-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać2
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać2
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński14
Biblioteczka
2016-11-11
2012-10-10
2011-04-24
2011-05-20
2011-08-11
2011-09-13
Już sam tytuł budzi niepewność i dreszczyk emocji. „Prosektorium” – to słowo zdaje się być tak twarde, że zupełnie nie pasuje do „zmysłowej i kobiecej książki o sile uczuć”, jak czytamy na okładce.
Rzeczywiście, główną bohaterką jest kobieta. Natasza Woronowa, niezwykłej urody modelka o długich blond włosach. Któregoś dnia odpowiada na ogłoszenie o pracę w prosektorium. Na rozmowę kwalifikacyjną idzie z nadzieją, że nic z niej nie wyniknie. Myli się. Pracę ma zacząć już następnego dnia.
Autorka, Olga Paluchowska-Święcka, ma wiele zajęć. Obroniła doktorat z mikrobiologii, pracowała jako modelka, instruktor taiji, mikolog, grafik, dietetyczka. To wszystko, czym się zajmuje, dało podstawy do stworzenia jej pierwszej powieści. Mam wrażenie, że Paluchowska oddała sporo z siebie stworzonym w lekturze postaciom. Wśród bohaterów pojawia się grafik, modelka, lekarze. Jednak moje pierwsze spostrzeżenie po przeczytaniu książki jest takie, że prawie wszyscy bohaterowie już gdzieś byli. Może nie tacy sami, ale przypominają mi kogoś, bądź czyjąś twórczość. Ale o nich za chwilę.
Początkowo Natasza źle czuje się w prosektorium, jednak okazuje się że jest tak dobra, że z biegiem czasu jej obowiązki rozszerzają się także o pracę w szpitalu, a wszyscy pałają do niej sympatią.
Poznajemy Hasmika, który właśnie otworzył herbaciarnię, a Natasza jest jego pierwszą klientką. Hasmik, Mistrz Rytuału, odnajduje odpowiedzi na pytania egzystencjalne Nataszy. Jego wywody na temat religii przywodzą mi na myśl literaturę Paolo Coelho – te wszystkie rytuały mające na celu rozwój duchowy…
Natasza, która po dniu spędzonym w prosektorium idzie na sesję zdjęciową, często przebywa z Karoliną – biuściatą blondynką, która jest w stałym związku od 5 lat, a w ciągu tych lat przeżyła mnóstwo romansów. Jak się później okazuje, wcale nie jest taka pusta, na jaką się zgrywa w szatni wśród innych modelek. Ta nieszczęśliwa piękność przypomina mi Lisę z „Przerwanej lekcji muzyki”. Natomiast śmiertelnie chory Felek, ośmioletni chłopiec, którego Natasza poznaje na szpitalnym korytarzu, ma coś wspólnego z tytułowym bohaterem „Oskara i pani Róży”.
Wszyscy ci bohaterowie przeszli w swoim życiu coś, co skłania Nataszę do przemyśleń. A przemyślenia, oprócz niej, wygłaszają tu także: Anna – współlokatorka Nataszy, babcia Anny, żona schorowanego staruszka, brat zamordowanej dziewczyny, lekarz, w którym Natasza się podkochuje, Karolina, gburowaty Rosjanin Fiodor, policjant czy nawet mały Felek. Dużo? Bohaterów jest naprawdę sporo, a każdy z nich ma coś wielce ważnego do powiedzenia. Tematyka tych przemyśleń również jest szeroka: religia, samookaleczenie się, kwestia noszenia naturalnych futer, podglądanie życia innych, miłosne ideały, porzucenie przeszłości… Można wymieniać w nieskończoność. Czułam przesyt, i nie bardzo wiem, po co autorka aż tyle ważnych kwestii życiowych chciała zawrzeć w tej jednej książce? Nigdy nie jest tak, że w krótkim czasie spotykasz samych domorosłych psychologów, którzy mają tak wiele do powiedzenia. A tutaj niektóre postaci pojawiają się tylko po to, żeby podzielić się z Nataszą jakąś moralizującą gadką. Potem znikają.
Po lekturze wiem, co przechodzi ciało zmarłej osoby zanim nastąpi pogrzeb, wiem, gdzie pojawiają się pierwsze oznaki gnicia martwego ciała, wiem, po jakim czasie zbierają się na trupie larwy much. Jestem także mądrzejsza o kilka przepisów z zakresu medycyny sądowej. Tytuł mówi sam za siebie, bez tych informacji miejsce pracy Nataszy byłoby niezbyt wiarygodne, i widać, że autorka włożyła mnóstwo pracy, aby pokazać to „zimne” środowisko jak najprecyzyjniej. Gdyby tylko skupiła się mocniej na głównej bohaterce, „Prosektorium” byłoby bardziej „zmysłowe i kobiece”, jak obiecuje okładka.
Nie mogę powiedzieć, że ta powieść jest zła. Jest przekombinowana, ale mimo wszystko warto po nią sięgnąć, by oswoić ze sobą temat śmierci i poznać historię ucieczki w świat umarłych, aby powrócić do świata żywych.
książkę dostałam od portalu kobieta20.pl
Już sam tytuł budzi niepewność i dreszczyk emocji. „Prosektorium” – to słowo zdaje się być tak twarde, że zupełnie nie pasuje do „zmysłowej i kobiecej książki o sile uczuć”, jak czytamy na okładce.
Rzeczywiście, główną bohaterką jest kobieta. Natasza Woronowa, niezwykłej urody modelka o długich blond włosach. Któregoś dnia odpowiada na ogłoszenie o pracę w prosektorium. Na...
2012-03-14
2012-09-25
2012-10-03
2011-09-10
Przeczytanie „Małych wieczności” zajęło mi 3 wieczory, a czułam się, jakby to trwało wieczność… I to wieczność, którą najchętniej wyrzuciłabym z pamięci.
Kolejna historia miłości, która nie ma racji bytu, jest nieakceptowana przez środowisko, a jej bohaterowie mimo wszystko walczą o przetrwanie uczucia. Takich opowieści było już wiele.
On – nieudacznik w średnim wieku, były górnik, żonaty, ale niezbyt spełniony u boku żony. Gdyby mógł, dawno już rozwiódłby się, ale nie stać go. Ona – piękna i młoda, ale uzależniona od narkotyków. Po to, by zdobyć pieniądze na kolejną działkę dla siebie, a przede wszystkim dla swojego męża (również ćpuna), stoi całe dnie i noce przy szosie gdzieś w okolicach Wałbrzycha, odziana w kusą, skórzaną spódniczkę i kurteczkę. Nie wiadomo, kiedy i dlaczego zaczęła ćpać, wiadomo jednak, że nie ma takiej siły, która potrafiłaby ją od tego odciągnąć.
Wszystko się zmienia, gdy Ania poznaje Henryka. Przychodzi któregoś wieczoru do portierni, w której emerytowany górnik pracuje. A on jakby tylko na to czekał, na to, że już po kilku minutach od przedstawienia się, Ania zaczyna mu opowiadać, że jest nieszczęśliwą narkomanką, że nie wierzy już w miłość, że ma dosyć oddawania się za pieniądze podstarzałym mężczyznom, kierowcom tirów. Portier słucha jak zaczarowany. Jakim cudem ta długowłosa piękność została tak sponiewierana przez los? Jednak po chwili zaczyna dziękować losowi, że zesłał mu Anię, za którą już po pierwszym spotkaniu zaczyna tęsknić i pisać o niej wiersze. Okazuje się, że nadają na tych samych falach, czują się tak samo nieszczęśliwi i tak samo pragną miłości. Spotkania na portierni stają się coraz częstsze, Ania i Henryk są sobie coraz bliżsi. Jednak każde z nich boi się zrobić krok w stronę tego, o czym oboje marzą. Bo jak prostytutka może zaproponować stworzenie związku? Jak może to zrobić nieśmiały mężczyzna, który większość życia ma już za sobą i na dodatek nie dysponuje niczym poza małym, cichym kątem na portierni? W końcu jednak ich miłość staje się faktem, Ania rzuca narkotyki, żona Henryka przez długi czas niczego nie podejrzewa, a gdy ich związek wychodzi na jaw, jest gotowa mu wszystko wybaczyć.
Po pewnym czasie spotkania Ani z Henrykiem stały się dla mnie udręką. Ich zachowanie, rozmowy są przewidywalne do bólu. Wiersze, które Henryk pisze po miłosnych uniesieniach, niewiele mają wspólnego z dobrą poezją („Nigdy nie odejdziesz tak daleko/ Żebym cię nie zobaczył,/ Nawet, gdy nie mam oczu.”), dialogi są często po prostu nudne, a sami bohaterowie mało wyraziści.
Henryk Woźny jest fanem książki autorstwa George’a Smeatona o tajemniczym tytule „Po drugiej stronie lustra” – jej fragmenty i odwołania do treści pojawiają się w książce kilkakrotnie. W końcu, zaintrygowana, postanowiłam sprawdzić, cóż to za książka, że jest tak obszernie przytaczana w powieści Botwiny. Okazało się, że George Smeaton to nic innego jak pseudonim literacki Ryszarda Botwiny. Trochę mnie zirytowało, że autor przytacza swoje własne cytaty…
Tłem miłości Ani i Henryka jest okolica, w której nikt nie może czuć się bezpiecznie. Fabryka amfetaminy, wszechobecni dilerzy narkotyków, wobec których również Ania ma zobowiązania, przez które cierpi jej nowy związek. Autor wplótł w swoją opowieść wątek kryminalny. Nie wiem, jaki był zamysł pisarza, czy chciał napisać kryminał, powieść psychologiczną, a może romans? W moim odczuciu wyszła mało dopracowana mieszanka. Stawiam jednak plus za pokazanie, że miłość jest ślepa i często może zawładnąć dwojgiem ludzi pochodzących z różnych środowisk, że różnica wieku nie ma znaczenia, i że dla ocalenia miłości osoby zakochane potrafią zrobić bardzo wiele.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi www.kobieta20.pl
Przeczytanie „Małych wieczności” zajęło mi 3 wieczory, a czułam się, jakby to trwało wieczność… I to wieczność, którą najchętniej wyrzuciłabym z pamięci.
więcej Pokaż mimo toKolejna historia miłości, która nie ma racji bytu, jest nieakceptowana przez środowisko, a jej bohaterowie mimo wszystko walczą o przetrwanie uczucia. Takich opowieści było już wiele.
On – nieudacznik w średnim wieku,...