Prosektorium Olga Paluchowska-Święcka 6,6
ocenił(a) na 66 lata temu Na pewno nie wstrząśnięta, za to całkiem mocno zmieszana jestem po lekturze „Prosektorium” i kompletnie nie wiem, co myśleć o tej książce.
Młoda dziewczyna, Natasza, kończąca studia (pisanie pracy magisterskiej w toku, z czego nie wiadomo) i dorabiająca sobie jako modelka (wysoka, szczupła blondynka),przeprowadza się do nowego mieszkania, poznaje nową współlokatorkę i zaczynam pracę w szpitalnym prosektorium. Przy papierologii stosowanej, nie przy nieboszczykach, choć z czasem zakres jej obowiązków się rozszerzy. To tak tytułem zarysowania fabuły tej powieści, której jednoznacznie naprawdę określić nie potrafię.
Olga Paluchowska-Święcka w tej dość objętościowo skromnej książce upakowała multum tematów. Główna bohaterka i narratorka zaskakująco lekko prowadzi czytelnika przez ten pozorny chaos wątków. Czasami całkowicie zanurza się w kwestiach psychologicznych, czasem flirtuje z realizmem magicznym, momentami podnosi się mgła prozy poetyckiej lekko muskając zmysłową stronę człowieczej natury, by opaść niezgrabnie na trudny temat śmierci i traum z przeszłości, a czasem jest to coś na kształt „Poradnika młodego tanatologa”.
Perypetie Nataszy mają kilka warstw i trzeba troszkę poczekać, by autorka ukazała nam meritum problemu. Bardzo przejmujący jest wątek Karoliny, koleżanki Nataszy z agencji modelek, no ale tu pierwsze skrzypce zagrało moje zainteresowanie ustawieniami systemowymi Hellingera, które autorka zaprezentowała pod postacią tajemniczego gruzińskiego Rytuału.
Multum poruszanych problemów sprawia, że trudno się oderwać od książki, choć czasami miałam wrażenie, że pisarka prowadzi mnie na manowce. Inna sprawa, że było w powieści wiele zadr, o które zaczepiała się moja uwaga i nijak nie potrafiłam uwierzyć w zaprezentowany przez panią Olgę ciąg logiczny. Nie mogę napisać, że „Prosektorium” mi się podobało, ale nie jest tak, że mi się nie podobało. Dobrze, że mam tę książkę w swoim dorobku czytelniczym. Myślę, że warto się z nią zapoznać, choć faktycznie słowo „zmieszana” najpełniej określa moje odczucia po lekturze.