Chińczycy trzymają nas mocno. Pierwsze śledztwo o tym, jak Chiny kolonizują Europę, w tym Polskę Sylwia Czubkowska 7,3
ocenił(a) na 813 tyg. temu Jedno pewne, co wynika z tej książki to fakt, że bezpieczny (w sensie , że lepszy diabeł znany niż nieznany),dwubiegunowy świat już się skończył. Na arenie dziejów mamy nowego kolosa, który raczej ma ambicje nie być, obok USA i Rosji „tym trzecim” , ale po prostu wykopsać oba mocarstwa na śmietnik historii. Chiny są wielkie i geograficznie, i politycznie i demograficznie (mimo pewnie przejściowych kłopotów z tempem urodzin). I bogate do tego stopnia, że pieniądze przeznaczone na ich wpływy na całym świecie płyną szeroko i hucznie jak Niagara. A śmiech przez łzy jest taki, że skuszony taniochą Zachód sam dał Chińczykom narzędzia do ekspresowego rozwoju, nieograniczonego jakimiś tam nudnymi prawami człowieka, demokracją czy respektowaniem samostanowienia narodów. Wszyscy kupujemy na potęgę produkty i usługi z Państwa Środka i będzie tak, dopóki będziemy głosować portfelami. Kapitał ma znaczenie i jednak ma narodowość. I nie ma nic za darmo, o czym zachwycony pomysłami pozornego: „win-win” pozachiński świat zdaje się zapominać. Na tle chińskich inwestycji w Afryce, Australii czy Azji, obecność Chin w naszej części Europy niewiele znaczy, ale to się zmienia. Na razie nie wszystkie państwa odnoszą się do chińskich pieniędzy z jednakowym entuzjazmem, zresztą i same Chiny, wskutek barier kulturowych nie zawsze wygrywają samymi pieniędzmi. Są wątpliwości natury ekologicznej, politycznej, związane z ograniczaniem wolności słowa, nieustępliwą polityką Chin wobec Tybetu czy Ujgurów. Nie przeszkadza to jednak wielu środkowoeuropejskim uczelniom bić się o chińskiego studenta. W kontekście niedofinansowanych i wciąż goniących Zachód byłych demoludów wydaje się to niezwykle rozczulające – bo z jednej strony czy władze uczelni zdają sobie sprawę, że w przepełnionym Chińczykami uniwersytecie będzie można swobodnie dyskutować o zniewalaniu przez Chiny mniejszych narodów albo o ich komunistycznym ustroju? A z drugiej strony – chińska młodzież wcale nie kwapi się do wydawania masy pieniędzy na studia w Zagrzebiu czy Gdańsku, bo jeśli już płacić to za produkt wysokiej jakości (rankingi naszych uczelni raczej są bezlitosne). A z innej wreszcie – same uczelnie nie potrafią porządnie wykorzystać chińskich funduszy i czasem godzą się na żenująco niskie przychody od Chin.
Tak czy inaczej nie ma dziedziny na świecie, gdzie Chiny nie chciałyby wcisnąć swoich trzech groszy. I tylko wiszą nad tym wszystkim złowrogie pytania bez odpowiedzi – czy świat jest dla Chińczyka po prostu jednym wielkim składem towarów, którymi można się wymieniać? A może to pole do ekspansji demograficznej, bo ich własny kraj jest za ciasny? A co, jeśli to wszystko jest powolną, nieustępliwą, na gigantyczną skalę inwazją gospodarczą, ekonomiczną, polityczną, a wkrótce … militarną? Czy otrząśniemy się z szarańczy?