Oficjalne recenzje użytkownika

Więcej recenzji
Okładka książki Wrogowie publiczni Michel Houellebecq, Bernard-Henri Levy
Ocena 6,9
Recenzja Francuska epistolografia współczesna

Formalnie rzecz biorąc, "Wrogowie publiczni" to wymiana korespondencji między bodaj najsłynniejszym współczesnym pisarzem francuskim, Michelem Houellbecqiem, a francuskim filozofem kojarzonym z Nouvelle Philosophie, Bernardem-Henri Levy. Wystarczy właściwie tyle powiedzieć, by zdać...

Okładka książki Po co nam kultura? Terry Eagleton
Ocena 5,4
Recenzja O Kulturze, kulturze i kulturach

Wedle znanej anegdoty, amerykański antropolog, Alfred Louis Kroeber (ojciec Ursuli K. Le Guin), w 1952 wypełnił całe swoje uczone dzieło rozmaitymi ówczesnymi definicjami kultury, jakie można było znaleźć w literaturze naukowej. Gdy je podsumowano, wyszło 168 definicji. Nawet jeśli...

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Kompleks Portnoya" Philipa Rotha, wydany w 1969 r., otoczony aurą obrazoburczego skandalu, ostro atakującego rzeczywistość amerykańskiej diaspory, posiada zasłużoną opinię dzieła wybitnego. Przede wszystkim jest to książka bardzo dowcipna, przepełniona komizmem szaleństwa i intensywnego roztargnienia tytułowego bohatera, Alexandra Portnoya. Niemniej jednak siła nieszczęścia, jakiego wyrazem jest każda strona powieści, zawsze zawierająca rozżalone wykrzykniki, ostatecznie może również przygnębić i zasmucić czytelnika.

Książka ma formę spowiedzi psychoanalitycznej: Portnoy, kierując się bardziej skojarzeniami niż skrupulatną dbałością o chronologię, skojarzeniami wynurzającymi się ze schorowanego umysłu, opowiada milczącemu terapeucie, doktorowi Spielvogelowi, historię swego życia. Jest trzydziestotrzyletnim, bardzo inteligentnym prawnikiem, pochodzenia żydowskiego, posiadającym obłędny sekret, jakim jest problematyczną relacja z rodzicami; zgodnie z teorią psychoanalityczną, w swym monologu kładzie największy nacisk na ich wzajemne stosunki. Stosunki te wydają się niereformowalne, niezmienne od czasów dzieciństwa: ojciec, co dość symboliczne, zajmuje się sprzedażą polis ubezpieczeniowych, pracę ma ciężką, jest raczej sfrustrowany i nieszczęśliwy, czego wyrazem schorzenie w postaci chronicznego zatwardzenia; matka kontroluje całość życia syna, m.in.: zawartość szuflad, przebieg myśli, dietę oraz barwę odchodów. Choć są groteskowi, z drobnomieszczańskiego punktu widzenia nie można im niczego zarzucić: kochają syna, dbają o jego edukację, przypominają o szacunku dla żydowskiej tradycji; nigdy nie są agresywni, wykładają swoją mądrość życiową delikatnie i pokojowo, nierzadko ze załzawionymi oczyma ze wzruszenia, są pełni troski. Pomimo to doprowadzają do katastrofy psychicznej: Portnoy, wychowany w atmosferze pouczeń, kontroli, nacisków, subtelnych presji, reguł i zakazów, których nie rozumie albo z którymi się nie zgadza, trwa w stanie ciągłego, wewnętrznego szantażu emocjonalnego, uniemożliwiającego rozwój osobowości; jest stale przepełniony wątpliwościami o słuszności postępowania czy nawet słuszności myśli, wstydem i żalem; niekiedy podejmuje próby walki o wyzwolenie od rodzicielskiego wpływu, ale rezultaty są żałosne; jego życie przebiega według męczącej przemienności krótko chwilowej, wątpliwej satysfakcji oraz samoudręczenia. Zdarza się, iż wybucha nienawiścią. Zazdrości koledze, któremu zmarł ojciec. Często wraca do obrazu z dzieciństwa, w którym matka wymachuje nożem przy stole: boi się kastracji.

Portnoy odnajduje w młodym wieku tylko jedną dziedzinę życia, która zapewnia mu wolność od nadopiekuńczości rodzicielskiej: jest nią masturbacja, nieustanna i obsesyjna, której opisy stanowią w dużym stopniu o zabawności książki Rotha. Szczęście Portnoya, wynikające z tych drobnych przyjemności, nigdy nie jest kompletne: przesiadując w łazience nieustannie obawia się, że ktoś go nakryje; w sposób uzasadniony zresztą, skoro domownicy, w szczególności matka, ciągle dopytują się, dlaczego tak długo tam siedzi; kiedy onanizuje się w przestrzeni publicznej, jest przerażony możliwością choroby wenerycznej - hipochondria jest oczywiście konsekwencją jego wychowania. Ta jedyna strefa autonomii jest więc także ciągłym źródłem możliwości wstydu, lęku i strachu, a nie radości. Jako człowiek dorosły, Portnoy mniej jest zainteresowany onanizmem - szuka doświadczeń erotycznych ponadindywidualnych. Zapędy orgiastyczne ostatecznie hamuje jednak coś w rodzaju sumienia, czyli wewnętrznego głosu familiantów i tradycji; jeśli zdarzy się w jego życiu coś bardziej perwersyjnego, obsesyjnie, zatrwożony i pełen niepokoju, powraca do tego myślami. Zawsze chce i nie chce tego, co chce. Ciężko powiedzieć, czy kiedykolwiek się zakochał, czy jest do tego zdolny - raczej nie, niewiele więcej potrafi dostrzec w kobiecie niż jej ciało, a precyzyjniej genitalia; ma oczywiście szczególne zamiłowanie do szyks, "aryjskich" blondynek, zgodnie z pokrętną logiką pożądania kogoś, kto należy do "rasy" historycznego prześladowcy. Zawodowo się zrealizował, spełniając pokładane w nim nadzieje rodziców, lecz tkwi w tym ironia: jako znany prawnik, specjalizujący się w sprawach społecznego równouprawnienia, człowiek o sławie wielkiego serca i współczucia, ma świadomość pozorów, które przekreślają możliwość samozadowolenia, wie, że nie jest ani szlachetny, ani autentyczny - słowem, ma świadomość żenady, która przenika jego życie prywatne, a więc życie w ogóle.

Całość opinii tutaj: facebook.com/niedramatyzujmy

"Kompleks Portnoya" Philipa Rotha, wydany w 1969 r., otoczony aurą obrazoburczego skandalu, ostro atakującego rzeczywistość amerykańskiej diaspory, posiada zasłużoną opinię dzieła wybitnego. Przede wszystkim jest to książka bardzo dowcipna, przepełniona komizmem szaleństwa i intensywnego roztargnienia tytułowego bohatera, Alexandra Portnoya. Niemniej jednak siła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niewątpliwie, słynne dzieło sir Frazera jest teoretycznym anachronizmem. Autor to wielki klasyk XIX-wiecznego, "racjonalistycznego" nadęcia; choć z urodzenia Szkot, z usposobienia podręcznikowy Brytyjczyk, spoglądający z pogardą na magiczne światy imperialnych kolonii; przedmiot badań jawi mu się jako groteskowy i naiwny, barbarzyński i zabawnie odległy od galanterii epoki wiktoriańskiej; dziwną obcość wierzeń ludów pierwotnych komentuje błyskotliwą ironią.
Wszystko to irytuje czytelnika, a jeśli nie, to powinno.
Niemniej jednak, "Złota gałąź" oczarowuje i pochłania. Frazer, skądinąd sprawny pisarz, zastosował wciągający, para-kryminalny sposób prowadzenia narracji: cała antropologiczna odyseja bierze za cel rozwikłanie zagadki pewnego starożytnego rytuału: zakapturzona postać ze sztyletem strzeże - w świętym zagajniku, w sąsiedztwie sanktuarium Diany Nemorensis - pewnego drzewa; strażnik poświęca roślinie całe życie, zawsze można znaleźć go w okolicy; strzeże drzewa dopóty, dopóki nie przegra pojedynku ze swym następcą, czyli dopóki nie zostanie zasztyletowany; ów następca, choćby najzręczniejszy, zmożony wreszcie chorobą lub wiekiem, lub zaatakowany podczas snu, zginie jako ofiara kolejnego ochotnika.
Aby zrozumieć sens tego tajemniczego kultu, Frazer przeprowadza analizy porównawcze, które imponują rozmachem i erudycją. Książka jest niekończącym się źródłem anegdot o, powiedzmy, osobliwościach meksykańskiego boga-kukurydzy, okrucieństwie celtyckich tortur, świętach ognia, folklorystycznych formach wypędzania diabła, antycznych kozłach ofiarnych czy proroctwach ludu Kuruwikkaran, które wygłaszano pod wpływem wypitej krwi.

Całość recenzji tutaj: https://www.facebook.com/niedramatyzujmy

Niewątpliwie, słynne dzieło sir Frazera jest teoretycznym anachronizmem. Autor to wielki klasyk XIX-wiecznego, "racjonalistycznego" nadęcia; choć z urodzenia Szkot, z usposobienia podręcznikowy Brytyjczyk, spoglądający z pogardą na magiczne światy imperialnych kolonii; przedmiot badań jawi mu się jako groteskowy i naiwny, barbarzyński i zabawnie odległy od galanterii epoki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Baśnie włoskie" Italo Calvina to dwieście baśni, wydobytych przez wybitnego Włocha głównie z etnologicznych i folklorystycznych monografii, rozłożonych na trzy duże tomy, baśni, które są dokładnie takie, jakie powinny być wszelkie baśnie: cudowne i pożyteczne, czarujące i lekkie, łagodne i czasem okrutne, dla dzieci i dla starców, dowcipne i straszne, magiczne i wyzwalające. O każdej porze dnia czy nocy można chwycić dowolny tom, aby otworzyć dowolnie wylosowaną stronę; każda historia, bez wyjątku, uzupełnia wewnętrzne zasoby witalne oraz reguluje prawidłowe funkcjonowanie wyobraźni.
To, że baśnie są włoskie, nie wprowadza żadnych zasadniczych zmian w klasycznie europejskim imaginarium tego gatunku: występują królewny i królowie, księżniczki i książęta, wspaniałe pałace i bohaterskie podróże, tajemniczy starcy, magiczne rośliny, przebiegli wieśniacy, wzruszająco dobrzy ludzie, głupcy, zakochani żołnierze itd; gdyby bohaterowie nie nazywali się Giovanni bądź Giuseppe, gdyby nie występowały nazwy serów i gdyby zamiast fig była mowa o jabłkach, to równie dobrze mogłyby to być baśnie polskie.

Całość recenzji tutaj:
http://niedramatyzujmy.blogspot.com/2015/01/italo-calvino-basnie-woskie.html

"Baśnie włoskie" Italo Calvina to dwieście baśni, wydobytych przez wybitnego Włocha głównie z etnologicznych i folklorystycznych monografii, rozłożonych na trzy duże tomy, baśni, które są dokładnie takie, jakie powinny być wszelkie baśnie: cudowne i pożyteczne, czarujące i lekkie, łagodne i czasem okrutne, dla dzieci i dla starców, dowcipne i straszne, magiczne i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Historia jego życia zaczyna się w małej chilijskiej wiosce Tocopilla, gdzieś na pustynnym końcu świata, i od początku naznaczona jest cierpieniem, samotnością oraz wewnętrznym rozszarpaniem: okrutny ojciec, stalinista i ateista, niekochająca matka, wykluczenie ze strony rówieśników z powodu żydowskich korzeni. Mały Alejandro jednak szybko odkrył to, co pomoże mu przetrwać odosobnienie i co jest zarazem tym, po czym mistrzowsko będzie się poruszał w przyszłości, tworząc i lecząc innych - świat wyobraźni. Już jako parolatek będzie doświadczał wizji przodka, brodatego rabina kabalisty. Jako kilkunastolatek będzie odbywał na krześle niesamowite, epifaniczne, międzyświatowe wielogodzinne podróże - ani na chwilę nie wstając z krzesła.
Cała opowieść o życiu Jodorowsky'ego przesiąknięta jest błyskotliwymi i niepozbawionymi głębi interpretacjami psychologicznymi: niektóre są bardziej klasyczne, jak na przykład ta, że okrucieństwo ojca brało się ze skromnych rozmiarów jego fallusa; inne mniej klasyczne, choć również przekonujące, jak na przykład ta, że matka przestała go kochać, kiedy jako dziecko ściął cherubinowe, kręcone włosy i tym samym przestał przypominać dziadka. Jednym z pierwszych twierdzeń psychomagii jest ogromna rola rodziny w procesie kształcenia osobowości; od początku do końca "Tańca rzeczywistości" twórca psychomagii pokazuje ten wpływ na swoim przykładzie.
Ale to nie wszystko: książka zawiera niezliczoną ilość miniaturowych opowieści niesamowitych bądź absurdystycznych, zgrabnie wplecionych w terapeutyczny sens całości - tym bardziej ujmujących, że nie będących fikcją literacką. Również kolekcjonerzy anegdot powinni być w pełni usatysfakcjonowani lekturą.
Oto trzy przykłady; wybieram je arbitralnie z niezliczonej ilości innych.
Jodorowsky praktuje często sen świadomy, podczas którego odwiedza Krainę Umarłych. Jak można się domyślać, spotyka tam rodzinę, przyjaciół oraz byłą żonę. Kontaktuje się z bliskimi, aby rozmawiać o sprawach ważnych, na które nie starczyło czasu czy śmiałości za ich życia. Spotyka tam również Rolanda Topora, który zmarł w 1997 r. Okazuje się, że Topor po drugiej stronie przestał malować obrazy pełne śmierci i destrukcji, a rozpoczął zupełnie inny etap w swojej twórczości. Topor jest radosny, pełen zachwytu nad życiem. Czy nie jest to dobra wiadomość?
Jednym z powodów, dla których Jodorowsky wyemigrował do Paryża, było pragnienie spotkania legendarnego przywódcy i teoretyka ruchu surrealistycznego, Andre Bretona. Rzeczywiście do spotkania doszło: Jodorowsky przypadkowo wszedł do łazienki, w której poeta wypróżniał się ze spuszczonymi spodniami. Breton na widok nieznajomego intruza wydarł się "jak zarżnięte zwierzę". Jodorowsky, spanikowany do granic możliwości, wybiegł z mieszkania. Czuł, że po tym akcie niewybaczalnej profanacji musi znów wyemigrować. W istocie, ta przykra przygoda stała się przyczyną jego zamieszkania w Meksyku.
Jodorowsky poznał Carlosa Castanedę. Krótko po wymianie konwencjonalnych uprzejmości oraz obustronnych wyrazów podziwu, pojawił się pomysł stworzenia wspólnego filmu. Po chwili obu zaczęły boleć brzuchy, w sposób okrutny, bez zrozumiałego powodu. Po krótkim czasie rozstali się i nigdy więcej nie zobaczyli. Jodorowsky zinterpretował to dziwne wydarzenie jako rzucenie na nich zaklęcia, uniemożliwiającego dalszą twórczą współpracę. W istocie, zdaje się, że światowa kinematografia mogłaby nie wytrzymać tego połączenia; tolteccy magowie musieli interweniować [...].

Całość recenzji tutaj:
http://niedramatyzujmy.blogspot.com/2015/01/alejandro-jodorowsky-taniec.html

Historia jego życia zaczyna się w małej chilijskiej wiosce Tocopilla, gdzieś na pustynnym końcu świata, i od początku naznaczona jest cierpieniem, samotnością oraz wewnętrznym rozszarpaniem: okrutny ojciec, stalinista i ateista, niekochająca matka, wykluczenie ze strony rówieśników z powodu żydowskich korzeni. Mały Alejandro jednak szybko odkrył to, co pomoże mu przetrwać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Styl pisarski Rolanda Topora jest wspaniały i łatwo rozpoznawalny, nie sposób pomylić go z jakimkolwiek innym: nawarstwiony, zapętlony obłęd, komiczne paranoje spisywane najczęściej w pierwszej osobie, purnonsensowe makabreski, interwencje panicznej wyobraźni w tradycyjne fizjonomie i psychologie, wszechobecność postaci z poobcinanymi częściami ciał oraz niekompletnymi umysłami, kpina z wszelkich form realizmu, coś z ciężkiego pesymizmu kafkowskiego i coś z lekkiego optymizmu surrealistycznego, coś z ponurego fatalizmu i coś z magicznej swobody, niczym nieskrępowanej, demiurgicznej wolności. "Czarne krowy", zbiór późnych nowel legendarnego paryżanina, niepublikowany za jego życia, nie wprowadza pod tym względem żadnych zasadniczych rewolucji.

"Czarne krowy" opowiadają nam między innymi o agresywnym, znienacka atakującym stole, o wyemancypowanym i refleksyjnym fallusie trudniącym się speleologią, o praktycznych metodach spowalniania, kiedy jest nam miło, i przyspieszania, kiedy jest nam nudno, biegu czasu (da się go spowolnić np. poprzez robienie zeza), o ojcu Honorinie kopulującym z drzewami (w ten sposób roznosi na rośliny przykre choroby), o złośliwej sekretarce, której forma istnienia jest raczej niejasna, o metaforze ludzkiego życia jako jeździe z górki samochodem z uszkodzoną linką hamulcową (uszkodzoną już zaraz po wyjeździe z czarnego tunelu), o prestiżowej sekcie religijnej, która w gruncie rzeczy jest wybornie zorganizowanym domem rozpusty (niestety, nie ma już wolnych miejsc), o tym, że pieniądze, podobnie jak Bóg, nie tylko umarły, ale również nie istnieją, o takim, co chciał zatrudnić się na stałe w kabinie toaletowej (bezskutecznie), o zmarłych znanych aktorach XVIII, XIX i XX-wiecznych, którzy nawiedzają pośmiertnie pewien współczesny teatr i... piją w nim na umór, o ataku terrorystycznym w zoo na klatkę z hienami (podłożono zwierzętom dziecko z ładunkiem wybuchowym). Na szczególną uwagę zasługuje również tytułowe opowiadanie, które wyjaśnia, w sposób przekonujący, że to nie czarne koty przynoszą pecha, lecz raczej czarne krowy - przykładowo, jeśli ktoś przez okno w pociągu dostrzeże pasące się w polu bydło, to nie powinien zdziwić się, że za chwilę dostanie mandat, o ile jedzie bez biletu [...].

Całość recenzji tutaj:
http://niedramatyzujmy.blogspot.com/2015/01/roland-topor-czarne-krowy.html

Styl pisarski Rolanda Topora jest wspaniały i łatwo rozpoznawalny, nie sposób pomylić go z jakimkolwiek innym: nawarstwiony, zapętlony obłęd, komiczne paranoje spisywane najczęściej w pierwszej osobie, purnonsensowe makabreski, interwencje panicznej wyobraźni w tradycyjne fizjonomie i psychologie, wszechobecność postaci z poobcinanymi częściami ciał oraz niekompletnymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetna parodia Sartre'a. Na jeden wieczór.

Świetna parodia Sartre'a. Na jeden wieczór.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Byście musieli widzieć, jak szlochałem nad ostatnią stroną.

Byście musieli widzieć, jak szlochałem nad ostatnią stroną.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

po skończeniu, krztusząc się ze śmiechu, bo jest to jedna z najkomiczniejszych książek, jakie kiedykolwiek przeczytałem, najzwyczajniej w świecie w środku nocy wyszedłem na peta. wpadłem wtedy w głęboką zadumę, a nawet mistyczne otępienie: o co tak naprawdę w niej chodziło? kim byli ci wszyscy przedziwni bohaterowie? to wszystko ma coś wspólnego z Heglem i starożytnymi gnostykami, jak tego dowodzi intelektualna biografia Queneau wraz z bezradnymi próbami jego licznych interpretatorów, ale co dokładnie? nie wiem. okazało się ostatecznie, że jest to zarazem jedna z najbardziej zagadkowych i tajemniczych książek, jakie kiedykolwiek przeczytałem.

po skończeniu, krztusząc się ze śmiechu, bo jest to jedna z najkomiczniejszych książek, jakie kiedykolwiek przeczytałem, najzwyczajniej w świecie w środku nocy wyszedłem na peta. wpadłem wtedy w głęboką zadumę, a nawet mistyczne otępienie: o co tak naprawdę w niej chodziło? kim byli ci wszyscy przedziwni bohaterowie? to wszystko ma coś wspólnego z Heglem i starożytnymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

ta książka jest lepsza niż twoje życie.

ta książka jest lepsza niż twoje życie.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

ilekroć po tekst ten sięgam, wstyd mną owłada, że takim prochem jestem i na twarz padam przed tym gigantem ducha.

ilekroć po tekst ten sięgam, wstyd mną owłada, że takim prochem jestem i na twarz padam przed tym gigantem ducha.

Pokaż mimo to

Okładka książki Mitoznawstwo porównawcze Marek Dybizbański, Włodzimierz Szturc
Ocena 6,0
Mitoznawstwo p... Marek Dybizbański,&...

Na półkach: ,

autorzy zdają się odkrywać nową dziedzinę badań, jaką jest mitoznawstwo - a zauważmy, że dziedzina ta ma już jakieś przynajmniej półtora wieku, jeśli chodzi o te warianty z jako takim nowoczesnym rygorem metodologicznym - a której ta książka jest manifestem.
choć zdarzają się informacje pożyteczne, to średnio to spisane i z bałaganem teoretycznym. powstało niby dla studentów, ale nie wiem czy takowy porządny egzamin by zdał pożytkując się tym tekstem jeno.

autorzy zdają się odkrywać nową dziedzinę badań, jaką jest mitoznawstwo - a zauważmy, że dziedzina ta ma już jakieś przynajmniej półtora wieku, jeśli chodzi o te warianty z jako takim nowoczesnym rygorem metodologicznym - a której ta książka jest manifestem.
choć zdarzają się informacje pożyteczne, to średnio to spisane i z bałaganem teoretycznym. powstało niby dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

rarytas nie lada: druga rzecz po króciutkiej "Wyobraźni symbolicznej" fachowca od Wyobrażeniowości, mundus imaginalis, uniwersalnych struktur ludzkiej wyobraźni w ogóle, itd.; wybór tekstów tegoż ucznia Bachelarda głownie z dziełka "Antropologiczne struktury świata wyobrażeń" plus parę tekstów inszych.
lektura porywającą, erudycyjna, interdyscyplinarna (jest i Jung, Hillman, Rank i Piaget, Eliade, Dumezil, Bachelard i Levi Straussa, itd.), a idea organizująca niezwykle ambitna: uporządkowanie ogólnoludzkiego uniwersum wyobraźni; bardzo pomysłowe klasyfikacje wychodzące przede wszystkim z odkryć psychologii głębi, ale nanoszące poprawki i twórczo rozbudowywane.
na minus chyba tłumaczenie: chyba, bo nie mam rzecz jasna możliwości porównania z oryginałem, ale jakoś we "Wyobraźni symbolicznej" lepszym był Durand pisarzem, a nie chce mi się wierzyć, że aż tak w innych pracach bełkocił. również opracowanie przypisów i bibliografii nie uwzględnia obecnych już polskich tłumaczeń: przykładowo książka ta została wydana w 2002 i opowiada nam o książce Junga "Metamorfozy i symbole libido" - najwyraźniej chodzi o te samą, która została przełożona na polski już w 1998 jako "Symbole przemiany: analiza preludium do schizofrenii". Jak to więc? tłumacz Duranda nie śledzi perypetii rodzimych wydawnictw podstawowych prac Junga? strach pomyśleć, że nie zna tej bazowej pracy Junga w ogóle, bo i jak wtedy uwierzyć w wierność przekładu, który zawsze jest interpretacją! rzecz jasna cytaty i odnośniki Duranda do poszczególnych części dzieła Junga nie są uwzględnione, skoro wg tej edycji polskie tłumaczenia Junga nie istnieją.
może i detale, ale redakcja dość leniwa i przez to całość podejrzana.
ale dobre i to.

rarytas nie lada: druga rzecz po króciutkiej "Wyobraźni symbolicznej" fachowca od Wyobrażeniowości, mundus imaginalis, uniwersalnych struktur ludzkiej wyobraźni w ogóle, itd.; wybór tekstów tegoż ucznia Bachelarda głownie z dziełka "Antropologiczne struktury świata wyobrażeń" plus parę tekstów inszych.
lektura porywającą, erudycyjna, interdyscyplinarna (jest i Jung,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

trudno krytykować kogoś, kto najpewniej nie skrzywdziłby muchy w dobroci swojej, ale autor co nieco zasłużył. właściwie do 40-50 strony napotykamy na oznajmienie, co w książce będzie, co ona ma na celu, czego chce autor. czytelnik się frustruje, bo w kolejce następne książki do przeczytanie, a nadal nie dochodzimy w lekturze Umysłu Wyzwolonego do meritum. i - niestety - po 40-50 stronie nic się już nie wydarzy: będziemy nadal dostawać masę skojarzeń do pewnych tekstów, myślicieli, pisarzy, ślizgamy się po powierzchni nie wiadomo czego; żadnej kontrowersji, żadnego interesującego paradoksu, zdecydowanego poglądu autora. dowiadujemy się np takich sensacji, że Eliade jest wybitnym znawcą Jogi, co chyba wstyd w ogóle przypominać; egzegeza powieści Saramago o Jezusie sprowadza się do tego, że książka Saramago jest o Jezusie, a Saramago był komunistą, więc spojrzenie Saramago na Jezusa jest spojrzeniem komunisty na Jezusa (zakres informacji zajmujący bodaj cały akapit, jakim zostaje obdarowany czytelnik, nie przekroczył znajomości omawianego tytułu i autora); można się dowiedzieć też, że w hinduizmie jest coś takiego jak Wedy, Bhagavad Gita, Upaniszady i coś w nich jest, co - gdyby odrobinę pokombinować - jakoś komponuje się z chrześcijaństwem. i tak jest chyba cały czas, jeśli nic się przede mną między wierszami nie ukryło.
całość rozczarowuje. książka zresztą jest pomyślana jako "książka o religii" jako takiej, medytacja nad nią, próba oceny, krytyki.
cóż bardziej ambitnego?!
niestety, niestety - projekt to nieudany.

trudno krytykować kogoś, kto najpewniej nie skrzywdziłby muchy w dobroci swojej, ale autor co nieco zasłużył. właściwie do 40-50 strony napotykamy na oznajmienie, co w książce będzie, co ona ma na celu, czego chce autor. czytelnik się frustruje, bo w kolejce następne książki do przeczytanie, a nadal nie dochodzimy w lekturze Umysłu Wyzwolonego do meritum. i - niestety - po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

gdybym przeżył choćby jeden taki rok z tych kilkudziesięciu spisanych tutaj przez Eliadego, to byłbym ze swojego życia całkiem kontent. oprócz tego, co w powyższym oficjalnym opisie tej książki może warto dodać, że jest to po prostu niesłychana kopalnia anegdot: Jung opowiadający swoje sny i doświadczenia numinosum, kulisy konfliktu z Freudem, herbatki i kawki z Gadamerem i Adorno, rozmowy z Scholemem o Gustavie Meyrinku, historie jak to Cioran przynosi jakieś koce Eliademu do paryskiego mieszkania, bo tam taka bieda, wycieczka z Josephem Campbellem do Japonii, itd. Plus wiele wiele niezwykle interesujących spostrzeżeń na tematy rozmaite (od amerykańskiej kultury młodzieżowej przez upadek idei uniwersytetu, indyjską metafizykę nasienia, Goethego, itd., itd. - rozstrzał tematów jest potężny), zalążki idei, które z braku czasu nie znalazły rozwinięcia w osobnych książkach, notatki o niezrealizowanych pomysłach beletrystycznych, notatki z lektur Sartre'a, Henry Millera, Joyce'a, Ionesco, itd.

gdybym przeżył choćby jeden taki rok z tych kilkudziesięciu spisanych tutaj przez Eliadego, to byłbym ze swojego życia całkiem kontent. oprócz tego, co w powyższym oficjalnym opisie tej książki może warto dodać, że jest to po prostu niesłychana kopalnia anegdot: Jung opowiadający swoje sny i doświadczenia numinosum, kulisy konfliktu z Freudem, herbatki i kawki z Gadamerem i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

z inspiracji płynącej z recenzji książki Biedermanna autorstwa Nagasha: dorzucam swoją rekomendację z dziedziny leksykografii symbologicznej.
a polecam rzecz powyższą, która jest wręcz olśniewająca. autor to poeta (w rzeczy samej hasła są pięknie napisane), krytyk sztuki, dobry znajomy Andre Bretona i kapitalny erudyta. W swojej hermeneutyce symbolu posługuje się klasykami: Bachelard, Jung, Eliade, Guenon, Evola, ale dorzuca od siebie masę interesujących spostrzeżeń i anegdot.
całość w tłumaczeniu Ireneusza Kani, co jest - jak powszechnie wiadomo - cnotą na polskim rynku wydawniczym.
warto też dodać, że książka jest znakomicie wydana, a na każdej stronie mamy przepiękne czarno-białe ilustracje do omawianych haseł przedrukowane z rozmaitych ciężko dostępnych oku źródeł (ezoteryczne, alchemiczne ryciny, ilustracje z renesansowych podręczników astrologicznych, kabalistycznych, fotografie kamei gnostyckich, masek rytualnych z Nowej Gwinei, włoskich maszkaronów, płaskorzeźb attyckich, itd.).

z inspiracji płynącej z recenzji książki Biedermanna autorstwa Nagasha: dorzucam swoją rekomendację z dziedziny leksykografii symbologicznej.
a polecam rzecz powyższą, która jest wręcz olśniewająca. autor to poeta (w rzeczy samej hasła są pięknie napisane), krytyk sztuki, dobry znajomy Andre Bretona i kapitalny erudyta. W swojej hermeneutyce symbolu posługuje się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

zdaje się, że to ta pierwsza naprawdę przeczytana książka od deski do deski z wypiekami na młodym licu. moja jednoosobowa generacja czuje się przez nią ukształtowana i nie byłaby pewnie bez niej sobą, a więc świat cały dziękuje jej za to, że jest, a już na pewno za to, że wtedy była.
nie wiele z tego pamiętam, ale i tak najwyższa ocena.

zdaje się, że to ta pierwsza naprawdę przeczytana książka od deski do deski z wypiekami na młodym licu. moja jednoosobowa generacja czuje się przez nią ukształtowana i nie byłaby pewnie bez niej sobą, a więc świat cały dziękuje jej za to, że jest, a już na pewno za to, że wtedy była.
nie wiele z tego pamiętam, ale i tak najwyższa ocena.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

ależ wciągający tekst.
wszystko na jednym oddechu.
trudno powiedzieć czy książka ta może funkcjonować jako podręcznik akademicki - raczej nie. należy raczej ją odczytywać jako zapis osobistej religijnej przygody erudyty-autora.
masa ciekawostek, bardzo obfity, żarliwy, z pasją pisany, gęsty, przegląd dziejów rozmaitych symboli na szybkim tempie.
fachowcy ponoć znaleźli parę nieścisłości merytorycznych, ale wybitnie rażące raczej nie są.

ależ wciągający tekst.
wszystko na jednym oddechu.
trudno powiedzieć czy książka ta może funkcjonować jako podręcznik akademicki - raczej nie. należy raczej ją odczytywać jako zapis osobistej religijnej przygody erudyty-autora.
masa ciekawostek, bardzo obfity, żarliwy, z pasją pisany, gęsty, przegląd dziejów rozmaitych symboli na szybkim tempie.
fachowcy ponoć znaleźli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

jeśli okazja, jeśli mamy w rodzinie lub w gronie znajomych niejakich Dawkinsów, Russellów, Hitchensów i innych "liberalnych racjonalistów", to sprezentujmy książkę Eagletona takowym, dajmy tym samym zarobić czcigodnemu Wydawnictwu UJ i miejmy swój wkład w poszerzenie wiedzy, co się tyczy dzisiejszego myślenia o religii.
Od początku do właściwie ostatnich stron Eagleton obnaża mizerie tych Dawkinsów, Russellów, Hitchensów, kompetentnie, z rozmaitych perspektyw, przede wszystkim z filozoficznej, teologicznej i - ta może najciekawsza - politycznej; nie sposób nawet tego streścić w paru zdaniach, bardzo bogaty tekst.

jeśli okazja, jeśli mamy w rodzinie lub w gronie znajomych niejakich Dawkinsów, Russellów, Hitchensów i innych "liberalnych racjonalistów", to sprezentujmy książkę Eagletona takowym, dajmy tym samym zarobić czcigodnemu Wydawnictwu UJ i miejmy swój wkład w poszerzenie wiedzy, co się tyczy dzisiejszego myślenia o religii.
Od początku do właściwie ostatnich stron Eagleton...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

przepiękna oniryczna sylwa, glosa do starego scenariusza mitycznego Demeter-Kore. pogańska, cykliczna forma czasu, przefiltrowana jednak przez chrześcijańską wrażliwość na zło; całość przesiąknięta gnostycką perspektywą. rewelacja!

przepiękna oniryczna sylwa, glosa do starego scenariusza mitycznego Demeter-Kore. pogańska, cykliczna forma czasu, przefiltrowana jednak przez chrześcijańską wrażliwość na zło; całość przesiąknięta gnostycką perspektywą. rewelacja!

Pokaż mimo to


Na półkach:

jeśliby to było napisane jakieś sto lat temu, to jeszcze bym zrozumiał, że zostało napisane, ale praca ta została napisana parę lat temu, więc nie rozumiem.
nudne, suche, bez życia i głębszego zrozumienia przedmiotu. jeśli ktoś żyje w czasach Carnapa, Barbary Stanosz, itp, jeśli ktoś nadal uprawia "racjonalistyczną" filozofię analityczną, to polecam; innym nie polecam.

jeśliby to było napisane jakieś sto lat temu, to jeszcze bym zrozumiał, że zostało napisane, ale praca ta została napisana parę lat temu, więc nie rozumiem.
nudne, suche, bez życia i głębszego zrozumienia przedmiotu. jeśli ktoś żyje w czasach Carnapa, Barbary Stanosz, itp, jeśli ktoś nadal uprawia "racjonalistyczną" filozofię analityczną, to polecam; innym nie polecam.

Pokaż mimo to