-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2013-05-22
2013-05-05
2013-02-23
2013-02-03
2012-07-13
2012-07-08
2012-06-22
2011-07-22
2011-07-21
Oto książka z gatunku płaszcza i szpady, choć z nieco odmiennej formie. Bardzo interesującej, gdyż dotyczy Francji, lecz jednocześnie trzyma się od niej na uboczu. Główna część powieści dzieje się bowiem w Kairze, a dokładnie w jego francuskiej części, gdzie władzę sprawuje konsul de Maillet. Wiadomo jednak, że jego władza ogranicza się do bycia ciągniętym za sznureczki przez różnych możnych o wyższej od niego randze. We Francji na tronie zasiada Ludwik XIV, znany jako "Król Słońce", żądny władzy, pieniędzy i zdobycia całego świata, gdyby to było możliwe. Do tego celu ma mu posłużyć ów Kairski konsul. Najnowszym celem króla Francji jest bowiem Abisynia, czyli współczesna Etiopia, która jako jedyny w Afryce kraj chrześcijański nie ma ochoty poddać się władzy kościelnej, odrzuca także jakiekolwiek zgromadzenia zakonne w swych granicach. Korci to strasznie jezuitów, którzy owinąwszy sobie Ludwika XIV wokół palca, wzmogli w nim żądzę zawłaszczenia państwa dzikusów. Tymczasem prawda jest taka, że to oni mają największą chrapkę na bogactwa, które posiadają tamtejsze ziemie.
Nie są jednak jedynymi, którzy pragną zapanować nad Abisynią. Kraj ten zainteresował także samego papieża Innocentego XI jako dziewiczy teren chrześcijański, który nie tylko można nawrócić, lecz także zaspokoić potrzeby skarbca watykańskiego. Jego wierni słudzy - Kaspucyni, którzy posiadali już swoje zakony w Sennarze, sąsiadującym w Abisynii postanowili podjąć wyzwanie stawiane przez papieża.
Lecz jest to tylko tło powieści, gdyż jej głównym bohaterem jest medyk bez praw wykonywania zawodu - Jan Baptysta Poncet, swawolny mieszkaniec Kairu, leczący wielu możnych tego miasta, który za nic ma prawo i władzę królewską. To na niego właśnie padnie wybór podróży do dalekich ziem. Dlaczego? Władca Abisynii poszukuje medyka, który uleczyłby dręczącą go chorobę. Ponieważ większość Afryki zamieszkują ludy muzułmańskie, żaden z zakonników nie byłby w stanie bezpiecznie przemieszczać się po afrykańskich szlakach. Dlatego też pod pozorem wyleczenia negusa (tak bowiem zwano władców Etiopii) postanowiono zorganizować oficjalną delegację, w której w przebraniu sług mieli przedostać się jezuici. A Poncet? Po cóż miałby podążać szlakiem niebezpiecznym i niepewnym, by uleczyć kogoś, o kim nie miał zielonego pojęcia? Wiadomo przecież... zakochał się! I to w nie byle kim, w samej córce konsula, Alix de Maillet. Z wzajemnością. Dlatego musiał pokazać, iż jest godnym jej ręki i zdobyć poparcie ojca, króla oraz innych ważnych postaci tego świata.
To dopiero początek całej historii. Akcja naszpikowana jest licznymi wydarzeniami, i choć powieść tę nazwano gatunkiem płaszcza i szpady, więcej tu raczej płaszcza, gdyż potyczki, walki i pościgi zdarzają się tu niezwykle rzadko. Powieść przesączona jest poczuciem humoru, który nie raz wymuszał na mnie głośny śmiech. Ot, choć by takie fragmenty jak: Zabity przez muzułmanina, poćwiartowany przez katolika, a pożarty przez protestanta wół był najbardziej ekumenicznym zwierzęciem, jakie można sobie wyobrazić, bo zabrakło już tylko rabina, któremu dano by do ogryzienia jego kości. [1] lub też: Pasza zapamiętał te słowa, a gdy przebiegły już one mrocznym labiryntem jego umysłu, wybuchnął gromkim śmiechem, w okamgnieniu podchwyconym przez chór służalców. [2] A wątek miłosny oczywiście jest, ale w żaden sposób nie przeszkadza w czytaniu.
To, co dawało się odczuć przez cały czas śledzenia losów medyka i jego przyjaciół (oraz wrogów oczywiście), to ukazanie wszelkich wad katolicyzmu. Nie sądzę, by autor powieści chciał nawrócić czytelnika na inną niż chrześcijaństwo wiarę, jednak najwyraźniej chciał mu zwrócić uwagę na to, jak wiara ta była interpretowana przez władców i zakony, w jaki sposób wykorzystywali oni fakt, iż są wyznawcami Trójcy Przenajświętszej. Przykre to słowa lecz niestety tak się działo. I myślę, że dzieje się tak po dzień dzisiejszy. Nie o to bowiem chodziło Bogu, gdy zesłał na ziemię swego Syna, dając tym samym początek chrześcijaństwu. Okazuje się bowiem, że władza silniejsza jest od wiary.
Warto też wspomnieć, iż spora część postaci i wątków wykorzystanych przez autora znajduje potwierdzenie w kronikach i książkach historycznych. A to w moich oczach wpłynęło pozytywnie na cały bieg wydarzeń. Nie jest to jednak wybitna proza, nie należy porównywać jej z innymi sławnymi powieściami płaszcza i szpady (chociażby autorstwa Dumas), bo wypadnie blado. Mimo wszystko spędziłam z lekturą kilka przyjemnych letnich dni i polecam powieść Rufin'a tym, którzy lubią powieści przygodowe i historią w tle. Ja do takich należę i jestem zadowolona :) mam nadzieję, że i wy będziecie.
[1] J.Ch. Rufin "Abisyńczyk", tłum. K. Szeżyńska-Maćkowiak, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2001, s. 122;
[2] Tamże, s. 220;
Oto książka z gatunku płaszcza i szpady, choć z nieco odmiennej formie. Bardzo interesującej, gdyż dotyczy Francji, lecz jednocześnie trzyma się od niej na uboczu. Główna część powieści dzieje się bowiem w Kairze, a dokładnie w jego francuskiej części, gdzie władzę sprawuje konsul de Maillet. Wiadomo jednak, że jego władza ogranicza się do bycia ciągniętym za sznureczki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-07-04
Usiądźcie wygodnie i wsłuchajcie się w baśń, którą opowie wam Shan Sa. Zamknijcie oczy i poczujcie powiew wiatru na stepach Siberii, wytężcie słuch, a usłyszycie okrzyki armii macedońskiej. Otwórzcie szeroko oczy, a zobaczycie historię pięknej i skomplikowanej miłości, wystawianej na wiele prób czasu, miejsca i przestrzeni. Weźcie do ręki książkę "Aleksander i Alestria" i na kilka chwil przenieście się w nieznany nam starożytny świat.
W tej historii pojawiają się niezliczone tłumy ludzi: Greków, Macedończyków, Persów, Hindusów, Nomadów. Żołnierzy, pasterzy, jeźdźców, kupców, handlarzy. Lecz wszyscy oni są tylko tłem dla trójki głównych bohaterów:
Aleksander - syn Olimpii i Filipa, króla Macedończyków, tyrana. Dzieciństwo u boku matki spędził postrzegany za dziewczynkę dzięki delikatnym szlachetnym rysom twarzy i licznym sukienkom, w które był przebierany. Młodość naznaczona cierpieniem, gwałtem, płaczem i wiecznym lękiem przed pijanym i brutalnym ojcem wzbudziła w młodym Aleksandrze wolę walki, siłę do pokonywania przeciwności oraz odwagę w podboju świata. "Jestem kobietą i mężczyzną. Jestem silniejszy, inteligentniejszy, bardziej zdecydowany niż mężczyzna, który nie poznał cierpienia kobiety. (...) Niewolnicy, wzniecajcie ognie! Dionizosie, rozbijajcie dzbany, niech się leje wino. Pijmy, kochajmy się, świętujmy! Do nas, bracia w orężu, synowie Macedonii, nasze będą piramidy, pustynie, oceany, strome góry i wspaniałe miasta. Nasza jest siła, życie, krew, ból i ekstaza!"(1)
Alestria - sierota, wychowywana przez wiele rodzin Nomadów, odnaleziona na stepach przez Amazonki wkrótce stała się ich królową. Kobieta silna i waleczna, nienawidząca mężczyzn i wspaniale opiekująca się dziewczętami swego plemienia. "Królowa Amazonek nie miała klejnotów ani wspaniałych sukien. Nie była koronowana. Roztaczała blask. Była królową i przywódczynią wojowniczek z racji swej mądrości i siły. (...) Dla nas, dziewcząt ze stepu, dziewcząt, które kochały wolność, nasza królowa była jak miód ukryty w sercu kwiatów. Jak zapach przekazywany z pokolenia na pokolenie."(2)
Tania - opiekunka i służąca Alestrii, kochanka i siostra, druga para oczu i uszu. Cień królowej. Wspaniała młoda Amazonka, powierniczka wszelkich tajemnic, bohaterka patrząca na bieg historii z boku, z pokorą i cierpliwością znosząca najdziwniejsze pomysły i wyboru swej pani. Wierna do samego końca. "Nazywają mnie Tania. Mówią do mnie też Talestita. Jestem wysoka, szczupła. Hoduję zielonego ptaka. Zaplatam włosy w dwa warkocze i ubieram się na czerwono. Bardzo lubię marszczyć brwi i rozmyślać. (...) Ja, Tania, nie wiem, gdzie się urodziłam, ile mam lat ani skąd pochodzę. Tutaj wszyscy nazywają mnie Tanią, Tania znaczy zapach motyla." (3)
Niesamowite spotkanie Aleksandra i Alestrii było nieuniknione. Zostało zapisane w gwiazdach i doprowadziło do wielu dni szczęścia i wielu lat rozpaczy. Rozdarcie Aleksandra między wolą walki a miłością do swej królowej, niekończące się oddanie ukochanej dla wielkiego wodza i władcy świata doprowadziło tych dwoje na skraj przepaści, poza którym zionęła już tylko ogromna pustka...
Jeśli lubicie historie unoszące się ponad wami niby obłok, przenoszące was w świat fantazji, jeśli lubicie połączenie fikcji literackiej z postaciami historycznymi to zachęcam was do sięgnięcia po "Aleksandra i Alestrię". Nie jest to powieść oparta na faktach, lecz wariacja na temat, baśń oparta na legendzie. Mnie urzekła, choć do ideału jej daleko. Chwile spędzone z powieścią Shan Sa zaliczam jednak do tych przyjemniejszych momentów mego czytelniczego życia.
(1) Shan Sa "Aleksander i Alestria", tłum. Krystyna Sławińska, wyd. Muza 2008, s. 29;
(2) Tamże, s. 93;
(3) Tamże, s. 47, 53;
Usiądźcie wygodnie i wsłuchajcie się w baśń, którą opowie wam Shan Sa. Zamknijcie oczy i poczujcie powiew wiatru na stepach Siberii, wytężcie słuch, a usłyszycie okrzyki armii macedońskiej. Otwórzcie szeroko oczy, a zobaczycie historię pięknej i skomplikowanej miłości, wystawianej na wiele prób czasu, miejsca i przestrzeni. Weźcie do ręki książkę "Aleksander i Alestria" i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-03-20
Cape Cod, małe miasteczko Chatham, niewielka kawiarnia z widokiem na ocean. Tak przytulna, że Louise czuje się tu jak w domu. Od kilkunastu lat codziennie wpada na Martini z zieloną oliwką. Jej życie jest pasmem sukcesów. Zaczęła karierę jako aktorka, lecz prawdziwy talent odkryła w chwili napisania pierwszej sztuki teatralnej. Teraz jest znaną i szanowaną autorką kilkunastu sztuk wystawianych w całych Stanach Zjednoczonych. Niedziela ciągnie się leniwie, a ona siedzi nad kieliszkiem Martini i czeka. Na telefon. Na jakikolwiek znak od swego kochanka, który właśnie oświadcza żonie, że od niej odchodzi (przecież jej to obiecał). W kawiarni jest tylko ona i Ben. Ich los splótł się w dniu, gdy ona po raz pierwszy przestąpiła próg kawiarni, a on zaczął pierwszy dzień pracy. Od tej pory rozumieją się bez słów, a mimo to zachowują konwenanse i trzymają swych ról: barmana i klientki.
Czas stoi w miejscu, minuty wloką się w nieskończoność. Martini ubywa powoli lecz sukcesywnie. Nagle słychać dzwonek nad drzwiami wejściowymi. Louise i Ben jednocześnie podnoszą głowy. A w progu stoi mężczyzna. Nie, nie ten, na którego kobieta czeka, choć zna go bardzo dobrze. Spędziła z nim pięć najpiękniejszych lat w życiu. Potem odszedł w jej przyjaciółką. Od pięciu lat nie dane jej było go spotkać, choć często o nim myślała. I nagle widzi go w drzwiach ich ulubionej kawiarni. Zbieg okoliczności? W dniu, w którym ona czeka na ostateczne rozwiązanie.. Zrządzenie losu? Stephen podchodzi do baru i oświadcza Louise, że właśnie odszedł od żony. Życie zaczyna się na nowo...? A może życie właśnie się skończyło...
Ta powieść jest jak tchnienie wiatru. Historia jednego popołudnia zapisana na stu pięćdziesięciu stronach. Właściwie czym tu się zachwycać - ona i on, zraniona miłość, spotkanie po latach, pytania bez odpowiedzi. W tej książce nie liczy się jednak historia. Najważniejsze jest to, co dzieje się między słowami. Kto czytał jakąkolwiek powieść P. Bessona wie zapewne, o co chodzi. Jest on mistrzem rozdrabniania godzin na minuty, minut na sekundy, a sekund na drobne momenty, które zaważają na życiu głównych bohaterów. Louise i Stephen rozmawiają ze sobą, a między ich dialogiem pojawiają się całe akapity, całe strony ulotnych chwil, które pojawiają się właśnie w tym momencie i na pewno się nie powtórzą. Więc autor zatrzymuje kadr i opisuje wszystko to, to dzieje się wokół, co rodzi się w myślach dwojga dawnych znajomych i obserwatora ich rozmowy - Bena. Ta postać odgrywa istotną rolę w całej tej niesamowitej historii. Patrzy i widzi, nawet to, czego oni nie są w stanie dostrzec. Słyszy to, czego ci dwoje nie chcą usłyszeć. Wszystko skrupulatnie układa w myślach i trzyma kciuki z całej siły, by spotkania miało szczęśliwy finał.
Nie zawsze jednak historia kończy się tak, jakbyśmy tego chcieli. Zresztą P. Besson nie kończy tej historii. Pozwala nam ułożyć odpowiednie dla nas zakończenie, takie, jakiego się spodziewamy. Nie narzuca nam własnego zdania. Rozkłada tylko na części pierwsze myśli i uczucia towarzyszące trójce ludzi w kawiarni gdzieś nad oceanem. Nie ocenia ani nie sugeruje. Daje nam prawo wyboru i pozwala stanąć po jednej ze stron. Myślę nawet, że zachęca nas do odnalezienia i odwiedzenia własnego miejsca, w którym coś się zaczęło, lecz nie do końca wiemy jak się skończy.
Im więcej czasu mija od chwili skończenia tej lektury, tym mniej pamiętam historię, a jednocześnie tym wyraźniej czuję emocje jej towarzyszące. To jest największa siła prozy P. Bessona. Za to go cenię i zaliczam do grona moich ulubionych pisarzy. Mam nadzieję, że nie jestem w tych odczuciach osamotniona.
Cape Cod, małe miasteczko Chatham, niewielka kawiarnia z widokiem na ocean. Tak przytulna, że Louise czuje się tu jak w domu. Od kilkunastu lat codziennie wpada na Martini z zieloną oliwką. Jej życie jest pasmem sukcesów. Zaczęła karierę jako aktorka, lecz prawdziwy talent odkryła w chwili napisania pierwszej sztuki teatralnej. Teraz jest znaną i szanowaną autorką...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Dwanaście opowiadań. Dwanaście historii z życia nieznanych nam ludzi. Nie wiemy skąd pochodzą, kim są ich rodzice, czasami nie wiemy nawet gdzie mieszkają i jak im na imię. A. Gavalda uchwyciła tylko fragmenty z ich życia, jakby miała przy sobie system monitorujący, w którym zmienia poszczególne kanały i zapisuje to, co widzi w danej chwili. Zabieg ciekawy? Ano ciekawy.
Wydawać by się mogło, że są to historie miłosne. Rzeczywiście, w każdym opowiadaniu opisany jest fragment miłosny - początki zakochania, pierwsze miłości, związki małżeńskie, przyjaźnie. Jednak tym, co stanowi główny wątek i co jednoczy ze sobą wszystkie opowiadania jest samotność. Każdy z bohaterów opowiadając własne przeżycia i uczucia, tak naprawdę pokazuje nam jak cicho i pusto wokół niego, pomimo trwania w związku, pomimo licznej grupy przyjaciół, pomimo kumpli z pracy. Każdy z nich w końcu zostaje sam. Sam musi zmierzyć się z problemem, samotnie przeżywa nieszczęśliwą miłość, samotnie rozgląda się w sypialni, w której jeszcze przed chwilą była ta osoba napotkana przypadkiem na ulicy.
Niewątpliwie proza A. Gavaldy ma w sobie jakiś niepowtarzalny styl. W trakcie czytania niby nic nadzwyczajnego, jednak kończąc ostatnie zdanie trzeba było zatrzymać się przez chwilę i pomyśleć, co autorka miała na myśli. To lubię w krótkich formach literackich.
Teraz kilka słów krytyki. Czytałam tę książkę przez trzy noce. Być może była to wina późnej pory i lekkiego zmęczenia, jednak przyznam szczerze, że pomimo wrażenia, jakie wywarły na mnie opowiadania, nie zapamiętałam właściwie żadnego z nich. W tej chwili mam pustkę w głowie i nie pamiętam ani jednego imienia bohatera. No właśnie, to o czymś jednak świadczy. Opowiadania interesujące, intymne, przenikające na wskroś, ale ostatecznie brak im jakiegoś szlifu, który zapadłby w pamięci na dłużej.
Niestety muszę też szczerze przyznać, że po szóstym opowiadaniu zatytułowanym "Przepustka", które podobało mi się najbardziej, poziom emocji i zainteresowanie kolejnymi historiami zaczęły się obniżać, aż w "Epilogu" niemal sięgnęły dna. Wiem, że jest to debiut literacki autorki, wiem, że opowiadania są najtrudniejszą formą literacką, wiem też, że trudno zaskoczyć współczesnego człowieka tematyką miłosną. Muszę być jednak obiektywna i sprawiedliwa, mówię więc, że historie skrojone przez A. Gavaldę są dobre, lecz nic ponad to. Na pewno jednak sięgnę po kolejne jej książki, bo sam styl pisania bardzo mi się spodobał, a jako że jestem wielbicielką prozy francuskiej, nie raz będę miała okazję przekonać się, czy autorka warta jest mojego zainteresowania.
Dwanaście opowiadań. Dwanaście historii z życia nieznanych nam ludzi. Nie wiemy skąd pochodzą, kim są ich rodzice, czasami nie wiemy nawet gdzie mieszkają i jak im na imię. A. Gavalda uchwyciła tylko fragmenty z ich życia, jakby miała przy sobie system monitorujący, w którym zmienia poszczególne kanały i zapisuje to, co widzi w danej chwili. Zabieg ciekawy? Ano ciekawy....
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to