rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Muzeum Narodowe w Warszawie Grażyna Bastek, Dorota Folga-Januszewska, praca zbiorowa
Ocena 7,2
Muzeum Narodow... Grażyna Bastek, Dor...

Na półkach:

Przygotowana przez polski zespół książka (także jej drugie, poprawione wydanie z 2018 roku) pod względem edytorskim wyraźnie odstaje na niekorzyść od innych (będących tłumaczeniami zagranicznych edycji) tomów z serii „Arcydzieła malarstwa”, prezentującej zasadniczo bardzo wysoki poziom i stanowiącej dość luksusową, starannie opracowaną kolekcję wydawniczą. W tym jednak przypadku można mieć poważne zastrzeżenia do wielu zamieszczonych w albumie reprodukcji, a część z nich wydaje się absolutnie nie do przyjęcia. Największym kuriozum jest chyba „rozpikselowana” do utraty czytelności i z podkręconymi do jaskrawości, zmienionymi kolorami gdańska „Tablica Dziesięciorga Przykazań” ze strony 129. Również „Tryptyk jerozolimski” (s. 130-131) bardzo rozmywa (zwłaszcza na skrzydłach) obraz, gubiąc swoją szczegółowość i żywość barw. Ewidentny błąd znajdujemy na stronie 209 z otwartym „Ołtarzem św. Rajnolda” Joosa van Cleve, która to ilustracja stanowi lustrzane odbicie (!) oryginału – opowieść ze scenami z życia Chrystusa prowadzić powinna na nim (zgodnie z naturalnym kierunkiem czytania i oglądania) od ofiarowania w świątyni (w lewym górnym rogu) do ukrzyżowania (w prawym dolnym). Tymczasem w książce w wyniku odwrócenia ilustracji mamy absurdalny szyk od modlitwy w Ogrójcu do okazania „Ecce Homo” ze chrztem w Jordanie gdzieś po drodze. To, że obraz jest odwrócony, widać na sąsiedniej stronie 208 z zamkniętym tym samym ołtarzem – predella (nieruchoma skrzynia pod nastawą ołtarzową) powinna przecież na obu ilustracjach prezentować taki sam układ, tymczasem postaci są na nich skierowane w przeciwnych kierunkach i odwrotnie ustawione. Ot, taka jednoczesna kompromitacja i nieświadoma autodemaskacja Wydawnictwa. Także tu szwankuje ostrość obrazu, co stanowi zresztą podstawowy defekt wielu innych reprodukcji, jak „Legenda św. Jadwigi Śląskiej” (s. 98), „Tryptyk Wniebowzięcia i Koronacji Marii” Mistrza ołtarza św. Wolfganga (s. 101), „Tryptyk z przedstawieniem Marii z Dzieciątkiem i świętymi” (s. 118), „Skrzydła pentaptyku ze scenami maryjnymi” Absolona Stumme (s. 132-133), „Adam i Ewa” Lucasa Cranacha Starszego (s. 285) czy „Portret Hieronima Floriana Radziwiłła” Jakuba Wessela (s. 391). Rozmywa się „Spowiedź Madeja” Witolda Pruszkowskiego (s. 492) i „Sąd Parysa” Henryka Siemiradzkiego (s. 464-465), który dodatkowo wpada w dalekie od oryginału pomarańczowe odcienie. Podobnie też jaskrawy niebieski kompletnie niszczy „Gitarzystę” Jeana-Baptiste’a Greuze’a (s. 317). Jedno z cenniejszych dzieł w zbiorach warszawskiego muzeum, „Madonna z Dzieciątkiem, świętym Janem Chrzcicielem i aniołem” Sandro Botticellego traci tak właściwy temu artyście wdzięk w rysunku i barwie na przyblakłej i topornej ilustracji ze strony 153. To drugi największy problem z częścią obrazów w tym albumie – przez kiepskie reprodukcje wydają się zbyt konturowe, stworzone raczej przy pomocy ołówka i kredek niż pędzla i farb, tracą w stosunku do oryginałów miękkość linii, żywość, subtelność oraz głębię barw. Dotyczy to np. „Chrystusa wśród doktorów” Cimy da Conegliano (s. 162), „Portretu weneckiego admirała” Tintoretta (s. 167), „Świętego Franciszka słuchającego muzyki anielskiej” Guercina (s. 172), „Tryptyku Opłakiwania Chrystusa” Jeana Bellegambe (s. 204-205), „Portretu Marii Ludwiki Gonzagi” Justusa van Egmonta (s. 220), „Achillesa wśród córek Likomedesa” Jana de Braija (s. 260), czy wreszcie „Autoportretu w konfederatce” (s. 403) i „Portretu Stanisława Augusta z klepsydrą” (s. 406) Marcella Bacciarellego. „Sztuka” i „Fortuna” Tadeusza Kuntzego (s. 393) są w oryginale znacznie jaśniejsze i jaskrawsze, z kolei „Kazanie Skargi” Jana Matejki (s. 448-449) nie jest aż tak mroczne (zamiast zacienionych w oryginale miejsc na reprodukcji mamy topornie płaskie czarne plamy). Nic nie wnoszą właściwie wszystkie powiększenia fragmentów obrazów – jak „Adoracji Dzieciątka” Fra Diamante (s. 154), „Bitwy pod Orszą” (s. 382), „Bitwy pod Grunwaldem” Jana Matejki (s. 452-453) czy „Odbicia jasyru” Józefa Brandta (s. 480) – gdyż są jeszcze bardziej niewyraźne niż ilustracje całości.
Większość tych defektów rzuciła mi się w oczy od razu przy pierwszym przekartkowaniu albumu zaraz po odebraniu zamówienia. Najpoważniejsze zostały przedstawione Wydawnictwu Arkady, które przyjęło je ze zrozumieniem, wystosowując przeprosiny (podobno przez 17 lat od pierwszego wydania i przez kolejne wznowienia nikt nie zwrócił na to przede mną uwagi) oraz zapewniając o przygotowaniu poprawionej edycji. Swój egzemplarz zwróciłem, gdyż w tej formie książka nie spełnia należytych standardów. Pozostaje czekać na skorygowanie najbardziej ewidentnych mankamentów, jednakże pozostaje problem bazy ilustracyjnej, z jakiej korzysta Wydawnictwo – identyczne ilustracje jak te spośród wymienionych wyżej, które dotyczą dzieł związanych z Polską, powielono w kolejnych tomach (także w najnowszym szóstym) ukazującej się w ostatnich latach „Sztuki polskiej”.

Przygotowana przez polski zespół książka (także jej drugie, poprawione wydanie z 2018 roku) pod względem edytorskim wyraźnie odstaje na niekorzyść od innych (będących tłumaczeniami zagranicznych edycji) tomów z serii „Arcydzieła malarstwa”, prezentującej zasadniczo bardzo wysoki poziom i stanowiącej dość luksusową, starannie opracowaną kolekcję wydawniczą. W tym jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Album prezentuje się dość efektownie, ale treść - mimo przeglądu w kolejnych rozdziałach różnych przejawów ptasiej osobliwości (lot i upierzenie, gody, gniazda, lęgi, zdobywanie pokarmu, głosy i wędrówki) - jakoś nie porywa. Wstawki z prezentacją wybranych rodzimych gatunków niepotrzebnie rozbijają tekst, a zawarta w nich treść jest zbyt lakoniczna. Zdjęcia zaczerpnięto głównie z internetowej domeny publicznej i zasobów Shutterstock, nie unikając przy tym kilku kuriozalnych błędów w podpisach. Np. na stronie 307 zreprodukowano kartę z angielskiego atlasu z 1919 r., gdzie w jej górnej części mamy niby oglądać gila, choć to ewidentnie zięba (i taki, oryginalny podpis - "chaffinch" - widnieje na tej samej ilustracji!). Inna reprodukcja, z dzięciołami ze strony 275, w ogóle nie ma podpisu i tylko złożone szwabachą nazwy gatunków na ilustracji pozwalają domyślać się, że pochodzi z jakiegoś niemieckiego atlasu z przełomu XIX i XX wieku. Wstawka poświęcona pliszce żółtej na stronie 220 pokazuje ten gatunek tylko w kółeczku ze zbliżeniem głowy - sylwetka ptaka obok to jednak czyż. Podobnie stronę wcześniej - miał być mazurek, jest jednak tylko na powiększeniu głowy, a największa ilustracja ptaka w locie prezentuje wróbla. Książkę da się z przyjemnością przejrzeć, ale nie przynosi pogłębionych informacji, a partiami i rzetelnej wiedzy.

Album prezentuje się dość efektownie, ale treść - mimo przeglądu w kolejnych rozdziałach różnych przejawów ptasiej osobliwości (lot i upierzenie, gody, gniazda, lęgi, zdobywanie pokarmu, głosy i wędrówki) - jakoś nie porywa. Wstawki z prezentacją wybranych rodzimych gatunków niepotrzebnie rozbijają tekst, a zawarta w nich treść jest zbyt lakoniczna. Zdjęcia zaczerpnięto...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Łopatologia z podręcznika dla młodzieży w przedstawianiu realiów PRL-u i wprowadzaniu na siłę detali, okraszona sosem publicystyki i nieznośnym kiczem scen, mających obrazować seksualne pożądanie. Nie ma w tym prawdziwej literatury ani choćby zaintrygowania kryminalną zagadką, jest tylko czytanka na zadany temat z "Romea i Julii". Ogromne rozczarowanie...

Łopatologia z podręcznika dla młodzieży w przedstawianiu realiów PRL-u i wprowadzaniu na siłę detali, okraszona sosem publicystyki i nieznośnym kiczem scen, mających obrazować seksualne pożądanie. Nie ma w tym prawdziwej literatury ani choćby zaintrygowania kryminalną zagadką, jest tylko czytanka na zadany temat z "Romea i Julii". Ogromne rozczarowanie...

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie tyle o przestrzeni miast, co o typach budynków - ich ewolucji i odpowiedziach architektów na pojawiające się nowe wyzwania. Dobrze się zaczyna, a potem coraz słabiej (zwłaszcza o zamkach i Wersalu). O kamienicach i wieżowcach ciekawie, ale wszystko za krótko (zwłaszcza w dalszej części książki), za mało też obiektów! Próba przeniesienia gawędziarskiego stylu wideobloga do książki owocuje na wielu stronach infantylizmem sformułowań, a zamierzona prostota języka przeradza się niekiedy w prostactwo. Część zdjęć zaczerpnięto z domeny publicznej, ale niektóre można by zastąpić znacznie lepszymi (podobnie jak część autorskich, wykonanych w kiepskich warunkach pogodowych). Zdarzają się uproszczenia i błędy (np. lekarz Ludwika II Bawarskiego nie wrócił z ostatniego spaceru z królem - ciała ich obu znaleziono razem przy brzegu jeziora). Książka jest dość nierówna, a jej kompozycja nie w pełni przemyślana, rozdziały o zabytkach de facto do wyrzucenia. Słowem - po autorach "Architecture is a good idea" spodziewałem się znacznie więcej.

Nie tyle o przestrzeni miast, co o typach budynków - ich ewolucji i odpowiedziach architektów na pojawiające się nowe wyzwania. Dobrze się zaczyna, a potem coraz słabiej (zwłaszcza o zamkach i Wersalu). O kamienicach i wieżowcach ciekawie, ale wszystko za krótko (zwłaszcza w dalszej części książki), za mało też obiektów! Próba przeniesienia gawędziarskiego stylu wideobloga...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Najlepsze (bardzo realistyczne) ilustracje spośród wszystkich tomów tej obszernej serii - bodaj pierwszej (obok "Tak żyli ludzie") kolekcji książek w moich szkolnych latach. Mimo skromnej warstwy tekstowej i wąskiego doboru prezentowanych gatunków, tę właśnie pozycję - wyprzedając "Tajemnice zwierząt" po niemal dwóch dekadach - zdecydowałem się zachować. Ogląda się to ciągle z przyjemnością.

Najlepsze (bardzo realistyczne) ilustracje spośród wszystkich tomów tej obszernej serii - bodaj pierwszej (obok "Tak żyli ludzie") kolekcji książek w moich szkolnych latach. Mimo skromnej warstwy tekstowej i wąskiego doboru prezentowanych gatunków, tę właśnie pozycję - wyprzedając "Tajemnice zwierząt" po niemal dwóch dekadach - zdecydowałem się zachować. Ogląda się to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Znakomita, dysząca frustracją, neurozą, żalem do świata i samego siebie proza. Tylko piętnowany wciąż na jej łamach Belgrad i nazwiska kilku serbskich literatów przekonują mnie, że nie wyszła ona spod pióra Thomasa Bernharda, bo rzecz jest pisana wyraźnie "pod niego". Co - zważywszy, że książka traktuje o skradzionym pomyśle na formę i treść powieści - wydaje się dodatkowym literackim "smaczkiem".

Znakomita, dysząca frustracją, neurozą, żalem do świata i samego siebie proza. Tylko piętnowany wciąż na jej łamach Belgrad i nazwiska kilku serbskich literatów przekonują mnie, że nie wyszła ona spod pióra Thomasa Bernharda, bo rzecz jest pisana wyraźnie "pod niego". Co - zważywszy, że książka traktuje o skradzionym pomyśle na formę i treść powieści - wydaje się dodatkowym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie jest to raczej – wbrew przytoczonej na okładce opinii prof. Włodzimierza Borodzieja – najlepsza książka o powstaniu warszawskim, a i co do (sugerowanego przez wydawcę) "talentu pisarskiego" Autorki można mieć zastrzeżenia – zdarzają się powtórzenia, w opisach przedwojennego charakteru i wyglądu stołecznych lokalizacji pobrzmiewa naiwna idealizacja, inny też mógłby być układ pewnych treści, przede wszystkim odnośnie stosunków polsko-sowieckich 1939-1944, bo te dla niezorientowanego na ogół cudzoziemca składają się w klarowniejszą całość dopiero w okolicach 480 strony (jako przerywnik między upadkiem Starówki a walkami na Czerniakowie), choć różne ich aspekty, potraktowane nieco po macoszemu, wspomina się wielokrotnie znacznie wcześniej (trzeba jednak od razu zaznaczyć, że cynizm Stalina i antypolskie działania władz ZSSR zostają tu w pełni obnażone). Niewątpliwą zaletą książki jest natomiast umiejscowienie powstania na szerszym tle II wojny, zwłaszcza w kontekście sytuacji na froncie wschodnim (operacja "Bagration" Armii Czerwonej i całkowicie zapomniana dziś, a kluczowa dla losów powstania niemiecka kontrofensywa na przedpolu Warszawy 29 VIII 1944), analiza błędnego rozeznania i fałszywej interpretacji faktów przez kierownictwo AK w momencie podejmowania decyzji o Godzinie "W", sylwetki katów powstania z SS (Ericha von dem Bacha-Zelewskiego, Bronisława Kamińskiego i Oskara Dirlewangera), wreszcie zaś oparty o dokumenty, relacje i wspomnienia bezpośrednich uczestników obraz bezprzykładnej gehenny, jakiej poddana została w toku walk i po ich zakończeniu ludność cywilna polskiej stolicy. Ten pozostający przez lata w cieniu żołnierzy, harcerzy i łączniczek, a od niedawna dochodzący coraz szerzej do głosu "heroizm bezbronnych", tu właśnie dostaje szansę pełnego wybrzmienia i, zajmując najwięcej miejsca, decyduje o emocjonalnym odbiorze całości opracowania. Szczególnie cenne są też partie książki poświęcone mało obecnemu w świadomości powszechnej obozowi przejściowemu na Zieleniaku podczas rzezi Ochoty i temu w Pruszkowie, do którego kierowano ludność wysiedlaną z pacyfikowanego, następnie zaś systematycznie burzonego miasta, a także losom "robinsonów", którzy zdecydowali się ukrywać w jego ruinach do stycznia 1945.
Ogółem całość należy ocenić pozytywnie, zwłaszcza że to już druga w ostatnich latach (po "Powstaniu’44" Normana Daviesa) duża synteza popularyzująca w świecie tak ważny dla Polaków temat, a nam samym przybliżająca (jakkolwiek obydwoje historycy pozostają związani poprzez swoje małżeństwa z naszym krajem) anglosaskie "spojrzenie z zewnątrz".

Nie jest to raczej – wbrew przytoczonej na okładce opinii prof. Włodzimierza Borodzieja – najlepsza książka o powstaniu warszawskim, a i co do (sugerowanego przez wydawcę) "talentu pisarskiego" Autorki można mieć zastrzeżenia – zdarzają się powtórzenia, w opisach przedwojennego charakteru i wyglądu stołecznych lokalizacji pobrzmiewa naiwna idealizacja, inny też mógłby być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Emigranci" są dziełem rewelacyjnym, wybitnym wręcz, najlepiej napisanym; "Tango" - jedną z ważniejszych pozycji w historii naszej dramaturgii, na swój sposób rewolucyjną, a przez to już klasyczną; "Policja" opiera się na świetnym i zabawnym chwycie, choć to raczej sztuczka niźli sztuka; "Garbus" apetycznie się zapowiada, lecz rozczarowuje; "Vatzlav" to dziś większa ramotka niż osiemnastowieczne przypowiastki, do których nawiązuje. Tom zatem nierówny, a przez to dający dobry wgląd w Mrożkowski teatr. Między arcydziełem a oceną średnią daję bardzo dobrą...

"Emigranci" są dziełem rewelacyjnym, wybitnym wręcz, najlepiej napisanym; "Tango" - jedną z ważniejszych pozycji w historii naszej dramaturgii, na swój sposób rewolucyjną, a przez to już klasyczną; "Policja" opiera się na świetnym i zabawnym chwycie, choć to raczej sztuczka niźli sztuka; "Garbus" apetycznie się zapowiada, lecz rozczarowuje; "Vatzlav" to dziś większa ramotka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po latach owianej aurą skandalu tajemnicy objawił się nareszcie... literacki humbug, rzecz niemal się nienadająca do czytania. Bo też żadna to literatura – nawet w jej, rządzącym się swoimi prawami, wydaniu diarystycznym. Imiona, toponimy, kwoty, dolegliwości – suche i (jakby nie dosyć jeszcze było tej lakoniczności) często zaszyfrowane noty-wyliczanki, przy których równoważniki zdań wydają się eksplozją treści; dopiero zapiski z ostatnich lat przynoszą wątłą narrację pełnych zdań, zapis przejmującej degradacji, której na imię starość. Ani jednak z tego nowej wiedzy, ani większej satysfakcji – no, może lekka zazdrość wobec łatwości łajdaczenia się Autora gdzie i z kim popadnie płci obojga (te grudniowe podsumowywanie "przygód", ich ilość jako miara udanego roku, Gombrowicz jako udowadniający sobie jurność macho – niemal śmieszne, podobnie jak drobnomieszczańska buchalteria w odnotowywaniu każdego napływającego grosza). Nie wydaje mi się, by książka wnosiła coś nawet jako uzupełnienie do "Dziennika" (uwagi, by tak ją właśnie czytać, dowodzą tylko braku jakiejkolwiek jej wartości samoistnej). Pozycja wyłącznie dla rekonstruujących najdrobniejsze szczegóły biografów-fanatyków, przyczynek do ich szerszych studiów. I właściwie nie byłoby problemu, gdyby nie marketingowa sztuczka, która z 86 kart oryginalnego manuskryptu-kalendarium zrobiła 460-stronicowe "największe wydarzenie literackie XXI wieku". Edytorsko przygotowane jest to ładnie (choć niektóre przypisy traktują czytelnika jak idiotę), ale nawet 26 złotych w promocji (tyle tylko, na szczęście, straciłem) można wydać lepiej...
Przekleństwem utalentowanych twórców jest nazwisko. Wszystko, co wyjdzie spod ich ręki, wystawi się na pokaz...

Po latach owianej aurą skandalu tajemnicy objawił się nareszcie... literacki humbug, rzecz niemal się nienadająca do czytania. Bo też żadna to literatura – nawet w jej, rządzącym się swoimi prawami, wydaniu diarystycznym. Imiona, toponimy, kwoty, dolegliwości – suche i (jakby nie dosyć jeszcze było tej lakoniczności) często zaszyfrowane noty-wyliczanki, przy których...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo rzetelna, solidnie podbudowana źródłowo biografia, której rzeczowość staje się jednak jej "przekleństwem". Opisywana postać i jej epoka aż proszą się bowiem o nieco więcej podlanej anegdotą barwności i skupienia na oryginalnej sylwetce i osobowości Króla-Słońce - tymczasem Autor więcej uwagi zdaje się poświęcać żmudnym opisom kampanii na frontach kolejnych wojen niż kulisom okołowersalskiego życia. Byłoby to nawet zaletą w poważnej naukowo monografii, gdyby gdzieś po drodze nie gubił się temat zasadniczy. W efekcie najlepiej wypadają fragmenty poświęcone pierwszym latom Ludwika (gdy czasy Frondy oglądamy jego, niewiele rozumiejącego dziecka, oczami) i ostatnim, przejmującym chwilom. Spora zawarta w książce wiedza na temat wielkiej polityki i życia prywatnego postaci jest podana w dość szczególny sposób, który - w połączeniu z dominacją ujęcia chronologicznego nad problemowym - może u wielu czytelników rodzić poczucie zagubienia w korowodzie wydarzeń i nazwisk (a nie ułatwia tego ówczesna zachodnia tradycja, wedle której tytuł i nazwisko przysługiwało tylko jednemu członkowi rodziny - już więc dzieci czy rodzeństwo danej osoby nazywały się inaczej). Brakuje też nieco szerszego tła. Mamy zatem miłostki i trwalsze związki króla, ale już niewiele w ich opisach namiętności i dramatów, mamy ledwie wspomnianą "aferę trucicielską", sporo o rozbudowie pałaców, a niemal nic o poezji czy muzyce; kilka razy przynajmniej możemy się choć zbliżyć do tajemnicy Żelaznej Maski...
Wydanie w popularyzatorskiej serii wpłynęło w oczywisty sposób na rozmiary książki i ogólne (w wielu przypadkach: na szczęście) potraktowanie wielu wątków, trudno też jej zarzucić jakieś błędy - jest na pewno dobrym uzupełnieniem innych lektur lub też wstępem do nich - a jednak pozostawia pewien niedosyt...

Bardzo rzetelna, solidnie podbudowana źródłowo biografia, której rzeczowość staje się jednak jej "przekleństwem". Opisywana postać i jej epoka aż proszą się bowiem o nieco więcej podlanej anegdotą barwności i skupienia na oryginalnej sylwetce i osobowości Króla-Słońce - tymczasem Autor więcej uwagi zdaje się poświęcać żmudnym opisom kampanii na frontach kolejnych wojen niż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardziej katalog niż album - z przyjemnością obejrzałbym znacznie grubszą książkę o 200, 300 polskich budynkach z ostatniego dziesięciolecia - ale też założeniem pozycji była lekka, popularyzatorska forma. Nawet i na nią jednak notki są zbyt skrótowe, lakoniczne - niewiele jest tu do czytania; dominują, oczywiście, zdjęcia - na ogół poprawne, nierzadko rewelacyjne (zwłaszcza te zaczerpnięte z archiwów pracowni projektowych), choć w niektórych przypadkach ich dobór budzi spore wątpliwości: przy najwyżej czterech ilustracjach na obiekt trzy ujęcia tej samej fasady (jak przy wrocławskiej Renomie) to marnowanie i tak niewielkiej przestrzeni, jaką oferuje książka (kilka przeciętnych zdjęć niepotrzebnie zajmuje całą stronę, choć mogłoby ustąpić miejsca dodatkowej fotce). W efekcie nie wszystkie budynki mają szansę zalśnić odpowiednim, należnym im blaskiem (a już doprawdy fatalnie zaprezentowano stadiony we Wrocławiu i Narodowy w Warszawie). Mimo jednak tych kilku mankamentów pozycję przyjemnie się przegląda, a skumulowanie w niej najlepszych realizacji architektonicznych dekady udowadnia, że i w szarej, tak wrogiej estetyce w przestrzeni publicznej Polsce można budować na światowym poziomie.

Bardziej katalog niż album - z przyjemnością obejrzałbym znacznie grubszą książkę o 200, 300 polskich budynkach z ostatniego dziesięciolecia - ale też założeniem pozycji była lekka, popularyzatorska forma. Nawet i na nią jednak notki są zbyt skrótowe, lakoniczne - niewiele jest tu do czytania; dominują, oczywiście, zdjęcia - na ogół poprawne, nierzadko rewelacyjne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Barwny, soczysty, krwisty (dosłownie i w przenośni) obraz przerażającej anarchii w dawnej Rzeczypospolitej. Z siedemnastowiecznych akt grodzkich województwa ruskiego (ziemia sanocka, przemyska, lwowska i halicka), które posłużyły Autorowi za źródła jego książki, wyłania się świat nieznającego granic pieniactwa i zapiekłej wrogości sąsiedzkiej naszych przodków, „nieskończonej litanii zatargów i krzywd wzajemnych – były to spory o granice, o lasy, o kamień, o pastwiska, o szkody polowe, o zagrabione rzeczy, o wodę, ogień, ziemię i powietrze – a już najwięcej o chłopów poddanych, czy to zbiegłych, czy też nie ukaranych za jakieś winy i prawdziwe, i urojone”. Kłótnie, pozwy, zajazdy, grabieże i zawłaszczenia, bijatyki, morderstwa, porwania, oblężenia dworów i zamków, samowolne uwięzienia, lekceważenie uniwersałów wojewodzińskich, hetmańskich, królewskich, sejmów i trybunałów, konflikty ciągnące się latami i dziedziczone przez kolejne pokolenia – „najmniejsza drobnostka dawała powód do zwady, a zwada do formalnej wojny sąsiedzkiej”. Czas i siły wszystkie mitrężone „na komisjach, które niczego nie załatwiły, na procesach, które się ciągle zaczynały, a nigdy nie kończyły, na dekretach, których nikt nie słuchał, na kondemnatach [wyrokach – alex.], których nikt nie egzekwował, na infamiach, których nikt się nie bał, i na wieżach, których nikt nie odsiadywał”. Buta i samowola, deptanie wszelkich praw – i całkowita bezkarność. Nie było takiej zbrodni, ohydy i zdrady, żeby jej sprawca musiał się czegokolwiek obawiać – sprawiedliwość i egzekucja raczej zdarzały się sporadycznie niźli były regułą i ostoją. Polskie piekło pogardy dla państwa i bliźniego – co Polskę do ruiny doprowadziło i trwa nadal, a my, wtedy i dziś, z niego wszyscy. Dlatego czytać trzeba - ku pamięci i przestrodze...

Barwny, soczysty, krwisty (dosłownie i w przenośni) obraz przerażającej anarchii w dawnej Rzeczypospolitej. Z siedemnastowiecznych akt grodzkich województwa ruskiego (ziemia sanocka, przemyska, lwowska i halicka), które posłużyły Autorowi za źródła jego książki, wyłania się świat nieznającego granic pieniactwa i zapiekłej wrogości sąsiedzkiej naszych przodków,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podobnie jak Martin Pollack w "Śmierci w bunkrze" usiłował zrozumieć, jak jego nieznany ojciec został zbrodniarzem wojennym, tak Uwe Timm próbuje ze szczątkowych zapisków frontowych i rodzinnych wspomnień zrekonstruować losy i czyny brata − dobrowolnego członka Waffen-SS. Ponieważ więcej tu pytań niż odpowiedzi i więcej osobistych myśli niż faktograficznych szczegółów − udaje mu się to, moim zdaniem, znacznie lepiej literacko niż nagrodzonemu za swoją książkę Angelusem koledze po piórze, który przecież też w pełni nie rozwikłał zagadki.
Niepoznawalność wszystkiego do końca, luki w naszej znajomości faktów, wypieranie ich z pamięci przez innych...
"Nic o tym nie wiedzieliśmy..."

Podobnie jak Martin Pollack w "Śmierci w bunkrze" usiłował zrozumieć, jak jego nieznany ojciec został zbrodniarzem wojennym, tak Uwe Timm próbuje ze szczątkowych zapisków frontowych i rodzinnych wspomnień zrekonstruować losy i czyny brata − dobrowolnego członka Waffen-SS. Ponieważ więcej tu pytań niż odpowiedzi i więcej osobistych myśli niż faktograficznych szczegółów −...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Skrócona i nieco przeredagowana wersja książki "Narodziny i upadek Imperium. ZSRR 1917-1991", wypuszczona na rynek zamiast jej drugiego wydania. Szkoda, bo wypadło kilka smakowitych ustępów i danych, ale i tak świetnie się czyta...

Skrócona i nieco przeredagowana wersja książki "Narodziny i upadek Imperium. ZSRR 1917-1991", wypuszczona na rynek zamiast jej drugiego wydania. Szkoda, bo wypadło kilka smakowitych ustępów i danych, ale i tak świetnie się czyta...

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Obraz zdegenerowanego kraju pod rządami prawicowej dyktatury w relacji kilkunastu narratorów o upadku (i stosunkach rodzinnych) czołowego prominenta reżimu Salazara. Temat jak z Marqueza, forma jak z Vargasa Llosy, a mimo to jest wielka świeżość w tym niezamierzonym naśladownictwie, jest napięcie i czytelnicza satysfakcja. Językowo - absolutne mistrzostwo...

Obraz zdegenerowanego kraju pod rządami prawicowej dyktatury w relacji kilkunastu narratorów o upadku (i stosunkach rodzinnych) czołowego prominenta reżimu Salazara. Temat jak z Marqueza, forma jak z Vargasa Llosy, a mimo to jest wielka świeżość w tym niezamierzonym naśladownictwie, jest napięcie i czytelnicza satysfakcja. Językowo - absolutne mistrzostwo...

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Znakomite opracowanie na temat jednej z najsłynniejszych kampanii wojennych w historii, która - choć tak głośna i owiana legendą - pozostaje zaskakująco mało znana co do swych przyczyn i przebiegu. Adam Zamoyski stworzył nadzwyczaj plastyczny obraz tych wydarzeń, przy czym ich epicka skala zrównoważona została przez wymiar ludzki, tchnący z obficie cytowanych relacji bezpośrednich uczestników tej wojny. Dzięki temu zabiegowi i klarownej narracji autora (który nie zarzuca niewyspecjalizowanego czytelnika nadmiernymi, a mało dlań interesującymi szczegółami co do ruchów i numeracji poszczególnych jednostek - co nie wiąże się jednak z żadnymi uproszczeniami), całość przybrała formę wciągającej, a nierzadko też przejmującej opowieści o ludziach (żołnierzach i cywilach), zaplątanych w konflikt wymykający się chwilami spod jakiejkolwiek kontroli decydentów.
Lektura książki może miejscami zaskakiwać - raczej mało znany jest fakt, że nie tylko odwrót Napoleona z Moskwy, ale i sam marsz Wielkiej Armii przez Rosję od pierwszych dni po przekroczeniu Niemna był prawdziwą gehenną. Czytelnicy, którzy mają w pamięci Tołstojowską wizję kampanii 1812 roku, zwątpić zaś będą musieli w rzekomy geniusz Kutuzowa - trzeba jednak od razu zaznaczyć, że i Napoleonowi nigdy nie zdarzyło się popełnić tylu fatalnych błędów, co właśnie podczas "drugiej wojny polskiej" (cyniczne rozgrywanie przez cesarza Francuzów karty polskiej i jego niesprawiedliwy stosunek do naszych wojsk przewija się zresztą po wielekroć na kartach tej pozycji).
Słowem, wielkie (nie tylko ze względu na swoje rozmiary) dzieło Adama Zamoyskiego służyć może za wzór nowoczesnego pisania o historii, a dla każdego miłośnika dawnych, szczególnie tak barwnych jak epoka napoleońska dziejów, powinno być pozycją obowiązkową, która niewątpliwie dostarczy mu mnóstwa wiedzy i sporej satysfakcji.

Znakomite opracowanie na temat jednej z najsłynniejszych kampanii wojennych w historii, która - choć tak głośna i owiana legendą - pozostaje zaskakująco mało znana co do swych przyczyn i przebiegu. Adam Zamoyski stworzył nadzwyczaj plastyczny obraz tych wydarzeń, przy czym ich epicka skala zrównoważona została przez wymiar ludzki, tchnący z obficie cytowanych relacji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Piękny przykład tego, jak literatura może reagować na wydarzenia współczesności (11 IX 2011), mierzyć się z traumą jednostek i narodów. I wzruszający portret niezwykłego dziecka, szukającego śladów po swym zmarłym ojcu. Delikatne to i pogodne, a przez to wstrząsające i wielkie...
"Samoloty wbijające się w budynki... Spadające ciała... Walące się budynki..."

Piękny przykład tego, jak literatura może reagować na wydarzenia współczesności (11 IX 2011), mierzyć się z traumą jednostek i narodów. I wzruszający portret niezwykłego dziecka, szukającego śladów po swym zmarłym ojcu. Delikatne to i pogodne, a przez to wstrząsające i wielkie...
"Samoloty wbijające się w budynki... Spadające ciała... Walące się budynki..."

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Z kolejnymi rozdziałami sceny, motywy i zdania robiące coraz większe wrażenie. Wszystko, co najszlachetniejsze w tej najbardziej humanistycznej z literatur, najlepsze wzory Tołstoja i Czechowa, odwaga rosyjskiego niezależnego myślenia i bezlitosne, szerokie jak nigdzie oskarżenie systemu – zawarte zostało na tych prawie dziewięciuset stronach XX-wiecznej "Wojny i pokoju". Trudno nawet wyobrazić sobie, pomimo gorzkiego tonu powieści, pełniejszą pochwałę Dobra, Prawdy i Wolności – i trudno w losach samej, skazanej przed laty na zapomnienie książki nie dostrzegać triumfu Słowa, Świadectwa nad Losem i Zakłamaniem; Indywidualizmu, przed którym ukorzyć się muszą najokrutniejsze totalitaryzmy lub też na dobre, za wszelką cenę dla własnego przetrwania go złamać...
Sumienie – pole równie zaciętej bitwy co stalingradzkie okopy...

Z kolejnymi rozdziałami sceny, motywy i zdania robiące coraz większe wrażenie. Wszystko, co najszlachetniejsze w tej najbardziej humanistycznej z literatur, najlepsze wzory Tołstoja i Czechowa, odwaga rosyjskiego niezależnego myślenia i bezlitosne, szerokie jak nigdzie oskarżenie systemu – zawarte zostało na tych prawie dziewięciuset stronach XX-wiecznej "Wojny i pokoju"....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mocno archaizowane dialogi (nadzwyczaj soczysta, choć pewnie zniechęcająca dla większości dzisiejszych czytelników polszczyzna), niemal kronikarskie przedstawianie kolejnych epizodów pierwszej krucjaty, przewaga opisu i refleksji nad akcją (brak tej Sienkiewiczowskiej werwy w scenach zbiorowych i batalistycznych), zbyt łatwe i częste porzucanie polskich, tak wyraźnie na wstępie zarysowanych, bohaterów – a przecież wciąga i nawet podoba się.
Co zwraca uwagę w tym szeroko zakrojonym obrazie średniowiecznego świata (oczywiste to, rzecz jasna, lecz na konkretnych ludzkich historiach i w powieściowej fabule znacznie bardziej sugestywne, zmuszające nierzadko do zastanowienia): 1) żywa wiara we wszelakie gusła, czary, zmory, upiory i duchy przodków połączona z niezwykle żarliwą pobożnością i zapałem ludowej religijności, porywającym do przezwyciężania wszelkich przeciwności; 2) całkowite upośledzenie społeczne kobiet, „szatańskiego narzędzia rozpusty”, istot „bezmyślnych” i na każdym kroku lekceważonych; 3) ścisłe podziały klasowe, które każą rycerzom uznawać za ludzi tylko równych sobie stanem „pasowanych” – te dwa ostatnie punkty jakoś harmonijnie udawało się ówcześnie łączyć z kodeksem wzniosłych zasad rycerskiego honoru i szlachetności; 4) podejrzliwość wobec wszystkiego, co nieznane, inne, uczone, nieortodoksyjne; strach przeradzający się w nienawiść i potępienie; 5) degenerujące uleganie przez krzyżowców oszałamiającemu bogactwu, luksusowi i zmysłowości Bizancjum oraz arabsko-tureckiego Orientu. A przecież mimo to, wciąż, lata całe, uparcie idą oni naprzód... Ten pęd bezrolnych, wykluczonych z dziedziczenia młodszych synów, awanturników, zwolnionych ze służby wojaków, odkrywców i misjonarzy, pęd, który pchnął na oceany i podbił lub zniewolił kontynenty – był przez stulecia jedną z charakterystycznych cech i motorem rozwoju Europy...

Mocno archaizowane dialogi (nadzwyczaj soczysta, choć pewnie zniechęcająca dla większości dzisiejszych czytelników polszczyzna), niemal kronikarskie przedstawianie kolejnych epizodów pierwszej krucjaty, przewaga opisu i refleksji nad akcją (brak tej Sienkiewiczowskiej werwy w scenach zbiorowych i batalistycznych), zbyt łatwe i częste porzucanie polskich, tak wyraźnie na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka Andrzeja Andrusiewicza prezentuje się okazale i rodzi przed lekturą (zwłaszcza, że to dopiero tom pierwszy) potężne apetyty. Niestety, zbyt szeroko zakrojone plany Autora, próbującego w swych badaniach interdyscyplinarnych ogarnąć całość cywilizacji rosyjskiej, zaowocowały chaosem, a książka roi się od błędów technicznych i merytorycznych. Oto wybrane uwagi.
Kompromitującymi autora bzdurami są sformułowania: "głagolica (najstarszy język słowiański)" ze s. 67, i teza, że język staro-cerkiewno-słowiański w formie uproszczonej przekształcił się w język ruski (s. 160). Nie wiadomo, dlaczego na s. 115 Złota Orda staje się nagle "Siną Ordą". Bardzo swobodnie traktowane są daty przy nazwiskach ruskich książąt – raz oznaczają one okres panowania, raz życie (przy okazji – Andrzej Bogolubski urodził się ok. roku 1111, a nie w 1100). Niekonsekwencją razi pisownia imion: Aleksander Jarosławowicz ze s. 109 jest na s. 148 Aleksandrem Jarosławiczem, książę Izjasław ze s. 243 jest w indeksie Izasławem, Michaił Romanow ze s. 203 wszędzie indziej występuje jako Michał Romanow, a księcia Jerzego Igorjewicza (s. 106) już w następnym akapicie nazywa się Jurijem. Zapewne wskutek nieporozumienia Iwan II Iwanowicz (Piękny) nosi na s. 176 przydomek Krótki – wobec łagodności charakteru współcześni nazywali go "Krotkij", czyli Potulny, Cichy. Zdarzają się też ewidentne pomyłki co do osób – Symeon Iwanowicz Dumny ze s. 177 i Siemion, syn Iwana Kality ze s. 176 to w rzeczywistości ta sama postać, zwana w polskiej tradycji Siemionem Dumnym lub Symeonem Pysznym. Podobnie książę możajski ze s. 139 i książę smoleński ze s. 203 – osobne postaci według indeksu – to w obu przypadkach ten sam Fiodor Rościsławowicz (Czarny). Z kolei utożsamieniu w indeksie ulegli dwaj książęta twerscy – Michał ze s. 164 i Michał Aleksandrowicz ze s. 178. Brak otczestwa (Jarosławowicz) przy imieniu tego pierwszego skutkuje dość zabawnym lapsusem, według którego książę zamordowany w 1318 r. zawiera w r. 1375 umowę z Dymitrem Dońskim. Indeks w ogóle wydaje się jedną wielką pomyłką i źródłem niezliczonych wprost błędów: Jefimia Smolenska ze s. 461 wcale się w nim nie pojawia, przy Włodzimierzu Wielkim podanych jest kilka stron, odnoszących się do Włodzimierza Monomacha, przy Monomachu – jedna dotycząca Włodzimierza Wielkiego, a brakuje s. 75. Dwie strony przy Cyrylu-Konstantym, bracie Metodego wskazują w rzeczywistości dwóch późniejszych biskupów ruskich, a s. 375 przy carze Fiodorze I dotyczy cara Fiodora Aleksiejewicza, który dla jasności powinien być zresztą nazywany Fiodorem III.
Osobna kwestia to niekonsekwencja w zapisie tytułów dzieł literackich i dokumentów – Autor podaje bądź tylko tytuł polski, bądź tylko rosyjski, bądź też oba i to w różnej kolejności. Występują też różne wersje niektórych tytułów – "Słowo o pułku Igora" (s. 83) i "Słowo o wyprawie Igora" (s. 84), "Opowieść o tym, jak Batu-chan zburzył Riazań" (s. 106) i "Opowieść o zburzeniu Riazania" (s. 147), a informacje o danych utworach, a nawet ich częściowe omówienia, powtarzają się na przestrzeni kilkudziesięciu stron.
Poziom całości jest bardzo nierówny, styl Autora – pretensjonalny i mętny, nierzadko ociera się on o banał. Nie jest to książka o charakterze popularnym, bo jej niewyspecjalizowany czytelnik będzie się raczej czuć zagubiony wobec szkicowo potraktowanego przez autora tła historycznego, a historyk lub rusycysta zyskuje zaledwie punkt wyjścia do dalszych ustaleń i raczej nie dowie się niczego nowego. Gdyby rozdziały dzieliły się na mniejsze, odpowiednio zatytułowane jednostki lub gdyby zdecydowano się na analizę problemową, omawiającą całościowo dane zagadnienia, całość byłaby bardziej przejrzysta. A tak lektura nuży i kończy się na rozczarowaniu.

Książka Andrzeja Andrusiewicza prezentuje się okazale i rodzi przed lekturą (zwłaszcza, że to dopiero tom pierwszy) potężne apetyty. Niestety, zbyt szeroko zakrojone plany Autora, próbującego w swych badaniach interdyscyplinarnych ogarnąć całość cywilizacji rosyjskiej, zaowocowały chaosem, a książka roi się od błędów technicznych i merytorycznych. Oto wybrane uwagi....

więcej Pokaż mimo to