Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

“Dla Ciebie Nawet” to historia, która odwraca klasyczne spojrzenie na pracę polskich funkcjonariuszy. Lekturę tej książki musiałam sobie porządnie przemyśleć.

Autor, Krystian Stolarz, prezentuje środowisko policyjne w zupełnie nowym świetle, odcinając się od stereotypów znanych z kryminałów.

Nie jest to typowa opowieść o śledztwie prowadzonym krok po kroku. To raczej surowa, wulgarna, a czasem nawet brudna relacja, która ukazuje emocje, poświęcenie oraz nieustanny bój o osiągnięcie celu, niejednokrotnie za wszelką cenę. Książka stawia też pytania o moralność zarówno bohaterów, jak i czytelników, eksplorując walkę zarówno z systemem, jak i z samym sobą.

Mimo że debiut autora jest wyraźnie wyczuwalny, niektóre sytuacje wydają się opisane zbyt pobieżnie, a dialogi oraz akcja dominują nad bardziej rozbudowanymi opisami. Jednak mimo tych niedoskonałości, książka pozostawia czytelnika z niecierpliwością oczekującego na kontynuację.

Gratulacje dla autora za spełnienie marzenia i za udowodnienie, że marzenia są do spełnienia, a “Dla Ciebie Nawet” stanowi tego doskonały przykład.

“Dla Ciebie Nawet” to historia, która odwraca klasyczne spojrzenie na pracę polskich funkcjonariuszy. Lekturę tej książki musiałam sobie porządnie przemyśleć.

Autor, Krystian Stolarz, prezentuje środowisko policyjne w zupełnie nowym świetle, odcinając się od stereotypów znanych z kryminałów.

Nie jest to typowa opowieść o śledztwie prowadzonym krok po kroku. To raczej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zapewne nie raz słyszeliście, że tytuł sprawdzi się idealnie na jeden długi wieczór. W przypadku „Black Drop” podpisuje się pod tym stwierdzeniem obiema rękami. Doskonała odskocznia od innych książek, niezapadająca za długo w pamięci, ale za to świetna rozrywka, na ten jeden, jedyny raz. Nie jest to historia, do której będziecie wracać myślami, mimo to gwarantuję, że jeśli nie macie ogromnych oczekiwań, przyjemnie spędzicie czas.

Jest wiele elementów, które mnie w tej powieści usatysfakcjonowały. Lekkie pióro, bardzo mała ilość spicy scen, aura tajemniczości, czegoś na kształt lekkiej grozy i relacje między bohaterami. Wątek elitarnej uczelni i wampiry również plasują się bardzo wysoko.

Niestety jednak, ubolewam na tym, jak wiele wątków pozostało niedostatecznie wytłumaczonych czy niedokończonych. Bardziej zgłębiłabym się w ten świat, dała bohaterom więcej czasu i delikatnie spowolniłabym akcję.

Nie podzielam zdania, jakoby Black Drop miałoby być jedynie parodią Zmierzchu. Owszem, występuje kilka tożsamych wątków czy motywów, jednak wolę traktować ją jako osobną, autonomiczną historię.

Zapewne nie raz słyszeliście, że tytuł sprawdzi się idealnie na jeden długi wieczór. W przypadku „Black Drop” podpisuje się pod tym stwierdzeniem obiema rękami. Doskonała odskocznia od innych książek, niezapadająca za długo w pamięci, ale za to świetna rozrywka, na ten jeden, jedyny raz. Nie jest to historia, do której będziecie wracać myślami, mimo to gwarantuję, że jeśli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziś niecodziennie, bo o książce na którą czekałam z utęsknieniem, miałam ją za pewnik. Byłem przekonana, że okaże się kolejnym ulubionym romansem wszechczasów. Ale wtedy wszedł on, cały na biało i ostudził mój zapał kubłem zimnej wody.

Współpraca reklamowa @mediarodzina.wydawnictwo

Oj Nash, Nash. Przysięgam, że gdybym tylko mogła, weszłabym do książki i trzepnęła Cię w głowę. Jeśli dla wielu z Was Knox był mizoginem, to nie wiem jak określić tego „lepszego brata”.

Już dawno nie trafiłam na tak irytująco, frustrującego bohatera. Nie raz zdarzyło mi się nie polubić postaci, mimo to książka okazywała się być całkiem dobra. Ale nigdy nie był to romans. Tutaj, nie wyobrażam sobie, by nie obdarzyć sympatią głównych bohaterów i z przyjemnością czytać o ich skomplikowanej relacji.

Jestem raczej w mniejszości, bo dla wielu z Was, to Angelina okazywała się być tą nieznośną postacią. Dla mnie po prostu wykonywała swoją pracę. Przyjechała w konkretnym celu, miała do wykonanie zadanie i za nic w świecie nie rozumiem, dlaczego musiała się wszystkim wokół z tego spowiadać. Jej nietypowa przeszłość dobrze oddawała, niezrozumiałe dla większości, zachowania.

Idea małego miasteczka, hermetycznej społeczności, która w pierwszym tomie była urocza, tutaj sprawiała wrażenie przytłaczającej i duszącej. Ciągłe wtrącanie się, grzebanie w przeszłości nowoprzybyłej, stało się to okropnie denerwujące. Podobnie jak ta braterska przyjaźń. Dla mnie za dużo wchodzenia na głowę i nieszanowania cudzej prywatności.

To, co jednak bardzo przypadło mi do gustu, to kontynuacja wątku z tomu pierwszego. Doskonałe spoiwo, które ciągnęło ten cyrk (romans Nasha i Liny), aż do samego końca. Dobrze poprowadzony wątek kryminalny to dla mnie zawsze doskonały pomysł. Tutaj wszystko zagrało, a nawet mnie zaskoczyło. Jestem ciekawa jak powiązany zostanie, ostatni już, tom. Bo liczę na wiele nawiązań.

Dziś niecodziennie, bo o książce na którą czekałam z utęsknieniem, miałam ją za pewnik. Byłem przekonana, że okaże się kolejnym ulubionym romansem wszechczasów. Ale wtedy wszedł on, cały na biało i ostudził mój zapał kubłem zimnej wody.

Współpraca reklamowa @mediarodzina.wydawnictwo

Oj Nash, Nash. Przysięgam, że gdybym tylko mogła, weszłabym do książki i trzepnęła Cię w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przepadłam dla tej książki. Boli mnie serce za każdym razem, kiedy tylko pomyślę o „Już nie ma tamtej mnie”. Nie jest idealna, nie musi taka być. Jest za to trudna i bardzo ważna.

Trochę uświadamia nam, jak ważne jest by mieć oczy szeroko otwarte, szczególnie gdy chodzi o najbliższych. By poświęcić chwilę na rozmowę, być bardziej uważnym. Często tak wiele nie zauważamy, czasami nie chcemy tego widzieć.

Dawno nie czytałam książki, która odcisnęłaby na mnie takie piętno. Która z każdym kolejnym zdaniem wzbudzała złość i ból. Frustrację, smutek, uczucie niepokoju.

Chciałabym napisać, że nie spodziewałam się jak bardzo mną wstrząśnie. Jednak dokładnie wiedziałam, że właśnie tak będzie.

„Już nie ma tamtej mnie” to książka trudna, nie dla każdego, jednak niesamowicie warta przeczytania. Nie gwarantuję Wam, że zrozumiecie postępowanie głównej bohaterki. Sama nie próbowałam tego robić. Ba, uważam, że nie mam do tego prawa.

To, co jej się przydarzyło na zawsze odciska piętno, a ja mogę sobie to tylko wyobrazić. Jednakże wiem, że tym trudniejsze staje się codzienne funkcjonowanie, im mniej wsparcia otrzymujemy od najbliższych. Kogoś tak uważnego, że od razu zauważyłby co się stało.

Zakończenie daje nadzieję, ośmielę się nawet powiedzieć, że satysfakcjonuje.

Sięgnijcie po nią, jeśli tylko jesteście gotowi. To nie jest książka dla każdego.

Przepadłam dla tej książki. Boli mnie serce za każdym razem, kiedy tylko pomyślę o „Już nie ma tamtej mnie”. Nie jest idealna, nie musi taka być. Jest za to trudna i bardzo ważna.

Trochę uświadamia nam, jak ważne jest by mieć oczy szeroko otwarte, szczególnie gdy chodzi o najbliższych. By poświęcić chwilę na rozmowę, być bardziej uważnym. Często tak wiele nie zauważamy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Odnieśliście kiedyś wrażenie, że czekaliście na kogoś całe życie?

Tak właśnie było w tym przypadku. Bohaterów „Kierunek miłość” łączy dziesięcioletnia przyjaźń, której tradycją jest coroczny, wspólny powrót samolotem do domu, na święta.
Być może i tym razem, podróż przeszłaby bez echa, gdyby nie śnieżyca, która wszystko skomplikowała. A prawdę mówiąc - rozwiązała.

To nie tylko, choć w głównej mierze, urocza opowieść, o powolnym dostrzeganiu, tego że bohaterów, oprócz wieloletniej przyjaźni, łączy coś więcej. O pięknej magii świąt, nawet jeśli na pierwszy rzut oka jej nie dostrzegamy. To też, w pewnym stopniu, co jest bardzo bliskie mojemu sercu, opowieść o rodzinie. To powieść drogi, nie tylko dlatego, że bohaterów czeka niemała przeprawa przez ocean. A dlatego, że wraz z końcem tej podróży wiele się zmieni. To historia o odnajdowaniu swojego miejsca.

Uwielbiam tę historię za świetny humor i za relację, jaka łączyła bohaterów.
Podobało mi się jak autorka wplotła do tej książki retrospekcję. Jak wiecie, nie przepadam za tym zabiegiem, jednak tutaj , te poszczególne, szybkie wstawki z przeszłości, zupełnie mi nie przeszkadzały. Przede wszystkim dlatego, że to wydarzenia „tu i teraz”, odgrywały największą i najważniejszą rolę.

W książce, w której tematyka opiera się w głównej mierze na nadchodzącym Bożym Narodzeniu, przyjemnie było dostrzegać jak różne mogą być przyzwyczajenia i odmienne relacje. Jak wiele dla kogoś mogą znaczyć święta z rodziną.

Na ogromny plus zasługują też bohaterowie drugiego planu. Przede wszystkim Zoe, która powaliła mnie na łopatki! Uwielbiam tę postać i z przyjemnością przeczytałabym o niej zdecydowanie więcej.

Odnieśliście kiedyś wrażenie, że czekaliście na kogoś całe życie?

Tak właśnie było w tym przypadku. Bohaterów „Kierunek miłość” łączy dziesięcioletnia przyjaźń, której tradycją jest coroczny, wspólny powrót samolotem do domu, na święta.
Być może i tym razem, podróż przeszłaby bez echa, gdyby nie śnieżyca, która wszystko skomplikowała. A prawdę mówiąc - rozwiązała.

To nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moje uwielbienie do tej historii może wynikać z dwóch aspektów.

• Pierwszy. Naprawdę bardzo dawno temu, sięgnęłam po coś, co byłoby tak bardzo fantastyką, a nie jedynie romansem. Być może właśnie dlatego tak zachwyciłam się tym powiewem świeżości.

• Drugi. To po prostu naprawdę jedna z najbardziej angażujących, rozbudowanych i arcyciekawych historii, jaką miałam okazję przeczytać.

Skłaniam się ku drugiej opcji, jednak wiem, że również ta pierwsza, miała swój ogromny wkład.

Z początku było ciężko. Przyznaję, że zrozumienie zasad, magii czy nawet słów i rodów rodzin wywodzących się z miasteczka Weeping Hollow przyprawiało mnie o ból głowy. Co chwilę wracałam do słowniczka, przez co nie mogłabym być bardziej wdzięczna za jego istnienie.

Przez ostatnie kilka dni żyłam tylko miasteczkiem i nie chciałabym być nigdzie indziej.

To trudy wynagradzała ciekawa historia i ten genialny motyw zakazanej miłości. Te napięcie między bohaterami można było kroić nożem. A każde ich spotkanie wywoływało we mnie kolejną falę ekscytacji.

Zakochiwałam się z Julianie i jego mrocznej aurze. W tajemnicy, która otaczała go, gdy tylko pojawiał się na horyzoncie. W klątwie, której przełamanie wydawało się nierealne, i w tej zagadce, której rozwiązanie przynosiło mi ogromną satysfakcję.

Przebieram nóżkami, w oczekiwaniu na drugi tom. Kto wie, może właśnie dzięki tej książce odkryję w sobie, długo uśpioną, miłość do fantastyki.

Moje uwielbienie do tej historii może wynikać z dwóch aspektów.

• Pierwszy. Naprawdę bardzo dawno temu, sięgnęłam po coś, co byłoby tak bardzo fantastyką, a nie jedynie romansem. Być może właśnie dlatego tak zachwyciłam się tym powiewem świeżości.

• Drugi. To po prostu naprawdę jedna z najbardziej angażujących, rozbudowanych i arcyciekawych historii, jaką miałam okazję...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ali Hazelwood napisała "pokochałam tę książkę" i ja a w zupełności się z nią zgadzam 🥹

Dobrą książkę poznaję po tym ile, i jakie, emocje we mnie wywołuje. Im ich więcej - tym lepiej. Im są silniejsze - tym mocniej i na dłużej książka zostaje w moim sercu.

Po "Poważnym i nieromantycznej" nie spodziewałam się, że odkryję książkę, która zostanie we mnie na zawsze. Wiele zachwytów, dobrych słów, które kazały mi podejść do niej z dystansem. Na chłodno ocenić, czy rzeczywiście jest taka dobra. A może po prostu to znów, kolejny z rzędu, romans, który kocham, ale o którym często po czasie zapominam.

Z czystym sercem zapewniam Was, że cokolwiek dobrego o niej usłyszycie - to będzie prawda. Wiem, że nie zapomnę tych łez, które wylałam. Tego, jak leżałam pod kocem zapłakana. Tych łez, które mieszały się ze śmiechem, smutkiem i żalem. Obawą i nadzieją.

To jedna z takich historii, o której marzysz by nigdy się nie skończyła, jednocześnie pragnąc poznać zakończenie. Chciałabym by trwała i trwała. A to piękne uczucie, które połączyło tę dwójkę trwało bez końca.

Uczucie, nie tylko oparte na wzajemnym przyciąganiu, ale oparte przede wszystkim na przyjaźni, szacunku i wzajemnym zrozumieniu. Podwaliną tej miłości nie było tylko fizyczne przyciąganie. Kocham tę historię za rozmowę. Za odkrywanie siebie, za przepracowywanie emocji.

To tak piękna książka, że mogłabym opowiadać o niej bez końca, a jednocześnie brakuje mi odpowiednich słów, by pokazać Wam jak wiele dla mnie znaczy.

Ale myślę, że samo to, jak dumnie stoi na półce obok "Dzikiej drogi" i "Gdzie śpiewają raki" mówi samo za siebie.

Ali Hazelwood napisała "pokochałam tę książkę" i ja a w zupełności się z nią zgadzam 🥹

Dobrą książkę poznaję po tym ile, i jakie, emocje we mnie wywołuje. Im ich więcej - tym lepiej. Im są silniejsze - tym mocniej i na dłużej książka zostaje w moim sercu.

Po "Poważnym i nieromantycznej" nie spodziewałam się, że odkryję książkę, która zostanie we mnie na zawsze. Wiele...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy można wyobrazić sobie lepszą książkę na nadchodzące Halloween, niż tę, w której główną rolę odgrywa magia? A co, jeśli na dodatek jest to soczysty romans z dreszczykiem w tle? 👻

Nie wiem jak Wy, ale ja mogłabym teraz czytać wyłącznie takie historie 🧹
"Es Hex" to połączenie romansu i fantastyki. Czarownice, magowie i duchy. Małe miasteczko, jesień i zagadka do rozwiązania. Doskonały humor, świetne dialogi podszyte ironią z soczystą ripostą. Gadający kot, którego miałam nadzieję, że będzie odrobinę więcej. Nie obraziłabym się, gdyby miał zdecydowanie większe pole do popisu.

To wszystko, a nawet więcej, charakteryzuje najnowszą książkę Erin Sterling.

Dobrze się bawiłam. Nie doskonale, nie genialnie ale naprawdę dobrze. Bo jeśli cokolwiek miało mnie wprowadzić w klimat nachodzącego Halloween, to ten tytuł sprawdził się doskonale. Od jakiegoś czasu nie czytam fantastyki, nie dlatego że jej nie lubię, ale w pewnym momencie poczułam przesyt. Dobrze było wrócić do namiastki tego gatunku.

Nie jest to książka pozbawiona wad, chociaż myślę, że słowo WADA jest tutaj użyte przez mnie nad wyrost. Elementy, które mnie zawiodły, wiele z Was odbierze zupełnie inaczej.

To na co ja liczyłam, to na większy dreszczyk emocji i zdecydowanie większą chemię. Oczekiwałam, że czytanie tej książki wieczorem będzie złym pomysłem, jednak zupełnie niepotrzebnie. Nie jest strasznie, a jedynie niepokojąco. Zabrakło mi również pogłębienia wątku ojca Rhysa. Oczekiwałam czegoś więcej poza kilkukrotnym wspomnieniem jego specyficznego charakteru i jedną małą (naprawdę małą) wizytą.

Na szczęście klimat małego miasteczka, cała otoczka, czy przede wszystkim główny wątek klątwy, sprawiły mi ogromną satysfakcję. Doskonale równoważąc niedociągnięcia.

A wspomniana klątwa? Cóż mogę powiedzieć oprócz "nigdy nie mieszaj wódki z czarami"?

Czy można wyobrazić sobie lepszą książkę na nadchodzące Halloween, niż tę, w której główną rolę odgrywa magia? A co, jeśli na dodatek jest to soczysty romans z dreszczykiem w tle? 👻

Nie wiem jak Wy, ale ja mogłabym teraz czytać wyłącznie takie historie 🧹
"Es Hex" to połączenie romansu i fantastyki. Czarownice, magowie i duchy. Małe miasteczko, jesień i zagadka do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Napisanie recenzji "Mężczyzny, którego nigdy nie spotkałam" przysporzyło mi sporą trudność. Tak bardzo chciałabym Wam o niej opowiedzieć, ale równocześnie niewiele mogę zdradzić. Prócz emocji, które towarzyszyły mi podczas lektury.

Z początku, jak pewnie zrobi wielu z Was, po samym opisie, a nawet okładce, zaszufladkowałam tę historię jako romans. Nic mniej, nic więcej. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy odkryłam jakie drugie dno, oraz jaką tajemnicę w sobie skrywa. Oraz to, jakie treści sobą przekazuje.

"Mężczyzna, którego nigdy nie spotkałam" to złożona i zaskakująca powieść. Jej początek okazał się szalenie ekscytujący, kibicowałam bohaterom, z zapałem śledziłam ich wspólną (chociaż kilometrowo odległą) drogę. To, jak zaskakująco bliscy się sobie stali, jak wiele ich połączyło.

A później nadeszło coś, co przypomina przysłowiowy cios w plecy. Zaskakujące, bolesne doświadczenie, które powoduje, że ta opowieść jest inna niż wszystkie dotychczasowe. Która wyróżnia ją w tłumie i sprawia, że daleko jej do stereotypowego romansu. Dla tej części warto dać jej szansę i przeczytać tę książkę.
Chociaż marzę o tym, by autorka dopisała coś więcej do zakończenia, by okazało się bardziej rozbudowane, bo ta historia naprawdę zasłużyła na te kilkadziesiąt dodatkowych stron.

Mimo to obiecuję Wam, że naprawdę warto 🤍

Napisanie recenzji "Mężczyzny, którego nigdy nie spotkałam" przysporzyło mi sporą trudność. Tak bardzo chciałabym Wam o niej opowiedzieć, ale równocześnie niewiele mogę zdradzić. Prócz emocji, które towarzyszyły mi podczas lektury.

Z początku, jak pewnie zrobi wielu z Was, po samym opisie, a nawet okładce, zaszufladkowałam tę historię jako romans. Nic mniej, nic więcej....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem jak Wy, ale ja lubię gdy młodzieżówka, książka często niesprawiedliwie nazywana literaturą niższą, ma do przekazania ważny temat. A już tym bardziej, gdy robi to dobrze!

Owszem, od razu zaznaczę, nie ma niczego złego w momencie, gdy literatura przeznaczona dla nastolatków, jest po prostu odskocznią od rzeczywistości. Opowiadającą o pierwszych miłościach, studiach czy szkole średniej, skupiająca się na zupełnie innych problemach, niż te społeczno-kulturowe. Jednak ogromnie się cieszę, gdy ten gatunek również stara się przekazywać ważne treści. Uświadamiać czy kształtować światopogląd.

"Whistleblower" to nie jest historia o zakazanym uczuciu między młodą studentką - dziennikarką, a gwiazdą uczelnianej drużyny futbolowej. Bo chociaż ten temat odgrywa dużą rolę to i tak, mimo wszystko schodzi na dalszy plan.

Kate Marchant nadała tej historii innego wydźwięku. Stworzyła opowieść o dążeniu do prawdy, której inni tak bardzo się boją. W świecie, nawet tym uczelnianym, gdzie rządzą pieniądze, koneksje i status społeczny, łatwo odwracać wzrok i wypierać ze świadomości niewygodną rzeczywistość.
To mądra książka, która pokazuje jak trudna i często jednostronna jest walka z nadużyciem $eksualnm, szowinizmem, uprzywilejowaniem i zastraszaniem.

Równocześnie wskazuje jak ważne jest to, by mimo oporu ją podejmować. Postawa Lauren, jej odwaga i determinacja naprawdę dodają skrzydeł.

"Whistleblower" polubiłam jednak nie tylko za ważny wątek. Przede wszystkim urzekło mnie lekkie pióro autorki, które w połączeniu z trydhym tematem nie sprawia czytelnikowi dyskomfortu. Wątek romantyczny, chociaż na uboczu jest naprawdę dobrze napisany. Chciałabym przeczytać o nim zdecydowanie więcej. Zaintrygowana zakończeniem przewracałam kartę za kartką, nawet nie wiedząc kiedy dotarłam do zakończenia.

To historia o prawdzie, która musi wybrzmieć.

Nie wiem jak Wy, ale ja lubię gdy młodzieżówka, książka często niesprawiedliwie nazywana literaturą niższą, ma do przekazania ważny temat. A już tym bardziej, gdy robi to dobrze!

Owszem, od razu zaznaczę, nie ma niczego złego w momencie, gdy literatura przeznaczona dla nastolatków, jest po prostu odskocznią od rzeczywistości. Opowiadającą o pierwszych miłościach, studiach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Zjazd rodzinny" to przepis na gotowy scenariusz filmu, który mam szczerą nadzieję, naprawdę kiedyś powstanie. Szkoda nie wykorzystać tak świetnego potencjału.

Mnogość postaci, wielowątkowość i jeden wspólny motyw przewodni. Historia, od której nie sposób się oderwać ani na moment, a krótkie, przeplatane rozdziały stworzyły wyjątkową atmosferę. Bohaterowie, których się kocha i nienawidzi jednocześnie. A przez całą lekturę czułam nieodpartą chęć albo przytulenia każdego z nich, albo przemówienia im do rozumu.

Ta książka daje poczucie, że czytacie coś angażującego, coś co mogłoby wydarzyć się w realnym świecie, przez co bohaterowie momentalnie stają bliscy sercu. Ich problemy, bolączki, wzloty i upadki. Ich kłótnie, próby dojścia do porozumienia, które niejednokrotnie kończyły się fiaskiem. Albo złamaną ręką.

Lekka powieść obyczajowa z elementami romansu, który idealnie się tutaj dopasował. Ale to też opowieść o życiu przeszłością i wyobrażeniu o niej. O tym jak trudno jest spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać się do błędów. Historia o pogodzeniu się z tym, że to co było, już nie wróci, ale to co nadchodzi jest równie obiecujące.

Cudowna opowieść o sile rodziny. O więziach, które trudno przerwać.

"Zjazd rodzinny" to przepis na gotowy scenariusz filmu, który mam szczerą nadzieję, naprawdę kiedyś powstanie. Szkoda nie wykorzystać tak świetnego potencjału.

Mnogość postaci, wielowątkowość i jeden wspólny motyw przewodni. Historia, od której nie sposób się oderwać ani na moment, a krótkie, przeplatane rozdziały stworzyły wyjątkową atmosferę. Bohaterowie, których się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Proszę Pani, Pani Levine, dlaczego Pani to zrobiła. Dlaczego w tak świetnej książce, pełnej doskonałego humoru, pojawiło się tak okrutne zakończenie.

Bo wierzcie mi, drugiego tak absurdalnego zakończenia nie przeczytacie. Chociaż, przyznaję, jeśli spojrzę na nie z szerszej perspektywy, przez ogromne, naprawdę potężne sito, mogę uznać je za celowy zabieg. Taki, który wpasuje się w ogólną koncepcję książki. Ja jednak trochę się rozczarowałam.

Ale pomijając powyższe i przyjmując, że to, co wydarzyło się na ostatnich stronach, w ogóle nie miało miejsca, bo w moim wyobrażeniu wszystko kończy się inaczej, "Mój współlokator jest wampirem" będzie idealną książka na teraz.

Na raz, na wieczór. Taki z herbatą, świeczką i kocykiem. Dlatego, jeśli szukacie czegoś jesiennego, w klimacie #spooky, ale z elementami humoru i romansu, no i oczywiście z wątkiem paranormalnym, myślę że książka Jenny Levine przypadnie Wam do gustu.

Ja bawiłam się świetnie, śmiałam się w głos z głównego bohatera, który na koncie ma kilkaset lat i delikatnie mówiąc, trudności z dopasowaniem się. Konstrukcja tej postaci to największy atut książki. Wszystko doskonale do siebie pasuje. To, jak się ubierał, jak formułował zdania i myśli. Genialne.

Ale to nie jedyne, co zapadło mi w pamięci. Kocham wszystkie wiadomości, liściki, smsy, które Frederick i Cassie między sobą wymieniali. Listy, wpisy do pamiętnika, wycinki z gazet. To wszystko bez wątpienia umila lekturę.

"Mój współlokator jest wampirem" to lekka, przyjemna i klimatyczna lektura. Niepozbawiona wad, ale jeśli chcecie umilić sobie wieczór - sprawdzi się idealnie 🧛🏻

Proszę Pani, Pani Levine, dlaczego Pani to zrobiła. Dlaczego w tak świetnej książce, pełnej doskonałego humoru, pojawiło się tak okrutne zakończenie.

Bo wierzcie mi, drugiego tak absurdalnego zakończenia nie przeczytacie. Chociaż, przyznaję, jeśli spojrzę na nie z szerszej perspektywy, przez ogromne, naprawdę potężne sito, mogę uznać je za celowy zabieg. Taki, który...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Nienawidzę, że cię kocham" to zbiór bardzo krótkich nowelek, które traktują o trójce najlepszych przyjaciółek. Jak to w książkach Ali Hazelwood bywa, każda z nich należy do grona naukowego. Świata na ogół opanowanego przez mężczyzn. Dlatego niejednokrotnie w swojej zawodowej karierze muszą zmagać się z niedocenieniem i męską dominacją.

Nie ma chyba drugiej takiej autorki na świecie, która pisałaby ciągle takie same historie od nowa, a ja i tak zakochiwałabym się w nich za każdym razem.

Ali Hazelwood to mistrzyni kalki. Niezależnie od tego, z której strony spojrzę na twórczość autorki, czy z daleka, czy z bliska - one wszystkie są takie same. Jej męscy bohaterowie są niemalże jeden do jeden tacy sami, silni, męscy, onieśmielający i (tak, to bardzo ważne) duzi. A bohaterki? Różnią się chyba jedynie kolorem włosów. Są inteligentne ale jednocześnie trochę zagubione i zakręcone.

Fabuła i tym razem opiera się na niezrozumieniu, niedopowiedzeniach i najniezręczniejszych scenach 🌶️ jakie kiedykolwiek, gdziekolwiek przeczytacie.

Zdaje sobie sprawę z tego, że wszystko co właśnie napisałam nie brzmi dobrze. Jednak jest coś w piórze autorki, w tej prostocie i napięciu jakie buduje, że nie mogę się od tych historii oderwać. Są lekkie, odprężające i wciągające. Ta aura niezręczności jaką roztaczają jest po prostu uzależniająca. Zarówno każda jej książka, jak i te nowelki, są jak wciągający serial, do którego wracam kiedy mam zły dzień. Nie wiem czy kiedykolwiek powiem sobie dość.

Trudno mi wybrać ulubioną historię, jednak myślę, że "Pod jednym dachem" darzę największym sentymentem. Przeczytałam ją jako pierwszą, kilka miesięcy temu, i nadal lubię ją sobie powtarzać.

Jednocześnie nie wyobrażam sobie by te trzy nowelki miałyby być dłuższe - są idealne, takie wiecie, w sam raz 🫶🏻

"Nienawidzę, że cię kocham" to zbiór bardzo krótkich nowelek, które traktują o trójce najlepszych przyjaciółek. Jak to w książkach Ali Hazelwood bywa, każda z nich należy do grona naukowego. Świata na ogół opanowanego przez mężczyzn. Dlatego niejednokrotnie w swojej zawodowej karierze muszą zmagać się z niedocenieniem i męską dominacją.

Nie ma chyba drugiej takiej autorki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Warunki umowy" startują z wysokiego c.

Niemal od pierwszej strony autorka rzuca nas na głęboką wodę, kiedy to Iris proponuje, że to ona "zastąpi" narzeczoną Declana. Od tego momentu zaczyna się też świetna zabawa. Pełna humoru, wzajemnych docinek i powoli rozwijającego się uczucia.

Uwielbiam to jak wykreowane są kobiece postaci w serii "Miliarderzy z krainy marzeń". Iris nie mogłaby bardziej różna od Zahry, jednak tylko one potrafią tak doskonale poskromić gburowatość braci Kane.

Mam też ostatnio szczęście do motywu "he fall first". Jest coś satysfakcjonującego w tym, jak to bohater uświadamia sobie swoje uczucia jako pierwszy. Gdy walczy nie tylko o zaufanie drugiej osoby, ale i realnie wpływa na jej poczucie własnej wartości.

Podobnie jak w przypadku "Drobnym drukiem" potyczki słowne, które przypominały odbijanie piłeczki pingpongowej powodowały u mnie wybuchy śmiechu. A nie ma nic lepszego niż lektura, która nie tylko wywołuje szybsze bicie serca, ale również sprawia radość.

Uwielbiam relację, która nawiązała się między Iris a Declanem, ale jeszcze mocniej zakochałam się w przyjaźni Iris i Cala. Dlatego tym bardziej nie mogę się już doczekać trzeciej, ostatniej części tej fascynującej historii o braciach Kane.

"Warunki umowy" startują z wysokiego c.

Niemal od pierwszej strony autorka rzuca nas na głęboką wodę, kiedy to Iris proponuje, że to ona "zastąpi" narzeczoną Declana. Od tego momentu zaczyna się też świetna zabawa. Pełna humoru, wzajemnych docinek i powoli rozwijającego się uczucia.

Uwielbiam to jak wykreowane są kobiece postaci w serii "Miliarderzy z krainy marzeń". Iris...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To moja pierwsza styczność z twórczością autorki, ale z pewnością nie ostatnia ❤️

Zupełnie nie spodziewałam się tego, że pod tak niepozorną okładką i powiedzmy sobie szczerze, dość tendencyjnym tytułem, kryje się tak cudowna, angażująca i romantyczna historia.

Złożone relacje, realne problemy i bolączki bohaterów, to z pewnością atut tej historii.

Jednak największy z nich to więź między Knoxem i Bellą. Ta para na długo pozostanie w moim sercu. A już na pewno pozostanie w nim Knox, za sprawą swojego zaangażowania, nieustępliwości i serca na dłoni. To jeden z niewielu bohaterów, który nie miał obaw w wyrażaniu swoich uczuć i nazywaniu ich wprost. Jego niezłomność w walce o serce Belli była tak urocza i zabawna, że na moich ustach cały czas gościł uśmiech.
Za to Bella ujęła mnie uporem, ciężką pracą i walką o siebie. Jej trudna przeszłość nadszarpnęła jej zaufanie i sposób patrzenia na życie, dlatego obserwowanie jak z każdym kolejnym momentem jej mury topniały przyniosło mi dziką satysfakcję.

Vi Keeland stworzyła parę realną, w której istnienie i uczucie nie sposób wątpić.

Cenię tę książkę jednak nie tylko za wspaniały wątek romantyczny i głęboką relację bohaterów. Zakochałam się w humorze i tym jak wielokrotnie powodowała u mnie wybuch śmiechu. A całość dopiął ten malutki, niepozorny, ale jednak szalenie istotny wątek kryminalny. Rzucił światło na całą historię, nie przyćmił jej ani nie wyolbrzymił.

Lektura "Rozkosznej gry" to idealny romans jaki mogłabym sobie wymarzyć w te jesienne, długie wieczory.

To moja pierwsza styczność z twórczością autorki, ale z pewnością nie ostatnia ❤️

Zupełnie nie spodziewałam się tego, że pod tak niepozorną okładką i powiedzmy sobie szczerze, dość tendencyjnym tytułem, kryje się tak cudowna, angażująca i romantyczna historia.

Złożone relacje, realne problemy i bolączki bohaterów, to z pewnością atut tej historii.

Jednak największy z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zdarzają się Wam książki przeczytane za wcześnie lub za późno? Takie na które jeszcze jesteśmy za młodzi, a może już odrobinę zbyt dojrzali, by dobrze je zrozumieć? By idealnie oddały emocje? 📖

Bo ja, by zrozumieć "Przez moje okno" musiałam cofnąć się w czasie. Znów być osiemnastoletnią sobą, dla której, w książce, wątek szarej myszki i bad boya, był numerem jeden. Niezastąpionym elementem, w każdym czytanym przeze mnie romansie.

Dziś wiem, że gdybym wtedy sięgnęła po tę książkę, byłabym niezaprzeczalnie zachwycona. Namacalne napięcie i iskrzenie między bohaterami, ich słowne potyczki, wzajemne przyciąganie i odpychanie, sporą dawka toksycznych zachowań, to coś, co mnie przyciągało. Zarwałabym dla niej noc i niczego nie żałowała.

Wzdychałabym do opisów greckiego Bożka Aresa, rozpływała się początkową nieśmiałością Rachel i marzyła o jej przyjaźni z Domi. Śmiałabym się, wzruszała, a na mojej twarzy pojawiałyby się wypieki.

Tak, osiemnastoletnia Natalia byłaby niezaprzeczalnie zakochana w tej historii.

Dziś, z perspektywy prawie trzydziestoletniej siebie, na świeżo po lekturze, czuję się przytłoczona ilością dramatów jakie rozgrywają się między bohaterami, wzajemnego przyciągania i odpychania, ilością alkoholu, który leje się strumieniami i ilością imprez, które huczą i niosą się głośnym echem klubowej muzyki. Doceniam szybkość akcji, niezaprzeczalną chemię i namiętność, którą emanuje ta dwójka.

Początkowo przerażona ilością stron, dziś przyznaję rację wielu poprzednim recenzjom - ta książka naprawdę czyta się sama! 🫶🏻

Czy to za sprawą ogromnej ilości dialogów, skąpych opisów, ale i ciągłej akcji. Fabuła choć opiera się na bardzo namiętnej części relacji Aresa i Rachel, jest przez to bardzo dynamiczna. A szybkie książki, to coś co naprawdę lubię!

I choć to nie te miejsce, nie ten czas, to wiem, że polecę tę książkę każdemu, w kim zostało sporo tej nastoletniej iskry ❤️

Zdarzają się Wam książki przeczytane za wcześnie lub za późno? Takie na które jeszcze jesteśmy za młodzi, a może już odrobinę zbyt dojrzali, by dobrze je zrozumieć? By idealnie oddały emocje? 📖

Bo ja, by zrozumieć "Przez moje okno" musiałam cofnąć się w czasie. Znów być osiemnastoletnią sobą, dla której, w książce, wątek szarej myszki i bad boya, był numerem jeden....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zdarzają się w moim życiu takie książki, które zwalaj z nóg. Przenikają wgłąb, uwalniając nieznane dotąd emocje. Wywołujące lawinę łez.

Jeśli mogłabym polecić Wam tylko jedną książkę, którą chciałabym żebyście przeczytali w tym roku - byłaby to najnowsza powieść Niny LaCour.
W zeszłym roku wytypowałam "Wrony", dziś jest to "Tak jest okej".

Wierzcie mi, dawno aż tak bardzo nie spłakałam się podczas czytania książki. A musicie wiedzieć, że mało która lektura tak naprawdę doprowadza mnie do płaczu. Mimo początkowej dezorientacji i niezrozumienia tego, co dokładnie przekazać chce autorka, z każdą stroną, wciągała mnie co raz głębiej.
Chociaż to moje pierwsze spotkanie ztwórczością autorki, jestem pod ogromnym wrażeniem jak doskonale opisuje ludzkie uczucia. Jak manipuluje słowem i emocjami, tworząc nieporównywalny do niczego innego klimat. Ciążącej tajemnicy, braku odpowiedzi i przygniatającego smutku.

Ale to nie tylko historia o samotności i poczuciu zagubienia, czy przygniatającej tęsknicie, która prowadzi do obłędu. To opowieść o potężnej sile miłości do drugiego człowieka, o poszukiwaniu swojej historii, swojego ja.
I chociaż "Tak jest okej" wydana jest nakładem młodzieżowego wydawnictwa, myślę, że daleko jej do młodzieżówki. Jestem skora stwierdzić, że zdecydowanie bliżej jej do literatury pięknej.

"Tak jest okej" Niny LaCour to przejmująca opowieść o samotności, ciszy i bólu, która raz po raz łamaie serce.
Gęsta, spowita tajemnicą i smutna.
Ale przede wszystkim, co najważniejsze - piękna.

Zdarzają się w moim życiu takie książki, które zwalaj z nóg. Przenikają wgłąb, uwalniając nieznane dotąd emocje. Wywołujące lawinę łez.

Jeśli mogłabym polecić Wam tylko jedną książkę, którą chciałabym żebyście przeczytali w tym roku - byłaby to najnowsza powieść Niny LaCour.
W zeszłym roku wytypowałam "Wrony", dziś jest to "Tak jest okej".

Wierzcie mi, dawno aż tak bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O K-popie wiem niewiele. Chociaż podejrzewam, że jest to raczej niedopowiedzenie roku. O K-popie nie wiem NIC.
Dlatego też z ogromną ciekawością sięgnęłam po "My Summer in Seoul" Rachel Van Dyken. Autorkę kojarzę z jej poprzednich książek o gwiazdach rocka. Dlatego ufam, że doświadczenie pozwoliło jej w pewnym stopniu rzetelnie oddać realia gwiazd muzyki.

Z samą historią mam niestety problem. Z jednej strony byłam zachwycona tym jak szybko pochłaniałam kolejne strony. Podobnie jak wielokrotnie wplecionymi w fabułę odniesieniami kulturowymi. Ten temat z pewnością chcę dalej zagłębiać. Korea i jej zwyczaje, a również sam fenomen idoli i K-popu sprawiają wrażenie czegoś niezrozumiałego, ale jednocześnie fascynującego.

Z drugiej strony jednak, w miarę rozwoju akcji czułam spadek jakości. Nie wiem czy pamiętacie (ja pamiętam, bo jestem już prawie dinozaurem) opowiadania, na platformach typu blogspot, o boysbandach. "My Summer in Seoul" utrzymana jest w podobnym klimacie. Autorka mocno stawiała na to, by oddać "rodzinną" atmosferę członków zespołu, to jak razem mieszkają i trenują, rozumieją się bez słów, jednak po pewnym czasie stawało się to nużące.

Konstrukcja bohaterów to również pięta ahillesowa tej historii. Przykro mi to mówić, ale swoją naiwnością, główna bohaterka, Grace, sięgała wyżyn. I chociaż z początku było mi jej żal, przeżywałam to jak niejednokrotnie niesprawiedliwie, upokarzająco i okrutnie zostawała potraktowana, tak przez jej nieumiejętność uczenia się na błędach, czy logicznego myślenia, moja sympatia do niej z każdą stroną spadała.

Nie uwierzyłam również w uczucie jakie wywiązało się jakby znikąd.
Żałuję, że wciągająca, angażująca historia nie wystarczyła by ją dostatecznie polubić.

O K-popie wiem niewiele. Chociaż podejrzewam, że jest to raczej niedopowiedzenie roku. O K-popie nie wiem NIC.
Dlatego też z ogromną ciekawością sięgnęłam po "My Summer in Seoul" Rachel Van Dyken. Autorkę kojarzę z jej poprzednich książek o gwiazdach rocka. Dlatego ufam, że doświadczenie pozwoliło jej w pewnym stopniu rzetelnie oddać realia gwiazd muzyki.

Z samą historią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Opowiem Wam o książce, która otula jak miękki kocyk w chłodny, jesienny wieczór.

Jesteście gotowi?

Usiądźcie wygodnie, przygotujcie sobie dyniowe latte i zaczynamy 🫶🏻


Sięgając po kolejną książkę Lynn Painter nie spodziewałam się takiej dawki emocji i słodyczy. "Pan zły numer" może i nie był rozczarowaniem samym w sobie, ale pozostawił po sobie niesmak obiecanej komedii, która rozbawi do łez. Za to przypadkowo Amy ma wszystko, świetny humor, taki, który mnie powala na łopatki, sytuację wywołujące motylki w brzuchu, pikantne sceny (jest ich nadspodziewanie dużo, chociaż opisane są na szczęście w taki sposób, że wiele pozostawiają na domysły).

To nie tylko komedia romantyczna, która sprawi, że rozpłyniecie się jak pianki w gorącej czekoladzie, to historia o pięknej miłości, zbyt idealnym facecie i kotach. Mnóstwie kotków.

Myślę, że pokochałam ją tak bardzo za to, jak idealnie przypomina mi o książkach Ali Hazelwood. Szczególnie mocno wyczuwalne jest to w kreacji bohaterów. W przypadku Izzy, której buzia nigdy się nie zamyka, rzuca cięta ripostą na prawo i lewo, ale jest również odrobinę nieporadna. Za to Blake... O mamo. Wierzcie mi, Lynn Painter spisała na kartach swojej powieści wszystkie cechy, jakie mógłby mieć, w naszych wyobrażeniach, facet idealny.

Sama historia należy do gatunku tych nierealnych, niemożliwych do przeżycia, chyba że wierzycie w przeznaczenie, miłość od pierwszego wejrzenia i inne podobne rzeczy.

Nic dziwnego więc, że w moje serce, po lekturze, trafiła strzała Amora. Nie ukrywam, że przeżyłam ogromny szok, wchodząc na Goodreads. To, jak wiele negatywnych opinii zbiera ten tytuł, bardzo mnie ruszyło. Chciałabym byście dali "Przypadkowo Amy" szansę. Bo może się okazać jedną z lepszych książek jakie przeczytaliście. Tak było w moim przypadku, i wiem, że niejednokrotnie do niej wrócę.

Opowiem Wam o książce, która otula jak miękki kocyk w chłodny, jesienny wieczór.

Jesteście gotowi?

Usiądźcie wygodnie, przygotujcie sobie dyniowe latte i zaczynamy 🫶🏻


Sięgając po kolejną książkę Lynn Painter nie spodziewałam się takiej dawki emocji i słodyczy. "Pan zły numer" może i nie był rozczarowaniem samym w sobie, ale pozostawił po sobie niesmak obiecanej komedii,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdyby nie współpraca, prawdopodobnie nie doczytałabym jej do końca. I wiecie co?
Prawdopodobnie bym żałowała.

Materiał reklamowy, współpraca @wydawnictwo.kobiece

Moja relacja z Emily Henry jest skomplikowana, "Ludzie, których spotykamy na wakacjach" nie do końca trafiła w mój gust, dlatego do "Happy place" podeszłam z rezerwą.

Piękna okładka, ciekawy opis nie wystarczył, bym poczuła się całkiem usatysfakcjonowana.

Przyznaję, że nasze początki były niełatwe. Dawno nie miałam aż takich trudności, by wczuć się w historię i dać się jej porwać.
Być może dlatego, że jej zdecydowana większość jest przegadana, nieangażująca i oparta na tym co było. Wiecie, jakie mam podejście do retrospekcji, podobnie jak do relacji, których dramaty można by ukrócić szczerą rozmową.

Odpuściłbym ją, gdybym tylko nie zobowiązała się do jej skończenia. A dziś cieszę się, że tak się nie stało. Bo czuję, że te ostatnie kilkadziesiąt stron, to Emily Henry w najlepszym wydaniu.

Autorka bardzo mocno i umiejętnie wniknęła w umysły swoich bohaterów. Dała im wreszcie, szczerze, dojść do głosu. Pozwolić na upust tych wszystkich tłumionych dotąd emocji i odpuścić.

Bo chyba każdy z nas ma a życiu takie momenty, w których czuję, że więcej nie jest w stanie trzymać się tego co było kiedyś. Raz za razem odwzorowywać minione, dobre czasy, które, niezależnie od tego, jak bardzo tego pragniemy — już nie wrócą.

Na plus również wątek Wrena i Harriet. Ich uczucie, to co ich łączyło, było tak silne, że naprawdę uwierzyłam w tę relację. Kibicowałam z całego serca, ale też rozumiałam powody decyzji, którą podjęli.

Być może nie jest to najlepsza książka autorki. Nie podobała mi się bardziej niż "Ludzie, których spotykamy na wakacjach", jednak "Book Lovers" czekają na swoją kolej. Nie poddaję się, dam jej kolejną szansę.

Gdyby nie współpraca, prawdopodobnie nie doczytałabym jej do końca. I wiecie co?
Prawdopodobnie bym żałowała.

Materiał reklamowy, współpraca @wydawnictwo.kobiece

Moja relacja z Emily Henry jest skomplikowana, "Ludzie, których spotykamy na wakacjach" nie do końca trafiła w mój gust, dlatego do "Happy place" podeszłam z rezerwą.

Piękna okładka, ciekawy opis nie wystarczył,...

więcej Pokaż mimo to