Najnowsze artykuły
- ArtykułyEdukacja jako klucz do wolności. „Dziewczyna o mocnym głosie” Abi DaréAnna Sierant1
- ArtykułyPrzeczytaj fragment książki „Drużyna A (A)” Tomasza Kwaśniewskiego i Jacka WasilewskiegoLubimyCzytać2
- ArtykułyTrzeci tom serii o Medei Steinbart już dostępny w Storytel. Wywiad z autorką, Magdaleną KnedlerLubimyCzytać1
- ArtykułyZ Memphis na Manhattan – „Wymiana” Johna GrishamaBartek Czartoryski1
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Sławomir Mrugowski
3
6,4/10
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,4/10średnia ocena książek autora
151 przeczytało książki autora
211 chce przeczytać książki autora
1fan autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Dziedzictwo krwi
Sławomir Mrugowski
Cykl: Strzygonia (tom 1)
5,0 z 88 ocen
332 czytelników 17 opinii
2012
Najnowsze opinie o książkach autora
Dziedzictwo krwi Sławomir Mrugowski
5,0
Strzygonia
Kraina w której rzeczywistość przeplata się z magią. Nadszedł czas, aby znane nam do tej pory słowiańskie mity, legendy i podania poznać na nowo. Aby nimfy, strzygi, diabliki i inne leśne licha na dobre zagościły w Waszej wyobraźni. „Strzygonia. Dziedzictwo krwi” to lektura, w której Nyjan z Lednicy zasieje ziarno tajemniczości, a Mora zbierze krwawe żniwa. Zapraszam do lektury przedpremierowej recenzji.
Gdy mamy do czynienia z postaciami, historią oraz światem, z którym spotkaliśmy się już wcześniej w lekturach szkolnych, ciężko jest zanurzyć się w to wszystko na nowo. „Strzygonia” opisuje bowiem znane nam fakty i wydarzenia w inny, zaskakujący często sposób. Zaprasza nas do świata burzącego nasze postrzeganie historii i postaci z którymi znamy się od dawna. Przez sporą część tomu miałam z tym problem. Zastanawiałam się, po co autor przez połowę książki tak bardzo wdaje się w szczegóły zamiast rozwijać akcję? Jednak zanim się spostrzegłam, po uszy zanurzyłam się w krainie, gdzie książęta prowadzą wojnę o tron, a okrutna Balladyna knuje kolejne intrygi aby wznieść się na szczyt.
Całokształt tworzy zbiór opowiadań, połączonych postaciami. Niekiedy podania te opisują to samo wydarzenie widziane oczami innego bohatera, innym razem tworzą chronologiczny ciąg. Bynajmniej nie przeszkadza to w czytaniu, wręcz przeciwnie - wzbudza ciekawość, czy aby wszystko układa się w logiczną całość. Dialogi prowadzone są w języku polskim, stylizowanym na czasy Popiela. A tak na marginesie - legendarnego władcy Polan wcale nie zjadły myszy.
Można rzec, że każda postać w „Strzygoni” jest tak samo istotna, jednak bohaterem łączącym wszystkie watki jest młody Nyjan z Lednicy. Całe życie chłopaka miało być poświecone Nyi – o czym świadczyło jego imię nadane mu przez ojca – Barwina, potężnego kapłana. Wszak zwykle nic nie dzieje się tak, jak to jest zaplanowane. Los bywa okrutny. Nyjan, który przez cały czas był poniżany, bity, wyzywany i niechciany, musi uciekać. Uciekać przed oprawcami, ludźmi, zwierzętami i leśnymi stworzeniami. Czuwa nad nim i nie pozwala mu zginąć jego opiekunka Strzyga. To ona przekazała mu bowiem dar, który stał się jego przekleństwem.
I tak Nyjan, wędrując po słowiańskiej krainie, raz po raz spotyka na swojej drodze nietuzinkowych ludzi. Raz będzie to Ulryk von Kostryn, wojownik ogarnięty miłością do Balladyny, innym razem stanie twarzą w twarz z Goplaną, panią jeziora. I choć mało jest radosnych chwil w życiu Nyjana, zdarzają się - chociaż rzadko - momenty w których czuje się szczęśliwy. I tak na przykład - gdy poznaje płomiennowłosą dziewkę, na którą wołają Płonka, lub gdy opieką otacza go Jeszka, wiejska baba. Żadne z tych spotkań nie ma dobrego zakończenia…
Więcej historii zdradzać Wam nie będę. Naprawdę warto sięgnąć po tą książkę. Strona po stronie budować świat z legend i mitów. Przeżywać z bohaterami ich przygody. I choć początki, jak wiadomo mogą okazać się trudne, teraz z niecierpliwością czekam na drugi tom „Strzygoni”. Premiera 28 września, w sam raz aby poświęcić długie, jesienne wieczory na lekturę. A zamiast herbaty sięgnąć po czarkę ciepłego, pitnego miodu.
Dziedzictwo krwi Sławomir Mrugowski
5,0
Pisząc tę recenzję, czuję się co najmniej tak, jakbym była odpytywana na ocenę w szkole, a wynik moich wysiłków był, zdawkowo mówiąc, marny. Dlaczego? Cóż… Za szybko pochwaliłam słońce przed zachodem i powiedziałam „hop” zanim skoczyłam. Podsumowując, po pierwszych kilku stronach „Strzygoni”, oświadczyłam, że książka jest rewelacyjna…
Pewien czas temu, gdy zaczynałam swoją przygodę ze „Strzygonią”, książka niewątpliwie przypadła mi do gustu. Zachłysnęłam się dobrym pomysłem na fabułę, perspektywą następnej, polskiej książki fantastycznej, którą mogłabym polecić oraz bezapelacyjnie przyciągającą wzrok okładką. Jednym stwierdzeniem – cud miód i orzeszki. Płynęłam na fali reklamy, a powieść wraz ze mną. Co jednak począć dalej, gdy pierwsze wrażenie się wypali? Mój zapał osłabł po trzydziestu stronach, a czterdziesta zaczynała drogę przez mękę. Dokończenie czytania debiutu pana Sławomira Mrugowskiego zajęło mi dosłownie cały kolejny tydzień.
Wrzesień to miesiąc krwawy i łzawy. Wszystkie dzieci na świecie próbują przetrawić fakt kończącej się sielanki, a później nie wylewać potoku łez, które już na samo wspomnienie dni beztroskich, pojawiają się w oczach. Powrót do obowiązków i przystosowanie się do rzeczywistości, gdzie na powrót trzeba wracać do karnych miejsc pracy, zrzeszających wszechobecny analfabetyzm, jest zadaniem trudnym i męczącym. Mój początek roku był inny, dziwny i w pewien niespotykany sposób - wyjątkowy. Widzicie, smutna prawda jest taka, że tegorocznym motorem napędowym, który popędzał mnie w wir nauki, była „Strzygonia”. Za każdym razem, gdy przyłapywałam się na tym, iż po raz któryś z kolei czytam to samo zdanie, albo co gorsza, muszę się wrócić o kilka stron, ponieważ wpędzona w głębokie refleksje, nie pamiętam co czytałam - zawsze wtedy sięgałam po książkę do matematyki. Albo po podręcznik do języka polskiego. Właściwie to nieistotne. Największym ewenementem jest fakt, iż „Strzygonia” to powieść propagująca polską edukację. :-)
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że książka pana Mrugowskiego nie zniechęcała mnie nieprzemyślaną fabułą czy bohaterami bez potencjału. To nie jest tak, że „Strzygonia” to tylko ogromna garść banałów, schematycznych wątków, a książka jest tak okropna, że tylko na makulaturę się nadaje. Najbardziej przytłaczającym mnie faktem było, że potrafiłabym wykrzesać z siebie większą iskrę sympatii do bohaterów czy fascynacji światem przedstawionym, gdyby nie jedno – wszechogarniająca i niszcząca wszystko na swojej drodze… nuda. Debiut pana Sławomira autentycznie parokrotnie wykupił mi bilet do Morfeusza w jedną stronę i nie skarżył się, że przed wizytą u starego przyjaciela, samego darczyńcy ładnie na półkę nie odłożyłam.
Tak więc mamy już nudę i senność. Jakie jeszcze emocje wywoływała we mnie „Strzygonia”? Przede wszystkim – irytację. Za każdym razem, gdy autor posługiwał się obcym językiem, doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Dlaczego? Otóż w książce nie jest podane tłumaczenie tychże wypowiedzi. Niby mogłabym sobie to wszystko wygooglować… Gdybym umiała wzbudzić w sobie chęć do zrobienia czegokolwiek rzecz jasna. Wrodzone lenistwo, zaprawione wieloletnimi praktykami dawały o sobie znać. Z drugiej strony, książka to w pewien sposób produkt gotowy. Zawiera wszystko, co autor chciał przekazać odbiorcy tekstu. Więc, chociaż totalnie denerwował mnie fakt, że nie mam jasnego obrazu sytuacji, to przyjęłam za oczywiste, że tak właśnie miało być. O!
Drugą sprawą, która poważnie potrafiłaby zdenerwować nawet największego wyjadacza, jest styl czy raczej stylizacja, jaką posługuje się autor. Otóż w całej książce, a specjalnie ją w celu sprawdzenia, przewertowałam, panuje niedostatek zdań złożonych. Odkładając powieść, kluczowym pytaniem, które może zadawać sobie czytelnik, na pewno nie będzie: Dlaczego bohater X to zrobił? Czy przeżyje? Co się stanie w kontynuacji?!? Nie wysnuwajcie błędnych wniosków – naprawdę nie jestem uprzedzona do zdań krótkich, pojedynczych. Niestety zauważyłam w „Strzygoni”, że stosowanie tylko takowych form wypowiedzi potrafi bardzo umiejętnie wytrącić mnie z rytmu czytania. Z resztą, czytając książkę, cały czas miałam wrażenie, że zapoznaję się z jakimś bardzo skomplikowanym sprawozdaniem. Brakowało mi plastyczności obrazu i rozległych opisów świata przedstawionego.
Bohaterowie. Ci mieli potencjał, ponieważ, chociaż było ich wielu, zostali wykreowani bardzo dobrze. Posiadali różnorakie motywy, cechy charakteru, inne światopoglądy. Na życie jednych wpływały wydarzenia z przeszłości, inni zamartwiali się myślami o kolejnym jutrze. Niestety poszli na zmarnowanie. Autor nie potrafił zaciekawić mnie losami swoich pociech, od czasu do czasu wydawało mi się, że bohaterowie są idealnymi przykładami greckich stoików. Niby były gdzieś tam emocje, czaiły się gorące uczucia, a książka była przesycona ludzkimi marzeniami i dążeniami, jednak żadna z tych rzeczy nie potrafiła porwać mnie na tyle, abym zaczęła przejmować się losami postaci i utożsamiać się z nimi.
Za nic w świecie nie chciałabym, aby „Strzygonia” była moją lekturą szkolną. Nawet „świeżo” po przeczytaniu książki, nie potrafiłam chronologicznie poukładać wszystkich wydarzeń. Akcja w książce gnała jak szalona, chociaż porządnie zasapana, nie ustawała w pogoni za niczym szczególnym. W powieści bowiem zabrakło mi momentu kulminacyjnego, celu, do którego niezbicie mogliby dążyć bohaterowie. Postacie wymienione w książce, a było to naprawdę liczne grono, wiele robiły, działały, nie ustawały w walce, jednak żadna z tych czynności nie prowadziła do jakiegoś punktu wiążącego wszystkie wydarzenia.
Jak wspomniałam wcześniej, „Strzygonia” jest debiutem literackim, co warto wziąć pod uwagę, gdy decydujemy się na sięgnięcie po jakąkolwiek literaturę. Książka niewątpliwie znajduje się pod pantoflem akcji. Ponadto nuda, którą lektura tej powieści wyzwala w czytelniku, jest maksymalnie przytłaczająca. Jednak sama w sobie fabuła, powoduje błysk w oku i przyciąga. Nie można jej nazwać fenomenalną czy innowacyjną, jednak potencjał się uchował – mam nadzieję, że przejdzie na kolejne części, lecz, tym razem, zostanie lepiej wykorzystany. Na samym początku mojej przygody z tą książką, kościste palce Moiry złapały mnie w swe kleszcze, aby później z widoczną niezgrabnością, puścić mą personę wolno. Szkoda, wielka szkoda, ponieważ wiem jedno – ta powieść od samego początku miała mnie zmuszać do zamknięcia oczu, jednak nie w celu flirtowania z Morfeuszem, a próbie ucieczki od całkowitego zatracenia i wciągnięcia się w świat Strzygoni, Goplany, Popiela czy Balladyny.