Sięgając po ten komiks nie wiedziałem, że potraktuje o zombi. Myślałem też, że więcej będzie tutaj też wkładu zielonej latarni, ale ten korpus nie gra tu pierwszych skrzypiec. Za to mamy tutaj wszystkie korpusy, o przeróżnych kolorach oraz wielu znanych i tych drugoplanowych bohaterów uniwersum DC. Czarne latarnie powstają, wzbudzają wszystkich zmarłych, zarówno tych złych jak i dobrych, a ich sektor to oczywiście 666, a główny zły to nekromanta. Rozmach i epickość bitwy aż wylewa się z kart komiksu, a jego waga jest równa innym znanym kryzysom tego wszechświata. W dodatku kreska i kolory naprawdę wszystko ubogacają i aż chce się to czytać, do samego końca.
Z tymi nowymi Batmanami mam stale jeden problem: brakuje mi w nich tego "mięsa". Niby rysunki i kolory są na najwyższym poziomie. Niby Batrodzinka elegancko i harmonijnie współpracuje i ma to jakieś przesłanie. Fabuła całego komiksu też posiada sens, większych głupot tu nie uświadczysz. Ale gdzieś w tym wszystkim brak duszy i uroku, charakterystycznych dla czasów "Powrotu Mrocznego Rycerza", "Roku Pierwszego", "Zabójczego Żartu", czy później ery "Knightfalla".
Złoczyńcy z Wieży Arkham zupłenie nie przekonują, dlatego u kresu albumu otrzymujemy antagonistę z gothamskiej ekstraklasy. Nowe, nie znałem, chciałoby się rzec ironicznie. Podobnie jest z Batmanem. Przez niemal cały komiks jest schowany gdzieś w szufladzie, a gdy w mieście dzieją się dymy nie do opanowania przez jego adeptów, Mroczny Rycerz triumfalnie się pojawia. Zbyt to oklepane, zbyt przewidywalne.
Poza ilustracjami (genialne okładki alternatywne autorstwa Lee Bermejo!) pozytywnym akcentem opowieści jest jej zakończenie, więc być może kolejny zeszyt serii Detective Comics osiągnie nieco wyższy poziom merytoryczny.