Wyrok śmierci Maurice Blanchot 6,2
ocenił(a) na 52 lata temu W dusznej i ascetycznej prozie Maurice'a Blanchota nic nie jest jasne. Tajemnicze meandry ciasnych korytarzy prowadzą ku doświadczeniom wewnętrznym, z których za najważniejsze uznałbym niekończące się umieranie. Jednak to, co może być uznane za pewnik, wcale nim nie jest. Śmierć nie oznacza końca, bardziej przypomina przerwę w odchodzeniu. W dokonywanych na jeszcze żywych osobach, dziwacznych językowych operacjach, wydał mi się Blanchot przenikliwym eksperymentatorem, dla którego obcowanie z bytem jest chlebem powszednim. Jednak jego błyskotliwość mnie nie przekonała. Nieuchronność wcale nie wyglądała na nieuchronną, rozmieniona na drobne sfera ducha zaginęła gdzieś po drodze opowieści o kilku bohaterkach. Nawet reminiscencje słowa "chodź", wypadły zaledwie przyzwoicie. Opowiadanie i przeżywanie rozminęły się w trakcie śmiertelnej podróży po banałach.
Trzeba jednak przyznać, że Blanchot pełen jest niepokojących zjawisk umysłu. Oślepnąć od nich niestety nie można, a to już jest dla mnie poważnym mankamentem. Francuski pisarz próbuje nadać sens pytaniu "dlaczego?", oraz odpowiedzi "nie pamiętam". Co wynika z tego ciągu obrazów? Pewna oschłość myśli zmierza w kierunku mojego zniecierpliwienia. Nieświadomie zmuszam się do obecności odczuć, które nie istnieją. Kieruje się do mnie prawie bezosobowo, wyczuwam zagubienie i chłód. W plątaninie domysłów gubię się. A może właśnie od nadmiaru prostoty, w obliczu śmierci i ludzkich relacji o tym ciekawym doświadczeniu ducha. W "Wyroku śmierci" toczy się walka do ostatniego tchnienia. Ja również walczę do końca, do ostatnich stron tej przegranej bitwy.
Zapadnięcie w niebyt wcale nie jest takie łatwe, puls życia wyraźnie nakazuje stawianie oporu. Szczególny charakter poruszanych przez francuskiego pisarza wydarzeń przywołuje piękno i młodość, to kolejny cios skierowany przeciwko szybkiemu odejściu. Chociaż tu wszystko bywa surowe. Wywołana zmianą nastroju niezwykłość sytuacji. Niezarzucanie zasłony na prawdę. Nawet nieomijanie faktu, że śmierć nie jest źródłem rozpaczy. Wyczuwa się gdzieś mroczną strefę jaźni, nieszanującą człowieka moc. A nad tym wszystkim cień Monachium 1938 roku. Pojmowanie śmierci konsekwentnie zmierza ku polityce i towarzyszącej jej tragedii jednego narodu. Mierząc się z trudnymi dla Zachodu pojęciami, można tym samym odnieść wrażenie, że w obliczu śmierci stanęła cała Europa.
Nie wiem, jakie podczas lektury "Wyroku śmierci" przyświecały mi cele. Są równie mgliste jak losy bohaterek Blanchota. Jest tam jednak pewna rzecz, która mocno się wyróżnia. To przecinająca życie linia przeznaczenia, współrzędne losu, dla którego nie ma znaczenia jak się te wszystkie sprawy potoczą. W pewnym momencie również dla mnie "Wyrok śmierci" stał się drogą pokonywaną bez przekonania. Ileż czasu można medytować nad umieraniem, które oczywiście jako doświadczenie bywa bardzo interesujące. Ta krótka filozoficzna powieść zapewne oddaliła mnie na dłuższy czas od twórczości Maurice'a Blanchota. Czytana przeze mnie wcześniej "Przestrzeń literacka" o wiele skuteczniej zainspirowała mnie do rozmyślań nad wagą egzystencji na tym padole łez. Tak więc czas na przerwę, póki śmierć nas w jej trakcie nie rozłączy.