-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2018-05-20
2017-03-17
Może jednak lepiej by było, gdyby ta książka nigdy nie wyszła drukiem. Ledwie zaczęłam ją czytać i już dostałam w twarz czymś takim:
"Oglądając sprawozdania filmowe dotyczące zbiorowych gwałtów, zastanawiałam się, czy w wielu wypadkach „ofiary” gwałtu indywidualnego lub zbiorowego nie są tak samo winne zaistniałej sytuacji, jak gwałciciele, a w ostatecznym efekcie tylko bardziej pokrzywdzone?"
"Chłopców natomiast, poniesionych napięciami seksualnymi, bardzo gwałtownymi w tym wieku, zwykła lekkomyślność dziewcząt naraża na kompromitację, kary sądowe i niejednokrotnie wykolejenie się z drogi prawidłowego rozwoju już w latach młodzieńczych".
Czegoś takiego nie da się usprawiedliwić. Ani tych ofiar w cudzysłowie, ani tego "tak samo winne", ani tych chłopców "poniesionych napięciami seksualnymi", a już zupełnie tego, że "zwykła lekkomyślność dziewcząt naraża [tych chłopców] na kompromitację, kary sądowe" etc.
Jest źle, gdy takie bzdury wychodzą od facetów. Jak bardzo źle jest, gdy wychodzą od kobiet, i to jeszcze wykształconych i podobno postępowych? Ilu chłopców przeczytało tę książkę i wbiło sobie do głowy, że jeśli dziewczyna przystaje na ich awanse, to znaczy, że jest łatwa i sama sobie winna (teraz już rozumiem, skąd się mogła wziąć światła myśl, że prostytutki nie można zgwałcić)? Ilu uwierzyło, że jako mężczyźni nie są w stanie zapanować nad swoimi popędami i że to ich we wszystkim usprawiedliwia? Naprawdę wychodzi na to, że autorka "Sztuki kochania" niewiele różniła się od tych panów z KC, których traktowała bardzo z góry. I cholera wie, pisząc w ten sposób i usprawiedliwiając facetów na każdym kroku, może nawet paru gwałcicieli wychowała. Na tej książce wychowały się pokolenia Polaków (ponoć w ręku miało ją ponad 7 milionów osób). Co widać i słychać na każdym kroku, nie tylko przy okazji kobiecych protestów. Wisłocka nie stworzyła ciemnogrodu, ale wygląda na to, że przyłożyła rękę do jego trwania. Co ciekawe, co i rusz trafiałam na wzmianki na temat lat 90., tak że punktem wyjścia dla nowego wydania Agory nie było pierwsze wydanie, pani Michalina ewidentnie redagowała swoje dzieło na przestrzeni lat i mimo to podtrzymała kontrowersyjne opinie. Nie da się o nie obwinić KC i cenzora. W filmie na każdym kroku podkreśla się, ile ta pani zrobiła dla kobiet, z myślą o kobietach, ale lektura tej książki co i rusz temu przeczy. Z tego, co zaobserwowałam, to faceci są tu podmiotem (biedni, targani hormonami, ofiary popełnianych przez siebie gwałtów, ofiary dziewczęcej uczuciowości, biedactwa, co to się przez baby nerwicy seksualnej nabawią, gdy się im nie da, kiedy zapragną). Kobietom miało być dzięki temu poradnikowi łatwiej, ale to facetom miało być przyjemniej. I jak się nad tym zastanowić, to głównie oni skorzystali.
Kolejne ustępy nie są aż tak kontrowersyjne (gwałt to najwyższy kaliber. cytaty takie jak ten o szkodliwości emancypacji czy o krępującym mężczyzn wyglądzie kobiet ciężarnych, mogą irytować, ale to nie ten kaliber kontrowersji co rozgrzeszanie gwałcicieli), choć trafiają się informacje tendencyjne (MW była wielką orędowniczką manipulowania mężczyznami, mężczyzny jako głowy, kobiety jako szyi. spora część książki jest poświęcona temu, jak się zaharować, żeby się podobać) i zdezaktualizowane (nie tylko część dotycząca antykoncepcji) więc na pewno nie poleciłabym tej książki dzisiejszej młodzieży. In plus mogę powiedzieć, że "Sztuka kochania" stanowi profesjonalną lekcję biologii (mechanizm procesów rządzących ludzkim ciałem jest wyłożony ciekawiej niż w podręcznikach), łatwo i szybko się to czyta, i tylko złość czasem bierze.
Może jednak lepiej by było, gdyby ta książka nigdy nie wyszła drukiem. Ledwie zaczęłam ją czytać i już dostałam w twarz czymś takim:
"Oglądając sprawozdania filmowe dotyczące zbiorowych gwałtów, zastanawiałam się, czy w wielu wypadkach „ofiary” gwałtu indywidualnego lub zbiorowego nie są tak samo winne zaistniałej sytuacji, jak gwałciciele, a w ostatecznym efekcie tylko...
2017-12-30
Wbrew pozorom nie jest to kolejna książka o minimalizmie (choć jako jeden z lifestyle'owych trendów został on uwzględniony). To rzecz o genezie rzeczozmęczenia (świetny termin!) i, wyznawanym przez Jamesa Wallmana, konkurencyjnym dla minimalizmu, eksperymentalizmie. A wszystko podparte wynikami badań (książka ma aż 43 strony przypisów powołujących się na poważne źródła. nie jest więc typowym poradnikiem) i na przykładach: konkretnych osób (i zmian w ich życiu), firm (i ich strategii) oraz wielu ciekawych inicjatyw. Takich, o których słyszałam (firmy, z których nie chce się wychodzić, co-workingi, serwisy oparte na współdzieleniu, Swiss Army apartments), ale i takich, o których nie miałam pojęcia (ekologiczne torby, które rozpuszczają się w wodzie, buty z materiałów biodegradowalnych, z których po zużyciu i zakopaniu w ziemi wyrastają kwiaty, wypożyczanie psów na spacer itd.).
Mimo naukowego zacięcia nie jest to litera stricte naukowa (zarówno pod względem tonu, jak i podejścia). Dlatego nie czyniłabym autorowi zarzutu z faktu, iż przy okazji badania trendów próbuje też wykreować trend, w który wierzy. Od początku czuć, że Wallman nie napisał tej książki wyłącznie po to, by zaprezentować swoją wiedzę. Zrobił to, by spopularyzować pewną ideę. Może nie super szczytną (stanowczo nie jest to reportaż o światowym głodzie. ktoś, kto oczekiwał tego typu podejścia, siłą rzeczy się zawiedzie), ale reklamowaną dla dobra innych i w dobrej wierze. Umówmy się, że gdyby wolno było pisać wyłącznie o sprawach poważnych i postulować wiekopomne inicjatywy, drukiem wychodziłoby naprawdę mało książek, i żadna dla wewnętrznego rozwoju czy rozrywki. Na pewno nie jest to książka dla ludzi, których nie stać na chleb czy nowe buty. To lektura dla osób żyjących tak jak autor - w mniejszym lub większym dobrobycie. I skoro można co roku wydawać kilka pozycji o minimalizmie, o którym już dawno napisano praktycznie wszystko, to Wallman ma prawo zachwalać eksperymentalizm. Tym bardziej że robi to dość minimalistycznie. Samą ideę prezentuje w bardzo szerokim kontekście, a jego (zamieszczony jak dodatek) poradnik mieści się zaledwie na 19 stronach.
Wbrew pozorom nie jest to kolejna książka o minimalizmie (choć jako jeden z lifestyle'owych trendów został on uwzględniony). To rzecz o genezie rzeczozmęczenia (świetny termin!) i, wyznawanym przez Jamesa Wallmana, konkurencyjnym dla minimalizmu, eksperymentalizmie. A wszystko podparte wynikami badań (książka ma aż 43 strony przypisów powołujących się na poważne źródła. nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-07
Powiedziałabym, że to bardziej instrukcja obsługi kobiety niż faceta, ale niech autorkom będzie. :) Za to określenie "instrukcja" pasuje idealnie. Książka składa się z 61 krótkich rozdziałów (każdy z nich to inny case) przypominających sesję Q&A - z psychologiem i copywriterką;) Żadnego dreptania koło tematu, wszystko podane zwięźle, niemalże w punktach więc ja też się w punktach wyrażę.
Zalety "Instrukcji":
- ma fajną formę: "pytanie-rozwiązanie",
- czyta się lekko, nie nuży,
- bywa zabawna ("jeżeli masz pomysł, żeby na randkę iść w przyczepianych włosach, rzęsach, paznokciach i w makijażu wodoodpornym, to możesz go rozczarować. on nie będzie wiedział, co zrobić z taką choinką i jeżeli coś odpadnie, jemu też może opaść"),
- nie demonizuje facetów, ale też nie próbuje szukać dla nich wymówek (i to samo tyczy się kobiet),
- ma rację w pewnych sprawach (świetnie punktuje toksyczne związki. potrafi też trafić w sedno z dobrymi radami: "jeżeli w rozmowie się nudzisz, to będziesz się z nim nudzić zawsze"),
- wydaje mi się, że może być apteczką pierwszej pomocy dla desperatek, ofiar i kobiet o ponadprzeciętnie zaniżonej samoocenie (znam co najmniej jedną osobę, której ta książka mogłaby odrobinę pomóc).
Wady:
- nie wszystkie rady brzmią zdrowo (wielokrotne zachęcanie kobiet do grania na kilka frontów, w tym korzystania z pozamałżeńskich romansów, ustawiczne podkreślanie, że facet jest od dawania, a kobieta od brania itp.),
- chwilami wyraźnie brak tu konsekwencji ("słowo gwałt ma o wiele szersze znaczenie niż się to wydaje powszechnie. dbaj o siebie", a sekundę potem "pamiętaj - nie prowokuj, nie baw się facetem, jeżeli nie masz na niego ochoty". żeby było zabawniej na następnej stronie autorki znów zmieniają ton, stając po stronie kobiecej godności),
- rozdział 60 dość jawnie przeczy temu, co jest napisane wcześniej ("pokaż mu się jako ciepła, miła, lekka w obsłudze i zadowolona z siebie, z niego i z życia kobieta". czyli koniec końców wracamy do punktu wyjścia).
Nie jestem targetem tej publikacji więc trudno mi ocenić jej przydatność. Mimo wszystko wątpię, żeby przeciętnej czytelniczce pomogła w większym stopniu niż lektura "Zwierciadła". Przekartkować można. Bez żalu.
Powiedziałabym, że to bardziej instrukcja obsługi kobiety niż faceta, ale niech autorkom będzie. :) Za to określenie "instrukcja" pasuje idealnie. Książka składa się z 61 krótkich rozdziałów (każdy z nich to inny case) przypominających sesję Q&A - z psychologiem i copywriterką;) Żadnego dreptania koło tematu, wszystko podane zwięźle, niemalże w punktach więc ja też się w...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-12
Biorąc pod uwagę, ile znam osób, które nie mają żadnych oszczędności czy takich, które trzymają pieniądze na kontach i lokatach nie pokrywających inflacji lub płacą kilkanaście złotych miesięcznie za utrzymanie konta bankowego, książka Michała Szafrańskiego naprawdę zdaje się być towarem pierwszej potrzeby dla wielu. I bezcenną lekcją. Również dla tych, którzy tematyką oszczędzania już się trochę interesują (choć raczej nie dla czytelników bloga, bo treści faktycznie się powtarzają). Dzięki temu poradnikowi będą mieli szansę usystematyzować swoją wiedzę i zapoznać się z użytecznymi finansowymi narzędziami, takimi jak np. szablony budżetu domowego, kalkulator finansowy, kalkulator wartości netto, kalkulator kosztu czasu czy kalkulator emerytalny. Mały minus za to, że o szeroko pojętym inwestowaniu się z tej książki za dużo nie dowiedziałam (na szczęście ten rozdział odsyła dalej). "Finansowy ninja" to bardziej podręcznik (zrównoważonego) finansowego minimalizmu. I jako taki sprawdza się doskonale.
Biorąc pod uwagę, ile znam osób, które nie mają żadnych oszczędności czy takich, które trzymają pieniądze na kontach i lokatach nie pokrywających inflacji lub płacą kilkanaście złotych miesięcznie za utrzymanie konta bankowego, książka Michała Szafrańskiego naprawdę zdaje się być towarem pierwszej potrzeby dla wielu. I bezcenną lekcją. Również dla tych, którzy tematyką...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-22
Spore zaskoczenie. Pozytywne. Żadne tam pieprzenie kotka przy pomocy młotka, tylko dobrze sprzedany, podparty badaniami i doświadczeniem zawodowym konkret (moc przydatnych ciekawostek na temat zdrowego snu i zdrowego życia podanych jak na TEDzie). Przy czym autor niczego czytelnikom nie wciska, zwyczajnie dzieli się wiedzą, której nie musicie zastosować. Ja na pewno nie wprowadzę w życie wszystkiego, ale lubię mieć pełny obraz. Koniec końców okazało się, że mimo paskudnych sowich nawyków mój organizm ma niesamowitą intuicję. Wystarczy go słuchać. Ogólnie trochę żałuję, że nie przeczytałam tej książki z miesiąc wcześniej. Jeśli przygotowujecie się do nabycia nowego łóżka czy materaca, to koniecznie sięgnijcie po tę pozycję przed zakupem.
Spore zaskoczenie. Pozytywne. Żadne tam pieprzenie kotka przy pomocy młotka, tylko dobrze sprzedany, podparty badaniami i doświadczeniem zawodowym konkret (moc przydatnych ciekawostek na temat zdrowego snu i zdrowego życia podanych jak na TEDzie). Przy czym autor niczego czytelnikom nie wciska, zwyczajnie dzieli się wiedzą, której nie musicie zastosować. Ja na pewno nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-07
2017-04-21
Psychologia przyjaźni. I to, czyli wywiady z lekarzami i specjalistami, podobało mi się w tej książce najbardziej, bo da się coś z tego wynieść. Rozmowy ze "zwykłymi ludźmi" już mnie nie zachwyciły. Po pierwsze zgadzam się, że dobór zwykłych ludzi jest jakiś dziwny (na oko sami znajomi królika i inni mikrocelebryci, którzy - tak jak doklejona na siłę obwoluta zwiastująca film "Po prostu przyjaźń", z którym książka nie ma nic wspólnego poza wydawcą - mieli tu chyba robić za reklamę), po drugie za bardzo wysokoobcasowe te dyskusje i nic nowego czy szczególnie ciekawego z nich nie wynika. Wolałabym, żeby to była książka psychologiczna. Napisana tak przystępnie jak ta, ale bardziej na temat.
Psychologia przyjaźni. I to, czyli wywiady z lekarzami i specjalistami, podobało mi się w tej książce najbardziej, bo da się coś z tego wynieść. Rozmowy ze "zwykłymi ludźmi" już mnie nie zachwyciły. Po pierwsze zgadzam się, że dobór zwykłych ludzi jest jakiś dziwny (na oko sami znajomi królika i inni mikrocelebryci, którzy - tak jak doklejona na siłę obwoluta zwiastująca...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-02-07
2016-12-30
Muszę powiedzieć, że nijak nie mogłam się skupić na tej książce. I nie dlatego że coś mi przeszkadzało, lecz dlatego że jej treść to nudne lanie wody, a cały przekaz właściwie mieści się w tytule (może należało wydać samą okładkę? to by dopiero był minimalizm!:).
Muszę powiedzieć, że nijak nie mogłam się skupić na tej książce. I nie dlatego że coś mi przeszkadzało, lecz dlatego że jej treść to nudne lanie wody, a cały przekaz właściwie mieści się w tytule (może należało wydać samą okładkę? to by dopiero był minimalizm!:).
Pokaż mimo to2016-12-20
2016-12-17
2016-05-08
Nie jestem zakupoholiczką. Wręcz przeciwnie - nie znoszę kupować ubrań i butów (może dlatego nie raz i nie dwa wychodziłam ze sklepu z byle czym, żeby tylko jak najszybciej się stamtąd wydostać). Mimo to jakimś cudem mam w pokoju aż 3 przepełnione szafy i zapchaną ciuchami meblościankę (ciężkie jest życie chomika). Do książki Joasi Glogazy podchodziłam z dużą dozą ostrożności. W zeszłym roku przeczytałam "Magię sprzątania" Marie Kondo, która zawierała maksimum męczącego lania wody i minimum konkretu. Nie chciałam powtarzać tego doświadczenia. Tym, co mnie ostatecznie przekonało do podjęcia ryzyka, był fakt, iż Style Digger to jedyny blog okołomodowy, na który zaglądam (aczkolwiek zaczęłam zaglądać regularnie dopiero wtedy, gdy szafiarskie stylizacje zastąpiły relacje z podróży, teksty na temat jakości tkanin czy minimalizmu). Wiem, jak Joanna pisze (i lubię jej styl), wiem, że nie oszczędza na esencji, a ideę slow fashion i slow life opanowała do perfekcji (naprawdę to czuje, potrafi zastosować, umie sprzedać i co najważniejsze ma też do tego wszystkiego odpowiedni dystans). Ktoś taki zasługuje na kredyt zaufania. Kredyt więc przyznałam, a autorka spłaciła go z nawiązką. "Slow fashion" to mnóstwo konkretu, przykładów (mających stanowić punkt odniesienia, a nie gotową receptę na szczęście) i dobrych rad (które spokojnie da się wykorzystać przy porządkowaniu reszty dobytku i innych dziedzin życia). W moim przypadku lektura zaowocowała bardzo konkretnymi notatkami i pobudziła moją kreatywność (przyszło mi do głowy kilka dobrych pomysłów). Z czystym sumieniem polecam tę pozycję jako książkę o szeroko pojętym minimalizmie.
Nie jestem zakupoholiczką. Wręcz przeciwnie - nie znoszę kupować ubrań i butów (może dlatego nie raz i nie dwa wychodziłam ze sklepu z byle czym, żeby tylko jak najszybciej się stamtąd wydostać). Mimo to jakimś cudem mam w pokoju aż 3 przepełnione szafy i zapchaną ciuchami meblościankę (ciężkie jest życie chomika). Do książki Joasi Glogazy podchodziłam z dużą dozą...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-02
Techniczne rzecz biorąc to taka książeczka dla dużych dzieci. Ładna wizualnie i dość mądra (choć w tym miejscu duży minus za "ubieranie" ubrań), ale więcej tu obrazków niż treści. Da się to przekartkować w 2 godziny. Z drugiej strony na pewno lepsze to niż dowolne czasopismo dla kobiet.
Techniczne rzecz biorąc to taka książeczka dla dużych dzieci. Ładna wizualnie i dość mądra (choć w tym miejscu duży minus za "ubieranie" ubrań), ale więcej tu obrazków niż treści. Da się to przekartkować w 2 godziny. Z drugiej strony na pewno lepsze to niż dowolne czasopismo dla kobiet.
Pokaż mimo to2016-08-30
2015-12-31
Prawdziwy minimalizm byłby wtedy, gdyby pani Kondo zawarła w swojej książce samą istotę rzeczy. Esencja "Magii sprzątania" spokojnie zmieściłaby się na 2-3 kartkach. Reszta to z lekka protekcjonalne, wzniosłe lanie wody.
Prawdziwy minimalizm byłby wtedy, gdyby pani Kondo zawarła w swojej książce samą istotę rzeczy. Esencja "Magii sprzątania" spokojnie zmieściłaby się na 2-3 kartkach. Reszta to z lekka protekcjonalne, wzniosłe lanie wody.
Pokaż mimo to
Jeśli czytanie książek "modowych" minimalistek czegoś mnie nauczyło, to przede wszystkim tego, że warto kupować książki tylko tych osób, które lubi się czytać i/lub których styl się ceni (niekoniecznie musi to być nasz styl, ale musi się podobać). Jeśli o mnie chodzi, Kasia Tusk wyjątkowo spełnia oba te kryteria. "Elementarz stylu" to jedna z nielicznych książek spośród tych wydanych w Polsce w XXI wieku, które warto kupić już choćby ze względu na to, jak jest wydana (no to jest po prostu bajka! prosta, ładna, płócienna twarda okładka z wytłoczonym tytułem i gustownym rysunkiem, ciężki, dobrej jakości papier, najwyższej jakości zdjęcia, elegancka typografia. bardzo podobają mi się te wyraźne oddechy między akapitami, a jednocześnie drobna czcionka. nie ma tu tego modnego ostatnio zwiększania objętości poprzez maksymalizowanie czcionki i wszystkich możliwych odstępów). Choćby po to, by na nią patrzeć. Ale treść też zgłębić warto. Jest tu miejsce na ciekawostki i anegdoty, dużo konkretnych rad i przykładów, a także przepiękne poglądowe zdjęcia. Kasia ma dobre pióro, nie leje wody, nie powtarza w kółko tego samego. Nie wymaga też, żeby czytelnicy przyjęli jej punkt widzenia. Jedna uwaga: To nie jest poradnik "Jak znaleźć swój styl", lecz wielopoziomowe rozważania na temat elegancji i stylu. Stylu w ogóle, ale przede wszystkim (eleganckiego) stylu autorki. Trudno wymagać od Kasi, żeby pisała o czymś, co jej się nie podoba, podsuwając ludziom pomysły utrzymane w stylistykach, których nie czuje. Jeśli elegancja nie jest wyborem dla Was i nie jesteście w stanie zaadaptować jej do swoich potrzeb, musicie poszukać inspiracji gdzie indziej.
Jeśli czytanie książek "modowych" minimalistek czegoś mnie nauczyło, to przede wszystkim tego, że warto kupować książki tylko tych osób, które lubi się czytać i/lub których styl się ceni (niekoniecznie musi to być nasz styl, ale musi się podobać). Jeśli o mnie chodzi, Kasia Tusk wyjątkowo spełnia oba te kryteria. "Elementarz stylu" to jedna z nielicznych książek spośród...
więcej Pokaż mimo to