rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Mein Kampf. Moja walka. Edycja krytyczna Adolf Hitler, Eugeniusz Cezary Król
Ocena 5,0
Mein Kampf. Mo... Adolf Hitler, Eugen...

Na półkach:

Oh boy. To jedna z absolutnie najgorszych książek jakie kiedykolwiek czytałem. Sądziłem, że lektura ułatwi zrozumienie fenomenu popularności NSDAP w Niemczech czasów międzywojennych. Tak się nie stało. Odniosłem natomiast wrażenie, że dzieło nie przyczyniło się do niej, a stanowić miało swoistą justyfikację tejże popularności. Są to grafomańskie, sfrustrowane rojenia człowieka mającego manię własnej wielkości, usiłującego bez skrępowania budować własną legendę. Nie będę ukrywał czyta się to z zażenowaniem i znudzeniem, bo trzeba brnąć przez gąszcz prowadzących do nikąd, wzajemnie wykluczających się zdań wielokrotnie złożonych. Nie polecam nawet z ciekawości, bo to ceglasta wydmuszka.
Do przypisów i edycji nie mam zarzutów są wykonane profesjonalnie.

Oh boy. To jedna z absolutnie najgorszych książek jakie kiedykolwiek czytałem. Sądziłem, że lektura ułatwi zrozumienie fenomenu popularności NSDAP w Niemczech czasów międzywojennych. Tak się nie stało. Odniosłem natomiast wrażenie, że dzieło nie przyczyniło się do niej, a stanowić miało swoistą justyfikację tejże popularności. Są to grafomańskie, sfrustrowane rojenia...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Upadek Gondolinu Alan Lee, Christopher John Reuel Tolkien, J.R.R. Tolkien
Ocena 7,5
Upadek Gondolinu Alan Lee, Christoph...

Na półkach:

Tylko i wyłącznie dla fanów jako, że przedstawia trzy wersje tej samej opowieści, z których niestety ostatnia, najdojrzalsza jest niedokończona oraz opis jak owe wersje ewoluowały.

Tylko i wyłącznie dla fanów jako, że przedstawia trzy wersje tej samej opowieści, z których niestety ostatnia, najdojrzalsza jest niedokończona oraz opis jak owe wersje ewoluowały.

Pokaż mimo to


Na półkach:

W związku z nieuchronnie zbliżającą się premierą wiadomego serialu postanowiłem odświeżyć sobie twórczość Sapkowskiego - w końcu każdy pretekst jest dobry - oczywiście najlepiej zaczynając od właściwie jedynej jego książki, której nie czytałem, czyli niniejszego zbioru opowiadań z różnych okresów twórczości autora. Tak, więc:

1. "Droga z której się nie wraca" - bodajże trzecia rzecz jaką Sapkowski napisał i niestety to widać - opowiadanie jest dość nieporadnie napisane i niestety sztampowe jak cholera. Szkoda, bo znajduje się ono w kanonie Wiedźmińskiego świata, którego ogólny poziom tylko i wyłącznie obniża. Bardzo pesymistycznie nastawiło mnie do dalszej lektury. 3/10

2. "Muzykanci" - oczywiście wzorowane, inspirowane, czy też nawiązujące do baśni o bremeńskich muzykantach - no wiecie ten kogut, który siedzi na grzbiecie kota, który siedzi na grzbiecie psa, który siedzi na grzbiecie osła. Opowiadanie jest czymś w stylu horroru gotyckiego, tylko osadzonego gdzieś na przełomie lat 80 i 90 w Polsce. Przy czym jak to zazwyczaj u Sapkowskiego jest w jego baśniowych wersjach mamy okultyzm, brutalność i poetycką sprawiedliwość, do tego dość ciekawa i raczej jak na rok 90 niezbyt popularna tematyka znęcania się nad zwierzętami i choć "Muzykanci" nie są żadna perełką w dorobku autora, rzecz jest całkiem solidna 6/10

3. "Tandaradei!" - również horror gotycki osadzony we współczesności, traktujący i nawiązujący tym razem do średniowiecznej niemieckiej legendy o Loreley - zdradzonej przez kochanka dziewczynie, która rzuciła się w nurty Renu, ale miast zginąć zmieniła się w syrenę by wabić i zabijać niczego nie spodziewających rybaków. 6/10

4. "W leju po bombie" - historical fiction pisane ze swadą i językową swobodą, jaką należy szanować. Mało precyzyjne zmiany historyczne są nieistotne i nie są minusem, bo to przecież krytyka pewnych ówczesnych aspektów polskiego państwa i społeczeństwa - mianowicie tych jego bardziej "świętych" i tych jego bardziej brunatnych części. No i drwiny z Ziemkiewicza są zawsze plusem tzw. dodatnim! 7/10

5. "Coś się kończy, coś się zaczyna" - Wiedźmiński apokryf i humoreska. Z przymrużeniem oka alternatywne, pełne humoru zakończenie Sagi o wiedźminie, w którym Geralt i Yennefer biorą ślub. Moim osobistym przekonaniem jednak jest iż nie jest to żadne apokryficzne zakończenie, a wizja Cirilli - Pani Miejsc i Czasów - na temat tego jakby mogło być, a nie jest, co podnosi wartość tego słodkiego i zabawnego opowiadania dodając mu charakterystycznej dla wiedźmińskiej sagi nuty melancholii i przemijania. 7/10

6. "Bitewny pył" - w sumie mniej lub więcej space opera, acz niestety taka podrzędna i w sumie nieciekawa. Ot: postrzelali, poginęli i... koniec, nic z tego nie wynika. Owszem sprawnie napisane, niestety nic poza tym. 4/10

7. "Złote popołudnie" - Alicja w krainie czarów, ale z punktu widzenia Kota z Cheshire. Jak zawsze napisane z humorem i ironią ze sporą dozą okultyzmu i bez padania na kolana. 7/10

8. "Zdarzenie w Mischief Creek" - trzecie i ostatnie opowiadanie w konwencji horroru gotyckiego, choć takiego w którym, jak to często w twórczości autora bywa prawdziwymi potworami są ludzie. Purytańska Nowa Anglia pod koniec XVII wieku i pokłosie procesu w Salem - czyli jak można się spodziewać opowiadanie traktuje o fanatyzmie religijnym i wynikającym z niego zakłamaniu i zezwierzęceniu. 7/10

Choć czytało się bardzo przyjemnie to rzec muszę, że zbiór ten jest raczej stricte dla fanów autora, którym po Sadze o Wiedźminie i Trylogii Huscyckiej wciąż Sapkowskiego mało, bo tak naprawdę ani to wybitne, ani odkrywcze - jedynie fajne.

W związku z nieuchronnie zbliżającą się premierą wiadomego serialu postanowiłem odświeżyć sobie twórczość Sapkowskiego - w końcu każdy pretekst jest dobry - oczywiście najlepiej zaczynając od właściwie jedynej jego książki, której nie czytałem, czyli niniejszego zbioru opowiadań z różnych okresów twórczości autora. Tak, więc:

1. "Droga z której się nie wraca" - bodajże...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Być może dzieło Zamoyskiego ma swą zasadność jako pozycja, która rozbudzi ciekawość czytelnika danymi okresami w historii tego kraju i narodu, sprawi by sięgnął po literaturę zajmującą się konkretnym zagadnieniem. W innym przypadku niestety w oczy kłuje, wynikająca z formy połebkowość z jaką autor traktuje większość wydarzeń tej tysiącletniej epopei. Rozumiem, że może to wynikać i prawdopodobnie wynika z racji przyjętej przez autora konwencji, jednak do mnie osobiście to nie przemawia, a wręcz przeciwnie.
Z racji swych miejsc urodzenia i zamieszkania (Nowy York i Londyn kolejno) autor miał rzekomo w tej książce prezentować odmienny, z zewnątrz można by rzec - punkt widzenia. Ponownie być może tak jest, ale jest to być może z punktu widzenia laika, ja osobiście nie doszukałem się zbyt wielu spostrzeżeń (by nie rzec wcale), które nie krążyłyby w internecie bądź innych publikacjach. Oczywiście osobną kwestią jest - kto tu od kogo... ale zostawmy to lepiej. Za to autor niestety nie uchronił się przed zwyczajnymi babolami z których przykładowo najbardziej w pamięci utkwiło mi uparte nazywanie Karola Gustawa, króla Szwecji Wazą, podczas gdy był on członkiem dynastii Wittelsbachów. Nie zmienia to jednakoż faktu, że Zamoyski ma lekkie pióro i tak się jego Polskę czyta - lekko i przyjemnie dzięki czemu być może rozbudzi w niezdecydowanym czytelniku zainteresowanie tematem, takiemu już zainteresowanemu niestety zabierze tylko bezpowrotnie czas.

Być może dzieło Zamoyskiego ma swą zasadność jako pozycja, która rozbudzi ciekawość czytelnika danymi okresami w historii tego kraju i narodu, sprawi by sięgnął po literaturę zajmującą się konkretnym zagadnieniem. W innym przypadku niestety w oczy kłuje, wynikająca z formy połebkowość z jaką autor traktuje większość wydarzeń tej tysiącletniej epopei. Rozumiem, że może to...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Opowiadania nominowane do Nagrody im. Janusza A. Zajdla za rok 2017 Leszek Bigos, Dawid Cieśla, Marta Kisiel, Magdalena Kucenty, Przemysław Zańko-Gulczyński
Ocena 6,3
Opowiadania no... Leszek Bigos, Dawid...

Na półkach:

Jeśli to są najlepsze opowiadania polskiej fantastyki 2017 roku - biada nam.

Jeśli to są najlepsze opowiadania polskiej fantastyki 2017 roku - biada nam.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Miało być guilty pleasure, a była tylko niekończąca się nuda.

Miało być guilty pleasure, a była tylko niekończąca się nuda.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Fakt, że ilustracje Paula Kidby'ego idealnie oddają klimat powieści Terrego Pratchetta sprawia, że sam w sobie bardzo dobry Ostatni Bohater jeszcze zyskuje wspaniale zgrywając się w unisono z tematyką utworu, którą jest - jak nazwa wskazuje - epos heroiczny, a właściwie bohaterstwo ogólnie. Powieść zawiera przekrój archetypów bohaterskich od mitologicznego pierwszego złodzieja ognia, przez pulpowych barbarzyńskich herosów, ukrytych królów klasyki fantasy, bohaterów mimo woli i z przypadku, ekscentrycznych geniuszy, a także ludzi, którzy współcześnie są czymś najbardziej zbliżonym do herosa czyli astronautów. Książka roi się - oraz oczywiście wyśmiewa, ale i w pewien sposób składa hołd - od archetypów i bohaterskich klisz - inaczej jednak być nie mogło w końcu o tym jest i jak to zazwyczaj u Pratchetta bywa robi to z gracją i wdziękiem tak że pomimo skromnej objętości i wysokiego zagęszczenia wyżej wymienionych nie odnosi się wrażenia wrzucania nawiązań na siłę, wręcz przeciwnie wychwytuje je się z ciekawością i zadowoleniem, dzięki czemu jest to jedna z najlepszych części cyklu.

Fakt, że ilustracje Paula Kidby'ego idealnie oddają klimat powieści Terrego Pratchetta sprawia, że sam w sobie bardzo dobry Ostatni Bohater jeszcze zyskuje wspaniale zgrywając się w unisono z tematyką utworu, którą jest - jak nazwa wskazuje - epos heroiczny, a właściwie bohaterstwo ogólnie. Powieść zawiera przekrój archetypów bohaterskich od mitologicznego pierwszego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pratchettowska wersja filmu kung-fu. Co oczywiście znaczy, że wiekowi mnisi, nie są tylko starzy i mądrzy, a są odpowiedzialni za i zabawiają się czasem w całej jego kwantowej postaci, mądrości tkwią w truizmach, a tak naprawdę w niczym i stabilności istnienia majstrują przeróżne antropomorficzne personifikacje zagrażając zarówno porządkowi i chaosowi, a wszystko ostatecznie pozostaje takie samo tylko bardziej.

Pratchettowska wersja filmu kung-fu. Co oczywiście znaczy, że wiekowi mnisi, nie są tylko starzy i mądrzy, a są odpowiedzialni za i zabawiają się czasem w całej jego kwantowej postaci, mądrości tkwią w truizmach, a tak naprawdę w niczym i stabilności istnienia majstrują przeróżne antropomorficzne personifikacje zagrażając zarówno porządkowi i chaosowi, a wszystko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Właściwie jest to kolejna z części serii o ankhmorporkiańskiej straży miejskiej, tylko z innego punktu widzenia, nie straży a rodzącej się właśnie na Dysku czwartej władzy. Gdy ona się pojawia to obok rzetelnych, bezstronnych wieści pojawiają się te bardziej tabloidowe, a także te które są najlepszym rodzajem prawdy - technicznie prawdą, w końcu jakoś trzeba ten papier sprzedawać i coś wrzucać do wciąż głodnej prasy i gdy zdarza się zbrodnia o podłożu - a jakże - politycznym nie tylko - jak niegdyś - straż usiłuje dociec prawdy, ale i dyskowi pionierzy dziennikarskiego fachu co powoduje pewne komplikacje, ale i współdziałanie.

Właściwie jest to kolejna z części serii o ankhmorporkiańskiej straży miejskiej, tylko z innego punktu widzenia, nie straży a rodzącej się właśnie na Dysku czwartej władzy. Gdy ona się pojawia to obok rzetelnych, bezstronnych wieści pojawiają się te bardziej tabloidowe, a także te które są najlepszym rodzajem prawdy - technicznie prawdą, w końcu jakoś trzeba ten papier...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cudownie kwaśne słowotwórstwo chemiokratycznej przyszłości.

Cudownie kwaśne słowotwórstwo chemiokratycznej przyszłości.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsza część rokowała, ta jedynie męczy.
Jest to dla mnie nieco smutne, gdyż "Przebudzenie" tak jak poprzedzająca je "Bestia" dzieją się w mieście mym rodzinnym. Smutne, bo jak poprzedniczka dawała mi to poprzez kilka smaczków odczuć, tak "Przebudzenie" dziać by się mogło gdziekolwiek, a raczej w Gdziekolwiek - inkarnacji sztampowości. Niestety sztampowe i nudziarskie jest w tej książce niemal wszystko od generycznej tajemnicy przez sztampowych bohaterów po do bólu przewidywalnego punktu kulminacyjnego. Narracja jest sprawna i bardzo językowo prawidłowa, ale co z tego skoro wszystkie postaci włącznie z kilkuletnimi dziećmi mówią dokładnie takim samym językiem jak narrator co czyni wszystko groteskowym i momentami niezamierzenie komicznym. Trochę słabo, gdy człowiek zamiast odczuwać irracjonalny niepokój nawet nie, że się uśmiechnie, ale czuje się zażenowany. Słabo jest też jak narrator momentami zaczyna być bardziej kolokwialny, bo czemu nie i tak ludzie "lądują na tyłkach" i są łapani "za wszarz" co gryzie się ze stylem, a gdy czytając nagle orientujemy się, że ręce są za każdym razem "jak bochny", każda postać pozytywna to silny osobnik (lub osobniczka) niczym z amerykańskiego snu, a negatywna to albo niezdrowy chudzielec, albo wybryk natury cierpiący na gigantyzm lustro pęka i nie da się czytać z powagą tego co się na kolejnych stronach dzieje.
Niekonsekwencja w uczynieniu kontynuacji rasowego thrillera satanistycznym horrorem pogłębia chaos, którego w powieści nie brakuje. Początkowa dwójka bohaterów gdzieś w połowie ni z gruchy ni z pietruchy staje się przytakującym, tudzież gniewnym tłem dla dwóch gliniarzy (teraz już ex) z pierwszej części. Bo tak.
Tajemnica zostaje zdradzona niemal na początku, przez co napięcie jest raczej z rodzaju śladowych. Antagoniści dzięki magicznym mocą robią co chcą wtedy, gdy jest to wygodne dla fabuły i nie ma w ich akcjach żadnych konsekwencji. Do tego, aby wiernie towarzyszyć ich szpetnym aparycjom są niemiłosiernie wręcz głupi i do ostatecznej konfrontacji zjawiają się po kolei tak, aby bohaterowie mogli odpowiednio się z nimi rozprawić.
Nie.

Pierwsza część rokowała, ta jedynie męczy.
Jest to dla mnie nieco smutne, gdyż "Przebudzenie" tak jak poprzedzająca je "Bestia" dzieją się w mieście mym rodzinnym. Smutne, bo jak poprzedniczka dawała mi to poprzez kilka smaczków odczuć, tak "Przebudzenie" dziać by się mogło gdziekolwiek, a raczej w Gdziekolwiek - inkarnacji sztampowości. Niestety sztampowe i nudziarskie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wiedźmin. Szpony i kły Nadia Gasik, Katarzyna Gielicz, Przemysław Gul, Piotr Jedliński, Sobiesław Kolanowski, Beatrycze Nowicka, Andrzej W. Sawicki, Michał Smyk, Barbara Szeląg, Jacek Wróbel, Tomasz Zliczewski
Ocena 6,8
Wiedźmin. Szpo... Nadia Gasik, Katarz...

Na półkach:

Jeśli samemu Sapkowskiemu nie udało się podźwignąć ciężaru cyklu Wiedźmińskiego w Sezonie Burz Szpony i Kły mogły być co najmniej rozczarowaniem, a być może katastrofą - na szczęście nie są ani jednym ani drugim, a co więcej są zaskoczeniem jak najbardziej pozytywnym.
Szaleństwem byłoby oczekiwać poziomu opowiadań Sapkowskiego - formie w której przygody Geralta z Rivii prezentowały się najlepiej - jednak jako hołd, nieco rozcieńczona wersja tychże Szpony i Kły są jak najbardziej dobre. Co może niektórym się nie podobać to fakt, że samego Białego Wilka mamy tu niewiele - pojawia się on jedynie w pierwszych trzech opowiadaniach: "Kres cudów", "Krew na śniegu" i "Ironia losu" i utwory te są dodatkowymi przygodami Wiedźmina, choć "Krew na śniegu" jest właściwie o czarodziejce Koral poległej pod Sodden. Reszta zbioru raczej rozszerza świat wykreowany przez Andrzeja Sapkowskiego przedstawiając go z punktu widzenia postaci w pierwowzorach drugoplanowych lub epizodycznych wręcz. Jest sporo Jaskra w różnych okresach powiedzmy życia, młodości (w opowiadaniu pięknie nawiązującym do małego arcydzieła jakim jest "Trochę poświęcenia"), w wieku antenowym znanym z sagi i co było ciekawym pomysłem po śmierci. Spotykamy znów Lamberta i Triss Merigold i dowiadujemy się jak dalej potoczyły się ich losy, dowiadujemy się czym kierował się Coën gdy dołączył do armii Północy i znalazł swój kres w drugiej bitwie pod Sodden. W stylu wyjętym niemal z "Pani Jeziora" czarodziejka snuje swej uczennicy opowieść o tym jak sama była młoda i szykowała się do terminu u Triss Merigold. Prawdziwą perełkę mamy pod koniec zbioru - "Dziewczyna, która nigdy nie płakała" opowieść o tym, że nawet pielęgnowana przez całe życie nienawiść może mieć swój kres jeśli się tylko na to pozwoli. Subtelne poczucie przemijania przewija się przez większość książki, jest także nieco cynicznego humoru. Te apokryficzne opowiadania to jednak rzecz wyłącznie dla fanów poprzez sam fakt, że ze swej natury to utwory uzupełniające stworzone już, kompletne można by rzec uniwersum.
Całość kończy się tak, jak wszystko się zaczęło (aż na usta ciśnie się: coś się kończy, coś się zaczyna) od zlecenia na strzygę, tego pierwszego tylko tym razem z punktu widzenia... celu? ofiary? Ciężko powiedzieć, tego i tego po trochu. Jest to dobrym przypomnieniem, że w prozie Sapkowskiego prawdziwymi potworami zawsze byli ludzie.

Jeśli samemu Sapkowskiemu nie udało się podźwignąć ciężaru cyklu Wiedźmińskiego w Sezonie Burz Szpony i Kły mogły być co najmniej rozczarowaniem, a być może katastrofą - na szczęście nie są ani jednym ani drugim, a co więcej są zaskoczeniem jak najbardziej pozytywnym.
Szaleństwem byłoby oczekiwać poziomu opowiadań Sapkowskiego - formie w której przygody Geralta z Rivii...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Star Wars Komiks 4/2014 Tom Fassbender, Jim Pascoe, Doug Petrie, Eric Powell, Randy Stradley, Douglas Wheatley
Ocena 5,9
Star Wars Komi... Tom Fassbender, Jim...

Na półkach: ,

Znamiennym jest, że ostatni numer tego magazynu zawiera największy paździerz z całej serii Republic.

Znamiennym jest, że ostatni numer tego magazynu zawiera największy paździerz z całej serii Republic.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sam Vimes to cyniczny, stary* glina, który powinien był skończyć gdzieś w rynsztoku cuchnąc swym ulubionym bearhuggerem potraktowany ostrym narzędziem przez jakiegoś przyjaciela flaszki, co skutkowałoby licznymi ranami kłutymi, ale wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu tak się nie stało. Wyszedł na ludzi, ożenił się, awansował, dostąpił zaszczytów - czasem i tak bywa - jednak pozostał tym starym i cynicznym sukinsynem, któremu formalna przynależność do wyższych sfer ani trochę nie poprawia humoru.
Świat Dysku wstępuje w wiek nietoperza, kwitnie handel, nawet przez dzikie bezdroża Uberwaldu przeciągnięta zostaje linia wież sygnałowych. Świat staje się mały, kiedy z jednego krańca kontynentu można spekulować towarami na drugim. Słowem szykuje się rewolucja przemysłowa. Rewolucja jednak nie byłaby sobą gdyby nie wywracała wielu rzeczy na głowę, a samo to nie koniecznie musi się każdemu podobać. Niesie to precedens i implikacje rewolucyjne co do funkcjonowania całego społeczeństwa - skoro jedno wolno to czemu nie drugie?
W takich warunkach w Ankh Morpork popełniane jest przestępstwo. Przestępstwo wydałoby się zwyczajne, smutna proza życia gliniarza w wielkiej metropolii. Tymczasem w Uberwaldzie trwają przygotowania do koronacji krasnoludzkiego Dolnego Króla, co przy duchu czasów sprawia, że każdy włącznie z Ankh Morpork chce zmienić status quo na swoją korzyść. Diuk Ankh zostaje dyplomatą, nie mogąc przestać być gliną i odkrywa, że w tej krainie lasów i zamków, wilkołaków i wampirów, wreszcie piwa i kiełbas zrobionych z prawdziwego mięsa obydwie jego funkcje nie są zbyt wygodne.
Jak na Świat Dysku wyjątkowo gorzka w swej wymowie książka - może przez to tak dobra.

*No, może trochę przesadzam. W średnim wieku.

Sam Vimes to cyniczny, stary* glina, który powinien był skończyć gdzieś w rynsztoku cuchnąc swym ulubionym bearhuggerem potraktowany ostrym narzędziem przez jakiegoś przyjaciela flaszki, co skutkowałoby licznymi ranami kłutymi, ale wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu tak się nie stało. Wyszedł na ludzi, ożenił się, awansował, dostąpił zaszczytów - czasem i tak bywa - jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W posłowiu autor mówi, że chciał napisać książkę, której sam by się bał. Być może mu się to udało - natomiast ja się nie bałem. Czarna Madonna jest moim pierwszym spotkaniem z Remigiuszem Mrozem, być może spotkaniem niereprezentatywnym, bo zasłynął on raczej z kryminału/thrilleru niźli z horroru, ale cóż... Po tej książce mam nadzieję, że to co pisze "na co dzień" lepiej mu wychodzi, bo Czarna Madonna to taka lektura do pociągu - to znaczy, aby zająć zbędny czas; fascynacji zabrakło. Założenie jest nawet ciekawe - katastrofa lotnicza poplątana ze zbliżającym się końcem świata, opętania i tajemnice. Gęsta atmosfera, ciągłe poczucie zagrożenia i fatalizm - czy to wszystko przez nastającą apokalipsę ma sens - mogłyby uczynić naprawdę ciekawą lekturę tej książki. Zamiast tego mamy bardziej piknik. Niby coś jest, ale nic z tego za bardzo nie wynika. Bohaterowie przez pół książki siedzą w mieszkaniu, popijają herbatkę i ględzą. Takie to strasznie - jakkolwiek by to nie brzmiało - laickie, rozczarowujące i zwyczajnie mijające się zarówno z konwencją jak i tematyką, a raczej taką ich wersją jaką powinniśmy otrzymać w powieści o zbliżającej się apokalipsie. Są oczywiście zalety, za które podniosłem końcową ocenę. Pierwszą trochę sztampową jest to, ze czyta się gładko - to jest brak podczas lektury jakiejkolwiek ekscytacji, a jednak strony lecą. Drugą, że aż po sam koniec jednej czy dwóch z tajemnic zawartych w fabule nie mogłem w swoim umyśle, może nie tyle rozwikłać co nie wiedziałem w którą stronę się potoczą. I po trzecie należy docenić risercz, który autor przeprowadził na temat egzorcyzmów, formuł modlitw oraz tego jak przez upływ czasu się one zmieniały i dlaczego. Ja to doceniam, niestety nie na tyle by szybko do Remigiusza Mroza wrócić, nawet jeśli horror to nie jego buty.

W posłowiu autor mówi, że chciał napisać książkę, której sam by się bał. Być może mu się to udało - natomiast ja się nie bałem. Czarna Madonna jest moim pierwszym spotkaniem z Remigiuszem Mrozem, być może spotkaniem niereprezentatywnym, bo zasłynął on raczej z kryminału/thrilleru niźli z horroru, ale cóż... Po tej książce mam nadzieję, że to co pisze "na co dzień"...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pozornie to parodia XIX wiecznej powieści grozy, bądź tak zwanej gotyckiej. Jak to u Pratchetta bywa pozornie. Wnikając w treść nieco głębiej - a tak naprawdę po prostu w trakcie lektury - zauważamy, że rozchodzi się tu o co innego, ale - co prawda dość mocno przymykając oko - z tej samej epoki. Chodzi mi o pozytywistyczną pracę u podstaw i nad społeczeństwem samym w sobie, a także o konfrontacje starego z nowym. Nie daje to łatwych odpowiedzi, bo ani nowe ani stare nie jest samo w sobie lepsze - wszystko zależy. Jak zawsze wszystko zależy.
Tak jak poprzedni w cyklu Ostatni Kontynent był w pewnym stopniu pożegnaniem z Rincewindem (oczywiście nie do końca, ale w roli głównego bohatera), tak Carpe Jugulum jest w pewnym sensie pożegnaniem z Wiedźmami z Lancre - w końcu to ostatnia część cyklu w której grają pierwsze skrzypce. Wychodzi to dużo lepiej niż w poprzedniej książce - być może przez to że problemy z jakimi borykają się wiedźmy i tematyka ich powieści wykraczają poza Rincewindowską zwyczajną parodię high fantasy, albo sam fakt że trzy bohaterki (a w porywach cztery) dają większe możliwości w konstruowaniu powieści. W każdym razie więcej mamy w Carpe Jugulum niani Ogg i Agnes Nitt niż babci Weatherwax, która dosłownie i w przenośni usuwa się nieco na bok. Oczywiście do czasu! To też sprawia, że pewne wydarzenia toczą się Carpe Jugulum nieco inaczej niż tego oczekujemy, a przy 23 pozycji cyklu i czytelnik i autor mogą chcąc nie chcąc tkwić w pewnych koleinach. Pratchett nie dał się im prowadzić i dzięki temu nawet najbardziej uparty czytelnik zostanie z nich wyrwany.

Pozornie to parodia XIX wiecznej powieści grozy, bądź tak zwanej gotyckiej. Jak to u Pratchetta bywa pozornie. Wnikając w treść nieco głębiej - a tak naprawdę po prostu w trakcie lektury - zauważamy, że rozchodzi się tu o co innego, ale - co prawda dość mocno przymykając oko - z tej samej epoki. Chodzi mi o pozytywistyczną pracę u podstaw i nad społeczeństwem samym w sobie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niestety w Ostatnim Kontynencie czuć zmęczenie materiału. Nie chodzi tu o samą tematykę tej części Świata Dysku - szalonej mieszaniny ewolucji, podróży w czasie i związanej z tym przyczynowości oraz... Australii - a o konwencję. Mianowicie o Rincewinda jako antytezę sztampowego bohatera fantasy, który ratuje świat, królestwo, albo przynajmniej miasto, a w tym przypadku kontynent czy raczej życie na nim. Pomimo szalonej tematyki, która oczywiście daje nieco radości Ostatni Kontynent jest trochę męczący, bo to znów z grubsza, w swej istocie to samo - czasem bardziej zamotane, czasem bezpośrednie, zbyt często nie trafione lub niezrozumiałe i to niezrozumiałe nie tyle ze względu na zabawy z przyczyną i skutkiem (choć te w paru miejscach są przedstawione w dość niezręczny sposób), a przez nagromadzenie australizmów wśród których na jeden zrozumiały przypadały dwa, które... ujmijmy to delikatnie po prostu były. Ich znaczenia zapewne można wywnioskować po namyśle z kontekstu. Prawdopodobnie. Mi się zazwyczaj nawet nie chciało. Niestety to jedna z najsłabszych części Świata Dysku - głównie przez wyczerpanie Rincewindowskiej formuły, a wysnuję wręcz hipotezę że i autor to stwierdził, gdyż z najgorszym magiem dysku spotykamy się potem już tylko jako postacią epizodyczną, no ale nie ma zmartwienia.

Niestety w Ostatnim Kontynencie czuć zmęczenie materiału. Nie chodzi tu o samą tematykę tej części Świata Dysku - szalonej mieszaniny ewolucji, podróży w czasie i związanej z tym przyczynowości oraz... Australii - a o konwencję. Mianowicie o Rincewinda jako antytezę sztampowego bohatera fantasy, który ratuje świat, królestwo, albo przynajmniej miasto, a w tym przypadku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pomimo komediowego sznytu tym razem bardziej poważnie, a to dlatego że i temat jest dość poważny mianowicie wojna jako tak zwane przedłużenie dyplomacji i dżingoistyczne: "przecież nie możemy na to pozwolić tym obcym psom, oni nie są tacy jak my". Sam Vimes - bohater pozytywny oczywiście - jest tu zgorzkniałym i cynicznym już, ale idealistą przeciwstawionym intrygantom manipulującym społeczeństwem w imię jakichś ulotnych celów i zupełnie nie liczących się z życiem zwykłego człowieka. Mechanizmy zacietrzewienia władzy i jej oderwanie od rzeczywistości są w Bogach, Honorze, Ankh Morpork (czyż nie jest to jeno z najbardziej pięknych tłumaczeń tytułów?) wraz z próbami tworzenia nowej, czy też zaklinania rzeczywistości dość dobrze ukazane. Jak na konwencję oczywiście. Po Świecie Dysku nie można oczekiwać naturalistycznej wizji świata przedstawionego, nie z sierżantem Colonem i kapralem Nobbsem - choć na upartego pewne rzeczy by się znalazły - którzy jak zawsze robią jako tzw. comic relief - jakkolwiek by to nie brzmiało przy powieści było nie było komediowej. Mam jednak wrażenie, że te stricte zabawne epizody z nimi w rolach głównych podkreślały resztę książki i jej dość gorzki wydźwięk i chyba choćby z tego powodu warto Bogów, Honor, Ankh Morpork przeczytać.

Pomimo komediowego sznytu tym razem bardziej poważnie, a to dlatego że i temat jest dość poważny mianowicie wojna jako tak zwane przedłużenie dyplomacji i dżingoistyczne: "przecież nie możemy na to pozwolić tym obcym psom, oni nie są tacy jak my". Sam Vimes - bohater pozytywny oczywiście - jest tu zgorzkniałym i cynicznym już, ale idealistą przeciwstawionym intrygantom...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdy po przeczytaniu poprzedniczki Ciemnego Lasu, Problemu Trzech Ciał przypomniałem sobie blurby entuzjastycznie porównujące dzieła Cixin Liu do epickich rozmachem space oper jak Diuna i Fundacja uśmiechnąłem się z pewnym rozbawieniem i pomyślałem: "Nie, nie to zupełnie nie to". Teraz myślę: "Cholera, a jednak mieli całkowitą rację!". Oczywiście to świadoma hiperbola, ale czego jak czego, ale epickiej skali nie można Ciemnemu Lasowi odmówić. Gdzie Problem Trzech Ciał był (oczywiście bardzo pomysłową) dość typową, skupioną na konkretnej tematyce, dość mimo wszystko kameralną powieścią hard sf - jej kontynuacja jest prawdziwie epicką mieszaniną owego hard sf i... space opery.
Ciemny las, jak każda kontynuacja nie mógłby istnieć bez swej poprzedniczki, a raczej bez problematyki z niej wynikającej. Problematyki dającej nam monumentalne dzieło/eksperyment myślowy na temat tego jak reagować i zmieniać się będzie ludzkość będąca zagrożona, co prawda odwleczoną w dość długim czasie, acz nieuniknioną i nie rzutującą na pomyślny wynik inwazją z kosmosu. Równocześnie jest to też dość osobista historia mesjasza/szarlatana, który chciał tylko przeżyć dość zwyczajne, szczęśliwe życie. Efekt jest fascynujący, tym bardziej że mało co w Ciemnym Lesie ma efekty takie jakich na pierwszy rzut oka czytelnik oczekuje. Naszpikowanie ciekawymi pomysłami jak w każdej szanującej się hard sf jest niezwykle wysokie i jednocześnie ważne dla fabuły, miast jak to nie raz bywa służyć tylko popisywaniu się pomysłowości autora.
Prawdopodobnie nie jestem obiektywny, ale nie potrafię znaleźć w tej książce wad. Wnikliwsza analiza zapewne by jakieś uwidoczniła - ja jednak nie będę tego robił, bo Ciemny Las kompletnie mnie oczarował i o to chyba czasem chodzi. Z tej perspektywy tłumaczenia trzeciego tomu - Końca Śmierci nie mogę się już doczekać i życzę i wam i sobie by było ono gotowe jak najszybciej.

Gdy po przeczytaniu poprzedniczki Ciemnego Lasu, Problemu Trzech Ciał przypomniałem sobie blurby entuzjastycznie porównujące dzieła Cixin Liu do epickich rozmachem space oper jak Diuna i Fundacja uśmiechnąłem się z pewnym rozbawieniem i pomyślałem: "Nie, nie to zupełnie nie to". Teraz myślę: "Cholera, a jednak mieli całkowitą rację!". Oczywiście to świadoma hiperbola, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ktoś na dysku knuje intrygę by zniszczyć święta Strzyżenia Wiedźm, czyli ichnie zimowe przesilenie. Ingerowanie w ten rytuał będzie miało poważne konsekwencje, zatem Śmierć sam intryguje (ach to słowotwórstwo) i wysyła swą wnuczkę - Susan Sto Helit - aby URATOWAŁA ŚWIĘTA.
A tak na prawdę to pretekst aby snuć rozważania na temat prawdziwego, a właściwie pierwotnego znaczenia świąt. Nie, nie chodzi o to aby spędzać czas w rodzinnym gronie. No może trochę. Bardziej aby splamić śnieg krwią, by wróciła wiosna i słońce rano znów wzeszło - prawdziwie ważne rzeczy.

Ktoś na dysku knuje intrygę by zniszczyć święta Strzyżenia Wiedźm, czyli ichnie zimowe przesilenie. Ingerowanie w ten rytuał będzie miało poważne konsekwencje, zatem Śmierć sam intryguje (ach to słowotwórstwo) i wysyła swą wnuczkę - Susan Sto Helit - aby URATOWAŁA ŚWIĘTA.
A tak na prawdę to pretekst aby snuć rozważania na temat prawdziwego, a właściwie pierwotnego znaczenia...

więcej Pokaż mimo to