-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2023-05-15
1979
2017-03-27
Las słów, ba gęstwina wyrażeń, odczuć, porównań, przemyśleń, dobitności, aluzji, spojrzeń, spostrzeżeń, półsłówek, domysłów, i w tę dziką, niemożliwą do przebrnięcia plątaninę autor wpycha niczego nieświadomego czytelnika, stoi za nim i z jakąś bezwzględną determinacją, sadystyczną bezwzględnością, jakąś fanatyczną zaciętością bije po odsłoniętych na razy, niewinnych, niczego się nie spodziewających zmysłach, po to tylko, by czytelnik w tej dżungli wtopił się w podły czas, gdy dumne niewolnicze południe zbuntowało się i wzięło za bary z pazernym, niepohamowanym, triumfalnym jankeskim kapitalizmem. I gdy czytelnik jako tako rozewrze ten gąszcz słów, ukazuje mu się ten cały fatalistyczny, całkowicie niezrozumiały i dziwaczny dla nas, dla każdego, pusty bastion niewolnictwa, jakaś jakby z odległej zamierzchłej epoki wyspa pełna pogmatwanych zasad kierujących życiem a często śmiercią. Ta wyspa, ta ich wyspa, dla mieszkańców jest ucieleśnieniem najwyższych ideałów, którym bez sprzeciwu się podporządkują. Ale Faulkner tę cała dumę, honor i przyzwoitość obnaża, ten wybijany epoletami mundur noszony jest przez rasizm, zuchwalstwo, zawziętość, wzgardę, ślepotę i fanatyzm. I to żaden świat ideałów, to świat deptania tego co godne.
I bohaterowie, odsłaniani strona po stronie, to ich ślepe przywiązanie do wartości tego umierającego Południa, konający wraz z nim, i do samego końca trzymający się ideałów z zapomnianej epoki, nikomu nie przydatnych ideałów, nawet im samym. Słowo po słowie odkrywamy ich myśli, ich czyny, nie bezpośrednio z tego co mówią, bo dialogów w tej książce niewiele, lecz z tego co czynią i z tego co myślą, tego co uważają na temat swój i innych. I wwiercamy się, łamiemy wszelkie drzwi i bariery do samego rdzenia, sedna ich myśli, uczuć i pragnień, tych których sami boją się przyznać przed sobą.
Tytuł sugeruje inspirację z Biblii. Ale według mnie autor poszedł jeszcze dalej, bo gdyby jakimś zbiegiem okoliczności treść Biblii w wiekach ciemnych i zapomnianych gdzieś została zasypana, zaginiona, utkwiłaby w jakiejś mrocznej jaskini bez nadziei na jej odnalezienie, i gdyby z tego powodu Biblię trzeba było napisać na nowo w XX wieku, to właśnie wyglądałaby tak jak ta książka, Absalomie, Absalomie. W tej treści i w tej formie.
Las słów, ba gęstwina wyrażeń, odczuć, porównań, przemyśleń, dobitności, aluzji, spojrzeń, spostrzeżeń, półsłówek, domysłów, i w tę dziką, niemożliwą do przebrnięcia plątaninę autor wpycha niczego nieświadomego czytelnika, stoi za nim i z jakąś bezwzględną determinacją, sadystyczną bezwzględnością, jakąś fanatyczną zaciętością bije po odsłoniętych na razy, niewinnych,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012
2019-08-18
2016-04-15
Lew Tołstoj nie był pierwszym który napisał o zakazanej miłości, temat jest znany od zawsze i chyba na zawsze nie wyczerpany. Właściwie jego ramy są jakby z góry narzucone, łącznie z zakończeniem. W tym zakresie, nazwijmy to melodramatycznym, nie wyszedł poza te reguły, zresztą jest to właściwie niemożliwe. Ale na tle wyklętego romansu zakreślił z wielkim rozmachem obraz szlachty rosyjskiej swojej epoki. Dokładna, wnikliwa, trafna analiza jej stanu, poglądów, sposobu pojmowania świata dzisiaj brzmi jak ostrzeżenie dla rozkładającego się systemu. To co było niedostrzegalne dla ówczesnych czytelników, dzisiaj wydaje się prorocze. A że historia lubi się powtarzać, więc ten stan niezrozumienia można by odnieść nie tylko do Carskiej Rosji i nie tylko do tego kraju.
Może dialogi w tym dziele nie są specjalnie porywające, ale czuje się, że wiernie oddają ówczesną manierę. I tutaj czas na drugi wielki plus, przynajmniej według mnie. Postacie i to wszystkie, od pierwszoplanowych do całkiem ubocznych są odmalowane dosadnie, są konkretne, pełne uczuć i myśli, po prostu żywe, a przy tym przedstawione obiektywnie bez żadnego oceniania, bez narzucania poglądów autora.
Mam takie przekonanie, że obecnie całe mnóstwo ważniejszych czy mniej ważnych autorów znajduje natchnienie w tej właśnie książce, że cała bogata twórczość romansowa nawiązuje świadomie lub mniej do tego dzieła. Przynajmniej dla mnie, gdy czytam utwory łapiące za serce, gdzieś między wierszami często ukazuje mi się duch Anny Kareniny. I to świadczy o wielkości Lwa Tołstoja.
Lew Tołstoj nie był pierwszym który napisał o zakazanej miłości, temat jest znany od zawsze i chyba na zawsze nie wyczerpany. Właściwie jego ramy są jakby z góry narzucone, łącznie z zakończeniem. W tym zakresie, nazwijmy to melodramatycznym, nie wyszedł poza te reguły, zresztą jest to właściwie niemożliwe. Ale na tle wyklętego romansu zakreślił z wielkim rozmachem obraz...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-02-02
Zwykliśmy wszelkie deformacje wypychać na margines. Oczywiście ogólnie współczujemy, czasami pomagamy, opiekujemy się, ale głównie nie dajemy szans. Tymczasem spojrzenie Sacksa otwiera oczy na inność. Bo odmienność jest inspirująca, i tą inspirację nie znajduje autor w sobie, on jest lekarzem i widzi tę inspirację wewnątrz odmienności. Siła która tkwi w tzw. zaburzonych osobowościach, tych inaczej zachowujących się głupkach, których zdrowa część społeczeństwa wpycha do wariatkowa, jest nie tylko twórcza, jest wręcz niezbędna społeczeństwu. Byle tylko te dziwactwa nie były naprawiane, naginane do pojęć ludzi „zdrowych”, zmieniane, dostosowywane, ale by pozwolić im żyć według własnego planu, sposobu, spojrzenia na rzeczywistość. Sacks nie proponuje zmian, bowiem obserwuje odmieńców, którzy sami swą odmienność aprobowali, a ich upór i wewnętrzna moc zmusiły społeczeństwo do zaakceptowania aberracji. I cóż wtedy się okazuje? Że odkrywamy nowy, twórczy, fascynujący, zastępczy świat, uwolniony od ograniczeń naszego niby niezastępowanego świata. Jest tylko jedno zastrzeżenie. Nie w stosunku do osób „chorych”. Zastrzeżenie do społeczeństwa. Bo „chore osoby” nie chcą litości lecz potrzebują szacunku, wolności, prawa do bycia sobą, prawa do własnej drogi. No i rzecz jasna serdeczności. Dużo serdeczności i tolerancji. Sacks opisuje przypadki osób z poważnymi brakami, wręcz osób uszkodzonych, którzy odnaleźli się w swoim odmienionym świecie, we mgle w której żyją odnaleźli tajemniczą rzeczywistość niedostępną zdrowym ludziom, planetę Mars, i tą nierealną rzeczywistość transformują na inną planetę, na Ziemię. I to z jakim pożytkiem! Wszystkie opowiadania są niezwykle budujące i dają wiarę w humanitaryzm, ale szczególnie poruszyła mnie opowieść o chirurgu z zespołem Tourette’a ( celowo nie używam słowa: cierpiącego, bo nie jest to książka o cierpieniu czy pokonywaniu cierpienia, jest to książka o byciu sobą) i o stosunku do niego społeczeństwa. Czy i w III RP inność doczeka się ze strony społeczeństwa szacunku jakiego doczekał się nieco inny chirurg w Kanadzie?
I czego dowiódł Sacks, ten szacunek jest konieczny dla rozwoju społeczeństwa, bez inności społeczeństwo jest pozbawione, czego? Najtrafniej ujęła to pani Antropolog na Marsie: „gdyby więc nauka wyeliminowała te geny, świat mógłby zostać opanowany przez księgowych”. A chyba nie życzylibyśmy sobie, by w plebiscycie na L.C. na książkę roku musielibyśmy wybierać pomiędzy Sprawozdaniem rocznym PKOSA, a Rachunkiem Zysków i Strat Kompani Węglowej, choć nie powiem, to na pewno emocjonujące lektury. Dajmy więc prawo odmieńcom dla bycia odmiennym. Niby to nie jest niemożliwe, ale takie trudne. Wiec walczmy o odmienność, może wtedy wreszcie zauważymy, że nie ma dzieci gorszego Boga, są tylko dorośli, którzy widzą a są ślepi. Ta książka dokonuje operacji na niby zdrowych, by przejrzeli na oczy. Człowiek może mieć tę czy inną osobowość, ale jest jedno prawo niepodważalne dla wszystkich, niezależnie od tego co robią i jak się zachowują. To prawo do własnej tożsamości i do tego by ta tożsamość nie była przez nikogo wyśmiewana czy niszczona.
Lektura konieczna.
Zwykliśmy wszelkie deformacje wypychać na margines. Oczywiście ogólnie współczujemy, czasami pomagamy, opiekujemy się, ale głównie nie dajemy szans. Tymczasem spojrzenie Sacksa otwiera oczy na inność. Bo odmienność jest inspirująca, i tą inspirację nie znajduje autor w sobie, on jest lekarzem i widzi tę inspirację wewnątrz odmienności. Siła która tkwi w tzw. zaburzonych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to1978
1979
2016-02-02
Jest coś dewiacyjnego w czasach powojennych, w okresie tuż po zakończeniu wojny. Pokój nie przynosi oczyszczenia, raczej jakiś kac moralny, bo przecież my jesteśmy, istniejemy, a inni… I to poczucie pustki którą nie wiadomo czym zapełnić. Wiąże się z tym zupełnie inne spojrzenie na moralność, jakby ta wojna rozgrzeszyła z góry wszystkie następne postępki.
W takich okresie historii jest zanurzona ta powieść, tuż po zakończeniu I wojny światowej, wśród mieszczan Paryża, którzy w jakiś tam sposób tuż po wojnie stali się bardzo bogaci i to środowisko odmalowane jest sugestywnie, przede wszystkim pustka tych ludzi, chęć zdjęcia z siebie ograniczeń, zobowiązań, wspomnień.
Bohaterów mamy tutaj bez liku, a każdy z nich i ci najważniejsi, i ci epizodyczni odmalowani ze starannością i zdumiewającą wyrazistością, i co najważniejsze, bez żadnych przerysowań. Ich osobowości nie poznajemy poprzez opis, bo to ich zachowania, wypowiedzi, spojrzenie na rzeczywistość, stosunek do innych, powoli, krok po kroku zbliżają nas do wniknięcia w ich charaktery, W ten sposób, po jakimś czasie, w ich towarzystwie czujemy się jak pośród znajomych, każdego z nich moglibyśmy scharakteryzować według naszego uznania, żaden z nich nie jest idealny, lubimy czy nie lubimy tego lub tamtego, ale to jest sprawa indywidualna, bo dla każdej postaci autor stawia w różnych miejscach lustra i widzimy doskonale ich wady i zalety, więc autor nie narzuca nam żadnych swoich sympatii czy antypatii.
Powieść jest przede wszystkim o miłości, a może o tym, że tak naprawdę mało kto potrafi kochać, zakochać się oczywiście można, to się zdarza, jeszcze w Paryżu, cóż mówić więcej, ale żadna miłość się z tego zakochania nie rodzi. Czyli ta pustka powojenna, która tkwi w tych ludziach, którą nie potrafią wypełnić żadnym prawdziwym uczuciem.
A powieść jest piękna, to jest najkrótsze i według mnie najlepsze, co można o niej powiedzieć.
Jest coś dewiacyjnego w czasach powojennych, w okresie tuż po zakończeniu wojny. Pokój nie przynosi oczyszczenia, raczej jakiś kac moralny, bo przecież my jesteśmy, istniejemy, a inni… I to poczucie pustki którą nie wiadomo czym zapełnić. Wiąże się z tym zupełnie inne spojrzenie na moralność, jakby ta wojna rozgrzeszyła z góry wszystkie następne postępki.
W takich okresie...
2018-07-19
Był sobie raz najwybitniejszy w świecie sinolog, znany i szanowany, żył wyłącznie swoimi książkami, sobek i samotnik, nie miał żadnych potrzeb poza kupowaniem książek, innych zainteresowań poza czytaniem, pozbawiony nerwowych sytuacji, chyba że oglądał wystawy w księgarniach wypełnione nędznymi tytułami. Aż tu pewnego dnia wprowadza się do jego poukładanego, starokawalerskiego mieszkania gospodyni domowa… Oj, nie jest to opowieść chwytająca za serce, oj nie, jak już to chwytać trzeba brzuch, żeby nie eksplodował od śmiechu. I tu układ jest klasyczny, bo bohaterom wcale nie jest do śmiechu, przechodzą przez istną makabrę, te postacie są rysowane grubą, karykaturalną kreską, są na tyle nieprawdopodobne, że aż absurdalne, na tyle absurdalne, że aż… prawdziwe. Wchodzimy w świat groteski, co wydobywa na wierzch najgorsze cechy człowieka, takie które skrzętnie każdy z nas ukrywa przed światem, ale w tym gabinecie krzywych luster to co obrzydliwe jest jak najbardziej widoczne, tutaj żadnej prawdy nic nie zatuszuje, niecne instynkty, odsłonięte i bolesne, niskie, zwyrodniałe pobudki rządzą tym światem, a jeśli ktoś myśli, że w małżeństwie najważniejszym dokumentem jest dobrze spisana intercyza, to ta książka rozwiewa każdą naiwną myśl co do uczuć w małżeństwie, bo pożądany jest o wiele istotniejszy dokument. Oczywiście trzeba odnieść się do kontekstu czasowego, kiedy to dzieło powstało, Austrii lat 20-ch, z upadlającą biedą, taką w której zło jest wszechobecne, jest podskórne, tkwi w każdym człowieku, biedzie która zjadała uczucia, niedługo potem dała pożywkę nienawiści, rasizmowi oraz faszyzmowi, co choć niewypowiedziane w książce, a jednak jest odczuwalne, szczególnie z naszej perspektywy, gdy znamy tę całą późniejszą potworną historię Austrii i Niemiec. Ale te postacie z książki, czy to całe zło nie tkwi immanentnie w ludziach, czyż ta podłość nie jest aby ponadczasowa? No bo postać Teresy, ta kobieta zafascynowała mnie od jej pierwszych słów: Ależ prosz’ pana. Bo ośmielę się nazwać ją nawet nie sufrażystką, toż ona w rozwoju poszła dalej, to najprawdziwsza, stu procentowa dzisiejsza feministka, nieustraszona bojowniczka o minimum kobiecych praw. Ileż ona włożyła serca i wysiłku, ileż razy musiała użyć całej kobiecej perswazji, by z mężczyzny zrobić odpowiedzialnego partnera? I co ten gość na to? Jak przystało na faceta, skąpił jej nawet prozaicznej książeczki czekowej, nie mówiąc o innych sprawach, a przecież wcale nie miała wygórowanych pragnień. I co to za chłop? Żaden chłop! Teresa to ideał cierpliwości, lecz ileż tej cierpliwości starczy kobiecie pozbawionej zaspokojenia podstawowych kobiecych potrzeb? Canetti z tej postaci wydobył to wszystko co mrocznie śpiewa w duszy kobiecej. I to zaśpiewało perfekcyjnie! Mało kto potrafi tak konkretnie wyłożyć kawę na ławę, tak jak to zrobił Canetti, a z nim Teresa.
Był sobie raz najwybitniejszy w świecie sinolog, znany i szanowany, żył wyłącznie swoimi książkami, sobek i samotnik, nie miał żadnych potrzeb poza kupowaniem książek, innych zainteresowań poza czytaniem, pozbawiony nerwowych sytuacji, chyba że oglądał wystawy w księgarniach wypełnione nędznymi tytułami. Aż tu pewnego dnia wprowadza się do jego poukładanego,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-08-08
2022-02-28
2021-10-09
Si Dieu n’existait pas, il faudrait l’inventer, lecz Dostojewski podchodzi do tematu Boga z drugiej strony, niejako chwyta diabła za rogi i w kogoż zamienia się czart… diabła człowiek nie musi sobie wymyślać, on tkwi w każdym z nas: „Myślę, że jeżeli szatan istnieje, to człowiek stworzył go na swoje podobieństwo”. I co najgorsze, mając tego diablika w środku, podejrzewamy innych o podłości, o brak moralności, słowem o to co w nas siedzi, tak jak oskarżamy Mitię, dajemy się zwieść poszlakom, czy też wygodnie nam jest na pozorach oprzeć nas osąd, tak łatwo uwalniając się samemu od winy.
A teraz odpowiedzcie czy głosowalibyście na polityka który głosi rasizm, ksenofobię, zaprowadzenie reżimu policyjnego, a odrodzenia moralnego szuka pod riazą? Otóż Dostojewski posiadał poglądy, które w zestawieniu z jego pisarstwem nie tyle nas żenują, co przerażają. Jednakże gdy łapał za pióro… otóż najważniejszym zmysłem pisarza, pierwszym a nie szóstym, jest zmysł obserwacji i obiektywizmu w tej obserwacji. Jakże znamienna jest scena, gdy po śmierci starca Zosimy, nad jego zwłokami unosi się trupi odór. Reakcja zakonników, podziały, fałszywa pycha, faryzeuszostwo, walka o władzę w monastyrze… to wszystko opisał zwolennik teokracji! Teokracji, czy też „wizji państwa które stanie się kościołem”.
Bo zmysł obserwacji Dostojewskiego to wgląd w człowieka, zatrzymywanie się na każdym detalu osobowości i bezkompromisowość w opisie tych detalów. Nawet drugoplanowe postacie są pod względem charakteru i cech zewnętrznych opisane tak dokładnie i barwnie, jak u innych pisarzy rzadko przedstawiane są główni bohaterowie. U Dostojewskiego każdy ma duszę i tę duszę przed nami otwiera niczym sekretną szkatułkę.
Nie mam zamiaru tak do końca lukrować Dostojewskiemu jako pisarzowi, bowiem jest słaby punkt w jego twórczości, jakże znamienny. To kobiety. Rzecz jasna opisy pań są dogłębne i przenikliwe, zarówno z zewnątrz jak i od środka, tyle że… Dostojewski opisuje jedną kobietę, jeden typ w różnych wariantach. Bowiem kobiety mogą liczyć w jego książkach jedynie na to, że są rozhisteryzowanymi idiotkami. Słowo „idiotka” rozumem w znaczeniu Myszkinowskim (z „Idioty"), tzn. w skrócie: naiwne, oddane światu i tego świata nierozumiejące, miłosierne, poczciwe i egzaltowne, zdolne jedyne do histerycznej miłości, co przejawia się ich nieodwołalną skłonnością do pójścia za ukochanym choćby i do piekła ( co w carskiej Rosji oznaczało wyjazd na Sybir). Nie ma w nich żadnej walki o coś własnego, bierne, wierne fatalistki. Zapewne jest to forma projekcji mizoginii autora i histerycznej reakcji na kobiety.
„Przyznać muszę, że kobieta jest istotą niższego gatunku i powinna słuchać się mężczyzn. Les femmes tricotent, jak powiedział Napoleon” ( kobiety robią na drutach).
A na koniec zastanówmy się nad stosunkiem Dostojewskiego do Polaków. Wspomina o nich często, są ważnym elementem tej książki. I cóż sobą reprezentują? Jeśli Polak, to paniczyk z pustym trzosem, nosi głowę dumnie, ale buty ma dziurawe i tylko szuka okazji, takiej okazji by bez klasy kogoś oszukać. Oczywiście to kłuje nasze poczucie patriotyzmu, ale szanowny patrioto, spójrz może w lustro! Bo jak nas widzą tak nas piszą. Bo prawda jest taka, że pisarze rosyjscy i radzieccy nie mieli wysokiego mniemania o Polaczkach, niby to wyjaśnia fakt, że skoro nas Rosjanie podbili, to oczywiście jak każdy zbrodniarz, lekceważą swoje ofiary. Lecz jak wyjaśnić, że u naszego Wielkiego Przyjaciela zza Oceanu mniemanie o Polakach jest takie, że zajmujemy najwyższe miejsce na półce z amerykańskimi dowcipami o głupich narodach? Naprawdę, spójrzmy w lustro.
Bowiem Dostojewski zmusza każdego czytelnika do spojrzenia w lustro. Jednakże po drugiej stronie lustra nie ma dziewczynki zbierającej kwiatuszki na zielonej łączce. U Dostojewskiego po drugiej stronie lustra są mroczne potwory, żądne krwi i pozbawione moralności. Czytelniku — ostrzega Dostojewski — strzeż się przed rozbiciem tego lustra.
Na koniec w tej materii zacytuję mistrza:
„Teraz zaś albo się przerażamy, albo udajemy, że się przerażamy, a właściwie wręcz przeciwnie, smakujemy to widowisko, jako amatorzy mocnych, niecodziennych wrażeń, wstrząsających naszą cyniczną leniwą bezczynność; albo wreszcie jak małe dzieci odpędzamy od siebie rękoma straszne widma i chowamy głowę w poduszkę, póki trwa owa straszna zjawa, aby po chwili znowu zapomnieć o niej śród zabaw i radości.”
Si Dieu n’existait pas, il faudrait l’inventer, lecz Dostojewski podchodzi do tematu Boga z drugiej strony, niejako chwyta diabła za rogi i w kogoż zamienia się czart… diabła człowiek nie musi sobie wymyślać, on tkwi w każdym z nas: „Myślę, że jeżeli szatan istnieje, to człowiek stworzył go na swoje podobieństwo”. I co najgorsze, mając tego diablika w środku, podejrzewamy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09-26
Historia bez dat, szczegółów, dociekań, wmawiania, że było tak a nie inaczej. Za to z przymrużeniem oka. Monolog Dawida, mimo że króla nad królami, ale ileż goryczy musi przełknąć każdy z nas, tę gorzką czarę wypić do dna, by móc zamknąć zmęczonym oczy. Wciąż każdy z nas prowadzi rozmowę z Bogiem, ale czyż nie wolimy nie słyszeć się nawzajem? I w pewnym momencie zauważamy, że życie to groteska, walczymy, ale nawet będąc potężnym królem, niewiele układa się według naszych planów. Więc cóż pozostaje poza sarkazmem, nawet z własnych uczuć?
Dla mnie jedna z najciekawszych biografii jakie czytałem, cóż z tego że z całkowitą lekkością potraktowała prawdę historyczną. Za to z całą śmieszną powagą opisała to co najważniejsze, to co nie przeczytamy ani w Biblii ani w żadnej innej historycznej książce. To co naprawdę dręczy człowieka przez całe życie. Niepewność.
Jeszcze coś osobistego. Czytałem tę niegrubą książkę przez trzy lata. I naprawdę nie warto się śpieszyć. Bo jest to lektura powolna, lepiej oddać hołd zagubionemu królowi i wspaniałemu pisarzowi, niż zaliczać kolejne strony. Naprawdę nie ma gdzie się śpieszyć.
Historia bez dat, szczegółów, dociekań, wmawiania, że było tak a nie inaczej. Za to z przymrużeniem oka. Monolog Dawida, mimo że króla nad królami, ale ileż goryczy musi przełknąć każdy z nas, tę gorzką czarę wypić do dna, by móc zamknąć zmęczonym oczy. Wciąż każdy z nas prowadzi rozmowę z Bogiem, ale czyż nie wolimy nie słyszeć się nawzajem? I w pewnym momencie zauważamy,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to1977
2017-03-06
Gdym miał przywołać jakiś jeden epitet najbardziej pasujący mi do Rotha, to jest przewrotność. Większość pisarzy idzie ścieżką obalania różnych zakłamań, cynizmu, obłudy, itp. itd., natomiast Roth te całe pozerstwo wcale niedyskretnie wyciąga na wierzch, stawia przed czytelnikami i każe bohaterom wić się jak piskorze, by zawoalować prawdę o sobie, co oczywiście ich nie ratuje przed wnikliwym osądem czytelników. Bohaterami tej książki są Żydzi żyjący w Stanach Zjednoczonych, tuż po traumie holocaustu. Tyle że ich akurat nawet pośrednio nie dotknęło całe to piekło, mimo tego wyciągają dla siebie prawo do wyższości moralnej nad całym światem. A Zuckerman, główny bohater, czy też raczej łącznik pomiędzy bohaterami, zupełnie bez złych intencji opisał swoją rodzinę, by rozpracować ich chciwość, pazerność i obłudę, sprowadzając na siebie ich słuszny, prawomyślny i moralnie niepodważalny gniew. A to tylko jeden z tematów, bo jest w tej niewielkiej książce wiele wątków, już choćby rozwinięcie tytułu, który należy rozumieć dosłownie, bo przecież pisarka to prawdziwe widmo pisarki. I to rozwinięcie to dopiero perełka pisarska! A najbardziej porywają rozmowy rodzinne, pełne szamotaniny, nienawiści i okrucieństwa, ale także przywiązania i miłości. A w jednej rozmowie to wszystko potrafi zmieścić na raz tylko jeden pisarz, Roth.
Gdym miał przywołać jakiś jeden epitet najbardziej pasujący mi do Rotha, to jest przewrotność. Większość pisarzy idzie ścieżką obalania różnych zakłamań, cynizmu, obłudy, itp. itd., natomiast Roth te całe pozerstwo wcale niedyskretnie wyciąga na wierzch, stawia przed czytelnikami i każe bohaterom wić się jak piskorze, by zawoalować prawdę o sobie, co oczywiście ich nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-13
2023-06-16
1983
Tytuł mógłby brzmieć: papieros, kawa i whiski, koniak oraz dżin zalatujący mydłem. Przy takim zestawie różne szaleństwa mogą się zdarzyć, gdy „każdemu w jakiś sposób przeszłość ukazała już głęboki bezsens brania życia na serio”. Antypowieść? A może jednak prawdziwa powieść? Przyzwyczajenie do szukania sensu i logiczności sprawia, że oczekujemy, by książka miała przejrzystą strukturę, a fabuła sensowną treść. Ale czy w życiu faktycznie tak jest? Przecież z reguły mało co odsłania przed nami tajemnice, życie przypomina raczej model do składania, który usiłujemy złożyć zgodne z instrukcją, ale za nic elementy nie pasują do siebie. Bohaterowie 62. są jakby jedną nogą w dorosłości, ale drugą nogą baraszkują jak dzieci, szczególnie w parach, szczególnie że dorosłość okazuje całe swoją niekonsekwencję, skoro można się z kimś kochać, kochają kogoś innego. W finale bohaterowie dorośleją, wciąż nie radząc sobie z dorosłością, lecz, trzeba przyznać, awangardowe pisarstwo Corteza to pole do popisu dla wieloznacznych interpretacji.
Tytuł mógłby brzmieć: papieros, kawa i whiski, koniak oraz dżin zalatujący mydłem. Przy takim zestawie różne szaleństwa mogą się zdarzyć, gdy „każdemu w jakiś sposób przeszłość ukazała już głęboki bezsens brania życia na serio”. Antypowieść? A może jednak prawdziwa powieść? Przyzwyczajenie do szukania sensu i logiczności sprawia, że oczekujemy, by książka miała przejrzystą...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to