-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1147
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać395
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
Książka rewelacyjna, nawet jeśli kierowana dla dzieci (sama przeczytałam ją po raz pierwszy mając 11 lat). Jeśli ktoś lubi mitologię nordycką, z pewnością przymknie na to oko ;)
Książka rewelacyjna, nawet jeśli kierowana dla dzieci (sama przeczytałam ją po raz pierwszy mając 11 lat). Jeśli ktoś lubi mitologię nordycką, z pewnością przymknie na to oko ;)
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018
Proszę Państwa, oto przed Wami niezwykły okaz, niepowtarzalny wręcz. Pierwszy raz coś takiego na oczy widzę, jak Googla kocham. Oto fanfik napisany przez autorkę do jej własnej serii, w dodatku wydany jako pełnoprawna część 2 (serii prequelowej).
I co z tego, że nijak nie pasuje do kanonu. Że nagle narrator posługuje się zupełnie innym - zbyt internetowo-slangowym - językiem. Już gdzieś na pierwszych stronach widzimy "TBH", co dla mnie było znakiem, że uh-oh, coś chyba jest nie tak.
No i jest. Oto typowy fanfik typu AU, dla nieobeznanych - Alternative Universe. Na ogół przedstawia on życie naszych bohaterów w innym świecie czy środowisku, np. co by było, gdyby Luke Skywalker i Darth Vader studiowali na starej dobrej Jagiellonce. Typ historii jest tutaj podobny - co by było, gdyby bogowie nordyccy w interpretacji Harris - poprzednio high fantasy - istnieli w naszym świecie? Bah, nie tylko istnieli, ale opętali garstkę niczego niespodziewających się OC (dla nieobeznanych: Original Characters, czyli postacie wymyślone na potrzeby fanfika, niekanoniczne).
Co by było... Pff, miernota by była. Historia prosta, bohaterowie płascy. Jedyną przewagą Harris nad typową fanfikową pisarką jest niezły styl - oraz finał, który wyszedł jej całkiem zgrabnie i momentami nawet czuło się przy nim emocje.
To jednak nie zmienia faktu, że pierwsza połowa książki kuleje, a dzieło to jest też całkowicie niepotrzebne. Nie wnosi do kanonu nic poza niezgodnościami - bo np. dlaczego bogowie w głównej serii upierają się, że Światów jest dziewięć, skoro tutaj przekonali się, że jest ich o wiele więcej (tak, tak, pseudofizyka ala z marvelowskiego "Thora" też się znajdzie).
Tak więc no. Zawiedzione nadzieje i te sprawy... A przede wszystkim bubel, jakiego po wytrawnej autorce bym się nie spodziewała.
Proszę Państwa, oto przed Wami niezwykły okaz, niepowtarzalny wręcz. Pierwszy raz coś takiego na oczy widzę, jak Googla kocham. Oto fanfik napisany przez autorkę do jej własnej serii, w dodatku wydany jako pełnoprawna część 2 (serii prequelowej).
I co z tego, że nijak nie pasuje do kanonu. Że nagle narrator posługuje się zupełnie innym - zbyt internetowo-slangowym -...
Ogromne rozczarowanie. Nawet po miernej części pierwszej oczekiwałam przynajmniej przyzwoitej historii, a dostałam coś w rodzaju fanfika z papierowymi, coraz bardziej zastereotypowanymi postaciami, nudną, przewidywalną fabułą (w dodatku jakieś 3/4 książki to fillery), oraz Lokim sprowadzonym to bardzo przeciętnego Big Bad - mimo że jego przedstawienie w poprzednim tomie obiecywało o wiele więcej. Poważnie, jak można zepsuć taki archetyp i z boga oszustw zrobić prostolinijnego złoczyńcę, który odkrywa wszystkie swoje karty, bo... powody? A to, że główni bohaterowie tak się martwią jaki to z Lokiego okropny przeciwnik tylko sprawia, że zaczynam się poważnie zastanawiać nad poziomem ich IQ.
A tak poza tym - możliwy spoiler - bardzo niezgrabny foreshadowing na kolejną część. Ktoś chce się założyć, że Sigyn odegra ważną rolę w pokonaniu Lokiego? :P
Ogromne rozczarowanie. Nawet po miernej części pierwszej oczekiwałam przynajmniej przyzwoitej historii, a dostałam coś w rodzaju fanfika z papierowymi, coraz bardziej zastereotypowanymi postaciami, nudną, przewidywalną fabułą (w dodatku jakieś 3/4 książki to fillery), oraz Lokim sprowadzonym to bardzo przeciętnego Big Bad - mimo że jego przedstawienie w poprzednim tomie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie wierzę, naprawdę. Tyle dobrych opinii się naczytałam zanim sięgnęłam po tę książkę; nie podobały mi się inne "dzieła" autora, stąd nie brałam w ciemno. Myślałam, że będzie przynajmniej nieźle. W końcu mitologia nordycka, tak? No i opinie nastrajały pozytywnie... Jakże się myliłam.
Aż wzdragam się dodając to coś na półkę z mitologią nordycką. Brr... Ale cóż, tyle trzeba oddać - mitologia w tej książce jest, a wręcz mitologie, bo autor bynajmniej się do nordyckiej nie ogranicza. Czy to źle? Cóż. Gdyby książka była dobra, to pewnie by mi to nie przeszkadzało; ale jako że jest zła - tak bardzo, bardzo zła, to owszem, przeszkadza. Za duży miszmasz z tego wszystkiego się zrobił :/
Żeby nie rozwodzić się zbyt długo, zrobię listę. Co przede wszystkim mam do zarzucenia?
- obrzydliwie biologiczne opisy, włączanie czynności fizjologicznych gdzie tylko się da.
- główny bohater to... gąbka. Z kilku powodów. Raz, ma inteligencję porównywalną do gąbki. Dwa, nieważne, jak bardzo się go ściska - i tak wróci do pierwotnego, bezwyrazowego kształtu. Żona mu umiera? Nie ma sprawy. Okazuje się, że go zdradzała? I co z tego? Jakiś dziwny facet chce go zatrudnić? Dobra, niech będzie. Cień to całkiem dobre imię - facet w ogóle nie ma twarzy.
- niezaplanowana fabuła. Poważnie, to widać. Bohaterowie chodzą sobie to tu, to tam, coś tam robią, ale większego sensu to nie ma. Jasne, pojawia się wreszcie jakiś moment kulminacyjny (kulminacyjny, ha! Żeby chociaż było co kulminować), ale raz, że źle przeprowadzony, dwa, że dodany wyraźnie na siłę. Przez całą książkę widać, że albo autor sam nie wiedział, co chce zrobić, albo miał za mało pomysłów i musiał do granic możliwości rozpychać nudne, fillerowe sceny.
- nuda nuda nuda
- brak opisów walki. Zero. Nic. Null. Po Brandonie Sandersonie, który potrafi opisywać wszelakie walki w sposób iście hollywoodzki, przeżyłam ciężki szok. Jak można streścić bójkę do jednego akapitu? Jak można napisać, że bohaterowie wymienili parę ciosów i tyle? Gdzie napięcie, akcja, wyzwanie do wyobraźni? Phi, a po co? Lepiej opisywać jak jakiś facet się bzyka.
Brak mi słów, naprawdę. Choć byłam świadoma, że autor jest daleki od mojego ideału, to sądziłam, że przynajmniej ta jedna książka będzie znośna. Chociaż znośna. A była fatalna.
Nie wierzę, naprawdę. Tyle dobrych opinii się naczytałam zanim sięgnęłam po tę książkę; nie podobały mi się inne "dzieła" autora, stąd nie brałam w ciemno. Myślałam, że będzie przynajmniej nieźle. W końcu mitologia nordycka, tak? No i opinie nastrajały pozytywnie... Jakże się myliłam.
Aż wzdragam się dodając to coś na półkę z mitologią nordycką. Brr... Ale cóż, tyle trzeba...
Na tę książkę czekałam zarówno z niecierpliwością, jak i z obawą. Niecierpliwością, ponieważ opiera się ona na mojej ulubionej mitologii - nordyckiej. Obawą, ponieważ uczucia w stosunku do Ricka Riordana mam bardzo mieszane. Mniej więcej takie, jak po lekturze.
Poznajcie Magnusa Chase'a (który, pomimo podobieństwa imienia, NIE jest synem Thora Magnim), nastolatka od paru lat - czyli od kiedy zmarła jego matka - żyjącego na ulicy. W dniu swoich szesnastych urodzin spotyka znienacka wuja Randolpha, który oznajmia, że w istocie Magnus jest półbogiem, a jego ojciec należy do nordyckiego panteonu...
No właśnie. Widzicie już problem? Rick Riordan podszedł do zagadnienia niemal tak samo, jak do mitologii greckiej w "Percym Jacksonie". Głównymi bohaterami znów są półbogowie, swego rodzaju "herosi". I o ile to rozwiązanie bardzo dobrze działało w przypadku faktycznych herosów, o tyle tutaj czuję się zawiedziona. Mitologia nordycka tym różniła się od pozostałych, że jej bogowie byli bardziej... przystępni. Odyn często podróżował po Midgardzie (naszym świecie) w przebraniu, nieraz w towarzystwie. Asowie czy Wanowie starzeli się jak my, o ile nie otrzymywali złotych jabłek Idun (był nawet ciekawy mit opowiadający historię, jak to Idun została porwana) i mogli umrzeć tak jak wszystkie inne istoty. W skrócie, tym razem z czystym sumieniem można by opowiadać o bogach bardziej bezpośrednio - zwłaszcza, że wielu z nich, jak choćby i wspomniany Magni, nie zostało zbyt dokładnie opisanych, więc pozostawiają spore pole do popisu. Niestety, znów mamy wyraźną linię, niemalże przepaść między półbogami (których, notabene, w mitach nordyckich prawie w ogóle nie było, a tu nagle wyskakują jak grzyby po deszczu), a faktycznym panteonem. Odgrzewany kotlet :/
Co gorsza, autor znów powrócił do pisania w pierwszej osobie. Osobiście jestem zwolenniczką trzeciej, więc ten nawrót przyjęłam z rozczarowaniem. Pierwszą osobę da się dobrze czytać, ale tylko pod warunkiem, że bardzo lubi się protagonistę - a niestety, z tym u Ricka Riordana zawsze miałam problem. Udało się w przypadku "Kronik Rodu Kane", gdzie zresztą protagonistów było dwóch, można było sobie wybrać. Tutaj takiej opcji niestety nie ma.
Fabuła ma swoje wzloty i upadki. Początek czyta się zdecydowanie najgorzej - i nie mówią tu o pierwszych paru rozdziałach, w których panuje chaos, ale o ok. 1/4 książki, która zwyczajnie się dłuży. Potem nadchodzi wyż, czyta się gładko i akcja wciąga, by następnie rozczarować pod koniec - aż do epilogu, który przynosi ogromne nadzieje na przyszłość (i jest w trzeciej osobie, ha! ;) ). A przyszłość nadejdzie... za rok, ech.
Czas przejść do postaci. W przeciwieństwie do Percy'ego, którego masakrycznie nie lubiłam, Magnus jest całkiem całkiem. Przynajmniej myśli, w przeciwieństwie do wspomnianego poprzednika. Niestety, reszta jego paczki... Krasnolud był spoko - wprowadzał sporo humoru - ale z elfem już gorzej, coś nie potrafiłam zapałać do niego sympatią. Co do Sam... Cóż. W innych okolicznościach może i bym ją polubiła - zresztą, momentami i tak budziła u mnie nieco ciepłych uczuć - ale niestety autor znów postanowił na modłę lewicy połamać trochę "stereotypów", więc zrobił z niej muzułmankę i(!) walkirię. Muzułmanka jest walkirią, która z własnej woli pracuje dla nordyckich bogów. To już chyba Murzyn-Heimdall ma więcej sensu.
No dobra, przejdźmy do bohaterów nieco bardziej drugoplanowych. Bogowie są przedstawieni generalnie nieźle i zgodnie z mitami (to jest, oczywiście, jak na Ricka Riordana). Szczególnie podobał mi się obraz Thora, jak również Freyji; nieco gorzej było z Odynem, a już naprawdę kiepsko z Freyem. Ten ostatni totalnie nie gra mi z pierwowzorem. Ponadto, autor musiał, no po prostu musiał, dorzucić do fabuły moją najbardziej znielubioną postać z jego książek ever - Annabeth. Na szczęście nie było jej wiele, ale kiedy tylko jej imię widniało na stronie, żałowałam, że nie mogę niczym Thor przywołać pioruna, który wymazałby ją z krajobrazu.
Za to za inną postać oddam punkty - a nawet dodam jeszcze więcej, żeby wyszło na plus. A za kogo? Za Lokiego, a za kogo niby? :P Tu, muszę przyznać, Rick Riordan faktycznie się popisał. To mój drugi ulubiony portret Trikstera (jeżeli chodzi o pierwszy - rzućcie okiem na koniec recenzji), zdecydowanie taki, na jaki ta postać zasługuje. Mam nadzieję, że autor nie zepsuje go w kolejnych częściach, a na razie podnosi mu to ocenę z 6/10 na 7/10, bo po prostu mam do Lokiego słabość, gdzie by się nie pojawił :3
Podsumowując, lektura lekka i - pomijając niektóre fragmenty - przyjemna, ale nie zachwycająca. Dla fanów to oczywiście must-read, a dla innych - zapewne też warto, tylko nie miejcie zbyt wysokich oczekiwań. Książka zdecydowanie lepsza niż "Złodziej pioruna", ale daleka do poziomu "Czerwonej piramidy" i ciut gorsza nawet niż "Zagubiony heros" - choć epilog zwiastuje szanse na poprawę. Pozostaje zatem zaczekać rok i przekonać się, co z tego wyjdzie ;)
PS. A jeżeli chodzi o mój ulubiony portret Lokiego, to zdecydowanie jest to ten autorstwa Joanne Harris, przedstawiony w "Runach" i "Blasku runów", a w szczególności w "The Gospel of Loki", która niestety nie ma polskiego tłumaczenia (ale spoko, po angielsku się czyta nawet lepiej, jak już się człowiek przyzwyczai ;) ).
EDIT: Cofam to o braku polskiego tłumaczenia "The Gospel of Loki". Wygląda na to, że ukazało się wczoraj (tj. 14.10.2015), pod tytułem "Ewangelia Lokiego".
Na tę książkę czekałam zarówno z niecierpliwością, jak i z obawą. Niecierpliwością, ponieważ opiera się ona na mojej ulubionej mitologii - nordyckiej. Obawą, ponieważ uczucia w stosunku do Ricka Riordana mam bardzo mieszane. Mniej więcej takie, jak po lekturze.
Poznajcie Magnusa Chase'a (który, pomimo podobieństwa imienia, NIE jest synem Thora Magnim), nastolatka od paru...
EDIT: Uprzejmie ostrzegam, że recenzja została napisana dobre kilka lat temu, po przeczytaniu wersji angielskiej. Jako że, niestety, opinie do innych wersji językowych nie wyświetlają się przy polskich (niejako "głównych" dla lubimyczytać) wersjach, zdecydowałam się ją tutaj skopiować. Przedtem jednak parę słów o tytule - którego tłumaczenie nie jest najszczęśliwsze, bo kojarzy się wyłącznie z Pismem Świętym (co nie znaczy, że umiem wymyślić lepsze :P). Owszem "gospel" po angielsku oznacza ewangelię, ale też absolutną prawdę, co w połączeniu z Lokim jako notorycznym kłamcą i cwaniakiem, a jednocześnie mówiącym o sobie jako "Yours Truly"... Cóż, przynajmniej u mnie wywołuje uśmieszek ;)
A tutaj właściwa treść recenzji (która, notabene, jest chyba krótsza niż wstęp... no cóż, byłam wtedy w gimnazjum - ale ocenę podtrzymuję!):
Genialna! Mitologia nordycka w zupełnie nowej interpretacji, a przy tym zadziwiająco ściśle trzyma się oryginału (choć parę nieznacznych zmian się znajdzie). Główny bohater to Loki - i tyle chyba wystarczy XD Ale jeśli nie, to dodam, że postać zabawna i inteligentna, a jednocześnie nie superboss, któremu wszystko się udaje.
Dodatkowo świetny styl, który sprawia, że aż do ostatniej chwili ciężko się oderwać. Polecam, także (a może wręcz przede wszystkim) tym, którzy mitologii skandynawskiej jeszcze nie znają :)
A przy okazji dobre ćwiczenie języka - słownictwo nie za trudne, chociaż też nie za łatwe - mówię oczywiście o wersji oryginalnej.
EDIT: Uprzejmie ostrzegam, że recenzja została napisana dobre kilka lat temu, po przeczytaniu wersji angielskiej. Jako że, niestety, opinie do innych wersji językowych nie wyświetlają się przy polskich (niejako "głównych" dla lubimyczytać) wersjach, zdecydowałam się ją tutaj skopiować. Przedtem jednak parę słów o tytule - którego tłumaczenie nie jest najszczęśliwsze, bo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Genialna! Mitologia nordycka w zupełnie nowej interpretacji, a przy tym zadziwiająco ściśle trzyma się oryginału (choć parę nieznacznych zmian się znajdzie). Główny bohater to Loki - i tyle chyba wystarczy XD Ale jeśli nie, to dodam, że postać zabawna i inteligentna, a jednocześnie nie superboss, któremu wszystko się udaje.
Dodatkowo świetny styl, który sprawia, że aż do ostatniej chwili ciężko się oderwać. Polecam, także (a może wręcz przede wszystkim) tym, którzy mitologii skandynawskiej jeszcze nie znają :)
A przy okazji dobre ćwiczenie języka - słownictwo nie za trudne, chociaż też nie za łatwe - mówię oczywiście o wersji oryginalnej.
Genialna! Mitologia nordycka w zupełnie nowej interpretacji, a przy tym zadziwiająco ściśle trzyma się oryginału (choć parę nieznacznych zmian się znajdzie). Główny bohater to Loki - i tyle chyba wystarczy XD Ale jeśli nie, to dodam, że postać zabawna i inteligentna, a jednocześnie nie superboss, któremu wszystko się udaje.
Dodatkowo świetny styl, który sprawia, że aż do...
Jeśli interesujemy się mitologią, warto sięgnąć do źródeł, zwłaszcza jeśli jest ich tak niewiele jak w przypadku wierzeń nordyckich. Najprzyjemniej czytało mi się Lokasennę, ale wiadomo, że to ze względu na postać w jej centrum <3 ;) Wyczekuję okazji, by dostać "Eddę młodszą prozaiczną" w moje łapki XD
Jeśli interesujemy się mitologią, warto sięgnąć do źródeł, zwłaszcza jeśli jest ich tak niewiele jak w przypadku wierzeń nordyckich. Najprzyjemniej czytało mi się Lokasennę, ale wiadomo, że to ze względu na postać w jej centrum <3 ;) Wyczekuję okazji, by dostać "Eddę młodszą prozaiczną" w moje łapki XD
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toGłówny bohater = Gary Stu totalny. Nieomylny, Don Juan, superwojownik, wszystko mu uchodzi płazem, co tylko chcecie. Ponadto oczywiście hołd dla lewej strony, jak to ostatnio coś w polskiej fantastyce tego dużo, czyli mamy ośmieszanie księży. Dam dwie gwiazdki tylko i wyłącznie za znośny styl pisania oraz nawiązania do mitologii nordyckiej, do której po prostu mam słabość.
Główny bohater = Gary Stu totalny. Nieomylny, Don Juan, superwojownik, wszystko mu uchodzi płazem, co tylko chcecie. Ponadto oczywiście hołd dla lewej strony, jak to ostatnio coś w polskiej fantastyce tego dużo, czyli mamy ośmieszanie księży. Dam dwie gwiazdki tylko i wyłącznie za znośny styl pisania oraz nawiązania do mitologii nordyckiej, do której po prostu mam słabość.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Na tę książkę czekałam wyjątkowo długo. Aż cztery lata - tyle czasu trwało, nim Joanne Harris wreszcie ukończyła kontynuację jednej z moich ulubionych pozycji - "Runów". Czy było warto? Jak najbardziej!
Wciąż wracam do czasów, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z mitologią nordycką. No zgoda, coś mi się wcześniej obiło o uszy, ale dopiero podczas lektury "Runów" miałam okazję zapoznać się z owymi mitami dogłębnie, stąd tym bardziej byłam w stanie docenić humorystyczne podejście autorki, które zaprezentowała w swoich dwóch książkach.
Fabuła "Blasku runów" przenosi nas o trzy lata w przyszłość w stosunku do pierwszej części. Maddy, która wcześniej zdecydowanie grała pierwsze skrzypce, obecnie schodzi na odrobinę dalszy plan, by pod koniec znów powrócić w pełnym blasku. Nie jest już to ta sama czternastoletnia dziewczynka, która samotnie wyprawiła się do Świata Podziemi. Skończyła siedemnaście lat i właśnie dowiaduje się, że ma siostrę bliźniaczkę, która jej nienawidzi. Oczywiście natychmiast wyrusza, by ją odnaleźć i jeśli się uda, przekonać do zmiany zdania. Tymczasem pozostali Ogniści (czyli bogowie) muszą zmierzyć się z przepowiednią o odbudowie ich dawnej siedziby - Asgardu.
Tak się składa, że miałam okazję czytać tę książkę w oryginale, i tym bardziej doceniam tłumaczkę, panią Maciejkę Mazan, która nie dość, że uporała się z trudnym przekładem gier słownych, to jeszcze dodała parę od siebie. Książkę czyta się lekko i przyjemnie. Muszę przyznać, że poza kilkoma ważniejszymi postaciami, pozostałe nieco zlewają się ze sobą - mówię głównie o Wanach - ale jest to usprawiedliwione ich wielkim natłokiem. Bohaterowie, którzy odgrywają nieco większą rolę, zostali przedstawieni bardzo wyraziście i przekonująco.
Najbardziej polubiłam oczywiście Lokiego. To sympatia, która została mi jeszcze z pierwszej części. Po "Blasku runów" tylko utrwalił mi się jego wizerunek, zupełnie różny od tego, jaki można obecnie spotkać w innych dziełach bazujących na mitologii nordyckiej. Zamiast zimnokrwistego, przebiegłego drania dostajemy sprytnego i lubiącego sprawiać kłopoty rudowłosego łobuza, który, choć dba przede wszystkim o siebie, a wszyscy naokoło kilka razy dziennie grożą mu śmiercią, ostatecznie staje po właściwej stronie.
Kolejną perełką serii są bogowie - Asowie i Wanowie. Thor, Sif, Heimdall oraz kilku innych. Ich częste spory i potyczki słowne są przezabawne. Znajomość mitologii nordyckiej nie jest konieczna - na początku książki znajduje się krótki wstęp i spis dla niezorientowanych - choć dzięki niej można wyłapywać co lepsze smaczki.
Mogłabym rozwodzić się tak jeszcze długo. Ale nie będę; przeczytajcie i sami się przekonajcie. Ja mogę tylko dodać wielkie i głośnie: POLECAM! Przed lekturą zalecałabym również zapoznanie się z pierwszą częścią - nie z konieczności, ale dlatego, że jest równie świetnie napisana i przezabawna.
PS. A gdzie jest trzecia część?! Ja chcę...
Recenzja po raz pierwszy pojawiła się na:
http://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=609718
Na tę książkę czekałam wyjątkowo długo. Aż cztery lata - tyle czasu trwało, nim Joanne Harris wreszcie ukończyła kontynuację jednej z moich ulubionych pozycji - "Runów". Czy było warto? Jak najbardziej!
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toWciąż wracam do czasów, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z mitologią nordycką. No zgoda, coś mi się wcześniej obiło o uszy, ale dopiero podczas lektury "Runów"...