Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Polska Rzeczpospolita Ludowa. W skrócie PRL. Trochę śmieszny, a trochę straszny okres, przypadający na lata 1944-1989. Dziś tak odległy i niemalże legendarny, z pewnością stały już element polskiej kultury, wciąż obecny w sercach i umysłach wielu z nas, wciąż żywy, wciąż zabawny, tak bardzo aktualny i przez to tak bardzo przerażający.

Książka Życie w PRL, autorstwa Iwony Kienzler , w przemyślany i bardzo obiektywny sposób przedstawia realia tego okresu. Znajdziemy tu więc wiele żartów, humoru sytuacyjnego i sentencji, które były odpowiedzią na niedogodności i absurdy tamtego ustroju. Łatwo się jednak przekonać, że również w tym przypadku, medal ma dwie strony, te jasne i te ciemne: aresztowania, bezpodstawne prześladowania i cenzura z jednej, przydziałowe mieszkania, praca i zaplecze socjalne z drugiej strony – to wszystko razem składało się na pełen obraz, którego często nie mamy już przed oczami. Co więcej, mamy do czynienia z kolejnym pokoleniem, osób dwudziestokilkuletnich, a nawet trzydziestoletnich, które znają PRL jedynie z opowieści. Oglądamy wciąż powtarzane w telewizji filmy Barei, nie rozumiejąc do końca przekazywanych w nich treści. Śmiejemy się, mówimy „Teraz jest tak samo”, jednak tak samo nie jest, a humorystyczny sposób, w jaki przedstawiane są PRL-owskie realia, to zazwyczaj próby ominięcia wszechobecnej cenzury i sposób na odreagowanie, na poradzenie sobie z rzeczywistością.

Publikacja podzielona jest na szereg krótkich rozdziałów, opisujących konkretne aspekty życia, ale też zgrabnie ze sobą połączonych. Dzięki takiej konstrukcji, możliwe jest przeczytanie książki zarówno w całości, jak i powracanie do wybranych zagadnień.

Bikiniarze, hipisi, bananowa młodzież (strony 221 – 231)

Słowo bikiniarz było w PRL-u synonimem chuligaństwa. Osoby takie miały bowiem zagrażać akceptowanym normom i wartościom, a sami bikiniarze szybko stali się tym, co według systemu należało tępić, a przynajmniej poskromić. Każda, idąca pod idealistyczny prąd subkultura, stanowiła swoim istnieniem zagrożenie i tak samo jak dziś, patrzono na jej członków co najmniej z dużą dozą nieufności.

Praca i bezrobocie w PRL-u i dzisiaj (strony 243 – 252)

- Panie kierowniku… Postanowiliśmy z Józkiem, że w pracy nie będziemy ani palić, ani pić.
- To świetnie. Ale co w takim razie będziecie robić? (strona 244)

Praca była wtedy dla wszystkich. Niezależnie od tego, czy się w niej sprawdzali i czy wyrabiali założone i odgórnie narzucone normy. Ponieważ to Państwo było w PRL głównym pracodawcą, na porządku dziennym były hasła do pracy motywujące, a także te, opiewające jej dobroczynny wpływ na życie, zarówno całego społeczeństwa, jak i jednostki. Owe społeczeństwo nie do końca zgadzało się jednak z wizją pracy, jako zajęcia uwznioślającego, a co za tym idzie z jej wydajnością bywało różnie. Na hasła propagandowe również znalazła się ciekawa odpowiedź:

Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy (strona 249)

Dodatkowo, na końcu książki znajdziemy „Słownik PRL-u”, a w nim najbardziej charakterystyczne dla tego okresu hasła, takie jak ‘cinkciarz’, ‘kolejka’, czy ‘Pewex’. A jeśli wciąż czujemy niedosyt, autorka pozostawia nas z dziewięciostronicową bibliografią, świadczącą również o rzetelnym zgłębieniu tematu i przedstawieniu wszelkich jego aspektów.

Jeśli więc, podobnie jak ja, pamiętacie lub znacie PRL tylko z filmów i opowieści rodziców czy dziadków, albo znacie ten okres aż za dobrze i chcecie odbyć sentymentalną, trochę śmieszną i trochę straszną podróż w przeszłość, to tę pozycję bardzo polecam.

Polska Rzeczpospolita Ludowa. W skrócie PRL. Trochę śmieszny, a trochę straszny okres, przypadający na lata 1944-1989. Dziś tak odległy i niemalże legendarny, z pewnością stały już element polskiej kultury, wciąż obecny w sercach i umysłach wielu z nas, wciąż żywy, wciąż zabawny, tak bardzo aktualny i przez to tak bardzo przerażający.

Książka Życie w PRL, autorstwa Iwony...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy place budowy są przygnębiające? A place destrukcji? A jeśli tak, to czyż ta destrukcja, te unicestwienie nie służy jakiejś przyszłej idei? Czyż nie ma tam celu? Zamysłu? Czy nikt nad tym nie czuwa? Bo przecież ktoś musi.

Jean-Baptiste Baratte to doprawdy utalentowany młody człowiek. Inżynier. A to przecież coś znaczy. To dla niego ogromna szansa. I oczywiście, nie ma tu miejsca na skrupuły. Jeśli nie on, to kto? Ktoś inny, to rzecz jasna. Nie może więc odmówić, choć całe przedsięwzięcie nie napawa optymizmem. Ba! Z pewnością nie będzie chwalił się tym projektem. A przynajmniej na razie. Lepiej zachować to w tajemnicy. Oczywiście nie jest to coś zdrożnego, inaczej w ogóle nie byłoby o tym mowy. Przecież oddaje to miejsce w ręce ludu, to praca dla społeczeństwa, dla społeczności; jest tam więc jakiś wyższy cel, jakieś dobro, które osiągnie na końcu drogi. Choć droga będzie to z pewnością wyboista. Ale cicho sza! Nic nikomu nie mówić. Bo chociaż cmentarz stał się już dawno uciążliwy, zarówno dla miasta, jak i dla bezpośrednich swoich sąsiadów, to cmentarzem wciąż pozostaje. I choć sąsiedztwo wyżej już wspomniane, z pewnością będzie później ukontentowane, to samo przedsięwzięcie może wzbudzić pewne… niepokoje. Bo to jednak zmarli. Czyż nie należy im się wieczny spoczynek? Czyż nie za nimi już te wszystkie przeprowadzki, podróże, przemieszczanie się jako takie? Czyż nie powinni mieć wiekuistego spokoju? Ależ przecież będą go mieć; kości zostaną godnie przetransportowane w inne, uświęcone miejsce. Pojadą wozami, pod eskortą modlących się mnichów. Nocą. Nie z powodu tajemnicy. Po prostu. Dla ogólnego spokoju. Spokoju tych wciąż żywych…

Tuż przed wybuchem Rewolucji Francuskiej Paryż borykał się z ogromnym problemem przepełnionych cmentarzy miejskich. Tak na prawdę była to bolączka wielu europejskich stolic, ale chyba tylko francuska metropolia zmagała się z nią na taką skalę. I nie chodziło jedynie o zapach, wciąż unoszący się nad mogiłami...

więcej na http://portobellobazaar.blogspot.com/2016/06/ksiazka-oczyszczenie-andrew-miller.html

Czy place budowy są przygnębiające? A place destrukcji? A jeśli tak, to czyż ta destrukcja, te unicestwienie nie służy jakiejś przyszłej idei? Czyż nie ma tam celu? Zamysłu? Czy nikt nad tym nie czuwa? Bo przecież ktoś musi.

Jean-Baptiste Baratte to doprawdy utalentowany młody człowiek. Inżynier. A to przecież coś znaczy. To dla niego ogromna szansa. I oczywiście, nie ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Horror, fantasy, dramat z elementami fantasy? Sama nie wiem jak sklasyfikować tę książkę. Fakt ten jedni mogą uznać za plus, bo sugeruje to pewną dozę niekonwencjonalności, literaturę, która wymyka się schematom. Inni mogą tu upatrywać chaosu i niezdecydowania, bo w końcu co autorka miała na myśli, skoro nie mogła się nawet zdecydować na konkretny gatunek literacki. Ja chyba niestety skłaniam się ku tej drugiej grupie. Być może taki odbiór spowodowany jest konkretnym nastawieniem. Książka wydawała się dość przewidywalna, utrzymana w pewnej konwencji, którą tyle już razy wałkowały popularne horrory, pojawiające się dwa lub trzy razy do roku i różniące jedynie kreacjami kolejnych wschodzących gwiazdek kina, tudzież osóbek na takie wzejście liczących. Scenariusz składający się z konkretnych punktów, oklepany, ale lubiany – z konkretnych powodów. I kiedy całość układała się przez większość czasu po mojej myśli, a chwilami potrafił nawet nieco zaskoczyć, nie jakoś wyjątkowo, ale wystarczająco, przyszło zakończenie. I to zakończenie mnie rozczarowało. Historia skończyła się mdło, jak gdyby autorka nie miała na nie pomysłu? Siły? Sprawiło, że całość nabrała wydźwięku właśnie dramatycznego i straciło cały urok książki grozy, czy nawet kryminału.

No dobrze, ale o czym jest sama książka? O obrazie i to obrazie niezwykłym, bo prawdziwym. I to niestety jest mój kolejny zarzut, ponieważ autorka praktycznie opisuje prawdziwe wydarzenia, jedynie lekko obtaczając je w panierce obyczajowości, historię przeklętego obrazu osadza w historii jednej rodziny, jednej ofiary, która stanie się jednocześnie wybawcą.

więcej na http://portobellobazaar.blogspot.com/2016/04/ksiazka-paczacy-chopiec-agnieszka.html

Horror, fantasy, dramat z elementami fantasy? Sama nie wiem jak sklasyfikować tę książkę. Fakt ten jedni mogą uznać za plus, bo sugeruje to pewną dozę niekonwencjonalności, literaturę, która wymyka się schematom. Inni mogą tu upatrywać chaosu i niezdecydowania, bo w końcu co autorka miała na myśli, skoro nie mogła się nawet zdecydować na konkretny gatunek literacki. Ja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każda głupia potrafi zajść w ciążę. Każda umie urodzić. Każda. Słowa ojca dudniły jej w głowie i nawet po jego śmierci okrutnie się z nim kojarzyły. Iwona nie była głupia. Była ambitna, ale potem zaszła w ciążę i była już tylko matką. Matką po złej stronie szyby. A powinna być po tej drugiej, tam gdzie Marta. Ona tez nie była głupia, a jednak nie umiała urodzić. Ta wykształcona wielka pani, której los nie szczędził podarków, nie mogła mieć tej jednej jedynej rzeczy, której nie da się przecież kupić za pieniądze. Rzecz. Pieniądze. Może jednak wszystko na świecie da się sprowadzić do możliwości, jakie daje ulokowanie po odpowiednim osiedlu, nawet dziecko i poród?

Iwona nie rozpaczała. Nie miała na to czasu – dwójka dzieci, praca, matka, która umierała już tak długo, że jej zapewnienia przestały być tak przekonywujące, jak na początku. Czasem tylko ta szyba dzieląca ją od wymarzonego życia przyciągała czoło i kusiła orzeźwiającymi wizjami świata, migoczącego za kilkoma „gdyby tylko”. Marta natomiast rozpaczała w każdej wolnej chwili. Z początku nie było tych chwil tak wiele, ale każde kolejne poronienie przynosiło czas rekonwalescencji, czyli zgrabnie nazwany okres rozmyślania i roztrząsania. Czas męki i udręczenia, czas staczania się w coraz głębszą otchłań poniżenia i niewiary.

Dwie kobiety, dwa osiedla, dwa różne światy. Tak w skrócie można by opisać książkę Kukułka. Byłaby to jednak ocena zbyt powierzchowna, zbyt naiwna, w stosunku do wagi problemu, jaki porusza jej autorka. Co ciekawe, Kukułka sprawia wrażenie pozycji dość łatwej i przyjemnej. Nie jest to kwestia błahego potraktowania kwestii...

więcej na http://portobellobazaar.blogspot.com/2016/03/ksiazka-kukuka-antonina-kozowska.html

Każda głupia potrafi zajść w ciążę. Każda umie urodzić. Każda. Słowa ojca dudniły jej w głowie i nawet po jego śmierci okrutnie się z nim kojarzyły. Iwona nie była głupia. Była ambitna, ale potem zaszła w ciążę i była już tylko matką. Matką po złej stronie szyby. A powinna być po tej drugiej, tam gdzie Marta. Ona tez nie była głupia, a jednak nie umiała urodzić. Ta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W każdej legendzie jest ziarenko prawdy. Niczym ziarenko pieprzu, dodaje ono całości pikanterii. Podkręca akcję. Takie ziarenko prawdy, wspomnienie rzeczywistości, sprawia, że zaczynamy się zastanawiać, zadajemy sobie pytanie: A może? Bo może ta, właśnie ta historia, jest prawdziwa? Może jest...

Poranek jak to poranek. Poranki ogólnie nie są zjawiskiem pożądanym, więc taki nieprzyjemny incydent porankowy, okraszony zwłokami, plasuje się już zupełnie poza skalą mierzalności dna. O ile dno da się zmierzyć. Zapewne każdy, kto na owym dnie się znajduje sądzi, że jego jest najgłębsze. No! Z pewnością nie tak głębokie jak to, na którym osiadł Teodor Szacki. Słynny prokurator z Warszawy. Przepraszam, z "warszawki", bo na tej prowincji, to oczywiście nie odróżniają jednego od drugiego i każdy jest dla nich z "warszawki". Myślą, że za karę tu siedzi. Za karę, to on sobie sam to miasto wybrał. Wiosną było tu pięknie. Zakochał się. Sądził że ułoży tu sobie życie na nowo, że wplecie jakoś swoją postać w bajkową panoramę Sandomierza. No i wplótł, ale nie do końca tak, jak sobie to wymyślił.
No cóż. Okolica nie obfitowała w ciekawe sprawy, choć oczywiście kwestią dyskusyjną pozostaje, co dla kogo jest ciekawe. Dla niego już niewiele. Ale ta sprawa go zaintrygowała. Z początku również dość mocno irytowała, ale przez cały czas coś mu tu nie pasowało, coś nie grało. Jakaś fałszywa nutka, którą zignorował porwany dalszą, bezbłędną grą muzyka. Coś co niczym ziarenko prawdy powracało wciąż przypadkowo przegryzane.

więcej na http://portobellobazaar.blogspot.com/2016/02/ksiazka-ziarno-prawdy-zygmunt-mioszewski.html

W każdej legendzie jest ziarenko prawdy. Niczym ziarenko pieprzu, dodaje ono całości pikanterii. Podkręca akcję. Takie ziarenko prawdy, wspomnienie rzeczywistości, sprawia, że zaczynamy się zastanawiać, zadajemy sobie pytanie: A może? Bo może ta, właśnie ta historia, jest prawdziwa? Może jest...

Poranek jak to poranek. Poranki ogólnie nie są zjawiskiem pożądanym, więc taki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chłód i Jesper. To oni towarzyszyli mi całe życie, odkąd pamiętam, odkąd mogę pamiętać. Nie mam imienia. W tej opowieści nie jest mi potrzebne, bo długo jestem tylko jej narratorem, jakbym stanowiła dodatek do fabuły, a moim zadaniem było jedynie zapamiętanie. Istnieję dzięki mojemu starszemu bratu i nieustającemu uczuciu chłodu.

Jestem chłopczycą i rozczarowaniem. Choć mam najlepsze stopnie w klasie i piękne, brązowe loki, nie spełniam oczekiwań mojej bogobojnej, religijnej matki. Z resztą, spełniałabym je pewnie tylko, gdybym zmieniła się w samego Jezusa na Krzyżu... Dla ojca z kolei nie istnieję. Są oczywiście pewne znaki, świadectwa, pewne chwile, które pozwalają mi przypuszczać, że fakt posiadania dwójki dzieci jest mu znany. Wydaje się jednak nie być to fakt zbyt istotny.

Żyliśmy spokojnie, na naszym skraju Danii, który długo był całym moim światem, mimo że plany zakładały zmianę tej sytuacji. Kiedyś, w przyszłości, A potem nadeszła wojna. Wkroczyła dudniącymi od niemieckich oddziałów i pojazdów drogami; przedarła się przez granice śmiercią pięciu duńskich żołnierzy. Podobno zainscenizowaną, zaplanowaną, tak twierdził Jasper. To wtedy zaczęłam zauważać samą siebie. Byłam dumna i nieustępliwa. Matka przepowiadała, że taka wywyższająca się pannica będzie zawsze sama. Ale ja się nie wywyższałam i wcale nie byłam sama. Byłam sobą i nie chciałam o nic prosić. Nie chciałam też, żeby Jasper wyjechał z Danii. Musiał, a ja to zrozumiałam.

Po wojnie wyjechałam i ja, choć nie na Syberię o której marzyłam. Oboje zniknęliśmy, ale ja krążyłam wciąż blisko domu, kraju, naszego zakątka świata. On zaś wkroczył całą swoją młodością i werwą do Maroka, o którym marzył już od dziecka. Rozdzieliliśmy się. Ja w końcu wróciłam, on nie...

Ta historia wnika w czytelnika, niczym sączący się przez okienną szparę chłód, wciąż towarzyszący głównej bohaterce, której imienia nie znamy, To też historia jak wiele innych, jedna z, powtarzalna - niepowtarzalna, zwykła i niezwykła zarazem. To opowieść o rodzinie z małego miasteczka: rodzice, dwójka dzieci, dziadkowie, wujostwo. Każdy z własnymi problemami, każdy zapatrzony w siebie, każdy niewysłuchany i niezrozumiany, niezrealizowany, każdy będący czyimś rozczarowaniem, każdy jakby bez głosu, jakby ten chłód zamienił się w mróz i skuł lodem wszystkie niewypowiedziane pretensje i żale, aby nigdy nie wydostały się z ich gardeł.

Czytając Na Syberię odwiedzamy tak na prawdę kilka współistniejących światów, bo każdy opisywany przez narratorką bohater żyje we własny. Niby to się wszystko łączy, bo przecież razem jedzą, razem mieszkają, ale znów jakby osobno, jakby nic prócz tych formalności ich nie łączyło. I to dodatkowo potęguję uczucie chłodu, sprawia, że nic nie jest nas w stanie ogrzać, ale też że czytamy. Czytamy, bo chcemy w końcu znaleźć tę iskierkę, zapowiedź ciepła, coś co roznieci w tym chłodnym krajobrazie pożar. Ale przyzwyczajona do zimna bohaterka zdaje się w dorosłym życiu świadomie przysypywać białym puchem tlącą się nadzieję. Zamyka się w sobie i czytelnik ma wrażenie, jakby obcował z dojrzałą już kobietą, stanowczą, opanowaną i chłodną, mimo że swoją opowieść kończy w wieku zaledwie 24 lat.

Tę nostalgiczną, napisaną pięknym językiem historię polecam na spokojny, zimowy wieczór, a sama z pewnością sięgnę po kolejne książki Per Pettersona.

http://portobellobazaar.blogspot.com/2016/01/ksiazka-na-syberie-per-petterson.html

Chłód i Jesper. To oni towarzyszyli mi całe życie, odkąd pamiętam, odkąd mogę pamiętać. Nie mam imienia. W tej opowieści nie jest mi potrzebne, bo długo jestem tylko jej narratorem, jakbym stanowiła dodatek do fabuły, a moim zadaniem było jedynie zapamiętanie. Istnieję dzięki mojemu starszemu bratu i nieustającemu uczuciu chłodu.

Jestem chłopczycą i rozczarowaniem. Choć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeanette Kihlberg jest policjantką. Całkiem dobrą policjantką. Niestety reszta jej świata nie jest już tak poukładana, jak teczki spraw, które do tej pory udało jej się zakończyć. Mąż odszedł. Wymienił ją na nowszy model. Jakąś dziunię, która sprzedaje teraz jego obrazy, twórczość, której przecież połowa należy do niej, wiernej żony, wierzącej, wspierającej. Także finansowo. Sponsorowała tę jego sztukę, a teraz on nie ma nawet czasu dla ich syna. Bogiem a prawdą, Jeanette również niewiele go już ma. Sprawa zabójstw chłopców została oficjalnie zamknięta. Ale ona nie może tak tego zostawić. Co z tego, że ofiary są imigrantami, że nikt ich nie szuka, nikt się o nich nie upomina. Ona się upomni.

Jednocześnie pojawia się jednak inna sprawa. Priorytetowa, bo zamordowany jest szanowanym biznesmenem. Szanowanym? Każda szafa skrywa swoje trupy. Szafa, do której kluczem jest gęstniejąca i stygnąca krew tego człowiek, wypełniona jest najgorszymi ludzkimi uczynkami. A historie z przeszłości znaczą psychikę kolejnych młodych dziewcząt i niczym okruszki prowadzą coraz głębiej w otchłań coraz nie zdrowszych żądzy.

Są takie zdarzenia, które pozostają z nami na zawsze. Większość z nas może przytoczyć choć jedną sytuację, której wspomnienie wpycha go w objęcia dziecięcych koszmarów, a przynajmniej wybija nieco z teraźniejszości i odbija się echem po całym sercu, zalewa umysł zimnym otępieniem. Jeśli ta podróż w przeszłość jest chwilowa, niebezpieczeństwo mija tak szybko, jak się pojawiło i pozostaje wspomnieniem. Jeśli jednak ktoś dorosły, ktoś bliski, ktoś obcy zabiera nam dzieciństwo i pozostawia na jego miejscu pustkę, to taki uraz przejmuje nad nami kontrolę, nie pozwala żyć bez wcześniejszego ukojenia, ulgi, bez znalezienia spokoju. Bo jak długo można żyć w strachu przed wciąż doganiającym Cię wrogiem. Wrogiem przed którym nie możesz uciec, bo jest częścią Ciebie. I wtedy zaczyna się destrukcja. Niszczysz siebie lub innych.

więcej na http://portobellobazaar.blogspot.com/2015/12/ksiazka-trauma-erik-axl-sund.html

Jeanette Kihlberg jest policjantką. Całkiem dobrą policjantką. Niestety reszta jej świata nie jest już tak poukładana, jak teczki spraw, które do tej pory udało jej się zakończyć. Mąż odszedł. Wymienił ją na nowszy model. Jakąś dziunię, która sprzedaje teraz jego obrazy, twórczość, której przecież połowa należy do niej, wiernej żony, wierzącej, wspierającej. Także...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trudno jest mi pisać recenzje pozycji naukowych, popularnonaukowych, czy też poradników, a dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze trudno jest mi ocenić wartość merytoryczną takich publikacji. Sięgam przecież po nie, zazwyczaj, jako laik, który pragnie poszerzyć, czy nawet dopiero nabyć konkretną wiedzę. Jeśli temat jest mi praktycznie całkowicie nieznany, jak w przypadku zagadnienia Rosjan, zamieszkujących ziemie polskie w czasie zaborów, zadanie staje się wręcz niewykonalne. Jeśli co nie co już wiem, pozostaje jedynie konfrontacja tekstu z wcześniej zdobytą wiedzą.

Druga trudność, to moje zamiłowanie do szczegółów. Pragnienie przybliżenia wszystkich ciekawych i zaskakujących fragmentów książki, okazuje się być nie do zrealizowania, bo musiałabym zwyczajnie przepisać całe rozdziały lub większe ich fragmenty (nomen omen miałam dokładnie takie same problemy robiąc notatki na studiach). W przypadku pozycji Rosjanie w Polsce ten punkt wydaje się w ogóle niemożliwy do realizacji, ponieważ sam temat jest dla mnie niezwykle ciekawy, więc cała książka stanowi jedno wielkie zaskoczenie, och połączone z ach i zachwyt z kubkiem gorącej kawusi w ręku.

Co więc mam zamiar opisać? zapytacie. Co będę oceniać, skoro sama jestem na tym polu początkująca? Okazuje się, że już udało mi się nakreślić pewien zarys, że powolutku wyłaniać się zaczyna książka łatwa w odbiorze, ale daleka od ogólników czy niedbałości, zarówno tej językowej, jak i naukowej. Oczywiście, jak wspomniałam trudno oceniać mi same zawarte tu fakty, ale bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie swojego rodzaju opieka nad czytelnikiem. Często natrafić można bowiem na mniej lub bardziej specjalistyczne pozycje, których autorzy zakładają, że jedynie uzupełniają posiadany już przez odbiorcę obraz. Violetta Wiernicka prowadzi nas jednak z cierpliwością godną dobrego pedagoga i tłumaczy zawiłości pewnych stereotypów i przekłamań, budując ten obraz od początku. Dzięki takiemu zabiegowi, książka staje się zwartą, pełnowartościową pozycją, będącą z pewnością wstępem do dalszych poszukiwań, ale też pozwalającą na poprzestanie na takim właśnie poziomie.

Sama treść ujęta jest w 13 rozdziałów, dodatkowo podzielonych na podrozdziały, wzbogacona o czarno białe fotografie i obszerną bibliografię. To co mi osobiście zawsze przeszkadza, to umieszczenie przypisów na końcu każdego z rozdziałów, choć przypuszczam, że wybór najlepszego rozwiązania za każdym razem spędza sen z powiek biednym autorom tego typu pozycji. Każda część stanowi tu pewnego rodzaju całość i opisuje konkretne zagadnienie, ale wszystkie zgrabnie są ze sobą powiązane. To zdecydowany plus, ponieważ autor tworzy w ten sposób pewnego rodzaju dawki, lekcje, które możemy pobierać w zależności od dnia, nastroju i możliwości, jednocześnie nie ucinając wątku i nie tworząc sztucznych granic. Ułatwia również powracanie do interesujących nas, czy też budzących wątpliwości fragmentów. Moim ulubionym jest tu z pewnością rozdział V Prawosławne cerkwie, być może dlatego, że opisuje moją rodzinną Warszawę, być może dlatego, że tworzy jej nieistniejący już obraz. W rzeczywistości cała pozycja przetykana jest codziennymi sprawami, życiem ludzi pochodzących z różnych sfer, zwykłymi sprawami i emocjami, umieszczonymi po prostu na różnym od nam współczesnego tle. To z resztą wydaje się być głównym założeniem książki, która „odczaruje mit o złych Rosjanach” (cytat pochodzi z notki na odwrocie), złagodzi obraz, kanciaste ‘ICH’ zmieni może na cieplejsze, bardziej ludzkie ‘ich’.

Dla kogo więc przeznaczona jest ta książka? Z całą odpowiedzialnością powiem, że dla każdego, choć oczywiście należy pamiętać, że starcie z datami, faktami i nazwiskami jest tu nieuniknione.

http://portobellobazaar.blogspot.com/2015/10/ksiazka-rosjanie-w-polsce-violetta.html

Trudno jest mi pisać recenzje pozycji naukowych, popularnonaukowych, czy też poradników, a dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze trudno jest mi ocenić wartość merytoryczną takich publikacji. Sięgam przecież po nie, zazwyczaj, jako laik, który pragnie poszerzyć, czy nawet dopiero nabyć konkretną wiedzę. Jeśli temat jest mi praktycznie całkowicie nieznany, jak w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przed:

System miał nas chronić. Po to stworzono reguły i zasady, a na nich zbudowano stabilną fortecę Programu. Z początku funkcjonował on jako eksperyment, ale szybko okazał się jedynym lekarstwem na szerzącą się, wśród nastolatków, plagę samobójstw. Lekarstwem, a może jedynie plastrem, który odrywano wraz z przeszłością i wspomnieniami niedoszłych samobójców. Sama choroba nie zniknęła. Reagowano jedynie na jej objawy. W najgorszy możliwy dla nas sposób. Sama wciąż obwiniam się o śmierć brata. Gdyby nie James pewnie szybko bym do niego dołączyła. Ale on też nic nie zauważył. On też odczuwa tę straszną stratę. Niestety potem przyszły kolejne. I w końcu James też się załamał. Niedługo i ja się załamię... I tak zaczyna się ta historia.

Po:

Podobno chciałam popełnić samobójstwo. Nie pamiętam czemu. Nie wyobrażam sobie, co takiego mogłoby mnie pchnąć do takiego kroku. Ale niewiele pamiętam. Jestem szczęśliwa, jestem kochana. A może to tylko uczucia, jakie wstawiono w puste miejsce, które zostało po mnie, po tym wszystkim co miałam, a czego dziś już nie pamiętam. Podobno te wspomnienia mnie zatruwały. Ale wypełniająca mnie dziś pustka, poczucie braku i niedopasowania są chyba jeszcze gorsze. Udaję więc. Na szczęście, nie tylko ja…

Sloane i James to para zakochanych w sobie nastolatków. I pewnie ich życie przypominałoby życie wielu innych, gdyby nie tajemnicza Plaga, która zabrała już życie brata Sloane. Samobójstwa szerzą się jedynie wśród nastolatków i to właśnie oni zostają objęci szczególną uwagą. Codziennie sprawdzani w domu i w szkole przez Program, kolegów, a nawet własnych rodziców, wyciągani podczas lekcji ze szkolnych ławek, zabierani z domów, żyją w nieustannym strachu. Cel jest jasny: wykrywać i izolować tych, którzy podejrzani są o zachorowanie. Chorzy natomiast zamykani są w specjalnych ośrodkach i poddawani wymazywaniu szkodliwych wspomnień. Szczęśliwych, plastikowych i pustych, Program odsyła do ich domów. Jak to możliwe, że ten system nie załamał się wcześniej?

więcej na http://portobellobazaar.blogspot.com/2015/11/ksiazka-plaga-samobojcow-program.html

Przed:

System miał nas chronić. Po to stworzono reguły i zasady, a na nich zbudowano stabilną fortecę Programu. Z początku funkcjonował on jako eksperyment, ale szybko okazał się jedynym lekarstwem na szerzącą się, wśród nastolatków, plagę samobójstw. Lekarstwem, a może jedynie plastrem, który odrywano wraz z przeszłością i wspomnieniami niedoszłych samobójców. Sama...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak to się mogło stać? Diana umarła. Została zabita! Tak właśnie było. Zabiła ją fala, okrutny, nieposkromiony żywioł. I przypadek. Bo przecież jak to się mogło stać? Jak wjechały na ten przeklęty most? Tylko one. Ruch został wstrzymany, zamknięty i tylko ich mały samochodzik, jej zielone oczy i hipnotyzujący śmiech. Fala pojawiła się znikąd i porwała je ze sobą w malutkiej, metalowej puszce. Ona również powinna była utonąć. Nie pamięta jak znalazła się na brzegu, to wydawało się zupełnie nielogiczne: Diana umarła, ona pozostała żywa. Chciała do niej dołączyć, ale ją odratowano. I po co? Świat nie był już taki sam; nie był pełny; istniał, ale nie było w nim Diany… jej też już tu nie było.

Eureka wróciła do szkoły i do swoich przyjaciół, Cat i Brooksa. Zamieszkała z ojcem, macochą i bliźniakami nad bagnistym bayou, ale nic nie było już takie samo, wyblakło, przeszło na drugi plan – na pierwszym była zaś jej rozpacz. Aż do chwili, w której blady chłopiec, tylko trochę starszy od niej, z całym impetem wjechał swoim chevy w jej czerwoną Magdę. Powiedział, że wszystkim się zajmie, wręczył swój numer i zniknął. Od tej pory pojawiał się z Nienacka. Każde kolejne spotkanie kosztowało Eurekę kawałek duszy. Jej życie biegło teraz ścieżką, wyznaczaną przez tajemniczy spadek, bladego chłopca i rodzinne tajemnice.

Są książki, co do których nie jestem pewna: tego, czy chciałabym przeczytać ich kontynuację; tego, czy tak naprawdę chciałam przeczytać je same; tego, czy naprawdę je przeczytałam...

więcej na http://portobellobazaar.blogspot.com/2015/10/ksiazka-za-lauren-kate.html

Jak to się mogło stać? Diana umarła. Została zabita! Tak właśnie było. Zabiła ją fala, okrutny, nieposkromiony żywioł. I przypadek. Bo przecież jak to się mogło stać? Jak wjechały na ten przeklęty most? Tylko one. Ruch został wstrzymany, zamknięty i tylko ich mały samochodzik, jej zielone oczy i hipnotyzujący śmiech. Fala pojawiła się znikąd i porwała je ze sobą w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Emma znów jest sama. Jej najlepsza przyjaciółka Sara wyjechała do Francji. Evan? Jego zostawiła już dawno temu. Nie mogła ciągnąć go ze sobą w dół. Zrobiła to dla jego dobra. Nie chciała już nikogo krzywdzić. Nigdy już tego nie zrobi, niezależnie od tego, jak bardzo skrzywdzi jednocześnie samą siebie.

Bo jej nie można kochać. Ona też tego nie potrafi. Tak już jest. Jest odbiciem swojej destrukcyjnej, egoistycznej matki, jej wierną kopią; pustą skorupą; cieniem człowieka; cieniem samej siebie. Gdyby inni znali ją taką, jaką ona siebie zna, nie miała by nawet tej garstki trwających przy niej ludzi. Ale tą tajemnicę przywiązała do swojego serca niczym głaz, który teraz wciągał ją w ciemność, zabierając powietrze, nie pozwalając oddychać. Czy jeszcze kiedyś będzie w stanie zaczerpnąć powietrza i nie czuć tego bólu, czy przestanie tonąć w tej pustce?

"Biorąc oddech", to już trzeci, ostatni tom serii Oddechy, która przebojem wdarła się w serca wielu nastolatek i wielu dam w nieco już starszym wieku. Autorce znów udało się wycisnąć z czytelnika (czytaj mnie) łzy, wywołać uśmiech i wzbudzić jeszcze wiele innych uczuć, cały ich wachlarz. I właśnie takiego efektu, emocjonalnej huśtawki, wzruszeń, oburzenia i radości, oczekiwałam sięgając po ostatnią część tej pięknej historii. Już przy "Oddychając z trudem" nie wierzyłam, że autorce uda się utrzymać intrygę, nie powtarzając schematu pierwszej części, "Powód by oddychać". Ale udało się i tym większym rozczarowaniem byłaby dla mnie porażka części trzeciej. Okazało się jednak, że najgorszego potwora autorka zachowała właśnie na tom Biorąc oddech.

więcej na http://portobellobazaar.blogspot.com/2015/08/ksiazka-biorac-oddech-rebecca-donovan.html

Emma znów jest sama. Jej najlepsza przyjaciółka Sara wyjechała do Francji. Evan? Jego zostawiła już dawno temu. Nie mogła ciągnąć go ze sobą w dół. Zrobiła to dla jego dobra. Nie chciała już nikogo krzywdzić. Nigdy już tego nie zrobi, niezależnie od tego, jak bardzo skrzywdzi jednocześnie samą siebie.

Bo jej nie można kochać. Ona też tego nie potrafi. Tak już jest. Jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ania mieszka z Sieriożą pod Moskwą. Nigdy nie sądziła, że czekała na tego mężczyznę całe życie, że będzie z nim taka szczęśliwa w tym pięknym ażurowym domu, który zbudował specjalnie dla nich. Wiodą spokojne życie, choć to nie brak trosk takim je uczyniło. Ania nie pyta. Wie przecież, że jej mężczyzna regularnie odwiedza swojego małego synka. No i ją. Jeździ do nich, bo mu zależy. Na chłopcu oczywiście. I jej mogłoby zależeć, ale Ira, była żona Sierioży, skutecznie zapobiega jakimkolwiek kontaktom między jej synem, a tą drugą, nową kobietą. Anna też ma syna, Miszkę, ale to już nastolatek, trochę zbuntowany chłopak, który odpycha jej, wyciągające się do matczynych pieszczot, ręce. Brakuje jej tego i z pewnością chętnie wpuściłaby do swojego życia tego małego chłopca, syna Sierioży. Ale tak to już jest, że nie wszystko zależy od nas, nie na wszystko mamy wpływ. Na to co stało się w Moskwie też nie miała żadnego wpływu. Wirus pojawił się znikąd i szybko pojawiały się nowe przypadki. Przypadki… W mieście mieszkała jej matka. Ona też zachorowała. Stała się przypadkiem, jedną z wielu ofiar. Chcieli ją stamtąd zabrać, ale kiedy się na to zdecydowali miasto było już otoczone wojskowym kordonem, drogi wjazdowe i wyjazdowe zablokowano. Kwarantanna. To straszne słowo podtrzymywało w narodzie iluzję kontroli. Bo przecież ktoś nad tym wszystkim czuwał. Ktoś odciął od świata to biedne miasto, ktoś próbował opanować sytuacje. Ten ktoś jednak zawiódł. Nie tylko w Moskwie, ale we wszystkich większych miastach świata. Nagle dotarło do nich, że sytuacja wyrwała się spod tej nieudolnej kontoli, której być może nawet nigdy nie było. I wtedy przyjechał ojciec Sierioży. Musieli uciekać – w ich pachnącym nowością i miłością domu nie było już bezpiecznie. Bezpiecznie było tam, gdzie byliby sami, z dala od ludzi i od wszechobecnej, bezlitosnej choroby…

Pandemia to książka drogi, o ile taki gatunek w ogóle istnieje. Jeśli nie, to z chęcią go stworzę tylko po to, by kolekcjonować kolejne pozycje pokroju tej, którą popełniła Jana Wagner. Okazuje się bowiem, że autorka stworzyła niezłą wizję, całkiem realnej wersji, apokalipsy.

więcej na http://portobellobazaar.blogspot.com/2015/06/ksiazka-pandemia-jana-wagner.html

Ania mieszka z Sieriożą pod Moskwą. Nigdy nie sądziła, że czekała na tego mężczyznę całe życie, że będzie z nim taka szczęśliwa w tym pięknym ażurowym domu, który zbudował specjalnie dla nich. Wiodą spokojne życie, choć to nie brak trosk takim je uczyniło. Ania nie pyta. Wie przecież, że jej mężczyzna regularnie odwiedza swojego małego synka. No i ją. Jeździ do nich, bo mu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy młodziutka Valentina poznała silnego i przystojnego Gervasia, była przekonana, że ich drogi splotły się już na zawsze w jedną, prowadzącą do szczęścia i pełną wzajemnej miłości. Jako służący w pałacu markizów de Tormes w Madrycie, oboje mieli pozycje dość wysokie, choć drogo opłacone ciężką pracą. Valentina nie pragnęła jednak niczego więcej; służyła swojej Pani z pełnym oddaniem, pojętna i inteligentna, ale też skromna, cieszyła się każdym dniem, uczyła szybko, a z każdej pracy wywiązywała rzetelnie. Gervasia, którego maniery i bystrość pozostawiały nieco do życzenia, przepełniały natomiast młodzieńcze wizje dalekich podróży i, czekającej gdzieś na ich końcu, fortuny. Marzył o wyprawie do Nowej Ziemi, gdzie nawet biedak mógł stać się bogaczem, gdzie służący mógł zostać markizem, gdzie on mógłby podarować ukochanej Valentinie cały świat. Zakochana dziewczyna, choć pełna obaw i złych przeczuć, dała się przekonać wizji mężczyzny, którego tak miłowała i któremu ufała bez reszty. Któregoś dnia, wyruszyli więc maleńkim statkiem przez ogrom oceanu, wprost w paszczę Karaibskich marzeń. Jednak los szykował im drogę, której żadne nie mogło się spodziewać. Gervasio zachorował gdy tylko brygantyna opuściła hiszpański port, a jego wycieńczone chorobą morską ciało nie sprostało ciężarom podróży. Przerażona i samotna Valentina pozostała sama na obcej ziemi, bez przyjaciół, bez pomocy i bez perspektyw. Nieprzytomna ze strachu, kierowana dumą młodej wdowy, odrzuciła jedyny płomyczek, który mógł ogrzać ją w tym nieprzychylnym świecie - oświadczyny zakochanego w niej od pierwszego wejrzenia przyjaciela, pełnego ideałów lekarza Tomasa Mendozy. Ta jedna decyzja miała na zawsze zmienić jej życie, jej miała jeszcze długo żałować. Jako piękna, biała i samotna kobieta, na Karaibach mogła zarobić na chleb tylko w jeden sposób, ale nigdy nie zgadłaby, że był to dopiero początek jej historii…

więcej na http://portobellobazaar.blogspot.com/2015/06/ksiazka-popioy-pieka-carmen-santos.html

Kiedy młodziutka Valentina poznała silnego i przystojnego Gervasia, była przekonana, że ich drogi splotły się już na zawsze w jedną, prowadzącą do szczęścia i pełną wzajemnej miłości. Jako służący w pałacu markizów de Tormes w Madrycie, oboje mieli pozycje dość wysokie, choć drogo opłacone ciężką pracą. Valentina nie pragnęła jednak niczego więcej; służyła swojej Pani z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Richelle wciąż dokądś biegła. Pełna wiary w ludzi optymistka, uśmiechnięta i energiczna pokazywała im zawsze lepszą stronę życia. Dla przyjaciół zrobiłaby wszystko.

Rae była przeciwieństwem Richelle. Ironiczna, zamknięta w sobie drobna dziewczyna, o artystycznej, zbuntowanej duszy. Nie rozmawiały wiele, ale spędzały razem mnóstwo czasu. Były przecież przyjaciółkami.

Cal w swoich niedopasowanych okularach szybko stał się obiektem kpin i docinków rówieśników. Był jedynym chłopcem w tym wieku na całej ulicy. Szczupły i niepozorny trzymał się blisko Rae i Richelle. Tej drugiej może nawet trochę bliżej.

Nicole dołączyła do nich w wakacje przed czwartą klasą. Była jak pięknie opakowany świąteczny prezent. Wciąż wygładzała przód sukienek, które miała chyba w każdym możliwym kolorze. Chodziła po woli, jak młoda dama. Nie wolno było się jej pobrudzić. Wszystko po to by mamusia i tatuś byli z niej dumni, by ich nie zawieść. Miała iść na Harvard. Tak zaplanował tatuś. Dopasowała się. Długo się dopasowywała. Aż do tej pamiętnej kłótni w dzień po maturze.

Problem w tym, że nie pamiętał tego zbyt dobrze. Strzępki wspomnień błąkały się po jego głowie i za nic nie chciały połączyć w całość. Cal był wtedy pijany. Opijał zdaną maturę. Ledwo przytomny słyszał kłótnię jedynie z daleka, przechodząc obok domu Nicole. Odwróciła się od nich. Zaraz po wyprowadzce Richelle, Nicole również zniknęła z ich życia, traktując jak powietrze. Zostali we dwójkę, Cal i Rae. Nie wiedzieli czemu, choć Cal często się nad tym zastanawiał. Jakaś niewidzialna nić łączyła go z tą idealną dziewczyną od chwili, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, w wakacje przed czwartą klasą. Po kłótni, której był mimowolnym i nie do końca świadomym świadkiem, zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu. Przestała kontaktować z rodziną, z popularnymi przyjaciółkami, dla których była tylko ozdobą. Wyjechał, więc dowiedział się o tym dopiero w wakacje po pierwszym roku studiów. Nie mógł uwierzyć, że nikt nie przejął się jej milczeniem, jej nieobecnością. Nie chciał tak tego zostawić, ale musiał wracać Crenshaw. I tam ją zobaczył. W kawiarni. Wpatrywał się w nią, ale go nie poznała. Przedstawiła się jako Nyelle i od tej pory nie przestawała zmieniać jego życia…

więcej na http://portobellobazaar.blogspot.com/2015/06/ksiazka-co-jesli-rebecca-donowan.html

Richelle wciąż dokądś biegła. Pełna wiary w ludzi optymistka, uśmiechnięta i energiczna pokazywała im zawsze lepszą stronę życia. Dla przyjaciół zrobiłaby wszystko.

Rae była przeciwieństwem Richelle. Ironiczna, zamknięta w sobie drobna dziewczyna, o artystycznej, zbuntowanej duszy. Nie rozmawiały wiele, ale spędzały razem mnóstwo czasu. Były przecież przyjaciółkami.

Cal w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dżałamudin i Arzo znają się już od dawna. Są braćmi, nie z jednej matki, ale z wyboru. To jednak nie przeszkadza im w zimnej i rzeczowej ocenie wspólnych (lub sprzecznych!) interesów. W tym kraju interesy to świętość i nikt nie powinien stawać na drodze między nimi, a ludźmi, którzy je robią. Bo interesy to pieniądze, a dzięki nim można wszystko. Pieniądze kupią Ci broń, skłócą Twoich wrogów, odbiorą im rodziny i zabiorą ziemię. Pieniądze otworzą Ci drzwi na salony, otworzą zresztą drzwi dokądkolwiek zechcesz. Kupią też przyszłość... choć krótką i niepewną. W tym kraju nie masz jednak wyjścia, kupujesz albo to Ciebie kupują - takie jest tu życie. To Republika Awarii Północnej - Dargo. To kraj, który nie istnieje. Ale mógłby...

To co w tej książce zaskakuje najbardziej to fakt, że jej autorem jest kobieta. Julia Łatynina podaje nam półmisek pełen terroru i obficie polewa gęstym sosem absurdu, w najlepszym stylu. Nie ma tu strony, która nie wywoła w czytelniku cichego zdumienia. Tu nikogo się nie żałuje, bo nikt nie jest dobry czy zły. Autorka opisuje wszystko z bezczelną dziecinnością: to suche fakty i chociaż każdy ma swoje racje i swoje powody, to są one takimi samymi pustymi i beznamiętnymi faktami, jak wszystko inne. Nie ma czasu na wdarcie się w psychikę ludzi. Jest tylko brutalna wojna - bez końca, bez celu, bez sensu. Ten dziki świat zmienia się jak w kalejdoskopie: bohaterowie raz się przyjaźnią, raz rozstrzeliwują, czasem tylko trochę nienawidzą. Taka jest ich rzeczywistość. Tu załatwia się wszystko odpowiednim kalibrem albo odpowiednią kwotą. Nie ma czasu na dyskusje i wszyscy znają swoje miejsce. Jeśli nie to znaczy, że są już poza systemem, są zbędni.

Wszystko jest w tej książce jest nie tak, bo język nie pasuje do akcji, akcja nie pasuje do opisów, a opisy nie pasują do bohaterów. Całość jest jednak doprawdy wybuchowa. Z prostymi dialogami, czasem prostackimi i banalnymi kwestiami, niesamowicie kontrastują opisy, ciekawe porównania, sformułowania w których wręcz kują słowa typu "puszysty", tak bardzo nie na miejscu, jak to tylko możliwe. I sam czytelnik wydaje się być tu trochę nie na miejscu, a każda scena staje się bardziej intymna i niewiarygodna, niż jakakolwiek wcześniej. I z całego tego chaosu, absurdu i huku wystrzeliwanych pocisków, wyłania się niezwykle ciekawy obraz, karykatura państwa, którym niczym marionetką, poruszają pieniądze, układy i siła.

Ziemia wojny mogłaby uchodzić za książkę opartą na faktach i faktami operującą. To niemalże podręcznik dla każdego terrorysty amatora - zbiór zadań i kompendium wiedzy, opisane niezwykle szczegółowo i zupełnie bez ogródek, w zabawny i jednocześnie przerażający sposób.

POLECAM!!! W szczególności miłośnikom absurdu...

Za moją część tego absurdu dziękuję Wydawnictwu Feeria

Dżałamudin i Arzo znają się już od dawna. Są braćmi, nie z jednej matki, ale z wyboru. To jednak nie przeszkadza im w zimnej i rzeczowej ocenie wspólnych (lub sprzecznych!) interesów. W tym kraju interesy to świętość i nikt nie powinien stawać na drodze między nimi, a ludźmi, którzy je robią. Bo interesy to pieniądze, a dzięki nim można wszystko. Pieniądze kupią Ci broń,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sara jest piękna i popularna. W szkole żaden chłopak nie przejdzie obok niej obojętnie. Najnowsze gadżety, drogie ubrania i sportowy samochód. Biżuteria, kosmetyki, wielki dom, poważany ojciec na wysokim stanowisku. Portret jak z obrazka. I ona. Emma. Najlepsza przyjaciółka Sary. Skromna, cicha. Na przerwach unika innych uczniów. Chowa się przed nimi w szkolnych salach. Samotnie odrabia lekcje, chce być najlepsza i ciężko na to pracuje. Nie obchodzi jej zdanie innych, ona po prostu musi przetrwać. Jej cel, to dostać się na studia, wyrwać się, wyjechać stąd i zapomnieć. Odlicza dni i wciąż powtarza, że będzie dobrze, choć sama nie zawsze w to wierzy.
Emma mieszka u wujostwa. W przytulnym domku, skromniejszym od domów jej znajomych, jednak wciąż okazałym. Dziewczyna nie jest tam jednak szczęśliwa. Za to jest bita. Znieważana, kaleczona i wyzywana prze ciotkę, nie nazwałaby tego miejsca domem. Nie ma jednak gdzie pójść. Musi przetrwać. Ma cel. Jeśli się uda, to kiedyś przecież zapomni.
Tak dobry plan nie mógł zawieść. I pewnie nie zawiódłby, gdyby Evan Matthews nie wkroczył w jej życie z takim impetem. Z początku jeszcze to kontrolowała. Ba! Nie znosiła tego aroganckiego chłopaka, pewnego siebie zarozumialca. Jednak źle go oceniła. Siebie również. Mimo starań nie mogła uchronić ciała od tego drżenia na dźwięk jego głosu, serca od szybszego bicia pod jego spojrzeniem. W końcu jej oddech zatrzymywał się nie tylko ze strachu. I w końcu mogła oddychać głębiej niż kiedykolwiek...

Ta historia jest raczej banalna. Miłość, młodość i tym podobne, to dość oklepane tematy, a postaci takich jak Sara i Evan jest na pęczki. Emma wydaje się tu być jedyną bohaterką, w której zachodzą jakieś zmiany i to wokół niej koncentruje się fabuła. Mam jednak wrażenie, że czytelnik jest o tych przemianach raczej informowany poprzez dialogi przyjaciółek, niźli sam je odczuwa. I w sumie, całość mogłaby uchodzić za nico płytką, być może trochę nużącą, ale coś w tej historii nie pozwoliło mi się od niej oderwać. To możliwość. Możliwość znalezienia się w takiej sytuacji. Nie na miejscu ofiary, ale na miejscu kogoś z jej otoczenia. Bliskiej osoby, która nie powie słowa, związana wymuszoną przysięgą. Nauczyciela, mentora, opiekuna, który nie interweniuje, nie do końca wiedząc czy coś tak na prawdę się dzieje. Jednej z tylu mijających ją codziennie osób, zajętych swoimi sprawami, problemami, niezauważających potrzeb innych, bo nikt nie dał im nawet takiej szansy.

"Powód by oddychać" to książka dla nastolatek. To książka o miłości. O przyjaźni. O dziewczynie i chłopaku. O nadziei. O codzienności. Ale to również książka dla dorosłych. Książka o utracie zaufania. O braku rozmowy. O strachu. Tu nie chodzi o to, by kogoś poruszyć. Nie chodzi o to, żeby płakać, ronić łezki, czy ciskać wyzwiska w stronę znienawidzonej antybohaterki. Chodzi o to, by po odłożeniu tej książki spojrzeć szerzej, zobaczyć więcej. Bo nie wszystko jest takie, jakim się wydaje, albo takie, jakim my chcemy to widzieć. I czasem nie warto obiecywać, trzeba po prostu coś zrobić...

Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Feeria, któremu bardzo dziękuję, za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

Sara jest piękna i popularna. W szkole żaden chłopak nie przejdzie obok niej obojętnie. Najnowsze gadżety, drogie ubrania i sportowy samochód. Biżuteria, kosmetyki, wielki dom, poważany ojciec na wysokim stanowisku. Portret jak z obrazka. I ona. Emma. Najlepsza przyjaciółka Sary. Skromna, cicha. Na przerwach unika innych uczniów. Chowa się przed nimi w szkolnych salach....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

http://portobellobazaar.blogspot.com/search/label/Ksi%C4%85%C5%BCka

Trójka przyjaciół, Gabi, Kuki i Blubek, przygotowują się do szkolnych testów końcowych, choć w przypadku chłopców to znaczne nadużycie tego słowa. Ci jednak pozostają spokojni. Mają w zanadrzu magiczną kostkę, która sprawi, że na czas egzaminów staną się nadzwyczaj mądrzy. Sprawi lub nie, ponieważ każdy magiczny przedmiot może zarówno pomóc, jak i zaszkodzić: poproszona o coś kostka chętnie spełni życzenie, pod warunkiem, że wypadnie na niej szóstka. Jedynka zaś spowoduje spełnienie odwrotności życzenia, a co z tym idzie, kłopoty, katastrofy i nieprzewidziane ciągi zdarzeń. I tym razem kapryśny przedmiot pokaże swoją gorszą stronę, a żeby odwrócić szkody, przyjaciele wyruszą w drogę pełną przygód. Towarzyszyć im będzie Budyń, gadający kundelek.

Cień smoka jest szóstą częścią, przeznaczonej dla młodzieży, serii Magiczne drzewo, którą można czytać niezależnie od pozostałych tomów. Cały cykl rozpoczyna Magiczne drzewo. Czerwone krzesło, z której dowiadujemy się, że w roku dwutysięcznym, przechodząca nad Doliną Warty burza, powaliła stary dąb. Drzewo okazało się magiczne, a cząstka tej magii pozostała w przedmiotach, które zostały wykonane z jego drewna. Autorem powieści jest jednocześnie reżyser i twórca trzynastoodcinkowego serialu o tym samym tytule co cykl powieści, Andrzej Maleszka. I muszę przyznać, że książkę rzeczywiście czyta się trochę jak scenariusz filmowy. Niestety, brak tu pola dla wyobraźni, wszystko jest bowiem tak dokładnie opisane, że aż płaskie i nierealne i nieco przypomina czytanie suchych faktów z encyklopedycznych haseł.

Ta książka bardzo mnie rozczarowała. Spodziewałam się lekkiej i ciekawej bajki, czegoś, dzięki czemu na chwilę zapomnę o wszystkim, z wyjątkiem kubka herbaty w ręku i miękkiej podusi pod główką. Tym czasem pozycja okazała się nieporadnym koszmarkiem. Nie do końca mogę oceniać sam język, bo mimo wszystko będzie to ocena dorosłego, a książka przeznaczona jest dla młodszych czytelników. Mam jednak wrażenie, że trochę tu za dużo zdań, za dużo dosłowności i w ogóle za dużo wszystkiego. To tak, jakby autor opisywał jedną scenę z kilku ujęć - to co w scenariuszu jest zapewne przydatne, w książce razi i sztucznie przedłuża narrację, nadając jej dziwnej, nienaturalnej dynamiki. Akcja? Owszem jest: wartka i obfitująca w ciągłe zwroty, ale tego też można mieć w końcu dość. Czytelnik nie ma w tej opowieści miejsca dla siebie, a autor jakby w ogóle o nim zapomina i w końcu historia po prostu nie wciąga, nie fascynuje, a tylko wypluwa z siebie kolejne zdarzenia i mniej lub bardziej zaskakujące rozwiązania.

Ponadto, dużo (znów!) jest tu pewnych denerwujących powtórzeń, jak na przykład nadużywana przez bohaterów, w sumie dość dowolna kombinacja słów „niezwykle”, „strasznie”, „niebezpieczna” i „groźna”, odmienianych przez wszystkie dostępne w języku polskim osoby i liczby. Irytujące słowo „trach” urasta na kartach powieści do wkurzającego TRACH, które (chyba) miało wzmacniać różnego rodzaju upadki, uderzenia i tym podobne, tym czasem jedynie rozprasza i czyni książkę jeszcze bardziej infantylną.

I na koniec wisienka, czyli grafiko-ilustracjo-NieBawSięFotoShopemJeśliNieUmiesz-cosie. Strach się bać, strach patrzeć i przede wszystkim nieco wstyd. Choć jest jedna zdecydowana zaleta, skąd inąd dość licznych, ponieważ pojawiających się co kilka stron, ilustracji: mniej miejsca pozostaje na tekst.


Moja ocena? Dużo tu ciekawych pomysłów i chcę wierzyć, że na ekranie tworzą one zgrabną całość. W postaci książki Magiczne drzewo mnie niestety nie przekonuje.

Za możliwość przeczytania dziękuję portalowi sztukater.pl

http://portobellobazaar.blogspot.com/search/label/Ksi%C4%85%C5%BCka

Trójka przyjaciół, Gabi, Kuki i Blubek, przygotowują się do szkolnych testów końcowych, choć w przypadku chłopców to znaczne nadużycie tego słowa. Ci jednak pozostają spokojni. Mają w zanadrzu magiczną kostkę, która sprawi, że na czas egzaminów staną się nadzwyczaj mądrzy. Sprawi lub nie, ponieważ każdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Anna ma męża. I nowotwór. Przynajmniej nowotwór nie zdradza jej na prawo i lewo. Z sekretarką. I z tą Gośką z wielkim tyłkiem. A tak się z niej wyśmiewali. Teraz ona się śmieje, ta Gośka. I Wiesiek. Śmieją się razem, z niej, z jej błękitów, chusteczki na łysej głowie. Niech się śmieją. Anna ma własne problemy. Nie będzie się awanturować, nie będzie krzyczeć, płakać. Taka jest. Szara, cicha myszka. A raczej błękitna, niebieska, turkusowa. Z tymi swoimi holenderskimi kafelkami i filiżankami, kupowanymi na pchlich targach. W tym wielkim, pustym domu.

Gosia to co innego. Ona wie czego chce i potrafi się o to wykłócić. Zakręcić się, jakby powiedziała matka Anny. Anna nigdy tego nie umiała. Ale Gosia? Zachciała Wieśka. No i ma. Kochała się w nim jeszcze w szkole. Ale, co się odwlecze, to nie uciecze. Jej były mąż to pijak. Jedyna córka przeprowadziła się do chłopaka, a Gosia poczuła, że czas na zmiany. I nowe życie, z Wieśkiem. I z nowym biustem, ale to przed Świętami. Tak. Wtedy będzie już idealnie. Nowe życie, nowy mężczyzna, nowy biust.

A Wiesiek? Jak on się w to wszystko wplątał? W tą Gośkę z wielkim tyłkiem. To go zaślepiło. Ten tyłek. I te gorseciki i pończoszki, które nosiła na początku. A on posłusznie odszedł od swojej cichej Anny. Przed Gosią były inne kobiety, inne kochanki. Ale to nie były poważne związki. Z Gosią też nie miało być poważnie. Ale się zrobiło. Zakrzyczała go. Stłamsiła tym tyłkiem. A on się poddał. Zostawił chorą żonę. Wystraszył się.

więcej na http://portobellobazaar.blogspot.com/2015/05/ksiazka-jedenascie-tysiecy-dziewic.html

Anna ma męża. I nowotwór. Przynajmniej nowotwór nie zdradza jej na prawo i lewo. Z sekretarką. I z tą Gośką z wielkim tyłkiem. A tak się z niej wyśmiewali. Teraz ona się śmieje, ta Gośka. I Wiesiek. Śmieją się razem, z niej, z jej błękitów, chusteczki na łysej głowie. Niech się śmieją. Anna ma własne problemy. Nie będzie się awanturować, nie będzie krzyczeć, płakać. Taka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Służba to pojęcie dość szerokie, a jej członkowie tworzyli hierarchię tyle skomplikowaną, co niezwykle gorliwie przestrzeganą. Na czele tej domowej piramidy po męskiej stronie stał kamerdyner, po żeńskiej zaś gospodyni. Zwyczajowo, reszta służby nazywała kamerdynera „sir” dając tym samym wyraz szacunku. Gospodynię tytułowano „Panną” niezależnie od jej stanu cywilnego. Nikt nie przejmował się również prawdziwymi imionami bezpośrednich podwładnych kamerdynera, przecież wszyscy lokaje nosili z góry ustalone miana „William” lub „James”. Pokojówki, podkuchenne, czy kucharki w oczach Państwa w ogóle nie istniały. Z resztą, właśnie umiejętności nie rzucania się w oczy, między innymi, od nich wymagano.

Życie w edwardiańskiej posiadłości przypominało teatr. Przedstawienia odbywały się regularnie, o stałych porach i wiele musiało się wydarzyć, by zaburzyć przebieg któregoś z nich. Typowy dzień posługaczek, pomocy kucharek, czy też lokajów zaczynał się, oczywiście, i kończył o porach całkiem odmiennych od tych, w których funkcjonowali Państwo i ich goście. Pod schodami zaczynano się krzątać już o 6 rano, a kamerdyner, który mógł udać się na spoczynek dopiero, kiedy dostał na to pozwolenie od Pana domu, kładł się czasem nawet grubo po północy.

cała recenzja pod adresem http://portobellobazaar.blogspot.com/2015/05/ksiazka-pod-schodami-alison-maloney.html

Służba to pojęcie dość szerokie, a jej członkowie tworzyli hierarchię tyle skomplikowaną, co niezwykle gorliwie przestrzeganą. Na czele tej domowej piramidy po męskiej stronie stał kamerdyner, po żeńskiej zaś gospodyni. Zwyczajowo, reszta służby nazywała kamerdynera „sir” dając tym samym wyraz szacunku. Gospodynię tytułowano „Panną” niezależnie od jej stanu cywilnego. Nikt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mały Palestyńczyk, Ahmed, żyje wraz z rodziną w Izraelu, w zapomnianej przez Boga i ludzi, wiosce. Zapomnianej niestety nie przez wszystkich, ponieważ regularnie ostrzeliwanej przez izraelskie wojsko i po woli okrawanej z otaczających ją żyznych ziem przez pobliski moszaw. Tłoczący się na coraz mniejszym skrawku ziemi, odgrodzeni od świata, żyjący w skrajnej nędzy Palestyńczycy z wioski Ahmeda regularnie spotykają się w miejscowej herbaciarni. Przy partyjce tryktraka słuchają audycji radiowych i w bieżących wiadomościach szukają nadziei na lepsze czasy. W tej trudnej sytuacji żyją tak, jak potrafią i czekają. Pewnej bezsennej nocy, ogarnięty chęcią działania, wciąż bardzo jeszcze młody i niewiele rozumiejący Ahmed, pomaga terroryście zakopać broń w pobliżu swojego domu, położonego na wzgórzu, osłoniętego gałęziami tytułowego drzewa migdałowego, budyneczku. Ta decyzja odmieni życie chłopca i jego rodziny, która zostanie wkrótce brutalnie rozdzielona, pozbawiona i tak już skromnego dobytku i środków do życia. Od tej chwili, kierowany wyrzutami sumienia Ahmed, poświęci swoje życie bliskim, których kiedyś tak bardzo zawiódł. Po latach ciężkiej i często upokarzającej pracy fizycznej okaże się, że dzięki ogromnej determinacji i niezwykłej bystrości umysłu, szesnastoletni palestyński chłopiec może stawiać się na równi, a nawet przewyższyć zdolnościami izraelskich rówieśników, a nauka i postęp stoją ponad wszelkimi podziałami. Życie nie oszczędzi jednak Ahmedowi kolejnych rozczarowań i smutków, które ostatecznie ukształtują jego charakter i zahartują ducha.

więcej na http://portobellobazaar.blogspot.com/2015/04/ksiazka-drzewo-migdaowe-michelle-cohen.html

Mały Palestyńczyk, Ahmed, żyje wraz z rodziną w Izraelu, w zapomnianej przez Boga i ludzi, wiosce. Zapomnianej niestety nie przez wszystkich, ponieważ regularnie ostrzeliwanej przez izraelskie wojsko i po woli okrawanej z otaczających ją żyznych ziem przez pobliski moszaw. Tłoczący się na coraz mniejszym skrawku ziemi, odgrodzeni od świata, żyjący w skrajnej nędzy...

więcej Pokaż mimo to