-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2014-02-13
2014-01-17
2013-11-22
2012-03-11
2013-08-31
2013-08-18
2013-08-09
2013-07-29
2013-06-14
2013-05-26
2013-04-26
2013-05-12
2013-04-01
"Stowarzyszenie miłośników literatury i placka z kartoflanych obierek". Już sam tytuł intryguje. Wiem, że nie powinno się oceniać książki po okładce, ale w księgarni było to pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłam uwagę. Otworzyłam ją i zaintrygował mnie pomysł pisania listami. Bez wahania ją kupiłam.
Nie lubię książek o wojnie. Nie lubię niczego związanego z wojną. To cierpienie i niewyobrażany ból, połączone z okropnymi warunkami - to zbyt wiele, jak na moją (słabą?) psychikę. Jednak w tym przypadku - byłam zachwycona. Już od pierwszego listu "wchłonęłam" ciepło bijące od książki. Z główną bohaterką/autorką większości listów wyjątkowo szybko się utożsamiłam. Przeżywałam z nią chwile, gdy poznawała i stopniowo zakochiwała się w Guernsey. Z niecierpliwością i radosnym podnieceniem poznawałam kolejne fakty z życia Elizabeth. Z każdą chwilą coraz bardziej wsiąkałam w życie Juliet. I szczerze kibicowałam jej i Dawseyowi. :)
Jednak w listach jest też wiele bólu i smutku. Nie mogę pojąć, jak można być aż tak nieludzkim i skazywać kogoś na takie cierpienia. Czytając, z każdą chwilą doceniałam to, jakie mam szczęście, że nie żyję w latach wojennych. To przerażające.
Żałuję jednak, że książka była taka krótka - mimo tego całego smutku, w listach było też wiele humoru, śmiech mimo łez. Chętnie czytałabym dalej o losach bohaterów, jednak - zgodnie z przysłowiem - "wszystko, co dobre, szybko się kończy". I tak, niestety, ta książka również skończyła się szybko. Mimo to, polecam ją gorąco wszystkim, bez względu na wiek i stosunek do takiej literatury. Istne arcydzieło.
"Stowarzyszenie miłośników literatury i placka z kartoflanych obierek". Już sam tytuł intryguje. Wiem, że nie powinno się oceniać książki po okładce, ale w księgarni było to pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłam uwagę. Otworzyłam ją i zaintrygował mnie pomysł pisania listami. Bez wahania ją kupiłam.
Nie lubię książek o wojnie. Nie lubię niczego związanego z wojną. To...
2013-03-20
2012-12-13
2012-01-20
Tę powieść bardzo trudno jest zrecenzować, ocenić. Bo czy można ocenić czyjeś życie, nie przeżywszy własnego? Nie wiem, czy to prawdziwe wspomnienia pani Anny Janko, czy też fikcja literacka, jednak bije od każdego ze słów prawdziwość, bo to, co dzieje się w głowie Ha., poetki, dzieje się też w sercach wielu innych kobiet. Zbyt wielu?
Do tej książki nie da się również napisać spoileru. Bo jak można napisać zakończenie czy dalszy ciąg życia, czegoś, co ciągle gna do przodu i zadziwia nieraz samego Stwórcę, jeżeli takowy rzeczywiście istnieje?
Podobno (jedna z teorii naszego pojawienia się na tej planecie) na początku bogowie stworzyli człowieka jako istotę o czterech nogach i rękach oraz o dwu głowach. Następnie przedzielili go na pół i odtąd jesteśmy zmuszeni przez całe życie szukać swej drugiej połowy. Kogoś, kto będzie nas rozumiał bez słów, kochał bez powodu, znosił bez narzekania i trwał przy nas, niczego nie oczekując w zamian. Święcie i uparcie wierzę, że ktoś taki rzeczywiście istnieje. Jednak nie każdy ma szczęście trafić na tego kogoś od razu. Nieokreślona Hania, czyli po prostu Ha., zakochała się. Podobno ze wzajemnością. Dzika, szaleńcza, młodzieńcza miłość. Jakże szybko się wypaliła i zmieniła w ciągłą troskę, smutek, problemy.
Proza życia potrafi zaszkodzić prawdziwej miłości, a nieprawdziwą bezlitośnie zabija. Czy dalsze trwanie w związku bez przyszłości, w "miłości bez uczuć", ma jakiś sens? Podobne wątpliwości stale zaprzątają głowę Ha. Stale, czyli od czasu, gdy zrozumiała, że nigdy nie znajdzie porozumienia z zaborczą matką swego męża. Od czasu, gdy zaczęła myśleć o Pawiu bez dawnej czułości i miłości. Od czasu, gdy nawet dzieci nie potrafiły "spoić" ich związku. Od czasu, gdy umarła Helena, kilkugodzinna córeczka Ha. A mimo to, mimo całego poczucia smutku, bez sensu i powolnym traceniu nie tylko miłości, lecz choćby prostej radości - trwała przy znikającym, oddalającym się Pawiu. Uparcie trzymała się go, bo dawał jej poczucie bezpieczeństwa i ochronę przed samotnością. Czy to jest dobra podstawa związku? "Miłość bez uczuć"?
Zbyt mało wiem o życiu, żeby dogłębnie zrozumieć książkę Anny Janko. Jednak z każdym kolejnym akapitem dawała mi ona coraz to więcej powodów, tematów do refleksji. Wszystkie luźne myśli pozapisywałam na odwrocie skasowanych biletów autobusowych, a teraz zbieram je w jedno.
Za oknem topią się resztki śniegu, a ja czuję się tak, jak ten śnieg. Ciągle przepełniają mnie emocje po przeczytaniu historii Ha. Topię się. Topią się moje uczucia i wypływają ze mnie, zostawiając mokre ślady na policzkach. A przecież historia Ha. ma dobre zakończenie, otwarte, poznaje kogoś, kto przypomina Maczka, kogoś, kto ją rozumie. Związki nie powinny być zawierane tylko ze względu na rozsądek. Tak łatwo wtedy zapomnieć o miłości, a gdy rozsądek gubi się w uczuciach, dochodzi do rozwodów i wielu ludzkich tragedii. Ilu takim "człowieczym katastrofom" udałoby się zapobiec, gdyby ludzie postępowali, choćby czasami, zgodnie z radami serca, a nie rozsądku?
Ha. trwała przy Pawiu 17 lat. 17 długich lat. Przeżyła z nim czasy PRL-u, opisała je. Opisała trudy bycia matką i żoną w czasach, gdy można było stać kilka godzin w kolejce po mięso na obiad, z dzieckiem na ręku i chorym mężem w domu, a mimo to - odejść z niczym. Gdy nieraz brakowało podstawowych produktów i trzeba było się głowić nad dzisiejszymi najprostszymi problemami. Niemal można poczuć się tak, jak ona. Mieszkanie z teściami, którzy jej nienawidzą (szczególnie teściowa). Mieszkanie z mężem, który zostanie wiecznym synkiem mamusi, który miał jej zastąpić utraconą miłość męża. Mieszkanie z dziećmi, które wolą mieszkać z dziadkami, gdzie mogą być rozpieszczane, bo tatuś - pracoholik ich straszy i więcej traci niż zarabia. A mimo to Ha. ich kocha.
Poetka w tej prozie użyła na pozór prostych słów, lecz ile myśli i uczuć kryje się za nimi? Za literami, za zdaniami, które pozbawione tego kontekstu nic by nie znaczyły..
Na początku Ha. była młoda, naiwna, zakochana. W miarę upływu kartek, Ha. dorastała. Dojrzewała. Pod koniec była już niemal styraną staruszką, która żałuje swojego życia. A ja przeżywałam to wszystko wraz z bohaterką tego osobliwego dziennika.
Polecam tę książkę każdemu, choć nie każdy ją zrozumie. Nie wiem, czy sama ją zrozumiałam. Jednak warto sięgnąć po tę znakomitą lekturę choćby po to, by przeżyć wszystko razem z Ha. I zobaczyć, ile elementów jej życia idealnie wpasowuje się w nasze. Bo mimo upływu lat, życie zawsze jest takie samo. A nuż ktoś, podobnie jak ja, wyciągnie jakieś porady dla siebie i swojego postępowania zapisane "między słowami"?
Tę powieść bardzo trudno jest zrecenzować, ocenić. Bo czy można ocenić czyjeś życie, nie przeżywszy własnego? Nie wiem, czy to prawdziwe wspomnienia pani Anny Janko, czy też fikcja literacka, jednak bije od każdego ze słów prawdziwość, bo to, co dzieje się w głowie Ha., poetki, dzieje się też w sercach wielu innych kobiet. Zbyt wielu?
Do tej książki nie da się również...
2012-08-19
Pani Janda jest niesamowitą osobą. Ma tyle pasji, zajęć i zainteresowań, a jednocześnie znajduje czas dla rodziny, przyjaciół oraz na obserwacje absurdów rzeczywistości. Czyta się ją równie przyjemnie o trzeciej nad ranem w łóżku, o szesnastej nad obiadem czy o dwudziestej na ławce w parku. I najchętniej nie przerywałoby się lektury na coś, zdaje się, tak prozaicznego jak sen czy posiłek.
Pani Janda jest niesamowitą osobą. Ma tyle pasji, zajęć i zainteresowań, a jednocześnie znajduje czas dla rodziny, przyjaciół oraz na obserwacje absurdów rzeczywistości. Czyta się ją równie przyjemnie o trzeciej nad ranem w łóżku, o szesnastej nad obiadem czy o dwudziestej na ławce w parku. I najchętniej nie przerywałoby się lektury na coś, zdaje się, tak prozaicznego jak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-08-08
2012-07-16
2011-08-17
Powiem krótko, bo dopiero zamknęłam książkę tuż po przeczytaniu i jeszcze drżą mi ręce: nigdy w życiu jeszcze tak nad niczym nie płakałam, jak nad tym zakończeniem i śmiercią Bruno w komorze gazowej.. :(
Powiem krótko, bo dopiero zamknęłam książkę tuż po przeczytaniu i jeszcze drżą mi ręce: nigdy w życiu jeszcze tak nad niczym nie płakałam, jak nad tym zakończeniem i śmiercią Bruno w komorze gazowej.. :(
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Księgogród. Miasto. Pełne książek.
Ojczyzna wydawnictw i większości pisarzy w Camonii.
Miasto zbudowane z liter. Książki są tu głównym elementem rynku. Na jednej ulicy jest 60 antykwariatów i jeden spożywczy. I nikogo to nie dziwi. W domach znajdziecie więcej książek niż płyt z muzyką. To jak raj.
Jednak taki piękny sen nie może być zbyt piękny.
Pod miastem znajdują się katakumby. A w nich co? Tak, książki! I to nie byle jakie. Bo im głębiej się zapuścić, tym cenniejsze i rzadsze książki można odnaleźć. A że warto zapuszczać się głęboko, wie każdy. Powstali nawet łowcy książek, chciwi i odważni, zdolni zapuścić się w dół katakumb, gdzie rządzą prawa krwi: zabij albo zostaniesz zabity. Podziemia Księgogrodu są bezlitosne dla wszystkich.
Hildegunsta Rzeźbiarza Mitów, twórcę tego dzieła, przez Moersa jedynie przetłumaczonego ;), poznajemy po śmierci jego ojca poetyckiego, Dancelota Tokarza Sylab. Ojca poetyckiego? Tak, kogoś, kto ma wprowadzić naszego dinozaura w świat literatury. Bo Hildegunst jest dinozaurem pochodzącym z Twierdzy Smoków, a każdy, kto z Twierdzy pochodzi, zostanie wielkim pisarzem. Taka też przyszłość czeka Rzeźbiarza Mitów.
No, dobrze, umiera mu ojciec poetycki. I co z tego? Co to ma wspólnego z Księgogrodem? Bardzo wiele. Na łożu śmierci bowiem Dancelot przekazuje swojemu uczniowi rękopis. Ale nie taki zwykły. Jest to bowiem najdoskonalsza rzecz, jaką kiedykolwiek napisano. W świecie opanowanym przez literaturę jest to niemal bezcenne. Hildegunst ma odszukać autora rękopisu. Nie ma pojęcia, czy pisarz choćby żyje, ale wie, że musi go odnaleźć. A gdzie najłatwiej znaleźć pisarza? Oczywiście, w Księgogrodzie.
Oczarowany pięknem miasta Hildegunst nie podejrzewa, że nie powinien chwalić się rękopisem każdemu. Zbytnią naiwność srogo przypłaca. Nie każdy bowiem, kto podaje się za przyjaciela, jest nim naprawdę. I nie każdy w tym cudnym świecie tak bardzo kocha książki. Pewien antykwariusz, przy okazji właściciel większości antykwariatów i wydawnictw, po przeczytaniu rękopisu za pomocą.. książki otruwa smoka i wpycha do katakumb. Do miejsca, z którego niesamowicie trudno się wydostać. Wyznacza też nagrodę za głowę smoka, aby łowcy książek ostatecznie zabili dinozaura. Co najlepsze, nie pozbawia Hildegunsta rękopisu, można więc kontynuować poszukiwania.
Rzeźbiarz Mitów szybko przekonuje się, że katakumby to nie jest wesołe miejsce. Otruty za pomocą Niebiezpiecznej Książki, niemal pogrzebany żywcem (przez książki) za pomocą Książki Pułapki. O tak, książki są tu bronią. Celowo używam tego słowa tak często - po przeczytaniu spojrzycie na domową biblioteczkę zupełnie inaczej niż dotychczas. Na pewno nie z takim spokojem.
Hildegunst podczas prób opuszczenia podziemi zapada się coraz głębiej. Trafia do Unhajmu, czyli Hadesu Katakumb, gdzie jest świadkiem uczty najohydniejszych kreatur, jakie istnieją w zwariowanej florze i faunie podziemia. Pozna buchlingi, jedynych przyjaznych i inteligentnych mieszkańców tego bezlitosnego miejsca. Przekona się, że łowcy książek są litościwi tylko dla odszukanych woluminów - dla dinozaura, którego uratują przed jedną z kreatur podziemia będą mieli inne, dość pożywniejsze plany. Pozna legendarnego łowcę książek, Kolofonusa Deszczblaska, twrócę jedynej książki, która stanowi swoisty poradnik dla katakumbowiczów. I co najważniejsze - pozna Króla Cieni, Homunkolosa, prawdziwego pana tych przerażających tuneli - jedynego, przed którym strach jest uzasadniony, bo jest mordercą stworzonym z tego, co tu najcenniejsze: z książek. Z pomocą mrocznego pana podziemi pokona olbrzyma-potwora-kanibala-naukowca, pozna drogę do osiągnięcia Orma (legendarnego stanu, który osiąga wyjątkowo wybitny pisarz tuż przed tworzeniem, tak że powieść czy wiersz, który tworzy, pisze pod wpływem tego swoistego natchnienia). A co najważniejsze - Król Cieni w duecie z Hildegunstem Rzeźbiarzem Mitów ostatecznie zaprowadzą porządek zarówno w Księgogrodzie, jak i w katakumbach. I zrobią to w bardzo spektakularny sposób.
Tutaj zaczyna się historia.
Czuję się pusta. Mam wrażenie, że już nigdy żadna książka nie okaże się tak genialna, jak Miasto Śniących Książek. To jedyna wada tej książki (oczywiście, poza tym, że się kończy) - jest tak wspaniała, że inne mogłyby przestać istnieć. I ukazuje nam, że jesteśmy w stanie przeczytać mnóstwo szmelcu wartego najwyżej podpałki, a prawdziwe arcydzieła obojętnie mijamy. Dziękuję, Moers. Jestem w moim własnym czytelniczym niebie.
Księgogród. Miasto. Pełne książek.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toOjczyzna wydawnictw i większości pisarzy w Camonii.
Miasto zbudowane z liter. Książki są tu głównym elementem rynku. Na jednej ulicy jest 60 antykwariatów i jeden spożywczy. I nikogo to nie dziwi. W domach znajdziecie więcej książek niż płyt z muzyką. To jak raj.
Jednak taki piękny sen nie może być zbyt piękny.
Pod miastem znajdują się...