-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać460 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
Druga po „Lecie” czyli „Nocy Świętojańskiej” (z której w pierwszym podejściu zapamiętałam jedno zdanie oraz mgliste wyobrażenie przemiłych stworków) pierwsza muminkowa przygoda poznana w całości. Dostałam ją pod choinkę mając ze 6 lat, zatem podobnie jak „Dorota u Króla Gnomów” zawsze przypomina mi zimę, śnieg, choinki i kolędy (chociaż treść o czym innym niż Wigilia).
Ucieszyło mnie, że znów o tych stworkach, a przy tym, że jest ich przygód więcej. Oczywiście od razu zażyczyłam poznać pozostałe, co zajęło trochę czasu.
Pierwsze wydanie z 1945 (kometa wybrażeniem Czerwonej Armii, jak gdzieś później przeczytałam) przerabiane w 1954 i 1968, przekład z postaci ostatecznej. Początkowo czytała to na głos Mama, lecz wielokrotnie do tego wracałam na własną rękę, tak że książka nosi ślady zaczytania.
Na początku sierpnia przez beztroski dzień Muminek wyławiał z morza kamienie nazywając je „perłami”, zaś Ryjek (Sniff, co znaczy Niuchacz) odkrył jaskinię a także spotkał kotka, który chadzał własnymi drogami, jak mają zwyczaj kotki.
Wieczorem spadł deszcz. Tatuś przygarnął pod dach Piżmowca (właściwie piżmoszczura Bisamrattan) uważającego siebie za myśliciela, któremu niby wszystko obojętne, jednak na pytanie czy wychyli kieliszek wina, odpowiada:
– To wprawdzie zbyteczne, ale może jednak.
Deszcz padał całą noc, a Piżmowiec jął przynudzać o złych przeczuciach.
Nazajutrz wszystko pokryte było szarym pyłem, przyniesionym przez deszcz (wątek dziwny i niewyjaśniony, nie mający związku z dalszym ciągiem, może Autorka miała pomysł, którego nie potrafiła spożytkować, podobny z opadającą sadzą widać później w „Lecie”, tam jednak był bardziej zrozumiały, w pierwszym wydaniu „Komety”, jakie znam za pośrednictwem rosyjskiego przekładu, zamiat pyłu były kamienie i inne przedmioty tworzące kształt komety, co jeszcze bardziej dziwaczne, dobrze, że zmienione).
Piżmowiec zapytany, co to znaczy, odpowiedział w skrócie:
– Nadciąga koniec świata. Ziemia jest ledwo pyłkiem we Wszechświecie, zatem to bez znaczenia.
Rodzice wysyłają Muminka i Ryjka do położonego w górach Obserwatorium. Po drodze spotykają Włóczykija, wielkiego gawędziarza znacznie bardziej doświadczonego od nich i zabierają ze sobą. Od niego pierwszy raz słyszą słowo „kometa” (w pierwszym wydaniu znali je byli wcześniej od Piżmowca).
Włóczykij pokazuje szczelinę wśród skał pełną grantaów, zachłanny Ryjek zaczyna je zbierać, przy tym ledwo uchodzi z życiem, bowiem z ciemności wychynął wielki jaszczur. Ryjek biada nad utratą skarbu.
Płynąc tratwą wpadają w tunel. Wyratowani przez Paszczaka Entomologa, przypadkiem, bowiem wziął ich za owady…
– Gdzie jest nasze Obserwatorium? – zapytał Ryjek.
– Tego nie wiem - odparł Paszczak – Ale chciałbym wiedzieć, co wiecie o motylach?
– Szukamy tylko komet – zauważył Ryjek.
– Czy są rzadkie? – spytał Paszczak z zainteresowaniem.
– Można powiedzieć – odparł Włóczykij – Jedna na sto lat mniej więcej.
– Niesłychane – zdziwił się Paszczak – Taką by złapać! Jak one wyglądają?
– Są czerwone i z długim ogonem.
– To musi być gatunek Filinarcus snufsigalonica – mruknął Paszczak – Jeszcze jedno pytanie, moi uczeni przyjaciele, czym żywi się ten osobliwy owad?
– Paszczakami – zachichotał Ryjek.
Muminek, usłyszawszy od Włóczykija o Migotku (Snork) i jego siostrze Pannie Migotce (Snorkfröken), iż wyglądają jak Muminki, tylko zmieniają odcień w zależności od nastroju, zaczyna od „dziewczyny są głupie” (całkiem jak Mikołajek, gdy miał ugościć Ludeczkę, jak mu dokopała na przywitanie, a później zbiła szybę, za co poniósł karę, był nią zachwycony, oczywiście Migotka taka nie jest), lecz od razu został zauroczony, widzi ją w snach.
W Obserwatorium Muminek wypytywał o nią a Ryjek o kometę. Upadek komety ma nastąpić za cztery dni o 8.42 wieczorem. Muminek przynagla do pośpiechu:
– Muszę jak najprędzej odnaleźć tę małą ...
– Wiem, wiem – przerwał Ryjek – Tę twoją głupią Pannę Migotkę.
W powrotnej drodze Włóczykij (też ma czasem dziwaczne pomysły) wymyśla zabawę w zrzucanie kamieni. Muminek z zapału o mało nie zleciał, lecz byli przywiązani.
– No to już jest całkiem rozgnieciona – powiedział Ryjek.
Przy strumieniu spotkali znów Paszczaka, dumającego nad zaszeregowaniem komety:
– Dziwne. Ani jednej z czerwonym ogonem. W takim razie byłaby to Dideroformia fanatopogetes, ale ona jest bardzo pospolita i w ogóle nie ma ogona.
– Hej ! – powiedział Muminek.
– Znowu wy! Już myślałem, że to lawina. Wczoraj to było coś okropnego. Kamienie wielkości domów spadały z wszystkich stron i zbiły mój najlepszy słoik. Widzicie guz na mojej głowie? Tylko popatrzcie!
– Obawiam, że mogliśmy zrzucić kilka kamieni po drodze – wymijająco przyznał Włóczykij.
– Chcesz powiedzieć, że to wy spowodowaliście tę lawinę? – wycedził Paszczak – Powinienem był się domyślić. Nigdy nie miałem o was dobrego mniemania, ale po tym, co zaszło, nie jestem pewien, czy chcę dalej utrzymywać z wami znajomość.
Co powiedziawszy, odwrócił się, a po chwili zapytał:
– Nie poszliście jeszcze?
– Czy zauważyłeś, że niebo ma dziwny kolor?
– Dziwny ?
– Tak, czerwony.
– Dla mnie niebo może być nawet w kratkę. Martwi mnie, że mój strumyk wysycha.
Gdy wyjaśnili, że to z powodu komety, odszedł obrażony.
Usłyszeli wołanie o pomoc.
Trujący krzak z niebezpiecznego gatunku zwanego Angostura złapał Pannę Migotkę za ogon i wolno ciągnął ją ku sobie, omotując gałęziami podobnymi do macek.
Uzbrojony w scyzoryk Włoczykija Muminek skoczył i jął ucinać gałęzie, co przypominało walkę z Hydrą, na szczęście nie odrastały.
– Ach, jaki jesteś odważny! – szepnęła Panna Migotka.
– E tam, takie rzeczy robię prawie co dzień – odparł Muminek niby od niechcenia.
– To dziwne – zauważył Ryjek – Jakoś nigdy nie widziałem... – Przerwał nagle z sykiem, bo Włóczykij kopnął go w kostkę.
Migotek, będący przykładem „pana kierownika”, zwołał zebranie i na przewodniczącego wyznaczył siebie.
Muminek opowiada damie swego serca o Dolinie:
– Właśnie zanim wyruszyliśmy w podróż, zawiesiłem w ogrodzie huśtawkę dla ciebie ...
– E tam, przecież wtedy wcale jej nie znałeś ! – zawołał Ryjek.
Zachodzą do sklepu, gdzie Włóczykij przymierzył spodnie, lecz uznał, że nie mają jego kształtu, Muminek nabył lusterko dla swej wybranki, ona gwiazdę choinkową jako odznaczenie dla niego, jej brat zeszyt do spisywania swych złotych myśli, Ryjek lemoniadę, którą wypił jednym tchem i od razu zwrócił (mało śmieszne …). Zabawnie wyglądało płacenie, sprzedawczyni chyba miała za dużo towarów, bądź po prostu dobre serce, gdyż dała je za darmo i jeszcze dopłaciła dodając lizaki, po które żarłoczny Ryjek nie omieszkał łapek wyciągnąć.
Wbrew zdaniu Migotka znajdują czas na tańce, jego siostra uznała, że trzeba tańczyć póki można.
Kolejne zbiorniki wody, jakie mijają, wysłchły, nawet morze gdzieś zniknęło.
Spotykają Paszczaka Filatelistę. Na pytanie czy zna Entomologa, odparł opryskliwie:
– To mój kuzyn ze strony ojca. Straszny osioł. Zerwałem z nim znajomość. Nic, tylko owady, owady i owady. Ziemia mogłaby się zapaść, a on by tego nawet nie zauważył.
– Wkrótce to nastąpi.
– ?
– Chodzi o kometę, która jutro uderzy w Ziemię. A wtedy z twoich znaczków niewiele zostanie.
– I co mam robić?
– Masz pójść z nami - rozkazała Panna Migotka – Będziesz mógł schować i siebie, i swoje znaczki w naszej pięknej grocie.
– W m o j e j pięknej grocie – podkreślił Ryjek.
Paszczak przyłączył się do nich i ruszyli razem ku Dolinie Muminków. Okazał się bardzo uciążliwym towarzyszem wędrówki, ale nic na to nie można było poradzić. Raz musieli wracać parę kilometrów, żeby znaleźć jakiś rzadki znaczek, który wyleciał po drodze, a potem Paszczak pokłócił się z Migotkiem na temat czegoś, na czym żaden z nich dokładnie się nie znał (twierdzili, że dyskutują, ale wyglądało to raczej na kłótnię).
Brakowało jeszcze szarańczy, lecz ją zaliczają.
Związek z kometą nadal niejasny.
Wreszcie nadciąga tornado.
Ostatni odcinek drogi przebywają powietrzem, zrobiwszy balon z sukni, zdartej na siłę z Paszczaka, którą odziedziczył po ciotce (poproszony o tę przysługę powiedział coś bardzo brzydkiego, czego na szczęście nie dosłyszeli).
Schron na jaki przerabiają jaskinię zabezpiecza raczej umownie, bowiem (jak przeczytałam kilka lat po poznaniu tej książki w „Atlantydzie” Zajdlera) uderzenie komety powoduje skutki jak przy wybuchu jądrowym, oczywiście bez skażenia promieniotwórczego. Pola siłowego nie mają, a za pancerz ogniotrwały musi wystarczyć koc wysmarowany olejkiem, jaki Włóczykij dostał był ongi od duszka – ognika.
Nawet w takim położeniu zajęci są swymi sprawami.
– Ryjku, gdzie postawiłeś tort ?
– Gdzieś tam – Ryjek wskazał kącik, w którym siedział Piżmowiec.
– Chyba nie zjadłeś całego tortu po drodze ?
– Za duży był.
– Więc jednak zjadłeś kawałek !
– Tylko gwiazdę z czubka, i w dodatku była piekielnie twarda !
– Ryjka rozezliło, bowiem tort nosił napis „Dla mojego najdroższego Muminka”, choć wczesniej lekceważąco oświadczał, jakoby tort był bez znaczenia dla kogoś kto jak on patrzył przez teleskop.
Migotka wpadła na to, gdzie jest tort. Była bardzo bystrą, chociaż od początku można było domyślić.
Wygląda, jakby nic nie mogło powstrzymać nadciągającego kresu. Słuchali, jak gwałtowny deszcz meteorytów bije nieustannie o wannę na szczycie skały. (Czyżby „Nadciąga Noc Komety Ognistych meteorów deszcz” było na tym wzorowane ?) Cała skała trzęsła się i drżała, a kometa wyła, jakby ją samą ogarnęła panika. A może to był krzyk Ziemi? Długo siedzieli bez ruchu, obejmując się wzajemnie. Na dworze rozlegało się echo miażdżonych skał i pękającej ziemi. Czas dłużył się nieopisanie i wszystkich ogarnęło uczucie osamotnienia. Wreszcie nastała cisza. Mama zaśpiewała kołysankę:
Śpijcie, me dzieci,
bo ciemno na niebie.
Kometa wciąż leci
jak błędna przed siebie.
Śpijcie, me dziatki,
cichym słodkim snem,
w objęciach matki
schowane przed złem.
Druga po „Lecie” czyli „Nocy Świętojańskiej” (z której w pierwszym podejściu zapamiętałam jedno zdanie oraz mgliste wyobrażenie przemiłych stworków) pierwsza muminkowa przygoda poznana w całości. Dostałam ją pod choinkę mając ze 6 lat, zatem podobnie jak „Dorota u Króla Gnomów” zawsze przypomina mi zimę, śnieg, choinki i kolędy (chociaż treść o czym innym niż...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Poznałam w podstawówce i wciąż wracam
https://www.lovetravellingfamily.com/pl/ksiezyc-nad-warszawa-hanna-lochocka/
Poznałam w podstawówce i wciąż wracam
https://www.lovetravellingfamily.com/pl/ksiezyc-nad-warszawa-hanna-lochocka/
Autor spróbował wyjaśnić, skąd Całun (od 1578 przechowywany w Turynie) znalazł się w połowie XIV wieku na francuskiej prowincji. Pisanie nazwy wielką literą, jak zaznaczył w późniejszej pracy, nie oznacza uznawania Całunu za prawdziwe płótno pogrzebowe Jezusa (choć książka to zakłada), lecz nazwę własną, jak Tkanina z Bayeux.
W latach 70 znawca tkanin Gilbert Raes z Gandawy badając skrawek wycięty z Całunu stwierdził, że jest to płótno lniane wysokiej jakości, stare, choć nieustalonego wieku, wykrył teś ślady bawełny, co mogłoby zdradzać bliskowschodnie pochodzenie (s. 80). Zakonnik Jakub Barclay z ulgą zauwazył, że była to bawełna, gdyż wełna połączona z lnem byłaby „niekoszerna” (Pwt 22, 11; Kpł 19, 19). Poźniej wykryte zostały drobne zanieczeszczenia z różnych czasów, w tym tworzywa sztuczne z XX wieku, zatem jakaś wełna też mogła by się trafić, co ani by potwierdzało prawdziwość, ani jej zaprzeczało.
Szwajcarski kryminolog Max Frei, który „zasłużył sobie na miano Sherlocka Holmesa Całunu” (s. 89) wykrył z kolei pyłki roślin rosnących we Francji i Włoszech oraz w Palestynie (w tym słonorośla z okolic Morza Martwego) i Turcji, ściślej Anatolii, co ma istotne znaczenie dla rekonstrukcji dziejów.
Francuski lekarz Pierre Barbet w latach 30 eksperymentując na zwłokach wykazał zasadność przebijania nadgarstków (jak wskazuje Całun), bowiem ciężar ciała byłby za wielki, by utrzymały go przebite dłonie (s. 45). Łk 24, 39 czy J 20, 25 – 27 mówią o „rękach” (χειρας), co z pewnością obejmuje nadgarstek. W 1968 pod Jerozolimą odkopane zostało cmentarzysko z czasów Imperium Rzymskiego, w tym szczątki człowieka ukrzyżowanego, co widać po gwoździu, jaki tkwił wciąż w jego pięcie. Miał połamane nogi a na przynadgarstkowym końcu kości promieniowej wyraźny ślad wklęśnięcia, jakby po gwoździu (s. 56), wprawdzie nietożsamy z odkryciem Barbeta, lecz dość bliski.
Na pytanie czemu ciało widoczne na Całunie nie zostało obmyte przed pogrzebem (choć obowiązek taki miałby wynikać z ustalonego zwyczaju, np. Dz Ap 9, 37), Wilson uznał, iż zabrakło czasu, wszystkie Ewangelie o obmyciu bądź co bądź milczą, zaś było późno, skoro σαββατον επεφωσκεν „szabat się rozjaśniał” (Łk 23,54 od szabatowych świec, jak głosi przypis w Biblii Tysiąclecia), tłumacz dodaje : „Autor nie wspomina tutaj o argumencie mającym podstawowe znaczenie: zarówno Marek, jak i Łukasz mówią wyraźnie o tym, że namaszczenie ciała przez kobiety miało się odbyć po szabacie: w tym właśnie celu przyszły przecież do grobu w poranek wielkanocny (Mk 18,1; Łk 23,50; 24,1)” (s. 65). Po za tym zwłoki skazańców musiały być pochowane jeszcze tego samego dnia (Pwt 21, 23 spostrzeżenie Piratki).
„Uwagi te zawdzięczam dr. Johnowi Robinsonowi, który stwierdził: "Zgadzam się całkowicie z tezą, że ciało nie zostało obmyte".” (przypis autora na s. 64).
W późniejszej pracy „Krew i Całun” Wilson podał inne wyjaśnienie braku obmycia, może bardziej przekonujące (obmywanie ciała z własnej jego krwi było zakazane, gdyż „dusza jest we krwi” Rdz 9, 4), choć to pierwsze i tak wystarczało.
Synoptycy (Mt 27,59; Mk 15,46; Łk 23,53) piszą o owinięciu ciała w „sindon” (σινδών), co może oznaczać „prześcieradło” (por. Mk 14,51n), czwarta Ewangelia zaś o „sudarion (σουδαριον) które było na Jego głowie (επι της κεφαλης αυτου), leżące nie razem z płótnami (οθονιων), ale oddzielnie zwinięte (χωρις εντετυλιγμενον) na jednym miejscu (εις ενα τοπον)” (J 20, 7, tłum. Biblia Tysiąclecia z odpowiednimi zmianami) „Sudarion” zwykle tłumaczone jest jako „chusta” czy „ręcznik” przez skojarzenie z łac. „sudor” (pot), jednak skoro było „oddzielnie zwinięte” mogłoby być czymś większym (s. 66). Przy tym etymologia może być inna, zatem ograniczanie „sudarion” do „chusty” byłoby błędne (Zenon Ziółkowski „Spór o Całun Turyński” s. 85).
W poszukiwaniu Całunu przed XIV wiekiem zakonnik Marcus Green zebrał cytaty z apokryfów i opowieści ówczesnych pielgrzymów, jest ich sporo, lecz tylko jedna, spisana przez francuskiego krzyżowca w początkach XIII wieku, mówi o „postaci” (figure) na „całunie” (sydoine), jaki widział w kościele w Konstantynopolu, krótko przed zdobyciem i złupieniem miasta przez krucjatę. Wilson uznaje to za właściwy trop, chociaż jeszcze zbyt słaby.
„Większość relikwii trafiła do głównych ośrodków ówczesnego chrześcijaństwa, Rzymu i Konstantynopola, gdzie ich ocalenie zostało sumiennie odnotowane w wielu źródłach. Gdziekolwiek zresztą byłby przechowywany Całun, miejsce to byłoby celem pielgrzymek, a sama relikwia zostałaby odnotowana w relacjach wczesnochrześcijańskich podróżników.” (s. 112) „Jeżeli jednak zapomni się na jakiś czas, że Całun jest całunem, że ma on ponad cztery metry długości oraz że utrwalony jest na nim podwójny zarys całej postaci, jeżeli skoncentruje się uwagę na samej twarzy z Całunu – to niewątpliwie odniesie się wrażenie, że jest w niej coś dziwnie znajomego.” (s. 113)
W latach 30 francuski syndonolog Paul Vignon zauważył na starych ikonach znaki przypominające twarz z Całunu
https://shroud3d.com/wp-content/uploads/2021/06/6.5-HALO-20-VIGNON-469x705.jpg
najwcześniejsze siegają VI wieku, starsze podobizny Jezusa są wyraźnie inne, bez brody i z krótkimi włosami. Wilson rozważa czy zachodzi związek z „Chustą Świętej Weroniki” na której Jezus niosący krzyż miał odcisnąć wizerunek twarzy. „Wielu katolików jest święcie przekonanych, że całe to wydarzenie zostało zapisane w Ewangeliach” (s. 125, tłumacz trochę przesolił „many Catholics are under the impression that the story is recorded in the Gospels” s. 87 wydania angielskiego czyli „są pod wrażeniem”). Legenda ta zmieniała się przez wieki, z Drogą Krzyżową połączona dopiero u schyłku średniowiecza. Jej praźródłem wydaje się być „Mandylion” wizerunek „nie zrobiony rękami” odnaleziony w mieście Edessa w granicach obecnej Turcji, zapewne w roku 525 przy naprawie murów miejskich uszkodzonych przez powódź (s. 164n).
Nazwa „Mandylion” (μανδύλιον) zaczerpnięta z arabskiego „mandil” (woal lub chusta), a to zapożyczone z łacińskiego „mantile” (płaszcz lub opończa), zatem stosunkowo duża sztuka materiału. „Słowo to nie wiązało się jednak nigdy ze zwyczajami pogrzebowymi, tak jak to jest z naszym słowem "całun".” (s. 138) „Wizerunek z Edessy” był też nazywany inaczej i za każdym razem było to coś większego niż chusta („Krew i Całun” s. 146).
Pochodzenie Mandylionu przedstawiane było różnie. Jak zauważył historyk sztuki z Muzeum Wiktorii i Alberta John Beckwith: „Pochodzenie Mandylionu zakryte jest całunem tajemnicy”. (s. 133, dokładnie „Its origins are shrouded in mystery” s. 127 wydania angielskiego, tłumacz dobrze uchwycił grę słów, bowiem „shroud” jest rzeczownikiem znaczącym „zasłonę” bądź „całun” oraz czasownikiem „spowijać” lub „ukrywać”)
Według apokryficznych „Dziejów Tadeusza” Jezus „zapragnął się obmyć, i dano Mu ręcznik; i kiedy się obmył, wytarł nim swą twarz. I oto Jego oblicze odcisnęło się na płótnie”. Wyraz przetłumaczony w „The Ante-Nicene Fathers” Aleksandra Roberta i Jamesa Donaldsona (t. VIII s. 558) jako „ręcznik” brzmi po grecku τετράδιπλον co znaczy „czterokrotnie złożone we dwoje”.
Słowa tego nie ma w słowniku grecko-angielskim Liddella i Scotta, a w „Lexicon of Patristic Greek” występuje jako użyte wyłącznie w omawianym utworze. Był to zatem tzw. hapax legomenon.
Przy takim złożeniu Całun mający 8 łokci długości na 2 łokcie szerokości wyglada jakby miał 1 łokieć wyskości na 2 szerokości, twarz widać w środku.
Przypis tłumacza: „Istnieje inny egzemplarz rękopisu Dziejów Tadeusza, tzw. wiedeński, vindebonensis pochodzący z IX/X w. – rękopis, którym posłużyli się Roberts i Donaldson, tzw. parisinus, pochodzi z XI w. – różniący się nieco we fragmentach, które uważane są za późniejsze interpolacje. Interesujący nas fragment brzmi: "…podano mu czteroramienny kawał materiału. I umywszy się, otarł nim swą świętą i niepokalaną twarz. Skoro na chuście odbiły się jego boskie kształty i jego święta postać, o czym tylko On sam wiedział...".” (s. 141)
Po grecku ostatnie zdanie brzmi Ὅθεν ἐκτυπωθείσης τῆς θείας αὐτοῦ μορφῆς καὶ προσόψεως ἐν τῇ σινδόνι, ὡς αὐτὸς μόνος οἶδεν.
Przekład „czteroramienny” jest z pewnością błędny, po za tym chusta zwykle ma taki kształt i nie ma powodu, by to podkreślać.
Wilson dodaje też inne poszlaki, które pomijam, gdyż warto to przeczytać w całości.
W 639 Edessa przeszła dość pokojowo pod władzę muzułmanów, w 944 wizerunek został pod osłoną wojska przewieziony do Konstantynopola, cesarski generał (strategos) musiał w zamian dać rękojmię bezpieczeństwa dla Edessy i sąsiednich miast, zwolnić wziętych po drodze jeńców i zapłacić wysoki okup (s. 176n). Po przybyciu do stolicy cesarstwa skrzynia z wizerunkiem została otwarta w nielicznym gronie ważnych osób. „Według relacji z tego wydarzenia widok Mandylionu rozczarował synów cesarza. Wizerunek był tak bardzo niewyraźny, że nie można było rozpoznać rysów twarzy Chrystusa. Jest to klasyczna reakcja każdego, kto po raz pierwszy spojrzy na oryginał Całunu Turyńskiego!” (s. 136)
Dokładnie brzmiało to: πάντων καθιστορούντων τὸν ἄχραντον χαρακτῆρα ἐν τῷ ἁγίῳ ἐκμαγείῳ τοῦ Υἱοῦ τοῦ Θεοῦ, ἔλεγον οἱ υἱοὶ τοῦ βασιλέως μὴ βλέπειν τι ἢ πρόσωπον μόνον (Patrologia Graeca tom 109, kolumna 812) „gdy wszyscy badali nieskalane rysy w świętym odcisku Syna Bożego, synowie cesarza powiedzieli, że nie widzieli niczego poza twarzą” (tłum. Piratka).
W Konstantynopolu, jak zakłada Wilson, doszło z czasem do ujawnienia całej postaci, czego świadectwem jest zmiana w sztuce przedstawiającej pogrzeb Jezusa (s. 190). Przykład jeden z wielu https://vicedi.com/wp-content/uploads/2015/02/codex-pray.jpg
Około 1130 (obrazowo mówiąc w czasach Braciszka Cadfaela) angielski zakonnik Ordericus Vitalis napisał w „Historia Ecclesiastica” cz. III, ks. IX, rozdział 13 (Patrologia Latina tom 188, kolumna 689): „Abgarus Toparcha Edessae regnavit; cui Dominus Iesus sacram epistolam destinavit, et pretiosum linteum, quo faciei suae sudorem extersit, et in quo eiusdem Salvatoris imago mirabiliter depicta refulget; quae dominici corporis speciem et quantitatem intuentibus exhibet” (Abgar panował jako toparcha Edessy. Jemu to Pan Jezus posłał list i najdrogocenniejsze płótno, którym otarł pot ze swej twarzy i na którym jaśniały rysy Zbawiciela, cudownie odtworzone. Płótno to pozwalało podziwiać wszystkim, którzy mogli je zobaczyć, podobiznę i proporcje ciała naszego Pana).
Kodeks nr 5696 z Biblioteki Watykańskiej również z XII wieku zawiera słowa tego apokryficznego listu „Si vero corporaliter faciem meam cernere desideras, hunc tibi dirigo linteum, in quo non solum faciei mee figuram, sed totius corporis mei cernere poteris statum divinitus transformatum” (Jeżeli naprawdę pragniesz spojrzeć własnymi oczami na moją twarz, posyłam ci płótno; wiedz, że na nim nie tylko moja twarz, ale i całe ciało zostało cudownie odciśnięte)
Około 1211 Gerwazy z Tilbury „Traditur autem ex archivis auctoritatis antique quod Dominus super lintheum candidissimum toto corpore se prostraverit, et ita virtute divina non tantum faciei sed etiam tocius corporis dominici speciosissima effigies lintheo impressa sit.” (Ze zbiorów starożytnych świadectw pochodzi opowieść o tym, że Pan nasz całe swe ciało złożył na najbielszym płótnie i tak, za sprawą cudownej mocy, na płótnie odciśnięte zostało najcudowniejsze odbicie nie tylko twarzy Jego, ale całego ciała Pana naszego)
Cytaty ze s. 188, dodaję tekst łaciński.
Wedle danych zawartych w „Świętych obliczach” ujawnienie nastąpiło wcześniej, już w chwili przybycia do miasta, choć zatajone przed ludnością, tradycyjnie przekonaną o „obmyciu” ciała przed pogrzebem.
Jedynym „źródłem” potwierdzającym to przekonanie, dodać można, jest „Ewangelia Piotra”, apokryf pełen niedorzeczności (np. Joachim Gnilka „Piotr i Rzym” rozdział 9).
W 1204 Konstantynopol padł ofiarą chciwych łupu krzyżowców. Jak zakłada Wilson Całun przeszedł wtedy lub jakiś czas później w ręce Templariuszy (s. 212).
Tłumaczyło by to, czemu rycerze ci byli podejrzewani o potajemne czczenie jakiejś „głowy”.
Oczywiście od razu przypomniało mi to „Pana Samochodzika i Templariuszy”.
Ostani Wielki Mistrz Jakub de Molay zginął w okrutny sposób z rozkazu króla Francji w 1314 zaprzeczając, jakoby uprawiał jakiś zakazany kult, razem z nim oddał życie inny rycerz – zakonnik Geoffrey de Charnay. Nazwisko (pisownia wtedy i dużo później zależała od pomysłowości piszących) brzmi podobnie do pierwszego znanego właściciela Całunu Geoffreya de Charny, poległego w bitwie w 1356. Pokrewieństwo między nimi pozostaje przypuszczeniem (s. 228). Geoffrey de Charny był też jednym z założycieli rycerskiego Zakonu Gwiazdy, wzorowanego na Templariuszach (s. 236). Ponieważ „gwiazda” po łac. stella, zapewne byliby to Stellariusze (uwaga Piratki).
Ostatnio wyszły na jaw nowe poszlaki wskazujące na Templariuszy. Jak zeznał jeden z nich Arnaut Sabbatier podczas wtajemniczania musiał całować „w stopy wyobrażenie człowieka na płótnie” (quoddam lineum habentem ymaginem hominis, quod adoravit ter pedes obsculand). Również utożsamienie Całunu z Mandylionem wydaje się znajdować uzasadnienie https://shroud3d.com/research-on-the-3d-materials/research-halo-around-the-head/
Autor spróbował wyjaśnić, skąd Całun (od 1578 przechowywany w Turynie) znalazł się w połowie XIV wieku na francuskiej prowincji. Pisanie nazwy wielką literą, jak zaznaczył w późniejszej pracy, nie oznacza uznawania Całunu za prawdziwe płótno pogrzebowe Jezusa (choć książka to zakłada), lecz nazwę własną, jak Tkanina z Bayeux.
W latach 70 znawca tkanin Gilbert Raes z...
Najlepsza mym zdaniem z książek Głowińskiego, którą stawiam razem z „Mową do ludu” Karpińskiego, „Strukturą kłamstwa” Wierzbickiego, „Paranoją” Romana i „Książkami najgorszymi” Barańczaka.
„Rzadkie są sytuacje, w których jednostka może przyjmować rolę chóru, nie dokonując fałszerstwa.” (s. 11, hasło „my”).
„Partia i rząd. We wszystkich oficjalnych oświadczeniach, a także w wypowiedziach prasowych, słowa te pojawiają się tylko w tym porządku. Porządku już uświęconym. Jego odwrócenie byłoby - być może - czynem rewolucyjnym. O takim szyku nie decydują względy estetyczno - rytmiczne, choć ktoś mógłby powiedzieć, że trochej i jamb brzmi lepiej niż dwa trocheje. Szyk ten ujawnić ma rzeczywiste znaczenie obydwu elementów: partia nie może być na drugim miejscu za rządem, tak jak w trakcie oficjalnej wizyty prezydent nie może wychodzić z samolotu drugi, za - powiedzmy - ministrem spraw zagranicznych. W obu przypadkach kolejność symbolizuje ważność, pozycję w hierarchii. Powiedzenie to jest niewątpliwym tworem PRL. Przed wojną było ono niemożliwe, skoro od razu trzeba było zapytać : partia - ale która ?” (s. 18n)
„"Czujny bądź" – śpiewano w ZMP-owskich piosenkach. Ten nakaz znaczył (i znaczy) wiele. Uczył nieufności wobec wszystkich i wszystkiego i – jakże często – stanowił zaproszenie do delatorstwa. Ideałem człowieka czujnego był przecież ten, który donosił władzom o tym, co jego znajomi, koledzy, przyjaciele mówią i robią. Tak rozumiana czujność stanowić miała jedną z podstawowych właściwości człowieka epoki socjalizmu. Nie trzeba było wielkiej inwencji językowej, by przechrzcić ją na szczujność.” (s. 24)
„Nie wiem, czy partyjna geometria jest jeszcze geometrią euklidesową, jest jednak bardzo interesująca. Wyobrażenia przestrzenne grają w oficjalnej mowie dużą rolę. Na linii się jest lub się od niej odchodzi (czasem określa się ją jako generalną). W ten sposób oznacza się stosunek danej osoby bądź grupy do obowiązującego programu partii, który tu właśnie został uprzestrzenniony w postaci linii.” (s. 28)
„Marcowe gadanie” widzi Profesor „1) w reaktywowaniu formuł z okresu właściwego stalinizmu tzn. pierwszej połowy lat pięćdziesiątych 2) we wprowadzeniu w życie tradycyjnego języka prawicy, przede wszystkim w jego postaci z lat trzydziestych 3) w odwołaniu się do języka prasy brukowej” (s. 32)
„Kiedy wiosną [1968] rozpoczęto wyrzucanie z partii przede wszystkim Żydów (a także osób szczególnie niedogodnych), określono tę akcję jako oczyszczanie szeregów. (...) Równocześnie z oczyszczaniem partia rozpoczęła rekrutację nowych członków, zwłaszcza wśród młodzieży. Znany dowcip mówił o tej akcji: bezpartyjni oczyszczają swoje szeregi.” (s. 40)
„NOSICIEL REWIZJONIZMU. Słowo "rewizjonista", jak widać, już nie wystarcza nawet wtedy, gdy – co często się zdarza – uzupełnia się je przymiotnikiem ("znany rewizjonista", "zajadły rewizjonista"). Stąd zapewne ta bardziej urzędowo brzmiąca formuła. Wynika ona jednak nie tylko z miłości ideologów partyjnych do tego rodzaju frazeologii, wyraża się w niej pewna koncepcja. Według oficjalnych teorii, rewizjonizm jest chorobą zakaźną, spotkałem nawet metaforę "gruźlica rewizjonistyczna" (w broszurze Wincentego Kraśki o polityce kulturalnej); jego wyznawca nie tylko sam chorobie podlega, także ją roznosi, by tak powiedzieć: ideologicznie prątkuje.” (s. 42)
„ODDANI PARTII, GŁĘBOKO ZWIĄZANI Z NARODEM. Tego rodzaju frazy pojawiają się coraz częściej. Wybrałem akurat tę, bo wydaje mi się dobrym przykładem. Zdumiewa ich ubóstwo, a także – w tym konkretnym przypadku – dziwne gwałty dokonywane na słowie "naród". Występuje tendencja, by frazy takie były dwuczłonowe. Może wyraża się w tym jakiś specyficzny rytm mowy-trawy.” (s. 49)
„Za moich czasów studenckich [1951–55] – a od tych lat niewiele się zmieniło – aktywistą był tępy politruk, dzierżymorda, zebraniowy krzykacz, w wielu wypadkach także donosiciel.” (s. 64)
„Gdyby trzeba było potępiać krasnoludki, aktyw i to prawdopodobnie zrobiłby bez wahania.” (s. 65)
„Ten reżim jednak bez dywersji żyć nie może, tzw. wrogowie stanowią rację jego poczynań, skoro więc dywersji nie ma, trzeba ją wymyślić, nawet gdyby miała charakter jedynie ideologiczny. Najdobitniejszym wyrazem tej koncepcji jest cykl wypowiedzi we wrześniowym numerze "Miesięcznika Literackiego", nie wiadomo dlaczego nazwany dyskusją, mimo że nie pojawiły się w nim sprzeczne sądy. Według tych autorów dywersja ideologiczna wiąże się z wojną psychologiczną. Jej objawem jest zaś każdy, choćby najdelikatniejszy protest przeciwko partii, od Listu 34 poczynając. Jak głosi owa koncepcja, ludziom protestującym nie chodzi o jakieś zmiany na lepsze; zależy im jedynie na tym – działają oczywiście z zachodniego podmówienia – by ośrodki antypolskie miały o czym mówić. (…) Tak np. z artykułu niejakiego Łarskiego ("Prawo i Życie" nr 21 z br.) wynika, że liczne przekłady książek polskich w NRF to również akt dywersji ideologicznej” (s. 66)
„Niekiedy słowo "naukowy" występuje teraz w zadziwiających kontekstach (myślę tu np. o elaboracie jakiegoś Wita Gawraka pt. Metamorfozy Adama Schaffa, "Prawo i Życie" nr 22) o charakterze mocno paranoicznym. Autor ów głosi, że Schaff podważał naukową istotę dialektyki marksistowskiej, chcąc ją uzgodnić z regułami logiki formalnej.” (s. 73)
„Przed dwoma tygodniami bodaj zdarzyło mi się znaleźć twierdzenie (w "Expressie Wieczornym"), że tylko w Polsce Ludowej mogły się ukazać dzieła Norwida (brzmi to tym śmieszniej, że chodzi o wybór nie dorównujący edycji Miriama).” (s. 78)
„W jednym z wielu artykułów (bodaj w "Trybunie Ludu"), ogłoszonych z okazji urodzin Lenina [22 kwietnia 1969], przeczytałem, że działaczowi temu obcy był "pseudoobiektywizm". Z wywodu wynikało, że w istocie nie ma obiektywizmu, że każdy obiektywizm jest pseudoobiektywizmem. Kogoś, kto pamięta czasy stalinowskie, rozważania takie nie dziwią, wówczas przymiotnik "obiektywistyczny" był ciężkim i groźnym oskarżeniem, znaczył niemal tyle, co antypartyjny.” (s. 123)
„Cudowny błąd drukarski zdarzył się ostatnio w "Nowych Książkach" (nr 5 zbr.). Na ostatniej stronie okładki umieszczono wywiad z pewnym partyjnym krytykiem literackim; to jego twórczość właśnie nazwana została bublicystyką. (…) Inny przykład takiej twórczości językowej : kiedyś w przemówieniu Gomułki zamiast "gospodarka" wydrukowano "gospodraka". Ps : Dowiedziałem się, że w dużej części nakładu "Nowych Książek" redakcja zmieniła okładkę, gdy ten wspaniały błąd drukarski wyszedł na jaw i stał się przedmiotem dowcipów. Mnie udało się trafić na egzemplarz właściwy.” (s. 188)
Stulecie urodzin Ilicza było obchodzone tak hucznie i tak natrętnie, że obrzydzono go wszystkim, którzy mieli do niego stosunek obojętny.
„Charakterystyczny przykład : kiedy w ostatni wtorek byłem w Krakowie, zobaczyłem na rynku grupę folklorystyczną z lajkonikiem oraz pokaźny tłum gapiów. Zapytałem jakiegoś starszego pana, co się tutaj dzieje. Odpowiedział mi znużonym tonem : "panie, wciąż te dni leninowskie". Jak się jednak okazało, była to informacja błędna, na rynku kręcono film folklorystyczny. Błędna, ale wymowna : ów prosty człowiek tak już się przyzwyczaił do jubileuszowo – festynowo – propagandowych uroczystości, że wszystko, a więc tańczenie krakowiaka w strojach ludowych jest według niego także homagium na cześć dyktatora.” (s. 191)
Na Pałacu Kultury zawieszony był wielki napis IDEA LENINA ZOSTAŁA WCIELONA W ŻYCIE (1870 – 1970)
Po zakończeniu obchodów zostało z tego IDEA LEN Z WC (s. 196)
„Tego rodzaju kalekie napisy stanowią zresztą stały składnik krajobrazu miasta; jest to wręcz reguła, jeśli chodzi o neony, niemal zawsze jakieś litery się nie palą (sam widziałem przed kilku laty, jak na neonie DOM CHŁOPA zabrakło M, powstało więc radosne wezwanie).” (s. 197)
Najlepsza mym zdaniem z książek Głowińskiego, którą stawiam razem z „Mową do ludu” Karpińskiego, „Strukturą kłamstwa” Wierzbickiego, „Paranoją” Romana i „Książkami najgorszymi” Barańczaka.
„Rzadkie są sytuacje, w których jednostka może przyjmować rolę chóru, nie dokonując fałszerstwa.” (s. 11, hasło „my”).
„Partia i rząd. We wszystkich oficjalnych oświadczeniach, a także w...
„Tak jak Metropolis ma Supermana, jak Gotham City Batmana, tak Warszawa posiada ZŁEGO!”
ZŁY (tak właśnie przez Tyrmanda pisany) cieszył się tak wielkim powodzeniem czytających, że zamierzone na 1956 wznowienie oprotestowali kierownicy księgarni „Dom Książki” powiadamiając Ministerstwo Kultury i Sztuki, że tej wrażej powieści nie będą sprzedawać (Stanisław Adam Kondek „Papierowa Rewolucja” s. 46), co było wielką, choć niezamierzoną, pochwałą.
„Jestem ładna” pomyślała Marta Majewska, sekretarka w Dyrekcji Muzeum Narodowego, ujrzawszy się w lustrze, stojąc w kolejce do apteki. Kiedy z zakupionymi lekarstwami stanęła na przystanku na Placu Trzech Krzyży, napatoczyło się trzech pijanych obwiesi, jeden z nich wytrącił lekarstwa na ziemię i jeszcze pyskował:
– Co się rozpychasz?
– Widziałem jak było! Sam zacząłeś, łobuzie! – zawołał staruszek urzędujący w pobliskim kiosku.
– A ty stul japę, dziadku! – rzucił tamten.
I nagle jak spod ziemi wyrósł ZŁY, jednym ciosem obalił obwiesia (pozostali zdążyli zbiec), poprawił kopem i zniknął równie szybko, tak, że próżno wypytywać, jak wyglądał. Jedynym znakiem szczególnym są rozjarzone oczy.
– Potężny cios w podbródek, ślady wskazują na kastet – zauważył lekarz Halski – Takie same ślady wczoraj przed domem towarowym na Służewcu, przedwczoraj na dworcu w Podkowie Leśnej, jeszcze wcześniej w kinie „Ochota” ...
– Gość musi być zawodowcem – dodał dziennikarz Kolanko – Ale bije tylko łobuzów. To jakiś Zorro ?
– Czy poszkodowany może mówić? – zapytał sierżant MO.
– Oczywiście – odpowiedział Halski.
– Nazwisko?
– Mechciński Wiesław.
– Zamieszkały?
– Miedziana 2.
– Gdzie pracuje?
– W warsztatach na Karolkowej.
– Dowody?
– Zapomniałem.
– Niech sobie szybko przypomni, bo pójdzie siedzieć za włóczęgostwo... Co to ma być? Co mi tu próbuje wcisnąć? Świadectwo szczepienia duru sprzed dwóch lat? Aha ... Zameldowany na Kawęczyńskiej? Czemu wcześniej podał inny adres? Za gorszące zachowanie i próbę wprowadzenia władzy w błąd będzie odpowiadał. Czy poszkodowany chce złożyć skargę o pobicie?
Dziwne, że puszczają go wolno, jakby nigdy nic. Należałoby oczekiwać „zatrzymania do wyjaśnienia” na 48 godzin.
– Ech, poszkodowany, żeby nie ten mundur, już ja bym cię poszkodował – rzucił na pożegnanie inny milicjant.
W jakiś czas później Marta dostaje wezwanie do sądu w celu złozenia zeznań przeciw Mechcińskiemu. Do rozprawy nie dochodzi, gdyż oskarżony zginął. Jak się okazuje nie z ręki ZŁEGO.
Moim zwyczajem drobne objaśnienie:
W tym czasie za brak dowodu osobistego lub tymczasowego zaświadczenia tożsamości należał się areszt do 2 lat albo/oraz grzywna, wedle art. 19 dekretu z 22 października 1951.
Za umyślne wprowadzenie w błąd władzy w sprawie swego zawodu lub miejsca zamieszkania areszt do 3 miesięcy lub grzywna, wedle art. 23 Prawa o wykroczeniach z 11 lipca 1932.
Za gorszące zachowanie wskazujące na stan upojenia bądź samo za bycie pod wpływem w miejscu publicznym areszt do 2 tygodni albo/oraz grzywna, wedle art. 10 i 11 ustawy przeciwalkoholowej z 21 marca 1931.
Za lekkie uszkodzenie ciała więzienie lub areszt do 2 lat (art. 237 Kodeksu Karnego z 11 lipca 1932), za uderzenie areszt do roku lub grzywna (art. 239). W obu ściganie uzależnione od skargi osoby poszkodowanej, art. 239 dozwalał sądowi na zwolnienie od kary w razie „wyzywającego zachowania” poszkodowanego (co tu zachodziło) lub „odpowiedzi czynem tego samego rodzaju” z jego strony. Moim zdaniem zastosowanie miał tu art. 241: bójka lub pobicie z użyciem broni lub niebezpiecznego narzędzia, więzienie do 2 lat.
„Tak jak Metropolis ma Supermana, jak Gotham City Batmana, tak Warszawa posiada ZŁEGO!”
ZŁY (tak właśnie przez Tyrmanda pisany) cieszył się tak wielkim powodzeniem czytających, że zamierzone na 1956 wznowienie oprotestowali kierownicy księgarni „Dom Książki” powiadamiając Ministerstwo Kultury i Sztuki, że tej wrażej powieści nie będą sprzedawać (Stanisław Adam Kondek...
Przeczytałam wkrótce po „Diossosie”, choć należało na odwrót. Cytaty trochę parafrazuję, zachowując sens. Dialogi chwilami pierwszorzędne.
Około 570 pne. mag z Medii Nehurabhed zamierza potajemnie opuścić Kartaginę. Znajduje łódź z Syrakuz na Sycylii i za odpowiednią zapłatą chce odpłynąć pod osłoną nocy. Kapitan Kalias (Καλλίας, Przystojniak) przystaje na to. Po chwili mag słyszy krzyki. To Kalias kłóci się z miejscowym o młodego niewolnika.
– Zupełnieś zdurniał ! Czemu chcesz go obić na śmierć ?
– Kara za próbę ucieczki !
– Co ci z tego przyjdzie ? Dam za niego 50 drachm !
– Jak ci na nim zależy, dasz dwa razy więcej !
– 60 drachm, to moje ostatnie słowo !
– A moje 100 !
Mag z własnej inicjatywy dopłacił 40.
Ocalony chłopiec ma na imię Melikles (Μελικλης, Sławny W Pieśni).
– Skąd jesteś ? – zrzędzi Kalias, żałując wydatku.
– Z Miletu.
– Chyba tak, bo gadasz z jońskim akcentem. A jak tu trafiłeś, na moją szkodę ?
– Porwali mnie piraci i sprzedali.
– To głupio zrobiłeś, że się dałeś porwać i sprzedać.
– Dwóch zabiłem w boju.
– Na twoim miejscu mówił bym o trzech. Sam widzisz, przez ciebie straciłem 60 drachm, będziesz musiał je odpracować. Ech, za dobry jestem, musiałem ratować rodaka w potrzebie. Lecz ty, o czcigodny, czemuż żeś dopłacił ? Przecież nie jesteś Grekiem.
– Bo to człowiek i ja jestem człowiekiem – rzekł mag.
Wsiedli na łódź i odpłynęli.
– Co to za ziemia ? – zapytał Melikles z nastaniem dnia.
– Kartagińska. Kartagina jest jak paszcza smoka – wyjaśnia Kalias – Brzeg wprawdzie bezludny, lecz Kartagińczycy utrzymują strażnicę. Kręcą się tu i piraci.
– I nie boją się ?
– Kogo ?
– Strażników.
– To jedna banda, sam wiesz. A niech to, jakaś łajba płynie stamtąd.
– Piraci ?
– Kto ich tam wie. Chyba nas gonią ! Mają wiosła, a nasza łódź tylko żagiel ...
W porę burza przerwała pościg. Po powrocie do domu Kalias wyprawia ucztę i opowiada, a jest tak przekonujący, że nawet Melikles słucha zaciekawiony :
– Byli już tak blisko, że zaczęli ostrzeliwać nas z łuków – pokazał chiton niby rozdarty przez strzałę (w rzeczywistości rozerwał go już w Syrakuzach przy wciąganiu łodzi na ląd) – oczywiście też nie byliśmy bezczynni. Jak wiecie, świetnie strzelam, trafiłem jednego. Dostał tak, że nawet krzyknąć nie zdążył. Przechylił się tylko przez burtę i runął w wodę. Na Hermesa, powiadam, to był strzał!
Później Melikles przypadkiem podsłuchuje rozmowę kartagińskiego szpiega i Greka – sprzedawczyka. Powiadamia o tym Nehurabheda, który, jak widać, wykonuje jakieś tajne zadanie.
– Możesz być bardzo przydatnym – rzekł tamten – wkrótce wyruszam do Egiptu, stamtąd bliżej do Miletu.
Mag zwraca Kaliasowi zapłacone za Meliklesa pieniądze, nie wszystkie nawet, gdyż Syrakuzańczyk z rzadką u niego wspaniałomyślnością darował część długu.
Barka z Tarentu, na którą wsiadają Nehurabhed z Meliklesem, ma ich zawieść na Kretę. Melikles ponownie podsłuchuje, tym razem jak Grek – sprzedawczyk namawia kapitana Filolaosa (Φιλόλαος, Miłośnik Ludu, choć osobnik ów wyraźnie nie był demokratą):
– Gdy nadłożysz trochę drogi i wysadzisz tego dziada w wyznaczonym miejscu, dostaniesz wysoką nagrodę.
– Czemu ? To chyba ktoś ważny ?
– Dość, by nie dotarł do Egiptu.
– Czemu ? A co z nim zrobią ?
– O to nich cię głowa nie boli.
– A tobie ile z tej nagrody przypadnie ?
Na ucieczkę już za późno, lecz dzięki zabawnemu podstępowi maga odzyskują wolność. Na Kretę docierają w nowej większej łodzi Kaliasa (w międzyczasie został jej współwłaścicielem). Tam ponownie spotykają barkę z Tarentu, między załogami dochodzi do kłótni o zabytkową kolumnę. W pojedynkach na słowa Kalias nie miał dobie równych, potrafił przez godzinę wymyślać nie powtarzając ani razu tej samej obelgi. Melikles dokonał bohaterskiego wyczynu, pozbawiając Tarentyjczyków ich statku. Umożliwił to Kalias, mimo początkowych wahań, mówiąc po swojemu :
– Dostaniesz broń, jak chciałeś. To znaczy nie dostaniesz. Gdybyś chciał ją wziąć bez mojej wiedzy, to schowana została w wielkiej skrzyni pod pokładem u dzioba statku. Jednak pamiętaj, o niczym nie wiem i wszystkiemu zaprzeczę.
Cały Kalias.
Wtedy Melikles poznał Wejanusa, tu jeszcze bezimiennego.
Teraz można było wyruszać do Egiptu.
Nad Nilem Melikles poznaje dzieci dowódcy greckich najemników na służbie faraona, rodzeństwo: Anyte (Ἀνύτη), której imieniem nazwał łódź, jaką później uzyskał, oraz Polinika (Пολυνείκης, Wielce Swarliwy), swego wielkiego przyjaciela. Kalias, dotąd sprawiający wrażenie spryciarza, naraża siebie na poważne niebezpieczeństwo, o czym była mowa w „Świętym krokodylu”. Dalszy ciąg przypomina „zabili go i uciekł” ...
Bitwa opisana w zakończeniu i wynikłe z niej obalenie faraona rzeczywiście miały miejsce, chociaż Herodot („Dzieje” 2, 161 i 4, 159) trochę inaczej przedstawia przyczyny.
Przeczytałam wkrótce po „Diossosie”, choć należało na odwrót. Cytaty trochę parafrazuję, zachowując sens. Dialogi chwilami pierwszorzędne.
Około 570 pne. mag z Medii Nehurabhed zamierza potajemnie opuścić Kartaginę. Znajduje łódź z Syrakuz na Sycylii i za odpowiednią zapłatą chce odpłynąć pod osłoną nocy. Kapitan Kalias (Καλλίας, Przystojniak) przystaje na to. Po chwili...
Książka poznana w podstawówce, prezent pod choinkę, spodobała mi się, gdyż (jak już pisałam) kocham Grecję, starożytną głównie.
Początek wprawdzie nie zapowiada komicznej pieśni (jakby to ujął Jerome w „Trzech panach w łódce”), na uproszczenie wygląda drachma bez bliższych określeń jako waluta ogólnogrecka, gdy było ich więcej (eubejska, eginecka, koryncka …); kilka pojęć wymagałoby przetłumaczenia na grecki, np. opiekun przyjezdnych występujący w ich imieniu wobec władz w rozdziale 15 to proksenos (πρόξενος), wreszcie piraci są obdarzeni anachronicznym mianem korsarzy.
Stąd swym zwyczajem trochę parafrazuję cytaty, sens zachowując.
Diossos mieszka w Istmie, porcie Koryntu, z mamą, starszą siostrą i młodszym bratem. Ojciec zginął podczas pożaru, a ojczym okazał się pijakiem. Chłopiec jakoś to wytrzymuje. Ma dwu przyjaciół, nie będących ludźmi : flet (po gr. αὐλός) i pies Argos (Ἄργος, Szybki czy Błyskawiczny), należący do sąsiada – młynarza, starego drania, który go głodził, żeby był zły.
Na urządzane co 2 lata igrzyska istmijskie przybywają z Miletu Melikles i Polinik; czytając to, byłam w tym położeniu, co tytułowy bohater, dopiero wtedy poznałam ich obu. Wynajęli pokój u rodziny Diossosa (o ile można było to nazwać pokojem), Polinik od razu zakochał się w jego siostrze Euklei (Ευκλεια, Dobrosława), od razu zjawił się znajomy Kalias z Syrakuz i do późna w nocy opowiadał zabawne, jego zdaniem, dykteryjki, o tym jak oszukał kupca o znaczącym imieniu Antinoos (Ἀντίνοος, Przeciwrozumiec). Polinik wyścig wygrał rzecz jasna bez trudu, przez następne dni miał potąd zaszczytów, jakimi go raczono, w końcu został zaproszony na sympozjon (συμπόσιον po gr. współpicie, wbrew nazwie było to przyjęcie ze śpiewami, deklamacjami i temuż podobnież). Poszedł bez szczególnego zapału. Dwu Ateńczyków przedstawia mu gości.
– Cóż to za odrażający grubas ?
– Choreos (Χωρέωσ, Taneczny ?), największy bogacz w mieście, nikczemnik jeszcze większy.
Wkrótce widzą, jak grubas oburzony na swego niewolnika, uderzył go tak, że uśmiercił na miejscu. Polinik zareagował po swojemu (jego imię Пολυνείκης po grecku znaczy Bardzo Swarliwy), wstał, podszedł i niewiele myśląc cisnął w Choreosa wazą, raniąc go w głowę.
Ateńczycy wyprowadzili szybkobiegacza na ulicę.
– Coś ty narobił?
– Źle zrobiłem, powinienem mu rozbić łeb.
– Wówczas nie wyszedłbyś cało, a i tak nie ręczę za ciebie.
Dołączył do nich Kalias.
– Jesteś jego przyjacielem?
– Bogowie mnie pokarali tą przyjaźnią. Sam odprowadzę go do portu. Wsiądziesz z Meliklesem na tę waszą łajbę i odpływajcie, tak szybko, jak zdołacie.
– Właściwie to czemu mam uciekać?
– Gdybyś był moim synem … to byłoby zbyt straszne … Rozbiłeś wazę na pysku najdostojniejszego obywatela Koryntu i jeszcze pytasz dlaczego?
Polinik zdążył pożegnać Eukleję, obiecując, że wróci. Wkrótce rodzina Diossosa zostaje uwięziona, niby za długi ojczyma, lecz łatwo odgadnąć, to pułapka zastawiona na biegacza. Diossos ucieka wraz z Argosem, dociera do starego górala w Attyce, który odsyła go do swego brata. Tamten opowiada, jak sam był kiedyś w podobnym położeniu, co Diossos, jeszcze przed reformami Solona:
– Już nas prowadzili na sprzedaż, lecz mój brat – ten góral znaczy – zerwał więzy, uciekliśmy razem, wielu takich jak my się błąkało po górach. Właśnie nadeszło święto Dionizjów. I jak ruszyliśmy, tak, cóż, godzinę palił się dwór naszego eupatrydy. Aż się dziwowano w Atenach, co tak łuny od gór biją, co tak górale hucznie w tym roku Dionizje obchodzą. Bo nie jeden dwór płonął tej nocy.
Chłopiec zostawiwszy psa w zamian za 4 drachmy wyrusza do Maratonu. Na pytanie o Milet żeglarze odpowiadają:
– Droga niebezpieczna, piraci grasują, a najgorszy z nich Wejanus (chyba łac. Veianus, Przeciwnik Janusa ?).
W końcu spotyka jakiegoś dziada, co mu źle z oczu patrzy:
– Do Miletu? Właśnie płyniemy w tamtą stronę. Ile masz, 4 drachmy? Dużo to to nie jest, jednak – na gębie zakazanej pojawił się niedobry uśmiech – trzeba pogadać z naszym kapitanem.
Kapitan kazał mu iść precz.
– Niech cię kto inny zabiera.
– Muszę tam płynąć, a wszyscy boją się Wejanusa.
– Kogo ?
– Tego pirata.
– A ty ?
– Też się boję, lecz muszę płynąć ratować rodzinę.
– A co umiesz?
– Grać na flecie.
– W skrzyni z łupami mamy jakiś flet, trochę nadpalony przy napadzie.
No i popłynęli. Opowiedział im swoje przygody.
– Dobrze żeś zostawił tego pieska, mógłby nas pogryźć.
– On tylko złych gryzie.
Piratów bardzo to ubawiło. Zostawiają go na jakiejś wyspie.
– Stąd do Miletu blisko. I powiedz rybakom, żeby się nie bali wypływać. Piraci ich nie napadną, bo mają teraz co innego do roboty. Sam Wejanus ci to powiedział.
To dopiero połowa książki, dalej jest jeszcze lepiej. Zaciekawiło mnie, skąd Wejanus znał był Meliklesa. Trzeba było sięgnąć po „Przygody Meliklesa”.
Przydała by się trzecia cześć, wymyśliłam tytuł „Wyprawa Stratoniki”(Στρατoνίκη, Zwycięska Armia, dowodząca piratami oczywiście, wprawdzie brak tam takiej postaci, ale mogła by być).
Książka poznana w podstawówce, prezent pod choinkę, spodobała mi się, gdyż (jak już pisałam) kocham Grecję, starożytną głównie.
Początek wprawdzie nie zapowiada komicznej pieśni (jakby to ujął Jerome w „Trzech panach w łódce”), na uproszczenie wygląda drachma bez bliższych określeń jako waluta ogólnogrecka, gdy było ich więcej (eubejska, eginecka, koryncka …); kilka pojęć...
Rok 1138, trwa walka o tron między Stefanem z Blois i jego kuzynką Matyldą. Podobno o wyższości ustroju monarchicznego świadczy pewność, kto obejmie tron. Ta wojna i szereg innych (w Polsce w tym czasie Władysław Wygnaniec też walczył ze swym przyrodnim rodzeństwem, vide „Uroczysko” czyli „Pan Samochodzik i święty relikwiarz”) świadczy o czymś przeciwnym. Matylda była córką poprzedniego króla, Henryka I, Stefan jego siostrzeńcem. Dwieście lat później wojna stuletnia wybuchła z podobnych powodów, król Anglii był po matce spokrewniony z królami Francji i po wymarciu męskiej ich linii ogłosił się spadkobiercą. Matylda przez wrogów nazywana była hrabiną (jej drugim mężem był Godfryd V hrabia Andegawenii) a przez zwolenników cesarzową (jej pierwszym mężem był cesarz Henryk V, ten z którym walczył Bolesław Krzywousty). Stefan prowadził wojnę ślamazarnie, zaś Matylda zgodnie ze swym imieniem (znaczącym „Potężna W Boju”, od germańskiego macht - siła i hilda - waleczna) energicznie. Po kilkunastu, z przerwami, latach wyniszczających zmagań Stefan umierając (1154) uznał za następcę syna Matyldy, jakby nie mógł tego zrobić od razu.
kajo47 „W opisie książki jest błąd. Nie brakuje ciała, wprost przeciwnie, jest o jedno ciało za dużo.” Dokładnie.
Po zdobyciu miasta Shrewsbury przez wojska Stefana dziewięćdziesięciu czterech obrońców powieszono. Jednak ciał jest dziewięćdziesiąt pięć. Cadfael wie, który jest nadliczbowy. Zaduszono go inną pętlą niż pozostałych, jego ręce nie były związane, w przeciwieństwie do reszty. Z roślin na ciele zakonnik ustala, gdzie popełniono zabójstwo. Na miejscu zbrodni, którym jest szopa w lesie, znalazł kawałek ozdobnej rękojeści sztyletu, żółty topaz, oprawiony w posrebrzany szpon orła. Sztylet bez tego kawałka wskaże zabójcę. Jak się później okazało, sztylet należał do kogoś jeszcze innego, a zabójca przywłaszczył go sobie.
Goditha, córka Fulka Adeneya, wroga króla, ukrywająca się w klasztorze w przebraniu chłopca, rozpoznaje nadliczbowego. Też był obrońcą, lecz potajemnie opuścił miasto, przewożąc skarb. Zabójca podstępnie uśmiercił go, bezskutecznie chcąc zagarnąć ów skarb. Towarzysz zabitego (uciekali bowiem we dwóch) ledwo uszedł z życiem, zdołał jednak ogłuszyć napastnika i wyrwać się z pułapki.
Kim był zabójca ? Skąd znał zawczasu drogę ucieczki ich obu, by móc zastawić na nich pułapkę ? I co stało się ze skarbem ? Opisałabym to szczegółowo, lecz czemuż pozbawiać Was przyjemności przeczytania tego w całości?
Jednak jeszcze wyjaśnienie okoliczności, mającej znaczenie dla dalszych części.
Dawny narzeczony Godithy, Hugo Beringar, pokochał Alinę, siostrę jednego ze straconych. Pouczony przez Cadfaela oskarża zabójcę przed królem, dowodem jest wspomniany sztylet z uszkodzoną rękojeścią. Tamten oczywiście zaprzecza, król na szczęście nie załapał, iż przyczyną zbrodni był skarb. Sprawę rozstrzyga pojedynek (trochę jak w „Krzyżakach” czy 1 części „Winnetou”). Hugo oczywiście zwyciężył, przeciwnik walczył nieuczciwie i zginął od własnej broni. Czym przypieczętował swą winę.
Hugo zyskuje uznanie w oczach króla, który mianuje go zastępcą szeryfa hrabstwa Shropshire. Razem z Cadfaelem będą zespołem dochodzeniowym. O czym w następnych odcinkach.
Film dobrze przekazuje treść, choć pomija małżeństwo Hugona i Aliny, a szkoda.
Pojedynek (minuta 70 - 73) zawsze oglądam z podkładem „I need a Hero”.
Rok 1138, trwa walka o tron między Stefanem z Blois i jego kuzynką Matyldą. Podobno o wyższości ustroju monarchicznego świadczy pewność, kto obejmie tron. Ta wojna i szereg innych (w Polsce w tym czasie Władysław Wygnaniec też walczył ze swym przyrodnim rodzeństwem, vide „Uroczysko” czyli „Pan Samochodzik i święty relikwiarz”) świadczy o czymś przeciwnym. Matylda była córką...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jedna z trzech moich ulubionych książek (pozostałe to „Dzieje zegara” Zajdlera i „Sztuczne złoto” Hoffmanna) nie będących powieściami, utrzymanych, jak by to nazwać, w duchu panasamochodzikowym.
Streszczenie byłoby za trudne, zatem tylko najistotniejsze dane.
Wilson powtarza ustalenia z wcześniejszego „Całunu Turyńskiego” i dodaje nowe. Odróżnia przy tym ustalenia od przypuszczeń.
Zatem „Chusta Świętej Weroniki” dopiero około 1380 r. w dziele „Medytacje o życiu Chrystusa” została włączona do Drogi Krzyżowej (s. 182), a i to przekonanie następowało stopniowo, skoro „kopie, na których Chrystus jest "okazem zdrowia" (a wśród nich kopie pędzla Rogiera van der Weydena i Memlinga) występują częściej. I tak będzie aż do pierwszej ćwierci szesnastego wieku.” (s. 149), wcześniejsze wersje legendy były zupełnie inne.
Około 1200 r. Gerald z Walii utożsamiał Weronikę z kobietą uzdrowioną z krwotoku (Αιμορροούσα Mt 9, 20 i paralelne): „Pewnego razu, gdy wychodziła ze Świątyni, spotkała naszego Pana, który rzekł do niej: Spójrz teraz, Weroniko, na tego, którego tak pragnęłaś zobaczyć. A gdy spojrzała na Niego, wziął jej chustę, przyłożył ją do twarzy i odcisnął na niej swe rysy. (...) Niektórzy zaś utrzymują, że zwano ją tak od vera iconia, co znaczy "prawdziwe oblicze".” (s. 70)
O innym obrazie zwanym Acheropitą (z greckiego αχειροποίητος „nie uczyniony rękami”) tenże Gerald z udawanym znawstwem napisał „Obecnie obraz ów nazywany jest Uranica, co znaczy "istotny".” (Haec autem imago dicitur Uranica quae essentialis, s. 68) tymczasem znaczy to „niebiańska” (z greckiego οὐράνιος).
W 1191 papież Celestyn III „pokazał królowi Francji i jego ludziom głowy apostołów Piotra i Pawła oraz chustę św. Weroniki, czyli lniane płótno, które Jezus Chrystus przytknął sobie do twarzy i na której nawet dzisiaj ów odbity wizerunek jest tak wyraźny (manifeste), że na chuście widać twarz Chrystusa” (s. 71) przekład opuszcza ciąg dalszy z przypisu na s. 283 „et dicitur veronica qui mulier cuius pannus erat dicebatur Veronica” (zwana Weroniką, gdyż kobieta do której należało płótno nazywana była Weroniką).
„Co dokładnie oznacza słowo "wyraźnie"? Jakiego koloru był odbity wizerunek? Oczy były otwarte czy zamknięte? Czy na płótnie były jakieś niezwykłe plamy, a jeśli tak, to gdzie?” (s. 150)
Około 1150 r. (mówiąc obrazowo w czasach Braciszka Cadfaela) kanonik bazyliki laterańskiej Piotr Mallius (s. 183) uznał, że wizerunek był śladem krwawego potu w Ogrodzie Oliwnym (Łk 22,44).
Wcześniejsze (od VIII do XI w.) apokryfy „Uzdrowienie Tyberiusza” i „Zemsta (!) Zbawiciela” przypisują Weronice posiadanie portretu Jezusa, którym uzdrawia cesarza Tyberiusza (hm…), bez wyjaśnienia, skąd pochodził (portret, s. 184).
We wcześniejszych apokryficznych „Dziejach Piłata” (IV w.) występuje kobieta imieniem Berenika uleczona z krwotoku, brak wzmianki o wizerunku. „Najwyraźniej zaprzecza to sugestii Geralda z Walii, że imię Weronika mogło po prostu pochodzić od określenia vera iconia".” (tamże).
Imię Berenika ma inną etymologię, od Φερενίκη (Niosąca Zwycięstwo).
Wersja Malliusa wygląda na przeróbkę wschodniej legendy o wizerunku z Edessy zwanym Mandylionem (s. 203n). Jak przypuszcza Wilson przechowywana w Rzymie „Święta Weronika” (trudno orzec, czy miano wizerunku, czy kobiety, której imię być może brzmiało Berenika) była ikoną przybyłą z Konstantynopola krótko przed 1011 r. (rok ów jest najwcześniejszą wzmianką w dziele notariusza bazyliki laterańskiej Grimaldiego z XVII wieku, nazwa ta brzmi „Beronica”, s. 180). Pozostaje to przypuszczeniem, gdyz próba choćby obejrzenia spotkała się z odmową (s. 267). W XIX w. pewien brytyjski portrecista utrzymywał jakoby uzyskał dostęp i nawet skopiował tę i inne ukryte podobizny, lecz należy to między bajki włożyć (s. 121 - 125).
W 1987 profesor Gino Zaninotto znalazł w Bibliotece Watykańskiej bizantyjski rękopis (oznaczony jako Manuscriptum Graecum 511), zawierający kazanie Grzegorza, archidiakona katedry Hagia Sophia, wygłoszone z okazji sprowadzenia wizerunku z Edessy do Konstantynopola w 944. Tu wpierw wzmianka o krwawym pocie i następnie „A wizerunek powstały z tego upływu ozdobiły krople [krwi] z Jego boku. Te dwie [rzeczy] pełne są symboliki, tutaj krew i woda (αιμα και υδωρ), a tam pot z twarzy.” (s. 215)
Również w jednym z „Żywotów Świętego Aleksego” wizerunek z Edessy nazwany został „sine humano opere imago Domini nostri Jesu Christi in sindone” (bez ludzkiej pracy [powstały] obraz Pana naszego Jezusa Chrystusa na całunie, s. 297)
Wcześniej („Całun Turyński” s. 199) Wilson powoływał się na słowa kustosza cesarskiej kolekcji Mikołaja Mesaritesa z 1201 o „całunie” (σινδόνες liczba mnoga od σινδών, może pluralis categoriae) w który „owinięto okryte tajemnicą, choć nagie, martwe ciało Chrystusa”. Otóż słowo przetłumaczone jako „otoczone tajemnicą” brzmi po grecku απεριληπτον czyli „bezkonturowe”, bowiem α znaczy „bez”, περι „wokół”, λεπτός „cienki” (s. 231).
W 958 cesarz Konstantyn Porfirogeneta w liście do wojska wsród relikwi przechowywanych w pałacu wymienia „sindon noszony przez Boga (θεοφόρου σινδόνος)” (s. 229)
Wszystkie cztery wzmianki wydają się utożsamiać wizerunek z Edessy z płótnem znanym jako Całun z Turynu.
Jak wynika z dzieła Grimaldiego, kopia „Weroniki” została wykonana na prośbę polskiej królowej Konstancji Habsburżanki (s. 160), wprawdzie zaginęła, lecz w muzeum w Wiedniu można obejrzeć inną kopię z tego samego okresu (s. 164). Na podstawie tej i innych, czego szczegółowo nie omawiam, Wilson uznaje, że „oblicze z Manopello” (nie jest ani trochę podobne) nie może być „Weroniką” (s. 167).
Na pytanie czy ustalanie wieku przez pomiar promieniotwórczości węgla może dać mylne wyniki Wilson podaje kilka przykładów, że tak. Dawniejsza metoda, o czym była mowa przy „Tajnych archiwach archeologii”, była dokładna tylko mniej więcej, nowsza „przyśpieszona” jeszcze mniej.
Jedna z trzech moich ulubionych książek (pozostałe to „Dzieje zegara” Zajdlera i „Sztuczne złoto” Hoffmanna) nie będących powieściami, utrzymanych, jak by to nazwać, w duchu panasamochodzikowym.
Streszczenie byłoby za trudne, zatem tylko najistotniejsze dane.
Wilson powtarza ustalenia z wcześniejszego „Całunu Turyńskiego” i dodaje nowe. Odróżnia przy tym ustalenia od...
Przezabawne recenzje około 40 dzieł.
Jako pierwszy kryminał Heleny Sekuły „Piąta barwa asa”. Cytat „Lekarz, który pierwszy zobaczył trupa pod oknem, nie pozwolił mu ani chodzić, ani niczego dotykać, uznawszy, i słusznie, że to sprawa milicji.” Tak, zdanie wyrwane z kontekstu. Komentarz Barańczaka „Pewnie, z jakiej racji byle trup ma wyręczać milicję w chodzeniu i dotykaniu.” (s. 19 wydania z 1990)
Poezyje Janusza Żernickiego „Bez zdarzeń”, połączenia słów w rodzaju „afrodyzjaku karier” bądź „interferencji arrasów”. „Pod adresem wydawnictwa, które zapewniło książce piękny niebieskawy papier i korzystną oprawę graficzną, mamy tylko pretensję o niedbałą korektę. W wersie na s. 53 na przykład, brzmiącym „prezentuj broń - runaway - ostry flag i gwiazd - ?!”, dopuszczono się poważnego błędu. Wystarczyło chwilę się wmyśleć w zupełnie przecież oczywisty sens tego wersu, aby dostrzec, że poprawnie powinno być, rzecz jasna, nie „ostry flag i gwiazd”, ale „ostryg flak i gwizd”.” (s. 34)
:D
Ze zbioru wierszy Józefa Ozgi - Michalskiego „Do najjaśniejszej pani” (s. 53, komentarze Piratki)
„Nienaumyślnie w takim domu
fabuła twoja jest w zamęcie,
rudera pusta jak róg gromu
wygwizdującą swe sentencje”
(wygląda na wykolejenie związku zgody)
„Nasza sprawa - rzeszą pokoju
ośmielamy się błagać z naciskiem,
wolno idzie na kształt wołu
w międzydrożu dynamit z listem”
(ani rymu ani sensu)
„Wtedy w wiolinie tej idei
rzuconej z czoła i na płask
w pulsie ironii i nadziei
jeden potężny w niebo wrzask”
(tu i komentarz zbyteczny)
W kryminale „Tajemnica "Elizabeth Arden"” Urszuli Milc - Ziembińskiej zabójca został zdemaskowany głównie dzięki temu, iż „kpt. Czerwiński znalazł się przypadkiem w mieszkaniu pewnej pani, podszedł tam przypadkiem do półki z książkami, jedną z nich przypadkiem wyciągnął i zaczął wertować, po czym przypadkiem znalazł tam pewien list, który oczywiście natychmiast przeczytał, choć skądinąd list nie był do niego adresowany. Pod koniec powieści pojawia się nagle jakiś zagadkowy profesor Nowak, o którego istnieniu nie mieliśmy dotąd pojęcia i dokłada swej naukowej ręki do wyjaśnienia tajemnicy morderstwa. Zbędne byłoby dodawać, że zbrodniarzem okazuje się w końcu osoba, którą bez przerwy podejrzewaliśmy z przyczyny jej rozlatanych oczu i spoconych rąk ...” (s. 62)
„Patrycja czyli o miłości i sztuce w środku nocy” Eugeniusza Kabatca napisana została tak, iż „nie nie wiadomo, czy przebywamy akurat na terenie snu, jawy czy jeszcze czego innego; ponadto w pewnym momencie narrator na skutek wypadku samochodowego zostaje stuknięty w głowę, co mu znakomicie ułatwia balansowanie na pograniczu realności i fantasmagorii.” (s. 67) „W powieści pojawia się dwukrotnie (i za każdym razem trochę bez sensu) słowo "defenestrować" (138, 188), co jak wiadomo oznacza wyrzucić kogoś lub coś za okno. Chcieliśmy to już zrobić z "Patrycją", ale powstrzymaliśmy się w ostatniej chwili. Nasze okno wychodzi na ruchliwą ulicę i taka cegła, spadając, mogłaby zrobić komuś krzywdę.” (s. 69)
Próbka owej powieści „plan najwcześniejszy, proscenium przychylne mi zwykle, zależne od mojej woli i moich kaprysów, wyobcowało się nagle, stanęło okoniem” a „jałowy paroksyzm odtoczył się koślawo, pozostawiając za sobą puste pole ciszy”.
I tak dalej.
Na końcu prześmiewcze szkice o twórczości Artura Sandauera i enerdowskiego dramaturgia Heinera Müllera.
Wszystkiego nie da się streścić, trzeba przeczytać.
Przezabawne recenzje około 40 dzieł.
Jako pierwszy kryminał Heleny Sekuły „Piąta barwa asa”. Cytat „Lekarz, który pierwszy zobaczył trupa pod oknem, nie pozwolił mu ani chodzić, ani niczego dotykać, uznawszy, i słusznie, że to sprawa milicji.” Tak, zdanie wyrwane z kontekstu. Komentarz Barańczaka „Pewnie, z jakiej racji byle trup ma wyręczać milicję w chodzeniu i...
„Znacznie groźniejsze niż wojska króla Stefana z jednej strony, a jego kuzynki cesarzowej Maud z drugiej - choć i one, jak wiadomo, były wystarczająco groźne - były samozwańcze armie małych i dużych łupieżców, zagrabiających wszystko, ilekroć nie natknęli się na odpowiednio duże siły mogące ich powstrzymać. Jak dotąd na szczęście w Shropshire prawo było na tyle silne i lojalne, żeby dbać o swoich poddanych.”
Kleryk Piotr Clemence, jadąc w tajnej misji dla króla Stefana, po opuszczeniu dworku swego krewnego Leorica zaginął w okolicznych lasach. Wykonując taką misję nie powinien zwracać na siebie uwagi (tymczasem aż kapał od kosztowności, jego koń także), bądź podróżować z obstawą, bądź jedno i drugie. Wkrótce po tym młodszy syn Leorica zgłosił chęć wstąpienia do klasztoru. Na razie musi odbyć okres próbny.
Leoric miał dwóch synów. Jak w przypowieści o dwóch braciach (Mt 21, 28 - 32) starszy Nigel był wzorowy, młodszy Meriet krnąbrny. Tak przynajmniej z pozoru to wyglądało.
Meriet zapewnia o szczerości swego powołania, co budzi wątpliwości. Coś wyraźnie go dręczy, jest jednak bardzo skryty. Nocami krzyczy przez sen. Kiedy świętoszek Jerome, zwykle szukający dziury w całym, znalazł w łóżku nowicjusza kosmyk włosów i spalił go, chłopak spróbował go udusić. I byłby to zrobił, gdyby Cadfael w ostatniej chwili go nie powstrzymał.
Cadfael próbując zrozumieć, o co w tym chodzi, odwiedził Leorica, lecz po rozmowie z nim (a także z Nigelem, jego narzeczoną i jej bratem) wie tyle, co i przedtem. Zyskał natomiast pomoc w osobie jego podopiecznej, młodej a bystrej Izoldy.
- Chyba nie pozwolisz Merietowi zostać w klasztorze?
- Cóż, to zależy od niego, jeśli tego chce, choć raczej się do tego nie nadaje. Chyba wzdycha do jakiejś kobitki.
- Do narzeczonej swego brata, już ją znasz. Minie mu to. Jest mój. Wyłącznie.
Całe tomy nie powiedziały więcej, jakby napisał Dickens.
- Dopilnuję, by wrócił do ciebie, dziewczyno. Miej oczy szeroko otwarte.
Na razie pozostaje zagadką przyczyna nagłego „nawrócenia” Merieta, można jedynie snuć domysły, iż cierpi za cudze winy i czyni do dobrowolnie.
W międzyczasie odnaleziono błąkającego się konia. Później to, co zostało z jeźdźca. Ciało zastało spalone w lesie na stosie drzewa (co przypomniało mi „Przedsiębiorcę budowlanego z Norwood”). Że to poszukiwany kleryk, wskazuje ocalały but do konnej jazdy, ozdobny krzyż i pierścień, osmolone, ale łatwe do rozpoznania. Zginął od strzały, jak wskazuje zachowany grot. Ludzie szeryfa schwytali włóczęgę, kryjącego się w krzakach, zbrojnego w ozdobny sztylet, również należący do Clemence'a. Jest to Harald, pańszczyźniany (villein) zbiegły od złego pana (pobił zarządcę, który znieważył jego siostrę), z zawodu kowal. Sztylet zabrał z pogorzeliska, używał go do polowania, broni dalekiego zasięgu czyli łuku ani kuszy nie posiadał.
- Rozgłosimy, że mamy podejrzanego, wtedy prawdziwy sprawca może straci czujność - mówi Hugo do Cadfaela - szeryf zastępuje króla, a ja szeryfa, zatem jeśli właściciel Haralda chciałby go odzyskać, to tak, jakby miał z samym królem do czynienia. A jak będzie po wszystkim, znajdziemy dla niego robotę w mieście, żeby nie musiał wracać.
Zabójca okazał się tyleż przewidujący, co i jego ofiara. Zostawiwszy wprawdzie sztylet, pierścień i resztę skarbów, zagarnął cenną broszę, dość rzadką, podarunek od biskupa Winchesteru. Izolda znalazła ją w najmniej spodziewanym miejscu. Teraz można było iść po nitce do kłębka.
Meriet może wrócić do ojca, który go wreszcie docenił. A także do kochającej go Izoldy, może sam to doceni.
Film jest mym zdaniem lepszy od książki, rozbudowano początek, skrócono zakończenie, dodano zabawne tekściory:
Cadfael : Przez czas jakiś brat Jerome może mówić tylko szeptem, odkąd nowicjusz próbował go udusić.
Opat : Zatem ten grzeszny uczynek nie był jednak całkiem daremny. (minuta 26)
Sierżant Warden (wskazując na nadpalony szkielet) : Czy to Clemence?
Kanonik Eluard : Sądząc po uśmiechu, tak. (minuta 46)
Zamiast Marka jest Oswin, mniej ofermowaty niż zwykle (chwyta uciekającego zabójcę). Izolda zostaje Izabellą, jej spotkanie z Cadfaelem wypadło trochę inaczej (minuta 36) z łukiem i kołczanem wygląda jak Atalanta. I słusznie, dziewczyny powinny umieć się bronić.
„Znacznie groźniejsze niż wojska króla Stefana z jednej strony, a jego kuzynki cesarzowej Maud z drugiej - choć i one, jak wiadomo, były wystarczająco groźne - były samozwańcze armie małych i dużych łupieżców, zagrabiających wszystko, ilekroć nie natknęli się na odpowiednio duże siły mogące ich powstrzymać. Jak dotąd na szczęście w Shropshire prawo było na tyle silne i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
allison „Na pewno nie jest to powieść na miarę "Imienia róży"”
Jak pisałam przy „Imieniu Róży” Kroniki Braciszka podobne, choć znacznie lepsze. Lecz porównanie mylne, są bez porównania lepsze.
Imię Cadfael po walijsku znaczy „Waleczny książę”. Za młodu był uczestnikiem pierwszej krucjaty (1096 - 1099), na Wschodzie poznał tajniki sztuki ziołoleczniczej. Po powrocie do Anglii w 1020 („Niezwykły benedyktyn”) wstąpił do zakonu benedyktynów w roku 1123 (jak wynika z części „Jarmark”). W klasztorze w Shrewsbury pełni obowiązki herborysty czyli zielarza, z hodowanych ziół przyrządza leki. Równocześnie jest detektywem amatorem.
Maj roku 1137 (jak wynika z „Pielgrzyma nienawiści”).
Zakonnik Columbanus ma widzenia, jakoby święta Winifreda, dziewica - męczennica żyjąca pięćset lat wcześniej, życzy sobie, by jej szczątki przeniesiono do ich klasztoru.
- Prawda to oczywista - mówią do opata Heriberta przeor Robert i jego sekretarz Jerome - jakże bowiem zaprzeczać komuś, komu sama święta wolę swą objawiła?
Zaiste, niepodważalne. Przeor staje na czele wyprawy do walijskiej wioski Gwytherin, miejsca spoczynku świętej. Cadfael i jego asystent Jan przyłączają się z własnej inicjatywy. Cadfael jest Walijczykiem i może służyć za tłumacza. Wpierw docierają do Świętego Źródła, Columbanus po kąpieli zostaje uzdrowiony.
- Przeor obmyślił to razem z Jerome - mówi Jan w zaufaniu do Cadfaela.
- A Columbanus ? Udaje ?
- On jest ich narzędziem. Raczej nieświadomym. Wierzy w to wszystko. Podczas nocnego czuwania wpada w uniesienie. Polewanie lodowatą wodą ze Świętego Źródła istotnie mogło przywrócić mu rozum, lecz równie dobrze można było zanurzyć go w stawie rybnym!
Po przybyciu do wioski zaczynają się kłopoty. Kmiecie tamtejsi, z początku przyjaźni, poznawszy cel wyprawy przybyszów, są mniej przyjaźni. Rhisiart (po walijsku Ryszard), głowa wsi, oświadcza:
- Odejdźcie, skąd przyszliście. Nam święta nie objawiała nic takiego.
Przeor nie zdołał wymyślić nic głupszego niż próbować przekupić Rhisiarta, czym tylko pogorszył sprawę. Nazajutrz znaleziono Rhisiarta martwego, ze strzałą w piersi. Co prawda, jak wskazują oględziny dokonane przez Cadfaela, zginął od pchnięcia nożem, strzałę wbito później dla zmylenia śladów. Miejscowi są jeszcze bardziej wrogo nastawieni podejrzewając zakonników o zabójstwo. Przeor brnie dalej, bredząc jakoby śmierć ta była karą Niebios za zlekceważenie wizji.
- Trzeba przeprowadzić próbę krwi - mówi córka zabitego, Sionan (po walijsku Joasia) - gdy zabójca dotknie ciała ofiary, wtedy krew zakrzepła ożyje.
- Byłem na wojnie i sporo zwłok widziałem, panienko - odrzekł Cadfael - wątpię, by to tak działało. Jednak o ile winowajca w to uwierzy, może się zlęknie próby, a tym samym przyzna mimo woli.
Próba wypadła tylko połowicznie. Dręczony wyrzutami sumienia przyznał się ten, który wbił strzałę w martwe już ciało.
Jednak ustalenie tożsamości zabójcy nie było trudne. Od początku oczywiste, kto to zrobił, należało tylko wymyślić inny sposób skłonienia go do przyznania. Cadfael z pomocą Sioned zastawił pułapkę, która zadziałała skuteczniej, niż zakładał.
Zakończenie było bardzo przewrotne.
Oceniam mniej za zagadkę, dość łatwą do rozwiązania, bardziej za kpiny z „objawień”. Jak bowiem oznajmia Pismo „Prorocy przepowiadają kłamliwie” (Jer 5, 31), „zwiastują wam urojenia swego serca, nie zaś to, co pochodzi z ust Pańskich” (Jer 23, 16), a „gdyby nawet anioł z nieba głosił wam jakąś inną Ewangelię, niech będzie przeklęty!” (Gal 1, 8).
Film (Derek Jacobi w roli Cadfaela) w zasadzie zgodny z książką, z paroma zmianami, Cadfael został tu zmuszony do udziału w wyprawie, zamiast opata Heriberta jest Radulfus, zamiast Jana Oswin, który pojawia się dopiero w „Trędowatym”, pułapka zastawiona na zabójcę wygląda trochę inaczej, choć z tym samym skutkiem, wreszcie Walijczycy bez przeszkód mówią po angielsku. W książce prócz Cadfaela jedynie Sionan znała oba języki.
allison „Na pewno nie jest to powieść na miarę "Imienia róży"”
Jak pisałam przy „Imieniu Róży” Kroniki Braciszka podobne, choć znacznie lepsze. Lecz porównanie mylne, są bez porównania lepsze.
Imię Cadfael po walijsku znaczy „Waleczny książę”. Za młodu był uczestnikiem pierwszej krucjaty (1096 - 1099), na Wschodzie poznał tajniki sztuki ziołoleczniczej. Po powrocie do...
Żółta Twarz
Początek przypomina „Tańczące Sylwetki”, pewien bogaty kupiec poślubił Amerykankę Effie (zdrobnienie od Eufemii), o której przeszłości niewiele wie. Mieszkają w wynajętej willi na wsi. Ostatnio żona potajemnie wychodzi do sąsiedniego domu, w którego oknie widać jakąś nieprzyjemnie wyglądającą żółtą twarz. Holmes przypuszcza, że w domu tym ukrywa się poprzedni mąż Effie, zmarły na febrę, lecz może nadal żyje. Zakończenie zaskakujące, a przy tym miłe. Za to wysoka ocena, chociaż zdolności Sherlocka zostały tu wystawione na próbę.
Wnioski, jakie detektyw wyciągnął z fajki klienta, też godne zapamiętania.
Żółta Twarz
Początek przypomina „Tańczące Sylwetki”, pewien bogaty kupiec poślubił Amerykankę Effie (zdrobnienie od Eufemii), o której przeszłości niewiele wie. Mieszkają w wynajętej willi na wsi. Ostatnio żona potajemnie wychodzi do sąsiedniego domu, w którego oknie widać jakąś nieprzyjemnie wyglądającą żółtą twarz. Holmes przypuszcza, że w domu tym ukrywa się poprzedni...
2019-04
Zbiór zawiera dziewięć apokryfów.
1. Brylanty Lorda Sandwich
2. Tajemnica czerwonego pudru
3. Widokówka z Brighton
4. Pijany pająk
5. Czerwony chaber
6. Fuks na torze
7. Dziewiąty dzień
8. Fotel elektryczny
9. Ostatnia rozgrywka
Ponieważ, w przeciwieństwie do „The Exploits of Sherlock Holmes”, książka jest dostępna po polsku (po polsku została napisana) pominę szczegółowe streszczenie.
Gołembowicz doskonale naśladuje styl Conan Doyle'a, choć czasem zatrąca o parodię, np. gdy kilkakrotnie eksploatuje motyw Mycrofta jako dorożkarza (w oryginalnych przygodach było to wykorzystane raz w „Ostatniej zagadce”).
Przeciwnikiem detektywa jest chemik Karol Braunheld (niem. Brązowy Bohater), wzorowany trochę na Moriarty'm, trochę na Culvertonie z „Umierającego detektywa” i wreszcie na Amberleyu z „Emerytowanego sprzedawcy farb”.
Sherlock oczywiście udaremnia kolejne jego działania, bardzo wymyślne, od sabotażu w wytwórni kosmetyków po sabotaż w brytyjskich dostawach broni.
„W tej gmatwaninie znaków i kresek jako tako czytelne było tylko imię Karol.
- A dalej co? - niecierpliwił się Sherlock - Musisz odczytać, to niesłychanie ważne.
- Hm - odrzekłem - jest jeszcze litera H lub K i końcówka np. lub mp. Harap lub Kamp, ale równie dobrze Hanp czy Kanp.
- Ulica, numer domu?
- Poczekaj, są jakieś cyfry, licho wie jakie. Może to być 13, 15 albo też 18. A kto wie, może to 43, 45 czy 48? I wcale nie przysięgnę, że to nie 73, 75 albo 78.
- Trudno - westchnął Holmes - musimy poprzestać na tym, co mamy. Proszę cię, jedź natychmiast do biura adresowego i poszukaj osobnika, któremu na imię Karol, nazywa się Harnp, Hanp lub Kamp czy Kanp, a mieszka przy nieznanej ulicy pod jednym z wyliczonych przez ciebie numerów - 13, 15, 18, 43, 45, 48 lub 73, 75, 78.
- Niczego sobie zadanie - roześmiałem się - ale cóż robić, spróbuję.
Na szczęście miałem w biurze adresowym znajomego urzędnika, który mi dopomógł w poszukiwaniach. Osób o jednym z czterech podanych przeze mnie nazwisk znaleźliśmy ponad osiemset, co na miasto tak wielkie jak Londyn nawet nie było zbyt dużo. Pięćdziesiąt trzy z nich miały na imię Karol, a pięć mieszkało w domach oznaczonych jednym z numerów odpowiadających tym, które odczytałem. Byli to Karol Kamp, historyk sztuki, Arrow Road 13, Karol Kanp - murarz, Clarendon Street 18, Karol Kanp inżynier - West Street 78, Karol Hamp, dyrektor fabryki, New Kent Road 45, Karol Hamp, doktor filozofii, Wigmore Street 73. Spisałem skrupulatnie te pięć adresów, wśród których powinna była znaleźć się osoba przez nas poszukiwana, i wróciwszy do domu wręczyłem je Holmesowi. Ten rzucił na nie okiem i zawołał z radością:
- Stawiam sto przeciw jednemu, że go mamy.”
„Do pokoju weszła pani Hudson.
- Nie wie pan, dokąd poszedł pan Holmes? - zapytała - Chcę podać śniadanie.
- Nie mam pojęcia, proszę pani.
- Przyzwyczaiłam się do jego dziwactw, ale czasem człowiek jest już zupełnie głupi. Wybiegł bez płaszcza, z paczką w ręku.
- Niech się pani pocieszy - odrzekłem - Ja też nic z tego nie rozumiem. Ta paczka...
Nie dokończyłem zdania, bo tuż za naszym domem rozległ się okropny huk, zupełnie jakby rozerwała się bomba. Wybiegliśmy z panią Hudson do kuchni, skąd okno wychodziło na ogródek, i dostrzegliśmy tuman kurzu oraz drzewo wyrwane z korzeniami. Holmes stał w odległości kilkudziesięciu kroków od tego miejsca z rękami skrzyżowanymi na piersiach i przyglądał się temu widokowi. Krzyknąłem na niego, ale zamiast odpowiedzi Sherlock wskazał mi niecierpliwym gestem ręki, abym zamknął okno.”
Zbiór zawiera dziewięć apokryfów.
1. Brylanty Lorda Sandwich
2. Tajemnica czerwonego pudru
3. Widokówka z Brighton
4. Pijany pająk
5. Czerwony chaber
6. Fuks na torze
7. Dziewiąty dzień
8. Fotel elektryczny
9. Ostatnia rozgrywka
Ponieważ, w przeciwieństwie do „The Exploits of Sherlock Holmes”, książka jest dostępna po polsku (po polsku została napisana) pominę szczegółowe...
Jak pisałam, obok „Przedsiębiorcy budowlanego z Norwood”, uważam za najlepszą z przygód Holmesa (Conan Doyle też wysoko ją cenił, umieszczał na trzecim miejscu, po „Nakrapianej Przepasce” i „Klubie Rudowłosych”). Gdyby zakończenie było inne, czyli gdyby Sherlock szybciej rozwiązał szyfr, znacznie trudniejszy niż w „Glorii Scott”, byłoby jeszcze lepiej. Początek przypomina „Żółtą twarz”, jednak dalszy ciąg zupełnie inny. Pewien właściciel ziemski poślubił Amerykankę imieniem Elsie, o której właściwie nic nie wiedział. Od jakiegoś czasu była bardzo zaniepokojona, dostawała dziwne listy, a ktoś rysował na ścianach tańczące ludziki. Wyglądały na żarty, jednak były szyfrem. Aby je odczytać, trzeba było znać klucz, częstotliwość występowania „e” w języku angielskim.
Pomysł wzorowany na pirackim szyfrze ze „Złotego żuka”, co nie umniejsza zdolności Sherlocka (a właściwie Conan Doyle'a).
Rzeczywiście, komputerowe badania dłuższych tekstów angielskich wykazują, iż przynajmniej co dziesiątą literą jest „e”, gdyby w obliczeniach pominąć przerwy między wyrazami odsetek byłby jeszcze wyższy, w polskim najczęściej występuje „a” jednak rzadziej niż „e” w angielskim (Ryszard Jajte, Włodzimierz Krysicki „Z matematyką za pan brat” Warszawa 1985 s. 142n). Oczywiście uwzględnić trzeba swoiste dla danego języka połączenia (jak „meet”, „thy” czy „at”) i długość słów (jak „prepare”). W tamtych czasach oczywiście nie było jeszcze komputerów.
Dla zaciekawionych, jak wygląda szyfr https://keepingupwithmiyek.files.wordpress.com/2014/11/dancing-man-code.jpg
z opowiadania znanych jest 18
https://www.arthur-conan-doyle.com/index.php?title=Dancing_Men_Alphabet
przyporządkowanie 8 znaków (F, J, K, Q, U, W, X, Z) oraz cyfr jest domysłem fana, Duńczyka Aage Riecka Sørensena.
Jak pisałam, obok „Przedsiębiorcy budowlanego z Norwood”, uważam za najlepszą z przygód Holmesa (Conan Doyle też wysoko ją cenił, umieszczał na trzecim miejscu, po „Nakrapianej Przepasce” i „Klubie Rudowłosych”). Gdyby zakończenie było inne, czyli gdyby Sherlock szybciej rozwiązał szyfr, znacznie trudniejszy niż w „Glorii Scott”, byłoby jeszcze lepiej. Początek przypomina...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Poznałam jeszcze w podstawówce.
Obok „Tańczących Sylwetek” moja ulubiona przygoda Holmesa. Widać odległe podobieństwo do „Zabójstwa przy moście”, chociaż „Budowlaniec” wydaje mi się jeszcze lepszy.
Mam wydanie książkowe, audiobook i słuchowisko (Piotr Fronczewski jako Holmes).
Prawnik McFarlane dowiaduje się, że ma dostać spadek po budowlańcu, który zaraz po tym ginie, zwłoki zostały spalone. Poszlaki pozornie wskazują na prawnika, jednak detektyw przeprowadza wizję lokalną na miejscu zbrodni i odkrywa coś dziwnego. Postanawia zrobić pozorowany pożar.
Film z J. Brettem w roli Holmesa zawiera dodatkowy motyw, być może uzasadniony, bowiem książkowy Holmes pozostawił dość istotną sprawę bez wyjaśnienia. Zachęcam do obejrzenia i porównania z opowiadaniem.
Poznałam jeszcze w podstawówce.
Obok „Tańczących Sylwetek” moja ulubiona przygoda Holmesa. Widać odległe podobieństwo do „Zabójstwa przy moście”, chociaż „Budowlaniec” wydaje mi się jeszcze lepszy.
Mam wydanie książkowe, audiobook i słuchowisko (Piotr Fronczewski jako Holmes).
Prawnik McFarlane dowiaduje się, że ma dostać spadek po budowlańcu, który zaraz po tym ginie,...
"Uroczysko" udało mi się poznać po przeczytaniu większej części Kanonu Panasamochodzikowego. Jeszcze w starym wydaniu, pod starym tytułem, zanim Wydawnictwo Warmia zmieniło na „Święty Relikwiarz”. Podobno przywróciło tytuł oryginalny, zmieniony w 1957 z nakazu cenzury. Ale w końcu, co za różnica, skoro temat został ten sam. Z początku trudno było wyobrazić Pana Tomasza bez samochodu. Lecz przecież Wehikuł nie rozwiązywał zagadek a tylko pomagał doścignąć złoczyńców. Tu obyło się bez pościgów, czarne charaktery miały co najwyżej furmankę, bagno nie nadawało się do pływania, jedyna scena w której przydał by się Wehikuł to ta z jazdą do szpitala, ale i tak zdążyli na czas.
Owa scena w szpitalu wielce wymowna.
Cieć : Chorych nie przyjmujemy. Chyba, że pogotowie przywiezie.
„Zaciągnąłem go do samochodu, pokazałem nieprzytomnego chłopca. Pokiwał głową.
– My nie takie rzeczy tu widujemy – pouczał mnie. – Zresztą nie mam pod ręką żadnego lekarza.
– A gdzie są? – wrzasnąłem.
– A skąd ja mogę wiedzieć?
– Przecież to jest szpital...
– Proszę nas nie uczyć...”
Tomasz mówi, że jest z gazety i opisze, jakie porządki tu panują.
Cieć: poważnie? Nareszcie będzie mi miał kto powiedzieć, jak kończy się radziecka powieść szpiegowska co ją w odcinkach drukujecie...
Nic ująć.
A jak w zakończeniu Tomasz wyręczył milicję w rozwiązaniu zagadki, nic dziwnego, że oficjalna recenzja z 1957 była zdecydowanie negatywna – co było wielką choć niezamierzoną pochwałą.
Skąd wiem, że Narrator jest Tomaszem, skoro przedstawia się tylko jako „N”? Dziewczyna, którą nazwał Babie Lato, występuje w późniejszym „Skarbie Atanaryka” gdzie pojawia się młodszy brat narratora Paweł, epizodycznie wspomniany na początku „Wyspy Złoczyńców”. Pan Samochodzik spotyka następnie Babie Lato w „Zagadkach Fromborka” i wspominają "zgłębialiśmy razem tajemnice starej dwunastowiecznej kolegiaty i odnaleźliśmy drogocenny relikwiarz".
Moje ulubione teksty:
„Bachura, to ty?” nie mylić z Baturą.
„Byłem tu, a ty spałeś durniu, Kuwasa” mogłoby być mottem książki
„Narkuski aż podskoczył.
– Wpływomania? Wpływomania? Patrzcie na tego archeologa. Tu nie archeologiem trzeba być, lecz historykiem sztuki. Nie o wpływy mi chodzi, tylko o analogię z nadreńskimi kościołami. Udowodnię ci zaraz.
– A udowadniaj, udowadniaj! – machnął ręką Nietajenko.” Fragment dłuższej dysputy dwóch fachowców.
„Joasia. Przez cały czas patrzyła na mnie przerażonym wzrokiem jak na zbrodniarza. Teraz odezwała się swym smutnym głosikiem:
– Pan redaktor i mnie również wydal się podejrzany. Tak... dziwnie do mnie mówił. Twierdził, że istnieją diabły. A przecież diabłów nie ma, prawda?
„Idiotka!” – pomyślałem. (…)
– Co z nim więc zrobimy? – zapytał ktoś rzeczowo.
– Na tortury! Na tortury! – dopominał się Narkuski.”
Zaś „Co zaś do Justa, to (…) Wielu jest takich dziwaków. Ja sam jestem do Justa podobny. Tak jak i on nie wierzę, aby diabła można było zabić kłonicą...”
"Uroczysko" udało mi się poznać po przeczytaniu większej części Kanonu Panasamochodzikowego. Jeszcze w starym wydaniu, pod starym tytułem, zanim Wydawnictwo Warmia zmieniło na „Święty Relikwiarz”. Podobno przywróciło tytuł oryginalny, zmieniony w 1957 z nakazu cenzury. Ale w końcu, co za różnica, skoro temat został ten sam. Z początku trudno było wyobrazić Pana Tomasza bez...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Podobnie jak Dwór książka ma prolog pisany w trzeciej osobie.
Pierwsza zagraniczna sprawa, przynajmniej od czasu początku przygód z Wehikułem. I to poza "bratnimi krajami". Czas rok 1971 co wynika z Zagadek Fromborka. Jeden z moich ulubionych. Wszystkie Samochodziki są ulubione, lecz kilka bardziej od reszty.
Na prośbę Karen córki Kapitana (z "Templariuszy") Pan Tomasz przyjeżdża do Zamku Sześciu Dam nad Loarą. Zamek ten istnieje naprawdę http://francuskilacznik-monique.blogspot.com/2012/07/chenonceau-zamek-dam.html choć na potrzeby książki w opisie zmieniono to i owo. W tym i kilku sąsiednich zamkach miały miejsce kradzieże obrazów. Złodziej podpisujący się "Fantomas" (z greckiego φάντασμα "Duch") żąda okupu grożąc kradzieżą, następnie przenika przez mury strzeżonej galerii, zabiera malowidło, a na jego miejscu zawiesza falsyfikat. Zagadką jest jak to robi. A na Zamek Sześciu Dam wyraźnie się uwziął kradnąc kolejno trzy malarskie dzieła, gdy w pozostałych zadowalał się po jednym. Agencja w której ubezpieczono owe płótna wyznaczyła nagrodę za schwytanie złoczyńcy, widocznie wypłacone ubezpieczenie byłoby wyższe.
W towarzystwie rezolutnej Yvonne bratanicy właściciela Zamku i poważnego Roberta syna kustosza zamkowej galerii PS zwiedza inne okradzione muzea, próbując zrozumieć czemu Fantomas uprzedza o kradzieży jakby sam sobie przeszkadzając w przestępczym dziele.
Nim Tomasz zdoła rozszyfrować metodę Fantomasa, co utrudnia detektyw Agencji pyszałkowaty Monsieur Pigeon kierujący śledztwo na fałszywe tory, ma miejsce dramatyczny choć w sumie zabawny incydent w środku nocy.
Yvonne ma też Ciocię Evelinę amatorkę samochodów wyścigowych. Ale to dłuższa opowieść.
Z pierwszego rozdziału Fromborka wynika, że przez "cały lipiec zajmowałem się wraz z Karen rozwiązywaniem tajemnic jednego z przepięknych starych zamków nad Loarą". Jako że tu jest tylko mowa o Karen a zagadkę Fantomasa PS rozwiązał już w pierwszym tygodniu, należy sądzić że Karen pojawiła się później co było tematem na tom który nie powstał, a szkoda.
Wiadomości o malarstwie z różnych epok oraz multum komicznych cytatów. Do wybitnie udanych należy ten gdy Tomasz zapytuje jak Yvonne wyobraża sobie Fantomasa "Że ma zęby wystające z ust jak wampir i toczy wokół wściekłym spojrzeniem?"
Rozśmiesza mnie też zza każdym razem gdy "Baron wyszedł nam na spotkanie w roboczym kombinezonie, poplamionym oliwą" wyjaśniając że przyszedł "prosto z pracowni" nawet gdy poznajemy jego hobby, strój pozostaje zagadką.
Podobnie jak Dwór książka ma prolog pisany w trzeciej osobie.
Pierwsza zagraniczna sprawa, przynajmniej od czasu początku przygód z Wehikułem. I to poza "bratnimi krajami". Czas rok 1971 co wynika z Zagadek Fromborka. Jeden z moich ulubionych. Wszystkie Samochodziki są ulubione, lecz kilka bardziej od reszty.
Na prośbę Karen córki Kapitana (z "Templariuszy") Pan Tomasz...
Tytuł Tajemnica Tajemnic czyli tajemnica największa (podkreślenie przez powtórzenie rzeczownika w dopełniaczu liczby mnogiej, tzw. genetivus elativus czyli superlativus absolutus, jak niebiosa niebios, król królów czy trud trudów).
Akcja w rok po Zagadkach Fromborka jak wynika z dziennika Baśki (rozdział 13) czyli 1972. Jeden moich szczególnie ulubionych tomów, mimo parozdaniowej wstawki propagandowej (w rozdziale 5).
PS ma wyśledzić przemytników przerzucających stare ikony z Bieszczad do Wiednia, rezultaty są mizerne. Dyrektor Marczak ponagla, w międzyczasie Tomasz dostaje wielkiego psa, z którym ma początkowo sporo kłopotów.
"I oto co wyczytałem: „Psy są zwierzętami, które żyły zawsze w sforze, w której rządził jeden najsilniejszy osobnik, tak zwany przewodnik. Rolę przewodnika może objąć człowiek, pod warunkiem że zdoła sobie psa podporządkować. (...) Walka o przewodnictwo między człowiekiem i wielkim psem bojowym może przybrać niebezpieczny charakter. Niestety, jeśli człowiek nie zdoła podporządkować sobie psa, wielki pies bojowy będzie walczył o podporządkowanie sobie człowieka”. „Masz, babo, placek” - pomyślałem z przerażeniem."
Znajomy muzealnik z Pragi czeskiej powiadamia, iż ostatnio w tamtejszym komisie w którym dorabiał jako rzeczoznawca, nabyto taką ikonę. Jako że Praga leży na przypuszczalnej trasie przemytu, Tomasz szukając nowego tropu postanawia przeprowadzić wizję lokalną. Po przybyciu dostaje propozycję rozwiązania zagadki starego talizmanu, pośrednio wiążącą się ze sprawami które sprowadziły go nad Wełtawę. Poznaje w Pradze rodaka, pana Skwarka (o ile tę osobę można nazwać panem) który z rzadką skromnością twierdzi o sobie, że jest genialny.
Ludmiła, młodsza z córek muzealnika robi amatorskie filmy. Ciekawią ją talizmany, z jej pomocą PS rozwiązuje jedną z zagadek. Drugą odkrywa Helenka, jej starsza siostra, będąca kustoszką muzeum alchemii. Jest atrakcyjną feministką i Tomasz długo nie może znaleźć z nią wspólnego języka. (Widać przy tym, że zadowolić go jest trudno. Nie cierpi kobiet niechlujnych, vide następny tom, co można zrozumieć. Nie podobają mu się też wyglądające "za mało kobieco", jak Hania z Wyspy Złoczyńców, co tak jakby trąci męskim szowinizmem, mym subiektywnym zdaniem. A kiedy w Niewidzialnych pozna ładną i elegancką Gretę będzie przerażony że mogła by zmusić go do małżeństwa. Koniec dygresji.)
Mnóstwo wieści o alchemikach, różokrzyżowcach i temuż podobnych. Podobnie jak w Dworze, lecz jeszcze więcej.
I jak zwykle dialogi.
Helenka : Mózg jest najważniejszy.
Ludmiła : To wyjdź za mąż za mózg elektronowy.
PS zapytany jak doszedł do rozwiązania wyjaśnia że kierował się słowami starej księgi „Pomnij mądrze, rozważ rozumnie, zbadaj, zgłębij. Sprowadź rzecz do swej jasności i umieść autora na swoim miejscu”.
Tajemnica została niestety sfilmowana. Mimo udziału fenomenalnego skądinąd Leona Niemczyka jako Mr. Smitha odradzam, akcja totalnie zaplątana, udziwniona i zamiast Wehikułu jest latający talerz...
Tytuł Tajemnica Tajemnic czyli tajemnica największa (podkreślenie przez powtórzenie rzeczownika w dopełniaczu liczby mnogiej, tzw. genetivus elativus czyli superlativus absolutus, jak niebiosa niebios, król królów czy trud trudów).
Akcja w rok po Zagadkach Fromborka jak wynika z dziennika Baśki (rozdział 13) czyli 1972. Jeden moich szczególnie ulubionych tomów, mimo...
Od „Komety” minął rok, właściwie kilka miesięcy, gdyż wiosną roku następnego Muminek, Ryjek i Włóczykij (przespał z nimi zimę) znaleźli Czarodziejski Kapelusz. Oczywiście dopiero odkryją jego właściwości. Tatuś przymierza go, lecz na szczęście jest na niego za duży (Kapelusz, nie Tatuś). Postanawiają używać go jako kosz na śmieci i wrzucają do środka skorupki jajek ze śniadania, które przekształcone w obłoczki wyfrunęły do ogrodu. Widocznie na zasadzie przeciwieństw zamieniał ciężkie w lekkie, twarde w miękkie, duże w małe, czy można było przemianami sterować, nie zostało wyjaśnione. Czar po jakimś czasie ustępował samoczynnie, na razie Muminek i jego przyjaciele mają na czym latać, nie rozumiejąc skąd te obłoczki.
Tymczasem Paszczak Filatelista biada, że zebrawszy wszystkie znaczki pozostał bez zajęcia.
– Kochany Paszczaku – doradziła Panna Migotka – może byś zaczął zbierać coś innego?
– To rzeczywiście dobry pomysł – przytaknął Paszczak, chociaż wciąż był smutny uznając, że nie wypada robić rozradowanej miny tak zaraz po tak wielkim smutku.
– Może motyle ? – zaproponował Muminek.
– Zbiera je mój kuzyn ze strony ojca, a ja go nie znoszę.
Poznali go już w „Komecie”.
– A może zdjęcia gwiazd filmowych? – podsunęła Panna Migotka.
Stanęło na zbieraniu roślin.
palalela „Tylko Małej Mi nie było – z kreskówki kojarzę, że śmigała na obłoczkach.”
Mi nie mogło tu być, pojawi się dopiero w następnej księdze.
Innym razem Muminek przy zabawie w chowanego ukrył się w Kapeluszu, zmieniając wygląd, czego nie zauważył. Wyszedłszy zawołał:
– A kuku! Spójrzcie na mnie!
– Spójrz lepiej sam na siebie! – odburknął Ryjek.
– Ale się zdziwiliście, co? Nie macie pojęcia, gdzie byłem!
– To nas wcale nie obchodzi. Ale jesteś rzeczywiście tak brzydki, że każdego może to zdziwić – dodał Ryjek.
– Kto to ? – zapytała zdziwiona Panna Migotka.
– Jestem Królem Kalifornijskim (Kungen av Kalifornien) – zażartował Muminek.
– Czy on tu będzie mieszkał? – zapytał Paszczak.
– O tym niech postanowi Muminek – odparł Ryjek – Tylko gdzie się podział ?
– Muminek ? Znam go dobrze, kawał łobuza z niego – Muminek ciągnął żart w oczekiwaniu, że zaprzeczą, lecz przesolił.
– Jak śmiałeś to powiedzieć o Muminku ? – zawołała oburzona Panna Migotka.
– Dalej, nie puścimy tego płazem ! – krzyknął Ryjek (dotąd nikt by nie podejrzewał o takie podejście do Muminka).
– Co wyprawiacie, dzieciaki? – zapytała Mama Muminka, hałas był widocznie niewąski.
– Tłuką Króla Kalifornijskiego – szlochała Panna Migotka – Dobrze mu tak!
– Mamusiu! – zawołał Muminek – Trzech na jednego! To niesprawiedliwe!
– Też tak uważam – odpowiedziała Mama – tylko kim właściwie jesteś, zwierzaczku?
Skoro trzech to Ryjek, Włóczykij i zastanawia mnie zawsze, kim ten trzeci. Paszczak był na to za stary, Migotek za poważny, jego zaś urocza siostrzyczka bądź co bądź za grzeczną na bijatyki. Chyba jednak Migotek.
Czar w porę prysł, poza tym Mama i tak zawsze rozpozna Muminka.
Zapytany jak do tego doszło, Muminek podejrzewa, że to sprawą Kapelusza.
– Może wrzucić tam jakiegoś wrogą.
– Czy masz kogoś takiego?
– Na przykład świnkę morską – powiedział Migotek.
– Jest za duża.
Było to żartem tłumaczki (poczciwe zwierzątko, jak świnka morska, miałoby być czyimś wrogiem ?) mowa tam o „wielkim szczurze” (stora råttan).
W końcu wrzucili do środka Mrówkolwa (z zemsty za to, że w „Powodzi” wciągnął Mamę do swego dołu i nasypał jej piasku do oczu) zmieniając go w małego jeża. Ryjek z przejęcia ugryzł Paszczaka w palec. Cały on. Mama kazała wyrzucić Kapelusz do rzeki, co było początkiem kolejnych kłopotów, bowiem zmieniał rybki w ptaszki a wodę w sok malinowy, Muminek z Włóczykijem ukryli go w jaskinii.
Tam też nie był bezpieczny.
Nazajutrz, gdy Piżmowiec jak zwykle wyszedł z książką i położył się w hamaku, sznur pękł, a on znalazł się na ziemi.
Zaczął zrzędzić bardziej niż dotąd.
– Mam nadzieję, że nic się panu nie stało? – zapytał Tatuś.
– Powinien pan pamiętać o wszystkim, na co bywam narażony w jego domu. Tak na przykład w zeszłym roku spadła na nas kometa. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Ale jak pan sobie zapewne przypomina, również w zeszłym roku usiadłem na torcie czekoladowym jego małżonki. Było to najwyższym uchybieniem mojej godności. A czasem wasi goście wkładają mi szczotki do łóżka, co jest szczególnie głupim żartem. Nie mówiąc już o pańskim synu, Mumin...
– Wiem, wiem - przerwał zgnębiony Tatuś Muminka - nie ma spokoju w tym domu...
– Gdybym się zabił, nie miałoby to oczywiście większego znaczenia. Ale niech pan pomyśli, gdyby tak pańskie MŁODE OSOBY mnie zobaczyły! Teraz w każdym razie mam zamiar odejść do pustelni, żyć w ciszy i spokoju i wyrzec się świata.
Możecie mi przynosić jedzenie dwa razy dziennie, ale nie przed dziesiątą.
I obrażony ruszył do jaskinii. I dobrze, zawsze uważam, iż za bardzo się szarogęsił w ich domu. To, że Tatuś przyjął go pod dach chyba nie upoważniało do ciągłego wylegiwania w hamaku. Niby to czyta dzieło „O niepotrzebności wszystkiego”, lecz jak tylko wyczuje jakieś smakołyki, od razu łapki do nich wyciąga. Ryjek jest zachłanny jak mało kto, lecz przynajmniej nie udaje, że nie jest.
Ponieważ w rzeczywistym świecie Piżmowiec ma około stopy długości, nie licząc ogonka, zatem Muminki powinny być zbliżonego wzrostu.
Wkrótce, gdy wszyscy na życzenie Mamy wyruszyli nad morze, usłyszeli straszliwy wrzask. Na drodze ukazał się Piżmowiec. Biegł z wytrzeszczonymi oczami i zjeżonym włosem. Wymachiwał łapkami i plótł coś bez związku, czego nikt nie mógł dobrze zrozumieć, a z czego wynikało, że jest bardzo zły czy wystraszony lub też, że jest zły, ponieważ się przestraszył. Najzabawniejsze miejsce w tej książce mym zdaniem, choć dla Piżmowca dość srogie.
- Co się stało Piżmowcowi? - spytała Mama Muminka - Zawsze jest przecież taki spokojny i pełen godności.
- Żeby się aż tak przejąć tym, że sznur od hamaka się urwał! - powiedział Tatuś potrząsając głową ze zdziwieniem.
- Może był zły dlatego, że zapomnieliśmy mu zanieść coś do jedzenia - rzucił Ryjek - Teraz możemy sami wszystko zjeść.
Piżmowiec schował sztuczne zęby do Kapelusza. Co z nich powstało, nie chciał powiedzieć.
Na brzegu znajdują łódź, która jakby na nich czekała.
– Musimy ją jakoś nazwać! – zawołała Panna Migotka – Czy „Czajka” (Tippa) nie brzmiałoby miło?
– Czajką to sobie sama możesz być – odpowiedział jej brat z pogardą – Proponuję, żeby ją nazwać „Orzeł Morski” (Havs örnen)!
– Nazwa musi być łacińska! – krzyczał Paszczak – „Muminates Maritima”!
– Ja zobaczyłem ją pierwszy – wołał Ryjek – Czy nie byłoby zabawne, gdyby się po prostu nazywała „Ryjek” (Sniff)? Krótko i dobrze.
– „Skradający się Wilk” (Smygande Vargen) brzmiałoby bardzo pięknie – odparł Włóczykij, poproszony o radę przez Mamę.
Ostatecznie Mama wybrała „Przygodę” (Äventyret).
Dopłynęli do wyspy, gdzie Paszczak poszukując kwiatów zabrał barometr Hatifnatów (chyba zepsuty, skoro wskazywał ciśnienie jak w próżni) naraził na kolejne kłopoty siebie i innych, Hatifnatowie bowiem rażą prądem.
Po powrocie do Doliny wkrótce wypływają znowu, tym razem łowić wielką rybę. Migotek oczywiście ogłosił siebie kierownikiem wyprawy. Ryjek, mogący robić za połączenie Smerfów Ciamajdy, Marudy i Zgrywusa wypełnia polecenia tak ze wszystko plącze czym doprowadza go do rozpaczy. Panna Migotka wykazała się zdolnościami łowieckimi, doradzając użyć naleśników jako przynęty Muminek z zachwytu przyrównał ją do Artemidy (właściwie Diany, lecz Piratki takie jak ja wolą greckie imiona) co powiedział ze zręcznością hipcia w składzie porcelany, nazywając ją mądrą, zapomniawszy nazwać piękną, czym wyrządził jej przykrość. Oczywiście nie powiedziała tego na głos, lecz miało to daleko idące skutki.
Wracając ze zdobyczą mają trudność ze znalezieniem domu, znów za sprawą Kapelusza.
Następnie do Doliny przybywają małe istotki Topik i Topcia, co zwiastuje nowe kłopoty. Mówią w śmieszny sposób dodając „sla” na końcu każdego słowa, co tłumaczka zastąpiła przez „f” na początku. Ostrzegają, że wkrótce przybędzie Buka (po czym widać, iż zmieniają koniec słowa, gdyż brzmiało by to „Fuka”, zaś siebie nazwałyby „Fopik i Fopcia”).
Zabarykadowali drzwi, Tatuś przyniósł strzelbę z szopy (pierwsza wzmianka o broni palnej, druga będzie w „Choince”).
W nocy usłyszeli hałas.
Wszyscy zbiegli do salonu uzbrojeni w siekiery, nożyce, kamienie, łopaty, noże i grabie i stanęli w zdumieniu patrząc na Piżmowca.
- Gdzie jest Buka? - krzyknął Muminek.
- Ech, to tylko ja - powiedział Piżmowiec z zakłopotaną miną. - Chciałem wyjść do ogrodu zrobić siusiu. Zupełnie zapomniałem o tej waszej głupiej Buce.
Swoją drogą jak to robili i gdzie Muminek wychodził w „Zimie” ?
Wtedy zobaczyli Bukę. Siedziała nieruchoma przed schodami na piaszczystej ścieżce i patrzyła na nich okrągłymi oczami bez wyrazu. Nie była szczególnie duża i nie wyglądała groźnie. Czuło się jednak, że jest ogromnie złośliwa i że potrafi tak siedzieć i czekać w nieskończoność. I to było straszne. Siedziała przez chwilę, po czym znikła w ciemnościach. Ale w miejscu, w którym siedziała, ziemia okryła się szronem.
- Buka chce im odebrać kuferek - powiedział Paszczak.
- Co za potwór! - oburzyła się Mama Muminka. - Odebrać im jedyną rzecz, jaką posiadają!
- Tak, to prawda - przyznał Paszczak. - Ale wygląda na to, że jest to kuferek Buki.
Nazajutrz Migotek, robiący zwykle za pana kierownika, mianował siebie sędzią, Piżmowiec miał oskarżać Bukę, lecz przespał rozprawę, Paszczak robił za tłumacza i obrońcę pozwanych, Ryjek zaś był ich oskarżycielem, gdyż nazwały go „fyszą”, zresztą sam zaczął. Włóczykij protokołował przebieg (umiał pisać, jak wynika z „Zimy”), choć nie miał wiele do roboty (co przypomniało mi wiersz Brzechwy „ślepy mówił o kolorach, lecz przeoczył coś nieborak, zaś niemowa opowiedział, o tym, czego sam nie wiedział, potem głuchy streścił szeptem, wszystko to, co słyszał przedtem”). Na pytanie :
– Czy Buka ma obrońcę ?
– To niepotrzebne, gdyż słuszność jest po jej stronie – wstępnie orzekł Migotek. Po cóż zatem rozprawa?
Pozwani na pytanie, do kogo należy sporny przedmiot, udzielają rozbieżnych odpowiedzi, o ile można coś zrozumieć, Buka zgłasza roszczenia do zawartości, która pozostaje tajemnicą. Sędzia przesłuchał świadka w osobie swej uroczej siostrzyczki, zeznającej, iż Buka budzi jej niechęć. Migotek musiał ją pouczyć, iż wypowiedź była stronniczą, bowiem pytanie nie dotyczyło podejścia do stron, tylko czy Buka ma słuszność (o czym już był orzekł …). Rozprawa przebiega in absentia powódki, jednak Buka w końcu nadciąga, Migotek próbuje ją nakłonić do przyjęcia odszkodowania i ofiarowuje złoto z wyspy Hatifnatów, lecz daremnie. Co ciekawsze Buka umie mówić. Mama Muminka przynosi Kapelusz i pokazuje jego działanie wrzucając kilka wiśni.
– Żeby tylko nie zrobiło się z nich coś obrzydliwego! – szepnął Włóczykij.
Na szczęście powstała garść czerwonych rubinów. Buka po namyśle zabrała Kapelusz odchodząc bez pożegnania. Tak upiekli dwie pieczenie przy jednym ogniu.
Najwyraźniej Autorka uznała, iż Tatusiowi w takim kapeluszu do twarzy (raczej do pyszczka, skoro mowa o stworkach przypominających hipopotamy) skoro w „Lecie”, „Opowiadaniach” i „Morzu” nosi (w „Zimie” na zdjęciu, w „Listopadzie” w pokazie cieni) podobny, choć już nie czarodziejski, a także laseczkę (ma ją już w „Komecie”), po których od razu można go rozpoznać, tak jak Mamę po fartuszku i torebce.
W kukiełkowym odcinku 7 „Wiśnie w Kapeluszu” sędzią jest … Ryjek, gdyż Migotek tam nie występuje, może za trudno byłoby odróżnić od Muminka (w kreskówce ma grzywkę i okulary dla rozróżnienia).
Nadciąga jesień, Włóczykij wyrusza na południe, chociaż przez poprzednią zimę był w Dolinie. Topik i Topcia pocieszają strapionego Muminka pokazując mu wielki Rubin ukryty w kuferku (zatem kuferek też musiał być spory). Zastawia mnie zawsze, czemu Buka potrzebowała Rubinu. Jak wynika z „Zimy” szukała ciepła, które by ją ogrzało, a do tego byłby zbędny. Za którymś razem przyszło mi do głowy, że chodzi laser rubinowy (wynaleziony co prawda 12 lat po napisaniu książki), jednak i on musiałby mieć źródło zasilania.
Z powodu odnalezienia torebki Mamy Muminka odbywa się huczne przyjęcie. Bohaterami są Topik i Topcia (znalazły, a raczej zwróciły torebkę, gdyż mają zwyczaj przywłaszczać co popadnie) ujawniają swój skarb. Z Ksżiężyca ujrzał go Czarodziej i z prędkością nadświetlną przybył na latającej Panterze.
W zamian za Rubin ofiarowuje inne klejnoty, lecz daremnie. Miał już skądś nowy Kapelusz. Wątpliwe by był mu potrzebny do czarowania, skoro potrafił o wiele więcej swym płaszczem, chyba że znał jakiś inny sposób korzystania z tego nakrycia głowy.
W japońskiej kreskówce zmieniona kolejność, co wprowadza niewąski zamęt. Czarodziej przybywa już w drugim odcinku odzyskując Kapelusz, przez co Bukę trzeba było przekupywać muszlą, na której wątpliwe by Buce zależało.
Czarodziej poczęstowany muminkowym przysmakiem czyli naleśnikiem zaczyna spełniać życzenia. Czasem błahe, czasem poważne.
Panna Migotka zechciała powiększyć sobie oczy, pośrednio z winy Muminka, gdyż przez jego brak zręczności uznała, iż nie wygląda dla niego zbyt ładnie. Oczywiście nowe oczy zupełnie jej nie pasują. Migotek nolens volens prosi o cofnięcie czaru, w kreskówce robi to Muminek, w kukiełkowym Paszczak.
W książce Muminek na pewno by to zrobił, lecz spożytkował by już swe życzenie teleportując stół z przysmakami do Włóczykija. Zastanawia mnie, na ile Włóczykij z tego skorzystał, bowiem dóbr takich raczej nie pożądał. I czego zażyczyłby Włóczykij, gdyby był z nimi, nowych starych spodni, by miały jego kształt, jak w „Komecie” ? A może coś do grania ?
W starszej japońskiej kreskówce (1969) mało znanej, mocno porąbanej, Muminek bardziej przypomina hipcia niż kiedykolwiek, Panna Migotka ma durny wygląd (zielona z różową grzywką, co prawda w książkach zmieniała odcień w zależności od nastroju, lecz taka grzywka zupełnie do niej nie pasuje) Mimbla jeszcze lepiej, jak żywa reklama denaturatu, Buka została obdarzona zielonym jęzorem (ktoś chyba na prochach to bazgrał) znośnie wypadł Włóczykij, ma strzelbę i gra na gitarze. Mógłby stanowić jednoosobowy zespół Włóczykij band w skrócie Vagaband.
Wracając do Czarodzieja, chociaż to dziwne, może spełniać tylko cudze życzenia. Topik i Topcia życzą zatem, by sam sobie powielił ten Rubin. W dalszych częściach brak o nich wzmianki, widocznie wyruszają dalej, wracają dopiero w „Niebezpiecznej Podróży”. Nadciąga zima i rodzina znów zapada w sen...
Od „Komety” minął rok, właściwie kilka miesięcy, gdyż wiosną roku następnego Muminek, Ryjek i Włóczykij (przespał z nimi zimę) znaleźli Czarodziejski Kapelusz. Oczywiście dopiero odkryją jego właściwości. Tatuś przymierza go, lecz na szczęście jest na niego za duży (Kapelusz, nie Tatuś). Postanawiają używać go jako kosz na śmieci i wrzucają do środka skorupki jajek ze...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to