-
ArtykułyCzytamy w weekend. 20 września 2024LubimyCzytać286
-
Artykuły„Niektórzy chcą postępować właściwie, a inni nie” – rozmowa z autorką powieści „Prawda czy wyzwanie”BarbaraDorosz2
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Śnieżka musi umrzeć“ Nele NeuhausLubimyCzytać16
-
ArtykułyKonkurs: Wygraj bilety na film „Rzeczy niezbędne” z Katarzyną Warnke i Dagmarą DomińczykLubimyCzytać5
Biblioteczka
Języki regionalne istnieją, nawet jeśli nie wszyscy chcą o tym pamiętać. Najgorętszą dyskusję wywołuje język śląski, jednak mamy w Polsce również inne lokalne gwary, które niestety zamierają. Joanna Wilengowska w utworze Król Warmii i Saturna zachowała strzępy języka Warmiaków i pokazała tę nieliczną społeczność wraz z jej dramatyczną historią.
Król Warmii i Saturna jest kameralną, rodzinną opowieścią, która w pewnym stopniu symbolizuje losy całej społeczności. Nie ma w niej typowej fabuły. Tytułowym królem jest ojciec autorki, którego życie ściśle jest związane z regionem, w którym mieszka. Jedenaste piętro olsztyńskiego wieżowca jest obecnie jego miejscem, choć korzeniami sięga do pobliskiej wsi – Stawigudy. Przedstawiona w książce historia składa się z coraz mniej szczegółowych wspomnień i skrawków codzienności starszego mężczyzny, przedstawionych głosem jego córki. Skupia się na zanikającej tożsamości Warmiaków, która w okrutny sposób została rozmyta i zniszczona w czasach końca II wojny światowej i pierwszych latach powojennych.
Warmia i Mazury, dwa ściśle związane ze sobą regiony, mają dramatyczną historię. W latach międzywojennych i powojennych przynależność narodowa zamieszkującej tam ludności była trudna do określenia. Tereny te stały się polem nie tyle walki, co okrucieństwa wobec cywilów, których uważano za Niemców lub za Polaków, a jedno i drugie było dobrym powodem, by palić, grabić, gwałcić i zabijać. Wkroczenie wojsk sowieckich na tereny Warmii stanowi największą traumę dla lokalnej ludności, a jednocześnie najbardziej zapomnianą krzywdę.
Czym jest książka Król Warmii i Saturna? To przede wszystkim osobista historia rodzinna, w której autorka opowiedziała o swoim ojcu, jednym z ostatnich Warmiaków. Częściowo użyła do tego języka gwarowego, który jest zrozumiały. Gdyby jednak sprawiał problemy, na końcu książki zamieszczono słowniczek. Odbieram tę książkę jako próbę zwrócenia uwagi na lekceważone epizody z historii naszego kraju, na traumę, która wciąż rezonuje we współczesnym świecie. Z doświadczonego cierpienia biorą się uprzedzenia wobec wszystkich wschodnich narodowości i nic nie jest w stanie ich usunąć.
Choć książka liczy niecałe 170 stron, to nie jest szybką i łatwą lekturą. Jest to proza gęsta, choć z założenia prosta. Autorka w opisie drobnych czynności i krótkich rozmów z ojcem pokazała historię regionu, której społeczeństwo polskie nie jest świadome. Mimo wszystko autorce udało się przemycić w treści odrobinę subtelnego humoru i masę czułości. Dramatyczne wspomnienia przeplata tymi radosnymi i szczęśliwymi.
Chciałabym, żeby Król Warmii i Saturna stał się książką powszechnie znaną w całej Polsce, nie tylko regionalnym zjawiskiem. Z pewnością zasługuje na szczególną uwagę tych, którzy lubią odkrywać nieznane historie małych ojczyzn. Wilengowska przerywa milczenie pokrzywdzonych, co uważam za największą wartość jej powieści.
Języki regionalne istnieją, nawet jeśli nie wszyscy chcą o tym pamiętać. Najgorętszą dyskusję wywołuje język śląski, jednak mamy w Polsce również inne lokalne gwary, które niestety zamierają. Joanna Wilengowska w utworze Król Warmii i Saturna zachowała strzępy języka Warmiaków i pokazała tę nieliczną społeczność wraz z jej dramatyczną historią.
Król Warmii i Saturna jest...
Wydawnictwo SBM zdecydowało się pokazać czytelnikom książkę wyjątkową, a mianowicie wspomnienia Marii Skłodowskiej-Curie pt. „O swoim życiu i pracach”. Publikacja została uzupełniona o życiorys Piotra Curie. Chyba nikomu nie trzeba przypominać, czym wsławili się ci wybitni naukowcy. Pozostaje spojrzeć na ich dokonania ich własnymi oczami.
Autobiografia Marii Curie opisuje jej ścieżkę edukacyjną i naukową, jednak pomija cały kontekst społeczny. Wszak w jej czasach dostęp do uczelni wyższych nie był czymś powszechnym dla kobiet. Na terenie zaboru rosyjskiego uczelnie w ogóle nie funkcjonowały. Wyjazd za granicę wiązał się z ogromnym wysiłkiem finansowym całej rodziny, jednak we wspomnieniach Marii te kwestie zupełnie nie mają znaczenia. Dla Marii, ale również dla Piotra, liczy się tylko nauka. Wspomnienia naukowczyni koncentrują się wokół dokonań laboratoryjnych i trudów pracy w surowych i ubogich warunkach. Kwestie rodzinne i uczuciowe schodzą na dalszy plan, chociaż nie zostały całkowicie pominięte. Z opisu życia prywatnego wyłania się historia dwojga ludzi pochłoniętych wspólną ideą i połączonych niebywałą wspólnotą myśli.
Postać Marii Curie od dawna mnie fascynowała, więc nie znalazłam w książce informacji, które by mnie zaskoczyły. Poza naukową pasją noblistka pielęgnowała i podkreślała uczucia patriotyczne wobec kraju zajętego przez zaborców, a po odzyskaniu niepodległości starała się służyć swoimi wpływami dla dobra Polski.
Styl pisarski Marii Curie jest potoczysty i widać, że należy do innej epoki. Posługuje się złożonymi zdaniami i kwieciście opowiada o swoim życiu. Może być uciążliwy dla młodego czytelnika, jednak ja takim zawsze się zachwycam. Kto wie, czy nie byłaby również świetną pisarką, gdyby jej życie potoczyło się inaczej.
Książka została uzupełniona o liczne zdjęcia małżeństwa i rodziny Curie. Całość stanowi zatem ciekawy dokument, który pokazuje życie wybitnej pary, której sukces zawodowy nie poszedł w parze z prywatnym szczęściem. Bo choć tworzyli udane małżeństwo, nie było im dane cieszyć się nim długo. Polecam książkę osobom, które nie znają innych biografii noblistki.
Wydawnictwo SBM zdecydowało się pokazać czytelnikom książkę wyjątkową, a mianowicie wspomnienia Marii Skłodowskiej-Curie pt. „O swoim życiu i pracach”. Publikacja została uzupełniona o życiorys Piotra Curie. Chyba nikomu nie trzeba przypominać, czym wsławili się ci wybitni naukowcy. Pozostaje spojrzeć na ich dokonania ich własnymi oczami.
Autobiografia Marii Curie opisuje...
„Pieśni żałobne dla umierających dziewcząt” Cherie Dimaline to moja pierwsza książka z barwionym brzegiem, więc już z tego powodu zajmuje szczególne miejsce na mojej półce. Czy jednak zasługuje na uwagę również z literackich powodów?
Książka opowiada o Winifred – piętnastolatce, która razem z ojcem mieszka na cmentarzu, gdzie pochowano jej matkę. Z jednej strony dziewczyna ma typowe dla nastoletniego wieku problemy. Przeżywa pierwsze miłosne rozczarowanie, a przez rówieśników jest postrzegana jako dziwna. Spędza mnóstwo czasu wśród grobów, a pogrzeby są niemal jej codziennością. Towarzyszą jej ponurzy pracownicy dbający o porządek na cmentarzu. Ma grubego psa, którego wozi na spacery na specjalnym wózku. Niezbyt dobrze dogaduje się z ojcem, a ten tęskni cały czas za zmarłą żoną.
W pewnym momencie zaczynają rodzić się plotki, że cmentarz jest nawiedzany przez duchy. Zarządca nekropolii postanawia wykorzystać ten fakt, by podreperować kiepską sytuację finansową tego miejsca i zgadza się, by umieścić cmentarz na trasie wycieczek dla żądnych wrażeń wielbicieli zjawisk paranormalnych. Winifred szybko orientuje się, że to ona została wzięta za zjawę. Prawdziwy duch jest jednak całkiem inny i jak najbardziej istnieje. Phil, której ciało spoczywało w pobliskim jarze, w chwili śmierci również była nastolatką. Pomiędzy dziewczynami rodzi się specyficzna i silna więź.
Gdyby pominąć wątek paranormalny, uznałabym „Pieśni żałobne dla umierających dziewcząt” za objawienie. Książka została napisana z humorem i czułością dla głównej bohaterki i jej nastoletnich problemów. Nie da się jej nie lubić. Jej przeżycia są autentyczne i choć w gruncie rzeczy dość dramatyczne, to opisane w dystansem. Autorka ma doskonały warsztat, choć dopiero debiutuje. Stworzyła bohaterkę z krwi i kości, która na naszych oczach poszukuje własnej tożsamości, dostrzega wartość przyjaźni i miłości.
Powieść Dimaline ma charakterystyczny klimat, który nawiązuje do rodziny Addamsów. Dzięki czarnemu humorowi nie sposób nie uśmiechnąć się podczas czytania. Byłam nią oczarowana do momentu pojawienia się ducha Phil. Wątek paranormalny jest być może oryginalny, jednak psuje odbiór tej powieści. Jest dziwny. Można go potraktować jako ostrzeżenie przed skutkami przyjmowania narkotyków i nieodpowiedzialnego korzystania z danej nam wolności, jednak to dość naciągana teza.
„Pieśni żałobne dla umierających dziewcząt” to powieść o samotności i niezrozumieniu. O lojalności, przyjaźni i zazdrości. Również o miłości. Z zaskakującą dojrzałością pokazuje relacje rodzinne, gdy zabraknie w nich tak ważnego ogniwa, jak matka. Pozwala również przyjrzeć się żałobie i procesowi godzenia się ze stratą. W tym zakresie jest bardzo mądra i wnikliwa. Jednak jej dziwaczność nie daje o sobie zapomnieć, dlatego nie umiem jej jednoznacznie ocenić. Może o to chodziło?
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta w serwisie nakanapie.pl
„Pieśni żałobne dla umierających dziewcząt” Cherie Dimaline to moja pierwsza książka z barwionym brzegiem, więc już z tego powodu zajmuje szczególne miejsce na mojej półce. Czy jednak zasługuje na uwagę również z literackich powodów?
Książka opowiada o Winifred – piętnastolatce, która razem z ojcem mieszka na cmentarzu, gdzie pochowano jej matkę. Z jednej strony dziewczyna...
2024-06-17
2024-06-17
Moje doświadczenia z książkami satyrycznymi podpowiadają mi, że wcale nie jest łatwo napisać zabawny tekst. Ostatnio jednak mam szczęście do powieści, które bawią mnie niezmiernie i poprawiają humor bezbłędnie. Jedną z nich jest „Cud w Dolinie Poskoków” chorwackiego pisarza Ante Tomicia, którą miałam okazję przeczytać dzięki wydawnictwu Noir Sur Blanc i akcji recenzenckiej ogłoszonej na stronie lubimyczytac.pl.
Książka opowiada o pięciu mężczyznach – ojcu i jego synach, którzy zamieszkują zapomnianą dolinę, zwaną, od ich nazwiska, Doliną Poskoków. Mężczyźni stworzyli państwo w państwie. Posiadają cały arsenał broni, którym skutecznie odstraszają wszelkich nieproszonych gości. Od dziesiątek lat nie płacą rachunków za prąd, a kiedy nieopatrznie pojawiają się u nich inkasenci, ledwo uchodzą z życiem. Mimo zupełnego nieokrzesania, ciągłych krwawych konfliktów wewnętrznych, Poskokowie wspólnie dochodzą do wniosku, że w ich otoczeniu brakuje kobiet. I wtedy jeden z nich, Kreszimir, przypomina sobie o Lovorce, którą poznał i pokochał w czasie wojny. A więc 15 lat wcześniej. Z nikłą nadzieją, ale jednak, wyrusza na poszukiwania ukochanej. I musi o nią walczyć z szefem miejscowej policji. W międzyczasie jego dwaj bracia bliźniacy również znajdują interesujące dziewczyny. Takie, które są zachwycone ich walorami. Ba, nawet najmłodszy Domagoj odnajduje swoja bratnią duszę.
Fabuła książki jest absolutnie szalona, przy czym posiada ogromny ładunek komiczny. Czarny humor jest jej mocną stroną. Początkowo bohaterowie nie budzą sympatii, ale z czasem okazuje się, że za fasadą ich obcesowości, kryją się troskliwi i prawi mężczyźni, którym można zaufać. Są prości w obsłudze i łatwo do nich dotrzeć przez żołądek. Dbają o swoich bliskich. Są w stanie przełamać krzywdzące przekonania.
Kobiety łagodzą obyczaje. Pojawienie się Lovorki w Dolinie Poskoków całkowicie odmienia rzeczywistość jej mieszkańców. Choć jej początki w nowej rodzinie nie były łatwe. Ojciec Poskoków oskarża ją o czary, jednak ostatecznie przekonuje się, że warto dać jej szansę.
„Cud w Dolinie Poskoków” sprawił, że bawiłam się świetnie. Podeszłam do tej lektury bez konkretnych oczekiwań, dlatego tak pozytywnie mnie zaskoczyła. Oprócz warstwy komicznej przedstawia diagnozę chorwackiego społeczeństwa, w którym echa niedawnej wojny jeszcze do końca nie ucichły. Wydaje się jednak, że możliwość śmiania się z zakończonego konfliktu ma moc terapeutyczną. Wojna przestała kojarzyć się jedynie z traumą.
Rzadko mam okazję sięgać po literaturę bałkańską, tym bardziej cieszy mnie spotkanie z twórczością Ante Tomicia, który wlał odrobinę absurdalnego śmiechu w moje dotychczasowe skojarzenia z tym obszarem. Jego książka bardzo mi się podobała, mimo że jej bohaterowie początkowo wydali się tak prostaccy i antypatyczni. Zwróciłam też uwagę na ilustracje, które są rzadkością w powieściach dla dorosłych, a tutaj spełniają swoją rolę, wzbogacając treść.
Podsumowując, „Cud w Dolinie Poskoków” jest świetnym wyborem dla tych, którzy chcieliby oderwać się na chwilę od trudnych tematów i poważnych lektur. Jeśli lubicie absurdalnie śmieszne opowieści, sięgnijcie po tę książkę, a nie będziecie zawiedzeni.
Moje doświadczenia z książkami satyrycznymi podpowiadają mi, że wcale nie jest łatwo napisać zabawny tekst. Ostatnio jednak mam szczęście do powieści, które bawią mnie niezmiernie i poprawiają humor bezbłędnie. Jedną z nich jest „Cud w Dolinie Poskoków” chorwackiego pisarza Ante Tomicia, którą miałam okazję przeczytać dzięki wydawnictwu Noir Sur Blanc i akcji recenzenckiej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-22
2024-05-24
Wrzesień jest miesiącem powrotu do szkoły, której, jako instytucji, daleko do ideału. Zarówno uczniowie, jak i nauczyciele, zmagać się muszą z licznymi problemami i wyzwaniami. Książka Bel Kaufman pt. "W górę schodami w dół" pokazuje, że od dziesiątek lat nic się w tej kwestii nie zmieniło. No, chyba że na gorsze.
Bohaterką książki "W górę schodami w dół" jest młoda nauczycielka, Sylvia Barrett, która w nowojorskim liceum obejmuje wychowawstwo w jednej z klas. Od samego początku mierzy się ze szkolnym chaosem i biurokracją, które odbierają energię i nie pozwalają skupić się na głównym zadaniu, jakim jest nauczanie. Przed nauczycielką piętrzą się wymagania dotyczące konieczności wypełnienia formularzy, sporządzenia sprawozdań i udziału w zebraniach z rodzicami i radą pedagogiczną. Tworzenie dokumentacji w trzech egzemplarzach wydaje się zupełnie bezsensowne, a przekazanie tych obowiązków innym osobom kończy się dodaniem nauczycielom innych zadań. Wszystko to zabiera czas wolny i nie pozwala na rozwój zawodowy.
Uczniowie sami w sobie również nie ułatwiają wykonywania obowiązków. Bywają krnąbrni, aroganccy i zbuntowani. Każdy z nich ma indywidualne cechy i wywodzi się z rodziny, w której nasiąknął innymi poglądami. Wielu nie chce się uczyć, bo nie widzi w tym sensu. Wolą od razu iść do pracy i zarabiać. Z drugiej strony są też tacy, którym cechy osobowości nie pozwalają w pełni rozwinąć potencjału. Zainteresowanie ze strony rodziców jest znikome.
Mimo wszystko Sylvia robi wszystko, by nie poddać się systemowi i nie pozwolić, by biurokracja zdominowała jej działania w szkole. Jej zaangażowanie jest dostrzegane przez uczniów, którzy uwielbiają jej zajęcia i starają się sprostać jej wymaganiom. Kobieta robi wszystko, by podejść do uczniów indywidualnie, dostrzec ich problemy i realnie pomóc w ich rozwiązaniu. Niestety, nie zawsze jest w stanie cokolwiek dla nich zrobić.
"W górę schodami w dół" pokazuje, jak bezduszny jest system edukacji, w którym uczeń wydaje się głównie przeszkadzać w realizacji zamierzonych planów. Górnolotne słowa o roli szkoły stoją w sprzeczności z tym, co dzieje się w jej murach na co dzień. Brakuje w niej podstawowego porozumienia pomiędzy nauczycielami a uczniami. Ilość okólników, zaleceń, przepustek jest absurdalna. Szkoła Bel Kaufman nie uczy, lecz kontroluje i wymaga. Wcale nie wspiera uczniów i nie jest dla nich – bo nawet z biblioteki nie mogą w niej korzystać – jest wciąż zamknięta. A kiedy jest otwarta, bibliotekarka nie pozwala zdejmować książek z półek.
Książka ma niespotykaną formę. Składa się z korespondencji wewnątrzszkolnej pomiędzy bohaterką a inną nauczycielką, która dostrzega komiczny tragizm ich rzeczywistości, okólników, wezwań z sekretariatu do złożenia dokumentów, zaleceń pielęgniarki zafascynowanej psychologią Freuda, zapisków uczniów wrzucanych do klasowej skrzynki na sugestie i ich wypracowań rojących się od błędów ortograficznych. Z tych krótkich tekstów wyłania się obraz szkoły jako miejsca przesiąkniętego biurokracją, oderwanego od rzeczywistych problemów i ambicji młodzieży.
"W górę schodami w dół" jest zabawną powieścią, pełną absurdalnego humoru, ale i tragicznych zdarzeń. Autentyczności dodaje jej prawdziwa historia życia autorki, która rzeczywiście uczyła języka angielskiego w szkole. Jako 12-latka przeprowadziła się do USA z Odessy i zdobyła odpowiednie wykształcenie. Pisała teksty w prasie edukacyjnej i z czasem stała się autorytetem w tej dziedzinie. Jej powieść opowiada o latach 60., jednak nie czułam, żeby straciła na aktualności. Jest ważnym głosem w dyskusji o systemie edukacji, jego celach i sposobach ich realizacji. Warto ją przeczytać i zastanowić się, czy szkoła w takim kształcie, w jakim działa obecnie, ma sens. Z pewnością wymaga wielu zmian.
Wrzesień jest miesiącem powrotu do szkoły, której, jako instytucji, daleko do ideału. Zarówno uczniowie, jak i nauczyciele, zmagać się muszą z licznymi problemami i wyzwaniami. Książka Bel Kaufman pt. "W górę schodami w dół" pokazuje, że od dziesiątek lat nic się w tej kwestii nie zmieniło. No, chyba że na gorsze.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toBohaterką książki "W górę schodami w dół" jest młoda...