Walc o północy Jennifer Blake 5,7
ocenił(a) na 62 lata temu Wolno snuje się ta opowieść poprzedzielana historią, legendami i opowieściami z przeszłości. Drobniutkimi wiadomościami, które tworzą swoisty klimat całej historii. Spokojny, niekiedy nostalgiczny. Czy przewidywalny? Zdecydowanie tak. Czy interesujący? Raczej tak. Czy wciągający? Raczej tak.
Jednak raczej na zasadzie wolnego delektowania się z kubkiem gorącej herbaty w ręku, w bujanym fotelu pod wełnianym kocem z mruczącym kotem na kolanach, niż biegając po domu z nieodłączną książką i myślą – co dalej, co dalej.
Czytelnik snuje się z Amelią, która jeździ po polach, uczy rysunku kulawego chłopca, ratuje nagabywane niewolnice, nadzoruje wyrób masła czy myśli o bieleniu ścian w kościółku. Od jednej czynności do drugiej. W mleczarni tego dnia ubijano masło. Amelia nadzorowała kobiety przy wyparzaniu maślnic, pokryw i ubijaków, przy wyciąganiu mleka z cysterny, do której zwykle opuszczano je w wiadrach dla schłodzenia… I tak dalej. I tak dalej. Kolejny dzień, kolejne zadania i kolejni goście ubrani w szykowne stroje z interesującymi nowinkami. Jak ktoś lubi, to może się cieszyć, bo jest tego całkiem sporo. Sporo na tyle, że sama fabuła niekiedy niknie między tym wszystkim.
Główna bohaterka nabiera rysu i zyskuje w momencie, kiedy gubi się jej mąż, a ona postanawia go odszukać. Wtedy podejmuje samodzielne działania, występuje przeciw konwenansom i zasadom. Zaczyna żyć ponad oddychanie i jedzenie do momentu, kiedy nie wpada w ramiona prokreatora Roberta z którym jednak, jak się okazuje, łączy ją więcej niż wynikałoby z jej założeń.
Zaryzykowałabym odnośnie tej książki stwierdzenie - im dalej tym lepiej. W moim odczuciu, stało się bardziej żywo, bardziej naturalnie, bardziej ciekawie i interesująco.
Nie rozumiem, a może nawet nie staram się zrozumieć, konwenansów pętających tych ludzi. Hierarchia wartości, ważności, czy wszelkie rankingi tego, czemu należy się poświęcić i do czego dążyć są dla mnie na tyle odległe, że czytelniczo subiektywnym okiem krzyczałabym o jakieś wyjaśnienia. Bo wiele mogę przyjąć i w wiele uwierzyć, ale potrzebuję podstaw do tego. A tutaj tego nie ma. Przynajmniej na zadowalającym mnie poziomie.
Mimo wszystko cieszę się, że przeczytałam Walc o północy. Było i ciekawie i niekiedy lirycznie. Bywało ospale, wręcz na granicy snu. Irytująco, bo niekiedy mój organizm i głowa domagały się dodatkowych informacji. Interesująco – bo lubię niecodzienne tematy. Drażniąco – bo poczucie niedopowiedzenia nadal mnie prześladuje. Jak dla mnie kawałek dobrego tematu, którego opracowanie nie sprostało wymaganiom czytelniczym.