rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Zupełnie nie rozumiem zachwytów nad tą grafomanią. Fabularnie niedorzeczne, problemy bohaterów powielają się u wszystkich z nich (słabe więzy rodzinne i/lub pogoń za pieniędzmi). Poziom pisarski mierny, ciągnie się to jak włosy w odpływie. Tłumaczenie słabe, sztuczne i z błędami (czy przypadkiem nie tłumaczono tego z angielskiego?). Ładne opakowanie, czyli wydanie, niestety jest jedynym, jednak zbyt słabym atutem tego "koreańskiego Znachora".

Zupełnie nie rozumiem zachwytów nad tą grafomanią. Fabularnie niedorzeczne, problemy bohaterów powielają się u wszystkich z nich (słabe więzy rodzinne i/lub pogoń za pieniędzmi). Poziom pisarski mierny, ciągnie się to jak włosy w odpływie. Tłumaczenie słabe, sztuczne i z błędami (czy przypadkiem nie tłumaczono tego z angielskiego?). Ładne opakowanie, czyli wydanie, niestety...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wciągająca i satysfakcjonujaca lektura, pełna ciekawostek i mądrych spostrzeżeń. Czyta się jak dobrą powieść, na plus ograniczenie męczących szczegółów politycznych. Szkoda tylko kilku wybijających z toku wtrąceń o współczesnej polityce, chociaż były to tylko krótkie przytyki.

Wciągająca i satysfakcjonujaca lektura, pełna ciekawostek i mądrych spostrzeżeń. Czyta się jak dobrą powieść, na plus ograniczenie męczących szczegółów politycznych. Szkoda tylko kilku wybijających z toku wtrąceń o współczesnej polityce, chociaż były to tylko krótkie przytyki.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Trafna, ciekawie poprowadzona synteza dla laika zainteresowanego zapoznaniem się dziejami powstania.

Trafna, ciekawie poprowadzona synteza dla laika zainteresowanego zapoznaniem się dziejami powstania.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Od zdjęć żaluzji przedstawiających historię językową półwyspu Iberyjskiego po wizytę kraju u lekarza - "Gadka" to godna kontynuacja "Babelu", nie tylko merytorycznie, ale też w zarażaniu miłością do lingwistyki. Mamy tu zupełnie nową formę - tak jakby pocztówki o każdym języku zamiast długich rozdziałów. Wielki szacunek nie tylko do autora - który na końcu naszego wydania dzieli się z nami tym, dlaczego lubi uczyć się polskiego - ale również dla tłumaczki, która zgrabnie lawirowała perspektywą narratora między polskim, angielskim i niderlandzkim. Trochę mi zgrzyta tylko przetłumaczenie tytułu: oryginalne "Lingo" ma trochę lepsze brzmienie i więcej moim zdaniem obejmuje, może lepiej było tak zostawić?

Od zdjęć żaluzji przedstawiających historię językową półwyspu Iberyjskiego po wizytę kraju u lekarza - "Gadka" to godna kontynuacja "Babelu", nie tylko merytorycznie, ale też w zarażaniu miłością do lingwistyki. Mamy tu zupełnie nową formę - tak jakby pocztówki o każdym języku zamiast długich rozdziałów. Wielki szacunek nie tylko do autora - który na końcu naszego wydania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jako oddzielna pozycja całkiem ok, ale po przeczytaniu trylogii stwierdzam, że niestety, ale te same informacje powielają się kilkukrotnie w trzech książkach.

Jako oddzielna pozycja całkiem ok, ale po przeczytaniu trylogii stwierdzam, że niestety, ale te same informacje powielają się kilkukrotnie w trzech książkach.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Pod koniec czytania zastanawiałam się, czy dać jedną gwiazdkę czy dwie, ale sam finał uratował książkę w moich oczach. Dobrze spiął historię i zostawił mnie z poczuciem ciepła i optymizmu.
Co więc tak nie grało mi przez prawie całą książkę? Przede wszystkim natarczywa propaganda autorki, głoszona zresztą bardzo infantylnie. Sama nie jestem kimś głoszącym hasła skrajnej prawicy, ale nie raz przewracałam podczas lektury oczami. Kojarzycie mema z obrażoną "lewaczką" plującą jadem? Lwia część książki właśnie brzmiała jak jej spieklony manifest: małżeństwo to niewola, dzieci to istna katorga, każdy facet tylko czeka, by zgwałcić, szkoła jest be (ale gdy główna bohaterka wykłada chemię w swoim programie dokładnie jak w szkole, to wszyscy są zachwyceni), rodzice to źródło traum, więzy rodzinne to fikcja, elgiebete są prześladowane, każda kobieta marzy tylko o karierze kardiochirurga, a planeta umiera od globalnego ocieplenia. Jest nawet "psiecko" i to, w swojej własnej opinii, mądrzejsze od nauczycielki w szkole. Po prostu współczesny światopogląd przeniesiony nieudolnie do lat 50. i 60., których, swoją drogą, niestety w ogóle nie czuć w książce. Kolejna sprawa, biadolenie i przedstawianie jedynej słusznej postawy sprawiają, że akcja toczy się pomału i - wbrew sporej objętości książki - wcale wiele się nie dzieje.
Powieść napisana jest bardzo prostolinijnie, dopiero pod koniec akcja się ciekawie zapętla i ukazuje głębię. Fabuła i tło postaci naiwne, naciągane, nieprawdopodobne. Słabo wypadają też te postacie - czarno-białe. Bliscy głównej bohaterki są krystaliczni, a reszta to podłe, zawistne potwory. Nic pomiędzy. Dodajmy jeszcze, że z tonu powieści bije jakaś ogólna nienawiść do ludzi.
Podsumowując - książka w potrzebnym nurcie ukazywania różnych stron kobiecości, ale histeryczna, prostacka i dziecinna.

PS. Po obejrzeniu serialu zabieram jeszcze jedną gwiazdkę. Ekranizacja uwypukliła dobry pomysł, z którego ta opowieść wyrosła. Trochę oszlifowała, urealniła i wzbogaciła pierwowzór, przede wszystkim uczłowieczając postacie. Główna bohaterka to już nie jakaś przerysowana autystyczka, córka też jest po prostu mądrą dziewczynką, a nie przemądrzałym robocikiem. Uratowano również postać psa, po prostu przedstawiając normalne zwierzę. Serial jako całkiem przyzwoity polecam (szkoda tylko na siłę wciśniętego woke - czarnej bohaterki ratującej świat i tak dalej - no ale cóż, takie czasy), jednak jakością story-tellingu obnażył on w jeszcze większym stopniu biedę tej powieści. By użyć metafory kuchenno-chemicznej, po prostu brak tej książce jakichkolwiek przypraw...

Pod koniec czytania zastanawiałam się, czy dać jedną gwiazdkę czy dwie, ale sam finał uratował książkę w moich oczach. Dobrze spiął historię i zostawił mnie z poczuciem ciepła i optymizmu.
Co więc tak nie grało mi przez prawie całą książkę? Przede wszystkim natarczywa propaganda autorki, głoszona zresztą bardzo infantylnie. Sama nie jestem kimś głoszącym hasła skrajnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyjemna, ciepła historyjka - typowy, kojący japoński "comfort read". Podobało mi się zazębienie wątków no i przede wszystkim sam pomysł, wokół którego historia narosła - kotów-astrologów prowadzących kawiarnię! Magia tej baśni dla dorosłych to też dobry warsztat pisarski - czasem podczas czytania po prostu oglądamy w głowie miłe anime. Plus również za świetne tłumaczenie i dopracowane wydanie!

Przyjemna, ciepła historyjka - typowy, kojący japoński "comfort read". Podobało mi się zazębienie wątków no i przede wszystkim sam pomysł, wokół którego historia narosła - kotów-astrologów prowadzących kawiarnię! Magia tej baśni dla dorosłych to też dobry warsztat pisarski - czasem podczas czytania po prostu oglądamy w głowie miłe anime. Plus również za świetne tłumaczenie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Udana kontynuacja.

Najbardziej cieszącym mnie postępem w stosunku do części pierwszej jest bogatszy opis świata. Jak dobrze, że pan Rak odszedł od zamysłu, który prezentował w jednym z wywiadów z okazji wydania tomu pierwszego, gdzie twierdził, że lepszy jest świat niedopowiedziany (problem z tym podejściem jest taki, że autor ma jego pełen obraz i nie jest sobie w stanie wyobrazić, jak wybrakowany opis przedstawi się w głowie czytelnika). W końcu wiemy, czym jest smrt czy drah i możemy to docenić!

Pozytywnie zaskoczyła mnie również świeża ścieżka narracji, poprowadzona przez dużą część powieści – nie jest ona linearna, jak w tomie pierwszym, ale biegnie dwutorowo, w przeszłości i przyszłości (w stosunku do siebie nawzajem), by w końcu zbiec się w całość w teraźniejszości, skąd poprowadzona jest już do końca. Podczas tego “zbiegania” przeplatane losy przenikają się, odkrywając przed czytelnikiem kolejne fakty rozwiązania tajemnic. Zamysł zrealizowano naprawdę zgrabnie. Kunszt pióra na najwyższym poziomie, co widać i po gładkim stylu. Pochłaniałam po dwieście stron dziennie tej czytelniczej uczty.

Cieszą, zresztą jak w tomie pierwszym, odniesienia do innych dzieł. Jak autor puszcza oko do innych fanów Pratchetta, mówiąc o kimś, że “gardło-sobie-podrzyna" za jakość swoich kiełbas, to aż się ciepło na sercu robi.

Żeby nie było za słodko, to poubolewam nad postaciami. Niestety dalej odbieram je jako papierowe. To chyba przez to, że większość ma taki sam charakter i ton wypowiedzi (sarkastyczno-inteligentny). Mówią bardzo podobnymi stylami, oprócz oczywiście postaci, które mają swoje, bardzo wyraźne “dialekty”, jak na przykład stara babcia-kat.

Powieść świetnie urwała się w kulminacyjnym momencie, po bardzo żywiołowej akcji, jak klasyczny finałowy odcinek sezonu w dobrym serialu. Nie mogę doczekać się zakończenia trylogii!

Udana kontynuacja.

Najbardziej cieszącym mnie postępem w stosunku do części pierwszej jest bogatszy opis świata. Jak dobrze, że pan Rak odszedł od zamysłu, który prezentował w jednym z wywiadów z okazji wydania tomu pierwszego, gdzie twierdził, że lepszy jest świat niedopowiedziany (problem z tym podejściem jest taki, że autor ma jego pełen obraz i nie jest sobie w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zawsze twierdziłam, że w książkach naukowych to treść ma górować nad formą. Starcie z omawianą pozycją chyba mnie z tego podejścia wyleczyło. Autor być może miał do przekazania kilka mądrych czy ciekawych rzeczy, ale zabrał się za to bardzo, oj bardzo źle. Tak ciężko było przez to przebrnąć, że te 300 stron zajęło mi chyba 3 tygodnie - a zwykle wchłaniam 4 książki miesięcznie...

Sam pomysł postawienia dwunastu naprawdę dobrych pytań w ramach inspiracji do kolejnych rozdziałów był trafny, ale niestety nie wypalił. Autor pisze topornie (nie wiem, na ile to wina tłumaczenia - o tym za chwilę), nie na temat (szczególnie w rozdziale ,,Czy dzieci są urodzonymi psychologami?” - mieliśmy tam na przykład opis teorii umysłu u szympansów, a konkretnej odpowiedzi na to całkiem fajne pytanie w tytule - nic a nic), opisuje bez głębszej refleksji badania naukowe (te opisy to, swoją drogą, lwia część książki), skupiając się przy tym na niepotrzebnych w pracy popularnonaukowej szczegółach (na przykład musimy wiedzieć, jakie dokładnie przypadkowe przedmioty były użyte w eksperymencie, chociaż ich charakter nie ma wpływu na wynik, lub ile dokładnie miesięcy miały dzieci w każdej badanej grupie) lub na samych badaczach. Dostajemy z tych naprawdę przesadnych opisów niewiele wniosków, a te otrzymane nie zawsze przekonują (na przykład czytamy pełny przekonania i entuzjazmu wykład o trzyletnich transeksualistach...). Co więcej, czytelnik ma podczas lektury wrażenie, że autor ma go za idiotę, gdyż nawet proste rzeczy są zawsze dokładnie wyjaśniane, i to kilka razy. Pisząc na przykład o zmyślonym wydarzeniu, kilka razy na jednej stronie autor podkreślił, że nie miało pokrycia w prawdzie (rozdział ,,Czy dzieci żyją w świecie fantazji?”). Zresztą proszę, tu inny tego typu fragment:

,,Przypomnijmy sobie wcześniejszy komentarz dotyczący sposobu, w jaki mówimy o czasie w języku angielskim – z przyszłością przed nami i przeszłością za nami, tak jakby wydarzenia były ustawione w kolejce w płaszczyźnie poziomej, z przyszłymi wydarzeniami lokującymi się z przodu oraz wydarzeniami z przeszłości z tyłu.” [str. 88-89]

Przy takiej lekturze chce się czasami po prostu walnąć głową o ścianę. Dobrze w sumie, że czytam w fotelu uszaku i mam z każdej strony miękkie oparcie... Podsumowując, całość czyta się nie jak popularnonaukową książkę nagradzanego profesora, a jak pracę licencjacką cienkiego i niezbyt lotnego studenciaka, i to przed korektą redaktorską. Taką formę przywodzą na myśl również niepotrzebne przypisy harvardzkie (czyli te podające nazwisko autora i rok publikacji), czy oddzielne wnioski na końcu każdego rozdziału (niestety płytkie, w sumie będące krótką, bezrefleksyjną syntezą podsumowywanego fragmentu). Książka urywa się za to nagle, ani posłowia, ani zaproszenia do cmoknięcia tu czy tam.

Roboty nie robi niestety tłumaczenie Kaspra Kalinowskiego, pełne błędów (na przykład ,,wczesne teorie umysłu’’ zamiast ,,teorie wczesnego [a jeszcze lepiej: “młodego”] umysłu w już wspominanym rozdziale o dzieciach-psychologach) i wstrętnych, niepotrzebnych, ale za to mądro- lub nowocześnie brzmiących kalek, jak “predyktor”. Z radosnej twórczości tłumaczeniowej na wyróżnienie zasługują: ,,badania podłużne” (zamiast długotrwałych), czy ,,rozszerzona rodzina” (“extended family”, czyli rodzina bliższa i dalsza). Pierwsza nagroda za bardzo przemyślane i często się pojawiające "trzewia" ("gut feeling" to tutaj "przekonanie płynące z trzewi"). Tłumaczenie bywa czasem również niespójne - na jednej stronie to samo zjawisko przedstawiane jest dwoma różnymi terminami, wprowadzając w błąd. Dodajmy do tego zupełnie nieskorygowaną angielską składnię, z jej powtórzeniami i tak dalej, i otrzymujemy tekst jak z internetowego translatora, sztuczny, nienaturalny i ciężki do strawienia.

Sarkastyczna gwiazdka umiejętności dla tłumacza za przerobienie w przytaczanych wypowiedziach ustnych przedimków “the” na wielką literę, której nie słychać (występowanie przedimka lub nie było kluczową różnicą, na której oparto pewne badanie). No na to bym nie wpadła.

By już dopełnić tą czarę goryczy, czepnę się jeszcze wydania. Też nic nie urywa. Dziwaczna, nieatrakcyjna i nienawiązująca do treści grafika na okładce, słaby papier, wysoka cena.

Krótko mówiąc, wielkie rozczarowanie. Pękła pierwsza najniższa nota w tym roku.

Zawsze twierdziłam, że w książkach naukowych to treść ma górować nad formą. Starcie z omawianą pozycją chyba mnie z tego podejścia wyleczyło. Autor być może miał do przekazania kilka mądrych czy ciekawych rzeczy, ale zabrał się za to bardzo, oj bardzo źle. Tak ciężko było przez to przebrnąć, że te 300 stron zajęło mi chyba 3 tygodnie - a zwykle wchłaniam 4 książki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciężkawa przeprawa (niestety - dzisiejszy umysł najczęściej zbyt jest spłycony i pozbawiony uważności na taki kaliber literatury), ale widzę i czuję tą magię. Niektóre opowiadania naprawdę tak żywe i bujne, że wciągają, i nie mam tu na myśli zainteresowania. Po prostu ożywają, wciągają fizycznie, jest się tam wśród i w nich, niby pomiędzy literkami. Najlepsze, najżywsze i najprzenikliwsze jak dla mnie - "Nemrod" i tytułowe "Sklepy". Ocenę zaniżają niektóre z pozostałych opowiadań w zbiorze (gdzie ta magiczność i wybujałość języka aż wykipiała, nie wciągając, ale wchodząc w przesyt i w przerost formy nad treścią), ale oddzielnie za te kilka perełek byłaby topka.

Ciężkawa przeprawa (niestety - dzisiejszy umysł najczęściej zbyt jest spłycony i pozbawiony uważności na taki kaliber literatury), ale widzę i czuję tą magię. Niektóre opowiadania naprawdę tak żywe i bujne, że wciągają, i nie mam tu na myśli zainteresowania. Po prostu ożywają, wciągają fizycznie, jest się tam wśród i w nich, niby pomiędzy literkami. Najlepsze, najżywsze i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trochę na jedno kopyto i wtórne co do innych prac pani Moshfegh (przede wszystkim "Mojego roku...") ale kilka opowiadań na pewno zapadnie mi w głowie. Najbardziej dwa ostatnie. Niektóre niestety zupełnie lądują na drugim biegunie, czyli w ogóle mnie nie zajęły.

Trochę na jedno kopyto i wtórne co do innych prac pani Moshfegh (przede wszystkim "Mojego roku...") ale kilka opowiadań na pewno zapadnie mi w głowie. Najbardziej dwa ostatnie. Niektóre niestety zupełnie lądują na drugim biegunie, czyli w ogóle mnie nie zajęły.

Pokaż mimo to


Na półkach:

W krainie grobów i śledzi

Jako żona chłopa z Kaszub już od pierwszych stron poczułam się jak u niego pod chałupą nad jeziorem. No po prostu jakby on to pisał: te same sformułowania i słówka (o które czasem wybuchają w naszym domu śmieszne spory, na przykład “tu [na Mazowszu] to są faworki, po chrusty to se idź do lasu”), te same “zboczenia” w kierunku upiorów, pogrzebów, magii i ... śledzi. Książka jak najbardziej autentyczna w warstwie duchowej (nomen omen) i językowej!

Niesamowite w tej książce były ciekawostki o kulturze (wiecie, że na ząbkowanie najlepszy jest śledź? Jak dokładnie zainstalować go na dziecku nie będę zdradzać, zachęcam do przeczytania...) i rodzinne opowieści, szczególnie te tragiczne. Doceniam przy okazji ogólny zamysł książki, czyli przeplatanie dziejów swojego rodu i zebranych od konkretnych świadków dawnych lat anegdot z wywodem stricte historycznym. To nowe kobiece podejście do historii (zwane “herstorycznym”), suche fakty ożywiające emocjami i dziejami różnych ludzi, nie tylko elit czy władz - oby jak najwięcej Pań zabierało się do takiej twórczości, bo po prostu to nam wychodzi, po prostu to czujemy - również jako odbiorczynie!

Niestety nie daję topowej oceny, gdyż książka obniżyła loty mniej więcej od połowy, gdy akcja wkracza w czasy bliskie współczesności. Opisy politycznych przepychanek, wypełniające kilkadziesiąt stron, były nużące i nic nie wniosły do rozumienia Kaszubów, poza tym, że lubią się kłócić. Gdzieś zagubiła się herstoria! Mamy też bardzo długi rozdział o przaśnym CEPR w Szymbarku, aspirującym do tytułu wizytówki Kaszub – czy jednak jest nią rzeczywiście, a więc czy potrzeba poświęcać mu miejsce (i to aż tyle) w tej książce? A bardzo czekałam na zakończenie świetnie napisanych dziejów Kaszubów do zakończenia wojny, spodziewając się kolejnej porcji trafnych spostrzeżeń i ciekawostek o PRL i współczesności... Jednym słowem, niedosyt! Potężny!

Złe wrażenie robi też zgorzkniałe zakończenie, przez które zamykamy książkę z kwaśną miną. Aż odechciewa się wyjazdu do rodziny nad morze, a tu niedługo taki się szykuje...

W krainie grobów i śledzi

Jako żona chłopa z Kaszub już od pierwszych stron poczułam się jak u niego pod chałupą nad jeziorem. No po prostu jakby on to pisał: te same sformułowania i słówka (o które czasem wybuchają w naszym domu śmieszne spory, na przykład “tu [na Mazowszu] to są faworki, po chrusty to se idź do lasu”), te same “zboczenia” w kierunku upiorów, pogrzebów,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

American dream

Wyjątkowa, żywa, przewrotna i mądra, a jednocześnie mroczna jak diabli. Trzeba było ją w trakcie czytania odkładać, by przetrawić, a to nie zdarzyło mi się od czasu zanurzenia w Glukhovskim. Nic więc dziwnego, że powieść ta od razu ląduje u mnie w ulubionych, a wręcz ukochanych.

Oto narratorka - bezimienna bohaterka, a właściwie antybohaterka, która wygrała życie - inteligentna, młoda, piękna i bogata. Wszystko to jednak pozór i pierwsze wrażenie, bo daleko jej do stabilności i szczęścia. Powodów skrajnej depresji upatrywać możemy przede wszystkim w niedostępnych w dzieciństwie i u progu dorosłości rodzicach, a jej objawy to - powodujące u czytelnika rozbawienie - przesadny cynizm i krytykanctwo oraz panikarskie czarnowidztwo, które prowadzi narratorkę do nienormalnych wizji, wniosków, skojarzeń i pogoni myśli. Świetnie się to czyta; ma się wrażenie zanurzenia w autentycznym zaburzonym i rozbieganym umyśle. Oto, czego oczekujemy od narracji pierwszoosobowej!

Przytłoczenie współczesnością - jej materializmem, bezsensem, pustką, skupieniem na pokazaniu się i zaistnieniu – prowadzi naszą bohaterkę do myśli o samounicestwieniu. Ta, która bez wysiłku ma wszystko, za czym gonią inni, ale nie ma rzeczy podstawowych, jak zdrowe relacje, nie idzie jednak w proste samobójstwo. Chce zabić tylko starą siebie i odrodzić się bez bagażu przeszłości i cynizmu. W tym celu postanawia przespać rok i następnie wstać jako nowy człowiek. By ten szalony zamiar wcielić w życie, obiera bardzo niebezpieczną, ale równocześnie jakże wygodną i łatwo dostępną ścieżkę. Leki. Przerażające są jej wyliczanki nazw specyfików, które przyjmuje jak cukierki, przerażające jej ćpuńskie odloty i uzależnienie, ale najbardziej przerażające, jak jest to wszystko prawdziwe.

Od zawsze wyznaję zasadę, że w literaturze pięknej forma ma górować nad treścią. Nawet najlepszy pomysł na powieść i najmądrzejsze myśli do przekazania do czytelnika nie trafią, jeśli autor nie potrafi tego ubrać w porywające słowa. Pani Moshfegh nie zawiodła i na tym polu. Styl jest wartki, naturalny, dialogi i odzywki pełnokrwiste. Postacie niby karykaturalne i przerysowane, metaforyczne, ale przewrotnie jak żywe. Cała fabuła trzyma w napięciu, od swobodnego i gładkiego początku, dzięki któremu po pierwszych kilku stronach czujemy się już jak u siebie, do satysfakcjonującego i mocnego zakończenia. Naprawdę dawno nie czytałam tak dobrze napisanej książki, gdzie każde słowo jest na swoim miejscu, gdzie morał uczy, ale nie narzuca się i jednocześnie gdzie opowieść płynie tak żywo i wciągająco, lawirując między jawą, snem, hejterskimi docinkami pod nosem i narkotycznymi wizjami.

Ukłony należą się również niesamowitemu tłumaczowi, panu Łukaszowi Buchalskiemu. Jego praca to po prostu arcydzieło.

American dream

Wyjątkowa, żywa, przewrotna i mądra, a jednocześnie mroczna jak diabli. Trzeba było ją w trakcie czytania odkładać, by przetrawić, a to nie zdarzyło mi się od czasu zanurzenia w Glukhovskim. Nic więc dziwnego, że powieść ta od razu ląduje u mnie w ulubionych, a wręcz ukochanych.

Oto narratorka - bezimienna bohaterka, a właściwie antybohaterka, która...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świńskim ryjem w samo sedno literatury

Przełom, jaki “Władca Much” zaprowadził w literaturze, trudno porównać z czymkolwiek wcześniej. Po lekturze zaczyna dzielić się książki na przed- i po-”Władcowskie”. Książka inspiruje, a jednocześnie prowokuje i burzy poglądy na literaturę, a odnoszą się do niej w swojej twórczości takie na przykład sławy, jak Stephen King (warto przeczytać jego opracowanie, w którym wspomina uczucia towarzyszące poznawaniu tej powieści, gdy był młodym nastolatkiem: "ona miała ręce - mocne na tyle, że sięgały z kartek i łapały mnie za gardło. Ta książka mówiła: to nie tylko rozrywka – to życie i śmierć”; dalej King stwierdza, że po lekturze wszystkie poprzednio czytane przez niego przygodowe książki dla chłopców stały się od razu w jego oczach sztuczne i przestarzałe) czy Iron Maiden (nuta “Lord of the Flies”).

Williama Goldinga od zawsze ciągnęło do pisania. Pierwszą powieść tworzył, gdy miał tyle lat, co główni bohaterowie jego opus magnum, debiutanckiego “Władcy Much” - około dwunastu. Los przewidział dla niego jednak całkiem pokrętną i niełatwą drogę do pisarstwa. Początkowo studiował - poddając się roli rodziców - nauki ścisłe, jednak pasja do książek przeważyła i na drugim roku na Oxfordzie skupił się już na literaturze angielskiej. Gdy wydawało się, że wszystko zmierza w kierunku spełnienia się marzeń o związaniu z literaturą – po studiach otworzyły się przed nim drzwi kariery w teatrze oraz w szkole, powstawała poezja i szkice powieści – historia rzuciła Goldinga na front II Wojny Światowej.

Bolesne bezpośrednie doświadczenie wojny skutecznie “wyleczyło” 30-letniego wówczas aspirującego pisarza z naiwnych przekonań kształtowanych przez klasyczną literaturę. Stracił wiarę w ideały, kulturę i przede wszystkim w ich twórcę - człowieka. Doszedł do wniosku, że głęboko w każdym ukryte jest zło, które przy nadarzającej się okazji się wychodzi na wierzch, dominuje i rozlewa się na świat - co widział na własne oczy. Sam zresztą mógł czuć to zło w sobie – w swoim dzienniku przyznał, że podczas studiów dopuścił się próby gwałtu na nastolatce. Wkrótce po wojnie, być może w wyniku nieudolnych prób poradzenia sobie z traumą, rozpoczęły się u niego również niebagatelne problemy z alkoholem, którym stawił czoło dopiero pod koniec życia.

Wróćmy jednak do Goldinga tuż po wojnie. Próbował wrócić do starego życia: podjął na nowo pracę w szkole i dalej zagłębiał się w brytyjskiej literaturze. Ciężki bagaż doświadczeń dał mu jednak nową perspektywę i pchał go w kierunku zupełnie przeciwnym do poprzednich popularnych twórców i trendów. Widział, jak oderwane od rzeczywistości są na przykład młodzieżowe powieści przygodowe, w tym ówczesna szkolna lektura ,,The Coral Island” R.M. Ballantyne’a, w której ,,wrodzona brytyjskość’’ prowadzi grupę ocalałych z katastrofy morskiej chłopców do zbudowania idyllycznego mini-społeczeństwa. Po lekturze spytał swej żony, czy dobrym pomysłem byłoby, gdyby ,,napisał książkę o dzieciach na wyspie, które zachowywałyby się jak prawdziwe dzieci, a nie jak święci, jak w tych wszystkich popularnych książkach”. Pewnego razu nawet zgrupował swoich uczniów w dwa obozy, mające ze sobą walczyć, być może chcąc przekonać się, czy formująca się już fabuła będzie realistyczna.

Podejrzewa się, że na kanwie tego doświadczenia, a na pewno z głową pełną okrucieństwa przeżytego konfliktu i w cieniu groźby kolejnego – trwała już na całego Zimna Wojna – w roku 1954 Golding stworzył dystopijną alegorię pełną subtelnych symboli i odniesień (i, pamiętajmy, jednocześnie dyskredytującą odpowiedź na literaturę poprzednich epok), którą zatytułował z początku ,,Strangers from Within’’- ,,Nieznajomi wewnątrz nas’’. Na początku ponad dwudziestu potencjalnych wydawców odrzuciło jego pracę. Uznawano ją za ,,śmieciową, nudną i bezsensowną’’. Gdy jednak powieść została - po dużych poprawkach edytorskich – wydana pod tytułem ,,Władca much”, od razu stała się bestsellerem. Dochody ze sprzedaży pozwoliły Goldingowi na porzucenie pracy w szkole i skupienie się na pisaniu, nigdy jednak już nie stworzył powieści o takiej ,,sile rażenia’’ jak ,,Władca much”.

Co więc tworzy ten dysonans między pierwszym odbiorem przez profesjonalnych krytyków i edytorów wydawnictw a zwykłym czytelnikiem? Mamy tu do czynienia ze skutecznym obaleniem przez Goldinga centralnego założenia literatury. Ułuda literacka, oparta na sentymentalizmie, naiwności i bajkowości, padła rażona z działa realizmu. Oto powieść o dzieciach takich, jakimi są naprawdę: również okrutnymi, czerpiącymi radość ze znęcania się nad słabszym, dążącymi do władzy po trupach. Ukazuje, jak kruchą konstrukcją jest cywilizacja. Jest to niby karykatura całego gatunku powieści młodzieżowej, ale jest pozbawiona pudru i złudzeń – przez co karykaturą stają się wszelkie pierwowzory, które miały być przedstawione w krzywym zwierciadle. Kto dostrzegł to drugie dno, szedł za Goldingiem. Wśród współczesnych autorowi krytyków wybiły się głosy, że “Władca much” był parabolą czasów i głosem pokolenia, któremu przyszło odbudowywać świat ze zgliszczy, samemu mając psychikę w zgliszczach. Autor doceniony został w roku 1983 Nagrodą Nobla. Dziś “Władca much” w krajach anglojęzycznych jest szkolną lekturą oraz pojawia się na większości list najważniejszych dzieł. Zdemaskowanie to dokonało się najpierw w samym autorze pod wpływem traumatycznych przeżyć. Co ciekawe, tej swoistej transformacji myślenia poddaje też swoich bohaterów - przechodzą przez taką przemianę, jak sama literatura pod wpływem tej książki. Chłopcy zaczynają bowiem, z optymizmem i entuzjazmem budując ułożoną cywilizację na wyspie, a kończą zdziczali, upadli, z rękami umazanymi krwią - i ta przemiana była zadziwiająco łatwa i szybka, co nasuwa na myśl, że wewnątrz rzeczywiście mamy ten wstrętny świński ryj na kiju, który chłopcy zaczynają traktować jak bożka - Władcę Much, który tylko czeka, by zerwać się z cienkich pęt ucywilizowania i pokazać całą drzemiącą w nas bezmyślną i morderczą bestialskość.

Powieść nie pieści się również w warstwie językowej. Jest napisana szorstko, w prostych i dosadnych, wręcz żołnierskich, słowach. Czyta się “Władcę” jak raport z traumy, jak wspomnienia złamanego człowieka, co w sumie pasuje do biografii autora, którego wyleczyły z młodzieńczej naiwności i niewinności doświadczenia frontu drugiej wojny światowej.

Słowem, polecam “przechorowanie” tej powieści, dzięki czemu możemy jako czytelnicy narodzić się na nowo. Będzie boleśnie, bo wiele z poprzednio ukochanych książek straci urok, odsłaniając swą płytkość i sztuczność, ale czy okrutna prawda nie jest lepsza od najgładszej złudy?

Świńskim ryjem w samo sedno literatury

Przełom, jaki “Władca Much” zaprowadził w literaturze, trudno porównać z czymkolwiek wcześniej. Po lekturze zaczyna dzielić się książki na przed- i po-”Władcowskie”. Książka inspiruje, a jednocześnie prowokuje i burzy poglądy na literaturę, a odnoszą się do niej w swojej twórczości takie na przykład sławy, jak Stephen King (warto...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Sekretne życie kotów Agnieszka Czujkowska, Andrzej G. Kruszewicz
Ocena 7,3
Sekretne życie... Agnieszka Czujkowsk...

Na półkach:

Zachęcona świetnymi “Sekretami życia seksualnego zwierząt” z tej samej serii sięgnęłam i po “Koty”. Nadzieje czytelnicze były wielkie, bo jestem zadeklarowaną kociarą; niestety nie zostały one przez pracę duetu pana Kruszewicza i pani Czujkowskiej zaspokojone.

Czego zabrakło? Trochę, moim zdaniem, pomysłu na tę książkę. W efekcie powstał zlepek dwóch słabo powiązanych części. Pierwsza to podręcznik posiadacza kota z opisami jego biologii i bardzo przesadzonym moralizowaniem (powiązano wypuszczanie naszych tutejszych kotów z... wytrzebieniem ptaków na egzotycznych wyspach przez sprowadzone przez marynarzy zdziczałe koty), w której doświadczony kociarz znajdzie może skromną garstkę nowych czy ciekawych informacji. Najbardziej kuriozalnym i niepotrzebnym fragmentem było dla mnie kilka stron o różnych kształtach kocich chrupków. Druga część to z kolei przegląd poszczególnych przedstawicieli rodziny kotowatych, od lwa po rasy mruczków domowych. Ciężko było przebrnąć przez tę drugą połowę książki, głównie przez to, że wiele opisów przypominało wpisy encyklopedyczne z podstawowymi danymi, a nawet powtarzającymi się całymi zdaniami (“Gatunek samotniczy, przedstawiciele spotykają się tylko w okresie godowym, a samica wychowuje młode samotnie” pojawiało się w każdym chyba opisie). Zabrakło również zdjęć czy ilustracji (a te są w tej książce wyjątkowo urocze i stylowe!) wielu mniej znanych gatunków, przez co czyta się to opracowanie niby zbiór notatek na egzamin z biologii.

By nie wyjść na ostatnią marudę, napiszę jeszcze, co mi się podobało: historie z życia wzięte, a szczególnie anegdotki zza kulis warszawskiego zoo (którego Autor jest dyrektorem, a Autorka weterynarzem!). Najlepsza była o tygrysie, który brał udział w maratonie, chociaż gdy znajomym opowiadałam i inne w ramach częstowania ciekawostkami, byli pod wrażeniem.

Zachęcona świetnymi “Sekretami życia seksualnego zwierząt” z tej samej serii sięgnęłam i po “Koty”. Nadzieje czytelnicze były wielkie, bo jestem zadeklarowaną kociarą; niestety nie zostały one przez pracę duetu pana Kruszewicza i pani Czujkowskiej zaspokojone.

Czego zabrakło? Trochę, moim zdaniem, pomysłu na tę książkę. W efekcie powstał zlepek dwóch słabo powiązanych...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Sekrety życia seksualnego zwierząt Katarzyna Burda, Andrzej G. Kruszewicz
Ocena 7,7
Sekrety życia ... Katarzyna Burda, An...

Na półkach:

Jak z klasą “zajrzeć pod kołderkę”

Kolejna z udanych książek w nurcie humanistycznego podejścia do nauk ścisłych, polegającego na lekkiej, lecz medytacyjnej i filozoficznej interpretacji naukowych faktów. Autorzy poszukują sensu ludzkich zachowań ze sfery erotycznej w pierwowzorach w przyrodzie, zamykając podawaną wiedzę w przystępnej formie krótkich opisów ciekawostek dotyczących różnych gatunków. Całość podana jest w lekkim stylu, z humorem, ale i klasą, co wcale nie jest łatwe przy takim delikatnym temacie. Książka przypomina, dlaczego biologia zachwyca i fascynuje. Dla nie takiego znowu laika w tej dziedzinie nauki jak ja, w tej niedużej objętościowo książce znajduje się dużo nowych, zaskakujących faktów i ciekawych perspektyw, ale temat zdecydowanie nie zostaje przez nią wyczerpany.

Zamykając recenzję, wspomnieć wypada również o wydaniu. Szata graficzna jest oryginalna, w środku znajdziemy kolorowe ilustracje w ciekawym stylu; układ treści - zarówno edytorsko, jak i pod względem podziału na działy według gromad zwierząt - jest czytelny i pomaga w łatwym i przyjemnym odbiorze.

Słowem, warto poświęcić te dwa-trzy wieczory na lekturę, by później, niespodziewanie, sypnąć w towarzystwie dziwaczną ciekawostką!

Jak z klasą “zajrzeć pod kołderkę”

Kolejna z udanych książek w nurcie humanistycznego podejścia do nauk ścisłych, polegającego na lekkiej, lecz medytacyjnej i filozoficznej interpretacji naukowych faktów. Autorzy poszukują sensu ludzkich zachowań ze sfery erotycznej w pierwowzorach w przyrodzie, zamykając podawaną wiedzę w przystępnej formie krótkich opisów ciekawostek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bolesna metamorfoza w motyla

Jeżeli ktoś sięgnie po “Aglę” na fali zachwytu nad hitową “Baśnią o wężowym sercu”, może przeżyć rozczarowanie, bo jest to książka zupełnie inna. Ja osobiście zaskoczyłam się raczej pozytywnie, chociaż nie zabrakło i zgrzytów w odbiorze.

Przeciwnie do wielu opinii, akcja jak dla mnie rozkręciła się dopiero od połowy. Część pierwsza to sztampowa opowieść o trochę zadufanej w sobie, ale zdolnej Sofji, która zaczyna naukę magii (od razu się przyczepię, że samej magii i jej nauki za dużo, niestety, w powieści nie uświadczymy). W drugiej natomiast akcja zrywa się ze smyczy, dzieje się gęsto i ciekawie, czyta się w końcu bez przymusu. Jest to więc książka, która potwierdza regułę, by oceniać dopiero po przeczytaniu całości.

“Agla” to powieść o dorastaniu, przeobrażaniu się w motyla. Ten proces biologiczny wydaje się rdzeniem powieści, wątkiem, który rozwinie się i będzie kluczowy w kolejnych częściach. Na razie protagonistka wydaje się wchodzić w fazę poczwarki - ciężkie doświadczenia sprawiły, że musiała stwardnieć, stworzyć sobie bezpieczne miejsce w ochronie przed światem. Pozbyć się wręcz brutalnie dziecięcej naiwności, którą ma jeszcze, gdy dowiaduje się, że idzie na termin do czarodziejki. Czy w tomie drugim Sofja będzie metaforycznie w fazie kokona, a w ostatnim – przeobrazi się w motyla? Byłoby to na pewno ciekawe spięcie ram tej opowieści.

Powieść wpisuje się w nurt young-adult fantasy – przed czym jednak Autor starał się bronić na spotkaniu autorskim, podczas którego kupiłam tę książkę. Pan Rak “cierpi” niestety na kompleks fantastyki - przeświadczenie, że jest to w opinii publicznej niższy gatunek literatury. Na szczęście w samych jego pracach tego nie widać; cieszą wręcz odwaga w kreacji świata i liczne nawiązania do innych dzieł tego nurtu.

To co mnie trochę raziło, ale co najwyraźniej - sądząc po wywiadzie z Empikiem - było zamierzonym zabiegiem autora, to pomijanie opisów stworzonego świata. Nie wiemy, czym są smrty, czym są tak naprawdę raki i inne kreacje. Jednocześnie, mimo tajemniczości, Rakowy fantasy-Kraków wydaje się przerysowany i przesadzony. Jest jednocześnie mroczno (trochę zbytnio jak na mój gust; młodzieży, do której ta książka jest skierowana, chyba już dość szarości i depresji w życiu rzeczywistym, po co więc mieliby do tak smutnego świata uciekać, czytając?), i jednocześnie przaśnie przez dużą liczbę fantastycznych ras. Sama kreacja Krakowa jak dla mnie również wyszła płasko i papierowo, może przez to, że mimo ogólnej tajemniczości świata rzeczywista inspiracja tym miastem jest aż nadto oczywista?

W większości papierowe i bezkrwiste są niestety również postacie. Szczególnie razi główna bohaterka, Sofja, oraz jej lesbijska ukochana - sztampowe męskie kreacje kobiet. Bardzo lubię dobrze “zrobione” postacie kobiece, ale mają one cechę wspólną - ich charakter jest dalej kobiecy, to nie chłopaki w spódnicy. Mogą być dzielne, silne, pewne siebie – jednak po żeńsku, inaczej. Sofji brak dziewczęcej delikatności, jej wyszczekanie, myślenie i zachowanie są bardzo chłopięce i przez to sztuczne. Ektene z kolei bucha wyuzdaną seksualnością i samczym seksapilem i charyzmą. Ich romans, oparty na cielesności, jest niestety męskim wyobrażeniem i wypada nienaturalnie. Kobiety zakochują się bardziej w charakterze i bardziej subtelnie, powinno to powoli kiełkować i narastać; w powieści w sumie mogłoby to zamknąć się w takim zdaniu: przyszła starsza baba w przezroczystym ubraniu i spytała “chcesz się ruchać?”. Cały romans jest dla czytelnika - może szczególnie dla czytelniczki - ciężki w odbiorze, nie czuje się w nim chemii i magii.

Kolejną kwestią do omówienia jest język. Zdanie, które stworzyłam w akapicie wyżej, w sumie mogłoby się w powieści odnaleźć również w warstwie językowej. Znajdziemy tam –ku naszemu zażenowaniu- opisy fekaliów czy wulgaryzmy. Gdyby nie to, czytałoby się całkiem przyjemnie, gdyż pan Rak ma dar lekkiego pióra. Dialogi również wypadają naturalnie. Może jednak, jako że akcja dzieje się w Krakowie, z radością przyjęłabym język trochę bardziej poetycki, artystyczny, “krakowski” - z odrobiną więcej magii i rozmarzenia...

Maleńki zgrzyt wywołał jeszcze tytuł, a właściwie brak jego zakotwiczenia czy jakiegokolwiek nawiązania w tekście. Przynajmniej na razie czytelnikowi musi wystarczyć wygooglowanie sobie, co znaczy “Agla”, chociaż sama ta wiedza, póki co, nie pomaga w rozumieniu powieści.

Na koniec - wielki plus należy się wydawcy za oprawę powieści. Dobry papier, dopracowane ilustracje i zachowanie klimatu książki na okładce zwiększają przyjemność czytania.

Ogólnie do polecenia, wciąga i czeka się na więcej!

Bolesna metamorfoza w motyla

Jeżeli ktoś sięgnie po “Aglę” na fali zachwytu nad hitową “Baśnią o wężowym sercu”, może przeżyć rozczarowanie, bo jest to książka zupełnie inna. Ja osobiście zaskoczyłam się raczej pozytywnie, chociaż nie zabrakło i zgrzytów w odbiorze.

Przeciwnie do wielu opinii, akcja jak dla mnie rozkręciła się dopiero od połowy. Część pierwsza to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ponadprzeciętne dzieło. Napisane bardzo plastycznie, z wielkim kunsztem literackim. Autor jest historykiem i nie owija w bawełnę, nie gloryfikuje i nie wybiela - w "Samozwańcu" znajdziemy samą prawdę.

Ponadprzeciętne dzieło. Napisane bardzo plastycznie, z wielkim kunsztem literackim. Autor jest historykiem i nie owija w bawełnę, nie gloryfikuje i nie wybiela - w "Samozwańcu" znajdziemy samą prawdę.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Talent dziejopisarski i szerokie spojrzenie na historię, wolne od zaznaczania światopoglądu autora.

Talent dziejopisarski i szerokie spojrzenie na historię, wolne od zaznaczania światopoglądu autora.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Tak naprawdę treść tej pozycji lepiej oddawałby tytuł "Dzieje i wspaniałości chrześcijaństwa w Polsce" i już niech to posłuży za podsumowanie recenzji.
Autor prezentuje bardzo wąskie horyzonty i narzuca swoją wizję historii. Do granic absurdu skrzywione jest wybielanie chrześcijaństwa, które, jak wiadomo, w opisywanych czasach zbyt święte nie było. Autor z pogardą odnosi się do naszych pogańskich przodków, prezentując poglądy, które już dawno poważni historycy odrzucili: na przykład taki, że państwa polskiego przed chrztem nie było, że Słowianie prapolscy byli zacofanymi dzikusami, a chrzest przyniósł nam przede wszystkim kulturę i humanizm. W obronie wizerunku kościoła autor sam sobie często zaprzecza (na przykład podaje, że to dzięki chrześcijaństwu w Polsce przestano handlować niewolnikami, a następnie pisze o takim procederze w ochrzczonych dawno Czechach - z czego przecież wynika, że wcale nowa religia mocy zatrzymania niewolnictwa nie miała). Szkoda tak pięknego wydania na same zdjęcia przejawów obcej kultury (kościoły i tym podobne z rzadka tylko przetykane czymś innym) i wynurzenia, z których następne pokolenie historyków będzie się mogło tylko śmiać. Jak reagować na przykład na stwierdzenia, że kapłani pewnego ludu bardzo spodobaliby się dzisiejszym młodym Polakom, gdyż nosili podczas rytuałów kobiece stroje (według autora kultura współczesnej młodzieży to transwescyci itp.)? Kolejna ciekawostka: w bibliografii do pierwszego rozdziału, traktującego o czasach przed chrztem, pojawia się artykuł o... złu, nieprawości i diabelstwu naszego odwiecznego wroga (w oczach autora) Rosji czasów dużo późniejszych. Pełno w tym wywodzie skojarzeń i odniesień z dupy (nie ma innego określenia, taki jest stopień tych bredni!). Ciekawe, co będzie dalej, na przykład w ostatnim tomie, sięgającym współczesności...?
Dwie gwiazdki przyznaję tylko za nieliczne, niestety, nowe wiadomości i ciekawostki, o które wzbogaciła się moja wiedza. A zaznaczyć trzeba, że jestem historycznym laikiem - i jeżeli ja z tego "wykładu" tak mało merytorycznie skorzystałam, to komuś bardziej obeznanemu szkoda, naprawdę, czasu. Aż refleksja bierze, że taki Nowak pretenduje do tworzenia wielkiej historiografii, a Jasienica swoje dużo poważniejsze i wartościowe, pozbawione wąskiego spojrzenia i płytkości opisy dziejów Polski nazywał skromnie "esejami"...

Tak naprawdę treść tej pozycji lepiej oddawałby tytuł "Dzieje i wspaniałości chrześcijaństwa w Polsce" i już niech to posłuży za podsumowanie recenzji.
Autor prezentuje bardzo wąskie horyzonty i narzuca swoją wizję historii. Do granic absurdu skrzywione jest wybielanie chrześcijaństwa, które, jak wiadomo, w opisywanych czasach zbyt święte nie było. Autor z pogardą odnosi...

więcej Pokaż mimo to