rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Niech podniesie rękę ta osoba, która lubi, od czasu do czasu, wracać do historii, które poznała kilka lat wcześniej. Osoba, dla której niektóre książki wydają się tak magiczne, że nie sposób przejść obok nich obojętnie, gdy mija się je na półce w bibliotece, ponieważ przywołują wspomnienia. Są takie powieści, które oczarowały nas w przeszłości i chcemy wiedzieć, jak będą smakowały w momencie, gdy przybyło nam trochę lat, więcej wiemy o świecie, mamy bardziej rozbudowany światopogląd. Istnieją lektury wciągające tak bardzo, że nie jesteśmy w stanie o nich zapomnieć. Taką właśnie książką jest dla mnie „Uprowadzona” Lucy Christopher.

Gemma Toombs zostawia na chwilę rodziców i biegnie po kawę. Do wylotu zostaje kilka minut, ale ona jest uparta. Wchodzi do małej kafejki na lotnisku, zamawia czarny napój lecz ma problem z zapłatą. Tutaj poznajemy Tylera. Piękny. Opalony. O zniewalających oczach budzących zaufanie. Gemma ufa tym oczom. Ufa im od początku, ale te nie prowadzą do Bangkoku, gdzie miała polecieć z rodzicami. Nieee. Te oczy zabierają ją na czerwoną ziemię pustyni, gdzieś w bezbrzeżną pustkę Australii.

„Ukradłeś mnie” – pisze dziewczyna do swojego porywacza w obfitującym w emocje liście. „Porwałeś mnie” – dodaje i próbuje uciekać. Walczy, broni się, nie poddaje. Chce znaleźć wyjście, chce wrócić do betonowych ulic Londynu. Pragnie wydostać się z pułapki świata, który stworzył dla niej Tyler, ale w którymś momencie gubi swoje cele. Znajduje schronienie w jego silnych ramionach, w jego ciepłym uścisku, który pozwala jej przetrwać chłodną noc na pustyni. Już nie myśli o znalezieniu drogi ucieczki, jedynej nadziei na szczęście, bo teraz to on jest jej szczęściem. Chyba wreszcie zaczyna wierzyć, że on wcale nie chciał jej skrzywdzić. Że przywiezienie jej na tę pustynię było dla niej ratunkiem, że obronił ją przed złem tego świata.

Zakochuje się… Albo to tylko syndrom sztokholmski, który każe jej zaprzyjaźnić się z oprawcą, wejść z nim w pozytywne relację, które pozwolą jej przetrwać. W końcu jest jedyną osobą w promieniu kilkunastu kilometrów. Przecież to wie – sama sprawdzała.

Nie pamiętam dokładnie, kiedy po raz pierwszy sięgnęłam po ten tytuł, ale było to dosyć dawno. Wtedy chciałam poczytać coś lekkiego, miło spędzić czas i zapomnieć, że w ogóle miałam taką książkę w ręku. Jednak czytając pierwsze linijki tekstu wiedziałam, że to nie będzie tylko kilkugodzinna przygoda.

Lucy Christopher pokochałam od razu. Za to, jak pięknie maluje australijską rzeczywistość i bohaterów, za to, z jakim namaszczeniem traktuje każde słowo, jak wielką wagę ono dzięki niej nabiera. Urzekła mnie sposobem opisywania historii tej dwójki.

Odkąd pierwszy raz przeczytałam list Gemmy do Tylera, wiedziałam, że to mój ulubiony styl pisania, mój ulubiony sposób wyrażania siebie, swoich myśli, kreowanie bohatera i umieszczenie go w jakieś wymyślonej sytuacji. Powieść epistolarna stała się mi tak bliska, że po dziś dzień najlepiej odnajduję się pisząc właśnie w taki sposób. Może moi czytelnicy mają tego dość, ale nic na to nie poradzą, winę muszę zwalić na Lucy Christopher.

Autorka stworzyła nie sztampową historię Tylera – chłopaka uwięzionego w swoim świecie, z trudnym dzieciństwem i jeszcze brutalniejszym okresem dojrzewania – oraz Gemmy, młodej dziewczyny, której życie w jednej chwili obróciło się o 180 stopni i która musi toczyć batalię o swoją wolność, o samą siebie. Jest to książka, która porywa od samego początku. Może się wydawać, tak jak wydawało się mi, że to będzie książka jak każda inna, ale wcale tak nie jest.

„Uprowadzona” zostaje na dłużej, nie można o niej ot tak zapomnieć. Przyciąga swoją prostotą, tym, że bohaterka kieruje słowa do Tylera, a my jesteśmy jakby podglądaczami. To prywatny list do porywacza, ciche wyznania, strach, upokorzenie, żal i tęsknota. A wreszcie coś na kształt współczucia. To książka warta polecenia, ponieważ nie tylko zabawia, ale również uczy: o innym kraju, o poznawaniu samego siebie, o sposobach na radzenie sobie z problemami. Pozycja, którą należy przeczytać i niech nie zmyli Was cukierkowata okładka. Wnętrze ma w sobie o wiele więcej.

Niech podniesie rękę ta osoba, która lubi, od czasu do czasu, wracać do historii, które poznała kilka lat wcześniej. Osoba, dla której niektóre książki wydają się tak magiczne, że nie sposób przejść obok nich obojętnie, gdy mija się je na półce w bibliotece, ponieważ przywołują wspomnienia. Są takie powieści, które oczarowały nas w przeszłości i chcemy wiedzieć, jak będą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Kawałek drogi za przedmieściami Monachium leżało miasteczko Molching” to właśnie tam toczy się akcja bestselleru Markusa Zusaka. Powieść osadzona jest w trudnych czasach II Wojny Światowej, podczas której śmierć zbiera swoje żniwa. Tytułową złodziejką książek jest dziewczynka imieniem Liesel, która swoją pierwszą zdobycz kradnie po pogrzebie brata, który razem z nią i matką jechał do tego spokojnego, niemieckiego miasteczka, aby tam trafić pod opiekę obcych ludzi. „Był styczeń 1939 roku. Miała dziewięć lat, zbliżały się jej dziesiąte urodziny”. Wtedy na dobre zaczęła się jej historia…

W Molching, Liesel zamieszkała w domu Rosy i Hansa Hubermannów. Jej życie to od tej pory liczne kradzieże (nie tylko książek), gra w piłkę, odnoszenie wypranej i wyprasowanej odzieży, nauka czytania/pisania oraz pytania o pocałunek serwowane przez Rudego – chłopca z tej samej ulicy. To pasmo boleści, utarczek słownych, ale również czas zabawy. To koszmary przypominające sceny śmierci brata, szkoła oraz… ukrywanie Żyda. „Złodziejka książek” jest powieścią tak bogatą w przygody, że trudno skupić się na jednej, równocześnie ciężko podejmować temat bez spojlerowania.

Ta opowieść to nie tylko losy młodej bohaterki, to również okrucieństwo wojny, której ofiarami nie są wyłącznie wrogowie Hitlera i „rasy panów”, to także ból i cierpienie szarych obywateli III Rzeszy, którzy zmuszeni są wysyłać mężczyzn na front, którzy żyją w ubóstwie, ponieważ pieniądze są przeznaczone dla żołnierzy, to młodzi ludzie od malutkiego uczący się jak poprawnie mówić „Heil Hitler”, przepełnieni nazistowską nienawiścią, którą wpaja się im od urodzenia. To wreszcie świat, gdzie dzieci uczy się co mają mówić, robić i myśleć, aby przeżyły.

„Złodziejka książek” mówi o głodzie, strachu, miłości. Mówi o tym wszystkim czego może doświadczyć człowiek. W gruncie rzeczy apeluje jednak do świadomości – każdy kiedyś umrze, nie ważne czy to żołnierz z Niemiec, uciekający Żyd, Żyd w obozie, czy bezbronne dziecko. Po każdego kiedyś przyjdzie Śmierć, a jak sama mówi w tej książkę - w czasach wojny miała dużo roboty.

„Ludzie mają jednak coś, czego im szczerze zazdroszczę. Mają dość rozumu, by umierać.”

To właśnie ta Śmierć pokazuje nam świat, w którym znajdujemy się przewracając kolejne kartki papieru. To właśnie ona maluje nam obraz Liesel, która dzieli swoje przeżycia z ukrywanym w piwnicy Max’em. To ona mówi, o tym jak ważne były dla tej dziewczynki słowa, jak ogromną siłę miały. To Śmierć przedstawia nam swoje ofiary…

Wielkim plusem książki (zaraz po fabule) był właśnie specyficzny narrator, który nie starał się trzymać czytelnika w niepewności do ostatniej strony. Przedstawiał historię trochę chaotycznie, już na początku mogliśmy wiedzieć jak skończy Rudy czy Hans, a mimo odkrycia tej wielkiej tajemnicy, Śmierć nadal skutecznie operowała historią w taki sposób, że chciało się czytać dalej. Po prostu… od słowa do słowa przechodziło się do kolejnego rozdziału. Rozdział zamieniał się w dwa, a w końcu w połowę książki. Bardzo lekka lektura, chociaż wymaga zatrzymania się, kontemplacji.

Ciekawy pomysł z książką w książce (kto przeczyta ten będzie wiedział o co chodzi) oraz z zapisaniem rozdziałów i chociaż o „Złodziejce książek” myślałam trochę w innym kontekście to plan Markusa Zusaka przypadł mi do gustu i kupiłam jego powieść. W przenośni, w rzeczywistości kupię ją niedługo (oby), ponieważ jest warta tego, aby kiedyś do niej wrócić.

Recenzja pojawiła się na http://zksiazkanakolanie.blogspot.com/

„Kawałek drogi za przedmieściami Monachium leżało miasteczko Molching” to właśnie tam toczy się akcja bestselleru Markusa Zusaka. Powieść osadzona jest w trudnych czasach II Wojny Światowej, podczas której śmierć zbiera swoje żniwa. Tytułową złodziejką książek jest dziewczynka imieniem Liesel, która swoją pierwszą zdobycz kradnie po pogrzebie brata, który razem z nią i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"- Hope i Les – mówi cicho. – Hopeless."

Jakie jest Twoje najwcześniejsze wspomnienie? Matka całująca bolące kolano? Brat ślizgający się na nowych łyżwach, czy może wycieczka do Zoo, gdzieś na końcu świata? Czy to jest dobre wspomnienie, czy może raczej nie? Jest wyraźne, czy może widzisz tylko strzępy? Wspomnienia Sky są jak mapa nieba - dopiero po głębszej analizie stanowią całość, ale wcale nie piękną. Przeciwnie. Życie Sky to pasmo zła, którego dziecko nie powinno znać… I ona nie zna tego zła, wypiera je, aż w jej życiu pojawia się przyjaciel z dzieciństwa. Przyjaciel, który pozwala jej odnaleźć zagubioną przeszłość, tożsamość, rodzinę…

" - Żyję tobą, Sky – mówi przy moich ustach. – Tak bardzo tobą żyję."

Książka „Hopeless” opowiada historię siedemnastoletniej Sky – dziewczyny, która żyje w domu, gdzie techniczne nowinki nie istnieją. Tam nie ma telewizji, Internetu, nie ma medialnej kultury. Sky jest odseparowana od ludzi, bo adopcyjna matka zapewnia jej domowe nauczanie, a jedyny kontakt „ze światem” nastolatka utrzymuję dzięki swojej przyjaciółce Six. To z nią poznaje smak filmu, muzyki, Facebooka czy rozpusty. To dzięki niej nawiązuje kontakty z chłopakami: dotyk ust na ciele, ciepłe słowa. To, wreszcie, dzięki Six postanawia, chociaż raz, stawić czoło matce i pójść do publicznej szkoły. Sky chce poczuć, że żyję.

Deana Holdera nie spotyka na szkolnym korytarzu. Ich związek zaczyna kiełkować, gdy patrzą na siebie w sklepie, zupełnie nieświadomi tego, co czuje druga strona. Holder przypomina sobie zmarłą siostrę, Sky… Sky nareszcie zaczyna odczuwać, czym jest zauroczenie. Zaczyna się niewinnie, zaczyna się przypadkowo, zaczyna się, a potem już nie można oderwać oczu od książki, bo historia tej dwójki to niesamowite stadium życia nastolatków, którzy posiadają problemy i tylko dzięki tej drugiej stronie, mogą zacisnąć pięści i iść dalej.

Sky i Holder, Holder i Sky… To para doskonała. Ona – piękna, młoda, inteligentna i niedająca się zastraszyć. On – silny, przystojny, romantyczny i nieprzewidywalny. Razem stanowią obrazek godny romantycznej historii, a do tego wnoszą wdzięk i rozwiązania trudności, które los stawia na ich drodze. Ich związek może jest jak bajka, ale ich przeszłość, a szczególnie przeszłość Sky, pozostawia wiele do życzenia.

Zapytałam na początku, jakie jest Twoje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa, nie bez powodu. „Hopeless” przedstawia nam Sky, która pamięta tylko rzeczy po adopcji. Wszystko co zostało jej z poprzedniego życia to kilka niewyraźnych konturów i bransoletka. Sky zapomina o tym, co złe i dopiero obecność Holdera, jej przyjaciela z dziecięcych lat, niszczy bariery, które sobie postawiła. Dziewczyna zaczyna walkę z tym, co było; z tym, co bolesne, nieprzyjemne; z tym, co wreszcie pozwoli jej być, odczuwać, cieszyć się pełnią życia.

"- Tobie nie należą się słowa Sky. Tobie należą się czyny."

„Hopeless” to piękna opowieść o emocjonalnych starciach, szukaniu siebie, odnajdywaniu prawdy, kochaniu, wybaczaniu… „Hopeless” to opowieść o miłości matki i dziecka, chłopaka i dziewczyny, przyjaciółek. „Hopeless” to opowieść zabarwiona lekkim dowcipem i ujmującymi słowami, których pragnie każda niewiasta. To niesamowicie bohaterowie, którzy są fenomenami samymi w sobie, ich gesty, ich słowa mówią za nich. Autorka maluje ich tak wyraźnie, że czuję jakby żyli naprawdę, jakby stali obok, śmiali się w przerwie obiadowej… Jakby istnieli w świecie realnym.

Colleen Hoover ujęła mnie od początku do końca, i choć wiem, że takich facetów, o jakich pisze, nie znajdę w swojej mieścinie, to i tak się cieszę, że istnieją – przynajmniej w mieście fikcji. Holder to ideał, który zawsze wie co powiedzieć, który potrafi rozśmieszyć w najmniej odpowiednim momencie, a Sky to młoda kobieta nie ulegająca presji otoczenia. Oboje mogą być „najlepsiejszymi przyjaciółmi na całym bożym świecie”. Postacie drugoplanowe wyraźne, odmienne, z różnymi przywarami i spojrzeniami na rzeczywistość. Fabuła może i przewidywalna, ale… język tych bohaterów, ich styl bycia jest tak fantastyczny, że nie sposób przejść obok obojętnie.

Dla mnie ta książka to zjawisko. Z pozoru tylko romansidło, w głębi analiza emocji i odporności na cierpienia. Dobra dla młodych jak i starszych. Dobra dla dziewczyn, które lubują się w historiach miłosnych i dla chłopaków, którzy szukają sposobu na uszczęśliwienie swojej ukochanej. Książka warta przeczytania. Książka, o której się mówi i o której trudno zapomnieć. Wyrywa jakąś cząstkę serca i nie chce oddać jej z powrotem. Lektura warta swojej ceny, opowieść, do której na pewno wrócę.

"- Hope i Les – mówi cicho. – Hopeless."

Jakie jest Twoje najwcześniejsze wspomnienie? Matka całująca bolące kolano? Brat ślizgający się na nowych łyżwach, czy może wycieczka do Zoo, gdzieś na końcu świata? Czy to jest dobre wspomnienie, czy może raczej nie? Jest wyraźne, czy może widzisz tylko strzępy? Wspomnienia Sky są jak mapa nieba - dopiero po głębszej analizie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dlaczego ostatnimi czasy do moich rąk trafiają kryminały? Tego nie wiem i nie potrafię zrozumieć, ale może chodzi o jakąś barierę, którą przełamała powieść „Wołanie kukułki”. Kryminały nigdy wcześniej nie wciągały mnie z takim skutkiem w swoją akcję, ale nastąpił przełom, bo oto kolejne dzieło z tej kategorii trafiło na półkę „przeczytane” i mogę się wyrazić o nim w samych superlatywach.

„Fartowny pech” to tak naprawdę komedia kryminalna. Olga Rudnicka ofiarowuję nam specyficznych bohaterów i fabułę. Oto ona:

Filip Nadziany, po podstępnym incydencie swojej kochanki, staje się pośmiewiskiem na komendzie policji. Nadzianemu towarzyszy ciąg pechowych zdarzeń, które nie pozwalają mu żyć normalnie: kochanka przypina go do łóżka kajdankami, dodaje kokardkę w strategicznym miejscu i robi zdjęcie, które szturmem obiega Internet, na domiar złego świadkiem jego klęski jest jego własna matka, która znajduje go w sypialni, a ośmieszające zdjęcie zostaje wysłane do jego znajomych z pracy. Po tak tragicznym dniu Nadziany postanawia skończyć ze swoim pechem i przenieść się do mniejszej miejscowości, gdzieś na uboczu. Gdzieś, gdzie nikt go nie zna i będzie mógł zacząć od nowa.

W tym samym czasie pech spotyka Krystiana Dzianego, który zostaje pobity przez nastolatkę podczas jednej z akcji i, aby zacząć od nowa, rzuca pracę i decyduję się na poważny krok w swojej zawodowej karierze – pragnie zostać prywatnym detektywem. Tymczasem do Polski wraca brat Dzianego – Gianni, gangster, który nigdy nie przedstawił swojej prawdziwej tożsamości bratu, ale wszystko w oparciu o jego bezpieczeństwo. Gianni jest zabójcą o podstawach moralnych, których nigdy, przenigdy nie łamie, bo jak sam twierdzi przekraczając jedną granicę, w końcu przekroczy się kolejną i następną, a w końcu kręgosłup moralny zniknie.

Nadziany w swojej nowej komendzie zaczyna pracę wiejskiego policjanta, która w dużej mierze ogranicza się do uciszania sąsiedzkich i domowych konflikt. Nudna praca, dla takiego mieszczucha… Do tego nie ma gdzie spać… Gianni angażuje się w gangsterskie porachunki, w które wciąga swojego brata. Tak się składa, że tropy prowadzą do spokojnej, wiejskiej mieściny, w której pracuje Nadziany. I tak, dwaj przyjaciele z młodych lat – Dziany i Nadziany - trafiają do tego samego miejsca. Co zaserwuje im życie? Jeszcze więcej pecha (Dziany zostanie postrzelony przez Nadzianego), akcji (gangsterskie porachunki) i miłości (Dziany i Gianni odnajdą kobiety swojego życia).

Kryminały to takie specyficzne książki, w których zawsze jest jakaś tajemnica do odkrycia. Czasami jest ona bardziej oczywista, innym razem zupełnie nie można połapać się w tropach, które nam serwuje autor. Ja do końca nie wiedziałam, jaka będzie odpowiedź na pytania dotyczące ludzi, którzy „robią w bambuko” Padlinę. Kto będzie stał przed wszystkimi akcjami wymierzonymi w tego poznańskiego bossa? Co się stanie z jego ukochaną córeczką i jaki w tym wszystkim będzie miał udział Gianni? Olga Rudnicka zaprosiła mnie do swojego świata, a ja to zaproszenie przyjęłam i zamierzam na tę imprezę ściągnąć więcej ludzi, bo naprawdę warto.

Książka jest strasznie wciągająca, a humor uderza w nas już na początku. Wystarczy dostrzec te zbieżności w nazwiskach, sytuację, która rozpoczyna lekturę, czyli Nadzianego rozebranego do rosołu z kokardką na pewnej części ciała, czy gangstera z zasadami. Mnóstwo śmiechu i zabawnych przygód. Dialogi malujące nam sylwetki bohaterów i ten drobiazgowy czas, który autorka nam funduję. Właśnie ta chronologia bardzo mi się spodobała i zachęciła do lektury (jakbym potrzebowała jeszcze więcej zachęty).

„Fartowny pech” to książka złoto. Humor połączony z akcją. Fabuła nie zwalnia, nie czeka. Cały czas coś się dzieję, życie pędzi, zagadka musi zostać rozwiązana. Bohaterowie bardzo mocno zarysowani. Nie mogę się nadziwić jak z taką lekkością można przeplatać miejskich przystojniaczków i wiejskich fanów sklepów monopolowych. Jak można bawić się stereotypami związanymi ze wsią i miastem, połączyć to w coś sensownego oraz zabawnego. Może czasami postaci są zbyt przerysowane, ale uznaję to za świadomy zamiar autorki, która jeszcze bardziej chciała pokazać, poprzez karykaturalność, śmieszność całej sytuacji.

Zdecydowanie warto zajrzeć do świata Dzianych, Nadzianych i pecha, który wcale nie musi być pechowy. Ja polecam, bo ubawiłam się niesamowicie, a książka nie jest długa, a tym bardziej nie jest nużąca. Znajdziecie tutaj śledztwo, znajdziecie tutaj dowcip. Będzie groźnie, zabawnie i niestandardowo. Mnie Olga Rudnicka urzekła tą książką i wrócę do niej, jeśli tylko będę miała ku temu okazję.

Dlaczego ostatnimi czasy do moich rąk trafiają kryminały? Tego nie wiem i nie potrafię zrozumieć, ale może chodzi o jakąś barierę, którą przełamała powieść „Wołanie kukułki”. Kryminały nigdy wcześniej nie wciągały mnie z takim skutkiem w swoją akcję, ale nastąpił przełom, bo oto kolejne dzieło z tej kategorii trafiło na półkę „przeczytane” i mogę się wyrazić o nim w samych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O przygodach Harry’ego Potter’a nie muszę wspominać nikomu. Znajdą się jego fani jak i przeciwnicy, wiadomo – jak to w życiu. Ja zdecydowanie stoję po stronie ludzi, którzy kunszt i pracę pani J.K. Rowling podziwiają, bo stworzyła ona świat oparty nie na przypadku, ale na ciężkiej harówce z licznymi wątkami i szczegółami, które układają się w ciągłą i logiczną całość. Nie dziwi zatem, że jestem łasa na nowe kąski, które autorka tego bestselleru przygotowała dla swoich fanów. Pierwszą książką, która nie opowiada o przygodach młodego czarodzieja, a która wpadła w moje ręce, była powieść pt.: „Wołanie kukułki” i ta recenzja będzie właśnie o niej.

„Wołanie kukułki” to kryminał, który opowiada śledztwo detektywistyczne Cormorana Strike’a. Cormoran zdecydował się na poważny krok, jakim było zerwanie z kobietą, która po wyznaniach i pretensjach wyrzuciła go z domu. Facet jest naznaczony wojennymi śladami, służył w wojsku, a teraz pracuje jako detektyw i, powiedzmy sobie szczerze, nie zbija na tym majątku. Pewnego dnia na progu jego biura staje młoda kobieta, którą niemal stratował w drzwiach, a która ma być jego nową sekretarką zatrudnioną przez agencję pracy tymczasowej.

Tego też dnia detektyw dostaje zlecenie od młodego człowieka, zlecenie, które przywołuje wspomnienia o jego przyjacielu z dzieciństwa i jest szansą na wydostanie się z przygnębiającej atmosfery bezczynności. Cormoran musi dowiedzieć się, kto jest zabójcą sławnej modelki Luli Landry, której śmierć uznano za samobójstwo, w które nie wierzy chyba tylko jedna osoba – siedzący, w tamtym momencie przed Cormoranem, przyrodni brat ofiary.

Śledztwo się toczy, detektyw walczy z przeciwnościami losu i osobistymi problemami, angażując w swoją pracę Robin, swoją sekretarkę, którą zawsze intrygowała praca detektywistyczna. Ta para przechodzi przez szereg przeszkód i zagadek, które należy rozwiązać, aby dowiedzieć się prawdy. Liczne tropy doprowadzają ich do przyjaciółki Luli, jej chłopaka, brata, wujka, ulubionego projektanta mody czy szofera. Wszyscy przez jakiś czas są podejrzani, na każdego z nich pada cień przestępstwa, a w końcu sprawa komplikuję się, gdy poturbowana przez życie przyjaciółka Luli z odwyku zostaje znaleziona martwa.

Strike szuka odpowiedzi na pytania postawione przez swojego klienta, doszukuję się prawdy i poświęca pracy, która pozwala mu, chociaż na chwilę, zapomnieć o niesfornej ukochanej, która doszczętnie niszczy podwaliny jego osobowości.

Opowieść o sławnej supermodelce i jej domniemanej próbie samobójczej jest bardzo dobrze napisanym kryminałem, który od pierwszych stron trzyma w napięciu. Historia śledztwa toczy się na oczach czytelnika, umożliwia mu analizowanie poznawanych faktów, zgadzanie się, lub obalanie teorii detektywa. Pozwala mu po prostu wziąć udział w zabawie w Sherlock’a Holmes’a. Sprawa Luli jest znana w londyńskim świecie i na reszcie kuli ziemskiej, ponieważ ta młoda kobieta zrobiła oszałamiającą karierę. Strike pracuję pod presją, wie, że jeśli doprowadzi sprawę do końca i uda mu się dowiedzieć, kto jest zabójcą modelki ( i czy w ogóle był jakiś zabójca), to będzie miał z tego niezły profit. Umożliwi mu to rozruszanie firmy i zarabianie większych pieniędzy, których potrzebuję na spłaty długów.

Jego sylwetka jest wyraźnie zaznaczona, jak zresztą sylwetka każdej innej postaci występującej w tej książce. J. K. Rowling pokazuję nam człowieka, który służył na polu walki, stracił nogę, nie utrzymuję kontaktu z rodziną, a jego wieloletni związek rozpadł się, prawdopodobnie na dobre. Przedstawiony przez autorkę bohater twardo stąpa po ziemi, udowadnia, że zna się na swoim fachu i żyję, od dnia do dnia. Mnie osobiście jednak o wiele bardziej ujęła jego asystentka, Robin, kobieta szukająca swojego „ja”, kobieta, która potrzebuje ustatkowanego związku, ale jednocześnie jest niesamowicie samodzielna, nastawiona na chęć zdobycia pracy, która będzie ją satysfakcjonować.

Ta dwójka to tylko para bohaterów, którzy idealnie wpasowują się w karty tej powieści. Rowling bardzo dobrze włada opisem, dialogiem, który w sposób pośredni przedstawia nam jej wyobrażenie o danym człowieku i ja to doceniam.

Wielkim plusem nagrodzę atmosferę panującą w lekturze. Atmosferę tego Londynu, który jest tłem dla wstrząsających wydarzeń, którymi zasypuję nas autorka. Kolejną satysfakcjonującą rzeczą jest styl. Lekki, prosty, nie napastliwy, a kojący. Pozwala zagłębiać się w przygody bez zmęczenia, przeciwnie, cały czas chce się więcej i więcej. Dla mnie wielką zaletę stanowi również sama fabuła, która pozornie jest prosta, ale ta prostota nie ujmuję niczego kryminałowi. Być może o takim śledztwie już słyszeliście i nie chcecie czytać czegoś, co wywołałoby u Was efekt Deja-Vu, ale zapewniam, że J. K. Rowling na pewno Was czymś zaskoczy. Mnie zaskoczyła językiem, który jest tak różny od języka widzianego w „Harrym Potterze”, a jednocześnie tak do niego podobny.

Niektórych pewnie dziwi, dlaczego taka autorka, z takim nazwiskiem postanowiła napisać książkę pod pseudonimem. Mnie ten zabieg nie zaskakuję wcale. Gdybym była kobietą znaną wyłącznie z tego, że napisałam powieść fantastyczną o świecie czarownic i czarodziejów i gdyby ta powieść stała się tak popularna to również, pisząc powieść stricte kryminalną wolałabym zachować anonimowość i pozwolić, żeby moje dzieło wypowiedziało się zamiast mojego nazwiska. Denerwowało mnie to, że polskie ( może nie tylko nasze rodzime) okładki są drukowane z dopiskiem: ”Robert Galbraith to pseudonim J. K. Rowling”. Autorka nie bez powodu nie podpisała się tą formą…

W tej książce nie ma wad. Wszystko dzieję się szybko, sprawnie, bohaterowie są idealnie przedstawieni, a fabuła, chociaż niezbyt wygórowana, to jednak przyciąga uwagę m.in. dzięki niebanalnemu stylowi pani Rowling. Jestem jak najbardziej gotowa polecić tę książkę każdemu fanowi autorki „Trafnego wyboru” czy (dla potterheads) ”Baśni Barda Beedle’a”, ponieważ to miła lektura, z którą czas upłynie bardzo szybko. Gorąco zachęcam do czytania.

O przygodach Harry’ego Potter’a nie muszę wspominać nikomu. Znajdą się jego fani jak i przeciwnicy, wiadomo – jak to w życiu. Ja zdecydowanie stoję po stronie ludzi, którzy kunszt i pracę pani J.K. Rowling podziwiają, bo stworzyła ona świat oparty nie na przypadku, ale na ciężkiej harówce z licznymi wątkami i szczegółami, które układają się w ciągłą i logiczną całość. Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Hawaje – słońce, plaża, surfing i mnóstwo przyjemności. Tak wyobrażamy sobie nasze wakacje. Jednak co się stanie, gdy sielska atmosfera zostanie zburzona, a ukochany, z którym wybraliśmy się na ten odpoczynek zaginie w morskich wodach? „Hawajskie alibi” to właśnie takie niestandardowe wakacje z udziałem Jane i Jimmy’ego.

Jane jest kobietą niezwykle uporządkowaną. Lubi planować; lubi wiedzieć, co, kiedy i za ile; uwielbia kontrolę. Takie zsynchronizowane z zegarkiem życie najlepiej jej odpowiada, ale będąc ze swoim chłopakiem, musi pójść na pewne ustępstwa. Jimmy jest niezorganizowany, często się spóźnia, żyję pełnią życia nie patrząc na jutro. Jest zupełnym przeciwieństwem Jane, a jednak… Gdy poznają się w restauracji, w której Jimmy pracuję, ona jest na nudnej randce. Tak się zaczyna ten dziwny związek i trwa, trwa, aż w końcu (po wielu godzinach planowania) Jane zgadza się na wspólne wakacje ze swoim chłopakiem. Pada na Hawaje. Czy jednak przybierają one arkadyjską formę?

Otóż nie, nie przybierają, ponieważ Jimmy cały czas gdzieś pędzi, wychodzi bez uprzedzenia, ślęczy z telefonem w ręku, tłumacząc, że musi załatwić pewne sprawy związane z pracą. Jane cierpliwie czeka, aż jej żmudne przygotowania do tego urlopu (plany) wreszcie się spełnią. I w końcu jej facet zabiera ją na plażę. Już, już jest gotowa wykreślić z listy nurkowanie w oceanie, gdy dociera do niej, że Jimmy zniknął… Nurkowanie się przedłuża, pogoda jest koszmarna, a poszukiwania muszą zostać odłożone na następny dzień.

Panika? Strach? Niedowierzanie? Te emocje Jane zna jak mało kto, ale również nie traci nadziei, że znajdą jej ukochanego całego i zdrowego. Jane zaplanowała tygodniowy wypad bardzo starannie, ale nie spodziewała się śledztwa, tropów i… no właśnie, czego? Ujawnię tylko, że Jimmy nie był taki szczery, za jakiego nasza bohaterka go miała. Jimmy skrywał wiele tajemnic i drugą kochankę. Powiedzmy sobie szczerze – to nie były wymarzone wakacje.

Książkę czytałam z zapartym tchem. Opowiada niestandardowy romans ludzi o dwóch odmiennych charakterach. Jest zapiskiem zabawnych sytuacji, a dialogi często powodowały uśmiech na mojej twarzy. Nie brak tutaj tego ciętego języka i przede wszystkim realności. Carol Snow zabiera nas w świat kobiety, która nie potrafi znaleźć swojego szczęścia, a w momencie, gdy go znajduję, ono ucieka tak szybko jak się pojawiło. Carol Snow bawi nas dowcipnymi ripostami i pokazuję różne typu ludzi. Mówi o oddaniu i szlachetności, a także chwilowych porywach emocji, które dodają pikanterii naszemu życiu.

„Hawajskie alibi” to książka z narracją pierwszoosobową, w której Jane, opisuje nam swoją wakacyjną przygodę. Lektura jest lekka, niesamowicie sympatyczna, a i postacie takie miłe, chociaż bywają stereotypowe (blondi z dużymi piersiami i parciem na popularność). Tej książki się nie czyta, ją się pochłania. Gwarantuję, że zaciekawi Cię, drogi czytelniku, już od pierwszej strony. Po trosze kryminał, po trosze pamiętnik, to znowu opowieść przepełniona humorem. Tym, co zasłużyło na wielki plus, jest nieprzeciętność lektury. Prostota nie zawsze jest zła, Carol Snow pokazuje, że można napisać książkę w banalnym stylu, ale ona i tak się obroni, ponieważ perypetia bohaterów będę robiły znacznie więcej szumu niż wybuchowy styl powiastki. Autorka sprawiła również, że przeniosłam się w świat kolorowych drinków, ciepła i zapachu oceanu. Byłam na Hawajach siedząc w moim własnym domu. Dałam się zwieść, a niech mnie!

Może jestem kiepskim detektywem, lecz mnie rozwój wypadków zadziwił. Czy spodziewałam się, że ta historia przybierze taki obrót? Oczywiście, że nie, nie spodziewałam się tego. Szłam z nurtem tej książki, bawiąc się razem z bohaterami, ciesząc się razem z nimi i wpadając z nimi w otchłanie smutku i beznadziejności. Poznawałam z nimi prawdę i byłam równie zszokowany, co oni. Cóż, może dla innych ta książka nie będzie taką zagadką jak dla mnie, ale w końcu punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Miła dla oka lektura, którą warto mieć na swojej półce. Jeśli jesteście zmęczeni „lekturami wyższych lotów” jak je nazywam, to przeczytajcie „Hawajskie alibi”. Dostarczy wam wrażeń i uśmiechu. Może też zdołacie odpowiedzieć sobie na pytanie: Co ja bym zrobiła w takiej sytuacji? Jakim jestem człowiekiem? Książka dobra, pomimo panującego w niej minimalizmu. Banalna, ale cudowna. Jestem bardzo na tak.

Hawaje – słońce, plaża, surfing i mnóstwo przyjemności. Tak wyobrażamy sobie nasze wakacje. Jednak co się stanie, gdy sielska atmosfera zostanie zburzona, a ukochany, z którym wybraliśmy się na ten odpoczynek zaginie w morskich wodach? „Hawajskie alibi” to właśnie takie niestandardowe wakacje z udziałem Jane i Jimmy’ego.

Jane jest kobietą niezwykle uporządkowaną. Lubi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Kiedy książka jest tragiczna..."

Jestem ciekawską czytelniczką i lubię zaglądać do książek, których nie miałam w planach przeczytać. Jestem dociekliwą czytelniczką, więc często słucham opinii innych. Jestem, wreszcie, czytelniczką, która od czasu do czasu wybiera słabą książkę, którą znajomi odradzali mi czytać. „Pokolenie Ikea” to lektura, którą wynalazłam na lubimyczytać. Nie cieszyła się ona pozytywnymi komentarzami. Ba! Niemal każda opinia krytykowała ten twór, a zatem, pomyślałam, to coś dla mnie.

Nie będę się długo rozpisywała na temat tej książki, bo i ona sama nie jest długa (dzięki Bogu). Fragment książki z tylnej okładki mnie zaciekawił, przyznaję. Pierwsze pięć stron także zakrawało o pozytywny komentarz. Pięć stron… Tylko tyle, potem była już tylko gorycz, niesmak i niedowierzanie.

Głównym bohaterem jest prawnik, ksywa Czarny, erotoman, maniak seksualny i piekielnie wulgarny koleś, który chyba nie zna innych słów jak te na „k”, „ch”, „s” i dalej. „Czarny” lubi określony typ kobiety ( z dużymi piersiami, fajnym tyłkiem i zgrabnymi nogami), ale sypia niemal z każdą. Książka w przerażającej większości jest kiepskim opisem relacji damsko-męskich, które opierają się na seksie i niczym ponad to. Wątki, które pojawiają się na stronach, są tylko wspominką, zaczepką – absolutnie niczego nie wnoszą. Bohaterowie przedstawieni są tylko pod względem:
a) Panowie – ilości i sposobu zaliczania kobiet,
b) Panie – ilości i sposobie oddawania się mężczyznom.

Pan Piotr C. nie proponuję nam żadnych głębszych rysopisów. Człowieka ocenia na podstawie jego osiągnięć w sypialni. Autor nawet nie stara się zminimalizować bluzgów, które padają na łamach tego dziwnego tworu zwanego potocznie książką. Wulgaryzmy padają niczym przecinki i nie ma znaczenia czy bohaterowie są w pracy, w klubie, czy w domowym zaciszu. To nie ma wartości dla autora, a tak się złożyło, że ma ogromne znaczenie dla mnie. Bo jak tutaj zakochać się w książce gdzie przekleństwa rosną jak muchomory w czasie grzybobrania?

Tragiczny był nie tylko język, ale cały styl tej powiastki. Niemy, bez wyrazu, brzydki, oklepany. Bohaterowie słabi, seksualnie niewyżyci. Akcje ani straszne, ani śmieszne (uśmiałam się tylko podczas jednej sceny) – bezbarwne. Wszystko jakieś takie na pokaz, na sprzedaż, nie prawdziwe, nierealne, wyolbrzymione i karykaturalne. Być może żyję na świecie zbyt krótko, aby zrozumieć, że takie rzeczy dzieją się naprawdę, a raczej żyję nadzieją, że jednak ktoś potrafi wytrwać w świecie, który nie kończy się wzrokiem wbitym w zbyt krótką spódniczkę małolaty mijanej na ulicy. Książka, która ogranicza się tylko do jednego tematu i kręci kółka wokół niego jak człowiek kręci na karuzeli, mnie nie porywa. To tylko tępy zbitek wyobrażeń jakiegoś napalonego typa, który nie mając co robić, wpadł na pomysł wydania książki. Błąd!

Książką tego nazwać nie można, umniejszyłoby to wartość literatury. Nie mogę powiedzieć nic wartościowego o tym kmiocie, który przeczytałam. Przeczytałam… Szczerze powiedziawszy to ostatnie strony przerzucałam bezmyślnie, próbując jak najszybciej uwolnić się od tego tępego… czego? No właśnie sama nie wiem, jak to nazwać…

Do tego cały czas, podczas czytania, zastanawiałam się, gdzie są ci ludzie z kredytem na karku, o których wspominają sponsorzy tego prymitywnego tekstu. Czy każdy warszawiak, który ma kredyt jest prawnikiem balującym w coraz to innym klubie, sypie sprośnymi uwagami i pieprz…nie bawi się z kobietami w różnym wieku? Pozostawiam to pytanie do odpowiedzi waszemu sumieniu.

Ktoś we wcześniejszych opiniach napisał, że czytać to można np. w pociągu, oby tak, żeby nikt nie widział, co się czyta. Wierzcie mi, sama czytałam w ten sposób – zakrywałam okładkę i tylko oglądałam się czy ktoś przypadkiem nie zagląda mi przez ramię. Zrobię tak samo jak autorka słów przeze mnie przytoczonych, czyli polecę „Pokolenie Ikea” wszystkim, którzy na gwałt potrzebują czegoś do studiowania. Dodam też, że jeśli mają ciężki dzień i kur** na cały świat, to warto ( i tylko wtedy warto) sięgnąć po ten błąd literatury. Jest bowiem jeden pozytyw czytania tego czegoś ( tak, wreszcie to dostrzegłam) – czytając, zdawałam sobie sprawę, że jednak jestem całkiem normalnym i fajnym człowiekiem ze słownictwem wykraczającym poza granice Piotra C. Dziękuję. Dobranoc. Do zobaczenia.

"Kiedy książka jest tragiczna..."

Jestem ciekawską czytelniczką i lubię zaglądać do książek, których nie miałam w planach przeczytać. Jestem dociekliwą czytelniczką, więc często słucham opinii innych. Jestem, wreszcie, czytelniczką, która od czasu do czasu wybiera słabą książkę, którą znajomi odradzali mi czytać. „Pokolenie Ikea” to lektura, którą wynalazłam na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy Ty również, otwierając w przeszłości książkę, doznałeś swoistego rodzaju Deja- Vu? Czy pomyślałeś wtedy: „Chyba już kiedyś czytałem coś takiego”? Czułeś rozczarowanie czy raczej zadowolenie na wieść o tym, że historia tylko w części przypomina coś, co fascynowało Cię dni, tygodnie, miesiące, albo lata temu? Ja czytając „Jak oddech” czułam jednocześnie szczęście (bo fabuła okazała się tylko w skrawku pamiątką z przeszłości) i rozczarowanie ( ponieważ początkowa radość z książki stała się udręką).

Jednak zacznijmy od początku…

Tytuł tej lektury mnie urzekł. Z pozoru banalny, w głębi trzyma coś więcej, jakąś zagadkę. Patrząc na tytuł skonstruowany w ten sposób zaczęłam zastanawiać się, jaka istota tak magicznie ujęła puentę swojej książki. Zaczęłam myśleć o tym oddechu i on nie dał mi spokoju. Musiałam wiedzieć czyj to oddech, co za sobą niesie: miłość, strach, rozgoryczenie? Musiałam wiedzieć… więc zaczęłam czytać. Czytanie z początku było miłą przygodą. Przypomniałam sobie jedną z moich ulubionych literackich par – Emily i Chris’a. Pamiętam moją ekscytację, gdy po raz pierwszy sięgnęłam po „Karuzelę uczuć”. Minęło tyle lat… było tak wiele nowych sytuacji, a jednak wspomnienie tej lektury nadal przywołuję uśmiech na mojej twarzy, chociaż historia tej dwójki jest raczej tragiczna.

Podobieństwo między tymi książkami dostrzegłam już po pierwszych stronach, dwójka dzieci wychowująca się praktycznie na tym samym podwórku, uzależniona od siebie, dorastająca razem, poznająca uczucia, które towarzyszą dzieciom i nastolatkom, doświadczająca razem, smakująca życie… Razem. To wszystko razem, od narodzin do… i tutaj trafiłam na rozstaj dróg. W „Karuzeli uczuć” Emily umiera, w „Jak oddech” Staszek ginie. W obu przypadkach mamy jednak motyw wspomnień. Motyw, który tak wyraziście kształtuję nam sylwetki bohaterów. W pierwszym przypadku historię rozkwitającej miłości opowiada Chris, w drugim – Jasmin. W pierwszej lekturze jest to dokładnie odseparowane, w drugiej (co mnie martwiło) wspomnienia mieszają się z teraźniejszością, a ja nie potrafię do końca stwierdzić czy teraz jestem Tam czy Tu. Chociaż podobieństw między tymi dwoma powieściami nie ma wiele to jednak moja wyobraźnia została rozbudzona. Moje wspomnienia wróciły i żyłam jakby dwoma książkami, czytając Małgorzatę Wardę myślałam o Jodi Picoult…

Do samego końca nie byłam przekonana czy lubię głównych bohaterów pani Małgorzaty. Było w nich coś, co mnie odstręczało. Może ich charaktery? Może sposób bycia? A może, po prostu, nie mogłam ich pokochać, bo cały czas żyłam tą drugą książką, życiem tych bohaterów z mojej przeszłości? Nie zależnie od powodu faktem pozostaje, że nie zapałałam do nich uczuciem. Byli mi jacyś obcy, niedoścignieni, jakby funkcjonowali poza granicą, w którą mogę wkroczyć. Nie mogłam do końca zrozumieć ich motywacji, zżyć się z nimi, współczuć, a przecież ich opowieść jest po to, aby zbadać i poczuć i współczuć…

Opowieść toczy się w Gdańsku. To tam po raz ostatni widziano Staszka. W jego kamienicy, gdzieś między porankiem, a wyjściem do pracy. Potem słuch o chłopaku zanika. Każdy inaczej bada tę sprawę: policja czeka rutynowe czterdzieści osiem godzin i porusza się po szczeblach procedur, matka otwiera się przed ludźmi i mówi o zaginięciu całemu Gdańskowi, Jasmin podąża ścieżką wspomnień, a jej matka szuka motywów, bo przecież znała Staszka całe życie, był dla niej jak syn, musiało coś się stać, musiała czegoś nie dostrzec w przeszłości… Musi być jakieś wyjaśnienie, ale jeśli czytelnik spodziewa się konkretów to ich nie dostanie. Są poszlaki, są ślady, ale wciąż brak rozwiązania. Nie o nie w końcu tutaj chodzi. Przecież życie nie ma prostych odpowiedzi, a czasami trzeba wielu lat, aby jakieś poznać. Małgorzata Warda skupia się na uczuciach, na miłości, przyjaźni, trosce, rodzicielskiej opiece, na dziecinnej zabawie i na dorastaniu. To opowieść o wszystkim, czego człowiek szuka. Opowieść o nim samym.

Nie mogę powiedzieć, że książka jest słaba. To nie przejdzie przez moje usta, ponieważ książka jest ok. Miejscami zapiera oddech, wzrusza, zmusza do refleksji. Bardzo dobrze ujmuję istotę człowieczeństwa i pokazuje miłość, która boli, która jest nadal, chociaż ta druga osoba to już tylko strzęp obrazów z przeszłości. Ma taki spokojny nurt, którym idzie się wraz z Jasmin. Poddaje się jej wędrówkom w to, co było kiedyś…

Zbyt mało czytam polskich autorów by móc w pełni podziwiać ich kunszt. Do książek autorki „Jak oddech” jednak wrócę na pewno. Po prostu ta opowieść za bardzo przypominała mi inną, bliską mi sercu… Tak jak różni są moi przyjaciele, tak różne powinny być moje ulubione książki…

Małgorzata Warda wprowadza nas w egzystencjalne rozterki, pierwsze dotyki, pocałunki, uzależnienia. Pokazuje świat takim, jaki jest – czasami brutalny, pełen tajemnic, a z drugiej strony piękny i przepełniony miłością. Pokazuje, że wystarczy chwila, aby ekscytacja zmieniła się w strach, a miłość w zapomnienie. To, co mnie zawiodło to fakt, że w usta głównej bohaterki wplątano słowa jej matki, matki Staszka czy kobiety, która bada sprawę tego zniknięcia. Rozczarowujący pierwiastek, który nie dawał mi spokoju, bo skąd ona to wie? Skąd wie, co myślą inni, skąd wie, co myśli Staszek? Znowu można tylko spekulować…

Kończę i polecam, bo gra jest warta świeczki. „Jak oddech” mnie nie do końca przekonał, ale skąd wiesz, że nie przekona Ciebie? W końcu to historia o ludzkich troskach i zagadkach życia. To książka o tym, co najważniejsze w ludzkim bycie. Zdecydowanie warto sięgnąć po tę pozycję i poświęcić trochę czasu na rozmyślania.

Czy Ty również, otwierając w przeszłości książkę, doznałeś swoistego rodzaju Deja- Vu? Czy pomyślałeś wtedy: „Chyba już kiedyś czytałem coś takiego”? Czułeś rozczarowanie czy raczej zadowolenie na wieść o tym, że historia tylko w części przypomina coś, co fascynowało Cię dni, tygodnie, miesiące, albo lata temu? Ja czytając „Jak oddech” czułam jednocześnie szczęście (bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kim jest tytułowy Wilk z Wall Street chyba mówić nie muszę. Jordan Belfort stworzył autobiograficzną powieść o życiu maklera, narkomana, faceta uzależnionego od prostytutek, oszustw finansowych i - w gruncie rzeczy - od swoich dzieci. Jordan Belfort napisał dwie książki o swoim własnym żywocie - piekle, które doprowadziło go do ruiny finansowej oraz moralnej, i skazało na więzienie. Czy jednak "Polowanie na Wilka z Wall Street" dorównuje pierwszej części?

W "Polowaniu na Wilka..." główny bohater zmaga się nade wszystko z konsekwencjami wszystkich oszustw, których się dopuścił. Po wielu pertraktacjach decyduje się pójść na współpracę z władzami. Opowiada historie swojej oszałamiającej i szybkiej kariery. Kariery, która kiełkowała i rozwijała się wraz z bohaterem. Jordan mówi o tym, w jaki sposób zaczynał ( jako młody chłopak ), i jak to się stało, że trafił na Wall Street. Zmaga się również z poczuciem winy, które zakazuje mu "kablowania" na własnych przyjaciół, a także rodzicielską odpowiedzialnością za swoje dzieci. To już nie jest dokładnie ten sam człowiek - milioner, którego poznaliśmy w zekranizowanej już pierwszej części. Jordan nie bierze narkotyków, nie pije, nie uprawia seksu z ... żoną. W tajemnicy mogę wam powiedzieć, że jego życie seksualne jest trochę mniej spektakularne jak kiedyś i obywa się bez tabunu prostytutek, jednak nadal odnajduję w sobie siłę i chęć do brania więcej i więcej oraz do przelotnych romansów, które ( prawie ) zawsze kończą się w łóżku.

W tej lekturze odnajdziemy wiele wątków ukazanych w poprzedniej odsłonie. Będą one jednak rozwinięte i będą stanowiły spowiedź - nie przed czytelnikiem, ale przed wymiarem sprawiedliwości. Historie te można podzielić na kilka części i myślę, że każdy kto sięgnie po "Polowanie na Wilka..." dojdzie do wniosku, że zwykły podział na księgi wprowadzony przez samego autora to nie wszystko. Jordan Belfort hasa różnymi ścieżkami, jego rozmowy nadal odbywają się na dwóch poziomach ( rzeczywistym i osobistym, bardziej kąśliwym i kpiącym) jednak nie są one już tak wulgarne. Świat "cytrynek" i innych używek znika. Jordan pokazuje stadium życia człowieka, który znajduję się na krawędzi, musi uważać na każdy swój krok. Jest to człowiek zagubiony, chociaż nadal charyzmatyczny, sypiący uwagami przyprawiającymi o śmiech i zdumienie, człowiek, który wie, że jeden błąd przekreśli jego dalsze życie, karierę i rodzinę.
Język książki nadal jest wyuzdany, pełno w nim metafor i powiedzonek, które na długo pozostaną w mojej pamięci, ale ten "cięty języczek" bohatera jest jakiś inny, jakby mniej wyrazisty. Mówię to chociaż Belforta nadal darzę sympatią, a książkę zamierzam zakupić i ustawić na półce.
Kłamstwem byłoby gdybym powiedziała, że ta opowieść jest przewidywalna. Otóż nie jest. Jakkolwiek by na to patrzeć, można się jedynie domyślać kolejnych perypetii głównego bohatera i jego znajomych. Słowa tworzone przez autora doprowadzały mnie czasami do frustracji, bo już, już zaczynam rozumieć tok rozmyślań bohatera, już niemal dotykam rozwiązania zagadki, już mam pewność, co się stanie... gdy nagle Belfort - autor przedstawia mi inną odpowiedź. Kłamstwem byłoby również stwierdzenie, że książka nie jest dobra. Dla mnie była ona idealna, miejscami trochę męcząca ( nie jestem osobą, która się zna na prawie finansowym i tego typu zagadnieniom ). Może nie była równie ekscytująca jak "Wilk z Wall Street", jednak zdecydowanie zasługuje na wielki plus i polecenie.
Także polecam wam drugą część "Wilka z Wall Street". Historię, która zdarzyła się naprawdę. Bohatera, którego będziecie kochać bądź nienawidzić. Z pewnością jednak nie będzie to postać bezbarwna. Świat dzikich rozrywek, spektakularnych imprez, milionów przepuszczonych dolarów i rachunku sumienia. Polecam każdemu kto interesuje się nowojorską giełdą, światem biznesu i zwykłemu śmiertelnikowi, jakim jestem ja, który chcę zasmakować życia pięknych, bogatych i uzależnionych.

Kim jest tytułowy Wilk z Wall Street chyba mówić nie muszę. Jordan Belfort stworzył autobiograficzną powieść o życiu maklera, narkomana, faceta uzależnionego od prostytutek, oszustw finansowych i - w gruncie rzeczy - od swoich dzieci. Jordan Belfort napisał dwie książki o swoim własnym żywocie - piekle, które doprowadziło go do ruiny finansowej oraz moralnej, i skazało na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytane w połowie. Więcej po prostu nie byłam w stanie znieść.

Przeczytane w połowie. Więcej po prostu nie byłam w stanie znieść.

Pokaż mimo to


Na półkach:

A oto kolejna historia o wampirach. "Zmierzch" otworzył drogę wszystkim autorom, którzy lubują się w fantastycznych stworzeniach i piszą o nich coraz to nowsze rzeczy. A może nie są to fantastyczne stworzenia, może one rzeczywiście "żyją"?

Pozostawiam to do dyskusji. Tymczasem pragnę powiedzieć, że kolejna książka o wampirach, którą przeczytałam, jest dobra. Historia opowiada losy Violet Lee, która staje się świadkiem morderstwa na Trafalgar Square. Ten moment całkowicie odmienia jej życie, ponieważ Violet zostaje porwana przez wampiry i jest przetrzymywana w ich rezydencji. Zostaje uwikłana w losy Varnów. Poznaje nawyki tych tajemniczych stworzeń i przyzwyczaja się do nich, a wreszcie, jak to bywa w podobnych sytuacjach, zakochuje się, z wzajemnością, w księciu tamtejszego dworu- w Kasparze Varnie.

Pierwszymi fanami tej książki byli internauci i właśnie ta wiadomość przyczyniła się do tego, że zaczęłam czytać. A czytałam z zapartym tchem, nie mogąc zdecydować się czy bardziej w tym momencie kibicuje szczęściu czy zaczepkom dwójki głównych bohaterów.

Lektura posiada zwroty akcji i tajemnice, które nie są wyjaśniane od razu. Nosi w sobie znamiona intrygi. Język jest prosty i ułatwia zatopienie się (tym razem nie kłami) w kolejnych stronach. Trochę pikanterii w języku, jak i w poczynaniach młodego (czyżby?) księcia, sprawiają, że historia jeszcze lepiej "wchodzi".

To nie jest sobowtór Edwarda Cullena. Te wampiry są inne, chociaż tak, piją krew ludzi/zwierząt. Te wampiry żyją w jednym z wymiarów, których losy, dawno temu, przewidział prorok i oto jest wątek Przepowiedni i Mrocznych Bohaterek.

Moim zdaniem, książka jest dobra, przyciąga uwagę, są w niej tajemnice do rozwikłania i emocje, których brak oznaczałby nudę.

Abigail, stworzyła nowy świat, na fundamentach starego i zapraszam Was do czytania, bo na pewno jest warto, szczególnie jeśli ktoś jest zainteresowany historiami o wampirach.

A oto kolejna historia o wampirach. "Zmierzch" otworzył drogę wszystkim autorom, którzy lubują się w fantastycznych stworzeniach i piszą o nich coraz to nowsze rzeczy. A może nie są to fantastyczne stworzenia, może one rzeczywiście "żyją"?

Pozostawiam to do dyskusji. Tymczasem pragnę powiedzieć, że kolejna książka o wampirach, którą przeczytałam, jest dobra. Historia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książki, które wciągają od pierwszej strony są najgroźniejszymi książkami, ponieważ beznamiętnie kradną twój czas. Tak było z "Morzem potworów".

Największym utrudnieniem w czytaniu tej książki był fakt, iż wcześniej obejrzałam film. Błąd numer jeden, niewybaczalny jeśli chodzi o moją skromną osobę i gorzko za niego zapłaciłam, ale pomińmy ten szczegół, gdyż dzieje Percy'ego Jackson'a i tak mnie wciągnęły.

W tej części odnajdujemy głównego bohatera podczas jego ostatniego dnia w szkole. W szkole, dodajmy, z której nie został usunięty przez rok, a to wyczyn dla tego półboga. Harmonię idealnego dnia przerywa wtargnięcie do gmachu szkoły potworów. Percy ucieka, wraz ze swoją przyjaciółką i kolegą ze szkoły, na Wzgórze Herosów, gdzie zostaje powitany przez mechaniczne byki jednego z Bogów. Dość niecodzienny widok.

W tej części przypadki gonią przypadki. Akcja targa za uszy kolejną jej fazę. Percy dowiaduje się, że drzewo Thalii (córki Zeusa) umiera, on ma brata cyklopa (którym okazuje się być jego kumpel ze szkoły- Tyson), musi odnaleźć satyra Grover'a i Złote Runo, aby ocalić obóz i jego mieszkańców. Po drodze na wyspę Polifema walczy ze Skyllą i Charybdą, Kirke, Syrenami i Bóg raczy wiedzieć z kim jeszcze.

Książkę czyta się nadzwyczaj szybko. 275 stron "połknęłam", niczym Charybda statki, w ciągu dwóch dni. Miłością do stylu w powieści Rick'a Riordan'a nie pałam, ale nie mogę odebrać fabule niesamowitości. Wątki przeplatają się jeden z drugi i choć były dla mnie spoilerem przez obejrzany film, ciągle wywołują chęć poznania dalszych tajemnic.

Chociaż szczerze nienawidzę mitologii to przedstawienie jej w tej perspektywie jest mniej bolesne i do przełknięcia. Wreszcie historia Bogów nie jest dla mnie tak zawiła, jak była przed przeczytaniem książki ( a czytałam "Mitologię" Parandowskiego i "Odyseje" Homera).
Zestawienie świata Zeusa, Posejdona czy Kronosa ze światem teraźniejszym było strzałem w dziesiątkę i zdecydowanie ubarwiło szarą formę mitologicznych przygód.

Jak dla mnie książka godna uwagi, ale film warto obejrzeć później! Polecam.

Książki, które wciągają od pierwszej strony są najgroźniejszymi książkami, ponieważ beznamiętnie kradną twój czas. Tak było z "Morzem potworów".

Największym utrudnieniem w czytaniu tej książki był fakt, iż wcześniej obejrzałam film. Błąd numer jeden, niewybaczalny jeśli chodzi o moją skromną osobę i gorzko za niego zapłaciłam, ale pomińmy ten szczegół, gdyż dzieje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Badając ten tytuł kierował mną przypadek. Przypadkowo dostałam książkę w bibliotece, przypadkowo okazało się, że pewna stacja telewizyjna emituje film na podstawie tej lektury. W gruncie rzeczy przypadek pozwolił mi poznać kolejną fascynującą historię.

"Woda dla słoni" to opowieść o cyrku, miłości, chorobie, władzy, chęci bycia lepszym od innych. W tej książce mieszczą się wszystkie wątki, które z taką chęcią czytamy, ale do rzeczy.
Głównego bohatera, Jacoba Jankowskiego(student, pochodzenia polskiego), poznajemy w momencie, gdy drzwi do kariery weterynarza są dla niego niemal otwarte. Tragiczny wypadek jego rodziców powoduje jednak, że nie jest w stanie dokończyć egzaminów i wychodzi, zatrzaskując(przynajmniej na kilka miesięcy) drzwi prowadzące do zdania testów. Jacob maszeruje wzdłuż torów kolejowych i...znajduje nowe życie w cyrku, który przemieszcza się za pomocą pociągu. Znajduje pracę przy zwierzętach, poznaje nowych przyjaciół, warunki i zasady panujące w tym cyrku, ale nade wszystko poznaje swoją miłość- Marlenę.

Jeśli spodziewacie się kolejnej łzawej historii o miłosnym spełnieniu to tutaj jej nie znajdziecie. "Woda dla słoni" pokazuje miłość, która boli, miłość, której nie można mieć, miłość, dla której drobny gest jest jedynym, na który można sobie pozwolić. Jacob i Marlena toczą zwykłe życie, patrzą na siebie z ukrycia, kochają siebie nawzajem od pierwszego dnia, ale pech chciał, że Marlena ma męża. Dość specyficznego dodajmy. Wybuchowego, nieprzewidywalnego. A przede wszystkim August nie lubi, gdy ktoś patrzy na jego żonę.
Jacob już po kilku dniach przekonuje się, że osoby, które o zasadach zapomniały, bądź znalazły się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie, drogo za to płacą- są wyrzucani z jadącego pociągu.

W trakcie czytania doszłam do konkretnej myśli, która przez jakiś czas nie dawała mi się skupić: podoba mi się książka, w której cyrk jest motorem napędowym dla toczącej się historii. Może to zabrzmi dziwnie, może będzie to dziecinne, ale nigdy nie przepadałam za zwierzętami zmuszanymi do robienia sztuczek, akrobatami wydziwiającymi na scenie i klaunami, którzy, jak dla mnie, wcale nie są śmieszni.
Sara Gruen przenosi mnie jednak w takie miejsce, a ja wcale nie chce opuszczać ani jednej strony, zafascynowana światem, który chce mi pokazać.

To co mnie nie zaskoczyło, ale jednocześnie dodało historii autentyczności i blasku jest fakt, że narratorem całej książki jest sam Jacob, teraz już staruszek zamieszkujący dom starców. To właśnie dzięki niemu, autorka przekazuje nam trudny do zweryfikowania, ale urzekający spektakl- "Najbardziej Osobliwe Widowisko na Ziemi Braci Benzinich". To właśnie wspomnienia Jacoba pokazują nam historię miłości zakazanej, cyrku oraz słonicy Rosie, która reaguje tylko na polskie zwroty. Ci, którzy tajemnicy Rosie nie odkryli mogą poczuć się wykiwani.
Przeplatające się wątki młodego i starego wcielenia Jacoba Jankowskiego(dość niezgrabnie powiązane moim zdaniem, brak w nich ciągu przyczynowo-skutkowego) zwracają uwagę na problem niedojrzałości, szukania samego siebie oraz starości, nieudolności, a mimo wszystko- trwającej miłości do żony i cyrku.

Na koniec coś o filmie. Jest dobry, chociaż nie tak dobry jak mógłby być. Książka Sary Gruen została zniekształcona, niektóre fakty zmienione i to jest jak dla mnie najlepszy dowód na to, że tylko i wyłącznie książki potrafią oddać prawdziwość świata. To one stanowią największą moc.

Nie bez powodu mówią, że kto czyta książki ten żyje podwójnie.

Gorąco zapraszam do czytania. Lektura zapewni wrażenia, przez które nie będziecie w stanie jej odstawić na bok. POLECAM

Badając ten tytuł kierował mną przypadek. Przypadkowo dostałam książkę w bibliotece, przypadkowo okazało się, że pewna stacja telewizyjna emituje film na podstawie tej lektury. W gruncie rzeczy przypadek pozwolił mi poznać kolejną fascynującą historię.

"Woda dla słoni" to opowieść o cyrku, miłości, chorobie, władzy, chęci bycia lepszym od innych. W tej książce mieszczą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

I po raz kolejny w moje ręce trafiła książka Jodi Picoult. Przyznam szczerze, że po ten tytuł nie sięgnęłam poprzez przypadek. Cel był jasny- chciałam przeczytać powieść, która bezpośrednio pokazuje skutki II Wojny Światowej. Mimo braku czasu, mimo licznych przeciwności losu, spędziłam nad tą pozycją trzy dni, nie odrywając jej z ręki i czuję...niedosyt.

Nade wszystko jest to historia o mężczyźnie, którego dręczy sumienie. O facecie, który spędził lata, zabijając bezbronnych ludzi, poddając się systemowi, tracąc siebie. W "The Storyteller", Sage Singer spotyka starszego pana, który okazuje się tak samo osamotnioną postacią jak ona. Znajduje przyjaciela w kimś, kto nie chce znać jej wszystkich sekretów. Jest to mężczyzna tajemniczy, mało mówi o sobie...a w końcu prosi o przysługę. Zawrotna karuzela przynosi nam historię o zbrodniarzu wojennym, który bez zmrużenia okiem pozbywał się Żydów, Polaków i innych ludzi. Historia, którą opowiada Josef przenosi nas w czasy, gdy niemieccy obywatele poznawali idee Hitlera, w miejsce, gdzie zaczyna się kształtować nowy prąd. Poznajemy tego człowieka z innej perspektywy- jako małego chłopca, który nie jest dobrym uczniem, ale który idealnie pasuje do nowej idei. W niej liczy się siła, oddanie, wypełnianie rozkazów- bycie marionetką, którą Josef lubi być. Tak po prostu.

Wiedziałam, że w tej książce, jak i w innych powieściach, Jodi sięgnie do wnętrza bohaterów i spróbuje przedstawić ich życiowe motywacje, biografię, przyczyniającą się do losu, który ich spotkał. Narracja, która pokazuje sytuacje z różnych punktów widzenia i w tym momencie nie zawiodła, jednak zawiódł...zbieg okoliczności. Okazuje się bowiem, że babcia Sage była w obozie koncentracyjnym, okazuje się, że ten obóz przeżyła, a ślad po nim ma wytatuowany na ręce. Co więcej, za sprawą poszukiwać, dociekań, analiz dowiadujemy się, że spokojna staruszka znała bezpośrednio Josefa(którego prawdziwe imię to Reiner-tak mówią, ale koniec książki niesie nam wiele odpowiedzi na pytania...oczekujcie czegoś niespodziewanego!).
To, co zwykle przyciągało mnie do książek Jodi w tym momencie mnie odepchnęło. Dlaczego? Sama nie jestem pewna, ale chyba bezpośrednio wiążę się to ze światem nazizmu przedstawionym w retrospekcjach. Łączenie przypadku z brutalnością świata, w którym- powiedźmy sobie szczerze- przypadek może uratować ci życie, było dla mnie odpychające.

Te retrospekcje "włożone" w usta bohaterów- Mimki i Josefa, stały się dla mnie jednocześnie najlepszym atutem powieści. Historia przedstawiona w formie opowieści zrobiła na mnie porażające wrażenie, ale niekoniecznie z powodu opisywanych sytuacji. Jodi nie mieszała się w głębsze szczegóły minionych wypadków. Nade wszystko liczyła się dla niej historia toczona w Stanach Zjednoczonych,w rzeczywistym czasie powieści, problem moralności, zbrodni i kary. Jednak stadium dziecka pochłoniętego wojną, dziewczyny, która musi uciekać przed niemieckimi żołnierzami, bezbronnej, młodej kobiety, która trafia do Auschwitz pozostawia ślad na długo. To zdecydowanie najmocniejsza część książki.

Warto zatem zwrócić uwagę na rozterki toczące się w sercu bohaterki "To, co zostało". Sage staje przed wyborem- zabić człowieka, który w przeszłości zabijał miliony, czy pozostawić go samemu sobie. Albo oddać go w ręce tych, którzy zawodowo szukają zbrodniarzy wojennych. Moralność w tej książce sięga serca już od pierwszych stron. Jodi stawia pytania, na które odpowiedzieć powinien sobie każdy z nas.
"Czy wybaczyłbyś Josefowi?"
"Czy Josef miał prawo prosić Sage o taką przysługę?"
"Czy Sage powinna się zgodzić?"
i wreszcie: "Czy bohaterka postąpiła słusznie?"

Polecam tę książkę wszystkim, którzy potrzebują czegoś, co wywoła pytania. Jeśli chcieliście dowiedzieć się czegoś na temat wojny to nie znajdziecie tutaj niczego, czego nie można wyczytać w podręcznikach. Z nieskrywaną sympatią do tej autorki polecam jednak książkę każdemu, dla kogo wewnętrzne życie bohaterów jest tak samo ważne jak czynniki, które poruszają fabułę. Jak dla mnie-książka dobra, ale spodziewałam się lepszej.

I po raz kolejny w moje ręce trafiła książka Jodi Picoult. Przyznam szczerze, że po ten tytuł nie sięgnęłam poprzez przypadek. Cel był jasny- chciałam przeczytać powieść, która bezpośrednio pokazuje skutki II Wojny Światowej. Mimo braku czasu, mimo licznych przeciwności losu, spędziłam nad tą pozycją trzy dni, nie odrywając jej z ręki i czuję...niedosyt.

Nade wszystko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po książkę sięgnęłam ze względu na pracę maturalną. Przyznam szczerze, że obraz uwodzicielki, który zobaczyłam w tym utworze doprowadził mnie do sytuacji, w której nie mogłam odmówić jej kilku dobrych minut w mojej pracy.
Nana to zdecydowanie kobieta fatalna, kobieta przynosząca mężczyznom jedynie upokorzenie i straty majątkowe oraz rodzinne. Zola na kartach swojej powieści naturalistycznej pokazał rozkład paryskiego społeczeństwa, próżność arystokracji i zdrady wślizgujące się w spokój życia. Nade wszystko jest to jednak powieść o kobiecie, która dostaje to, czego chce i trwoni to w kilku sekundach. To niesamowity obraz uwodzicielki, która wykorzystuje mężczyzn, ograbia ich z pieniędzy i rodzinnego szczęścia. Staje się powodem ich upadku. Paryska kurtyzana z życia na ulicy wskoczyła na salony za pomocą swojego ciała. Dzięki niemu spełniała swoje kaprysy i mamiła zmysły.
Z mojego punktu widzenia książka ma niesamowity styl, który powinien przyciągnąć czytelnika. Z początku może ciężko przebrnąć przez długie partię tekstu, ale z każdym kolejnym rozdziałem apetyt na poznanie losów Nany rośnie. Z dokładności i finezją autor przedstawia brud Paryża, biologiczne popędy. Nie szczędzi ostrych słów i snobistycznych zachowań.
Powieść jest dokumentem opisującym życie arystokracji za panowanie II Cesarstwa. Przyznam szczerze, że czytałam dwa razy i zamierzam jeszcze raz.

Po książkę sięgnęłam ze względu na pracę maturalną. Przyznam szczerze, że obraz uwodzicielki, który zobaczyłam w tym utworze doprowadził mnie do sytuacji, w której nie mogłam odmówić jej kilku dobrych minut w mojej pracy.
Nana to zdecydowanie kobieta fatalna, kobieta przynosząca mężczyznom jedynie upokorzenie i straty majątkowe oraz rodzinne. Zola na kartach swojej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wydawać by się mogło, że to zwykła historia i nie zatrzyma mnie na dłużej, ale jak się okazało- myliłam się.
Pierwsza książka Jodi, z którą miałam okazję się zetknąć, pokazała w tak brutalny sposób rzeczywistość rosnącą na naszych oczach, że nie mogłam przejść obok niej obojętnie. Wzruszające są momenty, kiedy autorka wraca do przeszłości i pokazuje zawiłości ludzkiej egzystencji. To w jaki sposób, z jaką umiejętnością łączy historię z teraźniejszością są dla mnie emocjonalnym trafem w serce i uwielbiam ten sposób tworzenia powieści.
Dodatkowo interesująca jest sama fabuła skupiająca się wokół dwójki młodych ludzi znających się od zawsze. To powieść o miłości widzianej z dwóch punktów widzenia. Dla Niej, jest to miłość braterska, miłość, która zabrania bliskości, która opiera się na opiece i wspieraniu... Dla Niego, jest to miłość spełniona, miłość idealna i miłość fizyczna. I właśnie ta rozbieżność "zwala" się na bohaterów jak lawina i komplikuje ich relacje, bo chociaż Emily nie czuje się dobrze oddając swoje ciało, to kocha Chrisa na tyle, aby pozwolić mu czerpać radość z bliskości.
I to niesie za sobą konsekwencje w postaci ciąży, która dla bohaterki jest powodem do zmiany nastawienia i zmiany w życiu. Oraz do zmiany swojej egzystencji w śmierć.
Wzruszyłam się tą historią do tego stopnia, że nie mogłam się powstrzymać i złamałam daną sobie zasadę- nie czytaj dwa razy tej samej książki.

Wydawać by się mogło, że to zwykła historia i nie zatrzyma mnie na dłużej, ale jak się okazało- myliłam się.
Pierwsza książka Jodi, z którą miałam okazję się zetknąć, pokazała w tak brutalny sposób rzeczywistość rosnącą na naszych oczach, że nie mogłam przejść obok niej obojętnie. Wzruszające są momenty, kiedy autorka wraca do przeszłości i pokazuje zawiłości ludzkiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wystawiłam bardzo wysoką notę za tę książkę, ale uważam, że warto. Niesamowita historia przełamująca wszelkie bariery, mówiąca o prawdzie, która otacza- jakby się zdawało-bezpieczne mury szkolnego budynku. Piękne stadium miłości daje otwartą drogę nie tylko dla ludzi młodych, ale również dla tych starszych, po przejściach.
Bohaterami są ludzie różni, a mimo to idealnie odwzorowani i chociaż książka kończy się tak, jak większość książek tej autorki(procesem) to myślę, że zasługuje na miano bestselleru.
Pytania postawione przez Jodi są mantrą, są szansą na zrozumienie siebie i zrozumienie czasów, w których przyszło nam żyć. Dzięki tej powieści można scharakteryzować "jakim człowiekiem jestem" i "do której grupy należę".
Na pewno warte uwagi.

Wystawiłam bardzo wysoką notę za tę książkę, ale uważam, że warto. Niesamowita historia przełamująca wszelkie bariery, mówiąca o prawdzie, która otacza- jakby się zdawało-bezpieczne mury szkolnego budynku. Piękne stadium miłości daje otwartą drogę nie tylko dla ludzi młodych, ale również dla tych starszych, po przejściach.
Bohaterami są ludzie różni, a mimo to idealnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mocno poruszające. Na pewno nie jest to książka dla przeciętnego człowieka. Po prostu jej nie zrozumie.

Mocno poruszające. Na pewno nie jest to książka dla przeciętnego człowieka. Po prostu jej nie zrozumie.

Pokaż mimo to