-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1140
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać366
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
2014-04-07
2014-05-28
Druga książka tego autora, jaką przeczytałam (po "Kronikach marsjańskich"). Muszę przyznać, że bardzo ciekawe było już samo porównanie języka, jakim posługuje się Ray Bradbury w obu książkach. Z jednej strony jest on tu miejscami równie poetycki, co w "Kronikach...", a z drugiej - dużo więcej tu akcji i budowania napięcia. I chyba właśnie dzięki świetnej narracji powieść ta potrafiła mnie naprawdę wciągnąć.
Jeśli chodzi o samą historię, to miałam względem niej ogromne oczekiwania (klasyka fantastyki; książka, którą chciałam przeczytać już od wielu lat, itd) i niestety rozczarowałam się dość mocno. Szkoda mi było, że transformacja głównego bohatera dokonała się stosunkowo szybko, zwłaszcza że autor potrafił świetnie opisywać jego myśli i emocje. Myślę, że sama postać stałaby się realniejsza charakterologicznie, a i świat przedstawiony byłby bogatszy (= więcej informacji o sposobie myślenia strażaków), gdyby zmiany następowały wolniej. Poza tym nie podobało mi się nagłe urwanie powieści w momencie, w którym całość zaczęła się wyraźnie rozkręcać.
Jednak narzekania te nie oznaczają, że uważam fabułę "451 stopni Fahrenheita" za kiepską. Daleko mi do tego! Owszem, mogła być ona lepsza, bardziej rozbudowana - ale nie zmienia to faktu, że i tak śledziłam ją z wielkim zainteresowaniem. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie pod tym względem część trzecia powieści, od której nie sposób było się oderwać! Poza tym wszyscy bohaterowie byli naprawdę dobrze pomyślani i napisani, nawet jeśli autor nie poświęcił im wiele stron.
Koniec końców uważam, że zdecydowanie warto sięgnąć po tę książkę. Jest zwyczajnie bardzo dobra - nawet jeśli nie dorasta do swojej własnej legendy.
PS. Pierwsza strona "Fahrenheita" to majstersztyk otwierania powieści, mogłabym ją czytać na okrągło.
Druga książka tego autora, jaką przeczytałam (po "Kronikach marsjańskich"). Muszę przyznać, że bardzo ciekawe było już samo porównanie języka, jakim posługuje się Ray Bradbury w obu książkach. Z jednej strony jest on tu miejscami równie poetycki, co w "Kronikach...", a z drugiej - dużo więcej tu akcji i budowania napięcia. I chyba właśnie dzięki świetnej narracji powieść ta...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12
Rozczarowała mnie ta książka. Cóż, na szczęście była krótka.
Kreacja głównego bohatera jest od początku strasznie sztuczna - czytając o nim nabiera się wręcz przeświadczenia, że autorka najwyraźniej nie ma na co dzień kontaktu z osobami w jego wieku (17 lat). To samo da się powiedzieć o siedmioletnim Michale, który raz wypada zbyt infantylnie, a kiedy indziej znów zbyt "nastoletnio". Zresztą wszyscy bohaterowie to chodzące stereotypy, o których zwyczajnie nudno jest czytać. Sam opis staczania się w piekło uzależnienia jest niestety równie nijaki i nieprzekonujący.
I waśnie ta sztuczność, z jaką napisana jest (i to kiepsko) cała opowieść sprawia, że podczas lektury nie ma co liczyć na jakiekolwiek emocje. Szczerze, to wprost nie mogę uwierzyć w ilość pozytywnych opinii na temat tego dziełka.
Rozczarowała mnie ta książka. Cóż, na szczęście była krótka.
Kreacja głównego bohatera jest od początku strasznie sztuczna - czytając o nim nabiera się wręcz przeświadczenia, że autorka najwyraźniej nie ma na co dzień kontaktu z osobami w jego wieku (17 lat). To samo da się powiedzieć o siedmioletnim Michale, który raz wypada zbyt infantylnie, a kiedy indziej znów zbyt...
2014-07-16
2014-09-18
Mam pewien problem z tą książką, a mianowicie taki, że niespecjalnie pasuje mi sposób pisania Stephena Clarke'a. Antyfrancuskie żarciki, którymi nafaszerowana jest narracja, wydawały mi się wymuszone i niezbyt zabawne, choć oczywiście w zamierzeniu autora miały zapewnić lekką lekturę. Pal licho jednak poczucie humoru (w końcu każdy ma własne); bardziej męczyła mnie naciągana interpretacja niektórych wydarzeń, byle tylko móc przedstawić je zgodnie z "kluczem" książki - czyli albo Francuzi upiększają swoją historię, albo angole robią na złość żabojadom. Działało mi to na nerwy zwłaszcza w początkowych i końcowych rozdziałach.
Środkową część publikacji czytało mi się za to bardzo przyjemnie i w sumie nie bardzo wiem, jak to wytłumaczyć. Chyba po prostu obecne w niej historie opisane zostały w ciekawszy sposób, no i wszelakie złośliwostki zdawały się być bardziej uzasadnione. Szczególnie podobały mi się rozdziały poświęcone francuskim koloniom w Ameryce, a najbardziej ten o kolonistach z Akadii. Dzieje Akadian nie są w Polsce zbyt znane i dla mnie poznawanie ich ciężkiej doli było wręcz pasjonujące... Z wielką chęcią poczytałabym o nich więcej.
W związku z tym nie mogę powiedzieć, żebym uważała lekturę tej książki za stratę czasu. Ba, jeśli ktoś lubi poczucie humoru pana Clarke'a, to myślę, że będzie bardzo zadowolony. Reszta również może tu znaleźć coś dla siebie, np. ciekawe anegdotki o życiu sławnych ludzi czy wspomniany rozdział o Akadii. Trzeba tylko pamiętać o patrzeniu na zawartą tu "wykładnię" historii Francji tak, jak sam autor - ze sporym przymrużeniem oka.
Mam pewien problem z tą książką, a mianowicie taki, że niespecjalnie pasuje mi sposób pisania Stephena Clarke'a. Antyfrancuskie żarciki, którymi nafaszerowana jest narracja, wydawały mi się wymuszone i niezbyt zabawne, choć oczywiście w zamierzeniu autora miały zapewnić lekką lekturę. Pal licho jednak poczucie humoru (w końcu każdy ma własne); bardziej męczyła mnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-09-11
2014-09-03
Niedawno odświeżyłam sobie film "Planeta małp" (1968) i w przypływie entuzjazmu postanowiłam zabrać się za książkę, na podstawie której powstał. Okazało się, że kinowy przebój jest luźną adaptacją powieści - co zwykle nie działa na korzyść ekranizacji. Jednak w tym przypadku film podobał mi się zdecydowanie bardziej niż książka.
Historia opowiedziana przez Pierre'a Boulle'a nie tylko przyjmuje odmienny bieg akcji; ma również innych ludzkich bohaterów, a świat małp wygląda inaczej i rządzi się nieco innymi prawami. Niestety odczuwałam te różnice jako wady, ponieważ wszystkie wspomniane elementy są zwyczajnie dużo słabsze od tego, co zaproponował film Schaffnera. Małpie społeczeństwo jest zbyt podobne do ludzkiego (ten sam ubiór, architektura miast, itd.), a sama historia ma w sobie mniej dramatyzmu i napięcia. Nie znaczy to jednak, że jest to kiepska książka. Czytało mi się ją przyjemnie dzięki dobremu stylowi autora; muszę przyznać, że narracja faktycznie ma w sobie coś z dzieł Herberta G. Wellsa, jak już ktoś wspomniał.
Jednak ostatecznie byłam rozczarowana. Może dlatego, że nie do końca polubiłam głównego bohatera powieści, a może dlatego, że tak bardzo lubię wersję filmową... Właściwie nie ma tu nic, co byłoby naprawdę godne uwagi, jeśli widziało się ekranizację. Uczciwie trzeba dodać, że w swoich czasach książka z pewnością musiała robić spore wrażenie. I zapewne może je zrobić jeszcze dziś, jeśli nie zna się filmów na jej podstawie - tylko czy jest tu ktoś taki?
Przeczytać można, ale polecić już trochę ciężko.
Niedawno odświeżyłam sobie film "Planeta małp" (1968) i w przypływie entuzjazmu postanowiłam zabrać się za książkę, na podstawie której powstał. Okazało się, że kinowy przebój jest luźną adaptacją powieści - co zwykle nie działa na korzyść ekranizacji. Jednak w tym przypadku film podobał mi się zdecydowanie bardziej niż książka.
Historia opowiedziana przez Pierre'a...
2014-04-11
Książeczka jest podzielona na dwie części; w pierwszej poznajemy dzieje życia św. Moniki, a w drugiej - dzieje jej kultu w Kościele.
Jako że jedynym dokumentem z epoki opisującym dokładniej tę kobietę jest filozoficzna autobiografia jej syna, czyli "Wyznania" św. Augustyna, to znajdziemy tutaj wiele obszernych cytatów z tego dzieła. Uważam to za największą zaletę publikacji, bo "Wyznania" to piękne i bardzo wzruszające świadectwo. Jednak oprócz słów biskupa z Hippony, książka ta cytuje obszernie również poprzednie biografie św. Moniki wydane w Polsce, co uważam już za pewien problem. Cytaty takie zajmują często całe strony, przez co mało jest tu od samego Krzysztofa R. Prokopa.
Rozdział poświęcony kultowi matki św. Augustyna jest już na szczęście pozbawiony tej przypadłości; uważam za to, że jest trochę za krótki. Chciałabym poznać więcej szczegółów. Poza tym korekta publikacji mogła być lepsza - znajdziemy tu trochę powtórzeń i różnych kwiatków.
Mimo wszystko książka umożliwia czytelnikowi poznanie życia tytułowej świętej na tyle, na ile jest to możliwe w obliczu skąpych źródeł. Czyta się lekko, także uważam całość za przyzwoitą lekturę.
Książeczka jest podzielona na dwie części; w pierwszej poznajemy dzieje życia św. Moniki, a w drugiej - dzieje jej kultu w Kościele.
Jako że jedynym dokumentem z epoki opisującym dokładniej tę kobietę jest filozoficzna autobiografia jej syna, czyli "Wyznania" św. Augustyna, to znajdziemy tutaj wiele obszernych cytatów z tego dzieła. Uważam to za największą zaletę...
2014-08-24
Sama nie wiem, jak opisać tę książkę, żeby oddać w pełni to, jakie wywarła na mnie wrażenie... Relacja Nando Parrado jest przede wszystkim bardzo osobista i szczegółowa, dzięki czemu można naprawdę mocno wczuć się w snute przez niego wspomnienia. A są to wspomnienia bolesne, ale i zadziwiające. Razem z nim czytelnik przechodzi długą drogę do domu; krok po kroku, myśl za myślą - drogę fizyczną i emocjonalną. Autor wspomina, jak martwił się o życie słabnących kolegów - a ja martwiłam się razem z nim, bo wcześniej tak wiele mówił o nich czytelnikowi.
Bardzo podoba mi się, że historię katastrofy i cudu w Andach poprzedza opowieść o rodzinie i dzieciństwie Nando Parrado, a kończy - historia jego dalszych losów. Dzięki temu możemy lepiej się z nim utożsamić, jak również lepiej odebrać i zrozumieć przesłanie, które (jak sam mówi) wyniósł z andyjskich gór - przeciwieństwem śmierci jest miłość; miłość do bliskich, której nic nie jest w stanie nam odebrać i która sprawia, że życie zawsze warte jest przeżycia.
Wzruszyłam się nieraz przy tej opowieści, ale dała mi ona też pewną siłę i przypomniała na nowo o tym, co jest najważniejsze. To szczera oraz bezpretensjonalna relacja, spisana ze skromnością i wielkim szacunkiem dla towarzyszy niedoli. Polecam ją z całego serca - zobaczcie sami, że człowiek jest w stanie przetrwać wszystko, jeśli tylko się nie podda. Nie poddawajcie się i Wy.
Sama nie wiem, jak opisać tę książkę, żeby oddać w pełni to, jakie wywarła na mnie wrażenie... Relacja Nando Parrado jest przede wszystkim bardzo osobista i szczegółowa, dzięki czemu można naprawdę mocno wczuć się w snute przez niego wspomnienia. A są to wspomnienia bolesne, ale i zadziwiające. Razem z nim czytelnik przechodzi długą drogę do domu; krok po kroku, myśl za...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-23
Z dwóch krótkich opowiadań bardziej przypadło mi do gustu pierwsze - miało ciekawszą narrację i więcej w nim było pomysłowości typowej dla autora. Bardzo ciekawy był również wstęp napisany przez Andrzeja Zgorzelskiego. Polecam ten cienki zbiorek tym, którzy ciekawi są, jak Wells spisywał się w krótkiej formie.
Z dwóch krótkich opowiadań bardziej przypadło mi do gustu pierwsze - miało ciekawszą narrację i więcej w nim było pomysłowości typowej dla autora. Bardzo ciekawy był również wstęp napisany przez Andrzeja Zgorzelskiego. Polecam ten cienki zbiorek tym, którzy ciekawi są, jak Wells spisywał się w krótkiej formie.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-17
2014-08-03
Wciągający tomik. Opisano w nim zarówno sporo powszechnie znanych osobowości, jak i tych dzielnych podróżników, o których nie jest dziś zbyt głośno - o wielu z nich słyszałam po raz pierwszy, choć trochę już o odkrywcach czytałam. Do tego dochodzą sympatyczne ilustracje Marka Phillipsa, który naprawdę postarał się przy portretowaniu omawianych postaci w swym kreskówkowym stylu.
Tylko trochę żal, że książeczka - i tak już obszerna jak na serię Monstrrrualna Erudycja - nie jest grubsza, bo materiału spokojnie starczyłoby na jeszcze parę rozdziałów. No cóż, przynajmniej na końcu tomiku dostajemy kalendarium odkryć wzbogacone o wydarzenia nieomówione przez autorkę.
W skrócie: dobra rozrywka, polecam.
Wciągający tomik. Opisano w nim zarówno sporo powszechnie znanych osobowości, jak i tych dzielnych podróżników, o których nie jest dziś zbyt głośno - o wielu z nich słyszałam po raz pierwszy, choć trochę już o odkrywcach czytałam. Do tego dochodzą sympatyczne ilustracje Marka Phillipsa, który naprawdę postarał się przy portretowaniu omawianych postaci w swym kreskówkowym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-01
Ten tomik serii nie jest jakoś szczególnie porywający, ale przeczytać można.
Ten tomik serii nie jest jakoś szczególnie porywający, ale przeczytać można.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-25
Męczyłam się z tym zbiorem opowiadań długo, bo jest on niestety strasznie wtórny względem wcześniejszych "Kronik marsjańskich" tego samego autora. Co dziwniejsze, styl pisarza był w "Człowieku.." dużo gorszy niż w "Kronikach..."; miejscami zebrane tu teksty powiewały mi wręcz pretensjonalnością. Nie wiem, co się stało Bradbury'emu - może ta książka została po prostu napisana w zbyt krótkim okresie czasu. W dodatku zdecydowana większość opowiadań była niesamowicie przewidywalna, a kilka naprawdę dobrych pomysłów zostało zwyczajnie zmarnowanych (np. "Przybysz").
Nie zmienia to jednak faktu, że da się tu znaleźć parę naprawdę dobrych tekstów. Najlepszym opowiadaniem jest bez dwóch zdań "Kalejdoskop", polecam też "Długi deszcz" czy "Człowieka". Ogólnie rzecz biorąc, najciekawsze teksty są umieszczone na samym początku zbiorku, przez co czytelnik nastawia się na znacznie lepszą całość, a potem niestety musi zmuszać się do dokończenia książki.
Zdecydowanie nie polecam na pierwszy kontakt z Bradburym, sięgnijcie lepiej po "Kroniki..." albo "Fahrenheita".
Męczyłam się z tym zbiorem opowiadań długo, bo jest on niestety strasznie wtórny względem wcześniejszych "Kronik marsjańskich" tego samego autora. Co dziwniejsze, styl pisarza był w "Człowieku.." dużo gorszy niż w "Kronikach..."; miejscami zebrane tu teksty powiewały mi wręcz pretensjonalnością. Nie wiem, co się stało Bradbury'emu - może ta książka została po prostu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-05-27
Wciągający zbiór luźno powiązanych ze sobą opowiadań, których akcja – zgodnie z tytułem książki – rozgrywa się na Marsie na przestrzeni wielu lat. Poszczególne opowieści są niezwykle nastrojowe, a bardziej niż na zagadnieniach naukowych (których praktycznie tu nie ma) skupiają się na psychice i emocjach bohaterów. Muszę powiedzieć, że bardzo odpowiadało mi takie podejście autora, bo dzięki temu czytelnik nie czuje się przytłoczony fantastyczną stroną historii, co bywa bolączką nowszych pozycji sci-fi. Poza tym dzięki wspomnianej już atmosferze intymności lektura jest w pewien sposób wyjątkowa i zostaje na dłużej w pamięci.
Owszem, niektóre opowiadania są dość przewidywalne, ale nie znaczy to, że brak tu ciekawych pomysłów – wręcz przeciwnie; pod tym względem szczególnie przypadła mi do gustu pierwsza historia, bardzo oniryczna. Oprócz tego sama wizja Marsjan i ich cywilizacji pobudza wyobraźnię swym… pięknem.
Podsumowując – przed wami spokojne, skupione na bohaterach historie z gatunku sci-fi. Nie jest to rzecz powszechnie spotykana i dlatego warto jej spróbować, a nuż takie spojrzenie na fantastykę „kosmiczną” wam zasmakuje? Mnie zasmakowało. Trzeba tylko liczyć się z dość mocnym niekiedy moralizowaniem - nie da się ukryć, że głównym celem autora była diagnoza kondycji ludzkości.
PS. W jednym z opowiadań można znaleźć b.wyraźne zalążki najbardziej znanej historii pisarza, czyli "451 stopni Fahrenheita". Ot, takie ciekawe znalezisko. :)
Wciągający zbiór luźno powiązanych ze sobą opowiadań, których akcja – zgodnie z tytułem książki – rozgrywa się na Marsie na przestrzeni wielu lat. Poszczególne opowieści są niezwykle nastrojowe, a bardziej niż na zagadnieniach naukowych (których praktycznie tu nie ma) skupiają się na psychice i emocjach bohaterów. Muszę powiedzieć, że bardzo odpowiadało mi takie podejście...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-04-04
Krótka, ale treściwa książeczka przedstawiająca kilkadziesiąt cudów eucharystycznych (głównie tych, które wydarzyły się w Europie). Plusem jest to, że autorzy wyraźnie zaznaczają, które z nich zostały zaaprobowane przez Kościół, a które budzą jego zastrzeżenia. Całość wydana jest na ładnym papierze i szkoda mi tylko, że niektóre ilustracje są naprawdę słabej jakości.
Krótka, ale treściwa książeczka przedstawiająca kilkadziesiąt cudów eucharystycznych (głównie tych, które wydarzyły się w Europie). Plusem jest to, że autorzy wyraźnie zaznaczają, które z nich zostały zaaprobowane przez Kościół, a które budzą jego zastrzeżenia. Całość wydana jest na ładnym papierze i szkoda mi tylko, że niektóre ilustracje są naprawdę słabej jakości.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-11
Nie ma co owijać w bawełnę - ta książka to po prostu rzemieślnicza robota bez krzty polotu.
Główny bohater zupełnie bez wyrazu, sztampa goni sztampę (tak przy okazji, co i rusz kolejny element fabuły przywodził mi na myśl "Piratów z Karaibów"; autorka chyba obejrzała tę serię o jeden raz za dużo), a funkcjonowanie świata przedstawionego poznajemy tylko w mglistych zarysach. JAK człowiek staje się żeglarzem na Morzu Pomiędzy, ja się pytam? I jak można było opisać zasady życia w tym miejscu bez zająknięcia się słowem o tej kluczowej kwestii? Nie ma to jak autor, który napisał książkę fantastyczną, ale olał opis jej elementów fantastycznych.
Warsztat Julii Golding, jak wspominałam, jest ledwie poprawny, w związku z czym narracja zmienia się często w nudną wyliczankę tego, co kto w danym momencie zrobił. Mimo to nie mamy tu do czynienia z grafomanią totalną i spokojnie da się przeczytać całość bez większej irytacji, ale też bez większej przyjemności. Ot, takie powieścidło pokazujące, jak nijaka może być słabo napisana historia przygodowa dla młodszych czytelników... Ja spodziewałam się czegoś więcej, w końcu dzieci to wymagający odbiorcy.
Chyba jedyne powody, dla których zdecydowałam się poświęcić temu tytułowi trochę czasu, to poczucie obowiązku (jak zaczęło się coś czytać, to wypadałoby to skończyć) i... trzech bohaterów, w tym dwóch negatywnych. Mam na myśli Fishera, Jonesa i Farthinga. Ha, teraz mogę wreszcie napisać coś autentycznie dobrego o "Żeglując między światami"! Nie, żeby te postacie były specjalnie oryginalne - nic z tych rzeczy; mimo to zaciekawiły mnie opisy strzępków ich przeszłości, a przewrotne charakterki zapewniły całkiem niezłą rozrywkę. To są piraci! Nie wiem doprawdy, co podkusiło autorkę, żeby protagonistą zrobić drętwego Davida, kiedy miała tych typków pod ręką. Aż sama sobie się dziwię, ale dla nich sięgnęłabym nawet po ewentualną kontynuację tego dziełka. Liczę tylko na to, że w międzyczasie styl pani Golding choć trochę się poprawi.
Nie ma co owijać w bawełnę - ta książka to po prostu rzemieślnicza robota bez krzty polotu.
Główny bohater zupełnie bez wyrazu, sztampa goni sztampę (tak przy okazji, co i rusz kolejny element fabuły przywodził mi na myśl "Piratów z Karaibów"; autorka chyba obejrzała tę serię o jeden raz za dużo), a funkcjonowanie świata przedstawionego poznajemy tylko w mglistych...
2014-02-03
Matko kochana, jak mnie ta książka rozczarowała. A na początku było tak pięknie...
"Vertical" tak mnie wkurzył, że zarobił sobie na opinię-giganta. Uprzedzam, że jestem w niej złośliwa jak nigdy przedtem, ale ta zniewaga krwi wymaga. Jakieś spoilerki się znajdą - czytacie na własne ryzyko.
Pierwsze ok. 30 stron to coś wspaniałego i szczerze polecam ich lekturę. Problem jest taki, że po intrygującym i dopracowanym opisie funkcjonowania podniebnego miasta będziecie mieli ochotę poznać odpowiedzi na pytania, jakie główny bohater zadaje starszym od siebie osobom. Doradzam zamknięcie książki w tym momencie i pogłówkowanie samemu; może wymyślicie jakieś ciekawe i sensowne rozwiązania niewiadomych świata Verticalu... bo autorowi ewidentnie się nie chciało/się nie potrafiło. Mnoży on tylko kolejne struktury swego uniwersum. Trzeba jednak przyznać, że ten "worldbuilding" (jak mawiają fantaści) to jedyna rzecz, jaka autentycznie mi się w "Verticalu" podobała i poświęcone nań rozdziały (jak te otwierające książkę) stanowiły fragmenty tak mocno wciągające, że nie mogłam się oderwać od lektury. Takie miejsca jak Herlan czy Mespaladia (zwłaszcza Mespaladia) poruszają wyobraźnię i dlatego moja ocena całości jest, w świetle niżej omówionych wad, bardzo wysoka.
Ale potem, po nakreśleniu tła wydarzeń, pałeczkę przejmowali główni bohaterowie, a ja miałam ochotę rzucić tę książkę w kąt. I przeważnie rzucałam, w związku z czym długo mi się zeszło, zanim dotarłam do ostatniej strony.
Co w nich takiego złego, zapytacie?
Ano mamy protagonistę, Murka, który jest znośny tylko przez te wspomniane wyżej 30 pierwszych stron - to jest kiedy oglądamy podniebny świat jego oczami, a on sam generalnie nic znaczącego nie robi. Niestety, w momencie, kiedy trzeba mu wziąć sprawy w swoje ręce, przemienia się on na amen w kompletną Mary Sue (czy też raczej jej męskiego odpowiednika - Gary'ego Stu). Mówiąc po ludzku - gość ma 15 lat i całe życie tylko naprawiał sieci, ale oto okazuje się, że ten prosty chłopak to genialny wynalazca, którego decyzje zawsze okazują się być dobre (och, jeszcze do tego wrócę!), poza tym potrafi świetnie walczyć (jak każde 15-letnie popychadło, wiadomo), i to zarówno z agresywnymi prawie-zombi, jak i ze spotkanym pierwszy raz w życiu rekinem. Co więcej - wszystkie ważniejsze "laski" instynktownie na niego lecą. A żeby chociaż przy tym miał jakieś ciekawe cechy charakteru... Nie, Murk jest tak wyrazisty jak biała kartka papieru na śniegu, ale i tak najwyraźniej to samiec idealny, więc co tam. Już rozumiecie, czemu szczerze miałam nadzieję, że coś go w końcu zabije (po tym rekinie straciłam ją jednak ostatecznie)? Ja rozumiem, że to miał być nasz - czytelników - przewodnik po świecie wymyślonym przez autora, ale czy naprawdę te idiotyczne walki były konieczne? Jak przygody, to realistyczne proszę, panie autor, bo tak, to inteligentna konstrukcja świata kłóci się z tymi idiotyzmami powyżej.
A to nie koniec, bo obok tego bohatera mamy główną postać kobiecą, Hersis. I nagle wszystko to, o czym wspomniałam, staje się 1000 razy gorsze.
Hersis... od czego tu zacząć? Narrator uparcie nazywa ją "Czarnowłosą" (tak, z dużej litery), nawet po tym, jak poznajemy jej prawdziwe imię - pretensjonalność tego zabiegu miała chyba testować granice mojej wytrzymałości czytelniczej. Natomiast sama dziewczyna jest po prostu głupia jak but: czepiła się Murka zupełnie bez powodu (bo jakieś durne przepowiednie, o których mówi, to jedna ze spraw, które autora nie obchodzą), a potem już tylko demonstruje totalną uległość i uwielbienie względem niego. Pochwala każdą jego decyzję, co więcej, wręcz wymaga, by to on je zawsze podejmował - co miało w zamierzeniu twórcy, jak mi się zdaje, kreować atmosferę determinizmu i takich tam, ale w połączeniu z "supermocami" Murka objawia mi się raczej jako jedno wielkie deus ex machina. Do tego Hersis nieustanie powtarza, że nic nie jest przypadkowe, aż miałam ochotę jej w końcu odpowiedzieć: pewnie, że nie jest, po prostu autor zapędził się po raz kolejny w kozi róg, to i do akcji musi wkroczyć "przeznaczenie", zwane też popularnie "dzikim fartem".
Dodajcie do tego żenujące "romantyczne" dialogi, jakie niekiedy prowadzi ta dwójka i macie prawie cały obraz (nędzy i rozpaczy). A nie, przepraszam, są jeszcze sceny erotyczne - te pomiędzy Murkiem i Hersis są nawet ok, ale opis miłości fizycznej w wykonaniu pewnego Jonathana i jego partnerki mało nie uszkodził mi trwale mózgu swoją nieudolnością. Czysty atak grafomanii, i to taki podwójnie bolesny, bo niespodziewany. Co się stało, panie Kosik?
Czyli tak: świat na początku bardzo ciekawy, ale pełen zagadek rozwiązanych od niechcenia, tak, że nic się w zasadzie nie klei; koszmarni bohaterowie; nagłe spadki formy pisarskiej; znajdzie się też trochę pomysłów i idei sygnalizowanych z subtelnością słonia w składzie porcelany i powalających oryginalnością na miarę błyskotliwego gimnazjalisty (ta okropna religia, opium dla mas! - a co, jeśli sami tworzymy wciąż nowe wszechświaty?! - wszyscy górnicy to imbecyle i niezdary - i moje ulubione: ach, to nierozumne pospólstwo, ten motłoch, powtórzmy razem, ogół społeczeństwa to motłoch!). Coś jeszcze? A tak, pasująca jak pięść do nosa choroba zmieniająca ludzi w prawie-zombi. To w sumie podpina się pod punkt "świeże i subtelne pomysły"... Tak samo jak postać Ptasznika, której jedyną rolą jest bycie "tym złym" (brzydkim "tym złym", co to się w koszmarach sennych pojawia, a jakże).
Gdyby nacisk położony był bardziej na postacie, niż na świat, to dostalibyśmy dziełko zmierzchopodobne z niestandardowym, intrygującym tłem. Na szczęście jest odwrotnie i w związku z tym sytuacja wygląda trochę lepiej - ale nasi (anty)bohaterowie i tak są zbyt ważni dla fabuły, by można było ich zignorować i delektować się samym pomysłem na wizję świata. Pomysłem, bo do pełnoprawnej wizji brakuje tu uporządkowania całości, jak już wspominałam.
No, wylałam swoje żale i jadowitości. A teraz wybaczcie, idę zapomnieć, że ktoś zmarnował tak wspaniały pomysł na powieść sci-fi.
PS. Zapomniałabym - korekta leży; mnóstwo tu literówek i źle rozmieszczonych przecinków, aż szkoda gadać.
Matko kochana, jak mnie ta książka rozczarowała. A na początku było tak pięknie...
"Vertical" tak mnie wkurzył, że zarobił sobie na opinię-giganta. Uprzedzam, że jestem w niej złośliwa jak nigdy przedtem, ale ta zniewaga krwi wymaga. Jakieś spoilerki się znajdą - czytacie na własne ryzyko.
Pierwsze ok. 30 stron to coś wspaniałego i szczerze polecam ich lekturę. Problem...
2014-03-06
Bardzo dobry wstęp do tematyki relacji z podróży w czasach Renesansu. Autorka posługuje się wyłącznie przykładami z literatury francuskiej (w końcu mamy dopisek "en France" w tytule), ale jej spostrzeżenia odnoszą się w zasadzie do całości gatunku w tamtym okresie.
Dużym plusem jest to, że poszczególne rozdziały są napisane przystępnym językiem; okraszono je też licznymi cytatami ilustrującymi cechy i zjawiska, o których w danym miejscu jest mowa. A dzięki odniesieniom do innych opracowań odkryłam kilka publikacji, których warto poszukać.
Jednak najciekawszą częścią tej książki jest (dość krótki, niestety) rozdział zatytułowany "Anthologie" i stanowiący zbiór wybranych anegdotek z różnych relacji XVI-wiecznych podróżników. Niektóre są naprawdę osobliwe, np. ta o potworze-gigancie żyjącym na pewnej wyspie czy o przygodzie z syrenami. Powiem szczerze, że ówczesne opisy naprawdę działają na wyobraźnię! :)
Polecam, jeśli ktoś chce ogarnąć w zarysach tytułowe zagadnienie, natomiast czytelnicy pragnący pogłębić już zdobytą wiedzę raczej nic odkrywczego tu nie znajdą.
Bardzo dobry wstęp do tematyki relacji z podróży w czasach Renesansu. Autorka posługuje się wyłącznie przykładami z literatury francuskiej (w końcu mamy dopisek "en France" w tytule), ale jej spostrzeżenia odnoszą się w zasadzie do całości gatunku w tamtym okresie.
Dużym plusem jest to, że poszczególne rozdziały są napisane przystępnym językiem; okraszono je też licznymi...
2014-02-23
Moje pierwsze zetknięcie się z cyklem "Złota dziesiątka" - od razu dodam, że udane. Całość ma sporo naleciałości ze "Strrrasznej historii", ale mimo to widać też unikalne cechy serii.
Przykładowo: każda historia z tego top ten jest przedstawiona w innej formie - komiksu, artykułu z czasopisma, wiersza, listów, itd., itp. Przyznam, że po przeczytaniu połowy byłam bardzo ciekawa, co jeszcze w tej kwestii wymyśli autorka. Poza tym po każdej legendzie otrzymujemy część edukacyjną nt kultury oraz historii Celtów (i te fragmenty także przybierają różne konwencje). Całość ilustrują rysunki Michaela Ticknera - sympatyczne, choć nie tak charakterystyczne jak te Martina Browna.
Do lektury tego tomiku zachęciła mnie jego tematyka - właściwie nie znałam dotąd żadnego irlandzkiego podania, więc wszystkie je chłonęłam z zainteresowaniem. Praktycznie jedyną postacią, z którą zetknęłam się wcześniej, był święty Patryk z ostatniej legendy. Poprzednie historie odsłaniały więc przede mną nowy świat celtyckiej mitologii, wraz z jego potężnymi bóstwami i dziarskimi herosami. Swoją drogą, można odnaleźć wśród nich pierwowzory Tristana i Izoldy.
Polecam, bardzo przyjemny sposób na zapoznanie się z odrobiną celtyckich wierzeń. Szkoda tylko, że większość przedstawionych legend to tylko wycinki większej całości. Niektóre kończą się w taki sposób, że aż chce się poszukać ciągu dalszego. Hmm, może taki właśnie był zamysł twórców? :)
Moje pierwsze zetknięcie się z cyklem "Złota dziesiątka" - od razu dodam, że udane. Całość ma sporo naleciałości ze "Strrrasznej historii", ale mimo to widać też unikalne cechy serii.
Przykładowo: każda historia z tego top ten jest przedstawiona w innej formie - komiksu, artykułu z czasopisma, wiersza, listów, itd., itp. Przyznam, że po przeczytaniu połowy byłam bardzo...
Historię tę poznałam w dzieciństwie dzięki bogato ilustrowanej książeczce będącej skróconą wersją powieści F. H. Burnett. Byłam tak oczarowana, że nawet po wielu latach słowa "Mały lord" wywoływały u mnie pozytywne skojarzenia. I w końcu przyszedł czas na skontrastowanie tych wspomnień z oryginalną książką.
Cóż mogę powiedzieć? Powieść jest właściwie dokładnie taka, jak jej tytułowy bohater - niesamowicie sympatyczna i pełna uroku. Owszem, jest także równie prostoduszna, co może przeszkadzać starszemu czytelnikowi... Ale z drugiej strony, ileż radości można wynieść z tej historii, jeśli wyłączymy na czas lektury swoją cyniczną stronę! Bo widzicie, z kart tej książki aż wylewa się wiara w siłę ludzkiej dobroci. I ciężko pozostać obojętnym, czytając o tym, jak może ona zmieniać serca. Czyni to z "Małego lorda" świetny tytuł na poprawienie sobie nastroju i dlatego z pewnością jeszcze do niego kiedyś wrócę. :)
PS. Całość czytałam w tłumaczeniu pani Alicji Skarbińskiej i muszę powiedzieć, że bardzo mi się ono podobało w swej naturalności.
Historię tę poznałam w dzieciństwie dzięki bogato ilustrowanej książeczce będącej skróconą wersją powieści F. H. Burnett. Byłam tak oczarowana, że nawet po wielu latach słowa "Mały lord" wywoływały u mnie pozytywne skojarzenia. I w końcu przyszedł czas na skontrastowanie tych wspomnień z oryginalną książką.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toCóż mogę powiedzieć? Powieść jest właściwie dokładnie taka, jak...