Umarli tańczą
- Kategoria:
- kryminał, sensacja, thriller
- Cykl:
- Robert Pruski (tom 1)
- Seria:
- Kryminał
- Wydawnictwo:
- Agora
- Data wydania:
- 2012-01-01
- Data 1. wyd. pol.:
- 2012-01-01
- Liczba stron:
- 512
- Czas czytania
- 8 godz. 32 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788326807503
- Tagi:
- Toruń sensacja kryminał taniec umarli
12 listopada 1984,USA. Ukazuje się pierwszy wielki krążek Madonny „Like a Virgin”.
3 grudnia 1984, INDIE. Z fabryki pestycydów w Bhopalu uwalnia się trujący gaz, giną trzy tysiące osób.
27 grudnia 1984, POLSKA. W Toruniu zaczyna się proces morderców ks. Jerzego Popiełuszki. W lasach wokół miasta zabijane są kolejne ofiary. Nieuchwytny sprawca kastruje mężczyzn, odcina piersi kobietom i odprawia makabryczny rytuał.
PRAWIE TRZYDZIEŚCI LAT PÓŹNIEJ dziennikarz tygodnika „Głos Torunia” Robert Pruski odbiera list od córki dwojga zamordowanych, która szuka grobu rodziców. Wszystkie dokumenty dotyczące ich życia i śmierci zostały zniszczone, skradzione lub przypadkowo spłonęły. Żadna gazeta ani telewizja nie chce podjąć tego tematu. Pruski także nie odpisuje. Autorka odkręca gaz.
Po kilku stronach książki Głuchowskiego zapominamy, że to fikcja, a nie łapiący za gardło reportaż. Ta sensacyjna historia rozpięta między Afganistanem i Toruniem rozpędza się jak samochód na autostradzie. Dogonić ją może tylko kula z kałacha.
PAWEŁ GOŹLIŃSKI (szef działu reportażu „Gazety Wyborczej”, autor kryminału „Jul”)
PIOTR GŁUCHOWSKI - Napisał około 300 reportaży z Polski, Białorusi, Izraela i Wielkiej Brytanii. Jest laureatem nagrody „Grand Press” za reportaż o władcach Korei Północnej. Urodził się w Warszawie 45 lat temu, wychował w Toruniu, mieszka we wsi Niemcz przy torach kolejowych z Gdańska do Poznania. Od 1990 roku jest dziennikarzem i redaktorem „Gazety Wyborczej”. „Umarli tańczą” to jego kryminalny debiut.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Kryminalne story w Toruniu
Robert Pruski jest redaktorem naczelnym toruńskiego tygodnika „Głos Torunia”. Cienko przędzie – wiecznie na debecie, wiecznie zapożyczony u znajomych. Rozwodnik z dwójką dzieci, abstynent od lat sześciu, niedoszły samobójca, obecnie frustrat. Chce sobie dorobić, publikując wywiad – rzekę z gwiazdeczką popularnego show, ale celebryckie pięć minut dziewczyny zbyt szybko dobiegło końca, by ktoś tę książkę chciał jeszcze czytać. Kolejna porażka. Ale Robertowi uda się odkuć szybciej, niż przypuszczał...Oto dostaje list od czytelniczki, która od lat szuka grobu rodziców. Grobu, który zdaje się być widmem. Nikt nie ustalił, gdzie rodzice zostali pochowani, po tym jak nieznani, nigdy nie wykryci sprawcy zamordowali ich latem 1984 roku. Dziwnym trafem przepadły wszystkie akta, dowody, dokumenty. Sprawę najzwyczajniej zamieciono pod dywan. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Okazuje się, że w tym samym czasie znikających zwłok było więcej. Pruski zainteresuje się sprawą, kiedy zrozpaczona czytelniczka, początkowo zignorowana przez niego, postanowi odebrać sobie życie. Dla dziennikarza to już, jak sam powie, „jakieś story”. Może uda się z tego napisać całkiem niezły, poruszający artykuł. Podejmując ten temat, Robert jeszcze nie spodziewa się, że wpadnie na trop prowadzący do esbeków, radzieckiej armii i skopców – sekty wierzącej, że kastracja zaprowadzi ich do Królestwa Niebieskiego. I że cały kraj będzie żył tym jego „jakimś story”.
Roberta Pruskiego do życia powołał Piotr Głuchowski, dziennikarz z ponad 20-letnim stażem, który napisał ponad trzysta reportaży z różnych stron świata, a za jeden z nich został uhonorowany prestiżową dziennikarską nagrodą „Grand Press”. „Umarli tańczą” to jego powieściowy debiut. Powieść to eklektyczna, bo łącząca w sobie cechy rasowego kryminału, którego to gatunku fanem z pewnością musi być autor, i rzetelnego reportażu, na którym z kolei zna się najlepiej. Zagadka kryminalna, którą wymyślił jest logiczna i trzyma się kupy, a przedstawione wydarzenia choć fikcyjne, mogłyby zdarzyć się w rzeczywistości. Wszak w Toruniu była jednostka radzieckiej armii, a skopcy istnieli naprawdę...
Autor prowadzi narrację dwutorowo, co przypomina mi styl Henninga Mankella. Opis przebiegu dziennikarskiego śledztwa co jakiś czas przerywa migawkami z różnych stron świata i kraju. Zaczyna się w Afganistanie, kończy na Białorusi. Głuchowski umiejętnie wprowadza nowych bohaterów, przedstawia nam bliżej postaci, których nazwiska przewijają się w śledztwie Pruskiego. Pozwala nam obserwować zarówno kolejne poczynania mordercy, jak i przedstawia nam innych zainteresowanych sprawą. Taki zabieg znakomicie buduje napięcie i nadaje powieści filmowej dynamiki (swoją drogą, książka ta mogłaby posłużyć za scenariusz naprawdę dobrego filmu). Stawia nas, jako czytelników, o jeden krok przed tropiącym zbrodniarza bohaterem, dając nam wiedzę, której ten jeszcze nie posiada. A przy tym nie odsłania wszystkich kart od razu, więc intencje drugoplanowych i epizodycznych bohaterów nie od początku są dla nas jasne, co wprowadza bardzo pożądane w kryminałach napięcie. Kartki przewracają się same.
Głuchowski przed przystąpieniem do pisania swojej debiutanckiej powieści na pewno odrobił lekcje i przeczytał wiele kryminałów, nie tylko z komisarzem Wallanderem w roli głównej (w prasie pojawiły się porównania do Stiega Larssona – jak dla mnie na wyrost, ale może nie całkiem bezzasadne zważywszy na zawód głównego bohatera i gęstość akcji). Robert Pruski to modelowy przykład bohatera tego gatunku: człowiek z przeszłością, z problemami, nieustabilizowanym życiem prywatnym i z niepokojącym pociągiem do używek, w tym wypadku do alkoholu (Mankell się kłania ponownie). W pewnym momencie nawet miałam obawy, czy książka z kryminału nie zmieni się w traktat o byłym alkoholiku, powracającym do nałogu. Nie powiem, byłoby to interesujące, bo opis alkoholowego ciągu Roberta w wykonaniu Głuchowskiego jest niezwykle wiarygodny (przypadek to czy doświadczenie?), jednak mogłoby sprowadzić główną oś fabularną książki na mieliznę. Na szczęście, Robert podnosi się po swoim upadku i – choć nie w pełni sił – wieńczy swoje śledztwo w brawurowym stylu, rodem z hollywoodzkich filmów akcji (z uwzględnieniem pięknej kobiety u boku).
Nie mogę nie podkreślić znaczenia faktu, że głównym miejscem akcji jest Toruń, miasto w którym autor się wychował. Powieść przesiąknięta jest lokalnym kolorytem i dla kogoś dobrze znającego topografię miasta jej czytanie może stanowić nie lada gratkę. Wystarczy powiedzieć, że ja w Toruniu byłam zaledwie kilka razy, a i tak przeczytanie, że na całkiem nieźle mi znajomych Wrzosach ukrzyżowano i wykastrowano mężczyznę, pobudziło moją fantazję...Cieszę się, że polscy pisarze coraz częściej umieszczają akcję swoich powieści poza dużymi miastami – „swoje” kryminały mają już m. in. Sosnowiec, Sandomierz czy Świdnica. To – może nieświadoma i niezamierzona – ale jednak promocja miejsca. Choć trzeba przyznać, że Głuchowski daleki jest od zachwytów nad miastem Kopernika i pierników. Burzy mit miasta, w którym obcuje się na każdym kroku z historią i kulturą, a wolny czas spędza, spacerując po zabytkowej starówce. W jego znacznie bardziej nieciekawym Toruniu są przede wszystkim działkowe altany, forty przerobione na piwiarnie i blokowiska. Brud na ulicach i szarość wyglądająca z okien. Toruń nazywa małym miasteczkiem, mieściną, w której nie ma przyszłości dla młodych, a już na pewno nie dla młodych adeptów dziennikarstwa. Zresztą przedstawienie środowiska lokalnych mediów, którego sytuacja, jak sądzę, w każdym średniej wielkości mieście wygląda podobnie, to jedna z najmocniejszych stron tej powieści (pozostając przy Mankellu – podobnie jak pokazywanie przez niego żmudnej pracy policji). Wniosek jest jeden – każdy komu się wydaje, że praca dziennikarza jest lekka, przyjemna i dobrze płatna, bo tak to wygląda w telewizji, jest w błędzie. Lokalne media nie dysponują dużymi nakładami finansowymi ani nowoczesnym sprzętem, stąd też są w stanie uzyskać przewagę nad konkurencją jedynie dobrym tematem. Głuchowski pochyla się nad tą pogonią za sensacją i czyni z niej jeden z przewodnich wątków swojej książki.
Największym, ale na szczęście jedynym i dość niewielkim w gruncie rzeczy, mankamentem książki są niektóre dialogi. Autor dobrze rozgrywa te z nich, w których istotne są konkretne fakty, dane i zdarzenia, a więc znaczną ich większość. Niestety, kiedy przychodzi do zwykłych, towarzyskich, nic nie znaczących wymian zdań, kwestie wypowiadane przez bohaterów wypadają sztucznie. Rozmowy Pruskiego z byłą żoną czy z redakcyjną współpracowniczką rażą nienaturalnością rodem z kiepskich polskich telenowel. Co innego rozmowy po pijaku – te odmalowuje autor z należytym kolorytem i wulgarnością. W całej książce nie brak przekleństw i dosadnych sformułowań, bo takim właśnie językiem w rzeczywistości posługuje się znaczna część występujących w niej postaci: tajniaków, policjantów czy dziennikarzy. To przydaje tylko książce autentyzmu, ale bynajmniej nie sądzę, by miało przeszkadzać w lekturze nawet co wrażliwszym czytelnikom, bo granice dobrego smaku jak najbardziej są przez Głuchowskiego respektowane.
Czy polecam? Tak i to z dużym entuzjazmem. Oczywiście, kryminał zawsze pozostanie kryminałem i należy to wziąć pod uwagę, nie oczekując od niego intelektualnej rozwałki. Ale jeśli uznamy, że dobry kryminał ma po prostu wciągać i dobrze, jeśli będzie przy tym niegłupi, to „Umarli tańczą” zasługuje na miano kryminału wręcz bardzo dobrego. W postaci Roberta Pruskiego tkwi potencjał, a Toruń ma jeszcze wiele twarzy do odsłonięcia, dlatego mam nadzieję, że na jednej powieści się nie skończy. Kto wie, może jesteśmy właśnie świadkami narodzin nowej serii kryminalnej na miarę cyklu Marka Krajewskiego z Wrocławiem i Eberhardem Mockiem w rolach głównych. Bardzo tego autorowi życzę.
Malwina Sławińska
Oceny
Książka na półkach
- 483
- 402
- 148
- 11
- 11
- 11
- 10
- 7
- 7
- 6
Cytaty
Ale ona ładna... Pewnie absolwentka pedagogiki, historii albo innego kierunku, który gwarantuje jej jeszcze wiele lat na stanowisku kucharsk...
RozwińTylko dlaczego aż pięć stron? Czemu ludzie nie potrafią pisać, o co chodzi, w trzech zdaniach? Przecież każda historia albo da się opowiedzi...
Rozwiń
Opinia
"Zaczął kąpać się - jak oni - we krwi. Dosłownie: używali jej do mycia rąk i nóg. Wody zawsze brakowało, a wódki czy spirytusu żal. Bez połączenia alkoholu, haszu i makowego soku nie dawało się już ani spać, ani jeść, ani oddychać. [...] Ogarnęła ich krwawa melancholia."
Gdyby ktokolwiek poddawał w wątpliwość potencjalnej wiarygodności przedstawionej w "Umarli tańczą" historii, niech zajrzy do Internetu albo literatury fachowej. Pomimo, iż jest to literacka fikcja, o czym autor przypomina na ostatniej stronie, to nie jest tak całkiem urwana z choinki.
Co by podać tylko kilka nazwisk autentycznych, seryjnych morderców z samego tylko terenu byłego ZSRR (ostro pojechanych, swoją drogą): Andriej Czikatiło, Anatolij Onoprijenko, Vasili Komaroff... W Polsce też było kilku takich - Wampir z Zagłębia (Marchwicki), Leszek Pękalski, Karol Kot, Wampir z Gałgówka (Modzelewski). Było ich znacznie więcej, ale wiecie już, co mam na myśli. Dlatego tym bardziej książkę "Umarli tańczą" naprawdę czyta się jak trzymający w napięciu reportaż, a nie powieść kryminalną.
Kryminalny debiut Piotra Głuchowskiego, reportera, który sam ma na koncie mnóstwo artykułów, traktuje o Temacie Życia prowincjonalnego dziennikarza z Torunia. O Temacie, o którym marzą dziennikarze na całym świecie. O sprawie, która zmieni karierę i życie nie tylko samego pismaka, ale i - nie bójmy się marzyć - całego kraju.
Robert Pruski, dziennikarz pracujący dla dość marnie prosperującego tygodnika "Głos Torunia", dostaje list od Iwony Tomaszewskiej zatytułowany "Prośba". Na pięciu stronach pani Iwona opisuje swoje zmagania podczas poszukiwania grobu swoich zamordowanych w latach osiemdziesiątych rodziców. Na początku Robert bagatelizuje sprawę, jednak gdy dowiaduje się, że autorka listu targnęła się na swoje życie, postanawia jej pomóc.
I tu zaczyna się ostra jazda bez trzymanki.
Sam Robert to niepijący alkoholik, sfrustrowany artysta, rozwiedziony ojciec, słowem - nieszczęśnik z łańcuszkiem długów i ciągłym debecie na koncie
"[...] ubrany w czarne tenisówki, dżinsy, w których nie dopina mu się z powodu brzuszka ostatni guzik, i czarny T-shirt reklamujący koncert AC/DC "
o którym sama Iwona mówi:
"Introwertyk, cynik, uparty, raczej już niereformowalny, do tego kolejny z problemem alkoholowym... [...] Miły. Inteligentny. Próbuje być uczciwy na tyle, na ile można w tym dziwnym zawodzie..."
Ale przy tym niezwykle dociekliwy i uparty. Mając wszelkie atrybuty dobrego dziennikarza, oddaje się całkowicie sprawie Iwony. Sprawie, o której wielu byłych esbeków chciałoby zapomnieć...
Wychodzą na światło dzienne nierozwiązane i utajnione zbrodnie dokonane przez nieznanego sprawcę w czasach PRL, kiedy nawet członek Służb Bezpieczeństwa musiał uważać na to, co mówi i robi, gdyż - zupełnie jak w proroczej wizji Orwella - donosicielom wiele nie było potrzeba.
"Niewykluczone też, że zdradził się wcześniej jakimś gestem albo spojrzeniem przed którymś z kolegów, a ten skwapliwie puścił informację wyżej"
Nagle z dwóch ofiar robią się trzy, cztery, siedem...! Czy stoi za tym jakaś sekta, odprawiająca mistyczne rytuały? Sataniści? A może to władza próbuje coś ukryć? Kim w takim razie były ofiary, że utajnione miejsce ich pochówku łączy się ze sprawą o kryptonimie "Kasandra"?
Co łączy Toruń, Sopot, Afganistan i Białoruś?
Nie powiem. Ale, mówiąc całkiem szczerze, książkę przeczytałam jednym tchem. Wciąga niesamowicie. Mamy tu bowiem wszystko, czego potrzeba dobrej lekturze.
Wątek kryminalny sięgający trzydziestu lat wstecz w Polsce.
Wątek kryminalny współczesny na Białorusi.
Morderca, którego nie da się polubić - bezwzględny, bezlitosny sadysta. Rytuał krwi i ognia. Wierzenia tak absurdalne, że wręcz niemożliwe do ogarnięcia umysłem. Wszak krew zmywa się krwią, nie wodą...
Wątek miłosny. Bardzo męski, bardzo macho. Nie da się ukryć, że książkę napisał mężczyzna, i to realista.
"Uczucie do niego wypełnia jej brzuch."
Bez sentymentów, bez obrzydliwej ckliwości, bez serduszek rysowanych na serwetkach i infantylnych opisów. Jest racjonalnie i dojrzale. Zarówno Robert, jak i Iwona - kobieta z przeszłością, mężczyzna po przejściach - są namacalnie prawdziwi. Ich miłość, trudna i niespodziewana, rozkwita ostrożnie. Robert jest rozwodnikiem z przykrą skłonnością do przesadzania z procentami. Iwona jest sierotą, której rodzice zostali zamordowani w bestialski sposób. Czy ludzie z takim bagażem mogą być razem? Niezbędny jest dystans... I tak też to uczucie zostaje opisane. Rozsądnie i z bardzo męską pobłażliwością.
"Robert nie wie, czy to, co czuje, można już nazwać miłością, ale bardzo dużo strun w jego organizmie brzęczy, gdy myśli o Iwonie. A ona wręcz idealnie wchodzi w rezonans."
A Iwona? Oj, chyba dobrali się jak w korcu maku...
"Mrok w niej jest. On zna ten mrok. Zna tę cholerną, czarną amebę, która czyha skulona gdzieś między żołądkiem i kręgosłupem. Czyha, by wyleźć i sięgnąć mózgu."
I ta miłość też jest mroczna. Musi sobie poradzić z krwią, słabościami, ciemnością i zacienioną przeszłością. Z lękiem.
"Chmura nadeszła. To już nie jest lęk. To panika. Najgorszy ze strachów: przed zapadnięciem się w czeluść własnego mózgu. Przed tym, że serce stanie. Przed gwałtownym uduszeniem się. Przed śmiercią. Lęk przed strachem, strach przed obłędem."
Kolejny wątek - historyczno-polityczny. PRL, ten niezbyt odległy, acz trudny moment dla Polski jest tutaj wiodący, a jednocześnie nienachalny. Historia nie nuży, wręcz przeciwnie. Intryguje. Przeżywamy wydarzenia wraz z bohaterami. Wraz z Pruskim prowadzimy śledztwo, by dojść do samego początku lawiny zbrodni sprzed trzydziestu lat. Zaś z drugiej strony obserwujemy tego, którego Robert szuka...
Poszczególne wątki łączą się zgrabnie i nie pozostawiają niedosytu. Wartki język, systematycznie rozpędzająca się akcja i niesamowity punkt kulminacyjny, kiedy z niepokoju przygryzałam wargi sprawiły, że trudno mi było się oderwać od tej książki choćby na posiłek.
Wady? Są. Dwie.
Pierwsza - cholernie irytujące zdrobnienia. "Krzysieniek", "Jasieczek"... Wystarczyłoby "Krzysiu", "Jasiu". Gryzło.
Druga - czas teraźniejszy narracji. Jestem przyzwyczajona do typowego, schematycznego wzorca powieści i nagle nie potrafiłam się odnaleźć. Zamiast "zrobił, poszedł", mamy "robi, idzie".
"Gwiżdże wiatr"
Jednak da się do tego przyzwyczaić i po kilkunastu stronach czytanie przychodzi z łatwością. Niemniej taki styl narracji jest dla mnie czymś nowym i nie do końca wygodnym.
Dialog z Jaculem (s. 90) - majstersztyk. Wręcz genialny.
Generalnie język jest plastyczny, czasem metaforyczny, jednak nie przekombinowany.
"Uroda - to dotyczy i domów, i kobiet - tkwi w proporcjach"
"Gdy człowiek jest młody, ma mnóstwo powodów, by żyć. Na starość musi wystarczyć kilka."
"Mózg cię zawsze okłamie."
"Warto, sącząc aromatyczną herbatę, poczytać o kanibalistycznym szale kosmosu, by pamiętać o skalach zjawisk."
Książkę czyta się lekko, bez problemu można się odnaleźć wśród mnogości imion, miejsc i zdarzeń. Nie trzeba cofać się, kartkować, przypominać, o co chodzi. Postaci są wyraziste, każdy z bohaterów odznacza się pewnymi cechami, które w powieści odzwierciedlają się nawet w dialogach. Tutaj ta plastyczność języka i dopasowanie do charakterystyki osoby swoistej mowy, powiedzonek i dialektów ma ogromne znaczenie, ponieważ poznajemy ludzi z różnych warstw społecznych i różnych profesji. Co prawda niektóre dialogi, między innymi poprzez te okrutne zdrobnienia, wypadają sztucznie, ale generalnie - jest dość życiowo. Sporo wulgaryzmów, sporo wyrazów dźwiękonaśladowczych, sporo ekspresji. Emocje, które się czuje.
Podsumowując - "Umarli tańczą" to świetna lektura. Czysta rozrywka, w sam raz na zimowy wieczór, gdy śnieg chrzęści pod stopami, a my możemy w cieple własnego domu oddać się przyjemności wynikającej z dobrego kryminału. Dziwię się tylko, że tak o tej powieści cicho... Ja, oczami wyobraźni, widzę ekranizację. I to niezłą. Niekoniecznie polską.
Mam nadzieję, że to nie jedyna książka, jaka wyjdzie spod pióra autora. Węszę część drugą. Albo trylogię. Albo, lepiej, całą serię. "Dzielny dziennikarz na tropie!" - Pruskiemu pewnie spodobałby się tytuł...
Debiut? Brawo! Piotr Głuchowski spokojnie mógłby użyć słów Wampira z Torunia:
"Moje dzieło niby wylana stal!"
"Zaczął kąpać się - jak oni - we krwi. Dosłownie: używali jej do mycia rąk i nóg. Wody zawsze brakowało, a wódki czy spirytusu żal. Bez połączenia alkoholu, haszu i makowego soku nie dawało się już ani spać, ani jeść, ani oddychać. [...] Ogarnęła ich krwawa melancholia."
więcej Pokaż mimo toGdyby ktokolwiek poddawał w wątpliwość potencjalnej wiarygodności przedstawionej w "Umarli tańczą"...