rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Siostry wampirki Nadja Fendrich, Franziska Gehm
Ocena 6,1
Siostry wampirki Nadja Fendrich, Fra...

Na półkach: , ,

Muszę się przyznać, że nie lubię książek dla dzieci. Głównie dlatego, ze głupio się czuję krytykując nieścisłości fabularne, narzekając na działanie wampiryzmu no i oczywiście dlatego, ze w większości są beznadziejne, w końcu to książki dla dzieci, czemu mamy się wysilać?

Ostatnio w rączki wpadła mi ksiązka do filmu „Siostry wampirki”, która jest chyba częścią serii o podobnej nazwie. Ciężko mi stwierdzić ponieważ mają różne autorki. Będę traktował ją jako osobne dzieło, ale mogę powiedzieć jedno: po przeczytaniu tego wcale nie zachęciło mnie do sięgnięcia po serię.

Dzisiaj zaczniemy od bohaterów, ponieważ uff…
- Na pierwszy rzut niech przyjdzie Mihai Tepes (oczywiście, że Tepes). Facet jest takim pantoflarzem dającym się pomiatać swojej własnej żonie, ze moja opinia o tym wampirze znalazła się gdzieś w rejonach głębokiej pogardy. Chciałem też powiedzieć, ze może zająć dumne miejsce obok Arweny i Luthien na podium dla debili, ale on wystrzelił na ostatniej prostej i wskoczył na pierwsze miejsce. Pan wampir, zakochał się w swojej ofierze od pierwszego wejrzenia (bo próbował zabić swoją żonę) i wziął z nią ślub, przy którym wyrzekł się nieśmiertelności dla niej. Mógł ją przemienić, ale co tam. W pozwala swojej żonie na absolutnie wszystko, włącznie z wyrzuceniem jego trumny do piwnicy.
- Elwira, kobieta chora psychicznie. Zakochała się w wampirze, który parę sekund wcześniej próbował ją zabić, ocalił ją jedynie kołnierz ortopedyczny. Niewątpliwie należy do tych kobiet, które wychodzą za mąż za policjanta albo żołnierza a potem płaczą, że wyjeżdża na misje, albo, że niebezpiecznie. Po dwunastu latach małżeństwa postanawia, że wyprowadzają się z wampirzego miasta i jedziemy do Niemiec bo postanowiła realizować swoje ambicje kosztem rodziny. Gdyby to był tylko Mihai i ona, nie miałbym aż takiego problemu, ale miesza w to jeszcze dzieci. Nie dość, że przeprowadza swoją rodzinę do nowego i niebezpiecznego kraju (w Niemczech są łowcy wampirów, ale nie wiem czy to żart czy powiedziane poważnie) to zabrania im być wampirami. Nie ma używania mocy za dnia bo ktoś może zauważyć, nawet nie mogą udekorować domu wedle uznania (mąż do piwnicy). No i wisienką na tym torcie, ona jest projektantką, ale nie martwcie się, nie jest pożyteczną dla społeczeństwa. Zgodnie z jakąś panującą modą w tego typu filmach ona projektuje kompletnie bezużyteczne deski toaletowe, które oczywiście rozwiesiła również w ich domu. Dołóżmy jeszcze do tego znęcanie się nad dziećmi ponieważ wymusza na nich (przypominam są istotami nocnymi, nawet książka o tym wspomina) funkcjonowanie w dzień i chodzenie do szkoły, no i narażanie ich na niebezpieczeństwo, rodzeństwo prawie nie zginęło gdyby nie otrzymało pomocy.
- Siostry Daka i Silvania. Jedna bardziej wampirza punkówka i Silvania bardziej ludzka i dziewczyńśka. Ogólnie nie ma tutaj nic do omówienia, z wyjątkiem jednej rzeczy. Czemu do cholery te siostry są na przeciwnych stronach spektrum? Daka jest wręcz obleśna czasami z kolei Silvania zbyt cukierkowa. Na miłość boską…

Ogólnie fabuła nie jest specjalna. Taki standard o akceptowaniu siebie, ponieważ nie możemy aspirować do polepszenia swojego stanu. Dodali jeszcze nutkę, że ludzie boją się tego czego nie rozumieją, bo jest odmienne, zapominając, ze Mihai i Silvania (gdy zmieniała się w pełnego wampira) PRÓBOWALI ZABIĆ LUDZI! Aczkolwiek jedna rzecz wydała mi się zabawna. Pod koniec kiedy mają wymówić swoje życzenie żeby jedna stała się pełnym wampirem a druga człowiekiem, gruchnęła przemowa. O ile mogę się zgodzić, że jako człowiek ta druga nie będzie mogła doświadczyć już więcej latania, które tak polubiła o tyle co do drugiej to było trochę zabawne bo stwierdzono, że będzie na zawsze odludkiem ponieważ nie wyjdzie na słońce (pomimo, że jej ojciec chodzi po słońcu) i na zawsze pozostanie dwunastolatką, zapominając, że w Transylwanii uczęszczały do szkoły do wampirów. Tamte też pozostaną na zawsze dwunastolatkami?

Zostawiłem na koniec jeszcze kwestię techniczną. Nie wiem kto tutaj zawinił, autor czy tłumacz, ale zdania są bardzo złe. Czytanie tej książki to była czasami droga przez mękę. W dodatku ktoś postanowił wymyślić sobie język wampirzy, który brzmi strasznie debilnie np. flopsowanie jako super szybkość. Samo w sobie nie byłoby jeszcze aż takim problemem. Jakiś geniusz wymyślił sobie słowniczek na końcu książki i sobie niech czytelnik kartkuje książkę w poszukiwaniu tłumaczenia. Czysty geniusz!

Od siebie jeszcze dodam, że jeśli jeszcze raz zobaczę w książkach słowo „wampirski”, „wampirska” itd. Znajdę tłumacza i popełnię na nim straszne rzeczy, na widok których nawet doktor Mengele prawdopodobnie powiedziałby, że to już przesada.

Książka jest kiepska, napisana na podstawie kiepskiego filmu dla dzieci. Autorzy zwyczajnie piszą po najmniejszej linii oporu, uznając, ze dzieci są głupie i nie zasługują na dobrą opowieść. Na pohybel z takim pisaniem.

Muszę się przyznać, że nie lubię książek dla dzieci. Głównie dlatego, ze głupio się czuję krytykując nieścisłości fabularne, narzekając na działanie wampiryzmu no i oczywiście dlatego, ze w większości są beznadziejne, w końcu to książki dla dzieci, czemu mamy się wysilać?

Ostatnio w rączki wpadła mi ksiązka do filmu „Siostry wampirki”, która jest chyba częścią serii o...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Niewinna krew Rebecca Cantrell, James Rollins
Ocena 7,4
Niewinna krew Rebecca Cantrell, J...

Na półkach: , ,

Niewinna krew jest drugim tomem cyklu „Zakon Sangwinistów”. Długo zastanawiałem się czy moja krytyka pierwszego tomu nie była za ostra, ale postanowiłem podtrzymać swoją ocenę. Osobiście uważam, że jest to stracony potencjał. Chcę jednak przestrzec przed spojlerami, których mogę użyć w swojej recenzji.

Jeśli miałbym ocenić całą serię (ponieważ wątpię żeby trzeci tom zmienił cokolwiek) to mogę określić to tak: autor obejrzał film Blade i Istota Doskonała po czym postanowił napisać książkę nieudolnie wplatając wątki religijne po pobieżnym przeczytaniu katechizmu (w najlepszym wypadku) bądź strony wikipedii. Mówię tak ponieważ za każdym razem gdy pojawia się jakaś rzecz, która daje nadzieję na coś ciekawego to momentalnie zostaje sprowadzona do banału. Na przykład na początku książki zasugerowano nam, że być może pojawią się inni bogowie (biblia wspomina o innych bogach), ale nie nasz jest jedyny. Mitologia chrześcijańska jest naprawdę bardzo ciekawa i różnorodna, ale po co się wysilać prawda? Niestety nie wiem kto odpowiada za ten stan rzeczy. Czytałem, że James Rollins pisze świetne książki, ale biorąc pod uwagę, że ta seria również ma wysokie oceny, pozostawiam tę kwestię bez rozstrzygnięcia.

Fabuła nie jest wysokich lotów, świat się kończy i trzeba to powstrzymać. Jest to solidna podstawa. Aczkolwiek jak się nad tym zastanawiam to wydaje mi się, że cała fabuła tej książki toczy się w ciągu trzech dni. Niestety w fabułę wpadło trochę nieścisłości. Nie wiem czy to wynika ze zmian jakie autorzy wprowadzili w ostatniej chwili, czy zwyczajne przeoczenie? Dla przykładu nagle twierdzą, że linia Batory wygasła ze śmiercią Batory Darabont, ale chyba zapomnieli, że jej brat dalej żyje. Ci którzy czytali tą książkę mogą powiedzieć, że Darabont mogła ukryć brata. Zgodziłbym się z tym gdyby tylko sangwiniści to powiedzieli, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że Judasz, który przez wieki opiekował się rodem przegapiłby gdzieś brata. Kolejną kwestią jest uczona niewiasta, książka próbuje utrzymać nas w niepewności, kto jest uczoną niewiastą do samego końca, ale do jasnej cholery w pierwszej książce było przecież, że TYLKO UCZONA NIEWIASTA MOŻE OTRZORZYĆ EWANGELIĘ KRWI! Nie pamiętam zapisku, że Ewangelia Krwi może zostać otwarta w obecności uczonej niewiasty. Księgę otworzyła Batory Darabont, także nie rozumiem dlaczego nagle Erin została uczoną niewiastą.

Osobiście uważam, że żaden z bohaterów nie był wybitny. Wszyscy główni bohaterowie: Erin, Jordan, Rhun to karton. Romans między Erin i Jordanem został potraktowany po macoszemu. Ja rozumiem, że ludzie mogą się zakochać pod wpływem sytuacji zagrażającej życiu, ale wciąż jest to zwyczajne kiepskie. Rhun z kolei został odsunięty na boczny tor i stał się niemalże pantoflarzem, który biega za sukienką Elżbiety Batory. W sumie jedyną postacią, która kradnie pierwszy plan to Rasputin.
Tak swoją drogą, w tej książce wszyscy zachowują się jakoś dziwnie (może Boża ingerencja?). Elżbieta Batory momentalnie czuje opiekuńczość do chłopaka, którego ledwo co poznała ponieważ przypomina jej syna (ciekawe, że jakaś z 600 dziewczyn nie przypominała jej córki). Erin pomimo ze swoją traumą po stracie siostrzyczki nienawidziła krzywdzenia dzieci, po przeczytaniu dziennika Batory w sumie ją rozumiała, co tam, że zabijała, woda pod mostem. Judasz usłyszał proroctwo, które niekoniecznie musi się spełnić i z miejsca postanowił, że czas zniszczyć świat. Jordan raz lubi sangwinistów, raz nie.

Zrobiłem jeszcze kolejną sekcję na sprawy religijne ponieważ szczerze mówiąc nie rozumiem trochę sposobu w jaki działa Bóg i jego łaska w tym świecie. Autorzy wzięli katolicki obraz Boga, że kocha wszystkich itd. A następnie pokazują nam coś kompletnie innego. Nie wiem czy to rozdwojenie jaźni jest spowodowane tym, że autorzy pisali na przemian, ale cały czas miałem wrażenie, że coś tutaj się nie zgadzało. Pozwólcie, że przytoczę parę przykładów nieścisłości w działaniu boskich (i fabularnych) mechanizmów.
1) Zacznijmy od wina, do tej pory nie mogę dociec czy czyni ono sangwinistów silniejszymi od normalnych wampirów czy nie. Ja nie o tym. Dostajemy scenę w której do pierwszej komunii sangwinistów przystępują trzej kandydaci. Prowadzący mówi, że tylko ci, którzy chcą naprawdę służyć Jezusowi przeżyją wypicie wina. Jeśli chodzi im tylko o zbawienie duszy to umrą. Oczywiście pierwszy kandydat umiera bo „miał ciemność w sercu”, problem w tym, że tą próbę przechodzi ZDRAJCA, KTÓRY PRZYSTĘPOWAŁ DO SANGWINISTÓW TYLKO PO TO BY SZPIEGOWAĆ DLA JUDASZA I ICH ZDRADZIĆ. Och autorzy zostawili sobie furtkę, że niby on wierzył, ze w ten sposób służy Jezusowi. Naprawdę mam dość tej wymówki. A tak swoją, za każdym razem jak pijesz wino jako sangwinista to ono pokazuje ci twoje grzechy. Najwyraźniej zdrajcy dopiero po 70 latach wino postanowiło pokazać tą scenę jako grzech. Właściwie to jakim cudem on przez 70 lat pozostawał w stanie łaski zdradzając i skazując na śmierć innych sangwinistów?
2) Skoro jesteśmy przy pokazywaniu przez wino grzechów, Rhun ma wizję swojego pierwszego zadania gdzie spotyka wampira dziecko. Następuje rozmowa, że dzieciak zawsze był dobry i się o to nie prosił. Nie wie co się z nim dzieje i, że ludzie, których zabił święci nie byli (zamordowali człowieka). Nasz ksiądz się zawahał, ale ostatecznie zabił wampira, który jako ostatnie słowa wypowiedział, ze mu nei wybacza. Najwyraźniej zawahanie się jest grzechem.
3) Arella (fajne biblijne imię nie?), anioł który ma dar jasnowidzenia został strącony na ziemię bo nie powiedziała Bogu swojej wizji, że Lucyfer się zbuntuje. Czy przypadkiem Bóg nie jest wszechmocny i wszechwiedzący?
4) Pozwólcie, że opowiem wam o czym tak naprawdę jest fabuła tej książki. Gdy Jezus był małym dzieciątkiem ukrywającym się przed Herodem w miejscu zwanym Siwa, popełnił błąd i dokonał swojego pierwszego cudu. Wtedy pojawił się Szatan, który chciał zabić Jezusa. Na pomoc przyszedł mu archanioł Michał, ale niestety podczas obrony Jezusa rozerwało archanioła. Judasz znalazł pierwszą część (tę mroczniejszą), albo otrzymał ją na skutek przekleństwa Chrystusa (książka trochę się w tym mota, z resztą nieważne) a drugą otrzymał współcześnie żyjący nam chłopiec. Chrystus napisał ewangelię własną krwią, która mówi co robić bo jest proroctwo końca świata. Wszyscy zbierają się w Siwie, Judasz ginie, chłopiec tymczasowo się zabija, ich krew się miesza i odradza się Michał. A to znaczy, ze wiedząc co się wydarzy Jezus (albo Bóg) postanowił zaryzykować losy świata by ponownie odrodzić Michała. Cała ta śmierć, potępienie całego rodu i ewentualna zguba świata (bo przecie nie ma gwarancji, że im się uda) tylko dla Michała. Cudowne nieprawdaż? Ręka rękę myje.
5) Kwestia zbawienia jest również ciekawa:
- Judasz, zdradził Jezusa, podczas planowania końca świata pośrednio i bezpośrednio przyczynił się do śmierci wielu ludzi (a nie wiadomo ile zabił przed książkami), niemal zniszczył świat otwierając bramy do piekła. Został z jakiegoś powodu wniebowzięty pomimo nie okazywania skruchy.
- Kardynał Bernard będąc sangwinistą bezwzględnie zabijał niewinnych ludzi podczas pierwszych krucjat, widzimy jak spowodował śmierć niewinnych kobiet i dzieci w meczecie. Jest gotów poświecić wszystkich i wszystko by osiągnąć cel, ale wciąż pozostaje z jakiegoś powodu w łasce.
- Elżbieta Batory, nie tylko zabiła 600 dziewcząt (i 30 we współczesnych czasach. Jaki ładny opis zaserwowano nam osierocenia dziewczyni), zrobiła coś gorszego. Widzicie jeśli zostaniecie przemienieni w wampira z automatu otrzymujecie grzech i jesteście przeklęci (nie ma zbawienia), niezależnie czy zabiliście kogoś czy nie. Podczas udręczania dziewcząt Batory przemienił niektóre z nich w strigoi a następnie zabiła. Co znaczy, ze dosłownie skazała je na wieczne potępienie, jednocześnie popełniając jeden z największych grzechów, czyli przemienienie kogoś w wampira. A jednak i ona została zbawiona, albo dostała możliwość odkupienia swoich win.
- Batory Darabont, zabiła w sumie dwóch ludzi, poświęciła się służbie Judaszowi by jej brat miał spokojne i szczęśliwe życie, ale po śmierci została potępiona odtrącona i albo trafiła do piekła, albo zwyczajnie jej dusza gdzieś błądzi. A podejrzewam, że stało się to również lostem pozostałych wybranych kobiet z rodu Batory.
Jaki z tego wniosek? Znaj odpowiednie osoby, bądź w odpowiednim miejscu i czasie a ujdzie ci bycie bardzo złym człowiekiem. Cholera nawet Hitler mógł zostać zbawiony! Z wyjątkiem Batory Darabont, chrzanić ją.

Osobiście mogę powiedzieć, że ta książka jest mocno przeciętna i zarazem irytująca. Są tutaj jakieś zaczątki dobrego pomysłu, ale pobieżne potraktowanie wątków religijnych mocno ciągnie ją w dół. Mamy tutaj świętoszkowatych wampirów-mnichów, którzy nie zachowują się zgodnie z wiarą chrześcijańską, wręcz przeciwnie zachowują się czasem okrutnie. Brak konsekwencji religijnych. Nie wiem czy autorzy chcieli napisać książkę bardziej realistyczną czy pchali się w Urban fantasy, trochę wyglądało to na próbę pogodzenia jednego z drugim.

Niewinna krew jest drugim tomem cyklu „Zakon Sangwinistów”. Długo zastanawiałem się czy moja krytyka pierwszego tomu nie była za ostra, ale postanowiłem podtrzymać swoją ocenę. Osobiście uważam, że jest to stracony potencjał. Chcę jednak przestrzec przed spojlerami, których mogę użyć w swojej recenzji.

Jeśli miałbym ocenić całą serię (ponieważ wątpię żeby trzeci tom...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Muszę przyznać, że „Dwór rusałek” Doroty Gąsiorowskiej był bardzo ciekawym doświadczeniem czytelniczym. Nigdy jeszcze nie czytałem książki o rusałkach, bądź jakiejkolwiek innej istocie bez owych istot. Chyba muszę przestać kupować książki p przecenie w Biedronce.

Sprostuję jednak jedną rzecz, trochę świadomie we wstępie użyłem półprawdy. Rusałki w książce pojawiają się, raz. W prologu. W jednym akapicie. Potem już nie zobaczymy żadnej rusałki przez pozostałe 602 strony. Pojawienie się rusałek jest tak krótkie i pozbawione jakiejkolwiek wagi, że kompletnie o tym zapomniałem czytając resztę tej książki. Tak, wiem, utopiły dziewczynkę, jednak zdarzenie to zostało tak napisane, jak jakiś fakt rzucony od niechcenia. Ot jakieś kobiety z trzcin wyleciały i tyle. Marność.

Fabuła niestety nie jest dobra. Mogę to określić, jako miszmasz bardzo kiepskiego romansu z czymś bliżej niezidentyfikowanym. Mówię kiepskiego romansu, ponieważ mamy tutaj do czynienia dwukrotnie z wielką miłością po pierwszym spojrzeniu i jednym przypadkiem wielkiej miłości po trzech rozmowach. Co do reszty nie jestem pewien, ciężko to nazwać fantasy, ponieważ niewiele tam elementów fantasy, bardziej mogę to określić, jako wycinek z życia bohaterki. Głównym problemem fabuły i tutaj pozwolę sobie przytoczyć cytat Krystyny Mirek z tylnej okładki:

„Romantyczna opowieść pełna tajemnic. Dotyka serca i długo pozostaje w pamięci!”

Jest właśnie próba prowadzenia tajemnicy. Każdy w tej książce zachowuje się jak „tajemniczy pojeb” tzn.: nie czas by o tym mówić, powiem ci jutro (oczywiście nie powie jutro, bo coś wypadło) itd. Aż dziwne, że główna bohaterka nie zareagowała „mów, co masz powiedzieć albo spier…”. Niestety to jest ciągły zabieg także musicie się do tego przyzwyczaić.
Tak jak musicie się przyzwyczaić do faktu, że wiele stron zostało zmarnowanych na pierdoły. Tą książkę dałoby się skrócić, o co najmniej 200 stron z dobrym edytorem.
Kolejnym błędem, jaki zauważyłem – i tutaj nasunął mi się „Historyk” Kostovy jest dziennik, który czyta nasza bohaterka. To w ogóle nie wygląda jak dziennik, bardziej jak kolejny rozdział. W dodatku zastanawia mnie, kto napisał ostatni wpis w tym dzienniku, czyżby córka przed podjęciem w ostatniej chwili bardzo drastycznej decyzji miała czas żeby przysiąść i napisać ostatni wpis?
A na zakończenie dodam, że pod koniec książka serwuje nam zbieg okoliczności, jako rozwiązanie jednego z wątków fabularnych. Nie jest to jakieś wielkie objawienie fabularne, ponieważ można się domyślić, o co chodzi (pomyliłem się tylko w jednej kwestii). Co prawda nie przebije to wcześniej wspomnianego dzieła Kostovy, ale i tak mnie rozbawiło.

Na zakończenie chciałem jeszcze powiedzieć słów kilka o bohaterkach:
Główną bohaterką jest Olga, która z początku wydaje się słodką idiotką, ale pod koniec przekonujemy się, że jest tylko idiotką. Ogólnie protagonistka posiada parę cech Mary Sue i można ją w pewnym stopniu za taką uznać, ale jeszcze jej daleko do tego tytułu, główne za sprawą, że jednak czasami dotykają ją konsekwencję jej czynów. Jednak mamy tutaj klasyczny zabieg „szara myszka dopóki ładniejsza postać nie pokaże jej, jaka jest naprawdę ładna”. No i oczywiście wszyscy ją lubią, a ci, co jej nie lubią są negatywnymi postaciami.
Oczywiście wielki jej wielki romans jest bardzo realistyczny, zakochuje się w mężczyźnie, z którym rozmawiała całe 3 razy! I najwyraźniej ich miłość jest tak wielka, że rozwiązują wiekowy problem (o tym trochę później).

Kolejną główną bohaterką jest Rosalie (bardzo swojsko brzmiące imię) bohaterka z dzienników. Tutaj autorka zastosowała zabieg, na który wręcz mam alergię i zaczynam widywać go coraz częściej. Bohaterka umieszczona w dowolnych czasach historycznych, która posiada zadziwiająco współczesne poglądy, ale jakoś tak bez wytłumaczenia skąd. Ot ma i nie kwestionuj tego, nieważne, że to nie ma sensu.
Mogę wyjść tutaj na stronniczą osobę, ale Rosalie wygląda trochę na rozpieszczone dziecko, co potwierdza nawet jej dziennik, sama w końcu przyznała, że ojciec pozwalał robić jej wszystko, co chciała. Nasza historyczna protagonistka zakochuje się od pierwszego wejrzenia i przeżywa wielką miłość a następnie ucieka od zaaranżowanego małżeństwa z człowiekiem, którego znała tylko miesiąc. Oczywiście zaaranżowane małżeństwo musi być koniecznie ze stereotypowym okropnym arystokratą, a nasz kochać to urzędnik-poeta, z którym może porozmawiać na tak wiele tematów. Czytelnicy mieli już chyba wystarczająco dużo lekcji języka polskiego żeby wiedzieć, jakimi popaprańcami byli poeci.
Gdy tatuś się wkurzył, ponieważ nasza Rosalie uciekła sprzed ołtarza W DNIU ŚLUBU i sprawił wszystko by wybranek nie mógł znaleźć pracy oczywiście padają oskarżenia, że ojciec jest okrutny i dopiero teraz to widzi. Dla mnie osobiście pierwszy raz doświadczyła konsekwencji swoich czynów, ale może to tylko ja. Na szczęście owa historia kończy się satysfakcjonująco i obaj umierają młodo.

Ostatnią „główną” bohaterką jest Alia. Jest rusałką. Pojawia się tylko w jednym rozdziale, gdy stara babcia opowiada jej legendę, dlatego nie zaliczam tego do pojawienia się rusałek. Protagonistka oczywiście zakochuje się od pierwszego wejrzenia w człowieku. Tragiczny romans, zawiera pakt z bogiem podziemi, który oczywiście zawaliła. I może bym o tym nie wspominał, ale… choć pakt zawarty z bogiem podziemi dotyczył rusałki, najwyraźniej miłość Olgi z Liamem była tak wspaniała, że wystarczyło pod koniec pobrzdąkać na fortepianie i zaśpiewać piosenkę, która była w ich sercach by kontrakt się wypełnił! Ten kontrakt, który mówił, ŻE TO ALIA MIAŁA ŚPIEWAĆ! A przypominam, że Alia jest nieśmiertelna i ŻYJE w jeziorze. O mój Boże!

Podsumowując: nie, nie i jeszcze raz nie. Ja nie wiem, dla kogo jest ta książka. Fani mitologii będą zawiedzeni, bo nie było rusałek. Romans jest kiepski. Tajemnica polega na tym, że wszystko odkłada się na później. Główna bohaterka podejmuje idiotyczne decyzje a i należy do tych, które gdy dzieje się coś nadnaturalnego uparcie twierdzi, że jej się to wydaje pomimo wystarczających dowodów by zwątpić. Nie polecam, bardzo słaba rzecz.

Muszę przyznać, że „Dwór rusałek” Doroty Gąsiorowskiej był bardzo ciekawym doświadczeniem czytelniczym. Nigdy jeszcze nie czytałem książki o rusałkach, bądź jakiejkolwiek innej istocie bez owych istot. Chyba muszę przestać kupować książki p przecenie w Biedronce.

Sprostuję jednak jedną rzecz, trochę świadomie we wstępie użyłem półprawdy. Rusałki w książce pojawiają...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czasami zastanawiam się nad życiem, gdzie jest moje miejsce we wszechświecie i czy jego nienawiść do mojej osoby jest przypadkowa. To ostatnie pytanie zaczęło się pojawiać przy tej książce.

Zacznę od ogólnego stwierdzenia, że jest to książka brutalna. Pomimo faktu, że ma tylko 280 stron, przeczytanie jej zajęło mi 9 dni! Nie wiem czy to kwestia czcionki (w końcu stare wydanie) czy też wina samej autorki, ale musicie mieć o na uwadze.

Ogólnie mogę powiedzieć, że książka ma jeden pozytywny aspekt. Autorka nie stroni od postaci, które mają kontrowersyjny pogląd na świat. Z ciekawości rzuciłem okiem na recenzje tej książki i wiele negatywnych recenzji o tym mówiło. Nie zgadzam się z tym, osobiście zaczęły mnie nudzić poprawnie polityczne postacie, które czasami pojawiały się w warunkach gdzie ich być nie powinno. Nie zrozumcie mnie źle, to, że chwalę autorkę za postacie, które mają kontrowersyjne poglądy nie czyni ich z automatu postaciami DOBRYMI.

Ta książka zdecydowanie należy do gatunku książek „mam oryginalnego wampira i autor myśli, że samo odejście od niemalże słownikowej definicji, jaką stworzył Stoker wyniesie ją do roli wiekopomnego dzieła” (mały spojler, ale najczęściej te książki rozpadają się logicznie/fabularnie i płoną gdzieś na dnie śmietnika). Historia przedstawiona jest zwyczajnie nudna, kompletnie bez polotu, czasami nonsensowna. Postać wampira przez swoją „oryginalność” traci kompletnie tożsamość wampira i bardziej postrzegamy go, jako buca mającego kryzys wieku średniego, któremu wszystko się nie podoba, co najzabawniejsze autorka chyba zdawała sobie z tego sprawę, ponieważ przez większą część książki historię obserwujemy z perspektywy innych osób, które zajmują się swoim dniem codziennym a gdzieś tam w tle biega sobie wampir. Pomijam również logikę autorki, najwyraźniej kły są nielogiczne, dlatego dajmy wampirowi igłę pod językiem i zróbmy z niego jakieś naturalne stworzenie.

Książka rozbita jest na pięć rozdziałów, które są swojego rodzaju mini opowiadaniami, omówię je po kolei:

1) Pierwsze opowiadanie jest z perspektywy Katje, która pochodzi z Afryki. Mamy tutaj trochę rasizmu w stosunku do czarnoskórych (i trochę innych kontrowersyjnych poglądów), problem w tym, że choć postać niby nie ufa czarnoskórym to robi coś zupełnie odwrotnego, czyżby autorce zabrakło odwago dopiąć ten aspekt do końca? Katje jest myśliwą, która polowała na lwy i inne groźne gatunki zwierząt. Opowiadanko trochę porównuje ją z pracownikami uniwersytetu, robi to trochę nieudolnie, ale ogólnie może być. Nasza protagonistka odkrywa, że dr Weyland jest wampirem. Oczywiście robi to najbardziej nonsensowny sposób. Ot asystent wychodzi z budynku, upada na jedno kolano, dr Weyland go mija i udaje się do samochodu. DOWÓD! Chociaż sama stwierdziła, że w sumie mógł szukać kluczy, które mu wypadły czy coś, ale nie to jest DOWÓD, że jest on wampirem. Mamy tutaj też wykład, który jest ekspozycją jak wygląda wampir w tym świecie: czyli kompletnie nudny.

2) Drugie opowiadanie dzieje się zaraz po pierwszym. Weyland jest uwięziony i pokazywany ludziom za pieniądze. Jeśli myślicie, że to coś ciekawego to muszę was rozczarować. Jest to prawdopodobnie najnudniejsza część książki. Tym razem patrzymy na wydarzenia przez oczy Marka, nastolatka. Zakładam, że celem tego rozdziału było pokazanie, jak ludzie reagują na wampira i, że ludzie są źli czy coś w tym guście, ale gdzieś to chyba zaginęło podczas kolejnego wywodu jak to Mark lubi sobie rysować plany Kosmicznego Miasta.

3) Trzecia historia to jak po wydarzeniach z drugiej części Weyland udaje się do psychologa. Nasza protagonistka Floria, jest kobietą, która nie daje sobie rady z własnym życiem i jest najwyraźniej bardzo kiepską pomocą psychoanalityczną. Nie wiem, po co mi wywody Florii, która narzeka, że jej córka stała się kurą domową, ale najwyraźniej autorka uznała to za bardzo ważne. Oczywiście nic tutaj się nie dzieje, mamy trochę informacji jak poluje i tyle.

4) Czwarta historia to przepisanie opery „Tosca”. Nie żartuję. Celem tego bezsensownego rozdziału było pokazanie, że sztuka też potrafi wstrząsnąć wrażliwością wampira. Kij tam, że w trzecim rozdziale było to ujęte w jednym akapicie, lepiej zmarnować czas czytelnika. No dobrze przepisała Toscę, mamy reakcję Weylanda, ale po cholerę mi reakcję malarza, dwóch kobiet itd. Oczywiście wszystkie te postacie pojawiają się tylko w tym rozdziale i wraz z nim znikają. Kompletnie niepotrzebny rozdział.

5) Piąta historia to kulminacja, gdzie Weyland udaje się do snu, który potrwa wiele lat. Jakaś postać popełnia samobójstwo, mamy chyba się o to troszczyć, ale jak mamy się troszczyć o postać, która pojawia się w rozdziale i łączna ilość stron, na których się pojawia wynosi coś koło pięciu? Niby Weyland zaczyna mieć jakieś ludzkie uczucia po przejściach z książki, ale tak naprawdę nie ma. Książka MÓWI, że ma, ale nie potrafi tego POKAZAĆ. Wampir do końca pozostaje tym samym bucem.

Przypomniały mi się słowa NRGeeka, który w swoim cyklu „Odchamiamy się” podczas recenzji książki stwierdził, ze na podstawie życia każdego z nas można napisać książkę, ale ostatecznie większość tego nie będzie interesująca i nikt tego nie będzie chciał czytać. Ogólnie, nie każda historia jest warta opowiedzenia. Ta zawarta w tej książce zdecydowanie nie jest. Autorka próbuje snuć jakieś filozoficzne wywody, wciąż pozostając pod wrażeniem, jak bardzo oryginalnego wampira stworzyła. Jednak tak naprawdę jest to historia nudna, kompletnie niepotrzebna i zwyczajnie kiepska.

Czasami zastanawiam się nad życiem, gdzie jest moje miejsce we wszechświecie i czy jego nienawiść do mojej osoby jest przypadkowa. To ostatnie pytanie zaczęło się pojawiać przy tej książce.

Zacznę od ogólnego stwierdzenia, że jest to książka brutalna. Pomimo faktu, że ma tylko 280 stron, przeczytanie jej zajęło mi 9 dni! Nie wiem czy to kwestia czcionki (w końcu stare...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zapewne wszyscy tutaj słyszeli o stwierdzeniu, że książka jest lepsza od filmu. W większości przypadków tak jest. Dzisiaj przedstawię wam wyjątek, w którym to dwie ekranizacje okazały się lepsze od książki.

Choć wstęp może się wydawać brutalny, to jest wciąż przyzwoita książka. Muszę jednak przyznać, że szum wokół „Wpuść mnie” i jej dwóch ekranizacji jest lekko przesadzony. Historia owszem jest dobra, ale nie uważam, ze jest AŻ tak dobra by śpiewać o niej peany jak to niektórzy robią. Ewentualnie można to podpiąć pod szkodliwość „Zmierzchu” i ogólnej degeneracji fikcji o wampirach.

Krótko o pozytywach, ponieważ uważam, że negatywy powinny być omówione bardziej szczegółowo. Historia nie jest jakaś rewolucyjna, ale jest dobra i dość rzadko spotykana w wampirze fikcji. Dużym plusem jest natomiast brak perspektywy wampira (poza jedną czy dwiema scenami), dzięki czemu do końca nie jesteśmy pewni czy to co mówi i robi Eli jest prawdą czy też bardzo subtelną manipulacją.

Mając już to za sobą omówmy negatywy:
Książka ma za dużo niepotrzebnych wątków. Zamiast skupić się na wątku głównym: Oskar i Eli autor serwuje nam kompletnie niepotrzebny wątek Tommy’ego, wątek pijaczków jest chyba tylko po to by wyjaśnić jak działa wampiryzm (Duży błąd), dostaliśmy nawet kawałek z perspektywy wiewiórki… a im mniej powiem o perspektywie Hakana „szlachetnego pedofila” tym lepiej… Filmy zrobiły zdecydowanie lepszą robotę, szczególnie, że wyrzuciły wątek Tommy’ego i w większości Hakana oraz przycięły wątek pijaczków.

A propo Hakana, mamy zaserwowany wątek pedofilski. Ogólnie jest to wątek użalania się nad sobą, historia jak spotkał Eli no i jego preferencji seksualnych. Nie zrozumcie mnie źle, nie krytykują książki za samo istnienie takich wątków. Jeśli są dobrze napisane, (w co wątpię tutaj, ale niech inni zdecydują) mogą być bardzo dobrą historią. Mój problem jest taki: jeśli zaserwowałeś nam scenę wynajęcia dwunastoletniego chłopca w toalecie biblioteki narodowej Szwecji (mam nadzieję, że to nie jest prawda) i zjawia się otumaniony narkotykami/lekami dzieciak, który ma wybite przednie zęby by mógł lepiej… no wiecie, TO KOGO ZSZOKUJE PÓŹNIEJ OBECNOŚĆ WAMPIRA?!

To podsunęło mi pewną myśl: wydaje mi się, ze ta książka nami manipuluje. Typowo przedstawia ludzi, jako kurwy, hipokrytów itd. Nawet jedyny porządny bohater okazał się kimś innym. Podejrzewam, że to mógł być celowy zabieg by przedstawić Eli w bardziej pozytywniejszym świetle.

Kolejny problem – Oskar. Nasz główny bohater. Niby ma dwanaście lat, ale jego przemyślenia są podobne do przemyśleń czterdziestoletniego mężczyzny. Czasami jego wiek przejawia się w dialogach, kiedy autor sobie przypomni, że pisze od dwunastolatku, ale też nie zawsze. Ja mogę zrozumieć, że może to być wynikiem znęcania się, ale raczej wątpię by one poleciały aż do takiego stopnia.
Ogólnie a propo tego znęcania, podejrzewam tutaj, ze może tutaj być wynikiem jego budzącej się socjopatii/psychopatii, ale to tylko moje domysły. Ogólnie przedstawiono go jako ofiarę totalną, pomimo faktu, że ma ludzi, którzy go chcą wspierać (Mama i Avila), ale wiecie… trzeba czasami pompować dramę.

A skoro jesteśmy przy prześladowaniu to wyobraźcie sobie szkolnych prześladowców z filmów z lat 80. A teraz sobie wyobraźcie tych prześladowców podkręconych do 100, aż wskaźnik sięgnął czerwonego pola. Poziom psychopatii tych ludzi jest zdumiewający.

Przejdźmy teraz do wampiryzmu. Autor popełnił błąd starając się go wyjaśnić (nigdy tego nie robimy) by stał się bardziej naturalny i realistyczny. Problem w tym, że z jednej strony mamy realistyczne: wampiry, jako zarażeni, tkanka mózgowa rosnąca wokół serca, bo to rodzący się drugi umysł z instynktami wampira a z drugiej: palące słońce, potrzeba zaproszenia i metamorfoza ciała. Taa… No i przekazywanie wspomnień przez pocałunki… bardzo realistyczne…
Ogólnie wychwyciłem pewien błąd. Eli potrzebuje zaproszenia by wejść do mieszkania w zależności od drogi, jaką wejdzie. Jeśli weszła przez okno, to będzie potrzebowała kolejnego zaproszenia do drzwi. Potem potrzebowała zaproszenia do wejścia na basen. Ale z jakiegoś powodu MOGŁA wejść do szpitala…

Jeśli chcecie koniecznie poznać historię Oskara i Eli sugeruję wam sięgnąć po „Let The Right One In” bądź amerykańskie „Let Me In”, które są zdecydowanie lepsze od książki. Te szczątki historii Eli nie są warte przebrnięcia przez stos niepotrzebnych rzeczy. Jeśli masz trochę większą tolerancję na takie rzeczy, ta książka będzie dla ciebie przyzwoitą lekturą.

Zapewne wszyscy tutaj słyszeli o stwierdzeniu, że książka jest lepsza od filmu. W większości przypadków tak jest. Dzisiaj przedstawię wam wyjątek, w którym to dwie ekranizacje okazały się lepsze od książki.

Choć wstęp może się wydawać brutalny, to jest wciąż przyzwoita książka. Muszę jednak przyznać, że szum wokół „Wpuść mnie” i jej dwóch ekranizacji jest lekko...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ewangelia Krwi Rebecca Cantrell, James Rollins
Ocena 7,0
Ewangelia Krwi Rebecca Cantrell, J...

Na półkach: , ,

Na wstępie pragnę nadmienić, że to moja pierwsza książka zarówno tego autora jak i autorki. Dlatego trudno mi powiedzieć, kto odpowiada za wady tej powieści, jeśli czytałeś już jednego z wyżej wymienionych twórców, zapewne wskażesz winowajcę.

Czym jest „Ewangelia krwi”? Jest to książka, która usiłuje wzbić się na popularności „Kodu Leonarda da Vinci” Browna. Ponownie mamy tajemnicę (nie za bardzo) religijną i wampiry. Opisywałem już wcześniej podobną książkę – „Historyk”. Dzieło pani Kostovy było niezmiernie głupie, „Ewangelia Krwi”, choć częściowo też jest głupia ostatecznie bardziej rozczarowuje.

Przede wszystkim rzeczy tyczące się religii chrześcijańskiej. Jeśli spodziewacie się czegoś ciekawego, może nawet jakiejś zabawy mitologią chrześcijańską, która jest nader ciekawa to was rozczaruję. Dostajemy odpowiednik wizyty w McDonald’s religijnych wątków. Prawdopodobnie, dlatego, że autorzy nie przeprowadzili żadnych badań nad tematem (nie tylko tym). Moje podejrzenia utrwaliły się w momencie, gdy autorzy zasugerowali, że kościół rosyjski podlega Rzymowi. Poniżej podam kilka kwiatuszków, jakie wyłowiłem z tej książki:
= Najwyraźniej Kościół powstał by walczyć z wampirami
- Wszystko jest prawdziwe, nie ma żadnego pola do interpretacji. Nawet przemiana wina w krew
- Możesz być fanatycznym członkiem sekty i skazywać nowo narodzone dzieci na śmierć nie zabierając ich do lekarza tylko poddając woli Boga a i tak pójdziesz do nieba
- Najwyraźniej jedyną drogą do zbawienia jest bycie chrześcijaninem (w sumie wizja miliardów azjatów idących do piekła jest całkiem zabawna)
- Autorzy wymyślili sobie sektę fundamentalnych katolików, która za bardzo nie istnieje. Ponieważ podstawą wiary katolików jest przyjmowanie sakramentów
- Fuj ci starożytni rzymianie to zło wcielone!
- Najwyraźniej zakon sangwinistów jest oddzielny od Kościoła i przestrzega starych zasad, dlatego kobieta może zostać wyświęcona na księdza, ale jednocześnie przestrzegają zasady celibatu… (niby się tłumaczyli, czemu, ale o tym w sekcji o wampiryzmie)

Tak swoją drogą w książce wielokrotnie nazistów nazwano faszystami (dla tych, którzy nie widzą w tym problemu to są dwie różne rzeczy), niech to wam podpowie, jaki „research” zrobili autorzy.

Historia jest prosta, szybko się czyta i szybko się kończy (równie szybko zapomina). Oczywiście ktoś mógłby kwestionować działania sangwinistów, dlatego żeby nie było żadnych moralnych wątpliwości zróbmy z ich przeciwników najczarniejsze postacie, jakie tylko mogą chodzić pod słońcem. Wszystkie sekrety, których szukamy poukrywajmy w sekretnych tunelach. A zakończenie niech będzie rezultatem tego, że ich kompetentny przeciwnik nagle dostanie ogłupienia. Nawet lekki twist fabularny nie obronił tego zakończenia w moich oczach. Tak swoją drogą Ewangelia jest książką, co jest niemożliwe, bo w tamtych czasach książki nie istniały, ale kogo to obchodzi nie? Podczas walki deus ex machina uratowała Rhuna bo najwyraźniej nikt nie czyści klatki. A, przepowiednia! Tak! Wszystko napędza przepowiednia! Bardzo chrześcijańskie!

A nie przepraszam, jedno mi zapadnie w pamięć. Od dzisiaj, gdy ktoś wspomni tą książkę od razu nasunie mi się skojarzenie kogoś, kto wyciąga zestaw pierwszej pomocy z kieszeni. Czasami wspominali, że jest to miniaturowy, ale czy serio są takie małe zestawy pomocy? I w ogóle skąd je brali? To było dziwne…

Bohaterowie są również niezbyt interesujący. Najciekawszą postacią jest Rasputin. Na tym mógłbym poprzestać, ale parę rzeczy rzuciło mi się w oczy. Przede wszystkim dwójka głównych bohaterów to amerykanie (jakżeby inaczej), z Izraelczyków zrobili buców z kolei student z Niemiec jest obrażony, ponieważ Erin nie uznaje biblii, jako źródła historycznego. Człowiek czasami się zastanawia…
Romans między Erin a Jordanem za bardzo nie ma sensu. Choć z psychologicznego punktu widzenia to jakiś sens ma, że ludzie w niebezpiecznych sytuacjach zbliżają się do siebie i (podobno) tworzą, jako takie trwałe związki o tyle ich zachowanie jest już bardzo dziwne i z lekka wymuszone.
Jordan ogólnie jest typowym żołnierzem, bardzo wyjątkowy, bo przeżył uderzenie pioruna. Typowy szlachetny żołnierz (no chyba, że niewinną arabską rodzinę będzie musiał dronem załatwić). Ogólnie nic ciekawego.
Erin jest o wiele ciekawsza, bo to „silna i niezależna” kobieta jest. Archeolożka wychowująca się w fanatycznej odizolowanej sekcie katolickiej, która uważała, że kobiety powinny pełnić tradycyjną rolę. I tutaj robi się zabawnie, ponieważ Erin umie strzelać! Jak się nauczyła? Polowała! Tylko tutaj moje pytanie: czy sekta, która zabraniała jej chodzić w spodniach i wymuszała spódnice pozwoliłaby jej polować? Ale nawet to wyjaśnienie nie pozwoliłoby jej oddać niemalże snajperskiego strzału (tutaj mam podejrzenie, że wystrzeliła więcej naboi niż jej broń powinna mieć w magazynku). Ta bohaterka jest tak dobra, że nawet nie pomyślała o swoich studentach. Myślałem, że nie wspomni o nich do końca książki i prawdopodobnie by tego nie zrobiła gdyby nie spotkała jednego z nich. No i oczywiście jest zabójczynią wampirów, ponieważ najwyraźniej podniesienie srebrnego noża momentalnie czyni z ciebie łowcę wampirów.
Rhun Korza – ksiądz, typowy dobry wampir. Widziano już takich do porzygu, nic nowego nie powiem. Może z wyjątkiem, że nasz księżulek to cwaniak, przemienił kogoś w wampira (za duży spojler to nie jest, bo każdy choć z krztą rozumu momentalnie będzie wiedział do czego to zmierza) i cwaniaczek zamknął swoją ukochaną na 400 lat w trumnie. Nasz bohater!

Pozostała jeszcze kwestia wampiryzmu. Podejrzewam, że autorzy zapatrzyli się na Wampira: Maskaradę, ale mogę się mylić. W końcu zbieżność pomysłów też może wystąpić.
Przede wszystkim wampiry są martwe, ich serca nie biją, ale krew krąży i nawet mogą nią sterować w swoich ciałach (patrz wyjaśnienie wyżej). Są szybkie, silne i zimne. I chyba nie mają duszy, ale po śmierci gdzieś idą, tylko jak skoro nie mają duszy? Jeszcze sangwinistów bym zrozumiał, w końcu Bóg może im dać tą duszę, ale co z resztą?
Pomniejsze rzecz: wampiry produkują ślinę i łzy. Czemu? Ślina służy by łatwiej było przełknąć pokarm stały, wampir jej nie potrzebuje (Bo nie jedzą w tej książce).
Poważniejsza rzecz: wampiry nie muszą oddychać (po za oddychaniem by móc mówić). Czemu zatem czują zapach krwi? Skoro jesteś tak bardzo nią kuszony po prostu przestań oddychać! To była scena podczas walki!
Podobał mi się pomysł, że krew wampira może skazić zwierzęta i uczynić z nich monstrum na usługach krwiopijcy.
Teraz problemy, które tyczą się sangwinistów:
Przestrzegają celibatu. Niby wyjaśnili, że seks budzi w nich bestię, ale kto im każe uprawiać seks ze śmiertelnymi kobietami? Nie mogą kopulować między sobą?
Krew Chrystusa – cały ten koncept niesie ze sobą pewne problemy. Przede wszystkim, gdy piją je sangwiniści pokazuje im ich grzechy, co jest bardzo (aż za bardzo) wygodnym sposobem na opowiedzenie historii postaci Rhuna (swoją drogą, jeśli zostało się brutalnie i wbrew swojej woli przemienionym w wampira i być może przy okazji zgwałconym – TO WCIĄŻ JEST LICZONE JAKO GRZECH!) i podobno czyni sangwinistów silniejszych od normalnych wampirów (mogą też mniej więcej chodzić za dnia) i są silniejsi na poświęconej ziemi. Problem w tym, że Rhun okazał się silniejszy gdy napił się krwi człowieka, było nam to pokazane i on nawet sam powiedział, że poczuł się SILNIEJSZY! Widzicie tutaj problem?
Tak swoją drogą niektórzy idą do podziemi kontemplować i najwyraźniej robią to tak długo, że kurz na nich osiada i zmieniają się w posągi? Albo zmieniają się w posągi? Normalnie życie w kij fantastyczne…

Osobiście uważam tą książkę za słabą. Autorzy próbują budować jakąś atmosferę, ale im nie wychodzi. Raczej marna podróbka „Kodu Leonarda da Vinci”. Biorąc pod uwagę, że chyba wstrzymano jej druk i teraz chodzi w bardzo wysokich cenach sugeruję unikanie jej. Tylko ja powinienem być takim łosiem, który wyrzuca takie pieniądze na ten obornik…

Na wstępie pragnę nadmienić, że to moja pierwsza książka zarówno tego autora jak i autorki. Dlatego trudno mi powiedzieć, kto odpowiada za wady tej powieści, jeśli czytałeś już jednego z wyżej wymienionych twórców, zapewne wskażesz winowajcę.

Czym jest „Ewangelia krwi”? Jest to książka, która usiłuje wzbić się na popularności „Kodu Leonarda da Vinci” Browna. Ponownie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To będzie trochę odmienna recenzja od tych, które zostawiam normalnie. Najpierw jednak chciałem się wytłumaczyć, czemu postanowiłem dać tej książce jedną gwiazdkę. Moim pierwszym powodem jest to, że takie recenzje przykuwają uwagę, uważam, że ludzie zastanawiający się nad kupnem tej książki powinni wiedzieć, co mogą kupić. Drugim powodem jest moja osobista satysfakcja.

Małe ostrzeżenie: będę sypał spojlerami, ale uważam, że powinieneś o nich wiedzieć zanim kupisz tą książkę. Czytanie tej recenzji zostawiam do waszej decyzji.

Część z was zapewne widziała tą książkę na liście najlepszych książek o wampirach na jakiejś stronie bądź u ulubionego booktubera. Nie dziwię się, że się tam znalazła. Jest to jedna z tych rzeczy, która sprawia wrażenie dobrej, ale gdy przyjrzymy się temu bliżej szybko odkrywamy drobne wady, potem kolejne, aż problemy zaczynają się mnożyć. Czy można przebrnąć przez książkę i ich nie zauważyć? Jak najbardziej, ale osobiście uważam, ze wtedy nienajlepiej świadczy to o czytelniku.

Historia książki jest również interesująca, według artykułu, który znalazłem pisanie tej książki zajęło autorce dziesięć lat (co jeszcze gorzej o niej świadczy) i została wydana dwa lata po „Kodzie Leonarda da Vinci”. Mój wewnętrzny cynik podpowiada mi, że albo autorka kłamie z tymi dziesięcioma latami albo zwyczajnie mamy tutaj do czynienia ze zbiegiem okoliczności, a łase na pieniądze wydawnictwo wzięło tą książkę mając nadzieję, że trafił im się drugi Dan Brown. Sami zdecydujcie.

Przejdźmy wreszcie do książki, zacznę od rzeczy (nie do końca) pozytywnych:
1) Piękne opisy miejscówek. Elizabeth Kostova naprawdę pięknie opisała te miejsca, albo była tam osobiście, albo jest to wynik jej badań. Jeśli potrzebujecie opisu jakiegoś miejsca, autorka jest osobą, którą szukacie.
2) Badania, które przeprowadziła na temat Draculi i miejsc, które opisywała są bardzo dobre i zawierają w sobie więcej informacji niż większość książek o tej tematyce.
A teraz jak to autorka schrzaniła:
1) Opisy te nie zawsze są potrzebne, a co gorsza są w miejscach gdzie w ogóle nie powinno ich być! Obszerne opisy miejsc niezwiązanych z poszukiwaniami pojawiają się w listach!!! (o tym później)
2) Badania, które przedstawia autorka są niewiarygodne i używa ich w sposób, który jest jej wygodny. Dla przykładu rysuje Vlada, jako krwiożerczego tyrana i sugeruje, że słynny las pali, na który nabił Turków był niemalże codziennością. Normalnie facet mordował swoich poddanych codziennie (swoimi oczyma widziałem Mela Brooksa, jako króla, który dziwił się, czemu ludzie wszczynają rewoltę jednocześnie strzelając do wieśniaka wystrzelonego w powietrze).
Początkowo myślałem, że motywacja w postaci pogrzebania żywcem jego brata przez bojarów nie zostanie wspomniana, ale nie. Została. Jednym zdaniem a potem szybko zapomniana, bo najwyraźniej była niewygodna.
Jest jeszcze fakt, że wszystkie te informacje są niepotrzebne, zwyczajnie nużą (a mówię tutaj, jako wielbiciel wampiryzmu) albo gryzą się z tym, co się dzieje w książce (ponownie o tym później).

Jak zawsze zacznijmy od strony technicznej książki. Kostova próbowała połączyć „Draculę” Stokera z „Kodem Leonarda da Vinci” Browna. Choć nie mam kompetencji do oceniania strony Browna, o tyle mogę powiedzieć, że próba skopiowania Stokera skończyła się marnie.

W książce mamy trzech narratorów: profesor Rossi (listy), ojciec Paul (opowieść/listy), córka, która niby to spisuje i jednocześnie przeżywa w teraźniejszości (są jeszcze pocztówki Helen, ale są tak znikome, że nie zaliczam jej do narratorów). I teraz zaczyna się zabawa, ponieważ narracja z perspektywy córki nie jest absolutnie potrzebna, nic się podczas niej nie dzieje (z wyjątkiem bycia świadkiem końca Draculi, ale to łatwo można przenieść na ojca) i gdyby się jej pozbyć nie tylko skrócilibyśmy książkę o jakieś 200 stron, ale również pozbylibyśmy się problemów, jakie generuje jej obecność.

Kolejnym problemem narratorów jest ten, że nie ma między nimi żadnej różnicy. Brzmią oni tak samo. A mówimy tutaj o starym człowieku, starszym człowieku i szesnastoletniej dziewczynie. Jasne, możemy to jakoś obronić, że to córka jednak ostatecznie spisuje to wszystko w książce, ale przypominam, że Rossi pisał listy, które ona niewątpliwie cytuje, ponieważ były wzmianki, że posiadają tę dokumentację. Podejrzewam, że lisy od ojca również zachowała.

Następnym problemem narracji jest jej kompletna niewiarygodność (co ponownie jest wygenerowane obecnością córki, jako narratorki). Lwia część fabuły (97%) jest nam przekazywane przez listy bądź opowieści ojca. To niewątpliwie próba imitacji Stokera. Problem w tym, że nie są one wiarygodne. Dla przykładu ojciec pisał list do córki o swoich dalszych przygodach, pisze, że poleciał do Stambułu polować na Draculę, po czym rozwodzi się o zwiedzaniu Hagi Sophii (co zrobił tylko w ramach rekreacji) i opisywaniu/podziwianiu świątyni. I tego jest pełno, zarówno u Rossiego jak i ojca. Co się wiąże z kolejnym problemem…

Autorka zwyczajnie napisała artykuł na dwadzieścia stron. Czemu tego nie streściła? Pytam, ponieważ streszczenie tego artykułu miałoby większy sens fabularnie. Ten artykuł pojawił się, kiedy wymknęli się na chwilę tajniakowi służb komunistycznych i profesor zwyczajnie zaczął go czytać!

Piątym już problemem technicznym i kolejnym wygenerowanym przez niepotrzebną córkę jest to, że ojciec opowiada jej swoje polowanie na Draculę w kawałkach przez kilka lat. Nie liczyłem dokładnie, ale domyślam się, że gdzieś około dwóch. A wytłumaczenie? Facet jest taką cipą, że zwyczajnie brak mu odwagi opowiadać, dlatego po pierwszej opowieści, w której zrzucił bombę, że Dracula jeszcze żyje zamknął się na parę miesięcy. I tak się dzieje do momentu aż zostawi córce listy (które dalej wyglądają jak jego opowieści), rozdział o polowaniu na wampiry przetykany czymś kompletnie nieznaczącym. Co jest powiązane z KOLEJNYM problemem…

SZÓSTY już problem, który jest efektem niepotrzebnego narratora. Rozdział 23 jest kompletnie nie na miejscu. Wygląda to tak: kończy się rozdział 22, rozdział 23, potem w 24 kontynuujemy sytuację z końca 22. Pozwólcie, że przedstawię wam sytuację: ojciec okłamał córkę, że ma coś ważnego do załatwienia, ale ta przez przypadek znajduje go w bibliotece (kończy się rozdział 22), nagle bezceremonialnie zaczyna się opowieść o jego polowaniu na Draculę (rozdział 23), a na początku rozdziału 24 córka pyta się ojca, co on tutaj robi. Oczyma wyobraźni wyobraziłem sobie, że córka przyłapała ojca na czytaniu książki o wampirach a ten żeby pominąć niewygodne pytania szybko zaczął opowiadać swoją historię, a gdy skończył nastała chwila niezręcznej ciszy, po której córka i tak zadała to pytanie. Miałem wtedy niezły ubaw…

I to już chyba ostatni techniczny problem, bardzo złe prowadzenie fabuły. Wygląda to jak wykolejony pociąg i mówię to z pełną świadomością mych słów. Historia tej książki jest pchana przez deus ex machiny przez całą jej rozciągłość. Spotkali faceta, który coś wie, zupełnie przypadkiem. Spotkali kolejnego faceta, który coś wie zupełnie przypadkiem, ale ten jest członkiem zakonu tropiącego Draculę i przedstawia ich człowiekowi, który coś wie i zupełnym przypadkiem również go spotkali, gdy włóczyli się po mieście. Zupełnie przypadkiem Rossi zgubił listy. PRZYPADKOWO potknęła się i jej obcas utknął obok tajnego przejścia do grobowca Draculi… Jestem prawie pewien, że gdyby główny bohater poszedł do Toi-Toia to na plastikowych drzwiach byłby wystrugany rysunek kołkowanego wampira i jakiś wierszyk, który poprowadzi ich dalej.

Mając problemy techniczne za sobą porozmawiajmy trochę o fabule. Ponieważ córka jest nic nieznaczącym bohaterem (i kompletnie niepotrzebnym) pominę ją milczeniem i za głównego bohatera uznam Paula (ojca).
Cóż mogę powiedzieć o Paulu? Jest to najprawdopodobniej osoba chora psychicznie. Strasznie wszystko przeżywa i najwyraźniej nie może spać, bo całe noce rozmyśla jak to Osmanowie byli okrutni. Oczywiście mówimy tutaj o historyku. Człowiek ten ma ochotę rzucać się do całowania czegokolwiek nowo poznanych osób, np. matki Helen.
Facet jest dosłownym beta orbiterem Helen, nie wiem czy to kompleks prawiczka? Do wszystkich kobiet mówi „niewiasta”. Nie Paul, to nie jest niewiasta, to stara baba, która powinna już dostać karnet na plażę by przyzwyczajać się do piachu. Podejrzewam jednak, że ta kwestia jego osobowości i poprzednia wiążą się z nieudolną próbą kopiowania stylu Stokera, ale autorka zwyczajnie nie pomyślała, że takie rycerskie zwroty będą się gryźć z nowoczesnym stylem.
Paul jest również debilem. Jak na historyka, który pisze doktorat jest nieogarnięty. Szukają archiwum, w którym był Rossi, nie wiedzą gdzie jest. Co robią? Łażą bez celu po mieście. Dopiero potem wpadają na myśl, że może lepiej pójść na okoliczny uniwersytet i się zapytać! Pomijam fakt, że jako historyk Paul był zdziwiony, że średniowieczna data wyglądała mniej więcej tak: 6354. Najwyraźniej na studiach nie nauczyli go, że tak średniowieczne daty wyglądały (bardzo niezgrabny sposób wytłumaczenia).
Paul jest (prawdopodobnie) również ukrytym homoseksualistą. Co jakiś czas określał zachowania Helen, jako męskie, a potem spotkał jej byłego chłopaka i strzelił takim oto poetyckim opisem:
„Był wyższy ode mnie, miał gęste, kasztanowe włosy i pewność siebie człowieka najgłębiej przekonanego o swej męskości. Pomyślałem, że wspaniale prezentowałby się na końskim grzbiecie, pędząc przez równiny i gnając przed sobą stada owiec.” (str. 294) Przypominam, że ten opis był w liście zostawionym jego córce. Ten facet po 16 latach tak opisuje innego mężczyznę.

Dracula również zawiódł. Pojawił się dopiero w ostatnich 70 stronach książki. Przedstawiony został, jako człowiek oczytany i ceniący naukę i naukowców. Samo przedstawienie go w ten sposób nie uważam za złe. Problemem jest tutaj, że gdy przez 500+ stron książki przedstawia się go, jako krwiożerczego potwora i serwuje nam to… coś zaczyna zgrzytać. Najwyraźniej autorka też sobie to uświadomiła i postanowiła, że Dracula znikąd strzeli sobie monolog jak to zło jest doskonałe i, że służy złu. Kto normalny przyznaje się, że jest zły?!

No dobra, została jeszcze fabuła. Pomijając fakt ciągłych zbiegów okoliczności, fabuła jest zwyczajnie głupia, a na domiar złego głupota głupotą pogania. Nie jest to dostrzegalne od razu, ponieważ książka jest napisana dobrym stylem i umiejętnie to maskuje. Postaram się jednak wymienić kilka głupot, które zauważyłem:

Wszyscy w tej książce się natychmiastowo zakochują. Rossi sypia z dziewczyną ze wsi po 2-3 dniach (nawet dobrze ze sobą nie potrafią się porozumieć przez barierę językową), Paul oświadcza się Helen po 23 dniach, natomiast córka już czuje popęd seksualny do studenta, którego dopiero, co poznała.

Jakiś sługus Draculi zabrał Rossiemu mapy, które studiował? Nie ma problemu, ten po powrocie do swojego hotelu Z PAMIĘCI narysował wszystkie 3. W sumie można to zaliczyć, jako deus ex machinę.

Dracula najwyraźniej trzyma spis swoich książek w bibliotece publicznej, gdzie każdy może go przeczytać i regularnie dopisuje nowe pozycje swojej kolekcji.

Gdy spotykają nie do końca przemienionego w wampira złego bibliotekarza, Helen nagle z nikąd wyciąga broń i oddaje strzela. Choć tłumaczenie, że uczą strzelectwa w szkołach jest bardzo dobre (moja własna rodzicielka była pierwsza w klasie) o tyle tłumaczenie, że strzelała srebrnymi kulami i, że są bardzo łatwe do dostania jest dla mnie śmiechu warte. Nie znam się co prawda na broni, ale chyba dostanie w dzisiejszych czasach srebrnych kul jest problematyczne. Wydarzenia tej książki dzieją się w 1954 roku, chciałbym się dowiedzieć skąd wzięła te srebrne kule. W sumie jak przemyca przez granice broń też….

Poznany (oczywiście) przypadkiem Turek o imieniu Turgut. Pod koniec książki przyznaje się, że należy do zakonu tępiącego wampiry (co jeszcze bardziej śmieszy), pomimo wiedzy, że nasi bohaterowie tropią Draculę, przypomina sobie, że spotkał wampira w kawiarni dopiero po tym jak spotykają wampirzego bibliotekarza. Wampir udaje kelnera i podaje mu herbatę, z której para utworzyła w powietrzu symbol smoka.

Biegają po bibliotekach i bez problemu ściągają z półek i studiują książki, które mają ponad dwieście lat. Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że nie jest to takie proste jak opisuje książka. Pomijam fakt, że nad tymi książkami jedzą i piją. Raz nawet kolejna przypadkowo osoba wylała herbatę na jedną z tych książek.

Oczywiście gdziekolwiek by nie spojrzeli widzą jakieś wskazówki, ze wampiry istnieją. Mój żarcik z Toi-Toiem dalej aktualny.

W pewnym momencie fabułą ujawniła nam, że Helen jest potomkinią Draculi, książka totalnie to olała. I tutaj wiąże się kolejna głupota. Gdy matka Helen to wyjawiła, powiedziała, ze jej rodzina miała zwyczaj tatuowania na łopatce dziecka (jeśli ma kilka jest to losowe) tatuażu ze smokiem. Helen nie wiedziała, że matka ma ten tatuaż, ponieważ ta zwyczajnie nigdy się przy niej nie rozbierała. Teraz w pewnym momencie córka przytacza list Paula do Helen (napisany pośmiertnie, chyba w ramach tęsknoty, większość tych listów palił), który oczywiście jest niepotrzebny, nic nie wnosi i generuje kolejną głupotę, otóż… OKAZUJE SIĘ, ŻE HELEN MA TEN SAM TATUAŻ SMOKA. TEN SAM SYMBOL, KTÓREGO POSZUKUJĄ A TA PINDA NIC NIE POWIEDZIAŁA ZARÓWNO PRZED TYM CHOLERNYM LISTEM ANI TEŻ PO! O MÓJ BOŻE!

Profesor Rossi zapomniał o matce Helen i swoim pobycie w Rumunii, ponieważ ukryty Dracula (albo jego sługus) podał mu drinka, który nazywa się amnezja, po czym dostał amnezji (nie, nie żartuję).

Gdy poznany historyk w Bułgarii opowiada o swoich przeżyciach, mówi, że pokój był przeszukany i były ślady krwi. Wezwał policję, policja pobrała próbki i rzekomo okazało się, że to jego krew. Badania DNA przeprowadzono w Wielkiej Brytanii w 1987 roku, historię tę opowiadał w 1954, najwyraźniej Bułgaria była pionierem w tej dziedzinie.

Dracula pomimo bycia tradycyjnym wampirem i posiadającym odrazę do krzyży i medalików ma swoje grobowce w monasterach i kościołach…

A teraz motywacja Draculi. Widzicie Dracula drukował (i najwyraźniej podrabiał wiek) swoje puste książki z symbolem smoka (planował wypuścić ich 1453 bo wtedy padł Konstantynopol) i podrzucał je historykom i znawcom literatury. Potem wysyłał im ostrzeżenia, gdy ci się nimi zainteresowali. Czemu to robił? PONIEWAŻ DRACULA POTRZEBOWAŁ KOGOŚ BY MU UPORZĄDKOWAŁ BIBLIOTEKĘ! Tak, całą motywacją Draculi jest to, ze potrzebuje cholernego bibliotekarza, a teraz najlepsze, gdyby ktokolwiek dał temu spokój, ten dalej by sobie siedział i kolekcjonował książki! W rezultacie oni sami powodowali nieszczęścia w swoim życiu!

Na zakończenie mogę tylko powiedzieć, że gdyby wyrzucić niepotrzebne rozdziały, niepotrzebnego trzeciego narratora, ta książka miałaby trzysta stron (a tak jest napęczniała do 630). Jest szansa na dobry film, jeśli scenarzysta z głową powywala te rzeczy i naprawi idiotyzmy fabuły, ale właściwie to by znaczyło, że napisałby historię od nowa…

To będzie trochę odmienna recenzja od tych, które zostawiam normalnie. Najpierw jednak chciałem się wytłumaczyć, czemu postanowiłem dać tej książce jedną gwiazdkę. Moim pierwszym powodem jest to, że takie recenzje przykuwają uwagę, uważam, że ludzie zastanawiający się nad kupnem tej książki powinni wiedzieć, co mogą kupić. Drugim powodem jest moja osobista satysfakcja....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dziękuję Bogu za Biedronkowe promocje na książki. Dzięki tym promocjom człowiek może wygrzebać sobie coś interesującego do poczytania, czasami nawet zaryzykować i wyciągnąć coś co normalnie by pominął. Tak by było i tym razem.

Muszę jednak wytłumaczyć czemu pominąłbym tą książkę. Nie dlatego, że przejawiam brak zainteresowania tematem, wręcz przeciwnie. W końcu wampiryzm i diabeł są bardzo bliskimi sobie tematami. Po prostu pominąłbym ją ze względu na priorytety w swoich zakupach a te zawsze będą nastawione na wampirzą literaturę (ewentualnie fantasy). Pomniejszym powodem jest, że z takimi „naukowymi” książkami zawsze jest to strzał w ciemno. Niestety okazuje się, że miałem rację.

Ci którzy spodziewają się opisu w jaki sposób zmieniło się postrzeganie i wizerunek diabła przez wieki aż do dzisiaj srodze się zawiodą. Ramy czasowe są do początku chrześcijaństwa (stworzenie świata) do XVIII wieku. Nie jest to jednak problem istoty, ponieważ ta książka ma poważniejszy problem. Wygląda na to, że w pewnym momencie autor chyba zgubił wątek i zapomniał o czym pisał. Po pierwszych rozdziałach które mniej więcej były na temat nagle dostajemy rozdział o czarownicach i czarach, potem o rozważaniu nad magią, następnie o opętaniach itd. Choć temat magii jest ciekawy i sam bym chętnie poczytał, nie zmienia to faktu, że kupiłem książkę która miała być nową biografią diabła, nie o czarach. I tak to się później dalej ciągnie do końca książki, gdzie nagle autor zaczyna rozwodzić się nad apokalipsą i antychrystem i kiedy ludzie spodziewali się końca świata. Czytałem podobne książki z tematyki wampiryzmu, gdzie ludzie wrzucali byle pierdoły (uwierzycie, że jeden kołek do wampirów zaliczył rusałki?) i osobiście powoli tracę do nich cierpliwość.

Ogólnie radzę uważać na tą książkę. Jeśli szukacie dzieła, które opisze jak zmieniał się wizerunek diabła możecie być zawiedzeni. Jeśli chcecie ją jako ciekawostkę to zapewne możecie być zadowoleni. W każdym razie proponuję kupić ją w jakiejś przecenie, moim zdaniem nie jest warta swojej ceny!

Dziękuję Bogu za Biedronkowe promocje na książki. Dzięki tym promocjom człowiek może wygrzebać sobie coś interesującego do poczytania, czasami nawet zaryzykować i wyciągnąć coś co normalnie by pominął. Tak by było i tym razem.

Muszę jednak wytłumaczyć czemu pominąłbym tą książkę. Nie dlatego, że przejawiam brak zainteresowania tematem, wręcz przeciwnie. W końcu wampiryzm i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czasami dobre okazje na książki mogą okazać się mieczem obosiecznym. Tak było w tym przypadku. Nie spodziewałem się wiele po tej książce, a i tak byłem bardzo rozczarowany.

Właściwie za recenzję może posłużyć tylko jedno stwierdzenie: zacząłem ją czytać 22 listopada 2020 a skończyłem dopiero dzisiaj (5 luty 2021). Nie ukrywam, to było dość bolesne przeżycie.
W jaki sposób mogę najlepiej określić "Wampira z przypadku"? Pamiętacie może taką głupawą komedię "Stary gdzie moja bryka?", właśnie z takim poczuciem "humoru" mamy nieprzyjemność obcować. Dwóch idiotów, którzy pakują się w idiotyczne sytuacje. Może nie byłoby w tym nic złego, ale ogólne poczucie humoru w tej książce jest bardzo żałosne. I żeby nie było, ja również lubię podobne komedie. Podobał mi się Straszny film 1 i 2, lubiłem Nagą Broń i "Czy leci z nami pilot?". Tutaj mamy książkę, która została napisana przez kogoś kto nie zna się na komedii a pojęcie "humor" jest dla niego abstrakcją.

Sytuacji nie poprawia również aspekt techniczny tej książki. Parę wątków jest porzuconych albo zrobionych tak źle, że właściwie mamy sam ich szkielet. Dla przykładu: wątek z portfelem (nie wiem po cholerę była ta scena), wątek co dalej z wampiryzmem głównych bohaterów (nie został rozwiązany). Sama historia jest również bezcelowa, zupełnie jakby głównym bohaterem był Dracula, ale historia skupiła się na postaciach trzecioplanowych. Co przez to rozumiem? Ano mamy wątek poszukiwania przez Draculę swojej żony itd., przemienia on naszych bohaterów, po czym ci bohaterowie włóczą się bez celu do momentu aż spotkają Draculę i wtedy coś tam toczy się do przodu by ponownie stanąć a nasi "protagoniści" znowu zaczynają łazić bez celu.

Mogę powiedzieć tylko jedno: unikać za wszelką cenę. To nie jest dobra książka.

Czasami dobre okazje na książki mogą okazać się mieczem obosiecznym. Tak było w tym przypadku. Nie spodziewałem się wiele po tej książce, a i tak byłem bardzo rozczarowany.

Właściwie za recenzję może posłużyć tylko jedno stwierdzenie: zacząłem ją czytać 22 listopada 2020 a skończyłem dopiero dzisiaj (5 luty 2021). Nie ukrywam, to było dość bolesne przeżycie.
W jaki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kolejna książka Pilipuka przeczytana. Ci którzy czytali już tego autora znają zapewne jego styl. Dla tych, którzy nigdy go nie czytali, pisze on książki, które czyta się łatwo, szybko i przyjemnie. Nie czynię tutaj zarzutów, po prostu nie spodziewajmy się ciężkiej i ambitnej prozy Umberto Eco. To czym w czym specjalizuje się Pilipiuk to przyjemne humorystyczne książki.

"Zaginiona" jest przykładem książki przygodowej z dodatkiem humoru. Tak jak w przypadku poprzednich części serii o kuzynkach Kruszewskich humor jest dość dobrze wyważony. Gdy czytałem jego humorystyczny cykl "Wampir z..." czasami czułem zażenowanie, ponieważ gdzieś tam coś nie pykło. Tutaj nic takiego nie ma.
Jeśli zaś chodzi o postaci, cóż w większości nasze bohaterki są takie jak w częściach poprzednich, osobistym problemem jest sceptycyzm Katarzyny, który moim zdaniem jest tutaj totalnie nielogiczny i właściwie pojawił się z nikąd.
Książka składa się z dwóch opowiadań, które nie są ze sobą powiązane. Pomysł na nie jest dobry, niestety w przypadku tego pierwszego moim zdaniem zostało ono zakończone zdecydowanie za szybko (i nagle), ot dotarli tam gdzie dotarli KONIEC. Jednak nie jest to największym problemem tej książki. W przypadku poprzednich części tworzyły one wspólną całość. Ta książka jednak sprawia uczucie oderwanej od reszty, niby są odniesienia do poprzednich części, ALE czytając ją ma się wrażenie jakby była zawieszona gdzieś w próżni. Przez moment miałem wrażenie jakbym czytał jakiś prequel. Podejrzewam, że problemem jest tutaj czas jaki minął od czasu ostatniej książki. Styl autora zwyczajnie się zmienił (choć nieznacznie) z czasem i czytelnik potrafi to w jakiś sposób wychwycić.

Czy polecam tą książkę? Osobiście uważam, że jest warta przeczytania. Historie w niej są ciekawe, ale nie należy tego traktować jako epilogu o kuzynkach, a raczej jako antologię opowiadań czy też ciekawostkę.

Kolejna książka Pilipuka przeczytana. Ci którzy czytali już tego autora znają zapewne jego styl. Dla tych, którzy nigdy go nie czytali, pisze on książki, które czyta się łatwo, szybko i przyjemnie. Nie czynię tutaj zarzutów, po prostu nie spodziewajmy się ciężkiej i ambitnej prozy Umberto Eco. To czym w czym specjalizuje się Pilipiuk to przyjemne humorystyczne książki. ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powrót do prozy Pilipiuka był dla mnie bardzo przyjemny. Głównie dlatego, ze ostatnio czytałem szereg beznadziejnych książek, które wręcz wołały o pomstę do nieba.

Jeśli czytałeś cokolwiek Pilipiuka zapewne wiesz czego się spodziewać pod względem technicznym. Dla ludzi, którzy nigdy nie czytali tego autora: pisze on lekko i przyjemnie, czyta się to szybko, łatwe do zrozumienia i zapamiętania.
Jeśli chodzi o treść fabularną, seria Kuzynki jest przygodą z domieszką komedii. W przypadku innych serii humor autora mocno się wahał, czasami człowiek mógł pęknąć ze śmiechu, czasami czuł zażenowanie. Tutaj jest on dodatkiem i momenty zabawne były faktycznie zabawne.
Historia jest dobra, nie jest niczym ambitnym, ale wciąga.
Osobistym problemem dla mnie jest Monika. Niektórzy co czytali moje wypociny na tej stronie wiedzą, że interesuję się wampiryzmem i właśnie to mnie przyciągnęło do tej serii. Problem w tym, że w drugiej części okazało się, że Monika (tutaj leciutki spojler) nie jest wampirem, ale ta książka dalej nazywa ją wampirzycą. Ździebko to irytujące, ponieważ teraz nie wiem jak zakwalifikować tą książkę.

Jeśli szukasz lekkiej książki przygodowej z odrobiną humoru to polecam tą serię. Są to książki na jeden, dwa wieczory, które przyjemnie się czyta.

P.S.
Biorąc pod uwagę, że moja opinia mogła zostać zabarwiona przez szereg beznadziejnych książek polecam zajrzeć do mojej recenzji poprzedniego tomu, uważam, że uwagi w niej zawarte pasują również do tej książki.
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/243164/ksiezniczka/opinia/49452918#opinia494...

Powrót do prozy Pilipiuka był dla mnie bardzo przyjemny. Głównie dlatego, ze ostatnio czytałem szereg beznadziejnych książek, które wręcz wołały o pomstę do nieba.

Jeśli czytałeś cokolwiek Pilipiuka zapewne wiesz czego się spodziewać pod względem technicznym. Dla ludzi, którzy nigdy nie czytali tego autora: pisze on lekko i przyjemnie, czyta się to szybko, łatwe do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Za każdym razem gdy otwieram kolejną naukową książkę o wampirach mam wrażenie jakbym miał zaraz dostać jakiegoś udaru ze zdenerwowania. Bzdury jakie czasami "eksperci" wypisują w tych dziełach załamują, jednak teraz to już w ogóle znalazłem świętego Graala.

Treść jest w miarę standardowa, weźmiesz jedną taką książkę to jakbyś przeczytał je wszystkie. Pierwszy rozdział to głównie historia wampira w fikcji (głównie Draculi) i życiorys Stokera.

Kolejny rozdział to wampiry, a raczej istoty wampiropodobne w podaniach. Mamy tutaj standardowe przeżuwacze całunów (zaprawdę wampir) i przytoczenie kilku prawdziwych zdarzeń, niektóre były nowe dla mnie. Problemem tutaj był ton autora, który traktował wszystko z wyższością jakby był oświeconym człowiekiem nauki, co będzie dość ironiczne w późniejszym rozdziale.

Kolejny trzeci rozdział jest kontynuacją drugiego, tylko rozciągniętego na cały świat, Po wspomnieniu o tym, że na całym świecie uważano krew za świętą i ważną zaczyna się parada istot, których się spodziewamy jak lamie by po chwili zapuścić się w dzikie rejony i pisać o sukkubach (a potem taki Jim Butcher wypisuje głupoty i tworzy Biały dwór wampirów), chińskich demonach, które nie są wampirami, a nawet wendigo! Mówisz wampir, myślisz wendigo, prawda? Mam nawet cytat:
"Ameryka Północna także ma swoje wampiry, a najsłynniejszym z nich jest Wendigo (Windigo, Windago, Windiga, Witiko, znany także pod innymi wariantami imienia). To demon o kanibalistycznych upodobaniach, przypominający raczej wilkołaka niż wampira..."
Czemu zatem piszesz o nim w książce o wampirach?! Wspomniał co prawda o tym, że wilkołaki i wampiry są podobne, ale zapomnijcie o jakichkolwiek dowodach potwierdzających tę tezę. Słowo daję gdybym kazał każdemu z tych "ekspertów" napisać książkę o sowach, to w pewnym momencie zaczęliby pisać o orłach, potem jastrzębiach, w końcu takie podobne, następnie pisaliby o nietoperzach, bo w końcu też lata w nocy a skończyliby na wróblu BO TEŻ LATA! Ta książka jednak ma atut, którego nie posiadają żadne inne książki! Wiecie jaki? Autor pod wampira próbował podpiąć Rusałkę! W sumie kobieta utopiła się, wróciła jako Rusałka, no wampir jak nic! Swoją drogą, dla tego autora nawet latająca głowa, która ciągle za sobą wnętrzności jest wampirem, ponieważ pije krew dzieci i kobiet w ciąży.

Najgorszym moim zdaniem rozdziałem jest rozdział czwarty, gdzie przedstawiono historię Draculi, Elżbiety Batory i Gillesa de Lavalla (zaznaczam, że jego historię znam słabo). Problemem jest tutaj fakt, ze autor ze swoją wyższością przedstawił owe historie jako FAKT HISTORYCZNY. Dla tych którzy mogą nie wiedzieć obecnie powątpiewa się w popularne historie dwóch pierwszych osób. Pierwszą uznaje się za mocno wyolbrzymioną, zaś drugą za kompletnie nieprawdziwą i sfabrykowaną przez Habsburgów. Autor co prawda wspomina, że są to starania by ich wybielić (oczywiście z irytującym pobłażliwym tonem, który sugeruje, że autor jest człowiekiem nieomylnym, który przedstawił nam samą prawdę), ale zastanówmy się komu wierzymy bardziej: historykowi, który się tym zajmował latami i wie co mówi, czy jakiemuś pisarzowi, który postanowił sobie popełnić książkę o wampirach?

Ostatni rozdział to z jakiegoś powodu opisanie fanów wampiryzmu, którzy przebierają się za wampiry i czasami piją krew, by nagle zupełnie jakby zadrwić i szydzić z tych ludzi autor wchodzi na tereny morderców, którzy w większości byli psychicznie chorzy i kultu z pewnego meksykańskiego miasteczka, który wmówił ludziom, że mają kontakt z bogami i żeby ich zadowolić powinni strzelać orgietki, potem dołączyły dwie kolejne osoby, które były rzekomo bogami z góry i zaczęły się krwawe ofiary. Co ma to wspólnego z wampirami? Za cholerę nie wiem. Wspomniał jeszcze o ludziach-lampartach z Afryki, gdzie ludzie przebrani za lamparty biegali i zabijali ludzi sztucznymi kłami i pazurami a potem w kryjówce swojego stowarzyszenia pili krew - wampiry???

Jeśli mam być szczery to była prawdopodobnie jedna z najbardziej irytujących książek jakie miałem nieprzyjemność czytać. Choć jest to dobre źródło do przeczytania prawdziwych wampirzych legend (autor przytacza dość sporo), to jednak zaczyna irytować ton autora. Poważnym problemem dla mnie jest wręcz naginanie pewnych rzeczy i podpinanie pod wampira istot, które raczej nimi nie było, a tego historycznego rozdziału to ja mu wybaczyć nie mogę.

Za każdym razem gdy otwieram kolejną naukową książkę o wampirach mam wrażenie jakbym miał zaraz dostać jakiegoś udaru ze zdenerwowania. Bzdury jakie czasami "eksperci" wypisują w tych dziełach załamują, jednak teraz to już w ogóle znalazłem świętego Graala.

Treść jest w miarę standardowa, weźmiesz jedną taką książkę to jakbyś przeczytał je wszystkie. Pierwszy rozdział to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tak jak w przypadku poprzedniej książki, także tej nie powinienem posiadać. Nie chciałem jej, ale jak wiadomo życie nie zawsze daje to, czego się chce. Żeby nie sprawić przykrości osobie, która obdarowała mi te książki – muszę zaznaczyć, że działała w dobrej woli – postanowiłem przeczytać je wszystkie.

Na początek pozytywy: a raczej „pozytyw” ponieważ technicznie jest to normalna rzemieślnicza robota. Osobiście uważam, że to powinien być standard i w ogóle nie wchodzić, jako „pozytyw”, ale w innym przypadku ta książka nie miałaby żadnych pozytywów.
Jednak ta rzemieślnicza robota ma swoje rysy. Wkurzającym jest wymienianie piosenek i ich autorów np. w szkolnej stołówce.

Negatywna jest cała reszta:
Fabuła książek jest niby o braku tolerancji, ale powiedzcie mi jak ja mogę traktować poważnie ten motyw, kiedy bohaterowie książki mają WAŻNIEJSZE sprawy? Bohaterowie najwyraźniej mają gdzieś ten wątek, czemu ja powinienem się nim przejmować? A tak swoją drogą kolejny idiotyczny motyw – weźmy potwory i mówmy o braku tolerancji. Było to głupie w „Czystej Krwi” jest to głupie tutaj.

Bohaterowie są tragiczni. Clawdeen (trzymajcie mnie z tym imieniem) to głupia dziewczyna, której ktoś powinien dać w mordę żeby się opamiętała. Trwa polowanie na potwory? Co z tego, ważniejsze są jej urodziny! Ona chce być niezależna, oderwać się od rodziny. Oczywiście dostajemy przemowę, że każdy powinien popełniać swoje błędy, szkoda tylko, że nie było przemowy o życiu tak by popełniać jak najmniejszą ilość błędów.
Melody szybko staje się potworem, kiedy odkrywa, że może kontrolować ludzi swoim głosem. Nie daj Boże żeby ktoś miał inny pogląd niż ona. Jej jest ten słuszny. Z resztą to jest postać, która nie czuje się normalna, ponieważ ludzie oceniają ją za jej urodę. Tak bardzo jej współczuję…
Dla Frankie ważniejszy jest koncert niż polowanie i jej problemy z chłopakami. Kurtyna.

Podobnie jak w przypadku poprzedniej książki, nie dawałbym jej swoim dzieciom. Te postacie są kompletnie zaabsorbowane sobą. Efekt walki o równość jest tak potraktowana, że nie zdziwiłbym się gdyby po takich lekturach za parę lat ujrzałbym czytelniczki na marszach Antify.

Tak jak w przypadku poprzedniej książki, także tej nie powinienem posiadać. Nie chciałem jej, ale jak wiadomo życie nie zawsze daje to, czego się chce. Żeby nie sprawić przykrości osobie, która obdarowała mi te książki – muszę zaznaczyć, że działała w dobrej woli – postanowiłem przeczytać je wszystkie.

Na początek pozytywy: a raczej „pozytyw” ponieważ technicznie jest to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie chciałem tej książki. Nie powinienem mieć tej książki. Jednak ją posiadam, dodatkowo mam jeszcze dwie kolejne części. Wiąże się z tym zabawna historia, której nie będę przytaczał, bo kogo to obchodzi.

Są to książki skierowane do młodzieży, a raczej do jej młodszej części. Jest to typowo rzemieślnicza robota. Ogólnie mogę powiedzieć, że pod względem technicznym nie są niczym nadzwyczajnym. Czytało się jak każdą książkę, która jest powiązana z jakąś marką.

Fabuła to kolejna rzemieślnicza robota. Nic ciekawego tam nie ma, ot typowa książka, która wpisuje się w trend przerabiania wszystkiego na przygody w szkole średniej (trend, którego kompletnie nie rozumiem). Poza gwałtem na klasycznych postaciach z horroru, fabuła cierpi na bardzo infantylne postacie, i irytujące rzucanie nazwami - leciała ta piosenka tego artysty, ta sławna osoba itd.
Książka sili się również na jakiś morał. Problem w tym, że postacie, które powinny być pozytywne czasami zachowują się okrutnie. Rozbijanie związku? Pewnie, czemu nie. Ogólnie gdybym miał młodą córkę raczej nie byłbym zadowolony, że czyta tą książkę. Nie jestem zwolennikiem stwierdzenia "ważne, że czytają", ponieważ osobiście uważam, że ważne jest również to co czytają.

Czy polecam tą książkę? Nie wiem, jest ona tak bardzo nijaka, że dosłownie nie wiem co o niej powiedzieć. Nie zdziwiłbym się gdybym pod koniec tygodnia kompletnie o niej zapomniał. Proponuję inną lekturę dla dorastających dzieci.

Nie chciałem tej książki. Nie powinienem mieć tej książki. Jednak ją posiadam, dodatkowo mam jeszcze dwie kolejne części. Wiąże się z tym zabawna historia, której nie będę przytaczał, bo kogo to obchodzi.

Są to książki skierowane do młodzieży, a raczej do jej młodszej części. Jest to typowo rzemieślnicza robota. Ogólnie mogę powiedzieć, że pod względem technicznym nie są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Szczerze mówiąc nie powinienem mieć tej książki. Nie zwróciłbym na nią uwagi nawet w antykwariacie. Jednak kiermasz biblioteczny i cena 1 zł zrobiły swoje i człowiek brał, co się nawinęło pod rękę. Ponownie trafiłem na kolejny gniot z gatunku literatury młodzieżowej (Young Adult). Długo się zastanawiałem jak nazwać tego typu twory i stwierdziłem, że „Tyrania przeciętności” idealnie pasuje do tego typu książek.

Mając za sobą ten długi wstęp pozwolę sobie na pewien zabieg i przedstawię parę punktów:
1. Nastolatek, który sprawia kłopoty (najczęściej płci żeńskiej)
2. Trafia do szkoły z internatem za swoje wybryki
3. Nie chce tam być
4. Podpada popularnym uczniom już dnia pierwszego
5. Momentalnie zaczyna się podkochiwać w najseksowniejszym osobniku tej szkoły
6. Nawiązuje przyjaźń instant (wystarczy zalać wrzątkiem) z kolejnym wyrzutkiem
7. Ponurzy nauczyciele, którzy mają gdzieś uczniów
8. Nieprzyjemni uczniowie, którzy są głównie tłem
9. Morderca albo jakieś inne niebezpieczeństwo biega po szkole
10. Początkowo zwyczajny nastolatek okazuje się specjalnym nastolatkiem
Brzmi znajomo? Spokojnie, nie cierpicie na sklerozę, nawet nie zdajecie sobie sprawy ile książek opartych na tym schemacie zaśmieca literaturę młodzieżową.

Po za jawną „inspiracją” najgorszych części Harrego Pottera, czy książka ma jakikolwiek interesujący twist? Mam wrażenie, że autorka podczas obmyślania książki i pomysłu zapożyczeń od Rowling grała w The Sims 3 z dodatkiem Supernatural. Opis elfów i innych stworzeń idealnie pasuje do tej gry. Dalej jest jeszcze gorzej, główna bohaterka jest tekturką. Zanim padnie argument, że jest to bohater, na którego możemy przelać siebie odpowiadam, że nie, jest to głupi argument, ponieważ książki nie są medium INTERAKTYWNYM. Podjęte decyzje w książce nie będą zgodne z twoim charakterem, jest to po prostu chochoł. Zacznijcie w końcu tworzyć normalne postacie.

Oczywiście nasza główna protagonistka to zwyczajna dziewczyna, która ma wątpliwą moralność. Ponieważ najwyraźniej rzucenie zaklęcia miłosnego, które pozbawia wolnej woli przychodzi jej lekko. No w końcu płacząca w toalecie dziewczyna nie ma z kim iść na studniówkę! Nie widzicie w tym bardzo ważnego powodu? Okazuje się jednak, że nie! Nie jest zwyczajną dziewczyną! Bo jest najpotężniejsza EVER! Również brzmi znajomo?

Świat nie ma za bardzo sensu. Autorka pisząc książkę o magii zapomniała stworzyć systemu magicznego. Dla niewtajemniczonych już tłumaczę: fantasy (a przynajmniej te dobre fantasy) tak naprawdę nie jest „wrzućmy wszystko, co fantastyczne i jakoś to będzie”. Budowa wiarygodnego świata fantasy nie jest łatwa. Jednym z elementów budowy świata fantastycznego jest system magii (twardy i miękki), czyli to, co magia może a czego nie. Tutaj odbywa się dosłownie wolna amerykanka. Technicznie dano nam jedną zasadę – nie można wskrzeszać zmarłych, jednak podejrzewam, że sposób, w jaki to było zaznaczone, to tylko kwestia czasu, kiedy nasza bohaterka kogoś wskrzesi swoją niesamowitą mocą.

Oczywiście popularne uczennice, które są wrogie podlegają kompletnemu odczłowieczeniu. Nie mogą się wściekać, gdy najseksowniejszy uczeń szkoły, który jest chłopakiem jednej z nich jawnie ma się ku protagonistce i vice versa. Gdy zaatakowano jedną z nich i protagonistka je podsłuchuje, uznaje je za puste, ponieważ jak mogą rozmawiać o nadchodzącym balu a nie non-stop rozmawiać o zaatakowanej koleżance. Normalnie, to nie są istoty ludzkie! Jak już mówiłem jest to tyrania przeciętności.

Również romansik z najseksowniejszym uczniem tej szkoły jest denny. Książka dosłownie robi wszystko by ta dwójka spędzała ze sobą czas. Nie żartuję, oczyma wyobraźni widać wręcz tą gumkę, która przyciąga ich do siebie. ONI MUSZĄ BYĆ RAZEM, NIE KWESTIONUJ TEGO!

Nauczyciele to kolejny problem tej książki. Oni mają uczniów kompletnie gdzieś. Najseksowniejszy uczeń tej szkoły uratował naszą bohaterkę przed szarżującym wilkołakiem, przywołując pole siłowe? Opierdolmy najseksowniejszego ucznia za używanie magii. Ktoś biega i atakuje uczniów w szkole? Nie róbmy absolutnie NIC!

Potem książka chyba próbuje bawić się w moralność, próbując powiedzieć, że prześladowanie kogoś za to, kim jest to zło. Problemem jest, że zastosowała ten zabieg na wampirze. No wiecie, krwiożerczym potworze, który pije krew żywych i w przypływie złości nawet zaatakowała naszą protagonistkę. Aż mi się przypomniało to idiotyczne porównanie w „Czystej krwi”, gdzie wampiry były przedstawicielami mniejszości seksualnej… Takie kwiatki pojawiają się tylko, kiedy głupi ludzie zabierają się za pisanie.

Szczerze mówiąc nie polecam tej książki. Książka jakich wiele, nie wątpię też, że czytaliście podobną. Wszyscy znamy już tę historię za sprawą Harrego Pottera, pora zacząć pisać nowe.

Szczerze mówiąc nie powinienem mieć tej książki. Nie zwróciłbym na nią uwagi nawet w antykwariacie. Jednak kiermasz biblioteczny i cena 1 zł zrobiły swoje i człowiek brał, co się nawinęło pod rękę. Ponownie trafiłem na kolejny gniot z gatunku literatury młodzieżowej (Young Adult). Długo się zastanawiałem jak nazwać tego typu twory i stwierdziłem, że „Tyrania przeciętności”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Grzebanie na półkach antykwariatu stanowi moją ulubioną część wypadu na miasto. W końcu niska cena zachęca do eksperymentów. Niestety dość często wychodzę na tym jak Zabłocki na mydle, ale to mnie nie zniechęca i ciągle „żyję na krawędzi”.

„Czarny hrabia” jest biografią ojca Aleksandra Dumasa i niestety nie najlepszą. Napisana jest jak każda książka historyczna/biograficzna, czyli autor snuje historię. Problemem jest to, że poświęcono zdecydowanie za dużo miejsca na rzeczy mało istotne. Przez pierwsze 120 stron nie ma praktycznie nic o bohaterze owej książki. Autor tak mocno skupił się na opisywaniu dziejów rodziny, a w szczególności realiów, że zapomniał, o czym pisze. Nie zrozumcie mnie źle, są to rzeczy ważne, ale nie na tyle by poświęcać na nie ponad ćwierć książki.

Kolejnym problemem jest pewien dziwny podtekst tej książki. Autor tak bardzo egzaltuje bardziej znane osoby o czarnym kolorze skóry, że czasami zastanawiałem się czy przypadkiem nie ma jakiejś ukrytej fantazji seksualnej. Co prawda mogę być jedynym, który to odebrał, ale takie są moje odczucia.

Co do reszty, jest to poprawny opis człowieka, który wiódł ciekawe życie i stanowił podstawy dla hrabiego Monte Christo. Jest on wykonany dobrze, aczkolwiek czasami miałem wrażenie, że została mi przedstawiona pewna propaganda, z domieszką fikcyjnych faktów. Nie zrozumcie mnie źle, ja ich nie podważam, miałem tylko takie odczucie, które mogło wyniknąć z problemu, który przedstawiłem wyżej.

Czy polecam tą książkę? Jeśli mam być szery to nie bardzo. Raczej wątpię by ludzi interesowała mało znana postać ojca Dumasa. No może z wyjątkiem fanów jego prozy. W dodatku irytujące błędy, jak autor zajmujący się czymś innym i piejący peany nad czarnoskórymi postaciami historycznymi mogą zniechęcić do książki.

Grzebanie na półkach antykwariatu stanowi moją ulubioną część wypadu na miasto. W końcu niska cena zachęca do eksperymentów. Niestety dość często wychodzę na tym jak Zabłocki na mydle, ale to mnie nie zniechęca i ciągle „żyję na krawędzi”.

„Czarny hrabia” jest biografią ojca Aleksandra Dumasa i niestety nie najlepszą. Napisana jest jak każda książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zaczynam powoli podejrzewać, że ilekroć kupuję jakąś książkę w antykwariacie, bądź w przecenie to jest ona kiepska. Może nie jest to prawdą, ale ta reguła ostatnio coś często zaczęła się pojawiać.
Nie wiem nic o książkach Gartha Steina. Po recenzjach wnioskuję, że są dobre. Podejrzewam, że „Cień kruczych skrzydeł” jest jego debiutem, gdzie nie wytworzył jeszcze swojego warsztatu. Nie zmienia to jednak faktu, że książka jest kiepska.

Zacznijmy jednak od głównej bohaterki Jenny. Ta kobieta to zwyczajna prostytutka. Z początku myślałem, że narracja będzie taka, że to wina męża, bo jest gburem i samolubem, tylko, że źle to autor pokazał. Potem dostajemy rozdziały z perspektywy męża (Roberta) i okazuje się, że nie jest to prawdą. Jenna zwyczajnie wychodzi z przyjęcia i ucieka. A potem mówi, że rodzina i mąż, którzy się martwią, że kobieta z depresją po śmieci syna zniknęła, zachowują się samolubnie. Noż kur… nóż się w kieszeni otwiera. Mało tego! Twierdzi, że się od niej odwrócili, co z tego, że przez te dwa lata chodziła na terapię, ale najwyraźniej miała to gdzieś i była królową cierpienia! Potem wynajęła pokój w domu pewnego chłopka i dosłownie po pięciu minutach już czuła do niego pożądanie i najwyraźniej on też czuł do niej. Trzymajcie mnie.

Przejdźmy jeszcze do fabuły. Dwa lata temu zginął syn, powiedziałbym, że przez głupotę Jenny, ale wiadomo – to nie jej wina, ponieważ mówi nam o tym książka. Po dwóch latach Jenna ucieka od męża i wraca do miejsca na Alasce, gdzie zginął jej syn. Przez pierwszą połowę książki, albo ucieka, albo Szweda się po mieście. W drugiej połowie dowiaduje się, że duszę jej syna mają kusztaki. I właściwie dalej się szwęda po okolicy. W końcu jednak Jennę ratuje szaman w wyjątkowo beznadziejniej i niesatysfakcjonującej konkluzji. Ogólnie, jest to książka o niczym.

Z innych uwag, najwyraźniej ze wszystkich wierzeń świata, te indiańskie są najprawdopodobniej prawdziwe.
Duchy są w końcu nieśmiertelne czy nie? Pytam, ponieważ najwyraźniej pod koniec szaman zabił jedną kusztakę.

Czy polecam tą książkę? Nie. Jest to książka o niczym. Podejrzewam, że indiańskie wierzenia potraktował po macoszemu. Główna bohaterka irytuje. Autor chyba również na siłę próbował zwalić winę na męża i wykorzystywał każdy powód, jaki mógł wymyślić. Ktoś by pomyślał, że Robert to niemalże drugi Hitler.

Zaczynam powoli podejrzewać, że ilekroć kupuję jakąś książkę w antykwariacie, bądź w przecenie to jest ona kiepska. Może nie jest to prawdą, ale ta reguła ostatnio coś często zaczęła się pojawiać.
Nie wiem nic o książkach Gartha Steina. Po recenzjach wnioskuję, że są dobre. Podejrzewam, że „Cień kruczych skrzydeł” jest jego debiutem, gdzie nie wytworzył jeszcze swojego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lubię wypady do antykwariatu. Czasami wracam z kupką książek, które kupiłem bardzo tanio. I właśnie niska cena pozwala mi na podjęcie ryzyka i kupienie książki, której normalnie nie kupiłbym za normalną cenę. Taką książką była „Strzygonia”.

Muszę przyznać, że cieszę się, kiedy pomyślę o pełnej cenie 40 zł. Cieszę się, ponieważ zapłaciłem tylko 16. Niestety, ale pomimo ciekawego pomysłu na siebie, książka jest dość nierówna. Początek jest dość ciężki do przebrnięcia, dość dużo archaizmów. Potem wygląda jakby autor się opamiętał i przestał ich używać, ponieważ czyta się lżej. Później mamy ciekawe rozdziały z Balladyną (wiem, że w sumie wyświechtane porównanie, ale używam najbardziej popularnego przykładu, choć też uważam te książki za przereklamowane), które można przyrównać trochę do „Gry o Tron”. Końcowe rozdziały to już padaka, zupełnie jakby książka opadła z sił i ledwo doczołgała się do końca.

Fabuła tej książki ogólnie przypomina mi chaos. Początkowo wątki trzymają się, jako tako w kupie. Mamy coś na kształt prologu, otwierającego kilka wątków, potem każdy rozdział poświęcony głównie na jeden wątek, który się zamykał. Niestety w pewnym momencie (gdzieś tak w połowie książki), coś nie pykło. Nagle zaczęły się otwierać wątki innych postaci, które dosłownie szły donikąd, część się urwała. Zakończenie to dosłownie wątek, który otworzył się na kilkadziesiąt stron przed końcem. Miałem wrażenie jakby Sławomir Mrugowski chyba planował kontynuację, ale biorąc pod uwagę, że książka została wydana osiem lat temu, wnioskuję, że takowej nie dostaniemy.

Ciekawy pomysł, by osadzić książkę w Słowiańskiej mitologii, spartoliło wykonanie. Ponieważ właściwie nie pojawiają się żadni słowiańscy bogowie. Autor użył jakiś stworków z mitologii, wziął sobie jeszcze Balladynę i Goplanę i właściwie tyle. Takie to słowiańskie jak Wiedźmin.

Choć bohaterów jest dużo, niestety żaden z nich nie jest ciekawy. Najbardziej rozwiniętym był chyba Godfyd de Millone, chociaż tutaj mogę się mylić. Mój błąd mogę usprawiedliwiać tym, że to on najbardziej zapadł mi w pamięć. Tytułowy Strzygonia (uprzednio znany, jako Nyjan) irytuje. Przez całą książkę ucieka, jest niezdecydowanym bucem, by pod koniec być jeszcze emo i snuć filozoficzne wywody o świecie i życiu. Ogólnie irytował mnie niesamowicie. Pomijam również fakt, że z jakiegoś powodu część bohaterów zachowuje się jak tajemnicze pojeby.

Ogólnie nie mogę powiedzieć, że jest to tragiczna książką. Określiłbym to raczej, jako przykład niewykorzystanego potencjału. Gdyby ktoś zapytał się mnie czy warto ją przeczytać, powiedziałbym, że tak, pod warunkiem, że nie zapłaci się pełnej ceny 40 zł! Zawsze może kogoś natchnąć do napisania podobnej książki, która nie popełni błędów „Strzygoni”.

P.S.
Okładka nie ma nic wspólnego z treścią.

Lubię wypady do antykwariatu. Czasami wracam z kupką książek, które kupiłem bardzo tanio. I właśnie niska cena pozwala mi na podjęcie ryzyka i kupienie książki, której normalnie nie kupiłbym za normalną cenę. Taką książką była „Strzygonia”.

Muszę przyznać, że cieszę się, kiedy pomyślę o pełnej cenie 40 zł. Cieszę się, ponieważ zapłaciłem tylko 16. Niestety, ale pomimo...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Naznaczona Kristin Cast, Phyllis Christine Cast
Ocena 6,4
Naznaczona Kristin Cast, Phyll...

Na półkach: , ,

Rzadko się zdarza, gdy mam problem z napisaniem recenzji. Najczęściej jest to przypadek, gdy zwyczajnie mam mało do powiedzenia na temat książki, ponieważ jest ona przeciętna bądź tak dobra, że po za napisaniem „MUSICIE TO PRZECZYAĆ!” nie chcę zdradzać żadnych szczegółów fabuły. Dzisiejsza książka jest pierwszym przypadkiem, kiedy mam problem z napisaniem recenzji, ponieważ mam ZA DUŻO do powiedzenia.

Mój Boże, kiedy myślę, że literatura młodzieżowa nie może już niżej upaść zostaję bardzo szybko wyprowadzony z błędu. Jeśli myśleliście, że Zmierzch był najgorszą rzeczą, jaką przytrafiła się wampirom (wciąż jest złą książką) to się mylicie! Dla zabawy czytałem dwa rozdziały dziennie (ponieważ większej dawki nie mogłem znieść) i następnie pisałem zabawne sprawozdania z tych dwóch rozdziałów, wytykając błędy na swoim facebooku. Codziennie pisałem sześcio stronnicowe sprawozdania! Z dwóch rozdziałów!

Nie wiem, od czego zacząć, ponieważ zwyczajnie jest tak dużo rzeczy do omówienia. Najlepiej zacznę od fabuły, ponieważ ona zwyczajnie NIE ISTNIEJE! Ale gdybyście byli ciekawi to opiszę ją wam: fabuła obejmuje tylko TRZY dni, w których nasza główna bohaterka pojawia się w szkole dla wampirów, widzi wredny archetyp cheerleaderki i postanawia ją obalić, jako szefową ekskluzywnego szkolnego klubu. Brzmi idiotycznie? Poczekajcie aż zdradzę wam szczegóły: w trakcie trwania tej wyjątkowo „ciekawej” fabuły, nasza protagonistka przyzywa BOGINIĘ by ta powiedziała jak obalić SZEFOWĄ CHOLERNEGO KLUBU SZKOLNEGO!!!! A to jest tylko jeden z przykładów głupoty tej książki!

No dobrze, szybko o postaciach w tej książce. Są one stereotypami:
Zoey Redbird – nasza protagonistka. Myśleliście, że Rey z Gwiezdnych Wojen jest Mary Sue? Posądzaliście Bellę Swan, że jest Mary Sue? Mogę wam powiedzieć, że nie widzieliście NIC! Mój Boże, w życiu nie widziałem tak moralnie zgniłej, pełnej hipokryzji, pustej postaci. W tej książce są CAŁE STRONY, gdy wyzywa swoją antagonistkę od dziwek. Tak, dobrze słyszeliście, dostajemy CAŁĄ STRONĘ, gdy wyzywa kogoś od dziwek. W dodatku mówi nam, co mamy myśleć, traktuje innych ludzi z wyższością, a lista osób, których nie lubi/gardzi nimi/obraża jest długa: ludzie grający w szachy, blondynki, gothci, chrześcijan itd.
Stevie Rae – przyjaciółka instant naszej głównej bohaterki, jej przydupas i kompletny przygłup. Najprawdopodobniej zerżnięta z Alice ze Zmierzchu. Jej „rzeczą” jest jej wiejskie pochodzenie. Słucha country, nosi kowbojki, zaciąga akcentem itd.
Damien – najprawdopodobniej jest to heteroseksualny człowiek, który zmarł i trafił do piekła, jakim jest Dom Nocy. Jego kara? Bycie gejem przez całą wieczność, ale żeby nie zapomniał to każdy musi mu o tym przypominać, serwując nam takie kwiatki jak „nasz uczony gej” czy „mistrz gry w penisa”. Najważniejsza lekcja tej książki to: DAMIEN JEST GEJEM!
Erin i Shaunee – dwie osoby chore psychicznie. Podróbka bliźniaków Weasley (ponieważ Dom Nocy jest zerżnięty z Harrego Pottera, jakbyście nie wiedzieli), tylko, że nie są ze sobą spokrewnione. Jedna jest biała, druga czarna. Twierdzą, że mają jakieś duchowe pokrewieństwo i kończą za siebie zdania. Oczywiście dobrze się domyślacie: są wkurwiajace.
Afrodyta – główna antagonistka naszej bohaterki. Głównie dlatego, że nasza bohaterka zaczęła ją antagonizować praktycznie od samego początku. Po za byciem niemiłą, i bardzo głupim początkowym dialogiem „ta szkoła jest świetna, ponieważ ja jestem świetna” nie robi ABSOLUTNIE NIC, o co się ją oskarża. Z resztą to samo tyczy się organizacji, której przewodzi. Nie widzimy z ich strony nic strasznego. Mówią nam, że są złe i mamy to przyjąć za pewnik.

Pozostawiam jeszcze na koniec kwestię wampiryzmu, która jest idiotyczna. Zawsze mówiłem, NIGDY nie próbuj wyjaśniać wampiryzmu naukowo, ponieważ stanie się jedna z dwóch rzeczy:
1) Cała narracja świata się rozleci bardzo szybko.
2) Będziesz trzymał się tak kurczowo tego naukowego wyjaśnienia, że wampiry będą zwyczajnie nudne i właściwie będzie można je zastąpić każdą inną istotą z popkultury (najczęściej zombie)
Jak jest w tym świecie? Ano podobno jakieś hormony wpływają na śmieciowe DNA i wtedy przychodzi wampir i mówi „od teraz jesteś wampirem” i od tego momentu masz 24 godziny na dotarcie do najbliższego domu nocy (a biorąc pod uwagę, że jest ich tylko 25 na świecie, lepiej się módl, żeby to było blisko) inaczej UMRZESZ! A czemu umrzesz? Ponieważ najwyraźniej człowiek, który przeobraża się w wampira musi być w towarzystwie dorosłego wampira. Oczywiście przemiana zawsze może zostać odrzucona od tak sobie, wtedy umierasz w bardzo straszny sposób. W tym świecie wampiry żyją również setki lat, no, bo jak kastrować wampiry to na całego! No i najlepsze, to nie są wampiry, a wampyry – nasze tłumaczenie zamaskowało ten idiotyzm (dzięki Bogu).

Mamy, więc książkę bez fabuły, rzucę spojlerem i powiem, że dalej wcale nie jest lepiej. Jestem już na trzecim tomie i TE KSIĄŻKI STAJĄ SIĘ CORAZ GŁUPSZE I CORAZ GORSZE. To jest wręcz fascynujące, uważam, że powinno się je studiować jak NIE PISAĆ książek.

Jest to dobre narzędzie do testowania swoich znajomości – szczególnie tych internetowych. Wystarczy zapytać, „Co sądzisz o serii Dom Nocy?”. Jeśli padnie jedna z tych dwóch odpowiedzi będziesz wiedział, co robić:
1) Jeśli lubi tą serię, ale nie w sposób ironiczny to znaczy, że należy podchodzić do gustu tej osoby i czegokolwiek, co poleca z pewną rezerwą.
2) Jeśli próbuje cię przekonać, że jest to dobra seria to najprawdopodobniej jest idiotą.
Ja wiem, może wam się wydać, że wpadam w skrajność, ale to nie jest przypadek, gdy coś mi nie podchodzi, ponieważ bohaterowie są źli, albo fabuła się nie podoba. Nie, te książki są OBIEKTYWNIE ZŁE. Łamią tak wiele zasad, że głowa mała. Z resztą nie tylko to, łamią również zasady logiki. W drugim tomie są zabawne błędy, kiedy autorki gubią się w miejscu i czasie i to parę razy!

Dużo okroiłem, mogłem zwyczajnie przekopiować swoje sprawozdania, ale nie wiem czy chcielibyście czytać 30+ stron, gdzie wytykam błędy tych książek. Naprawdę trudno było się ograniczać. Nie wierzycie? Tą książkę przeczytałem 4 maja, tak długo zastanawiałem się, co napisać. Ja wiem, że trudno w to uwierzyć, że te książki są tak złe. Najlepiej jest je przeczytać, ale wtedy stracicie jedynie cenny czas. Unikać je za wszelką cenę, najlepiej używać je, jako substytut Harrego Pottera, gdy lokalny ksiądz postanowi palić książki.

P.S.
Te książki są tak bezczelną zrzynką z Harrego Pottera, Akademii Wampirów (a przynajmniej są podobne), Zmierzchu, że aż śmieszy. Nasza bohaterka ma specjalny znak na czole, na, który wszyscy się patrzą, najwyraźniej w Oklahomie jest opactwo, które przypomina zamek, niech to będzie przykładem jak autorki są bezczelne.

Rzadko się zdarza, gdy mam problem z napisaniem recenzji. Najczęściej jest to przypadek, gdy zwyczajnie mam mało do powiedzenia na temat książki, ponieważ jest ona przeciętna bądź tak dobra, że po za napisaniem „MUSICIE TO PRZECZYAĆ!” nie chcę zdradzać żadnych szczegółów fabuły. Dzisiejsza książka jest pierwszym przypadkiem, kiedy mam problem z napisaniem recenzji, ponieważ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Artemis Fowl jest to seria dość ciekawa, pomimo wielu gaf autora niemożliwych (a w przypadku głównego: irytującego) bohaterów czyta się przyjemnie i szybko.

Może zacznę od paru rzeczy, których nie wspomniałem odnośnie dwóch poprzednich książek. Autor popełnia czasami błędy, głównie wynikające z niewiedzy (czasem można by powiedzieć ignorancji), które niestety bardzo łatwo można było wyeliminować krótkim wyszukaniem w Google albo krótką sesją logicznego myślenia. Weźmy na ten przykład ten z omawianej właśnie ksiązki – wystrzelenie OŚMIUSET KILO piany z prędkością TRZYSTU KILOMETRÓW NA GODZINĘ zabije od razu, nie trzeba nawet mieć szczególnego wykształcenia w dziedzinie fizyki by się tego domyślić. Potem w pierwszej książce było o ile dobrze pamiętam, że wróżka zaatakowała ochroniarza w korytarzu z prędkością bodajże 3 machów, autor oczywiście nie sprawdził, że 1 mach to około 1220 kilometrów na godzinę i z tego ochroniarza (wróżki też) zostałaby mokra plama.
Potem jest dziwna propaganda autora, który rzuca stwierdzeniem, że wiara wróżki pochodzi z Irlandii. No nie do końca ponieważ pojawiają się tam istoty z germańskich i nordyckich i wielu innych podań. Potem pewna hipokryzja wróżek, które zarzucają ludziom agresję i zanieczyszczenia środowiska, podczas gdy same używają technologii która powoduje zanieczyszczenia jak i broni która dosłownie potrafi spalić istotę. Mam jednak wrażenie, że to nie jest hipokryzja stworzona celowo, ale wynikająca po prostu z błędu autora.

No dobrze ponarzekaliśmy sobie na Eoin’a Colfera’a, ale jaka właściwie jest ta książka? Ogólnie historię mogę określić jako dobrą, pod warunkiem, że wyłączy się myślenie (co jest wymagane przy wcześniejszych książkach). W końcu mamy uwierzyć, ze niemożliwy geniusz Artemisa popełnił bardzo głupi błąd. Potem jak zawsze musimy wierzyć, że nic nie zakłóci mega inteligentnego planu Fowla. Było kiedyś takie opowiadanie detektywistyczne z genialnym inspektorem, który również zastawił pułapkę na mordercę na stacji benzynowej, ale nic z tego nie wyszło przez przypadek. Niemniej jak mówiłem gdy wyłączy się myślenie to można świetnie się przy tej książce bawić.

Artemis Fowl jest to seria dość ciekawa, pomimo wielu gaf autora niemożliwych (a w przypadku głównego: irytującego) bohaterów czyta się przyjemnie i szybko.

Może zacznę od paru rzeczy, których nie wspomniałem odnośnie dwóch poprzednich książek. Autor popełnia czasami błędy, głównie wynikające z niewiedzy (czasem można by powiedzieć ignorancji), które niestety bardzo łatwo...

więcej Pokaż mimo to