Tom czwarty serii stanowi koniec przygody Granta Morrisona z Zielonymi Latarniami. Do tej pory bywało różnie i czasami scenarzysta trochę za bardzo sobie folgował z różnymi dziwacznościami. Jednakże często w jego komiksach dopiero pod sam koniec wszystko się ze sobą łączyło. Czy i tak jest tym razem?
Tom otwiera opowieść o perypetiach Hala Jordana w zaświatach. Na pozór jest to trochę powtórka z jednej z historii z tomu drugiego. Jednakże dosyć szybko okazuje się, że tak naprawdę bohater musi stoczyć bój z samym sobą. To byłaby naprawdę ciekawa opowieść, gdyby na tym poprzestano, ale niestety we wszystko wciągnięto też nowe pokolenie Strażników i całą Ultrawojnę, przez co robi się dosyć bełkotliwie.
Druga opowieść skupia się na odpowiedniku Hala Jordana z wszechświata Antymaterii. Bardzo lubię koncepcję Antywszechświata z komiksu „Ziemia 2”, więc tutaj liczyłem na dalszą eksplorację tego konceptu. Jednakże tak naprawdę czytelnik nie dowiaduje się wiele o tym łotrze czy jego otoczeniu. Pokazana jest tylko jego ponura codzienność z jego perspektywy. W pewnym momencie robi się to nużące, a dosyć kuriozalna wydaje mi się jego relacja z ichniejszą wersją Sinestro. Spore rozczarowanie.
Trzecia historia zajmuje już parę zeszytów. Tutaj główny bohater musi nawiązać współpracę ze Star Sapphire z Ziemi 11, świata odwróconych płci. W tle też rozgrywa się proces Hypermana.
Niestety nie do końca wiem, co autor chciał tutaj przekazać. Widać tutaj pewną próbę naigrawania się z ról przypisanych do danej płci, ale jest to bardzo powierzchowne. Alternatywne wersje znanych bohaterów nie są zbyt pomysłowe. Z kolei wątek Hypermana kończy się bardzo prosto, chociaż doceniam pewną przewrotność w końcówce.
Finał tomu rozgrywa się na planecie Athmoora. Okazuje się, że głównym zagrożeniem jest tu Nomadyczne Imperium. J
Jest tu naprawdę bardzo spektakularnie i pod względem akcji nie mam na co narzekać. Jednakże sama fabuła jest bardzo bełkotliwa, przez co nie potrafiłem się przejąć bohaterami.
Za rysunki w tym tomie odpowiada Liam Sharpe. To, co on tutaj tworzy jest fenomenalne. Szczególnie w pamięć zapadają sceny na planecie Athmoora, które przywodzą na myśli okładki płyt zespołów metalowych. Czasami niestety cierpi na tym czytelność samych scen akcji i nie do końca byłem pewien co się dzieje na danym kadrze.
Zakończenie Green Lanterna według Granta Morrisona nie spełniło moich oczekiwań. Tytułowa Ultrawojna toczy się gdzieś w tle i nie miałem wrażenia, że jest to jakieś epickie wydarzenie. Nie wszystko zostaje wyjaśnione, a autor niepotrzebnie komplikuje całość. Głównie warto przeczytać dla warstwy graficznej.
Ten tom ma w sobie jakiś dodatkowy urok. Jak zawsze otrzymujemy ogromną dawkę absurdalnie wręcz szalonych historii, aczkolwiek momentami są to graficzne dzieła sztuki (np. historie rysowane przez Willa Simpsona, Liama Sharpe czy Johna Higginsa) - takie Mega-City One pragnę oglądać!
W pamięć zapadł mi motyw dziecka, którego matka zginęła będąc potrąconą przez samego Sędziego Dredda pędzącego na akcję. Rzadko kiedy możemy oglądać głównego bohatera w tak niezręcznej sytuacji. Ponadto, starzejący się już Dredd musiał uznać w testach strzeleckich wyższość tajemniczego adepta o nazwisku Kraken. Na zakończenie pojawiła się też postać syna nieżyjącego już Sędziego Gianta. Podczas pobierania praktyk u Sędziego Dredda, młodzieniec musiał stawić czoła wyborom moralnym - zabijać przestępców, czy też jedynie ich aresztować. W tych wątkach widzę ogromny potencjał. Czuję, że zrobi się jeszcze naprawdę gorąco!