Dom derwiszy. Dni Cyberabadu

Okładka książki Dom derwiszy. Dni Cyberabadu
Ian McDonald Wydawnictwo: Mag Seria: Uczta Wyobraźni fantasy, science fiction
715 str. 11 godz. 55 min.
Kategoria:
fantasy, science fiction
Seria:
Uczta Wyobraźni
Tytuł oryginału:
The Dervish House. Cyberabad Days
Wydawnictwo:
Mag
Data wydania:
2011-09-15
Data 1. wyd. pol.:
2011-09-15
Liczba stron:
715
Czas czytania
11 godz. 55 min.
Język:
polski
ISBN:
9788374802215
Tłumacz:
Wojciech Próchniewicz
Inne
Średnia ocen

                7,7 7,7 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
7,7 / 10
135 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
114
23

Na półkach:

Za "Dni Cyberabadu. Dom derwiszy" wzięłam się trochę z głupia frant. Nie należę do fanatyków "Uczty wyobraźni", obok książek dobrych (Baciagalupi!, "Welin" Duncana, "Wieki światła" MacLeoda) i niezłych ("Ślepowidzenie" Wattsa - które, gdybym wcześniej nie przeczytała "Arsenału" pewnie wydałoby mi się lepsze) znajdują się też kompletne porażki ("Dom burz" MacLeoda, "Viriconium" M. Johna Harrisona), a w dodatku seria jest lewicowa. Tak czy owak, generalnie prezentuje literaturę na pewnym poziomie (acz dobieranym wedle klucza, który do mnie osobiście nie przemawia). Słyszałam dobre rzeczy o "Rzece bogów" (choć z drugiej strony "Viriconium" mi polecono...) więc po chwili wahania sięgnęłam po "Dni Cyberabadu. Dom derwiszy".
Krótka notka o autorze brzmiała bardzo obiecująco: otóż Ian McDonald to pisarz science fiction, który osadza akcję swoich powieści w bardzo różnych, nieeuropejskich, kręgach kulturowych. Jakkolwiek mierzi mnie postkolonializm, tak uwielbiam egzotykę (mam świadomość, że jedno z drugiego wynika). Przecież to egzotyzm cenię w fantastyce najbardziej.
"Dni Cyberabadu. Dom derwiszy" to wydanie omnibusowe. Zawiera zbiór opowiadań "Dni Cyberabadu" osadzony w świecie "Rzeki Bogów" (a więc Indiach Przyszłości) i powieść "Dom derwiszy", której akcja toczy się w Stambule (a więc Turcji Przyszłości, z grubsza tej samej co ta w Indiach...).
Zacznijmy od zbioru opowiadań... Pierwsze z nich, "Sanjev i robociarze" jest niezłe - sama idea konfrontacji wyobrażeń i dziecięcych marzeń z rzeczywistością i sposób poradzenia sobie z jej wynikiem jest świetna (choć oczywiście daleka od oryginalności). Nie powalił mnie ten tekst, ale pomyślałam, że to takie słabsze opowiadanie na początek i zaraz sprawa się rozkręci. Przy kolejnym tekście, "Kyle poznaje rzekę", nie odłożyłam książki chyba tylko dlatego, że byłam w zbyt wielkim szoku. Otóż, pozwólcie że streszczę: Chłopiec w wieku szkolnym, syn dyplomaty, czy kogoś w ten deseń, mieszka na zamkniętym osiedlu wraz z innymi rodzinami zagranicznych oficjeli i biznesmenów, gdzieś w Indiach (zdaje się, że jest Amerykaninem). Razem z kolegą-hindusem (też synem jakiegoś ważniaka, ale lokalnego) grają w pewną sieciową grę - o ile można to nazwać grą. Zabawa polega na obserwacji wirtualnego świata w którym toczy się dziwna, przyspieszona ewolucja. W między czasie narasta napięcie między autochtonami a ludźmi Zachodu. Pewnego dnia nasz mały bohater ucieka ze strzeżonego osiedla, idzie do miasta, spotyka wspomnianego kolegę-hindusa i razem idą nad rzekę. Rzeka jest piękna, dzieciaki podziwiają widoki, a bohatera w końcu odnajdują zestresowani rodzice. Koniec.

Co to kurwa miało być?
Poważnie, to jest opowiadanie o chłopcu który poszedł nad rzekę.
Tak, wiem, że były tam mądrości o izolacji obcej kulturowo klasy rządzącej/posiadającej od większości autochtonów. Ale poważnie, kto poza Paulo Coelho poświęca takim banałom całe teksty? A najbardziej frustrujące jest to, że motyw gry zapowiadał się na dobry punkt wyjścia akcji (a co by było gdyby to nie była wirtualna rzeczywistość? Oczywiście wtedy autor musiałby się bardziej wysilić przy wymyślaniu zasiedlających go stworzeń) - i jak wiele innych został przez autora olany...
"Kyle poznaje rzekę" doskonale oddaje ducha twórczości McDonalda. Jest ostentacyjnie obyczajowa. Nie jest jakoś specjalnie zła - jest o niczym.
A co z tymi realiami kulturowymi? No, są. Na doczepkę. To tylko taki kostium. Zastanawiam się w ogóle czy można tu mówić o wykreowaniu odrębnego świata, czy to w ogóle z zasady jest fantastyka. To nasz świat, tylko za kilkadziesiąt lat. Powrzucał do niego różne gadżety i tyle. Nie ma do tego żadnego pomysłu na wykorzystanie tych różnych nieeuropejskich perspektyw. Wybiera pewne charakterystyczne cechy i tłucze do obrzydzenia te same motywy. Pokazuję i objaśniam: W Indiach Przyszłości jest poważny problem z dysproporcją płci - za mało kobiet. Czyli co to jest? Prosta ekstrapolacja sytuacji już istniejącej. W efekcie tej dysproporcji to mężczyźni szaleńczo zabiegają o kobiety (chcą się podobać) i to mężczyzna wnosi posag, a w takcie poszukiwania małżonki, przestaje się zwracać uwagę na kastową przynależność kandydatki. Mało to błyskotliwe, ale logiczne. Tylko że to się powtarza ciągle i ciągle... Albo: genetycznie zmodyfikowani, ulepszeni ludzie nazywani są Braminami. No ładne rozegranie sprawy, faktycznie jest kulturowo... tylko że to jest coś co może pełnić rolę smaczku, a nie maczugi z napisem HINDUISTYCZNA STYLIZACJA DZIWKO, którą się wali czytelnika po łbie i oczekuje entuzjazmu... Bo właśnie: obca kultura nie jest źródłem opowieści. Jest filtrem, przez który się opowieść przepuszcza. Teksty McDonalda zdecydowanie nie są tekstami o świecie. Przedstawiona wizja jest mała i ciasna, garściami czerpie ze współczesności ubierając ją tylko w obcobrzmiące słowa i wybiegając kawałek w przyszłość (nie na tyle, żeby się to stało interesujące). Całe te Indie Przyszłości składają się z kilku kawałków: Indie współczesne + Indie rozbite na poszczególne państwa + walka o wodę, bo zmiany klimatyczne i nie ma monsunów + sieć, rzeczywistość wirtualna równie istotna, co ta, hm, rzeczywista, status SI + dysproporcja płci + rozwarstwienie społeczne. I to właściwie wszystko. Właściwie określenie "wizja" wydaje się nie na miejscu. Ten hinduizm w dodatku - tak naprawdę niewiele z niego wynika. Trochę jest hinduskich słówek (neologizmy są na bazie hindu), trochę wierzeń, pojedyncze zwyczaje. Ale to tylko pozłotka. Równie dobrze mogłoby jej nie być.
Skoro nie świat, to może fabuła?
BUAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA. HA.
Opowiadanie albo są o niczym, albo nie wychodzą poza schemat fabularny romansu (i wtedy też są z grubsza o niczym, tylko jest przyczyna i skutek).
Czyli? Bo ja wiem? Diagnoza społeczna? Tylko, że to żadna diagnoza, taka współczesna. I wniosków brak. Pod tym względem - a mam wrażenie, że o to głównie chodziło - mamy tutaj ilustrację zbiorka oczywistości. Opowiadanie o kobiecie, która zostaje żoną AI, a potem tego męża zdradza - to znowu miało dobry punkt wyjścia (owa AI jest politykiem), ale koniec końców wyszło, ze baba woli prawdziwego kutasa od niewysłowionych wirtualnych rozkoszy (ze stajni apple... XD ). Jak rozumiem miało być o żonie agentce w totalitarnym systemie, kiedy nadchodzi wojna i ona i mąż znajdują się po dwóch stronach barykady... tylko na litość boską, ile razy już to przerobiliśmy? A na dodatek bohaterowie McDonalda generalnie mają cokolwiek wyjebane, jak to mawia młodzież...
Akcja powieści "Dom derwiszy" dzieje się w Turcji Przyszłości. Fabuła równie dobrze, jeśli nie lepiej, zagrałaby w niefantastycznym środowisku. Zresztą, co to za fantastyka, taka jak w CSI albo Agentach NCIS. Elementy sf (wielkie słowo) ponownie są tu tylko ozdóbką, gadżetem (bardziej nawet niż w "Dniach Cyberabadu"), generalnie bez znaczenia. "Dom derwiszy" jest lepszy od zbioru opowiadań, gdyż zwyczajnie ma fabułę - a raczej ich cały szereg, wszystkich związanych jakoś z tytułowym domem derwiszy. Kilkoro bohaterów w nim mieszka, Ayse prowadzi tam antykwariat, Adnan jest mężem Ayse itd. Wszystkie te linie fabularne rzecz jasna spotykają się na końcu (niekiedy w cokolwiek deus ex machina sposób).
Kiedy w końcu w powieści zaczyna się coś dziać (czyli po jakichś 2/3) jest nieźle - choć to powieść sensacyjna czy jak by ją tam zakwalifikować, może thriller przymiotnikowy nawet, a nie fantastyka. Zakończenie jest cokolwiek ofensywnie cukierkowe, ale w gruncie rzeczy to miła odskocznia po takim Tregillisie. Do tego: McDonaldowi świetnie idzie opisywanie dzieci, wątek Cana jest super. Wątek poszukiwania Zmelifikowanego Człowieka też jest niezły, to te nieliczne momenty, kiedy pojawia się trochę więcej islamu. Postacie epizodyczne w rodzaju kuzyna Naciego, czy Ahmeta i Mehmeta też są ciekawe.
Tak samo jednak jak w opowiadaniach z "Dni Cyberabadu" pojawiają się wątki i motywy, które nie zostają rozwinięte. Chociażby: w domu derwiszy brat jednego z bohaterów, Ismet, organizuje tajny tarikat. Bractwo chce przywrócić islamski system ludowych sędziów, sprawiedliwości ulicznej. Kwestie świeckości państwa są w Turcji ważne, nic więc dziwnego, że pojawiają się w powieści, której akcja dzieje się w Stambule. Problem polega na tym, że tylko i wyłącznie "się pojawiają".
McDonald traktuje różne kultury jak kostiumy, w które ubiera historie (i problemy), które mógłby osadzić w dowolnych realiach. Jestem na nie. Nie na tym polega fantastyka. Jeśli fantastyka nie jest niezbędna, to nie powinno się jej stosować. Kropka.
Jeśli ktoś lubi obyczaj i romanse - niech zerknie. Jest to nieźle napisane, może się spodobać. Jeśli ktoś chce fantastyki - nie ma po co, strata czasu. Ewentualnie można zerknąć na "Dom derwiszy", ale fantastyki jeszcze w nim mniej niż w "Dniach Cyberabadu". Za to bohaterowie lepsi, szczególnie Can.

Za "Dni Cyberabadu. Dom derwiszy" wzięłam się trochę z głupia frant. Nie należę do fanatyków "Uczty wyobraźni", obok książek dobrych (Baciagalupi!, "Welin" Duncana, "Wieki światła" MacLeoda) i niezłych ("Ślepowidzenie" Wattsa - które, gdybym wcześniej nie przeczytała "Arsenału" pewnie wydałoby mi się lepsze) znajdują się też kompletne porażki ("Dom burz" MacLeoda,...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    625
  • Przeczytane
    194
  • Posiadam
    158
  • Uczta Wyobraźni
    42
  • Fantastyka
    25
  • Ulubione
    14
  • Teraz czytam
    11
  • Uczta wyobraźni
    10
  • Do kupienia
    6
  • Science Fiction
    5

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Dom derwiszy. Dni Cyberabadu


Podobne książki

Przeczytaj także