rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jak dla mnie troszkę za dużo o architekturze kościołów, a za mało o samym jedzeniu, choć czuć, że autora pasjonuje i jedno, i drugie. Poza tym dobrze napisana, ze świetnymi zdjęciami i można z niej wyłowić sporo ciekawych informacji, nie tylko o katedrach.

Jak dla mnie troszkę za dużo o architekturze kościołów, a za mało o samym jedzeniu, choć czuć, że autora pasjonuje i jedno, i drugie. Poza tym dobrze napisana, ze świetnymi zdjęciami i można z niej wyłowić sporo ciekawych informacji, nie tylko o katedrach.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Dużo fachowej wiedzy nt. kawy. Kompleksowa opowieść o kawie speciality. Książka zarówno dla osób, które o kawie nic nie wiedzą (albo myślą, że wiedzą), jak i dla tych, dla których kawa speciality zdaje się nie mieć tajemnic - porządkuje pewne rzeczy w głowie. Momentami miałem wrażenie, że autorka na niektóre tematy się powtarza po parę razy, ale z drugiej strony takie utrwalenie wiedzy jest przydatne. Opis z tyłu książki nie kłamie: to pozycja obowiązkowa na półce każdego kawosza.

Dużo fachowej wiedzy nt. kawy. Kompleksowa opowieść o kawie speciality. Książka zarówno dla osób, które o kawie nic nie wiedzą (albo myślą, że wiedzą), jak i dla tych, dla których kawa speciality zdaje się nie mieć tajemnic - porządkuje pewne rzeczy w głowie. Momentami miałem wrażenie, że autorka na niektóre tematy się powtarza po parę razy, ale z drugiej strony takie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chyba z miesiąc czytałem tę kobyłę. To chyba podstawowa wada sagi "Pieśni lodu i ognia". Jest koszmarnie długa.

Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że 1/3 wątków mogłaby zostać spokojnie wyrzucona do kosza, bo są zwyczajnie nudne.

Ale być może mówię tak, bo znam serial. W "Starciu królów" wprawdzie pojawiają się pewne rozbieżności (w przeciwieństwie do "Gry o tron"), ale póki co są one na razie niewielkie. W kolejnych częściach ponoć robi się pod tym względem ciekawiej.

Zatem będę czytał tego Martina dalej. Ale na razie muszę odsapnąć przy czymś innej. Żeby nie było żadnych wilkorów i smoków.

Chyba z miesiąc czytałem tę kobyłę. To chyba podstawowa wada sagi "Pieśni lodu i ognia". Jest koszmarnie długa.

Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że 1/3 wątków mogłaby zostać spokojnie wyrzucona do kosza, bo są zwyczajnie nudne.

Ale być może mówię tak, bo znam serial. W "Starciu królów" wprawdzie pojawiają się pewne rozbieżności (w przeciwieństwie do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwszą część "House of Cards" przeczytałem w samochodzie, w kilka godzin, wracając do Polski z Holadii. Z drugim tomem mógłbym poradzić sobie w podobnym czasie, ale tym razem okoliczności nie były tak sprzyjające.

Dalej jest to jednak sprawnie napisana książka, którą czyta się jednym tchem, bardzo szybko, wręcz błyskawicznie. I nie ma tu momentów na nudę.

"Ograć króla" jest o tyle ciekawsze od "Bezwzględnej gry o władzę", gdyż o wiele lepiej znany nam serial nie czerpie z niej aż tak wiele. Pierwsza część miała wiele elementów wspólnych z pierwszym sezonem, mimo całkiem innych realiów politycznych. W drugiej nie ma ich za wiele, a historia kręcąca się wokół wojny premiera z królem nie pozwala oderwać się od kolejnych stron.

Równie ciekawe jest odkrywanie kulis budowania opinii publicznej na jakiś temat, w tym roli i procesu powstawania sondaży.

Oczywiście nie jest to wielka literatura. Ot, książka z ciekawą fabułą, w dodatku dobrze napisana. Tylko tyle i aż tyle. Mówiąc inaczej: z chęcią zapoznam się z następną częścią, ale tej na pewno drugi raz nie przeczytam.

Pierwszą część "House of Cards" przeczytałem w samochodzie, w kilka godzin, wracając do Polski z Holadii. Z drugim tomem mógłbym poradzić sobie w podobnym czasie, ale tym razem okoliczności nie były tak sprzyjające.

Dalej jest to jednak sprawnie napisana książka, którą czyta się jednym tchem, bardzo szybko, wręcz błyskawicznie. I nie ma tu momentów na nudę.

"Ograć króla"...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Idę tam gdzie idę. Autobiografia Rafał Księżyk, Kazik Staszewski
Ocena 7,1
Idę tam gdzie ... Rafał Księżyk, Kazi...

Na półkach:

To chyba trzecia biografia (albo raczej "książka o...") Kazika, jaką czytam i kolejna, w której po pierwsze powtarzają się rzeczy znane z poprzednich wydawnictw, a po drugie rzucane są nowe, dodatkowe informacje. Trochę to wynika z tego, że od ukazania się "Kultu Kazika" czy "Białej księgi" minęło parę lat, trochę dlatego, że Staszewski mówi tu parę rzeczy, o których wcześniej nie chciał z takich lub innych względów.

W moim przypadku lektura "Idę tam gdzie idę" przebiegała nie tyle pod znakiem "chcę się dowiedzieć czegoś nowego o tym człowieku", co "ale fajnie jest sobie przypomnieć o rzeczach, którymi interesowałem się X lat temu". Bo nie jest żadną tajemnicą, że Kazika słucham od lat, byłem jego wiernym fanem i do czasu wydania "Bar La Curva" KNŻ i "Prosto" Kultu do jego wydawnictw podchodziłem raczej bezkrytycznie.

Nawet nie wiedziałem jak w głębokiej podświadomości mogą skrywać się teksty piosenek. Od ponad roku (to mogły być i dwa lata) nie słuchałem NICZEGO z repertuaru Staszewskiego. Wystarczyło jednak to, że piosenka taka lub siaka została choćby wspomniana w książce i od razu zaczynała mi ona kołatać w głowie. "Lewe Lewe Loff" nucone w całości w samochodzie? Potrzebowałem zapalnika, żeby przypomnieć sobie, że to potrafię.

I teraz wróciłem do rodzinnego domu, gdzie mam 3/4 dyskografii Kultu, Kazika, KNŻ i reszty projektów Staszewskiego. To też taki element tej magii, bo większości tych rzeczy nie ma w streamingu na Spotify, na YouTubie też nie ma wszystkiego. Kazik nie poszedł z duchem czasu, za co mu bardzo dziękuję, gdyż mogę sobie oldschoolowo posłuchać tych płyt z wieży czy gramofonu.

Tak że jakbym miał komuś tę książkę polecić, to fanom (byłym lub obecnym) Kazika. Takim osobom, które czują do tej postaci jakiś sentyment. Jeśli nie lubisz lub nie znasz jego twórczości to trochę bez sensu się za to brać. Ja jestem bardzo zadowolony.

To chyba trzecia biografia (albo raczej "książka o...") Kazika, jaką czytam i kolejna, w której po pierwsze powtarzają się rzeczy znane z poprzednich wydawnictw, a po drugie rzucane są nowe, dodatkowe informacje. Trochę to wynika z tego, że od ukazania się "Kultu Kazika" czy "Białej księgi" minęło parę lat, trochę dlatego, że Staszewski mówi tu parę rzeczy, o których...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oj, bardzo długo czytałem tę książkę. Powody są przynajmniej dwa.

Po pierwsze, tutaj się trochę mało dzieje. Historia się ciągnie, nie ma tajemnic i zagadek do rozwikłania, nic tu nie trzyma w napięciu. Ot, życie na wojnie z elementami groteski i czarnego humoru. Człowiek się często przy tym uśmiecha, ale nie ma wewnętrznej potrzeby, by brnąć w to dalej.

Po drugie, to bardzo przerażająca lektura i zawsze po przeczytanie jednego rozdziału poddawałem się smutnej refleksji o bezsensowności wojny. Zwykli ludzie walczą na śmierć i życie w imieniu kilku, wrogo nastawionych do siebie, polityków, dla których jest to sposób na pieniądze, władze, wpływy i tak dalej.

To bardzo smutna lektura, zwłaszcza w zestawieniu z sytuacją w Polsce i (o wiele bardziej) na świecie, która - odnoszę takie wrażenie - prowadzi do tego, że prędzej czy później jakaś wojna wybuchnie i ja chcąc nie chcąc będę w nią zaangażowany. A mi totalnie nie po drodze jest z walczeniem na śmierć i życie w imię jakichś polityków czy dowódców. Tak jak bohaterowi “Paragrafu 22”.

Ale ktoś może powiedzieć, że takie jest życie. Że nasz własny wpływ na nie nie jest wbrew pozorom taki duży, jak byśmy chcieli i jak nam się wydaję.
Przez książkę pełną komicznych sytuacji jestem smutny. Tak ostrzegam, bo może ktoś chciałby ją przyswoić “na wyluzowanie”.

Oj, bardzo długo czytałem tę książkę. Powody są przynajmniej dwa.

Po pierwsze, tutaj się trochę mało dzieje. Historia się ciągnie, nie ma tajemnic i zagadek do rozwikłania, nic tu nie trzyma w napięciu. Ot, życie na wojnie z elementami groteski i czarnego humoru. Człowiek się często przy tym uśmiecha, ale nie ma wewnętrznej potrzeby, by brnąć w to dalej.

Po drugie, to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Stwierdziłem, że skoro oglądam serial z zapartym tchem (no dobra, ostatni sezon był dość nudnawy), to powinienem przeczytać książkę.

Nie jestem jakimś wielbicielem fantasy: o ile takiego "Hobbita" przeczytałem z wypiekami na ustach, o tyle "Władca Pierścieni" trochę mnie nudził. Mówiąc "trochę", mam na myśli to, że w zasadzie go nie dokończyłem. Doczytałem do momentu, w którym Frodo wrzucił pierścień, a później dałem sobie spokój. Były jeszcze ze dwa, czy trzy rozdziały.

Z "Grą o tron" takiego problemu nie miałem. Inna sprawa, że nic mnie tutaj nie zaskoczyło. Pierwszy sezon oddano dość wiernie, przez co lektura była dla mnie jedynie przypomnieniem sobie fabuły i pogłębieniem "wiedzy" na temat świata, w którym dzieje się akcja książki.

Będę jednak czytał dalej, bo z tego, co wiem, później robi się ciekawiej i zaczynają się pojawiać rozbieżności między książką a serialem. Na razie jednak przerwa od klimatów fantasy. Na dłuższą metę nie zdzierżę.

Stwierdziłem, że skoro oglądam serial z zapartym tchem (no dobra, ostatni sezon był dość nudnawy), to powinienem przeczytać książkę.

Nie jestem jakimś wielbicielem fantasy: o ile takiego "Hobbita" przeczytałem z wypiekami na ustach, o tyle "Władca Pierścieni" trochę mnie nudził. Mówiąc "trochę", mam na myśli to, że w zasadzie go nie dokończyłem. Doczytałem do momentu, w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Lekko Stronniczy - jeszcze więcej Włodek Markowicz, Karol Paciorek
Ocena 6,9
Lekko Stronnic... Włodek Markowicz, K...

Na półkach:

Ich wspólnego programu nie oglądałem. Może raz lub dwa. Ale to co robi teraz Włodek Markowicz uwielbiam, a na kanał Karol Paciorek też z chęcią spoglądam. A że mi wpadło w ręce, to stwierdziłem, że przeczytam.

Ot, taka lekka lektura. Trochę o nich, trochę o Lekko Stronniczym, trochę o życiu. Parę rad, jak robić YouTube i dlaczego fajnie jest być sobą.

Książka, która nie zmieni niczyjego życia jak Thorn (hehe), ale przyswajasz ją z uśmiechem na twarzy. Nie literatura wysokich lotów, tylko czytadełko. Do tramwaju, pociągu i wanny. Takie rzeczy też muszą powstawać, dlatego daję okejkę.

Ich wspólnego programu nie oglądałem. Może raz lub dwa. Ale to co robi teraz Włodek Markowicz uwielbiam, a na kanał Karol Paciorek też z chęcią spoglądam. A że mi wpadło w ręce, to stwierdziłem, że przeczytam.

Ot, taka lekka lektura. Trochę o nich, trochę o Lekko Stronniczym, trochę o życiu. Parę rad, jak robić YouTube i dlaczego fajnie jest być sobą.

Książka, która nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnio było dość tu cicho o moich czytelniczych podbojach. Powód prozaiczny: byłem chory, a jak jestem chory, to nie czytam, gdyż czytam głównie w tramwaju, a w chorobie tramwajem nie jeżdżę.

Chyba że dorwę jakąś turbo ciekawą książkę. A taką jest początek trylogii Stiega Larssona. Szwedzkie kryminały do tej pory były mi nieznane. No, może poza rewelacyjnym serialem "Bron / Broen". W "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" klimat jest podobny. Czuć, że scenarzyści serialu inspirowali się "Millenium".

W tej książce jest wszystko, czego oczekuje od kryminałów i literatury w ogóle. Wciągająca historia, niebanalne postacie i tajemnica. Tajemnica, którą chce się rozwikłać jak najszybciej, dlatego szybko pokonuje się kolejne strony, przez co tramwaj nie wystarcza. Nagle zaczynasz brać kąpiele zamiast szybkich pryszniców, a przed snem nie oglądasz seriali, tylko czytasz i czytasz.

Druga część na mnie czeka. Najpierw jednak zajmę się czymś lżejszym. Jak człowiek za dużo czyta kryminałów, to potem ma złe sny.

Ostatnio było dość tu cicho o moich czytelniczych podbojach. Powód prozaiczny: byłem chory, a jak jestem chory, to nie czytam, gdyż czytam głównie w tramwaju, a w chorobie tramwajem nie jeżdżę.

Chyba że dorwę jakąś turbo ciekawą książkę. A taką jest początek trylogii Stiega Larssona. Szwedzkie kryminały do tej pory były mi nieznane. No, może poza rewelacyjnym serialem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bułhakow przypomniał mi, że literaturę z wyższej półki czyta się ciut dłużej niż tę kupowaną w Relayu na dworcu PKP.

Ponowne pochłonięcie Mistrza i Małgorzaty zajęło mi jakiś miesiąc. Wiecie, czytając w tramwaju, wannie, o wiele rzadziej w łóżku przed snem. Mniej więcej pół godzinki dziennie. Od poniedziałku do piątku, w weekendy nie czytam, bo mnie boli głowa.

I chyba już wiem, dlaczego nie czytam dwa razy tej samej książki. Gdybym nie znał fabuły, nie wiedział "jak to się wszystko skończy", przebrnięcie przez dzieło Bułhakowa zajęłoby mi połowę krócej. Skoro znam historię, to nic mnie wewnątrz nie motywuję, by zamiast obejrzenia kolejnego odcinka serialu, przeczytać kilka następnych stron.

Bo co tu ma pochłonąć? Śmieszkowanie z kota Behemota? Odkrywanie drugiego dna, znaczeń, nawiązań? Okej, to fajna zabawa - ba, momentami wręcz GRUBA ROZRYWKA INTELEKTUALNA - ale nie na tyle by tłumaczyć się przed sobą "jeszcze jeden rozdział i pójdę spać, co z tego, że wstaję o szóstej".

TL;DR Mistrz i Małgorzata za pierwszym razem jest "wow, ja chcę jeszcze raz", za drugim (po 4 latach od pierwszej lektury) "meh, mogłem nie chcieć".
Trzeci raz przeczytam za 10 lat. Ciekawe, czy Facebook mi o tym przypomni. Będzie jeszcze? Jak myślicie?

Bułhakow przypomniał mi, że literaturę z wyższej półki czyta się ciut dłużej niż tę kupowaną w Relayu na dworcu PKP.

Ponowne pochłonięcie Mistrza i Małgorzaty zajęło mi jakiś miesiąc. Wiecie, czytając w tramwaju, wannie, o wiele rzadziej w łóżku przed snem. Mniej więcej pół godzinki dziennie. Od poniedziałku do piątku, w weekendy nie czytam, bo mnie boli głowa.

I chyba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytane. Tym samym skończyłem trylogię od Zafona, acz jej finał zwiastuje kontynuację. Nie wiem, na ile plany sequela są aktualne, ale ciągnięcie tej historii wydaje mi się niepotrzebne.

Bo "Więzień nieba" wspaniale połączył i wyjaśnił wątki z "Cienia wiatru" i "Gry anioła". Wszystko się zazębiło, nabrało większego sensu i pozostało tylko jedno małe niedomówienie, niewyjaśnione w 100%, czarno na białym (przynajmniej tak mi się wydaje). I fajnie byłoby, jakby pozostało to taką tyci-tyci tajemnicą.

Czytanie "Więźnia nieba" bez znajomości dwóch poprzednich książek jest chyba bez sensu. Jej fabuła zbudowana jest na historiach z obu powieści i ktoś, kto nie czytał "Cienia wiatru" i "Gry anioła" może czuć się zagubiony i znudzony.

Także warto, ale jeśli się lubi i zna. Jeśli nie, to albo najpierw trzeba polubić, czytając coś wcześniejszego (polecam "Cień wiatru", bo mimo wszystko najciekawszy), albo dać sobie siana i przeczytać coś innego. Proste, prawda?

Przeczytane. Tym samym skończyłem trylogię od Zafona, acz jej finał zwiastuje kontynuację. Nie wiem, na ile plany sequela są aktualne, ale ciągnięcie tej historii wydaje mi się niepotrzebne.

Bo "Więzień nieba" wspaniale połączył i wyjaśnił wątki z "Cienia wiatru" i "Gry anioła". Wszystko się zazębiło, nabrało większego sensu i pozostało tylko jedno małe niedomówienie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zazwyczaj bronię blogerów i blogosfery, bo czuję się jednym z nich i jej częścią, ale dziś nie zamierzam. Nie mogę. "Thorn" jest słaby.

Tu jest tyle złych elementów, że aż nie wiem, od czego zacząć. Należy chyba jednak wyjść od tego, że opowiedziana w "Thornie" historia jest zwyczajnie kiepska. Rozwija się ślamazarnie - przy dwusetnej stronie wciąż czekałem na jakiś punkt zwrotny. Nic, nic, nic. W końcu nadeszło. W ostatnim zdaniu przed epilogiem.

Przedstawioną w "Thornie" historię można było streścić na kilkunastu stronach, darując sobie motywacyjne gadki, ograniczające się w zasadzie do "nie daj sobie wmówić, że jesteś najgorszy", pełne truizmów godnych Paulo Coelho (tak, to niestety prawda). Fabuła w skrócie nie byłaby przez to ciekawsza, ale można byłoby przez nią (jeszcze) szybciej przebrnąć.

To książka na jeden wieczór. Jeden, zmarnowany wieczór. No chyba, że jak spora grupa fanów Jasona Hunta rozwiązujesz ukryte tu i ówdzie zagadki. Nie jestem fanem łamigłówek - może gdyby historia zawarta w "Thornie" mnie choć trochę zainteresowała, to bym wytężył mózgownicę. Możliwe, że nie dałbym rady i że jestem za głupi, ale to nie o to przecież tu chodzi.

Wolę książki, nie rebusy. Wolę nowe teksty, nie stare wpisy z bloga zaadaptowane do "powieści" poprzez "powiązania fabularne". Wolę normalny druk, a nie irytujące, wydzielone akapity, czasem wyróżnione wersalikami - gdyby nie one, "Thorn" zmieściłby się pewnie na 50 stronach!

Ponoć mają być tego jeszcze dwa tomy. Ja z chęcią pierwszy z nich oddam w spragnione złotych myśli ręce. Żałuję, że wydałem te 30 zł z hakiem. Mogłem zjeść najlepszego burgera w mieście i chociaż przez chwilę być zadowolonym.

Zazwyczaj bronię blogerów i blogosfery, bo czuję się jednym z nich i jej częścią, ale dziś nie zamierzam. Nie mogę. "Thorn" jest słaby.

Tu jest tyle złych elementów, że aż nie wiem, od czego zacząć. Należy chyba jednak wyjść od tego, że opowiedziana w "Thornie" historia jest zwyczajnie kiepska. Rozwija się ślamazarnie - przy dwusetnej stronie wciąż czekałem na jakiś punkt...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jedna z najlepszych książek, jakie czytałem w tym roku. I nie mówię tu o książkach WYDANYCH w tym roku, bo takich w ręku trzymałem ledwie dwie. Mówię o wszystkich spośród 29 książek przeczytanych W OGÓLE.

Dlaczego jedna z najlepszych? Bo tak bardzo inna od pozostałych. Niby science-fiction, ale całkiem odmienne od tego, co do tej pory poznałem. Rzecz się dzieje w bardzo dalekiej przyszłości, więc w zasadzie wszelkie "co by było gdyby" ograniczone są tylko i wyłącznie wyobrażeniami autora.

A ta jest ogromna. Kot w kasku na okładce jest nieprzypadkowy. W ogóle bardzo dużo w tej książce kotów, jakby Smith przewidział ich niezwykłą popularność w świecie internetu.

Przewidział? Bo napisał to już jakiś czas temu. Połowa wydawnictwa - "Drugie odkrycie ludzkości" - to zbiór opowiadań, pierwsze powstało jeszcze bodaj w latach 50. Ich fabuła jest ze sobą lekko powiązana, a ich akcja rozgrywa się w jednym, dość spójnym świecie, tyle że na przestrzeni całych tysiącleci. Druga część stanowi powieść, której bieg wydarzeń toczy się gdzieś w siedemnastym (!) tysiącleciu. Czyli po roku 16000.

Trudno to sobie wyobrazić w jakikolwiek sposób. Autorowi się udało. Mało tego, spisał to wszystko, przedstawiając świetną historię.

Cieszy więc to, że w końcu wizja świata przyszłości Cordwainera Smitha ukazała się przetłumaczona na język polski. Inaczej pewnie bym o niej nie usłyszał i jej nie pochłonął. Szkoda, że tak późno. Szkoda, że nikt - poza największymi zapaleńcami sci-fi - o niej nie słyszał. Na bestsellera w swoim gatunku nie ma szans się załapać. A powinna.

Jedna z najlepszych książek, jakie czytałem w tym roku. I nie mówię tu o książkach WYDANYCH w tym roku, bo takich w ręku trzymałem ledwie dwie. Mówię o wszystkich spośród 29 książek przeczytanych W OGÓLE.

Dlaczego jedna z najlepszych? Bo tak bardzo inna od pozostałych. Niby science-fiction, ale całkiem odmienne od tego, co do tej pory poznałem. Rzecz się dzieje w bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Średnio podobają mi się okoliczności, w których skończyłem czytać drugą książkę Zafona: zamknęli moje ukochane PST i musiałem przesiąść się w autobus. Telepie trochę mocniej, ale dalej komunikacja miejska sprzyja pochłanianiu literatury.

No właśnie: pochłanianiu. Ja pochłaniam ją, a ona mnie. Choć może trochę mniej niż w przypadku "Cienia wiatru". Tu akcja rozkręca się ciut dłużej, a elementy - że tak je nazwę - "magiczne" - tj. postać pryncypała / anioła (dla mnie raczej diabła) i wszystko, co z nią związane - średnio przypadły mi do gustu. Zwłaszcza w kontekście tajemniczej, acz całkowicie rzeczywistej Barcelony z "Cienia wiatru".

Poza tym książki są do siebie podobne: nie na tyle, by to uderzało po oczach i wystarczająco, by wzbudzić sympatię u czytelników, którym dobrze kojarzy się pióro Zafona.

A wiecie, co mnie najbardziej zaskoczyło? Że przy końcówce lektury doszedłem do wniosku, że cała historia zaczyna mi pod pewnymi względami przypominać "Fight Club" Chucka Palahniuka (każdy widział film, mało kto czytał książkę - nadrabiajcie, warto). Nie chcę pisać dlaczego, by nie spoilerować, ale ciekawskich zachęcam do zapytania mnie. Od razu mówię, że nie jest to jakaś dogłębna analiza, a proste spostrzeżenie.

Czytało się dobrze. Z chęcią zabiorę się za trzecią część cyklu, "Więźnia nieba". Sonia Karman ma na półce, to co mi szkodzi. Ale najpierw jakieś sci-fi, a konkretnie "Drugie odkrycie ludzkości. Norstrilia" Codrwainera Smitha, którą ostatnio moja kochana dziewczyna mi sprezentowała. Na Lubimyczytac.pl nikt jeszcze nie ocenił, może będę pierwszy.

Średnio podobają mi się okoliczności, w których skończyłem czytać drugą książkę Zafona: zamknęli moje ukochane PST i musiałem przesiąść się w autobus. Telepie trochę mocniej, ale dalej komunikacja miejska sprzyja pochłanianiu literatury.

No właśnie: pochłanianiu. Ja pochłaniam ją, a ona mnie. Choć może trochę mniej niż w przypadku "Cienia wiatru". Tu akcja rozkręca się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Znacie to uczucie, że czytacie jakikolwiek poradnik, łapiecie wszystko w lot i chcecie już robić to, co jest przedmiotem książki, ale nie możecie, bo nie macie odpowiedniego sprzętu? Ja znam.

Właśnie skończyłem czytać "WebShows" - jedyną książkę Krzysztof Gonciarz, która mnie interesuje i jestem zachwycony tym, czego się dowiedziałem. Zostałbym YouTuberem choćby dzisiaj, ale brakuje mi czegokolwiek, co nagra materiał w odpowiedniej jakości (czyli takiej, żeby widz zobaczył, usłyszał i zrozumiał, nie żadne 4K).

Ale, ale - pomysły są, regularnie odkładam sporą część pensji, będzie YouTuber może nie jeszcze tego lata, a na jesieni. I nawet jeśli świata nie podbiję, to spróbuję, nauczę się czegoś i nie będę sobie pluł w brodę. W najgorszym wypadku będę miał ciekawe uzupełnienie treści z bloga w innej formie.

Ta opinia "na gorąco" ma za zadanie polecić książkę Gonciarza tym, którzy kiedyś, choć przez chwilę myśleli o tym, by też mieć swoje "Zapytaj Beczkę". Od dawna chcę "coś tam kręcić", a "Webshows" dało mi konkretnego, motywacyjnego kopa.

I nie zmieni to nawet zły omen w postaci zalania książki podczas czytania. Nie wierzę w takie przesądy.

Znacie to uczucie, że czytacie jakikolwiek poradnik, łapiecie wszystko w lot i chcecie już robić to, co jest przedmiotem książki, ale nie możecie, bo nie macie odpowiedniego sprzętu? Ja znam.

Właśnie skończyłem czytać "WebShows" - jedyną książkę Krzysztof Gonciarz, która mnie interesuje i jestem zachwycony tym, czego się dowiedziałem. Zostałbym YouTuberem choćby dzisiaj,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam taki zwyczaj, że czytam w komunikacji miejskiej. Większość ludzi coś tam majta na smartfonach, a je te +/- 40 minut dziennie spędzam na pochłanianiu literatury - fejsa mam pod dostatkiem w pracy i w domu.

Nie miałem już żadnej swojej, nieprzeczytanej książki. Generalnie nie przepadam za czytaniem / oglądaniem / graniem dwa razy tego samego, więc rzuciłem okiem na biblioteczkę mojej dziewczyny i wziąłem tego Zafona, o którym coś tam kiedyś słyszałem, ale nie miałem pojęcia z czym to się je.

I się okazało, że trochę taki kryminał, trochę o książkach, a trochę o miłości. Osadzone w arcyciekawych czasach, o których wciąż wiem za mało (jak ktoś zna jakieś fajne książki o hiszpańskiej wojnie domowej, niech poleci coś w komentarzach). Wszystko sprawnie napisane, ze zmieniającą się narracją i tak dalej.

I to wciąga. Książkę przeczytałem w tydzień, co przy ponad 500 stronach nie miało prawa się zdarzyć. Okej, miałem pecha do tramwajów i w ciągu tego tygodnia przynajmniej ze 3 się zepsuły lub nie przyjechały - to mogło pomóc. Ale wyobraźcie sobie taki obrazek: wysiadam z tramwaju, mam już iść do pracy, ale nie, siadam na przystanku i kończę parę ostatnich stron, by założyć zakładkę w jakimś logicznym miejscu.

Wciąga, bo jest tu dużo tajemnic. A tajemnice mają to do siebie, że chcemy poznać, co się za nimi kryje. Czy to Cień Wiatru, Lost, czy Na Wspólnej. Zresztą rewelacje dot. historii miłosnych w dziele Zafona stąpają po cienkiej granicy między grecką mitologią a latynoską telenowelą.

Z dobrą książką jest jak z dobrym serialem: czytasz strona za stroną i oglądasz odcinek za odcinkiem, jeśli tylko masz taką możliwość. Mówiąc "dobra" mam na myśli "wciągająca" - nie raz oglądałem serial taśmowo, mimo że do wybitnych nie należał (kto mi zwróci czas stracony na czwarty sezon Prison Breaka?).

A ja w zasadzie nie znam się na książkach. Nie wiem, czy "Cień wiatru" zaliczony byłby do tych "dobrych" przez bardziej obeznanych w temacie. Mnie się podobało.

Tak na gorąco. Tym razem nie w tramwaju, a w łóżku. Też można.

Mam taki zwyczaj, że czytam w komunikacji miejskiej. Większość ludzi coś tam majta na smartfonach, a je te +/- 40 minut dziennie spędzam na pochłanianiu literatury - fejsa mam pod dostatkiem w pracy i w domu.

Nie miałem już żadnej swojej, nieprzeczytanej książki. Generalnie nie przepadam za czytaniem / oglądaniem / graniem dwa razy tego samego, więc rzuciłem okiem na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jedna z lepszych od Dicka. Moje top 3 wraz z "Ubikiem" i "Człowiekiem z wysokiego zamku".

Jedna z lepszych od Dicka. Moje top 3 wraz z "Ubikiem" i "Człowiekiem z wysokiego zamku".

Pokaż mimo to

Okładka książki Szamo Krzysztof Stanowski, Grzegorz Szamotulski
Ocena 7,2
Szamo Krzysztof Stanowski...

Na półkach:

Pełna humoru literatura rozrywkowa o kulisach piłki nożnej w Polsce. Śmiałem się co stronę. Czytałem z ogromnym zainteresowaniem, mimo że piłka nożna (tym bardziej w krajowym wydaniu) mało mnie interesuje.

Pełna humoru literatura rozrywkowa o kulisach piłki nożnej w Polsce. Śmiałem się co stronę. Czytałem z ogromnym zainteresowaniem, mimo że piłka nożna (tym bardziej w krajowym wydaniu) mało mnie interesuje.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W 2014 czytałem po raz drugi. Historia jednego Czecha, który żył w takim, a nie innym okresie, co miało wpływ na jego życiowe wybory. Jan Díte to taki stereotypowy Pepik. Nic nie widział i nic nie słyszał, ale jednocześnie wszystko widział i wszystko słyszał. Wielki plus za humor i sposób pierwszoosobowej, momentami mocno pogmatwanej narracji, która bardzo mi odpowiada.

W 2014 czytałem po raz drugi. Historia jednego Czecha, który żył w takim, a nie innym okresie, co miało wpływ na jego życiowe wybory. Jan Díte to taki stereotypowy Pepik. Nic nie widział i nic nie słyszał, ale jednocześnie wszystko widział i wszystko słyszał. Wielki plus za humor i sposób pierwszoosobowej, momentami mocno pogmatwanej narracji, która bardzo mi odpowiada.

Pokaż mimo to


Na półkach:

To najlepsza tegoroczna książka, jaką czytałem. Innej z tego roku wprawdzie nie czytałem, ale kolega bloger Zuch zrobił kawał dobrej roboty. Jest bardzo zabawnie, czyta się przyjemnie i trochę za szybko. Taka lekka lektura. Polecam gorąco.

To najlepsza tegoroczna książka, jaką czytałem. Innej z tego roku wprawdzie nie czytałem, ale kolega bloger Zuch zrobił kawał dobrej roboty. Jest bardzo zabawnie, czyta się przyjemnie i trochę za szybko. Taka lekka lektura. Polecam gorąco.

Pokaż mimo to