Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Po książkę Niespokojni ludzie sięgnęłam, kiedy w dużej mierze miałam już wyrobioną opinię o autorze. Byłam ogromnie ciekawa, czy i tym razem Fredrik Backman sprawi, że w mojej głowie rozegra się brawurowy spektakl myśli wszelakich, a oczy będą naprzemiennie mokre od łez wzruszenia i rozbawienia. Jak było? Doszło przyśpieszone bicie serca, skurcze w brzuchu i głośne wybuchy śmiechu.

Trzeba wam wiedzieć, że są różne rodzaje sztokholmczyków. I na nieszczęście, a może jednak szczęście rabusia, tak pełna sprzeczności grupa, stał się zakładnikami jednostki, która napadła na bank. Bezgotówkowy. Zwykłe gapiostwo, czy wyrafinowany plan? I jaką rolę ma facet w slipkach i króliczej głowie?

Gdy przeczytałam opis, spodziewałam się historii trudnej, nasyconej ciężkimi emocjami. W końcu mamy tych, w których wycelowana jest lufa pistoletu, jak i tej osoby, która z jakiegoś powodu zdecydowała się sięgnąć po broń. Tymczasem dostałam opowieść jeszcze smutniejszą niż oczekiwałam, ale jednocześnie udobruchaną winem i pizzą. Zachwycająca!

Czytaj więcej: https://ladydot.pl/blog/główna-rola-w-sztuce-zwanej-życiem

Po książkę Niespokojni ludzie sięgnęłam, kiedy w dużej mierze miałam już wyrobioną opinię o autorze. Byłam ogromnie ciekawa, czy i tym razem Fredrik Backman sprawi, że w mojej głowie rozegra się brawurowy spektakl myśli wszelakich, a oczy będą naprzemiennie mokre od łez wzruszenia i rozbawienia. Jak było? Doszło przyśpieszone bicie serca, skurcze w brzuchu i głośne wybuchy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Śmierć jest tematem trudnym nie tylko dla dorosłych, ale także dla dzieci. Bo jak wytłumaczyć, że babcia już więcej nie przyjedzie, a ukochany piesek się nie obudzi? Tu z pomocą przychodzi czeska pisarka Iva Procházková, która za swoją bajkę Nawet myszy idą do nieba otrzymała najważniejszą czeską nagrodę literacką – Magnesia Litera. Będąc zupełnie szczerą, nie ma we mnie ani grama wątpliwości, że zasłużyła. Dlaczego?

Myszka Czmyszka i lis Rudeusz to bohaterowie stojący obok siebie w łańcuchu pokarmowym, więc ich znajomość już z natury obarczona jest statusem „wrogowie”. Sytuacja jednak zmienia się, kiedy oboje w wyniku różnych wypadków trafiają do nieba. Miejsca, gdzie nie czuć głodu i strachu, więc dotychczasowy czynnik wrogości zanika, i okazuje się, że zwierzaki mogą zostać najlepszymi przyjaciółmi. Jednak czy idealne niebiańskie warunki będą tym, co tak naprawdę nadaje sens i radość codziennemu życiu? Co się z nimi stało, gdy wydały ostatnie tchnienie?

Czytaj więcej: https://ladydot.pl/blog/za-tęczowym-mostem

Śmierć jest tematem trudnym nie tylko dla dorosłych, ale także dla dzieci. Bo jak wytłumaczyć, że babcia już więcej nie przyjedzie, a ukochany piesek się nie obudzi? Tu z pomocą przychodzi czeska pisarka Iva Procházková, która za swoją bajkę Nawet myszy idą do nieba otrzymała najważniejszą czeską nagrodę literacką – Magnesia Litera. Będąc zupełnie szczerą, nie ma we mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy ma jakiegoś Anioła Stróża. Czasem jest to rodzic, przyjaciel lub przypadkowo spotkana osoba, która pojawiła się w naszym życiu nagle, ale na trwale zaznaczyła swój ślad. Albo może być to zmarły mąż, tak jak w przypadku głównej bohaterki powieści P.S. Kocham Cię, według pomysłu Ceceli Ahern.

Miłość Holly i Garrego była z kategorii tych, która uskrzydla. Gdy choroba zabiera mężczyznę, zrozpaczona kobieta nie potrafi wstać na nogi i żyć dalej. Sytuacja zmienia się, gdy Holly dostaje dziesięć listów zaadresowanych do niej przez zmarłego męża. Warunek? Jedna wiadomość na miesiąc, a w niej zadanie do wykonania. Jakie wieści przyniósł głos zza zaświatów? Czy udało jej się sprostać wszystkim wyznaczonym zadaniom? I co dalej, kiedy ostatnia koperta została otwarta?

Czytaj więcej: https://ladydot.pl/blog/aniele-stróżu-mój-ty-zawsze-przy-mnie-stój

Każdy ma jakiegoś Anioła Stróża. Czasem jest to rodzic, przyjaciel lub przypadkowo spotkana osoba, która pojawiła się w naszym życiu nagle, ale na trwale zaznaczyła swój ślad. Albo może być to zmarły mąż, tak jak w przypadku głównej bohaterki powieści P.S. Kocham Cię, według pomysłu Ceceli Ahern.

Miłość Holly i Garrego była z kategorii tych, która uskrzydla. Gdy choroba...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Leśne przedszkole Stefanie Höfler, Claudia Weikert
Ocena 7,7
Leśne przedszkole Stefanie Höfler, Cl...

Na półkach:

Jeśli chodzi o literaturę dziecięcą, trudno przejść obojętnie obok tej okładki. Wiem, wiem, nie ocenia się zawartości po tym, co na zewnątrz, ale w tym wypadku, ciężko się nie zauroczyć. Toż to przygoda na wyciągnięcie ręki! A jak było dalej?

Przebojowe przedszkolaki z grupy Jeżyki, zamiast siedzieć w czterech ścianach, przenoszą swoje zajęcia do lasu. Budują szałas, robią potrzebne narzędzia, tropią zwierzątka i organizują muzeum kupy na świeżym powietrzu… Tak chyba będzie lepiej dla odwiedzających. Każdy dzień to nowa przygoda, która wywoła uśmiech na twarzy czytelnika.

Czytaj więcej: https://ladydot.pl/blog/idziemy-na-wycieczkę-pakuję-misia-w-teczkę

Jeśli chodzi o literaturę dziecięcą, trudno przejść obojętnie obok tej okładki. Wiem, wiem, nie ocenia się zawartości po tym, co na zewnątrz, ale w tym wypadku, ciężko się nie zauroczyć. Toż to przygoda na wyciągnięcie ręki! A jak było dalej?

Przebojowe przedszkolaki z grupy Jeżyki, zamiast siedzieć w czterech ścianach, przenoszą swoje zajęcia do lasu. Budują szałas,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Okładka sugeruje, że może tu być jakiś wątek grozy skupiony wokół tytułowej drogi nr 88. Z kolei opis obiecuje czytelnikowi historię dwoja dorosłych osób ze swoimi trudnymi doświadczeniami, którzy spotykają się w nietypowych okolicznościach,i nie pozostają sobie obojętni. Byłam ciekawa...

O ile początek był nawet interesujący i wciągający, o tyle mój zapał szybko sie wypalił, a na końcowych stronach towarzyszyło mi już nawet pewnego rodzaju zniecierpliwienie. Pomysł na historię ciekawy, bo i oryginalne poznanie, trudne przeżycia, rozterki dotyczące przyszłości.... Jednak sposób narracji jak dla mnie fatalny. To tak jakby ktoś chciał opowiedzieć historię swojego życia, ale śpieszył sie na pociąg. Kluczow, ciekawe wątki spłaszczone i wyzute z emocji. Nieistotne elementy rozbudowywane o niepotrzebne opisy. I wszystko za szybko, nienaturalnie i zbyt idealnie. No po prostu mało wiarygodnie.

To sprawiło, że ani nie wczułam sie w sytuację bohaterów ani nie byłam ciekawa, co dalej. Wręcz przeciwnie, w połowie książki zaczęły nachodzić mnie myśli, o czym w ogóle jest ta historia, bo tempo narracji nie pozwalało skupić się na niczym konkretnym.

Nie chcę jednak zniechęcać, bo być może mam zbyt wygórowane oczekiwania. Dlatego też przekonajcie się sami, dokąd zaprowadzi Was podróż drogą 88.

Okładka sugeruje, że może tu być jakiś wątek grozy skupiony wokół tytułowej drogi nr 88. Z kolei opis obiecuje czytelnikowi historię dwoja dorosłych osób ze swoimi trudnymi doświadczeniami, którzy spotykają się w nietypowych okolicznościach,i nie pozostają sobie obojętni. Byłam ciekawa...

O ile początek był nawet interesujący i wciągający, o tyle mój zapał szybko sie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdy biorę do ręki tomik poezji, to czuję mrowienie w palcach podszyte niepokojem. Ja i poezja? Lata szkolne skutecznie zaszczepiły we mnie lęk, że jeśli nie trafię ze swoją interpretacją w myśli autora, nie wpiszę się w zatwierdzony przez Kuratorium Oświaty klucz, to obleję. Pomyślałam jednak, że szkoła już za mną (nie powiem, że dawno ), więc może warto zmierzyć się z tą swego rodzaju niechęcią. Popróbować na nowo i sprawdzić, czy mi to smakuje.

Dlatego też jednym z moich łupów z 7. Festiwalu Książki w Opolu była pozycja Słoń zjadł kapelusz. Intrygujący tytuł, jak sama autorka - Justyna Karolak, która na moje słowa o strachu przed niezrozumieniem treści powiedziała, że do jej twórczości każdy ma swój własny klucz. Żeby odrzucić próbę odkrycia, co ona miała na myśli, a w zamian za to odnaleźć siebie. Postanowiłam zabrać się do czytania jak do porcji lodów. Zaczynam od przygotowania pucharka i nałożenia gałki neutralnego śmietankowego smaku, a z każdym kolejnym wierszem dołożę coś nowego. Co mi wyszło?

Słoń zjadł kapelusz, to ponad 50 wierszy, podzielonych na cztery nietypowe kategorie: Kochankowie, Wojownicy, Ludzie i ostatni, brzmiący tak samo jak tytuł książki, a za myśl przewodnią biorący tworzenie literatury. Nowatorskie, nie ma co!

Czytaj więcej: https://ladydot.pl/blog/poezja-nie-gryzie

Gdy biorę do ręki tomik poezji, to czuję mrowienie w palcach podszyte niepokojem. Ja i poezja? Lata szkolne skutecznie zaszczepiły we mnie lęk, że jeśli nie trafię ze swoją interpretacją w myśli autora, nie wpiszę się w zatwierdzony przez Kuratorium Oświaty klucz, to obleję. Pomyślałam jednak, że szkoła już za mną (nie powiem, że dawno ), więc może warto zmierzyć się z tą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cykady, choć małe z nich owady, to gdy zaczynają swoje miłosne trele, stają się najgłośniejszymi owadami świata. Występują na wszystkich kontynentach, więc silnie wniknęły w lokalne kultury, gdzie zyskały rozmaite symboliki. Od zmartwychwstania, przez pracę zespołową, po miłość i płodność. Dlaczego Cykada na parapecie pojawiła się w tytule książki napisanej przez M. M. Macko?

Małżeństwo z kilkuletnim stażem przeżywa głęboki kryzys. Na prośbę przyjaciół, w ramach ostatniej próby reanimacji związku, opuszczają stolicę i wyruszają do swojej chatki na południu Polski. Tam jednak okazuje się, że przywieziony przez nich bagaż, to nie tylko bielizna na zmianę, prowiant i sztalugi, ale także cała seria bolesnych wspomnień, które jak kula u nogi ciągną się za nimi od lat. I nie jest to metalowy balast, który szurany po betonie życia zostaje obdrapany i z czasem lżejszy. To śnieżna kula, która nieustannie nabiera objętości, bo wszystko naznacza wydarzeniami z przeszłości.

Czytaj więcej: https://ladydot.pl/blog/ja-plus-ty-to-dopiero-my

Cykady, choć małe z nich owady, to gdy zaczynają swoje miłosne trele, stają się najgłośniejszymi owadami świata. Występują na wszystkich kontynentach, więc silnie wniknęły w lokalne kultury, gdzie zyskały rozmaite symboliki. Od zmartwychwstania, przez pracę zespołową, po miłość i płodność. Dlaczego Cykada na parapecie pojawiła się w tytule książki napisanej przez M. M....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Znam Woodstock i kocham go całym sercem, więc jak tylko zobaczyłam okładkę, książka niemal z marszu trafiła na moją półkę. Uwielbiam tę różnorodność wśród ludzi, która w ramach festiwalu potrafi współistnieć, i krzyczeć jednym głosem: miłość, pokój, muzyka! Hipolit Oliński w swojej książce Woodstock Generation, czyli Wyższa Szkoła Jazdy przedstawia pokolenie dawnych outsiderów, którzy swoim wizerunkiem i muzyką walczyli z systemem.

Pod ciekawymi ksywkami poznajemy grupę młodych ludzi, na widok których babcie mocniej zaciskają różaniec w dłoni. Długie włosy, glany i procentowy trunek nieustannie trzymany w ręce. Książka opisuje ich codzienność, w którą z niecierpliwością wplatają liczne festiwale muzyczne.

Liczyłam na historię, dzięki której poczuję, jakbym dosiadała się do paczki przyjaciół i przysłuchiwała ich rozmowie. A ta z kolei da mi odpowiedź na pytanie, kim tak naprawdę jest tytułowa Woodstock Generation? I tu niestety muszę stwierdzić, że bardzo mocno się zawiodłam. Zaledwie kilka razy pojawiły się dłuższe wypowiedzi, z których można wywnioskować, jaki dany bohater ma stosunek do innych subkultur, religii, rządu i ogólnie przyjętych praw społecznych. Jednak takich wstawek było jak kropla w morzu alkoholu, który w ich życiu jest wyżej ceniony niż woda.

Czytaj więcej: https://ladydot.pl/blog/historia-glanem-i-piwem-pisana

Znam Woodstock i kocham go całym sercem, więc jak tylko zobaczyłam okładkę, książka niemal z marszu trafiła na moją półkę. Uwielbiam tę różnorodność wśród ludzi, która w ramach festiwalu potrafi współistnieć, i krzyczeć jednym głosem: miłość, pokój, muzyka! Hipolit Oliński w swojej książce Woodstock Generation, czyli Wyższa Szkoła Jazdy przedstawia pokolenie dawnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mały Książę, trzecia najpoczytniejsza powieść na świecie, należy do kanonu lektur obowiązkowych w ósmej klasie. A lektura jak to lektura, narzucana obowiązkowo spotyka się z niechęcią wśród młodzieży, co niestety rzutuje na jej odbiór. Na szczęście zawsze można do niej wrócić, i odkryć to, czego się nie zauważyło mając te naście lat.

Istnieją przesłania mówiące o tym, że Antoine de Saint – Exupéry napisał tę historię zainspirowany własnymi doświadczeniami, po tym jak jego samolot rozbił się na Saharze. Jako że przelot ten miał być próbą pobicia prędkości na trasie Paryż – Sajgon, on i jego partner mieli minimalny zakres prowiantu, który po wypadku wyczerpał się niemal natychmiast. Odwodnieni, z halucynacjami, na skraju śmierci, zostali odnalezieni przez karawanę Beduinów, co jest jednym z wątków fabule.

Czytaj więcej: https://ladydot.pl/blog/zawsze-stajesz-sie-odpowiedzialny-za-to-co-oswoiłeś

Mały Książę, trzecia najpoczytniejsza powieść na świecie, należy do kanonu lektur obowiązkowych w ósmej klasie. A lektura jak to lektura, narzucana obowiązkowo spotyka się z niechęcią wśród młodzieży, co niestety rzutuje na jej odbiór. Na szczęście zawsze można do niej wrócić, i odkryć to, czego się nie zauważyło mając te naście lat.

Istnieją przesłania mówiące o tym, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kto nie zna głosu Marka Niedźwieckiego, niech pierwszy rzuci radiem! A co jeśli niewtajemniczonym powiem, że dziennikarz czaruje nie tylko słowem w eterze, ale także na piśmie? Mało tego, z wielką pasją uwielbia uwieczniać na fotografiach to, co widzi, a jeśli po raz kolejny odwiedza Australię, mam podejrzenie, że nawet kąpie się z aparatem. Australijczyk, to pozycja podróżnicza jego autorstwa, która zabiera nas w podróż na drugi koniec świata.

Książkę kupiłam po spotkaniu autorskim, które miało miejsce w 2017 roku we Wrocławiu. Słuchając pana Marka, miałam wrażenie, że w zasadzie jedną nogą jestem już na ziemi australijskiej, gdzie powietrze pachnie eukaliptusem. Słuchało się go wybornie. Opowieści były dowcipne, spójne i pełne zachwytów, co tylko podkreślało jego uwielbienie dla tej części świata.

Sama książka okazała się jednak pewnym rozczarowaniem, ale to tylko i wyłącznie dlatego, że byłam nastawiona na kontynuację wrażeń ze spotkania. Tu jednak przechodzimy w formę codziennego blogowania - krótka treść uzupełniona atrakcyjnymi zdjęciami. Dlatego od razu radzę nastawić się, że nie jest to stricte przewodnik, a raczej pewna forma pamiętnika, uzupełniona o naprawdę atrakcyjne fotografie.

Czytaj więcej: https://55b558c7-site-preview.clickweb.home.pl/blog/kraj-koali-oczami-polskiego-niedźwiedzia

Kto nie zna głosu Marka Niedźwieckiego, niech pierwszy rzuci radiem! A co jeśli niewtajemniczonym powiem, że dziennikarz czaruje nie tylko słowem w eterze, ale także na piśmie? Mało tego, z wielką pasją uwielbia uwieczniać na fotografiach to, co widzi, a jeśli po raz kolejny odwiedza Australię, mam podejrzenie, że nawet kąpie się z aparatem. Australijczyk, to pozycja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Londyńska ulica Lowland Way jest wymarzonym miejscem do życia. Mili i pomocni sąsiedzi, zadbane otoczenie i Plenerowe Niedziele, czyli inicjatywa sąsiedzka, podczas której z ulicy znikają auta, a teren przejmują dzieci. Jednym słowem – miejska sielanka. Sielanka, którą przerywa nowy właściciel, wprowadzając się Tuż za ścianę jednego z klasycznych bliźniaków. Komitywa sąsiedzka zacieśnia swoje szyki jeszcze bardziej, bo przecież nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg. Skąd takie negatywne nastawienie do nowego sąsiada i jakie będą tego skutki?

Louise Candlish przedstawia swoich bohaterów jako niezwykle zgraną i lubiąca się małą społeczność. Wspólna grupa działa na znanych komunikatorach, aby na bieżąco informować się o najważniejszych wydarzeniach. Sąsiedzkie spacery, polecanie sobie poszukiwanych specjalistów, wspólne wieczory przy kieliszku wina, by omówić lokalne tematy. I wreszcie – wspólny wróg. Intruz, który na ulicy zamieszkał dzięki otrzymanemu spadkowi i ani myśli wpasować się w sielski klimat. Może i nie szuka zaczepki, ale ewidentnie nie dostosowuje się do ustalonych reguł.

Oficjalne ścieżki rozwiązania problemu są na wyczerpaniu, a napięcie sięga zenitu. Nie pomagają prośby. Nie pomagają groźby. Aż nagle dochodzi do tragedii, która rzuca cień na wszystkich mieszkańców. Tak jakby nad ich wymuskaną ulicą ciemne chmury przysłoniły dotychczas nieustające słońce. Zamiast radosnych uśmiechów na powitanie pojawiły się pełne podejrzenia spojrzenia. Gdy w końcu w mediach pojawia się krytyczna uwaga na temat Lowland Way, w mieszkańcach pęka tama goryczy, i od teraz już nic i nikt nie jest pewny.

Tuż za ścianą to historia opowiadania naprzemiennie oczami mieszkańców, i niczym klepsydra odmierzająca czas do momentu zero, kiedy stało się faktem, że już nic nigdy nie będzie takie samo.

Świetnie poprowadzona historia, która daje złudzenie, że od samego początku zna się zakończenie. Pytanie tylko, jak do tego doszło? Autorka jak przynętę rozsypuje kolejne okruszki informacji, wodząc czytelnika za nos. Robi to w brawurowym stylu, więc trudno jej nie ulec. Kiedy myślimy, że już już mamy winnego, wtedy dorzuca kolejny, jeszcze lepszy kąsek, i poszukiwania zaczynają się od nowa.

Przykład tej londyńskiej społeczności ukazuje, jak łatwo ludzie potrafią wspólnymi siłami budować otoczkę, która doda im jakości w oczach innych. Rzekome granie do wspólnej bramki i wymiana informacji, to tylko chęć kontrolowania oficjalnego wizerunku, który miło łechta ego. Na Plenerowej Niedzieli wyprasowane stroje i serdeczne machanie sobie przez zadbany trawnik, a za drzwiami kąśliwe uwagi i podejrzliwe spojrzenia zza przysłoniętych rolet.

W tej sytuacji okazuje się, że wspólny wróg z Tuż zza ściany obnażył, jak fałszywa i niestabilna była to konstrukcja wspólnotowa. A jak wiadomo, niestabilna konstrukcja bywa chybotliwa i wystarczy jeden ruch, bo wszystko legło w gruzach i zmieniło losy na zawsze.
Brawo dla autorki za tę powieść. Wie jak utrzymać napięcie i nie waha się użyć tej umiejętności. Oddawanie się takiemu zwodzeniu to czysta przyjemność.

Londyńska ulica Lowland Way jest wymarzonym miejscem do życia. Mili i pomocni sąsiedzi, zadbane otoczenie i Plenerowe Niedziele, czyli inicjatywa sąsiedzka, podczas której z ulicy znikają auta, a teren przejmują dzieci. Jednym słowem – miejska sielanka. Sielanka, którą przerywa nowy właściciel, wprowadzając się Tuż za ścianę jednego z klasycznych bliźniaków. Komitywa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam wrażenie, że listopad to jest jedyny czas w roku, kiedy choć na chwilę zatrzymujemy się w pędzie życia. Zanim ulice rozbłysną milionami lampek, a w sklepie zaroi się od radosnych dekoracji, nastaje ten krótki moment zadumy. Kolorowe liście opadają na groby naszych bliskich, odmierzając kolejny rok rozłąki. Czy w tym wszystkim dopuszczamy do siebie fakt, że to święto kiedyś będzie także naszym dniem?

Roland Schulz przełamuje ten trudny temat i opowiada Jak umieramy. I to dosłownie, ponieważ jako bohatera tej historii wybiera mnie, ciebie… każdego, kto sięgnie po tę książę. Forma ta przyprawia o ciarki, bo mówi wprost, co stanie się z nami w kolejnych etapach, kiedy śmierć stanie się faktem. Jedyne co nas poróżni, to szybkość, z jaką zorientujemy się, że właśnie mamy za sobą ostatni raz. Ostatni oddech, ostatnie westchnienie nad ulubionymi lodami lub ostatni letni wieczór zepsuty przez wszechobecne komary.

Czytaj więcej: https://ladydot.pl/blog/tylko-sztuczne-kwiaty-nie-umierają

Mam wrażenie, że listopad to jest jedyny czas w roku, kiedy choć na chwilę zatrzymujemy się w pędzie życia. Zanim ulice rozbłysną milionami lampek, a w sklepie zaroi się od radosnych dekoracji, nastaje ten krótki moment zadumy. Kolorowe liście opadają na groby naszych bliskich, odmierzając kolejny rok rozłąki. Czy w tym wszystkim dopuszczamy do siebie fakt, że to święto...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mroczne i makabryczne historie, dodatkowo oparte na prawdziwych historiach, zawsze wywołują dziwną ciekawość u ludzi. Niby wiadomo, że za tym nie może się kryć nic dobrego, więc z natury powinniśmy unikać takich tematów, a jednak jakaś niezrozumiała siła przyciąga. Glenn Puit, autor książki Wiedźma, wydanej w serii Prawdziwe Zbrodnie, oddaje w ręce czytelnika „historię kobiety, która musiała zabijać”, jak głosi podtytuł.

Pierwszym miejscem akcji staje się magazyn z wynajmowanymi schowkami na przedmieściach Las Vegas. Nasilający się smród sprawia, że pracownicy obiektu zwracają się do policji z prośbą o przegląd jednego z takich schowków. Otwarcie jego drzwi staje się także symbolicznym otwarciem drzwi do sprawy, która będzie elektryzowała opinię publiczną przez długie lata. Odkryte zwłoki znajdują się w takim stadium rozkładu, że nawet najwięksi policyjni weterani mają pierwszy raz styczność z takim przypadkiem. Naturalny pierwszy krok prowadzi do kobiety widniejącej na umowie najmu, ale już tu zaczynają się schody. O ile same dane są jasne i prawdziwe, o tyle faktycznie namierzenie tej osoby stanie się prawdziwym wyzwaniem.

I tu po raz kolejny można powiedzieć, że spotykamy się z wierzchołkiem góry lodowej, bo każda kolejna informacja odkrywająca tożsamość i życie tej kobiety sprawiają, że policja ma coraz więcej przekonania co do jej licznych przestępstw. I niestety im więcej przekonania, tym mniej dowodów na ich udowodnienie. Ponadprzeciętna inteligencja, bezwzględność w dążeniu do celu i zamiłowanie do czarnej magii sprawiają, że śledczy mają styczność z bardzo złożonym i niebezpiecznym przypadkiem.
Książka składa się z 45 rozdziałów, które wypełniają wspomnienia śledczych i innych osób zaangażowanych w temat, w tym znajomych, sąsiadów, współpracowników. Dodatkową pozycją są stenogramy z rozmów z podejrzaną oraz zdjęcia będące prawdziwymi dowodami z dochodzenia.

Wielbiciele tego gatunku literatury raczej nie będą zawiedzeni. Autor zmyślnie zebrał ze sobą wszystkie wątki, które odkrywane krok po kroku budują realny obraz kobiety, która samą obecnością potrafiła wywołać gęsią skórkę. Ewidentne zaburzenia psychiczne, systematycznie podkręcane od wczesnego i trudnego dzieciństwa, uczyniły z niej niezwykle wyrachowaną postać, która na wszystko ma plan, co tym bardziej czyni z niej trudniejszego przeciwnika.

Jedyne czego mi zabrakło, to szerszego rozwinięcia tytułowego wątku – Wiedźmy. Jest to ewidentna sugestia do styczności z czarnymi siłami, co moim zdaniem zostało zsunięte nieco na dalszy plan. Wspomniane, ale trudne w udowodnieniu, więc potraktowane nieco jako element tła. Stąd też mały zawód, ponieważ opisy na okładce sugerują, że jest to mimo wszystko jeden z fundamentów całej historii.
Nie zmienia to jednak faktu, że książkę, pomimo całej makabrycznej opowieści, czytało się dobrze. Dla osób interesujących się szerszymi zagadnieniami psychologicznymi świetny przykład na to, jak i czym można zniszczyć potencjalnie niewinnego małego człowieka, by finalnie stał się jednocześnie wyrachowanym i inteligentnym mordercą. Kogoś, kto wizualnie odbiega od jakiegokolwiek obrazu osoby niebezpiecznej, co tym bardziej robi z niego większe zagrożenie dla otoczenia.

Książka Wiedźma jest tylko jedną z pozycji serii Prawdziwe Zbrodnie, co może być prawdziwą gratką dla fanów książek czy produkcji filmowych opowiadających o prawdziwych, choć trudnych do zrozumienia i wyobrażenia tragediach. Jeśli jednak nie straszne Wam to, co czai się w mroku, to polecam.

Mroczne i makabryczne historie, dodatkowo oparte na prawdziwych historiach, zawsze wywołują dziwną ciekawość u ludzi. Niby wiadomo, że za tym nie może się kryć nic dobrego, więc z natury powinniśmy unikać takich tematów, a jednak jakaś niezrozumiała siła przyciąga. Glenn Puit, autor książki Wiedźma, wydanej w serii Prawdziwe Zbrodnie, oddaje w ręce czytelnika „historię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z informacji o autorce dowiedziałam się, że swoją karierę zawodową zaczynała od pracy w telewizji jako dziennikarka śledcza. Kierunek rozwoju dość nietypowy, biorąc pod uwagę, że studiowała literaturę angielską. W momencie kryzysu zawodowego ciocia poradziła jej zmianę kierunku na pisarstwo. Rada zaowocowała debiutancką powieścią W zamknięciu. Czy zamiana kamery na pióro okazała się słusznym wyborem?

Ellie Power nie ma łatwego życia. Choroba psychiczna objawiająca się podwójną osobowością, nie pozwala jej na normalne funkcjonowanie. Każda noc niesie ze sobą lęk, że jej druga ja znowu da o sobie znać, a ostatnie wydarzenia pokazują, że nie cofnie się przed niczym. Ze względów bezpieczeństwa matka co noc zamyka na klucz drzwi do jej sypialni, co potencjalnie powinno uchronić je przed katastrofalnymi skutkami działań alter ego Ellie. Potencjalnie…

W zamknięciu, to mistrzowsko poprowadzona historia, którą stopniowo odkrywamy z trzech perspektyw: opowieści Ellie i transkrypcji nagrań dźwiękowych z jej wizyt u psychoterapeuty, oraz z punktu widzenia funkcjonariusza policji przydzielonego do sprawy. Autorka z rozmysłem droczy się z czytelnikiem, a dawkowane przez nią informacje są jak przeciąganie liny. Kiedy już zaczyna się odnosić wrażenie, że udało się odkryć prawdę, lina nagłym szarpnięcie zmienia naszą pozycję, a dostarczone nowe elementy układanki każą budować wizję od początku.
Trzeba przyznać, że każdy dialog, każda myśl i gest, zostały tu bardzo skrupulatnie przemyślane i przedstawione. Niby rzucone od niechcenia słowo, kilka rozdziałów dalej okazuje się słowem kluczem. Dziwne wrażenie, które jak samolot, szybko przesunęło nam się przed oczami, nie znika ot tak, ale zostawia po sobie smugi, które dają do myślenia. Detale, które budują całość i autorka znakomicie zdaje sobie sprawę z ich mocy. W tym na przykład przeszłość każdego z bohaterów, która odciskając swoje piętno, staje się kompasem w teraźniejszych działaniach.

No cóż, trzeba przyznać, że pozostawianie takiego talentu literackiego W zamknięciu było by wielką stratą. Kate Simants swoją debiutancka powieścią udowodniła, że potrafi budować, i co także bardzo ważne, umiejętnie stopniować napięcie. Osobiście trudno mi było oderwać się od czytania, czego dowodem jest wykipiana zupa.
Na szczególne uznanie zasługuje także wątek poświecony emocjonalnej manipulacji oraz pokazanie, jak potężna potrafi być to siła. Jak często ludzie są w stanie wytłumaczyć sobie nawet irracjonalne sytuacje, znajdując argumenty w uczuciu, które z prawdą ma niewiele wspólnego.

W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak gorąco polecić kryminał W zamknięciu. Jak to sama autorka podsumowała, może w książce trupy nie ślą się gęsto, ale jak widać, i bez tego można napisać mroczną powieść. Proponuję garnek z zupą ściągnąć z gazu, zabezpieczyć się we wszystko, co może się przydać w trakcie lektury, i dopiero wtedy otworzyć książkę. I specjalne podziękowania dla cioci Charlotte za dobrą radę o zmianie profesji!

Z informacji o autorce dowiedziałam się, że swoją karierę zawodową zaczynała od pracy w telewizji jako dziennikarka śledcza. Kierunek rozwoju dość nietypowy, biorąc pod uwagę, że studiowała literaturę angielską. W momencie kryzysu zawodowego ciocia poradziła jej zmianę kierunku na pisarstwo. Rada zaowocowała debiutancką powieścią W zamknięciu. Czy zamiana kamery na pióro...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziś, 19 czerwca, w kalendarzu świąt nietypowych wypada Dzień Kota Garfielda. Kto nie zna tego nieszczupłego (!), leniwego i samolubnego rudego kocura, który na słowo dieta lub ćwiczenia dostaje alergii? Na szczęście nie jest to typowy przedstawiciel swojego gatunku, więc z przyjemnością i nieskrywaną ciekawością przekazuję głos innemu kotu o oryginalnym imieniu - Nieteraz, który opowie, jak wygląda Typowy kot i podzieli się wskazówkami … jak wytrzymać z ludźmi.

Nieteraz mieszka ze swoimi człowiekami - Beatą i Adrianem, oraz tfu!, psem Nierusz. No trudno, rodziny się nie wybiera, więc jakoś będzie musiał zaakceptować psa, choć nie oszukujmy się, najmądrzejszy to on nie jest. Nie to co kot, wiadomo.

Książka jest zbiorem opowieści, anegdot i wskazówek jak wytrzymać z ludźmi, a wszystko to opowiedziane z perspektywy kota. Istoty idealnej, pełnej gracji i honoru, a przynajmniej tak o sobie myśli. Co ważne, są to opowiastki z dnia codziennego, na pewno znane każdemu kto zgodził się, aby od dziś cała jego przestrzeń życiowa była naznaczona kłaczkami, a żadna czynność nie odbyła się bez kociego asystenta.

Szczerze, trudno utrzymać powagę podczas czytania Typowego kota. Jego wywody na temat sposobów, jak wytrzymać z ludźmi, to prawdziwy majstersztyk, który nie tylko w niezwykle dowcipny sposób prezentuje przemyślenia kiciucha, ale także wyjaśnia pewne zachowania, które na co dzień wydają się niezrozumiałe i absurdalne. I do tego te komiksy. Trudno nie parskać śmiechem. Sama prawda.

Jakby nie było, teraz nie potrafię sprzątać kuwety bez tłumaczenia obserwującemu kotu, że ja tej kupy nie mam zamiaru kolekcjonować, i że doceniam jak pięknie ją zakopał. Już wiem, że nawet najbardziej puchate i ozdobione tysiącami majestatycznych łapek legowisko nie będzie tak wygodne i pachnące, jak karton, który może być wielofunkcyjny. Do spania, do chowania, do atakowania, no i do izolacji od otoczenia w trakcie obmyślania planu przejęcia władzy nad światem.

Bez dwóch zdań, kot Nieteraz ma charakterek, ale jest też typowym przedstawicielem gatunku, który dzięki swojej kociej uprzejmości pomaga nam, zwykłym karmicielom i miziaczom, sprostać jego potrzebom. Gwarantuję, że po lekturze tej książki dialogi z mruczącymi lokatorami staną się głębsze, dłuższe i pełne konkretnej argumentacji. Samo stwierdzenie, że wychodzę z domu, to już za mało. Trzeba uzasadnić potrzebę oddalenia się od swojego sierściucha, a jeśli nam się poszczęści, otrzymać ledwo zauważalne i wydane z wielką łaską leniwe mrugnięcie okiem.

Do wszystkich wielbicieli mruczących czworonogów – bierzcie i czytajcie to wszyscy! Typowy kot bez ogródek i zbędnego umilania (kici kici, chodź do panci kropci) przedstawia piramidę swoich potrzeb, która jest prosta i jasna, ale nie obędzie się bez ukochanego człowieka. Czasami durnowatego i działającego w sposób niezrozumiały, ale jednak ukochanego, wybranego, jedynego… No dobra, pies też może zostać.

Dziś, 19 czerwca, w kalendarzu świąt nietypowych wypada Dzień Kota Garfielda. Kto nie zna tego nieszczupłego (!), leniwego i samolubnego rudego kocura, który na słowo dieta lub ćwiczenia dostaje alergii? Na szczęście nie jest to typowy przedstawiciel swojego gatunku, więc z przyjemnością i nieskrywaną ciekawością przekazuję głos innemu kotu o oryginalnym imieniu - Nieteraz,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wielbicielom polskiego nurtu powieści kryminalnych Ryszarda Ćwirleja powinien być już znany. Wielokrotnie nagradzany za książki z nowego gatunku – kryminału neomilicyjnego, konsekwentnie i z pomysłem kreuje swoich bohaterów i tło im towarzyszące, o czym miałam okazję przekonać się podczas dwóch innych książek. Moje dotychczasowe wrażenia były bardzo pozytywne, więc tym bardziej jestem ciekawa, czy to, co do tej pory stanowiło dla mnie największy atut, dalej tak samo smakuje?

Śmiertelnie poważna sprawa przenosi czytelnika do maja 1983 roku. Pomimo wiosny w rozkwicie, która powinna przynosić radość, małym miasteczkiem w Wielkopolsce wstrząsa strach. Najpierw zaginięcie młodej dziewczyny, a następnie odkrycie jej poturbowanych zwłok zelektryzowało całą społeczność, i stało się tematem numer jeden, wypierając nawet pielgrzymkę Papieża do ojczyzny. Z pozoru rozwiązana sprawa okazuje się puszką Pandory.

Pomimo tego, że jest to Śmiertelnie poważna sprawa, żaden z bohaterów ani myśli o odstawieniu kufla piwa czy zimnej flaszki, i skupieniu się na robocie. Ćwierlej po raz kolejny świetnie ukazuje oblicze tamtego okresu, kiedy alkohol towarzyszył wszystkim i wszędzie, a pretekst można było zbudować na poczekaniu. Świat oparty na kombinowaniu, podejściu do pracy - byle odhaczyć i się nie namęczyć, a coś zyskać.

Na szczególne uznanie zasługuje świetne odtworzenie małomiasteczkowego klimatu. Sąsiedzkie sympatie i animozje, wiedza wszystko o wszystkich, notoryczne kombinowanie i nieustannie lejące się procenty. Momentami można odnieść wrażenie, że czytelnik może odurzyć się od samego czytania, bo nie ma strony bez okoliczności do degustacji, ale to tylko podkreśla charakter tego miejsca, czasu i mentalności.

Czy Śmiertelnie poważna sprawa znalazła swoje rozwiązanie zgodnie z prawem? Ryszard Ćwirlej z pozoru dość proste śledztwo potrafi opowiedzieć tak, że i wzburzy krew, i wywoła śmiech. Prawdziwa mieszanka charakterów, które stanowią kwintesencję małomiasteczkowości. Do tego bardzo żywe opisy tła połączonego z lokalną gwarą, które po razu kolejny utwierdzają mnie, że autor doskonale zna świat, który kreuje w swoich książkach. Może to być szczególnie ciekawe dla młodych osób, które niektóre sytuacje życiowe znają tylko z opowieści starszych członków rodziny. Sytuacje, kiedy żeby wezwać policję na miejsce zdarzenia należało pobiec bezpośrednio na komisariat lub do sąsiada, który był na tyle majętny, by mieć telefon. Dla niektórych nie do pomyślenia, dla innych po prostu wspomnienia.

Szczerze polecam dać się porwać tej historii!

Wielbicielom polskiego nurtu powieści kryminalnych Ryszarda Ćwirleja powinien być już znany. Wielokrotnie nagradzany za książki z nowego gatunku – kryminału neomilicyjnego, konsekwentnie i z pomysłem kreuje swoich bohaterów i tło im towarzyszące, o czym miałam okazję przekonać się podczas dwóch innych książek. Moje dotychczasowe wrażenia były bardzo pozytywne, więc tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moje trzy pierwsze skojarzenia ze Szwajcarią, to piękne widoki, bogactwo i czekolada. Dokładnie w takiej kolejności, choć nie wiem dlaczego, bo czekoladę cenię sobie naprawdę wysoko. Ale wracając do naszej gwiazdy wieczoru - Szwajcarii, to nie licząc dwudniowego epizodu, jest to dla mnie kraj, który znam tylko z opowieści nielicznych bywalców i przepięknych zdjęć. Fotografii, które nie pozostawiają złudzeń, że tylko farciarzy i bogaczy stać na to, by codziennie po przebudzeniu widzieć takie cuda. Na szczęście znalazł się ktoś, a dokładniej Agnieszka Kamińska, która postanowiła pokazać prawdę, że nie tylko widokami Szwajcar żyje. A więc zapraszam do Szwajcarii. W Podróż przez raj wymyślony. Odjazd!

Rodowita słupszczanka postanawia opuścić morze (za którym nieustannie tęskni), by za głosem serca rwącemu się do T., przeprowadzić się w głąb kontynentu, gdzie królują piękne i majestatyczne góry. Przeprowadzić się do kraju, który stanowi ewenement światowy pod wieloma względami i budzi skojarzenia raju na ziemi dostępnego dla wybranych.

W swojej książce Agnieszka Kamińska rozprawia się z tym mitem, pokazując Szwajcarię taką, jak jest naprawdę. I zupełnie nie chodzi o to, by wyciągać wszystkie trupy z szafy i na siłę udowodniać, że do raju tu daleko. Celem jest obalenie przekonania, że wszyscy Szwajcarzy rano punktualnie stawiają się do pracy w banku, a po południu spacerują po Alpach, zajadając czekoladę Toblerone, i uprzejmym skinieniem pozdrawiając fioletowe krowy.

Czytaj więcej: https://ladydot.pl/blog/tam-gdzie-trawa-bardziej-zielona

Moje trzy pierwsze skojarzenia ze Szwajcarią, to piękne widoki, bogactwo i czekolada. Dokładnie w takiej kolejności, choć nie wiem dlaczego, bo czekoladę cenię sobie naprawdę wysoko. Ale wracając do naszej gwiazdy wieczoru - Szwajcarii, to nie licząc dwudniowego epizodu, jest to dla mnie kraj, który znam tylko z opowieści nielicznych bywalców i przepięknych zdjęć....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Electra od samego początku historii jawi się czytelnikom jako ta z Sióstr, dla której więzy rodzinne oznaczają tylko konieczność sporadycznych spotkań. I to tylko w wyjątkowych sytuacjach. Jako niespokojny duch szybko porzuciła szkołę, by na życie zarabiać urodą, której los jej nie oszczędził, choć w młodości ze względu na swój ciemny kolor skóry miała nieprzyjemności.

Śmierć Pa Salta, adopcyjnego ojca, dzięki któremu wiodla dostatnie i bezpieczne życie, zbiega się z trudnym okresem w jej życiu, co jeszcze bardziej popycha ją w szpony nałogu. Wrodzona nieufność nie pozwala jej otworzyć się nawet przed terapeutą, co dodatkowo potęguje poczucie samotności. Do momentu, gdy w jej życiu pojawiają się osoby, które niespodziewanie stają się jej łącznikami z nieznaną przeszłością i niepewną przyszłością. Czy i tym razem okaże się, że dla własnego bezpieczeństwa lepiej zachować zasadę ograniczonego zaufania, czy w końcu warto przełamać swoją wewnętrzną barierę i pozwolić siebie pokochać?

Tym razem Lucinda Riley jako miejsce akcji wybiera dwa nigdy nie zasypiające miejsca, dynamiczny i świecący tysiącami neonów Nowy Jork, oraz dziką i świecącą tysiącami gwiazd Afrykę. Mimo totalnie odmiennych scenerii i różnicy dwóch pokoleń, po raz kolejny autorka daje nam dowód, jak silna jest moc genów oraz jak przewrotny może być los, który sprawił, że Electra jest dokładnie w tym miejscu.

I już po raz kolejny słowa uznania dla autorki, która zabiera czytelnika w podróż, tym razem z Siostrą Słońca, by razem odkrywać gorące powietrze Afryki i niespokojne czasy Ameryki. By móc uczestniczyć w przewrotowym momencie historii, kiedy czarnoskórzy zaczynają walczyć o równe prawa. Temat z pewnością nie jest nowy, ale co jest świeże, to zobaczyć tę część historii z perspektywy białego człowieka, który popierając równość staje się wrogiem dla tych, z którymi przed chwilą mógł stukać się kieliszkami pełnymi szampana.

Dałam się totalnie pochłonąć i ponownie zauroczyć. Siostra Słońca przenosi czytelnika w świat, który nie jest idealny. Świat, w którym zdarzają się błędy kładące się długim cieniem na dalsze życie, ale jednocześnie nie zabierające słońca, które niesie ze sobą nadzieję na lepszą przyszłość. To historia, która jednocześnie odkrywa, że za pozornym szczęściem może się czaić głęboki smutek i samotność, więc warto być czujnym, a w razie potrzeby wyciągnąć pomocną dłoń.

Lucinda Riley czaruje słowem i prowadzi historię tak, że trudno jej nie ulec. Przenosząc w kolejny zakątek świata z dużą, ale nienachalną starannością, przybliża czytelnikowi lokalne zwyczaje, elementy przyrody czy historii. A w tym wszystkim ludzie, którzy tak jak my teraz mają swoje chwile radości i słabości, popadają w tarapaty i zakochują się na śmierć i życie, schodzą do cienia lub chcą żyć w cieple słońca, jak Electra.

Polecam i zarazem ostrzegam, jeśli masz w planach coś ważnego, co będzie wymagało od Ciebie odłożenia książki, to czekać Cię trudna walka.

Electra od samego początku historii jawi się czytelnikom jako ta z Sióstr, dla której więzy rodzinne oznaczają tylko konieczność sporadycznych spotkań. I to tylko w wyjątkowych sytuacjach. Jako niespokojny duch szybko porzuciła szkołę, by na życie zarabiać urodą, której los jej nie oszczędził, choć w młodości ze względu na swój ciemny kolor skóry miała nieprzyjemności....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Siostra Cienia, to trzeci tom z serii Siedem Sióstr autorstwa poczytnej pisarki Lucindy Riley. Dla niewtajemniczonych i zaczynających swoją znajomość z Siostrami od tej części, warto dodać, że każda z powieści dotyczy jednej z sióstr, które zostały adoptowane przez pieszczotliwie nazywanego przez nie Pa Salta. Niespodziewana śmierć ojca staje się zarówno końcem i początkiem pewnego rozdziału w życiu. Jaki to będzie miało wpływ na bohaterkę tego tomu? Czy przypisany jej cień jest symbolem mrocznej strony duszy, czy elementem układu światło-cień, bez którego wzajemnie nie istnieją?

Star, zawsze była oszczędna w słowach i nie stanowiło to problemu, ponieważ zawsze była obok niej siostra CeCe, która ekspresją nadrabiała za dwie. Zbliżony wiek dziewczynek od samego początku był fundamentem ich nad wyraz bliskiej zazyłości. Na tyle mocnej, żeby stać się podstawą do podejmowania kluczowych decyzji, jak choćby wybór uczelni, a tym samym swojej przyszłości. Jeśli uda się wypracować kompromis satysfakcjonujący obie strony, to sprawa jest prosta. Jednak co w sytuacji, kiedy dominacja jednej z osób skłania do rezygnacji z marzeń w imię „nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie”?

Umierający Pa Salt pozostawił każdej z dziewcząt list pożegnalny, w którym zawarł wskazówki dotyczące ich pochodzenia. Teraz już tylko od nich samych zależy, czy i w jakim stopniu zainteresują się swoją przeszłością. Star długo pozostawia swój list w zamkniętej kopercie, ale kiedy dominacja siostry zaczyna ją zbyt mocno uwierać, postanawia odkryć swoje karty. Coś, co będzie tylko i wyłącznie jej. Coś, co pozwoli jej przestać być Siostrą Cienia i może zacząć żyć swoim życiem.

Star nie musi, tak jak jej pozostałe siostry, przemierzać kawał świata, by zrozumieć kim jest. W jej wypadku wskazówki pokażą, że klucz do przeszłości może mieć prawie pod nosem. Odsłaniając kolejne karty swojej rodzinnej historii odkryje fakty, będące zarówno słodkimi babeczkami, ale także gorzkimi pigułkami, które będą wymagały połknięcia. A do tego relacja z CeCe, która będzie miała trudność w odnalezieniu się w nowej sytuacji. Czy Star uda się wyjść z cienia i zacząć budować swoją historię, czy znowu wygra współzależność i troska o siostrę?

Siostra Cienia, to powieść, która z typową dla całej serii formułą jest prowadzona dwutorowo. W równoległych wątkach poznajemy kolejne losy Star w poszukiwaniu swojej historii i tym samym odkrywania samej siebie, a także historyczny wątek rodzinny, który sięga barwnej postaci historycznej, króla Edwarda VII. Po raz kolejny muszę przyznać, że autorka z dużą starannością, ale i zarazem swobodą, która nie nuży jak szkolne podręczniki, opisuje historię, w tym wypadku, Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii. Fragmenty te, to skarbnica wiedzy na temat ówczesnych zwyczajów, kultury i zjawisk, charakterystycznych dla tej epoki.

Dla mnie to już kolejny tom i kolejna niezapomniana przygoda, pełna nietuzinkowych osób, ciekawych wątków historycznych i skomplikowanych losów ludzkich. Historie ludzi, którzy dla dobra innych czasami kosztem własnego życia musieli pozostać w cieniu. Lub wręcz przeciwnie, w ramach prywatnej walki musieli opuścić swoją strefę komfortu.

Jakie decyzje podejmie Star, przestanie być Siostrą Cienia i rozbłyśnie swoją gwiazdą, czy uzna, że miłość siostrzana jest ważniejsza? Gorąco polecam!

Siostra Cienia, to trzeci tom z serii Siedem Sióstr autorstwa poczytnej pisarki Lucindy Riley. Dla niewtajemniczonych i zaczynających swoją znajomość z Siostrami od tej części, warto dodać, że każda z powieści dotyczy jednej z sióstr, które zostały adoptowane przez pieszczotliwie nazywanego przez nie Pa Salta. Niespodziewana śmierć ojca staje się zarówno końcem i początkiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O sadze rodzinnej Siedem sióstr autorstwa Luciny Riley usłyszałam po raz pierwszy w kontekście planowanej ekranizacji. Od razu pomyślałam, że zanim będę miała okazję zobaczyć film, tradycyjnie wolę zagłębić się w lekturę i poznać bohaterów swoimi oczami. A z tego, co obiecują liczne komentarze, autorka niczym ptak rozpościera szeroko skrzydła i wędruje przez góry i doliny, przez miasta i morza, po horyzont. Na taką podróż piszę się z przyjemnością.

Spokojny rytm dnia posiadłości nad Jeziorem Genewskim zakłóca nagła śmierć właściciela, a przede wszystkim adopcyjnego ojca siedmiu córek – Pa Salta. Dostatnie i bezpieczne życie, jakie wiodły dziewczynki, nie kusiło je do próby odnalezienia biologicznych rodziców. Wszystko zmienia się po śmierci ukochanego taty, który w pożegnalnych listach każdej z dziewcząt daje wskazówki, gdzie szukać swoich korzeni.

Bohaterką tomu I jest Maja, której ślady prowadzą do odległej Brazylii. Jako najstarsza z sióstr nieustannie czuje potrzebę opiekowania się innymi, co spowodowało, że jako jedyna została w rodzinnym gnieździe. Śmierć ojca sprawia, że dotychczasowe argumenty za zostaniem w domu tracą na wartości i musi przełamać swój strach. Czy jej się uda?

Siedem sióstr to początek cyklu historii, które będą kontynuowane w tym samym stylu, czyli za pomocą dwóch planów czasowych – aktualnego życia wybranej siostry i przeszłości jej przodków. Historie przeplatają się między sobą, stopniowo dawkując informacje, by czytelnik rozumiał kolejne kroki bohaterów, a jednocześnie stale czuł ciekawość i niedosyt. I to autorce udało się na całej linii.

Historie są na tyle wciągające, że momentami zapominałam o tej drugiej perspektywie, by po zmianie znowu dać się pochłonąć w całości. Szczególnie duże uznanie za historie biologicznej rodziny, które będące mieszanką faktów historycznych i pisarskiej fantazji kreują niesamowity obraz przybliżający dany kierunek świata. Bardzo wartościowa i ciekawa lekcja historii, sztuki i zachowań społecznych. Gdyby tak wyglądały lekcje historii!

Autorka z dużym rozmysłem zadbała także o kreację poszczególnych postaci. Powoli odsłaniając oblicze Mai i losy jej rodziny, fantastycznie między słowami pokazuje, jak silne potrafią być geny. Kto z nas nigdy nie słyszał: „Cała babcia/dziadek!”. Natury się nie oszuka, choćby los sprawił, że nie było dane się poznać. Czasami te podobieństwa mogą się objawiać detalami, ale bywa, że to właśnie one decydują o całości odbioru i kompletności treści.

Saga Siedmiu sióstr ma tą dodatkową wartość, że można ją bez problemu czytać w dowolnej kolejności. Wszystkie historie, jak ośmiornica, a raczej siedmiornica, zaczynają się w centralnym punkcie, by potem w indywidualnych mackach podążyć w swoim kierunku. Wciąż jednak mają na uwadze, że w tej przygodzie nie są same, a każda z dróg będzie prowadziła do bezpiecznego rodzinnego domu w Szwajcarii.

Choć nie jest to mój ulubiony gatunek literacki, to po pierwszym tomie byłam przekonana, że muszę poznać losy pozostałych Siedmiu sióstr. Zanim kamera pokaże swoją wizję historii, pozwolę sobie na własne i najcenniejsze dla każdego czytelnika prywatne wyobrażenie całości. A uwierzcie mi, Lucina Riley potrafi opowiadać i odkrywać świat.

O sadze rodzinnej Siedem sióstr autorstwa Luciny Riley usłyszałam po raz pierwszy w kontekście planowanej ekranizacji. Od razu pomyślałam, że zanim będę miała okazję zobaczyć film, tradycyjnie wolę zagłębić się w lekturę i poznać bohaterów swoimi oczami. A z tego, co obiecują liczne komentarze, autorka niczym ptak rozpościera szeroko skrzydła i wędruje przez góry i doliny,...

więcej Pokaż mimo to