Balsam dla duszy miłośnika kotów Jack Canfield 7,6
ocenił(a) na 73 lata temu Często bywa tak, że umiłowanie książek idzie w parze z umiłowaniem kotów.
Chyba większość czytelników jest jednocześnie kociarzami. Lubimy, gdy podczas pochłaniania kolejnych stron powieści, kot miarowo pomrukuje i grzeje nasz bok, kolana, brzuch lub dowolną część ciała, na której akurat miał ochotę się położyć. Niniejsza książka szczęśliwie łączy te dwie przyjemności.
„Balsam dla duszy miłośnika kotów” to zbiór krótkich opowiadań. Mówią one, jak sam tytuł wskazuje, o kotach – zwierzętach niezwykłych, hipnotyzujących i pełnych swoich tajemnic. Na kartach książki okażą swoją miłość, przywiązanie, jak również niezależność i dziki instynkt, którego nie da się stłumić. Potrafią wzruszyć, rozbawić, a nawet przestraszyć.
Z całego zbioru wynotowałam kilka historii, które uznałam za najbardziej interesujące. Są to: „Taka ryba!” (o kocie, który wtykał swój nos nie tam gdzie trzeba),„Ciepłe skały i trudne lekcje” (o podobieństwach w ludzkim i kocim macierzyństwie),„Czarne Żelki” (o zaklinaniu rzeczywistości za pomocą jednego słowa),„Dwa kociaki” (o kocie, który potrafił się rozdwoić bez uszczerbku na zdrowiu),„Itede, itede, itede” (o kocie, który stoczył pojedynek) oraz „Dzyń! Dzyń!” (o tym jak dobre chęci mogą doprowadzić nas do scen jak z filmu grozy). Te opowiastki były naprawdę ciekawe, z pomysłem. Po przeczytaniu każdej z nich myślałam sobie: „O! To jest historia, którą chciałam usłyszeć”.
Były również inne dobre opowiadania – po prostu nie zapadły mi aż tak w pamięć, nie miały tego „czegoś”. Bywały też słabsze historie; tak przerysowane i przesłodzone, że aż trudno było uwierzyć w ich autentyczność. Kot obejmuje łapkami twoją twarz i patrzy ci głęboko w oczy, ponieważ płaczesz? Mój kot dla zabawy walnąłby mnie łapkami po twarzy, potem skoczyłby mi na głowę i uciekł gdzieś, gdzie bezkarnie można ciągnąć za zasłony i skakać po meblach. Chociaż może też tak być, że to ja mam w domu kocich degeneratów, a wszystkie te lukrowane historie są prawdziwe.
Co może być jeszcze męczące w niektórych opowiadaniach to przewidywalność. Typowy schemat wygląda tak, że główny, ludzki bohater udaje się do schroniska, tam zakochuje się w najstarszym / najbrzydszym / najtrudniejszym kocie, zabiera go do domu i tam po jakimś czasie stają się najlepszymi przyjaciółmi. Zazwyczaj pojawia się łzawe zakończenie, w którym kot musi być uśpiony z powodu nieuleczalnej choroby, ale po śmierci patrzy na swojego pana / panią z różowego obłoczka w niebie. Gdy czyta się jedną taka historię to owszem, można się wzruszyć, rozczulić, pochwalić promocję adopcji zwierząt ze schroniska i tak dalej. Jednak gdy czyta się dziesiątą, piętnastą historię w tym stylu, a cukier, brokat i łezki zaczynają pokrywać niekończącą się liczbę stron, to może coś człowieka trafić. Więc „Balsam...” mógłby być spokojnie skrócony o połowę opowiadań i nadal byłaby tam wystarczająca liczba wartościowych i ciekawych historii.
Mimo to, jak najbardziej polecam „Balsam dla duszy miłośnika kotów”. Można w nim znaleźć świetne historyjki, pełne humoru, ciepła i mądrości. No i są tam koty… Kochane sierściuchy, bez których nasze życie byłby o wiele chłodniejsze i bledsze. Pisząc te słowa mam na kolanach śpiącą kotkę. Ona mruczy, ja stukam w klawisze na klawiaturze – każdy kociarz wie, że takie chwile są prawdziwym balsamem dla duszy.
[Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki, dziękuję wydawnictwu Rebis.]