Biblioteczka
2024-04-23
2024-03-31
„Ostatnia tajemnica” to powieść obyczajowa, którą można uznać za ciepłą i lekką – jest napisana tak pogodnym, delikatnym tonem, że czyta się ją bardzo łatwo i szybko.
Fabuła opiera się na spleceniu historii kilkorga bohaterów, których połączył zbieg okoliczności: z jednej strony mamy do czynienia z losami staruszki Sabiny, której młodość poznajemy, oraz rodziny Elizy, która przeżywa swoje kryzysy.
Zdarzenia przedstawione w książce dotyczą bardzo przyziemnych rzeczy, dziejących się na co dzień, takich jak niesnaski w małżeństwie, bunt nastolatki, naturalna śmierć i choroby, toteż nie ma tu nic, co by szczególnie emocjonowało. Fabuła w dodatku toczy się dość wolno, skupiając czasami na opisach robienia zakupów czy usterkach w wymagającym remontu domu.
Tytułowa tajemnica wiąże się z powodem, dla którego Sabina chce przed śmiercią skontaktować się z nigdy niewidzianą wnuczką, natomiast samo rozwikłanie tego sekretu wydawało mi się zbyt wydumane – skrywana tajemnica, tak naprawdę niedotycząca niczego szczególnie ważnego, spowodowała nieproporcjonalnie wiele zamieszania i stanowiła błahy przyczynek do jakiegoś rozdmuchanego konfliktu.
Sama zresztą Sabina ma skłonność do dramatyzowania: absolutnie nie polubiłam jej jako bohaterki – jest niestety typową Grażyną. Otóż wyszła za mąż za faceta, który miał naukowe zainteresowania i przede wszystkim chciał realizować swoją życiową pasję, co oczywiście wzbudzało w niej wyłącznie złość, że małżonek, zamiast siedzieć w nią w domu, zajmuje się czymś, co go fascynuje. Sabina rzecz jasna nie miała za bardzo własnego życia i uważała, że związek musi kręcić się wokół niej i zamiast zająć się sobą podczas nieobecności męża, skupiała jedynie na hodowaniu egoistycznego żalu do niego. Druga z bohaterek, Eliza, jest niestety dokładnie taka sama – np. kiedy jej nastoletnia córka złości się, bo matka zapomniała o czymś dla niej ważnym, o czym mówiła jej od tygodnia, Eliza absolutnie jej nie rozumie i bagatelizuje potrzeby dziecka, uważając, że jej własne sprawy są o wiele ważniejsze: w tej konkretnej sytuacji chciała z córką upiec ciasto i jest niezadowolona, że z powodu jej własnego zapominalstwa nie spędzą razem w taki sposób czasu, samolubnie zwalając winę na nastolatkę, że ta jej o czymś nie przypomniała.
Moja niechęć do bohaterek wiąże się z tym, że nienawidzę takiego „grażyństwa”, natomiast jestem pewna, że czytelniczki, które tylko siedzą w domu z dziećmi i lubują się w takich tematach jak gotowanie i rośliny doniczkowe, będą lekturą zachwycone. Dodatkowo wątki śmierci ze starości czy w wyniku choroby nowotworowej będą dla nich pewnie bardzo wzruszające – ja mam do tego całkowicie stoickie podejście i nie widzę w tym żadnego dramatu.
Ogólnie rzecz biorąc, książka jest bardzo dobrze napisana, natomiast jak dla mnie jej tematyka jest zbyt mdła, powszednia, przewidywalna i dotycząca życia takiego pokroju ludzi, którego w rzeczywistości nie znoszę.
„Ostatnia tajemnica” to powieść obyczajowa, którą można uznać za ciepłą i lekką – jest napisana tak pogodnym, delikatnym tonem, że czyta się ją bardzo łatwo i szybko.
Fabuła opiera się na spleceniu historii kilkorga bohaterów, których połączył zbieg okoliczności: z jednej strony mamy do czynienia z losami staruszki Sabiny, której młodość poznajemy, oraz rodziny Elizy, która...
2024-03-27
„Kraty” to kolejna część „Szczurów Wrocławia” – wprawdzie pierwsza niezbyt mi się podobała, za to druga była znacznie lepsza, więc do lektury kolejnej podeszłam już z lepszym nastawieniem. „Kraty” okazały się mieć wiele plusów, ale też trochę drobnych minusów.
Tym, co nie podobało mi się w „Chaosie”, była zbyt duża liczba postaci i bardzo przekrojowy zakres akcji, opowiadający losy mieszkańców w rozmaitych zakątkach miasta. Takie nagromadzenie różnych wątków zakłócało przejrzystość treści, było wręcz męczące. W „Szpitalu” natomiast autor ograniczył już ilość postaci i przestrzeń, w jakiej odbywają się ich perypetie, dzięki czemu powieść zyskała na klarowności, a odbiorca mógł poczuć się zachęcony do większego zaangażowania w historię.
W „Kratach” Szmidt powrócił do grupy bohaterów, znanych już pobieżnie czytelnikowi z części pierwszej, czyli wojskowych, którzy zakładają bazę w miejskim zoo. Dodał do tego również dwa inne ciągi narracji: wątek strażników więzienia, którzy wyrzucili stamtąd skazańców, aby zyskać w ten sposób schronienie dla swoich rodzin, oraz wątek samych więźniów, pozostawionych za murami na pastwę losu.
Ograniczenie fabuły do trzech równoległych historii było bardzo dobrym zabiegiem – urozmaicającym treść, a jednocześnie na tyle ustrukturyzowanym, że odbiorca nie pogubi się w wydarzeniach. Jako że wojskowi występowali w tomie pierwszym, ich wątek nie był dla mnie interesujący, ponieważ kojarzył mi się z tą nużącą sieczką z „Chaosu”. Zaciekawiła mnie za to bardzo część poświęcona perypetiom uwolnionych przestępców, którzy zakładają gang i walczą o przetrwanie, terroryzując okolicznych niedobitków. Dodawało to książce grozy – wizja tłumów zombie nie jest dla mnie tak przerażająca, jak idea ludzkiego okrucieństwa, bo stanowi coś abstrakcyjnego, zaś istnienie potworów takich jak opisani skazańcy to iście mrożąca krew w żyłach rzeczywistość.
Mogę zatem powiedzieć, że tę jedną trzecią książki czytało mi się naprawdę dobrze, zaś dwie pozostałe z mniejszym już trochę zaciekawieniem. Tym, co ponadto stanowiło plus, było odejście fabuły od schematyczności dwóch poprzednich tomów, w których wydarzenia rozgrywały się wedle zasady: pozorny spokój – nagły atak zombie – panika – zgony. Tutaj autor skupił się już na rozbudowaniu intrygi o konflikt między przestępcami, próbującymi przejąć kontrolę, a strażnikami i wojskowymi.
Uważam, że „Kraty” mogą dostarczyć odbiorcy przyzwoitej rozrywki w klimacie post-apo; ja na pewno przeczytam jeszcze następną część.
„Kraty” to kolejna część „Szczurów Wrocławia” – wprawdzie pierwsza niezbyt mi się podobała, za to druga była znacznie lepsza, więc do lektury kolejnej podeszłam już z lepszym nastawieniem. „Kraty” okazały się mieć wiele plusów, ale też trochę drobnych minusów.
Tym, co nie podobało mi się w „Chaosie”, była zbyt duża liczba postaci i bardzo przekrojowy zakres akcji,...
2024-03-17
Autor „Ostatniego azylu” miał niezły pomysł na fabułę i potrafi też poprawnie prowadzić narrację, natomiast powieść mimo tego i tak nie jest zbyt dobra, a wina tkwi tu w samej budowie treści.
Przez pierwsze 50 stron czytelnik przechodzi przez mnóstwo „migawek”, które mają stanowić wprowadzenie do historii, natomiast ich ilość jest po prostu zbyt duża – co kolejny rozdział, to jakiś nowy wątek. Zanim zaczną one jakoś do siebie pasować, mija zbyt wiele czasu i na tym etapie czytelnik może poczuć się już sfrustrowany. Ja sama, po przeczytaniu 1/3 książki, nadal miałam wrażenie, że „właściwa” narracja nadal się nie zaczęła.
Kiedy jednak już ruszyła, przyszło kolejne rozczarowanie: historia niemalże pozbawiona jest akcji i większość zdarzeń dzieje się na łamach statycznych, niekończących się dialogów. Owszem, autor stosuje tu pauzy na przedstawienie ruchu bohaterów czy opis otoczenia, jednak i tak stosunek dialogów do reszty tekstu jest nieproporcjonalnie duży – przez to podczas lektury miałam wrażenie, jakbym oglądała bardzo nudną operę mydlaną: niby postaci opowiadają o tym, co powinno ekscytować, czyli wyścig pomiędzy wywiadami kilku państw mający na celu znalezienie rozwiązania zagadki związanej z jakimiś historycznymi artefaktami, ale przez formę, w jakiej to jest przedstawione, całkiem traci w wymiarze emocjonalnym. Historia w ogóle mnie nie zaintrygowała, nie wciągnęła, nie byłam ciekawa, co zdarzy się dalej – trudno bowiem się zaangażować, kiedy jedyne, z czym ma się do czynienia, to rozmowy siedzących czy stojących postaci, w dodatku pozbawione takich przerywników jak opis chociażby mimiki bohaterów, brzmienia głosu, mowy ciała, które wprowadzałyby trochę dynamiki i dramatyzmu.
Postaci tutaj w ogóle wydają się okrutnie płaskie, bo brak nawet opisu ich wyglądu – autor owszem, czasem wtrąci fragment o tym, w co są ubrane, ale zgadnijcie, w jaki sposób to czasem podaje? Oczywiście w dialogu! Zdarza się, że bohaterowie po prostu w toku rozmowy opisują nawzajem swoje odzienie, co brzmi dość kuriozalnie.
Jako że treść opiera się na dialogach, sam główny wątek, czyli akcje wywiadowcze, nie jest moim zdaniem wystarczająco klarowny i odbiorca może pogubić się w tych wszystkich koligacjach, nazwach, powiązaniach, jakie bohaterowie wymieniają w trakcie rozmów. Był to kolejny minus, który zniechęcał mnie podczas lektury, bo nie znoszę chaotyczności w fabule.
Dodatkowo wszystkie zwroty akcji, które mogłyby przyciągać uwagę czytelnika i budować napięcie, także znikają w ciągu tych niekończących się dialogów – gdyby były chociaż plastyczne, być może ogólny wydźwięk historii byłby inny. Jednak jako że stanowią nic innego jak masę „mechanicznego” tekstu bez głębi, nie ma tu według mnie nic, co by wzbudziło w odbiorcy jakiekolwiek emocje.
Lektura „Ostatniego azylu” dosyć mnie znużyła i oprócz wrażenia, że była nudna, pewnie nie zapamiętam z niej nic więcej.
Moim zdaniem, jeśli ktoś ma ochotę na literaturę sensacyjną, lepiej zrobi, jeśli sięgnie po książkę Vincenta V. Severskiego albo Roberta Ludluma.
Nie polecam.
Autor „Ostatniego azylu” miał niezły pomysł na fabułę i potrafi też poprawnie prowadzić narrację, natomiast powieść mimo tego i tak nie jest zbyt dobra, a wina tkwi tu w samej budowie treści.
Przez pierwsze 50 stron czytelnik przechodzi przez mnóstwo „migawek”, które mają stanowić wprowadzenie do historii, natomiast ich ilość jest po prostu zbyt duża – co kolejny rozdział,...
„Polowanie na Hitlera” to bezpośrednia kontynuacja „W służbie Hitlera” - moim zdaniem jej znajomość jest esencjonalna, jako że w tym tomie poznajemy dalsze losy jednej z głównych bohaterek poprzedniej części.
Książka przedstawia fikcję historyczną, opisującą urywek dalszego życia Hitlera po zakończeniu II Wojny Światowej. Wedle badaczy popełnił on samobójstwo, natomiast Matthews w swej powieści pozwala mu pożyć trochę dłużej, prezentując sytuację, w której zostałby najbardziej poszukiwanym w owym czasie zbrodniarzem w Europie, i opisując próby odnalezienia go przez różne służby.
Autor nagina tu fakty i stosuje je wybiórczo, aby dopasować do wymyślonej przez siebie fabuły, sięga też po niewyjaśnione, sensacyjne teorie, jak np. ta o „złotym pociągu”, niemniej można się z lektury dowiedzieć również różnych prawdziwych ciekawostek, np. na temat udziału kościoła katolickiego w ukrywaniu nazistów po wojnie.
Matthews, jak przekonałam się za sprawą jego „Sekretnego pokoju w Auschwitz”, nie ma zbyt wielkiego talentu do snucia narracji obyczajowej – gdy historia schodzi do kwestii prywatnych bohaterów, staje się trochę „kanciasta”, czasami sztuczna i niewiarygodna. Na szczęście w „Polowaniu na Hitlera” tego typu wątków nie ma zbyt wiele: zamiast prowadzić dialogi i budować relacje między postaciami, autor woli skoncentrować się na beletryzacji swojej wiedzy historycznej i snuciu jej wybranej przez siebie wersji. Miesza bohaterów fikcyjnych z rzeczywistymi osobami – w posłowiu napisał, że wcześniej zapoznał się z różnymi opracowaniami na ich temat i na tej podstawie wyrobił sobie o nich określone wyobrażenia, którym starał się dać wyraz na stronach „Polowania…”.
Mi taka forma zapoznawania się z rozmaitymi informacjami bardzo odpowiada, tym bardziej, że książkę czyta się łatwo i szybko – ukazanie historii przez pryzmat powieści powoduje, że odbiorca może w bardzo przystępny sposób przyswoić wiedzę, a przy tym zaznać nieco rozrywki czytelniczej.
Polecam.
„Polowanie na Hitlera” to bezpośrednia kontynuacja „W służbie Hitlera” - moim zdaniem jej znajomość jest esencjonalna, jako że w tym tomie poznajemy dalsze losy jednej z głównych bohaterek poprzedniej części.
Książka przedstawia fikcję historyczną, opisującą urywek dalszego życia Hitlera po zakończeniu II Wojny Światowej. Wedle badaczy popełnił on samobójstwo, natomiast...
2024-03-09
„A na imię jej będzie Aniela” to trzecia część serii kryminałów retro z komisarzem Maciejewskim w roli głównej. Pierwsza część niezbyt mi się podobała, za to druga znacznie bardziej przypadła mi do gustu, więc miałam nadzieję, że kolejna także będzie całkiem niezła. Niestety w tym tomie autor powrócił do wad z „Morderstwa pod cenzurą”, co sprawiło, że lektura książki mnie dosyć zmęczyła.
W obu tych częściach bowiem Wroński drastycznie ograniczył opisy – fabuła „A na imię…” rozgrywa się podczas drugiej wojny światowej, ale czytelnik właściwie musi polegać tylko na filmach czy ilustracjach, które widział gdzieś indziej, by wyobrazić sobie otoczenie bohaterów, jak i same postaci. W zamęcie wojennym komisarz uparcie prowadzi swe mozolne śledztwo w sprawie morderstw, a choć jest to ciekawy punkt widzenia prezentujący realia wojenne, bo dotąd spotykałam się głównie z opowieściami o powstańcach, więźniach obozów, etc., a tutaj odbiorca ma do czynienia z historią mieszkańców Lublina próbujących mimo wszystko wieść w miarę normalną egzystencję w trudnych czasach, to jednak tok dochodzenia w ogóle mnie nie wciągnął.
Niedostateczne opisy skutkują bowiem brakiem odpowiedniego klimatu opowieści, nie dają czytelnikowi czasu, aby należycie przyjrzał się miejscom i wydarzeniom, zaangażował w losy bohaterów. Odbiorca bombardowany jest mnóstwem dialogów, a choć są one klarowne, oprócz ciągnięcia akcji do przodu nie tworzą żadnej atmosfery ani nie nakreślają wystarczająco charakterystyki postaci. Wątek morderstwa przepleciony jest z panującą zawieruchą wojenną – w tekście występują fragmenty odnoszące się do ówczesnej polityki, ale jeśli ktoś nie ma wiedzy w tym zakresie ani go to specjalnie nie interesuje, prawdopodobnie poczuje się tym znużony.
Mi książkę czytało się opornie niczym przysłowiowa „krew z nosa” – byłam bardzo zniechęcona chaotycznością treści (mam tu na myśli brak opisów, które nadawałyby tekstowi przejrzystości) i męczyłam się, aby dobrnąć do końca, bo z uwagi na wymienione tu wady historia w ogóle mnie nie zaintrygowała.
Szkoda, bo jak Wroński udowodnił w „Kinie Venus”, potrafi napisać dobrą powieść. Ta część jednak nie zachęciła mnie do zapoznania się z kolejnymi tomami serii i nawet jeśli dam jej jeszcze kiedyś szansę, to z pewnością bardzo nieprędko.
„A na imię jej będzie Aniela” to trzecia część serii kryminałów retro z komisarzem Maciejewskim w roli głównej. Pierwsza część niezbyt mi się podobała, za to druga znacznie bardziej przypadła mi do gustu, więc miałam nadzieję, że kolejna także będzie całkiem niezła. Niestety w tym tomie autor powrócił do wad z „Morderstwa pod cenzurą”, co sprawiło, że lektura książki mnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-02
„Niewolnica” to niezwykle przejmujący, poruszający reportaż o szokującym zjawisku niewolnictwa w XXI wieku. Mende Nazer była zwykłą „dziewczynką z buszu”, dzieckiem z afrykańskiego plemienia, porwaną i sprzedaną do niewoli jako pomoc domowa w arabskim domu.
Książka przedstawia dzieciństwo bohaterki, przybliżając czytelnikowi zwyczaje ludu Nuba z górskich obszarów Sudanu. Z perspektywy kultury europejskiej niektóre są oczywiście absolutnie nie do przyjęcia, jak obrzezanie kobiet, czy wykorzystywanie dzieci do pracy, i budzą myśl o brutalności i prymitywności tych zacofanych ludzi, ale jednocześnie podkreślają, jak trudne jest życie w tak niecywilizowanych warunkach, a tamtejsi mieszkańcy prości i skupieni przede wszystkim na podstawowym przetrwaniu.
W Sudanie, przynajmniej w czasach, które przedstawia reportaż, czyli początek lat dwutysięcznych, panował arabski reżim, postulujący wyższość Arabów nad czarnoskórymi mieszkańcami kraju. Takie przekonanie niejako uprawomocniało traktowanie „buszmenów” jak zwierząt, które można złapać i zaprząc do pracy. Bohaterka przeżyła ogromną traumę, gdy w wieku 12 lat podczas napadu na swoją wioskę została uprowadzona i wywieziona z dala od domu, wyrwana z bezpiecznego świata plemiennego i wbrew swej woli umieszczona w roli czyjegoś popychadła. Została ofiarą wieloletniej przemocy psychicznej i fizycznej, aż w końcu, już jako młoda kobieta, w ciężkiej depresji i pełna desperacji, powzięła decyzję o ucieczce.
„Niewolnica” to kolejne studium przypadku tego, jak okropnymi potworami są ludzie – niezależnie, czy do okrutnych czynów zachęca ich bezsensowna ideologia, czy bzdurne przekonania religijne, ludziom naprawdę niewiele potrzeba, aby przestać w drugim człowieku widzieć istotę, która tak jak oni myśli i czuje. Mende Nazer była muzułmanką zupełnie tak jak jej oprawcy, a mimo to, choć islam głosi równość wszystkich jego wyznawców, była przez nich upokarzana i wykorzystywana z uwagi na kolor skóry. Pokazuje to nie tylko bezmyślność rasizmu, ale również fałsz religii jako takiej: przecież i u nas, w Polsce, choć tak dużo ludzi uważa się za katolików, którzy teoretycznie powinni odznaczać się miłosiernością wobec bliźnich, są w większości zawistni i podli dla innych, nie mówiąc już u samym Kościele, w którym dominują pedofilia i chciwość.
„Niewolnica” to lektura, która na pewno zapadnie mi w pamięć. Obok cierpienia bohaterki po prostu nie można przejść obojętnie, a cały aspekt społeczno-kulturowy na pewno daje odbiorcy do myślenia. „Niewolnica” wzbudza współczucie, angażuje emocjonalnie, wywołuje słuszny gniew wobec niesprawiedliwości i przede wszystkim przypomina, że potwory nie czają się nocą pod łóżkiem – chodzą po ulicach i mijamy je w autobusie, na klatce schodowej, we własnym domu każdego dnia.
„Niewolnica” to niezwykle przejmujący, poruszający reportaż o szokującym zjawisku niewolnictwa w XXI wieku. Mende Nazer była zwykłą „dziewczynką z buszu”, dzieckiem z afrykańskiego plemienia, porwaną i sprzedaną do niewoli jako pomoc domowa w arabskim domu.
Książka przedstawia dzieciństwo bohaterki, przybliżając czytelnikowi zwyczaje ludu Nuba z górskich obszarów Sudanu. Z...
2024-02-28
„Dintojra” to zbiór opowiadań, których bohaterowie każde na swój sposób walczą z życiem, borykając się z takimi problemami jak samotność, alkoholizm, ciężkie doświadczenia, nierówności płciowe. Każdy z nich stara się wygrać mimo wszystko, choć nie zawsze zwycięstwo oznacza osiągnięcie szczęścia.
Mimo że tematyka opowiadań jest klarowna, a ich przesłanie mniej więcej zrozumiałe, z uwagi na sposób narracji, jaki obiera autorka, lektura nie zawsze jest łatwa i przyjemna. Chutnik bowiem w większości stosuje groteskowe opisy, przypominające coś na kształt strumienia świadomości. Nie zawsze też używa ciągłej prozy w tekście, np. jedno opowiadanie ma formę jakby wiersza-wywiadu.
Ogólnie całość czyta się szybko, bo mimo nieoczywistego języka sam przekaz pozostaje całkiem jasny, a książka jest dość cienka.
Mi osobiście niezbyt jednak podoba się taka forma - przypomina mi ona sztukę współczesną, która jest czasami dziwaczna, opiera się na mglistych skojarzeniach albo używa zbyt daleko idącej przesady jako środka wyrazu. „Dintojra” to z pewnością taka właśnie literatura awangardowa, nieprzeznaczona dla przeciętnego czytelnika.
Po skończonej lekturze myślę, że zapamiętam być może tylko jedno opowiadanie – to, które było napisane w najbardziej „standardowy” sposób. Reszta niestety jest zbyt abstrakcyjna jak na mój gust.
„Dintojra” to zbiór opowiadań, których bohaterowie każde na swój sposób walczą z życiem, borykając się z takimi problemami jak samotność, alkoholizm, ciężkie doświadczenia, nierówności płciowe. Każdy z nich stara się wygrać mimo wszystko, choć nie zawsze zwycięstwo oznacza osiągnięcie szczęścia.
Mimo że tematyka opowiadań jest klarowna, a ich przesłanie mniej więcej...
2024-02-26
„Pamięci mordercy” to jedna z tych książek, które są właściwie całkiem dobrze napisane i mają sensowną fabułę, ale mimo to brakuje im tego „czegoś”.
Choć powieść liczy prawie 700 stron, czyta się ją bardzo szybko dzięki dość prostej narracji – są tu dwa główne wątki, policjanta i dziennikarki, którzy próbują odnaleźć sprawcę zabójstw. Każde z nich ma swoje indywidualne problemy i własne sposoby na to, jak popchnąć śledztwo do przodu. Historia jest odpowiednio łatwa do prześledzenia, tak że mimo podziału na dwa równoległe ciągi fabularne, czytelnik może bez problemu zapamiętać i zrozumieć wydarzenia.
Tym, czego tu brakuje, jest moim zdaniem głębszy portret psychologiczny bohaterów. Niby wiemy, że dziennikarka znalazła się w trudnej sytuacji osobistej, a policjant przeżywa rozterki małżeńskie, ale jednak opisy ich uczuć zdają się dość płytkie i mechaniczne. Odbiorca nie dowiaduje się nawet, jak właściwie wyglądają (oprócz ich płci i ewentualnie wzmianek o ubiorze nie ma nic więcej.) Oczywiście zazwyczaj nie jest to aż tak ważne, ale stanowi kolejny brakujący element w obrazie bohaterów. Ani razu nie poczułam się głębiej zaangażowana emocjonalnie w ich perypetie.
Samo dochodzenie w sprawie mordercy zaś, choć jest logiczne i bogate w rozmaite poszlaki, również nie ekscytuje – jak dla mnie nie było w nim żadnego napięcia ani też specjalnie zaskakujących zwrotów akcji.
Tym, co również sprawiało, że powieść mnie jakoś szczególnie nie wciągnęła, były słabe opisy świata przedstawionego. Być może bohaterowie i śledztwo nabraliby trochę kolorów, gdyby zaprezentować ich w wyraźniejszym kontekście otoczenia, scharakteryzować świat wokół nich. Niestety jedyne, co w tym obszarze się wyróżniało, to tylko duża ilość nic niemówiących, czasami skomplikowanych nazw ulic Sztokholmu, właściwie bardziej przeszkadzających podczas czytania, niż urozmaicających tekst.
Mimo tych wad, tak jak napisałam na początku, nie mogę uznać „Pamięci mordercy” za książkę złą – myślę, że nadaje się jako chwila rozrywki w wolnym czasie: generalnie nieźle się ją czyta, tyle że nie wywrze raczej na odbiorcy zbyt mocnego wrażenia, ani też nie zapadnie na długo w pamięć.
„Pamięci mordercy” to jedna z tych książek, które są właściwie całkiem dobrze napisane i mają sensowną fabułę, ale mimo to brakuje im tego „czegoś”.
Choć powieść liczy prawie 700 stron, czyta się ją bardzo szybko dzięki dość prostej narracji – są tu dwa główne wątki, policjanta i dziennikarki, którzy próbują odnaleźć sprawcę zabójstw. Każde z nich ma swoje indywidualne...
„Dolinę szpiegów” czytało mi się jak krew z nosa. Jestem na ogół upartym czytelnikiem i nie lubię porzucać książek przed ich skończeniem, a ta książka nie posiada aż tak złej narracji, jeśli chodzi o sam język, aby stała się absolutnie nieznośna – niemniej przeprawa przez nią była wyjątkowo nudna i bolesna.
Sam pomysł na fabułę nie był zły, bo zasadza się na akcji, jaką wywiad polski ma przeprowadzić w celu kradzieży archiwum z danymi nazistowskich agentów, a autor przejawia tu pewne przygotowanie warsztatowe, potrafi w sposób logiczny, a nieraz zajmujący prowadzić historię. Niestety mimo to treść ma pewne poważne wady.
Tym, co mnie męczyło podczas lektury, jest tendencja Michniewicza to składania tekstu z bardzo dużej ilości krótkich, pojednyczych zdań – w moim odczuciu odbiera to fabule płynności, odziera ją z dynamizmu czysto literackiego. Ponadto w książce występuje ogromna ilość powtórzeń: raz jest to na przykład niepotrzebne wyjaśnienie wypowiedzi bohatera, która sama w sobie jest wystarczająco klarowna, nieraz jest to opisanie tego samego zdarzenia z różnych perspektyw, które zamiast dodawać wydarzeniom wielowymairowości, tylko je dublują.
Książka ma ponad 600 stron i niestety bardzo duża jej część to zbędne opisy, rozwlekające w nieskończoność akcję i całe mnóstwo powtórzeń, które powodują, że w powieści nie ma żadnego napięcia, a losy bohaterów nie intrygują.
„Dolina szpiegów” okrutnie mnie wymęczyła i na pewno jej nie polecam.
„Dolinę szpiegów” czytało mi się jak krew z nosa. Jestem na ogół upartym czytelnikiem i nie lubię porzucać książek przed ich skończeniem, a ta książka nie posiada aż tak złej narracji, jeśli chodzi o sam język, aby stała się absolutnie nieznośna – niemniej przeprawa przez nią była wyjątkowo nudna i bolesna.
więcej Pokaż mimo toSam pomysł na fabułę nie był zły, bo zasadza się na akcji, jaką...