanie te myśli przekreśla. Ana przyciąga go jak magnes. Nieśmiała i zagubiona, niewinna i szczera. Zwykła dziewczyna pociąga Christiana, a on - świadomy swoich wad, nie chce jej zniszczyć. Tego celu nie osiąga - nie potrafi uchronić Any przed samym sobą. Po kilku dniach znajomości musi odsłonić przed nią całą swoją duszą, wszystkie swoje tajemnice.
Grey to seksualny maniak. Jego ogromny apartament ma też specjalny pokój zabaw. To tam oddaje się wszystkim swoim erotycznym zachciankom, a spełniające je kobiety muszą podpisać umowę. Co w niej jest? Oprócz klauzuli poufności, zawiera ona zakres obowiązków Uległej* względem Pana*. Obszerna lista wymagań nie jest pozbawiona czynności, które wręcz poniżają kobietę. Dla Greya jest to jednak wizja idealnej rozkoszy, a podległa mu kobieta może liczyć na pewne korzyści. Oczywiście materialne. No i może być pewna, że Christian, oprócz bólu, zapewni jej maksymalne podniecenie. Co na to wszystko Ana? Ta niewinna, nie mająca doświadczeń seksualnych dziewczyna? Po chwili wahania, ochoczo przystanie na stawiane przez Greya warunki. Wprowadzi też kilka poprawek, a widząc jaki ma wpływ na Christiana, zmusi go do rzeczy, na które nigdy się nie godził. Nie, nie - Ana nagle nie okaże się erotomanką. Będzie chciała zmienić Greya, nauczyć go jak się kochać*, a nie pieprzyć*. Będzie chciała żeby wreszcie się zaangażował, a dla Christiana będzie to niezwykle trudne...
Pięćdziesiąt twarzy Greya to taka nowa wersja Harlequina. Książka, którą nazwano porno dla gospodyń domowych, obfituje w erotyczne sceny. Autorka nie szczędzi dokładnych opisów, sado maso, perwersji, zgorszenia. Nie ma tu żadnej cenzury, a przedstawione chwile seksualnych uniesień można potraktować jako instruktaż. O ile ktoś potrzebuje. Za każdym razem, gdy Ana i Christian uprawiali seks, ja się zastanawiałam, skąd autorka czerpała inspirację. Mówi się, że pisarze czerpią je z własnego życia. Może tutaj było tak samo? Spieszę jednak donieść, że to nie erotyzm jest wadą Pięćdziesięciu twarzy... Znaczy się, zaletą też nie jest, ale to nie seks jest problemem tej powieści.
Problemem jest niekonsekwencja, poważne braki w pisarskim warsztacie Eriki Leonard, ubogi język (baaardzo ubogi), źle skonstruowane postacie, rozwleczona akcja, brak psychicznej analizy bohaterów, pierwszoosobowa narracja, niezdecydowanie w konstrukcji postaci, ich całkowita nienaturalność... Można tak wymieniać bez końca. O czym dokładnie mowa? Na prawie każdej stronie pojawia się zdecydowanie niezrozumiały dla mnie zwrot wewnętrzna bogini*. W różnych wersjach. I tak wewnętrzna bogini* skacze, tańczy, śpiewa, hasa i biega. Ana ma też swoje ulubioną apostrofę do świętego Barnaby*, pojawiającą się z niewiele mniejszą częstotliwością niż cudowna bogini. Grey lubi świntuszyć językowo, więc często pojawią się takie słowa jak: rżnąć, pieprzyć,przelecieć*. A co się dzieje jak bohaterowie wyjdą z łóżka, wanny czy innego obiektu? Właściwie niewiele, bo gdy pozbędziemy się scen erotycznych, z 606 stron zostanie jakieś 100? Autorka dosyć mgliście rysuje nam nieszczęśliwą przeszłość Greya. Wielu rzeczy musimy się domyślać, ale na ostateczną odpowiedź, co działo się w dzieciństwie Christiana, przyjdzie nam czekać pewnie do ostatniego tomu Pięćdziesięciu odcieni. Dziwi jednak fakt, że sama Ana nie próbuje dociec prawdy. Dosyć nieudolnie wypytuje Greya, ale bardzo szybko odpuszcza wszelkie poszukiwania odpowiedzi. To pierwsza niekonsekwencja w powieści.
Drugą jest sama konstrukcja postaci. Ana zdecydowanie za łatwo się zmienia. Jak na dziewczynę bez doświadczeń seksualnych, w świecie Greya czuje się jak ryba w wodzie. Niby pełna rozterek i wyrzutów sumienia, ale Christianowi ulega zbyt szybko. Można zrozumieć jej zafascynowanie przystojnym i bogatym mężczyzną, ale żeby po tygodniu lądować w jego łóżku? Poza tym jak na osobę, która skończyła studia, powinna być mądrzejsza. Ana w całej powieści zachowuje się jak nastolatka, a ciągłe wątpliwości, niepewność, łzy i roztrząsanie każdego wydarzenia, słowa czy gestu Greya niesamowicie męczą. Nie ma akcji, ale są lamenty zakochanej dziewczyny. To samo tyczy się Christiana, który dla Any łatwo zmienia swoje przyzwyczajenia i zasady.
Dlaczego więc ktoś zgodził się na wydanie takiego bubla? Prosta odpowiedź. Autorka poruszyła tematykę, która przyciąga czytelników. Romans oparty na seksie? Młody i przystojny mężczyzna? Niewinna, zakochana dziewczyna? Takie historie sprzedają się w milionach. Seks w Pięćdziesięciu twarzach Greya to jedynie chwyt marketingowy, sposób na wywołanie kontrowersji i oburzenia, a co za tym idzie - zwrócenie uwagi na książkę. Erotyka nie ma tu głębokiego sensu. Oczywiście upodobania Christiana musiały być czymś spowodowane, ale nie uzasadnia to takiej ilości scen seksualnych. I nie są to zarzuty osoby wrażliwej, bo seks w literaturze istnieć może, ale tylko wtedy, gdy ma jakiś wpływ na akcję. U Eriki Leonard nie ma. Muszę to napisać - autorka wiedziała, że pisze po prostu źle. Wiedziała, że marnej książki nie wyda nikt i nikt jej nie kupi. Pani Leonard, James czy jak jej tam (przepraszam, ale patrząc na okładkę nie mam zielonego pojęcia, co jest imieniem a co nazwiskiem) dobrze zna współczesny świat, ogląda współczesne filmy i słucha współczesnej muzyki. I wie, że dzisiaj sprzedaje się tylko seks. I tak właśnie zrobiła. Ale czy ma choć odrobinę wyrzutów sumienia wobec tego, że najzwyczajniej w świecie niszczy literaturę? Ja mam - zmarnowałam kilka godzin swojego życia na tę książkę, podczas, gdy dzieła z duszą czekają na sklepowej czy bibliotecznej półce.
Nie ma zatem żadnych pozytywów? Są. Książkę czyta się szybko, a jak ominiemy sceny seksu, przeczytamy ją w godzinę. Może mniej. Niejasne informacje o Christianie w pewnym stopniu mogą zainteresować, ale nie mam złudzeń, że będzie to jakaś mrożąca krew w żyłach historia. Coś jeszcze? Może ktoś doszuka się głębszego sensu jak problem wykorzystywania seksualnego, poniżenia, wpływu dzieciństwa na dorosłe życie, kwestię szanowania siebie i swojej cielesności. Ja jednak tutaj tego nie dostrzegam, bo autorka skutecznie odwraca od tych problemów uwagę swoją pisarską nieporadnością. Zarzutów mam na prawdę więcej, ale nie chcę już poświęcać tej książce więcej czasu. Mogła być z tego dobra historia, ale musiałaby być stworzona przez kogoś, kto zna się na pisaniu.
Sięgnięcie po tę książkę było spontaniczną decyzją. Uległam marketingowi i całej otoczce towarzyszącej Pięćdziesięciu twarzom Greya. Postanowiłam więc chociaż raz być na bieżąco i sprawdzić teraz, a nie za rok czy dwa, dlaczego książka Eriki Leonard wywołała tak wiele kontrowersji. Chciałam mieć własne zdanie, nie kierować się opiniami innych czy sugerować ocenami....
więcej Pokaż mimo to