Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Ślepowidzenie" wpisuje się do najwyższej klasy SF. Do kategorii fantastyki, która w nie zawsze przyjemny sposób zmusza nas do zrewidowania naszych najgłębszych przekonań o tym, kim jest człowiek i jakie zajmuje miejsce we wszechświecie.

Biorąc pod uwagę całe intelektualne zagęszczenie na kartach tej stosunkowo krótkiej przecież powieści, jest wprost zaskakujące, że Watts okazał się kompletnie odporny na najczęstszą przypadłość ambitnego SF - przeintelektualizowanie, nieprzystępność i nadmiar języka naukowego. "Ślepowidzenie" wciska więc do głowy czytelnika myśli i koncepcje wprost przypiekające szare komórki, a przy tym reprezentuje świetny poziom literacki.

"Ślepowidzenie" wpisuje się do najwyższej klasy SF. Do kategorii fantastyki, która w nie zawsze przyjemny sposób zmusza nas do zrewidowania naszych najgłębszych przekonań o tym, kim jest człowiek i jakie zajmuje miejsce we wszechświecie.

Biorąc pod uwagę całe intelektualne zagęszczenie na kartach tej stosunkowo krótkiej przecież powieści, jest wprost zaskakujące, że Watts...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pod względem pomysłów i ogólnej wizji to przyzwoite SF. Niektóre wątki z początku książki autentycznie mnie nakręciły i szybko się wciągnąłem, szkoda, że końcówka stanowi dla mnie idealny przykład jak zmarnować potencjał. Może początek był wręcz zbyt dobry, zbudował oczekiwania, którym potem Liu nie był w stanie sprostać?

Najbardziej przeszkadzała mi literacka toporność "Problemu trzech ciał". Styl przypomina kancelaryjne sprawozdania, dialogi trochę jak z wypracowań szkolnych... Może to kwestia kultury języka chińskiego, nie wiem.

Jak dla wyjadaczy SF - nic nadzwyczajnego, ale z racji swojego rozbuchanego marketingu może przyciągnie do fantastyki jakieś nowe dusze :)

Pod względem pomysłów i ogólnej wizji to przyzwoite SF. Niektóre wątki z początku książki autentycznie mnie nakręciły i szybko się wciągnąłem, szkoda, że końcówka stanowi dla mnie idealny przykład jak zmarnować potencjał. Może początek był wręcz zbyt dobry, zbudował oczekiwania, którym potem Liu nie był w stanie sprostać?

Najbardziej przeszkadzała mi literacka toporność...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Głębia i erudycja Junga jest absolutnie wyjątkowa.

Wspaniałe przemyślenia na temat roli religii w psychologii i życiu człowieka. Dojrzałe spojrzenie na kwestie duchowości, nie pokryte skazą żadnych toksycznych dogmatów.

Lektura obowiązkowa dla każdego zainteresowanego psychologią i religioznawstwem oraz dla... szukających sensu życia ;)

Głębia i erudycja Junga jest absolutnie wyjątkowa.

Wspaniałe przemyślenia na temat roli religii w psychologii i życiu człowieka. Dojrzałe spojrzenie na kwestie duchowości, nie pokryte skazą żadnych toksycznych dogmatów.

Lektura obowiązkowa dla każdego zainteresowanego psychologią i religioznawstwem oraz dla... szukających sensu życia ;)

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawe - powieść, w której bezustannie bohaterowie mylili mi się ze sobą, w której traciłem wątek, a wciąż miałem wrażenie, że wszystko doskonale rozumiem.

Bo Garcia-Marquez jest mistrzem szczegółu. W "Stu lat samotności" nie zawarł chyba żadnego akapitu z opisem przyrody - wciąż coś się dzieje, świat jest wyrazisty i pełen życia, niczym gwarne miasteczko targowe.

Akcja powieści jest tak "skondensowana", że możemy nawet przegapić śmierć bohatera, jeśli choć na jedno zdanie odbiegniemy myślą od książki.

Ten mistrzowski szczegół służy nakreśleniu globalnej perspektywy - rodzinnej epopei, gdzie dzieci wciąż powtarzają sukcesy i błędy swoich rodziców, co wydaje się utrzymywać świat w odwiecznej równowadze.

A chociaż tytuł przywodzi na myśl jakąś tkliwą historię dla nastolatek, to trudno o większą pomyłkę w ocenie książki po okładce. To bardzo surowa w przekazie, bezwzględnie autentyczna historia, posiadająca też metafizyczny poziom przekazu.

Ciekawe - powieść, w której bezustannie bohaterowie mylili mi się ze sobą, w której traciłem wątek, a wciąż miałem wrażenie, że wszystko doskonale rozumiem.

Bo Garcia-Marquez jest mistrzem szczegółu. W "Stu lat samotności" nie zawarł chyba żadnego akapitu z opisem przyrody - wciąż coś się dzieje, świat jest wyrazisty i pełen życia, niczym gwarne miasteczko targowe.

Akcja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Cierpliwy snajper" może posłużyć za przykład jak napisać świetną powieść, która jest jednocześnie łatwa w odbiorze i skłania do głębszej refleksji.

Powierzchownie czyta się jak powieść sensacyjną (a tego gatunku nie cierpię!). Jednak tło było dla mnie czymś nowym, co przyciągnęło uwagę. Powiedzieć, że to historia o sławnym graficiarzu - to bardzo płytka i krzywdząca opinia.

Określiłbym "Cierpliwego snajpera" raczej jako opowieść o człowieku, który buntuje się wobec swojej własnej kultury i społeczeństwa, w którym żyje. Który nie akceptuje banalności życia i płytkości codziennej egzystencji.

I to wszystko w tempie porywającego kryminału. Czyta się jednym tchem :)

"Cierpliwy snajper" może posłużyć za przykład jak napisać świetną powieść, która jest jednocześnie łatwa w odbiorze i skłania do głębszej refleksji.

Powierzchownie czyta się jak powieść sensacyjną (a tego gatunku nie cierpię!). Jednak tło było dla mnie czymś nowym, co przyciągnęło uwagę. Powiedzieć, że to historia o sławnym graficiarzu - to bardzo płytka i krzywdząca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fabuła strasznie infantylna i przewidywalna, fantastyczna wersja Japonii zalatuje kiczem na kilometr. Jest to co najwyżej lekka lektura dla młodzieży.

Fabuła strasznie infantylna i przewidywalna, fantastyczna wersja Japonii zalatuje kiczem na kilometr. Jest to co najwyżej lekka lektura dla młodzieży.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Waldemar Łysiak posiada na polskim rynku książki dwa oblicza: wyśmienitego i poczytnego powieściopisarza oraz zaciętego prawicowego publicysty. Praktyka czytelnicza przyzwyczaiła mnie do dzielenia jego twórczości na te dwa, rozbieżne zbiory, z których drugi raczej ignorowałem. Biorąc do ręki "Karawanę Literatury" spodziewałem się publicystyki czysto literackiej, ale cóż począć - Łysiak to w równej mierze literacki geniusz co polityczny maniak i postanowił w tej książce wykorzystać w pełni oba te talenty.

"Karawana Literatury" jest w założeniu obszerną oceną kształtu współczesnej polskiej literatury, której Łysiak nie specjalnie kwapi się chwalić. Autor zarysowuje najnowszą historię polskiej sztuki pisanej (z podziałem na PRL oraz III RP) wraz z przedstawieniem czynników, które ją kształtowały. I chociaż celnie zwraca uwagę na globalne problemy spłaszczonej popkultury, dotykające dziś dotkliwie rynek książki, to wciąż, ogólnie rzecz biorąc, w swoich wywodach nieubłaganie ciąży w kierunku polityki.

Straszy nas zatem demonami postkomunizmu: wszechwładnym arcydiabłem Michnikiem, lożą kacapskich upiorów-agentów, obejmującymi cały kraj mackami upadłych dusz zdrajców itd. Teorie spiskowe to absolutny konik Łysiaka, ale pomijając jego rewelacyjne koncepcje, możemy w "Karawanie Literatury" znaleźć mnóstwo ciekawych faktów i anegdot. A konspiracyjny klimat zasiany przez mistrzowskie pióro autora sprawia tylko, że czyta się rzecz szybko i sprawnie jak wciągający kryminał.

Łysiak sypie jak z rękawa przykładami nieczystych układów w świecie literatury. Obnaża bezlitośnie lizusostwo, kumoterstwo, służalczość i fałszywość nawet wśród wielkich nazwisk ojczystej kultury. Kapuściński zmyślał swoje reportaże, a Miłosz i Szymborska pisali grzecznie pod dyktando władzy komunistycznej. Całą masę innych literatów zaś, np. Gombrowicza, krytykuje Łysiak za skandale obyczajowe i ogólne kwestie "prowadzenia się", nie kryjąc się przy tym ze swoją homofobią. Oprócz tego zaznacza problem stronniczości recenzentów, którzy albo boją się podważać ogólnie przyjęte autorytety, albo wystawiając pochlebne oceny wyświadczają sobie nawzajem z literatami "przysługi". Łysiak wychodzi też za granicę - analizuje np. decyzje i kontrowersje związane z Akademią Szwedzką przyznającą literacką Nagrodę Nobla.

Chociaż "Karawana..." ogólnie pełna jest dramatycznego, prawicowego ubolewania nad upadkiem europejskiej cywilizacji i "totalitaryzmem gejów" to warto też zwrócić uwagę na kwestię kształtowania współczesnej literatury przez dominujący "kanon" poprawności politycznej. Bo chociaż nie mamy w dzisiejszej Europie cenzury, to bez wątpienia książki niewpisujące się w dominujący światopogląd są na wysokich szczeblach decyzyjnych bojkotowane i ignorowane, przez co nie mają szans wybić się na rynku. A w ten sposób odbiera się literaturze jej najszlachetniejsze cechy: nieograniczoną szczerość oraz możliwość funkcjonowania jako wykładnia nastrojów społecznych.

A w temacie bojkotowania - autor zwraca uwagę na swój własny casus, tj. paradoksalny status ontologiczny Łysiaka w polskiej literaturze. Niby go nie ma, a jest. Chodzi o to, że rzeczywiście panuje w Polsce jakaś zmowa milczenia w stosunku do Łysiaka - nie uświadczysz niemal nigdzie w największych periodykach recenzji ani reklam jego książek, wywiadów, opinii albo nawiązań do jego osoby czy dorobku. A pomimo tego, dzieła pisarza ukazują się regularnie i sprzedają w niezawodnie dużych (jak na polski rynek) nakładach. Osoba Łysiaka funkcjonuje w jakiejś dziwnej bańce próżniowej w samym centrum polskiego światka literackiego, będąc najwyraźniej ignorowaną przez środowiska lewicowe ze względu na swoje kontrowersyjne poglądy. Natomiast dzięki nowej władzy na pewno zauważalność Łysiaka nieco się poprawiła (regularnie publikuje w "Uważam Rze", chociaż zauważyłem, że jest stroną w wewnątrzredakcyjnych sporach).

I właśnie tutaj dochodzimy do kolejnej cechy pisarza, która sprawia, że warto czytać nawet jego agresywną publicystykę - Waldek tak naprawdę nie trzyma z nikim. Jest szczery do bólu, nie szuka przyjaciół, za to najwyraźniej uwielbia wsadzać kij w mrowisko. I można wrzucać go do wora narwanych prawicowców, ale prawda jest taka, że autor "Ostatniej kohorty" i "Satynowego Magika" w żadnym obozie nie usiedzi, bo na każdy temat ma własne zdanie i mało go obchodzi, co na to środowisko. Ma w tym również specyficzne poczucie zuchwałego honoru, którego ciężko nie docenić. I właśnie z powodu tego indywidualizmu zawsze warto poznać opinie Łysiaka na różnorodne tematy, nawet jeśli ciężko się z nimi zgodzić.

Nie mogę natomiast darować autorowi, że zamknął w tej książce same swoje żale (chociaż broni się, że to nie on ocenia, gdyż przytacza wyłącznie wypowiedzi innych, i to z różnych stron politycznych - dziennikarzy, recenzentów, ludzi kultury itd., ale układając je wszystkie naturalnie według własnego porządku). Kiedy tylko natknąłem się w "Karawanie Literatury" na jakiś rzadki i odosobniony przypadek pochwalenia czyichś dzieł, albo przedstawienia rekomendacji dla czytelnika, za każdym razem robiłem zdjęcie, aby uwiecznić to niezwykłe wykorzystanie atramentu oraz na własną rękę sprawdzić później, co też Łysiakowi, dla miłej odmiany, się podoba!

Jedno jest pewne - Waldemar Łysiak to nieprzeciętny erudyta i sądzę, że warto przeczytać wszystko co spod jego pióra wyszło, pamiętając jednak o tym, aby brać poprawkę na jego polityczne manie.

Waldemar Łysiak posiada na polskim rynku książki dwa oblicza: wyśmienitego i poczytnego powieściopisarza oraz zaciętego prawicowego publicysty. Praktyka czytelnicza przyzwyczaiła mnie do dzielenia jego twórczości na te dwa, rozbieżne zbiory, z których drugi raczej ignorowałem. Biorąc do ręki "Karawanę Literatury" spodziewałem się publicystyki czysto literackiej, ale cóż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Okładka przenosi nas do czasów przedwojennych, jest niczym wycięta strona z dawnej gazety. Wszystko się zgadza - design, krój czcionki, groteskowe, drobne ryciny. Świetny zabieg aby w księgarni wyróżnić powieść spośród tysięcy powtarzalnych grafik.

Taż okładkowa czcionka - jak spod maszyny do pisania: nierówne odstępy między literami, drobne przetarcia, przyglądam się, jakoś nieznacznie pogrubione wydają się słowa "ćwiartowanie ciał", po przeczytaniu stwierdzam, że to całkiem uzasadnione. Numeracja rozdziałów według alfabetu hebrajskiego, całkiem klimatycznie, ale rozdziałów nie ma wiele. Zauważam, że i tak cała treść zamyka się w przedziale od a do z, tzn. od alef do zajn.

Lektura wciąga w bardzo autentyczny świat. Topografia miasta przedstawiona jest z chirurgiczną precyzją, każdą kawiarnię poznaję z nazwy, każdy sklep wraz z nazwiskiem właściciela, każde mieszkanie w kamienicy z dokładnym adresem. Twardoch w ogóle lubi szczegół, to za pomocą szczegółu nadaje autentyczności swoim bohaterom i robi to w sposób iście mistrzowski, w paru zdaniach wykładając duszę postaci i wbijając ją na stałe do mojej pamięci.

Jednak najbardziej autentyczności "Króla" służy całe tło fabularne, codzienność Warszawy opisana w konkretnych zdarzeniach: wypadkach, przestępstwach i marszach politycznie niestabilnej społeczności. Zresztą w wywiadach Twardoch podkreśla, że opiera całą fabułę na materiałach z ówczesnych dzienników warszawskich. Konfrontuje w ten sposób odmienne perspektywy poszczególnych środowisk politycznych. Sami bohaterowie je czytają, cytują i komentują wydarzenia.

To napędza akcję całej książki, ale jakoś dziwnie ją spłyca. Nie czuję żebym był w tej Warszawie, widzę nazwy ulic, witryny sklepów, krzątaninę ludzką, ale mijam je za szybko, nie dostrzegam wszystkiego, więc ostatecznie czuję się jakbym odwiedzał ją tylko przejazdem. Więcej jest okazji aby rozkoszować się samymi kreacjami bohaterów, z ich bogatą historią - każdy praktycznie w którymś momencie opisany jest w szczegółowej biografii, także niejednokrotnie z datami, na tle wydarzeń historii.

Im dalej wgłąb świętego hebrajskiego alfabetu tym, o zgrozo, więcej przemocy i seksu, seksu i przemocy, kulminacja brutalności i dewiacji, już mi tego chwilami za dużo, ale nie przez słaby żołądek, tylko jakoś mi to proporcjonalnie do całości nie pasuje. No ale Twardoch sam mówił, że to powieść o przemocy i o ciele, to się absolutnie zgadza. O boksie jest ostatecznie niewiele, ale w sam raz, o tym, co najważniejsze. Czasami co nieco o samochodach, też ze szczegółami technicznymi, do tego już mnie autor przyzwyczaił.

Najlepszych wrażeń dostarcza twist, którego nadejście wyczuwam się od samego początku książki, kiedy jeszcze nie wiem dokładnie na czym stoję, potem stopniowo zaczynam się domyślać, to też jest świetne - nie ma momentu olśnienia, tylko powoli wszystko się składa w całość. I obraca sens opisywanych wydarzeń o 180 stopni. Oto jaką rozkoszną władzę ma pisarz - steruje możliwościami poznawczymi czytelnika.

Koniec jest szybki, ale nie zaskakuje, czekam na niego jak na fatum, które musi się wypełnić. Fatum, które od początku historii krąży pod postacią kaszalota nad Warszawą, ale tylko z rzadka kładzie się na niej cieniem masywnej płetwy. Środek ciężkości fabuły leży po fizycznej stronie, brakuje mi tej metafizyki, z jaką, korzystając z wszechmocy narratora, obejmował cały świat Drach w poprzedniej powieści Twardocha.

Wciągająca lektura, ale pozostawia jakiś niedosyt, czyta się jak powieść sensacyjną, za mało jest okazji do zwolnienia i głębszego zanurzenia w ten rozdarty świat. Czy może mieć jakiś związek fakt, że prawa do ekranizacji powieści zakupił Canal+? Informuje o tym napis na tylnej stronie okładki, zapisany dla odmiany idealnym krojem komputerowym.

Okładka przenosi nas do czasów przedwojennych, jest niczym wycięta strona z dawnej gazety. Wszystko się zgadza - design, krój czcionki, groteskowe, drobne ryciny. Świetny zabieg aby w księgarni wyróżnić powieść spośród tysięcy powtarzalnych grafik.

Taż okładkowa czcionka - jak spod maszyny do pisania: nierówne odstępy między literami, drobne przetarcia, przyglądam się,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lekka i bardzo przyjemna lektura, która zapewnia dobry relaks w niegłupim stylu.

To książka na wskroś rozrywkowa. Ale przy tym wyróżniająca się na tle masy kolorowych okładek szarej fantasy. Największym atutem Kłamcy są szerokie nawiązania do popkultury jakie w nim napotykamy. Ćwiek świetnie żongluje tymi odniesieniami, które dokładają dużo smaczku i humoru do każdej strony. Druga duża zaleta to cięte dialogi, które włożone w usta pradawnych bogów i aniołów tworzą dobrą parodię.

Oczywiście nie liczcie na żadne ambitne koncepcje, aniołowie Ćwieka to tylko ziomeczki z mieczami, a Loki to typowy cwaniaczek, nie ma tam miejsca na żadną ambitną, fantastyczną teologię.

Do przeczytania w jeden przyjemny wieczór i zapomnienia, chociąz pozytywne skojarzenia pozostają :)

Lekka i bardzo przyjemna lektura, która zapewnia dobry relaks w niegłupim stylu.

To książka na wskroś rozrywkowa. Ale przy tym wyróżniająca się na tle masy kolorowych okładek szarej fantasy. Największym atutem Kłamcy są szerokie nawiązania do popkultury jakie w nim napotykamy. Ćwiek świetnie żongluje tymi odniesieniami, które dokładają dużo smaczku i humoru do każdej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Akunin precyzyjnie przedstawia historyczne realia końca XIX wieku, dzieli się z nami kulturowymi ciekawostkami Turcji Osmańskiej. Szeroko nawiązuje też do klasyków literatury. Wielu czytelników może takich motywów nie zauważyć, ale dla tych bardziej obeznanych to wyśmienite smaczki.

Jak większość jego powieści, "Gambit turecki" to mikstura zawierająca to, co najlepsze w wielu gatunkach literackich: akcja w tempie kryminalnym, wierność faktom i realiom na miarę powieści historycznej, koloryt opowieści przygodowych, a przy tym włożone w usta bohaterów intelektualne wywody niczym w naukowych esejach. Oto esencje, które Akunin czerpie z literatury we wszelkich formach i którymi nasyca swoją opowieść.

Zachęcam do czytania, wieczór z Akuninem to świetne rozrywka w inteligentnym stylu!

Akunin precyzyjnie przedstawia historyczne realia końca XIX wieku, dzieli się z nami kulturowymi ciekawostkami Turcji Osmańskiej. Szeroko nawiązuje też do klasyków literatury. Wielu czytelników może takich motywów nie zauważyć, ale dla tych bardziej obeznanych to wyśmienite smaczki.

Jak większość jego powieści, "Gambit turecki" to mikstura zawierająca to, co najlepsze w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szczepan Twardoch robi błyskotliwą karierę w polskim głównym nurcie literackim. Rozgłosu przysporzyły mu w praktyce zaledwie dwie powieści: "Wieczny Grunwald" oraz "Morfina". To wystarczyło, aby dawny pisarz fantasy wszedł na salony, aby konkurować o największe polskie nagrody literackie. Jego ostatnią powieść - "Drach" - wielu krytyków entuzjastycznie potraktowało już niczym jego opus magnum, wręcz zwieńczenie kariery. Z drugiej strony jego najnowsze dzienniki pt. "Wieloryby i ćmy" wywołały wiele posądzeń o megalomanię i samouwielbienie - nie mieści się w głowie polskich "elitarnych" czytelników, aby pisarz przed czterdziestką "mentorzył" innym z kart pamiętników.


Zamiast jednak tworzyć tutaj literacki portal plotkarski chcę wam przedstawić moje wrażenia z lektury wspomnianego już "Dracha".

Akcja powieści rozgrywa się na Śląsku równolegle w różnych czasach, przede wszystkim na przestrzeni od pierwszej wojny światowej do czasów współczesnych, chociaż przeczytamy też parę stron o średniowiecznych książętach i husytach. Główni bohaterowie to kolejne ogniwa rodu Magnorów i Gemanderów - Ślązaków z krwi i kości. Najważniejsze postaci to Josef Magnor - górnik walczący podczas pierwszej wojny światowej oraz Nikodem Gemander - jego prawnuk, żyjący w czasach współczesnych wzięty warszawski architekt.

Pierwsze co rzuca się w oczy przy czytaniu "Dracha" to chronologiczne pomieszanie - opowieści z życia bohaterów otrzymujemy wyrwane z wielu czasów i epok. Tym, co spaja akcję są raczej motywy, a nie czas. W ogóle w "Drachu" czas nie istnieje, o czym wprost informuje nas narrator. Jest nim ziemia, natura, milczące źródło istnienia przyglądające się malutkim bohaterom i ich miałkim żywotom. Nadrzędną ideą jest równorzędność wszystkich opowieści. Ani przemijanie, ani trwanie nie istnieje dla ziemi, która wszystko widzi jednocześnie.

Nadrzędny, pesymistyczny motyw w powieści to właśnie przemijanie i poszukiwanie sensu. Narrator aż do przesady raczy nas słowami o śmierci, niepojętym końcu istnienia i braku znaczenia małych ludzkich żyć. Tym motywem Twardoch niejako powtarza się do znudzenia, co ze zdenerwowaniem odczuwałem podczas czytania. Mimo to, po skończeniu powieści, muszę uznać te powtarzające się słowa za celny lejtmotyw, hipnotyzujący niczym zapętlone w nieskończoność szalone dźwięki. Praktycznie każda mikroopowieść składająca się na "Dracha" zostaje tym motywem podsumowana, co nieustannie przypomina czytelnikowi o dysonansie pomiędzy makrokosmosem, a maluczkimi, ziemskimi istotami. W tej płaszczyźnie powieść ujmuje świat z fascynującej, globalnej perspektywy, w sposób gruntownie filozoficzny. Drach to cynik, drach to centrum wszechświata i sam wszechświat. Do mnie osobiście najbardziej przemówiła uniwersalna, panteistyczna wymowa powieści Twardocha.

Egzystencjalna pustka to kwintesencja duszy Magnorów i Gemanderów. Wyjątkowa więź łączy właśnie Josefa i Nikodema. W czasie nie spotykają się nigdy, jednak w przestrzeni ich drogi wciąż się przecinają, a losy, jak rodowa klątwa, zapętlają się, łączą, jakby kierowane przez tego samego demona. Te zachaczające o siebie historie różnych bohaterów z różnych czasów, ujęte w tragiczne mikroopowieści, przyprawiają wprost o dreszcze i nerwową ekscytację. Bardziej przeżywałem znaczki na papierze niż nawet najbardziej sugestywny horror czy dramat filmowy. Potężne, wielowymiarowe i symboliczne opowieści rozgrzewały moją wyobraźnię do czerwoności.

Do praktycznych korzyści z lektury "Dracha" należy też dodać niezły kurs realiów i śląskiego dla początkujących. Twardoch naprawdę potrafi wciągnąć w ten niejednoznaczny świat polsko-niemieckiego pogranicza i specyficznej robotniczej kultury Śląska.

Oprócz tych wszystkich zachwytów, które przyszły do mnie w zasadzie już po zakończeniu lektury, muszę też wspomnieć o gorszych, w moim odczuciu, stronach "Dracha". Przede wszystkim, nie uniknąłem porównań do poprzedniej powieści Twardocha. O ile czytając "Morfinę" czułem, że coś ciekawego odkryłem, to przy lekturze "Dracha" często powtarzałem w głowie: "To już było". Motywy, styl, patetyczna, pesymistyczna maniera wciąż się powtarzają. Dla jednych to rozwinięcie stylu autora, dla mnie to jednak w dużej mierze stagnacja. Poza tym, Twardoch jest pisarzem ewidentnie specjalizującym się w określonej tematyce historyczno- kulturowej, mianowicie relacji polsko-niemieckich i Śląska. Zastanawiam się, czy już niczym innym swoich czytelników nie zaskoczy, i czy zawsze już centrum jego powieści będą te obszary i tematyka. Mam nadzieję, że jednak tak nie będzie, bo pisarz ma wielki potencjał do pisania uniwersalnych, filozoficznych, wielowymiarowych opowieści.

Bez wahania polecam, każdy powinien Twardocha spróbować, gdyż jego powieści wymykają się schematom. Ale zastrzegam - tylko dla czytelników o mocnych nerwach!

Szczepan Twardoch robi błyskotliwą karierę w polskim głównym nurcie literackim. Rozgłosu przysporzyły mu w praktyce zaledwie dwie powieści: "Wieczny Grunwald" oraz "Morfina". To wystarczyło, aby dawny pisarz fantasy wszedł na salony, aby konkurować o największe polskie nagrody literackie. Jego ostatnią powieść - "Drach" - wielu krytyków entuzjastycznie potraktowało już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Akcja odbywa się w czasach napoleońskich. Młody oficer Fryderyk Gluntz wstępuje w szeregi Huzarów, aby walczyć za Napoleona w Hiszpanii. Młody chłopak, nauczony czym jest wojna z definicji w oficerskich podręcznikach, pragnie za wszelką cenę wykazać się w walce i udowodnić swoje bohaterstwo.

Wielkim plusem powieści są bohaterowie i ich zarys psychologiczny. Gluntz to młodzik wywodzący się z mieszczaństwa, którego największą ambicją jest wybić się ponad przeciętność. Jego przyjaciel, de Bourmont, to z kolej szlachecki fircyk, który pyszni się swoim pochodzeniem, a w wojnie widzi szansę na karierę i popularność. Ich przyjacielskie relacje są jednak w moim odczuciu dziwnie spłycone i nieuzasadnione. Ponadto niejako na drugim planie, acz w wyrazisty sposób, przedstawił Reverte polskiego generała Jana Dąbrowskiego.

Co jednak najbardziej świadczy o dojrzałości i wiedzy pisarza, to przedstawienie postaci weteranów. Stary wiarus, spokojny, milczący i skupiony. Ze wzrokiem, który wyraża zdeterminowanie, ale także i niemą zgodę na wyroki przeznaczenia. Oto obraz weterana, który kreśli Perez-Reverte. Spotykamy tego typu postaci w paru fragmentach książki. Co jeszcze bardziej intrygujące - są one w większości bezimienne.

Dużą wartość do opowieści wnosi też próba diagnozy historycznej ludu hiszpańskiego, na jaką porywa się autor, wkładając ją w usta hiszpańskiego starca. W ogólne, Huzar to fikcja, którą czyta się jak reportaż. Precyzyjność i przedstawienie realiów są jej dużymi atutami, a jednak po lekturze pozostaje jakaś suchość w ustach. Być może spodziewałem się zbyt wiele, być może mogłem sięgnąć po inną książkę, nie zaś debiut pisarza, jednak w pewnej mierze Huzar rozczarowuje. Przede wszystkim, sto siedemdziesiąt stron to trochę mało jak na powieść o takich perspektywach. Siłą rzeczy realia czasów historycznych przedstawione są tylko w mikroskali. Dowiecie się, w co huzarzy byli ubrani, co śpiewali, jak wyglądała ich wojskowa organizacja i relacje między żołnierzami na polu bitwy i poza nim. Ale szerszej perspektywy, głębokiego i gęstego świata, w który czytelnik zatapia się bardziej z każdą przeczytaną stroną, raczej tu nie uświadczycie. Tego mi brakowało, ale być może autor wcale nie chciał tego osiągnąć.

"Fryderyk próbował postawić się w miejscu tych żołnierzy, którzy pieszo przemierzali Europę w błocie po kostki lub pod bezlitosnym słońcem Hiszpanii, piechurów z przetartymi podeszwami i łydkami stwardniałymi od niekończących się, wyczerpujących marszów, Dla nich oficer huzarów, który nie zdzierał butów i podróżował na grzbiecie pięknego wierzchowca, ubrany w elegancki mundur szacownego regimentu, niewątpliwie stanowił drażniący kontrast i uświadamiał im z całym okrucieństwem smutną prawdę, iż są tylko anonimowym i bezkształtnym mięsem armatnim, popędzanym krzykami zgryźliwych sierżantów, źle ubranym i jeszcze gorzej karmionym."

Huzar bardzo realistycznie zarysowuje problem rozbieżności między wyobrażeniami o wojnie, a jej rzeczywistym obrazem. Ukazuje, jak romantyczne wyobrażenia o bohaterstwie i przygodzie pchają młodych ludzi do udziału w koszmarze, jakiego sobie nawet nie wyobrażają. A jednak zderzenie z realizmem wojny pozostawia pewien niedosyt. Ot, nieopierzony młodzik idzie na pole bitwy, spodziewając się chyba, że wrogowie ustawiać mu się będą do czystego cięcia szablą, a on nie ubrudzi sobie munduru. Oczywiście szybko ląduje z gębą w błocie i zmienia perspektywę.

Brakowało mi zatem rozmachu i… brutalności. Dość miałem natomiast banałów wyjętych z głowy naiwnego chłopaka. W ramach powieści, ta historia się nie sprawdza. Jest to jednak dobre opowiadanie, surowe jak reportaż, dające do myślenia, choć głównie tym, którym trzeba jeszcze udowadniać, że na wojnie dzieją się rzeczy skrajnie niehumanitarne. A co do autora, to liczę na pozostałe jego powieści, które czekają w mojej kolejce lektur.

Akcja odbywa się w czasach napoleońskich. Młody oficer Fryderyk Gluntz wstępuje w szeregi Huzarów, aby walczyć za Napoleona w Hiszpanii. Młody chłopak, nauczony czym jest wojna z definicji w oficerskich podręcznikach, pragnie za wszelką cenę wykazać się w walce i udowodnić swoje bohaterstwo.

Wielkim plusem powieści są bohaterowie i ich zarys psychologiczny. Gluntz to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Odwiedzając jedną z moich ulubionych księgarń, w której można znaleźć perełki po cenie bułek z Biedronki, moją uwagę przyciągnęła przyglądająca mi się z okładki parszywa „piracka” morda. Zdjąłem z półki „Duchy Belfastu” Stuarta Neville’a i po przeczytaniu krótkiego opisu z ostatniej strony okładki okazało się, że parszywa morda jest irlandzka. Zachęcony podjętym tematem IRA, niezwłocznie książkę kupiłem. No i było warto.

Głównym bohaterem „Duchów Belfastu” jest Gerry Fegan - były bojownik Irlandzkiej Armii Republikańskiej, który po odsiadce wyroku za zamach, w którym brał udział, powraca do swoich pobratymców do Irlandii jako bohater. Gerry nie czuje już jednak sympatii do organizacji. Wie natomiast, że został wykorzystany przez elity IRA, które zasiadają teraz na ciepłych stołkach w brytyjskim parlamencie. Jednak jego największym koszmarem są wspomnienia jego dawnych zbrodni – nawiedzają go duchy ofiar sprzed lat. W poszukiwaniu odkupienia zdesperowany Fegan podejmuje samotną krucjatę przeciw swoim dawnym szefom.

Książka Neville’a to świetny thriller. Szeroko zawiązana intryga sięgająca elit władzy, brudne porachunki w mafijnym stylu, walka o sprawiedliwość i odkupienie win, a w to wszystko wplątany także wątek miłosny – to wszystko składa się na prosty przepis na bestseller.

Zwraca uwagę charakterystyczna kreacja bohaterów. Fegan jest twardzielem w starym stylu, samotnym wilkiem. Surowo ocenia siebie samego i zapija swoje koszmary litrami whisky. Poza tym wśród głównych bohaterów mamy też skrzywdzoną samotną matkę i bandę brudnych, złych do szpiku kości gangsterów. Wszyscy ci bohaterowie stali się już niestety bardzo schematyczni. Wciąż jednak sama postać Fegana przyciąga. To zdesperowany, podstarzały facet, który nienawidzi siebie samego i szuka wyjścia z mrocznej ścieżki na jaką wkroczył przed laty. Z jednej strony jest samotny i bezsilny, z drugiej jednak - nie ma nic do stracenia i dlatego jest niebezpieczny jak zraniona bestia.

Co jednak sprawia, że "Duchy Belfastu" wyróżniają się spośród mas poczytnych i mało ambitnych kryminałów i thrillerów? Przede wszystkim precyzyjna diagnoza historyczno-społeczna, jaką Neville stawia w odniesieniu do północnoirlandzkich realiów. Bardzo wiarygodnie, bo na podstawie swoich naocznych obserwacji, kreśli obraz kraju z czasów porozumienia wielkopiątkowego, szarganego przez walki chciwych grup interesu. Pokazuje jak płynna jest granica między zorganizowaną przestępczością a polityką. Przedstawia zakulisowe rozgrywki polityczne, sposoby, za pomocą których elity manipulują prostymi ludźmi – np. jak wykorzystują media aby grać na emocjach tłumów.

„Duchy Belfastu” to debiut Stuarta Neville’a. Autor kontynuuje tematykę XX-wiecznej historii Irlandii w pozostałych swoich książkach. Niestety na język polski przetłumaczono tylko powieść „Zmowa” - sequel „Duchów Belfastu”. Jego książki odbijają się dość głośnym echem w zachodnim mediach, więc być może przyszłość przyniesie nam kolejne tłumaczenia. Póki co zachęcam do przeczytania tego solidnego debiutu. To bardzo smakowity, krwisty, irlandzki stek.

Zapraszam na rebelmeetsculture.blogspot.com

Odwiedzając jedną z moich ulubionych księgarń, w której można znaleźć perełki po cenie bułek z Biedronki, moją uwagę przyciągnęła przyglądająca mi się z okładki parszywa „piracka” morda. Zdjąłem z półki „Duchy Belfastu” Stuarta Neville’a i po przeczytaniu krótkiego opisu z ostatniej strony okładki okazało się, że parszywa morda jest irlandzka. Zachęcony podjętym tematem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Długo bardzo enigmatyczna, później na szczęście chociaż trochę się rozjaśnia. Myślę, że mała objętość służy tego rodzaju dziełom i wczuciu się w nie.

A czyż można całkowicie pojąć tę wizję? Sądzę, że nie, bo jeśli postrzegać ją jako potencjalną przyszłość, musi być w pewnym stopniu transcendentna. Najważniejsze, że "Extensa" pozwala snuć domysły, zbliża umysł czytelnika do ujrzenia nieznanych ścieżek w które może wkroczyć rodzaj ludzki.

Bardzo dojrzała wizja, wyobraźnia Dukaja jest naprawdę potężna. Polecam.

Długo bardzo enigmatyczna, później na szczęście chociaż trochę się rozjaśnia. Myślę, że mała objętość służy tego rodzaju dziełom i wczuciu się w nie.

A czyż można całkowicie pojąć tę wizję? Sądzę, że nie, bo jeśli postrzegać ją jako potencjalną przyszłość, musi być w pewnym stopniu transcendentna. Najważniejsze, że "Extensa" pozwala snuć domysły, zbliża umysł czytelnika do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść opisuje życie małej społeczności ludzkiej na obcej, nieprzyjaznej planecie w okresie jednego medinocelja - okresu funkcjonowania osady pomiędzy porami surowej zimy, kiedy bohaterowie zapadają w sen, bądź ledwie wegetują.

Nie jest to książka dla wszystkich. Nie spodziewajcie się zwrotów akcji, patetycznych wydarzeń ani morałów czy jasnych wniosków z lektury. Zamiast wciągającej fabuły mamy tu obraz społeczno-obyczajowy. Powoli zagłebiamy się w świat, który z początku słabo rozumiemy, a którego największym urokiem jest to, ile oddaje nam pola do domysłów i przypuszczeń. Bije od niego twardy realizm. Poznajemy cykl życia osady, zwyczaje, system przyrodniczy obcej planety. Podążamy za codziennymi problemami oraz marzeniami. Autor tworzy skomplikowane relacje i problemy społeczne, napędzane ludzkimi namiętnościami i żądzami, które są zadziwiająco niezmienne - władza, uzależnienia, toksyczna miłość, pedofilia. Widzimy obraz cieleśnie i mentalnie rozkładającej się ludzkości - w obliczu nieubłaganej natury świata jak i naszego gatunku.

Wiele jest w "Vatran Auraio" wątków z pozoru niewiele znaczących czy niedokończonych, bo nie prowadzących do żadnych wniosków czy zmian. Przynoszących nikłe promienie nadziei dla ludzi na krawędzi. Widzą oni drogi ratunku, wciąż jednak nie mogą do nich dotrzeć, są blisko a jednak nieubłagany przypadek wyprowadza na manowce. Mimo pesymistycznej, dekadenckiej wręcz wizji świata, jego bohaterowie nie pozostają bez nadziei - ona nigdy nie umiera.

Polecam dla kontemplacji na temat natury ludzkiej. A także zagłębienia się w rozbudowany, obcy świat. Powieść ta stanowi niezgorszą ucztę dla wyobraźni.

Powieść opisuje życie małej społeczności ludzkiej na obcej, nieprzyjaznej planecie w okresie jednego medinocelja - okresu funkcjonowania osady pomiędzy porami surowej zimy, kiedy bohaterowie zapadają w sen, bądź ledwie wegetują.

Nie jest to książka dla wszystkich. Nie spodziewajcie się zwrotów akcji, patetycznych wydarzeń ani morałów czy jasnych wniosków z lektury. Zamiast...

więcej Pokaż mimo to